piątek, 28 czerwca 2013

Profesor etyki ruga internautów

Wczoraj popełniłem byłem  grafikę w temacie, który mnie może nie tyle zbulwersował, co lekko przeraził.  Kobieta, która metodycznie katowała kilkuletnie dziecko – któregoś dnia owo dziecko zamęczyła na śmierć. Dziecko było w stanie tak złym, że sanitariusz, którzy przyjechał z R-ką – stracił przytomność po tym, jak je zobaczył. Kobieta została skazana na 15 lat więzienia. Po dziesięciu latach wyszła za dobre sprawowanie. Skończyła teologię, jest katechetką, uczy dzieci i doradza w MEN jako ekspert. Przeraziło mnie w tym artykule wszystko – łącznie z pointą – którą było to, że kobieta pracuje z dziećmi teraz.

W takich sytuacjach ZAWSZE musi się wypowiedzieć jakiś specjalista ds. zbiorowego sumienia. Tak też było i tym razem. Przedstawiam wam - profesora Prof. Roman Kubickiego, etyka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu:

Trochę potnę jego wypowiedź, ale nie zamierzam niczego „wyrywać z kontekstu”.

W tej sprawie kluczowy jest lęk przed tym, czy ta osoba ponownie nie dopuści się podobnego czynu i nie zrobi krzywdy innemu dziecku.

Pełna zgoda, aczkolwiek nie to napędzało internautów (rzecz jasna poza tymi, którzy wieszaliby na latarniach każdego, kto ma inne niźli oni poglądy). Napędzało ich to, że mają (jako takie) zaufanie do systemu edukacji - a teraz okazuje się, że owo zaufanie zostało wystawione na próbę. Z powodu „zatarcia”, kobieta, która zamęczyła na śmierć 6-latka uczy dzieci w szkole. A to z kolei rodzi niepewność i myślenie kategoriami „czy to jednostkowy przypadek?”


Ale człowiek ma prawo się zmienić, z tego przeświadczenia wynika instytucja zatarcia wyroku.

Czemu w takim razie instytucja zatarcia nie dotyczy pedofilów? W pewnych przypadkach społeczeństwo nie chce dawać drugiej szansy, jest to moim zdaniem zrozumiałe. Bo co można powiedzieć kolejnej ofierze pedofila? „No sorry zatarcie było, nie mogliśmy nic zrobić, daliśmy mu szansę, nie wykorzystał”? Tak, wiem spłycam – ale nie zależnie od tego, w jakie słowa ubierzemy to zdanie – sens będzie taki. Dlatego też pedofile nie mają „drugiej szansy” w tej materii. Zabicie dziecka moim zdaniem również powinno być objęte taką klauzulą.

. Ta zbrodnia mogła wywołać w tej kobiecie, jej życiu i duchowości gruntowne zmiany. Dziś to może być zupełnie inna osoba z inną filozofią, odrzucająca przemoc jako metodę dochodzenia do celu wychowawczego.

Pozostaje zadać sakramentalne pytanie – czy Pan profesor zostawiłby swoje dziecko pod opieką tej kobiety – przy założeniu, że wie o jej przeszłości? Czy pozwoliłby (gdyby miał w tej materii decydujące zdanie) na to, żeby ta kobieta adoptowała dziecko? To nie była jakaś skacowana alkoholiczka, która zabiła dziecko bo się darło, a ją łeb bolał – to była kobieta, która napisała regulamin dla kilkuletniego dziecka i zmuszała je do tego, żeby nie płakało podczas otrzymywania kar cielesnych. To była bardzo inteligentna osoba – musiała być świadoma potencjalnych konsekwencji swoich czynów.





Prawdopodobieństwo, że znów dopuści się podobnego czynu, nie jest większe niż to, że dopuści się go ktokolwiek inny

No to już jest pure bullshit. Pan Profesor chyba nie czytał artykułu – to nie było zabójstwo w afekcie, to nie było nawet zabójstwo z premedytacją – to była niczym nie sprowokowana czysta przemoc, wymierzona przeciwko kilkuletniemu dziecku. Poza tym – idąc tym tokiem rozumowania – to, że pedofil zgwałci dziecko po tym jak się go wypuści, jest tak samo prawdopodobne, jak to, że dziecko zgwałci ktokolwiek inny?


Przecież demon szaleństwa może nagle, zupełnie niespodziewanie, obudzić się w każdym z nas.

Pan profesor na pewno nie czytał artykułu – u kobiety nie zdiagnozowano żadnej choroby psychicznej – tym samym „Demon szaleństwa” to tylko taka ładna figura retoryczna, mająca na celu zamaskowanie tego, że pan prof. nie ma pojęcia o czym mówi.


W historii zawodzili już przecież ludzie stawiani za wzory cnót moralnych i opanowania. Powinniśmy być więc w równym stopniu wyczuleni na akty przemocy u każdego. Uważam, że i tej osobie należy dać drugą szansę.

Pedofilom również?

Obudziły się w nich odruchy związane z poczuciem własnej wyższości budowanym przez znalezienie ofiary, na którą wspólnie się szczują

Komentarzy pan profesor też nie czytał, tylko zasugerował się pewnie „mamąMadzi”. Osoby, z którymi ja miałem styczność były PRZERAŻONE tą sytuacją. Wulgaryzmy, które się posypały pod grafiką nie były wynikiem tego, że ktoś myślał „babo, ty suko, zabiłaś dziecko, a ja tego nie zrobiłem/łam więc jestem lepsza/lepszy!” tylko „jak można kobiecie, która zakatowała dziecko na śmierć, pozwolić na bycie nauczycielką?”. Na pewno pewna grupa internautów wpisuje się w to co powiedział pan prof., ale w tym przypadku jest to grupa marginalna.


Motywacją nie jest chęć zapobieżenia kolejnej tragedii.

Pan profesor przeczytał wszystkie komentarze w internecie i jest w 100% pewien swojej opinii.


Taka motywacja może powstać oczywiście u rodziców dzieci, które uczy ta kobieta. Jeśli jednak kierowaliby się troską, to chcieliby porozmawiać z dyrekcją szkoły, powiadomiliby policję, spotkaliby się z tą nauczycielką, wysłuchali jej argumentów.

Albo u ludzi, którzy zaczynają myśleć „mój boże, a jeśli moje dziecko też ktoś taki uczy?” albo „dlaczego ktoś taki uczy dzieci”, „dlaczego nauczycielką została kobieta, która zamęczyła dziecko na śmierć” i tak dalej. Poza tym serio? Rodzic się dowiedział, że nauczycielka, która uczy jego dzieci – zatłukła 6 latka – ma iść do nauczycielki i z nią porozmawiać? Po co? O czym? Ma jej wersji wydarzeń posłuchać może? W jakiej rzeczywistości ludzie się tak „powinni” zachować? Ziemia do profesora, Ziemia do profesora!


W sieci nie ma jednak takiego języka troski, jest za to głupi język nienawiści, stadne polowanie, w których chcemy i lubimy uczestniczyć.

A ja jako profesor jestem lepszy od tych wszystkich ścierw, które piszą te hejtujące komentarze. No ale parafrazując pana profesora
Obudziły się w nim odruchy związane z poczuciem własnej wyższości

Ujawniła się ta obrzydliwa potrzeba siedząca w ludziach.

W profesorze na pewno. Obrzydliwa potrzeba do wypowiadania się w temacie, o którym nie ma się zielonego pojęcia.

Przecież wszystko wskazuje na to, że ta kobieta nie jest materiałem na zawodową morderczynię,, a do zbrodni doszło przez jej poronione metody wychowawcze.

Nikt jej nie zarzuca tego, że jest „zawodową morderczynią” - materiałem na osobę, która w imię czegoś, czego sama nie rozumie – może zatłuc dziecko -owszem jest. Co też udowodniła. To trochę tak jakby profesor powiedział „ten pan, który zgwałcił dziecko, nie jest materiałem na seryjnego gwałciciela”.


Człowiek często nie jest świadomy swoich zachowań i ich konsekwencji

Jeśli osoba z wyższym wykształceniem, nie jest świadoma tego, że używanie dziecka w charakterze worka treningowego – może skończyć się tragicznie (nie wspominając już o tym jak dewastujące jest to dla dziecięcej psychiki) – to znaczy, że taka osoba powinna się znaleźć w szpitalu, w którym się nią odpowiednią zaopiekują.

U podłoża tych metod mogło leżeć przeświadczenie, że będą prowadzić do dobra dziecka, a zbrodnia mogła zmienić tę filozofię.

„Mogło leżeć” - nie wiem o czym mówię, ale jeśli powiem to w trybie przypuszczającym, nikt mi nie zarzuci tego, że konfabuluję.



Poddano ją linczowi(...) Trzeba spytać jej uczniów, absolwentów klas, w których nauczała - czy dopuszczała się wobec nich przemocy? Jeśli tak, to należałoby tę osobę bezlitośnie usunąć z systemu edukacji.

W artykułach wyraźnie stało, że nie dopuszczała się przemocy względem uczniów – ani przed morderstwem, ani po. Tym niemniej regulamin, który napisała dla uczniów – przynajmniej w oparciu o informacje zawarte w artykułach– jest pewnym novum.



Odnoszę wrażenie, że pan profesor etyk odpowiadał na pytania – opierając się jedynie na informacjach zawartych w pytaniu. Być może przeczytał art po łebkach (sugerowałaby to wzmianka o chorych metodach wychowawczych) – i stąd jego nieco oderwane od kontekstu odpowiedzi. Kontekstem była niewyobrażalna wręcz zbrodnia (i nie, to nie jest jedynie figura retoryczna). Ponieważ zostałem w pewien sposób wywołany do tablicy (no bo grafikę popełniłem i w ogóle to szczułem ludzi,etc), jakoś się chciałem odnieść do tych „zarzutów”.
Grafikę zrobiłem i wrzuciłem na fanpage, ponieważ uznałem, że ta informacja jest dość istotna. Istotna o tyle, że wskazuje na dziurę w prawie. A ja jakoś tak nie wierzę w to, że ta kobieta jest jedyna w swoim rodzaju. Aż tak wyjątkowa (niestety) nie jest.

Sprawa kolejna – brutalny język internautów. Profesor etyki zachowuje się tak jakby nie przeczytał artykułu, względnie, jakby nie do końca go zrozumiał. W starciu z tym, co jest zawarte w tym artykule (np. opis tego, że ta kobieta, wraz z partnerem – tłukła dziecko 5 letnie przez cała noc- dlatego, że nie potrafiło oblec kołdry) – normalny człowiek „nie ma szans” na to żeby się zdystansować. Taki materiał szokuje. A brutalny język jest wynikiem tego szoku.

Ludzki umysł jest w stanie „przetworzyć” prawie wszystko. Przez przetworzenie rozumiem proces, w ramach którego człowiek jest w stanie zrozumieć to, co zaobserwował, przeczytał, zobaczył etc. „Prawie” jest słowem kluczem, bowiem nie ma szans na to, żeby człowiek zrozumiał coś takiego. Przykładowo ja jestem w stanie zrozumieć (nie mylić popieraniem) nawalonego jełopa, który wsiadł do auta „bo daleko do domu miał i nie mógł iść na piechotę a nie miał na taksówkę, poza tym to tylko 2 kilometry więc nic się nie stanie”. Ten rodzaj rozumowania jest kretyński i może doprowadzić do tragedii, ale jest zrozumiały. Nawet zabójstwo z najniższych pobudek (pieniądze) można zrozumieć – zabił bo chciał zarobić na tym. W sytuacji tej kobiety, nie rozumiem nic. Tzn rozumiem, że rodzina jej była taka a nie inna (wielkoduszny profesor z małżonką poprosili ją żeby nie biła tego dziecka u nich w domu), ale nadal nie rozumiem tego dlaczego nie zastanowiła się nawet przez moment nad tym, że swoim postępowaniem wyrządza krzywdę dziecku – i że może je któregoś dnia zabić. Czegoś takiego zwykły człowiek nie zrozumie i dlatego też jest to dla ludzi tak przerażające. Od rozumienia takich przypadków jest psychiatria, ale w tym przypadku specjaliści uznali, że zachowanie tej kobiety nie kwalifikuje jej do leczenia psychiatrycznego. W temacie profesora – czy wymaganie od kogoś kto ma taki tytuł, tego żeby choć poczytał coś na temat jakiejś sytuacji – zanim się na jej temat wypowie, to zbyt wiele? Zamiast rzeczowo wypowiadającego się naukowca, mamy zarozumialca. Zarozumialca, który (za przeproszeniem) rzygnął swoim „poczuciem wyższości” na „plebs” z okien własnej wieży z kości słoniowej.

Na sam koniec jedna taka myśl. Ktoś może podnieść argument „no dobrze, ale ona nigdy nie podniosła ręki na dziecko, które uczyła!” Pełna zgoda, ale to tak jakby bronić pedofila „No wiecie, niech uczy w szkole, bo on zgwałcił tylko swoją 6 letnią pasierbice, nigdy nie dotknął nawet obcego dziecka”. Wydaje mi się, że tego rodzaju argumentacja w przypadku pedofilii by nie zadziałała, czemu więc miała by zadziałać w przypadku skatowania 6 latka? 

Źródło:


Link do grafiki na FP (tam znajduje się więcej linków źródłowych)

wtorek, 25 czerwca 2013

Robert Winnicki (RN) puka w dno od spodu

Od jakiegoś czasu przyglądam się bacznie prawicowemu intelektualiście – Robertowi Winnickiemu. Od czasu do czasu ów pan pojawia się na Pikniku. Tym razem postanowiłem poświęcić mu notkę, bo to, co spłodził jego kreatywny prawicowy umysł, trudno podsumować grafiką. A podsumować warto.

Robert Winnicki - specjalista ds. życiorysów

W debacie dotyczącej Zygmunta Baumana, nie mogło zabraknąć głosu animatorów spontanicznego protestu młodzieży szalikowej. Prawica przypomina Baumanowi jego przeszłość. Nie ma w tym, moim zdaniem, nic zdrożnego. Choć „przebudzonemu narodowi”, czyli szalikowcom, udało się po mistrzowsku przykryć treść (Bauman był tym, kim był w przeszłości) formą „protestu” („wypierdalaj, wypierdalaj!”). Robertowi Winnickiemu było, jak mniemam, mało samoośmieszenia prawicy – poszedł więc o krok dalej.

Dla mnie, ze względów osobistych, porównywalnie ważne jest to, co Bauman robił wcześniej. We wrześniu 1939 roku wyjechał do współagresora i współokupanta Polski, do ZSRR.”

Winnicki rysuje obraz Baumana jako zdrajcy narodu polskiego! Wojna się zaczyna, a ten co zrobił? Wyjechał do ZSRR! Do współagresora! Skandal! Wszystko by się zgadzało z teorią o „zdradzie narodu”, gdyby nie dosłownie dwa malutkie szczegóły.

1 ) Bauman urodził się w 1925 roku. Tym samym mityczny „zdrajca” miał w trakcie wyjazdu 14 lat. W kontekście wieku Baumana, święte oburzenie Roberta Winnickiego jest po prostu idiotyczne. Nawet w dzisiejszych czasach dzieci w tym wieku są zależne od rodziców, a co dopiero w 1939, gdy dzieci były niemalże literalnie własnością rodziców.

2 ) Sprawa druga jest już nieco bardziej obrzydliwa i ponura. Czemu? Ano temu, że owszem - rodzina Baumana wyjechała do ZSRR we wrześniu. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach, a jak wiadomo, Polak-katolik szczegółami się brzydzi. A szczegół jest taki, że rodzina Baumana mieszkała w Poznaniu. Poznań znalazł się we wrześniu pod nazistowską okupacją. Bauman pochodził (co mu prawacy wypominają) z polsko-żydowskiej rodziny. Jak mniemam, w opinii Roberta Winnickiego i jego idoli Żydzi nie musieli się wcale obawiać III Rzeszy. Jednakże opinia żydowskiej rodziny, która oglądała wojska Hitlerowskie wkraczające do Poznania, mogła się od opinii Roberta Winnickiego różnić nieco.

Ponurym żartem w wykonaniu Winnickiego jest to, że po tych wszystkich latach, znając wszystkie fakty historyczne, krytykuje decyzję rodziny Baumana. Pomimo tego, że decyzja o pozostaniu w Polsce najprawdopodobniej zawiodłaby rodzinę Baumana do obozu zagłady. Winnickiego to nie obchodzi. On wie lepiej.

Robert Winnicki - „Zesłaniec Sybiru”

Zaczniemy od cytatu:
Kiedy Bauman zdobywał szlify w komunistycznych, sowieckich organizacjach, wywiezione na Sybir rodziny mojego dziadka i mojej babci walczyły o przetrwanie. Nie wszyscy przeżyli, a ich groby pozostały na "nieludzkiej ziemi".



Muszę przyznać, że Kaczmarski miał rację, śpiewając piosenkę „według Gombrowicza narodu obrażanie”, a konkretnie fragment „Jak dziecko lubi się przebierać. Powtarzać słowa, miny, gesty, W dziadkowych nosić się orderach. I nigdy mu niczego nie wstyd.”



Gratuluję, panie Robercie. Właśnie rozmienił pan cierpienie swojej rodziny na drobne. I to w imię czego? W imię zdobycia poklasku wśród swoich klakierów. W imię osiągnięcia stołka sejmowego, na którym będzie pan mógł kiedyś posadzić dupsko.



Zanim ktoś zacznie mnie wyzywać od komuszych pomiotów i bolszewików - krótki rys historyczny mojej rodziny ze strony matki. Prababcia wraz z trójką dzieci (w tym moją babcią) i mężem (policjantem) mieszkała we Lwowie. Pradziadka aresztowano, a prababcia z dziećmi wylądowała na Sybirze. Wrócili wszyscy, ale cudem jedynie. Cud polegał na tym, że babcia znała język rosyjski i umiała się dogadać z miejscowymi. Wielu ludzi nie miało tyle szczęścia i już tam zostali. „Moi” wrócili, ale na tym się ich cierpienie nie skończyło. Po wojnie przyszedł z ZSRR list od pradziadka, który tłumaczył, że myślał, iż cała rodzina zginęła i mieszka teraz gdzieś tam (nie pamiętam już nazwy miasta) wraz z żoną nową i dziećmi. Po bardzo długim czasie okazało się, że to była zagrywka ZSRR, który chciał ukryć to, że bardzo wielu ludzi po prostu rozstrzelano. Ten los spotkał pradziadka mojego zaraz po aresztowaniu – został zastrzelony „przy próbie ucieczki”. Powiedziano im (bo przecież nie tylko on został aresztowany), że zostali zwolnieni i kazano iść przed siebie, po czym zabito wszystkich więźniów strzałami w plecy. Moja rodzina dowiedziała się o tym dopiero w latach 90'. Brat mojej babci zmarł na raka płuc. Dlaczego? Bo w ramach odbywania zasadniczej służby wojskowej pracował w kopalni, w której grzebano w jakichś promieniotwórczych gównach. Czemu skończył w kopalni? Bo władza PRL nie mogła pozwolić na to, aby ktoś kto przeżył Sybir, odbywał służbę wojskową z „normalnymi ludźmi” - przecież mógł komuś o wszystkim opowiedzieć. Brat babci nikomu (nawet swojej rodzinie) nie powiedział o tym, co robił w wojsku. Bał się tego, że taka wiedza może być groźna dla rodziny.



W kontekście powyższego wkurza mnie to, że ktoś, kto chce uchodzić za dumnego patriotę, wyciera sobie mordę cudzym cierpieniem. Nie pan („pan” małą literą, bo na dużą pan nie zasłużył), panie Winnicki, został zesłany na Sybir. Nie pan dostał od państwa krzyż  z inskrypcją: „Zesłańcom Sybiru”. Mnie, panie Winnicki, kiedy patrzę na ten krzyż, za każdym razem przechodzą ciarki po plecach, bo ten zwykły kawałek metalu przypomina o ludzkim cierpieniu. Moja babcia opowiadała dużo o Sybirze, dlatego ten krzyż mnie osobiście kojarzy się z głodem, cierpieniem i poczuciem beznadziei. Bo i zesłańcy (nawet ci, którzy mieli tyle szczęścia, że przeżyli) mogli mieć tylko nadzieję na to, że kiedyś wrócą do Polski. Przez bardzo długie lata ci ludzie nie mogli nawet nikomu odpowiedzieć o swojej niedoli. Bo jakże to? Krytykować „bratni naród” zza Buga? Już władza PRL zadbała o to, żeby wszyscy byli cichutko. I byli cicho – w końcu nikt nie chciał na Sybir wrócić.



Nikt nie ma prawa rozmieniać na drobne cierpienia tych ludzi. Choć, jak mniemam, ma pan inne zdanie na ten temat. I już niedługo będziemy pana oglądać z przypiętymi do klapy krzyżami „Zesłańców Sybiru” - najlepiej kilkoma naraz, będzie pan poważniej wyglądał. Jeśli kiedyś będzie pan startował w wyborach, na bilbordzie zamiast hasła proszę umieścić napis „głosujcie na mnie bo ZSRR zesłał moich dziadków na sybir”. W kontekście tego, że dziadkowie pańscy byli zesłańcami – fakt, że określił pan mianem „represjonowanych” bandę troglodytów w szalikach, którzy darli się „wypierdalaj, wypierdalaj” na wiadomym wykładzie, świadczy o tym, że szacunku dla represjonowanych nie ma pan za grosz i liczy się dla pana jedynie przyszła kariera polityczna.

Dzięki temu pojedynczemu wpisowi na Facebooku pokazał pan, że jest pan cynicznym, ponurym i wyrachowanym indywiduum i mam osobiście nadzieję na to, że to wszystko, co pan teraz robi i mówi, wróci kiedyś do pana.

Źródło:

https://www.facebook.com/robertwinnickipubliczny/posts/587613407949934