środa, 29 stycznia 2014

Czy prawicowi konserwatyści lubią bić kobiety?

Od pewnego czasu przez prawicowo-konserwatywną część sceny politycznej i publicystycznej przewala się fala histerii związanej z osławioną już „Konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”. Jeśli się tej histerii przyjrzeć nieco dokładniej, można ustalić dwa prawdopodobne jej źródła. Przyczyna pierwsza – prawicowi konserwatyści uwielbiają stosować przemoc wobec kobiet i nie wyobrażają sobie życia w kraju, w którym ktoś im tego zabrania. Przyczyna druga – prawicowi konserwatyści albo nie potrafią czytać ze zrozumieniem (i nie zrozumieli treści konwencji), albo też nie chcieli się zniżać do tego, aby ten tekst przeczytać – bo oni i tak „wiedzą lepiej”, co tam zostało napisane (albo bazują na tym, co napiszą prawicowe media). Innej możliwości nie ma.

Jeszcze do niedawna konwencję krytykowano za to, że jest „antykościelna” i że „atakuje religię”. Ponieważ jestem upierdliwy z natury, znalazłem ową konwencję (w języku polskim) i przeczytałem ją od deski do deski. I owszem – o religii można przeczytać:

Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. „honor" nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji.”

Okazuje się, że w myśl logiki naszych rodzimych prawicowych konserwatystów (oraz przedstawicieli Kościoła), walka z usprawiedliwianiem aktów przemocy względami religijnymi jest walką z samą religią. Nikt, kto posiadł umiejętność czytania ze zrozumieniem, nie wyciągnąłby z treści konwencji wniosków, które wyciągnęli jej krytycy. Innymi słowy - prawica albo tej konwencji nie zrozumiała, albo się z nią nie zapoznała. Czyżby przypadłość zwana TLDR („too long didnt read” – „za długie nie przeczytałem”) dopadła naszą prawicę? Dziennikarze „niepokorni” mogą dzięki temu mówić o sobie „jesteśmy tak bardzo niepokorni, że nie interesują nas nawet fakty!”

Nie odgrzewałbym tego kotleta, gdyby nie zrobili tego za mnie prawicowcy. Szperając po Twitterze w poszukiwaniu materiałów do grafik, natrafiłem na taką wypowiedź Łukasza Warzechy (Ł.W. To typowy przedstawiciel „niepokornych”):

Czy my naprawdę musimy podpisywać każdą durnotę, którą wymyślą sobie lewaccy dżenderysto-elgiebetyści?”

Do wypowiedzi dołączony był link. Ponieważ z samego tweeta wynikało jedynie tyle, że Warzecha lubi słowotwórstwo – kliknąłem w link. W ten oto sposób trafiłem na artykuł z „Rzeczypospolitej” pt. „Gender-konwencja już dzieli rząd, a podzieli Sejm”. Domyśliłem się, że chodzi o ową znienawidzoną przez prawicę konwencję. Artykuł przeczytałem i z tego miejsca chciałbym szczerze pogratulować redaktorom „Rzeczypospolitej”. Czego pogratulować? Wyznawców. Bo tylko faktem posiadania wyznawców można wytłumaczyć to, że Rzepa manipuluje treścią konwencji i nikt z jej czytelników nawet tego nie dostrzega.

Konwencja posługuje się pojęciem „płci społeczno-kulturowej" i nakłada na państwo obowiązek „wykorzenienia" stereotypów płciowych. Dlatego kłótnia w rządzie towarzyszyła już jej podpisaniu. Sprzeciwiali się m.in. minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz i ówczesny szef resortu sprawiedliwości Jarosław Gowin.”

Reasumując – konwencja to gender (bo płeć społeczno-kulturowa) i dlatego Gowin (najgłośniej) się jej sprzeciwiał:

Ta konwencja zobowiązuje do walki ze stereotypowymi rolami kobiet i mężczyzn np. dotyczącymi macierzyństwa i małżeństwa. Polskie państwo byłoby zobowiązane do zwalczania tych wartości (…)Konwencja zawiera postulat walki z przemocą wobec kobiet, ale równocześnie, z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego ta konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej większości Polaków.*

*Do tego fragmentu wrócimy za moment.

To, co napisano w Rzepie (czyli - co powiedział swego czasu Gowin, bo jak się dalej okaże, na jego wypowiedzi się opiera cały ten fragment artykułu), dla konserwatywnego odbiorcy (i kontestatora UE) brzmi jak gigantyczna syrena alarmowa. No, bo jakieś durne unijne urzędniki, co to mierzą jajka i marchewki, będą nam się tu wpieprzać do Polski i nam mówić co mamy robić? A dajcie nam żyć po swojemu! Odbiorcę niekonserwatywnego tego rodzaju wypowiedź skłania do pogrzebania w źródłach – tak też uczyniłem. Wypowiedź Gowina odnosi się, jak mniemam, do tego fragmentu konwencji:

Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn.”

Co ciekawe, ani Gowin ani Rzepa nie zacytowali tego akapitu. Zacytowano jedynie „fragment fragmentu”, który w opinii wielu ludzi potwierdza to, że owa konwencja jest niczym więcej jak atakiem na tradycyjny model rodziny. Co prawda, takie uproszczenie zupełnie pomija kwestie takie, jak „uprzedzenia oparte na idei niższości kobiet”, ale komu by się tam chciało w szczegóły zagłębiać.

Tym, co zupełnie umknęło konserwatystom, jest jeden drobny szczegół. Jest nim to, że ów akapit znajduje się zaraz pod rozdziałem III, który ma tytuł PROFILAKTYKA. Jeśli człowiek nie ma problemów z czytaniem ze zrozumieniem (ja naprawdę nie lubię używać tego argumentu – tzn. „czytaj ze zrozumieniem” - ale czasem się po prostu nie da), to bez problemu zrozumie, że owo wykorzenianie dotyczy nie tyle walki z „tradycyjnym modelem rodziny”, co z aktami przemocy, które są usprawiedliwiane tradycjami, zwyczajami etc. Nie jest to więc „walka z tradycyjnym modelem rodziny” tylko walka z patologiami, które czasami są usprawiedliwiane „tradycjami”.

Powróćmy na moment do tego, co powiedział Gowin - „ta konwencja zawiera treści sprzeczne z modelem życia ogromnej większości Polaków.” Czyżby Jarosław Gowin sugerował, że ogromna większość Polaków uwielbia przemoc domową? Śmiem w to wątpić. Załamujące jest to, że krytyka tej konwencji opiera się głównie na jakichś fantasmagoriach prawicowych i na „wariacjach na temat”. Czy tak trudno jest siąść nad 48 stronicowym dokumentem i przeczytać go ZANIM się zacznie strzępić mordę? Przecież w kontekście treści tej konwencji całe to gadanie o „walce z religią i tradycyjnym modelem rodziny” to najzwyklejszy w świecie bełkot albo prymitywna manipulacja i liczenie na to, że ktoś „uwierzy na słowo”. Sądząc po tym, jak przebiegają internetowe dyskusje na temat tej konwencji, sporo ludzi „wierzy na słowo”. Ci sami ludzie są potem bardzo zdziwieni, jak się im cytuje konkretne fragmenty konwencji (tzn są zdziwieni tym, że w konwencji nie ma tego, o czym pisali prawicowi publicyści).

Na sam koniec powróćmy do pytania będącego tytułem niniejszego tekstu. Czy ci ludzie naprawdę tak bardzo lubią przemoc, że zrobią wszystko, byle tylko nikt im tej „radości życia nie odebrał”? Czy może chodzi o to, że na samym początku całej tej zawieruchy dali się zbajerować Gowinowi? Posłuchali tego, co on ma do powiedzenia na temat konwencji, sami jej nie przeczytali, a teraz głupio jest im się do tego przyznać, więc „brną” coraz bardziej w tych swoich wywodach? Co prawda, wygląda to nieco głupio, bo argumentują na zasadzie „nie mam pojęcia co jest w tej konwencji, ale nie będę jej czytał bo wiem, że mam rację” - ale kimże ja jestem, żeby oceniać prawicowych-konserwatystów?

Źródła:



sobota, 18 stycznia 2014

Katolicka pogarda

Niniejszy tekst zacznę od przypomnienia pewnego zdjęcia, które zrobiło sporą karierę w mediach zaraz po Marszu Niepodległości. Rzecz jasna, chodzi o zdjęcie dumnego „patrioty” dzierżącego polską flagę i prężącego się na tle płonącej instalacji „Tęcza”.

Marcin Wziontek Photography

Po cóż to zdjęcie wyciągam z odmętów internetu? Otóż otrzymało ono nagrodę – i to nie byle jaką.

Oddział Telewizyjny Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przyznał nagrodę Polskiej Szabli Ułańskiej za „Najlepszą fotografię patriotyczną roku 2013”. Laureatem nagrody został Mariusz Wziontek, fotoreporter młodego pokolenia, z Warszawy, współpracownik kilku czasopism. Nagrodzoną fotografię opublikowano na okładce 11 numeru tygodnika „Polska Niepodległa”, dokumentującego przebieg Marszu Niepodległości 11 listopada 2013 r. w stolicy, gdzie też zdjęciu nadano tytuł: "Tego ognia nic już nie ugasi".”

I w tym momencie myślącemu człowiekowi robi się nieprzyjemnie. Okazuje się bowiem, że nagrodę dostało nie tyle samo zdjęcie, co zachowanie ludzi, którzy podpalili tę nieszczęsną (nie ma ona bowiem szczęścia) instalację z Placu Zbawiciela. Nie chodzi przecież o samą fotografię, a o symbolikę. Dokładnie rzecz ujmując – o podpis „tego ognia nic już nie ugasi”, który nie jest niczym więcej, jak najzwyklejszą w świecie groźbą. Skoro „nic nie ugasi ognia”, to znaczy, że będzie się on (zdaniem autorów) rozprzestrzeniał. Innymi słowy – wszelkiej maści narodowcy będą podpalać to, co im się nie podoba, bo uważają, że robią coś pozytywnego. Nawiasem mówiąc, sam Krzysztof Bosak nie dopatrzył się niczego złego w podpaleniu tęczy i nie chciał tegoż incydentu nazwać bandytyzmem:

Dziennikarz: Panie Krzysztofie, jak by pan określił tych, którzy podpalili tęczę na Placu Zbawiciela?
Krzysztof Bosak: Przypuszczalnie podpalaczami.
D: Bandyci?
KB: To słowo byłoby uzasadnione, jeżelibyśmy ustalili, że podpalenie tęczy jest czynem kryminalnym. Natomiast, na ile mi wiadomo, ta tęcza miała być dawno temu rozmontowana, jej tam nie powinno już być. To była instalacja czasowa, która z niewiadomych przyczyn - podejrzewam inspirację ideologiczną - została przedłużona na bliżej niesprecyzowany czas(...)
D: Czyli nie bandyci?
KB: Nie użyłbym tego słowa.”

Z tego, co powiedział Krzysztof Bosak (były to słowa „na gorąco”, bo program nagrano zaraz po Marszu Niepodległości), można wywnioskować, że winą za podpalenie tęczy należy obarczyć nie tych, którzy ją podpalili, tylko tych, którzy ją postawili. Krzysztof Bosak doskonale zadawał sobie sprawę z tego, że gdyby skrytykował bandytów-podpalaczy, mógłby sobie napytać biedy i stracić uznanie części ludzi, którzy mają skrajnie prawicowe poglądy i popierają Ruch Narodowy. Tym samym – choć brak potępienia bandytów przez KB był moralnie naganny, to jednak da się to zrozumieć. Moralność moralnością, ale polityka polityką.

Jednakże czym innym jest brak potępienia bandytów ze strony jednego z szefów Ruchu Narodowego, a czym innym gloryfikowanie tychże. O ile zachowanie KB było zwykłym wyrachowaniem, o tyle postępowanie katolickich dziennikarzy można tłumaczyć jedynie ich pogardą dla „inności”. Ktoś podpalił tęczę, ktoś inny pomachał na jej tle flagą, a katoliccy dziennikarze uznali, że to przejaw patriotyzmu. Mało tego – jeszcze ten przejaw patriotyzmu uhonorowali. W moim mniemaniu polska flaga nie miała nic wspólnego z nagrodą. Wyróżnienie zapewniła zdjęciu płonąca tęcza. Tęcza, która kojarzy się pewnemu odłamowi katolików (bo wydaje mi się, że nie wszyscy katolicy myślą tymi kategoriami) z czymś „innym”, gorszym, czym gardzą. Ta nagroda to bardzo wyraźny sygnał dla bandyterki – „jak będziecie demolować i niszczyć to, co się nam nie podoba, to nie tylko nie będziemy was krytykować, ale jeszcze od czasu do czasu was wyróżnimy”. Domyślam się, że zdjęć płonącej budki pod rosyjską ambasadą nie nagrodzono jedynie dlatego, że nikt na jej tle nie machał flagą biało-czerwoną.

Biorąc pod rozwagę kryteria, którymi kierował się Oddział Telewizyjny Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, proponuję nagrodę za „Najlepszą fotografię patriotyczną roku 2013” przyznać poniższemu zdjęciu:

                                          Tytuł roboczy zdjęcia: „tego napisu nic już nie zamaluje”


Zanim zdążyłem opublikować tekst, ukazało się oświadczenie KSDP. Całego nie ma sensu wrzucać, warto jednakże zacytować bardzo ciekawy fragment:

Ta "słynna" tęcza nie jest na nim (na zdjęciu) ani ważna, ani nawet dobrze widoczna - kto chce, to sobie ją wypatruje w tle, ale nie ona jest tematem. Główny obiekt, czyli główna postać,temat zdjęcia, to młody człowiek unoszący wysoko sztandar, osoba z roześmianą twarzą,za którą w dali zostają jakieś płomienie i dymy, a człowiek ten idzie "ku przyszłości", pozostawiającej za sobą te "wieczne rewolucje".

Pozwolę sobie na grubiańską uwagę. Jeśli ktoś uważa, że na nagrodzonym zdjęciu – tęcza jest niewidoczna i że trzeba jej „wypatrywać” - powinien bardzo szybko przebadać sobie wzrok. A nieco bardziej poważnie rzecz ujmując. Nie wiem co jest bardziej absurdalne – sam fakt przyznania temu zdjęciu tej konkretnej nagrody, czy to nieszczęsne uzasadnienie...


Źródła:




czwartek, 16 stycznia 2014

Poseł PiS robi z ludzi idiotów

Poprzedni tekst poświęciłem skandalicznej wypowiedzi posła Stanisława Pięty. Poseł ów, informacje o tym, że NSZ mordowało cywili (w tym dzieci), skwitował słowami „i bardzo dobrze”. Ponieważ trochę smrodu się narobiło wokół tej wypowiedzi (co mnie akurat nieszczególnie dziwi), poseł Pięta postanowił się bronić. Zrobił to jednak tak, jak bronią się wszyscy politycy, czyli robiąc z ludzi idiotów.

Poseł SLD, Marek Balt wnioskuje do komisji etyki poselskiej o ukaranie posła PiS Stanisława Pięty. Jak podkreślił, gdy w Sejmie była mowa o mordowaniu po II wojnie światowej krewnych milicjantów, Pięta miał krzyknąć: "i bardzo dobrze". Sam Pięta mówi, że doszło do nieporozumienia.”

O tym, że wypowiedzią posła Pięty powinna się zająć Komisja Etyki Poselskiej, nikogo nie trzeba przekonywać. Rzecz jasna, taki wniosek nie mógł się obyć bez komentarza głównego zainteresowanego. Twierdzi on, że mamy do czynienia z nieporozumieniem i złą wolą. Na czym owo nieporozumienie miało polegać?

Pięta, pytany przez PAP o sprawę, powiedział, że jest zaskoczony zamieszaniem, które wynika "z nieporozumienia albo złej woli". Podkreślił, że w piątek złożył oświadczenie poselskie na ten temat. Krzyknąłem "bardzo dobrze" - napisał w nim Pięta - gdy poseł Twojego Ruchu powiedział w piątkowym wystąpieniu, że według omawianego projektu karane będą osoby, "które głoszą poglądy, iż tzw. formacje niepodległościowe brały udział w zbrodniach". Pięta podkreśli w oświadczeniu, że jego okrzyk dotyczył "objęcia penalizacją tego rodzaju zachowań, tj. głoszenia kłamstw dotyczących żołnierzy antykomunistycznego podziemia zbrojnego".”

Mamy więc jednoznacznie brzmiące oświadczenie. Wynika z niego, że poseł Pięta wcale nie krzyknął „i bardzo dobrze” kiedy mowa była o mordowanych członkach rodzin milicjantów. Krzyknął to wcześniej, a co za tym idzie - jego wypowiedź dotyczyła czegoś innego. Innymi słowy – poseł Prawa i Sprawiedliwości sugeruje, że w stenogramie jest błąd. Ponieważ stenogram jest pisany przez ludzi, faktycznie mógł się weń wkraść błąd (wszak errare humanum est). Świadkowie, których ma Marek Balt są z PO, więc od biedy można pomyśleć, że są gotowi świadczyć żeby zaszkodzić posłowi konkurencyjnej partii. Posłowi Pięcie bardzo zależało na tym, aby całą sytuację sprowadzić do poziomu węzła gordyjskiego (jakże typowego dla naszej polityki) – słowo polityka przeciwko słowu polityka (przeciwnicy PiS – uwierzą posłom PO i SLD, a zwolennicy PiS uwierzą Pięcie).

Tyle, że pan poseł zapomniał o jednym, drobnym szczególe. Stenogram to nie jedyna forma zapisu posiedzeń sejmu. Na stronie sejm.gov.pl, obok plików pdf ze stenogramami dostępna jest retransmisja (nagranie wideo). Obejrzałem więc krytyczny fragment bardzo dokładnie:

11:41:55 – początek wystąpienia posła Kotlinowskiego
11:42:12 – poseł Kotlinowski mówi o sankcjach dla tych, którzy będą pisać o tym, że po wojnie podziemie mordowało ludność cywilną.
11:42:45 – poseł Kotlinowski mówi o tym, że zabijano rodziny milicjantów
11:42:46 – poseł Stanisław Pięta (to na pewno jego głos) krzyknął: „i bardzo dobrze!”.

Okazuje się, że w swoim oświadczeniu poselskim pan poseł Pięta minął się z prawdą. Minął się z nią o jakieś 30 sekund. Bo tyle minęło od momentu, w którym poseł Kotlinowski powiedział o sankcjach do tego, w którym poseł Pięta łaskaw był krzyknąć. Dziwnym trafem poseł Pięta zrobił to dokładnie wtedy, gdy poseł Kotlinowski mówił o zabijaniu rodzin milicjantów. Innymi słowy – w stenogramie nie ma pomyłki, a poseł Pięta robi z nas idiotów.

Podsumujmy. Poseł na sejm (znany „obrońca życia poczętego”) w trakcie obrad cieszy się z tego, że ktoś mordował rodziny milicjantów - w tym dzieci! Następnie działa w myśl zasady „jak cię złapią za rękę, powiedz że nie Twoja”. Tzn. wydaje kuriozalne oświadczenie, które nijak się ma do tego, co się stało. Nawiasem mówiąc – posłowie, którzy chcą postawić Stanisława Piętę przed komisją etyki poselskiej, zachowują się trochę dziwnie. Świadkowie są w tym przypadku zbędni – wystarczy stenogram wsparty retransmisją.

Sam Stanisław Pięta z kolei zachowuje się jak nierozgarnięte dziecko w szkole, które najpierw nawrzucało nauczycielce, a potem ma do tej nauczycielki pretensje o to, że go usłyszała. Rada dla tego posła jest jedna – niech najpierw myśli, a potem mówi. A jeśli po zastosowaniu się do tej rady będzie przez cały czas milczał – tym lepiej dla niego.

Źródła:



poniedziałek, 13 stycznia 2014

Mordowanie niemowląt jest fajne!

Czy można być przeciwnikiem aborcji („obrońcą życia poczętego”) i jednocześnie twierdzić, że zabijanie niemowląt i dzieci to coś pozytywnego? Owszem, można. Trzeba być posłem Prawa i Sprawiedliwości i nazywać się Stanisław Pięta.

Stanisław Pięta jest skrajnie prawicowy i skrajnie konserwatywny. O tym, że jest fanatykiem religijnym, wspominać już w sumie nie trzeba. Wypowiedzi posła Pięty od jakiegoś czasu zdobią polski internet. Są one momentami tak bardzo absurdalne, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, „czy on to powiedział na poważnie?” Potem jednakże przychodzi moment zrozumienia: „to Stanisław Pięta, on tak ma”. Niektóre jego wypowiedzi są śmieszne:

„Krytyka Polityczna pyta: Czy wstąpiłbyś do UB? Pewnie, że tak! Dwa automaty, torba granatów i mógłbym wstąpić na każdy posterunek UB.”
Niektóre są idiotyczne, jak np. komentarz dotyczący kar dla homoseksualistów w Ugandzie:

„Niby dzicy ludzie,a wiedzą,że nie należy obrażać praw natury. Byle tylko skazanych nie trzymali w celach wieloosobowych ;)”

Rzecz jasna, poseł Pięta jest fanatycznym „obrońcą życia” (używam tego terminu celowo). W rozmowie z Katarzyną Bratkowską powiedział m.in.:

„Życie zaczyna się od poczęcia, a kończy naturalną śmiercią i koniec rozmowy.”

Po odrzuceniu projektu ustawy, mającej na celu zakaz przerywania ciąży w przypadku zdiagnozowania nieodwracalnego uszkodzenia płodu, poseł wylał swoje żale w mediach:

„Posłom Ruchu Palikota puszczają nerwy. Oni nie mają ani wstydu, ani szacunku dla życia niewinnych i bezbronnych istot ludzkich.”

„Dla mnie to jest oczywiste, że jeśli ktoś głosował przeciwko obywatelskiemu projektowi ustawy, świadomie godzi się na to, by niewinne i bezbronne dzieci, podejrzane o chorobę były brutalnie zamordowane. Koniec, kropka”

Jednego więc możemy być pewni: dla posła Pięty aborcja jest zła, bo jest równoznaczna z mordowaniem bezbronnych istot ludzkich. Specjalnie to podkreślam, bo ten fakt jest bardzo istotny w kontekście tego, co nastąpiło 10 stycznia.

10 stycznia odbyło się 58 posiedzenie Sejmu. W trakcie obrad głos zabrał poseł Roman Kotliński:

„Pani Marszałek! Wysoki Sejmie! Zapominamy o drugiej części tego projektu. Mianowicie przewiduje on sankcję 5 lat więzienia dla wszystkich, którzy mówią, jakoby żołnierze tzw. niepodległościowego podziemia zabijali niewinne osoby cywilne. Otóż sam IPN stwierdził, że zabito w ten sposób, głównie NSZ, Narodowe Siły Zbrojne, prawie 6 tys. cywilów tuż po wojnie, w latach zwłaszcza 1945–1946, w tym dwie setki małych dzieci. Najmłodsze dziecko miało 2 tygodnie, najstarszy zabity człowiek 94 lata. Głównie zabijano chłopów, którzy brali ziemię z reformy rolnej, zabijano rodziny milicjantów.”

(Poseł Stanisław Pięta: „I bardzo dobrze.”)

Wypowiedź godna „obrońcy życia”, który stanowczo sprzeciwia się „mordowaniu niewinnych istot”. Okazuje się, że dwutygodniowe dziecko milicjanta (bądź też chłopa, który brał ziemię z reformy rolnej) nie jest już niewinną istotą. I jeśli ktoś takie dziecko zamordował, to nie tylko nie zrobił nic złego, ale wręcz oddał światu przysługę. „I bardzo dobrze”. Mam nadzieje, że tych słów posłowi Pięcie nikt nie zapomni.

Tutaj nie chodzi już bowiem o typowe dla większości przeciwników aborcji dwójmyślenie, czyli o jednoczesne popieranie kary śmierci i potępianie aborcji. Tutaj mamy inny jego rodzaj. Można postawę posła Pięty podsumować tak: „Jestem przeciwny aborcji, bo to zabijanie dzieci niewinnych, ale jeśli taki noworodek był dzieckiem milicjanta, to bardzo dobrze, że ktoś tego noworodka zabił.”

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że Stanisław Pięta został posłem, ponieważ zagłosowało na niego 12708 osób. Ciekawe, czy ludzie ci są dumni ze swojego wybrańca? Z drugiej zaś strony – może ci wyborcy również uważają mordowanie noworodków za coś bardzo dobrego?

Źródła:



Stenogram z posiedzenia sejmu (żeby się nie męczyć – wpisać w wyszukiwarce „Pięta”)


niedziela, 5 stycznia 2014

Costanza Miriano, czyli kafar konserwatystów

Ze zjawiskiem w osobie Costanzy Miriano zetknąłem się przeglądając mój ulubiony portal – fronda.pl. Zaintrygował mnie już sam tytuł tekstu Tomasza Terlikowskiego: „Costanza Miriano, czyli młot na feministki i wykastrowanych mentalnie facetów”. Kimże jest ów młot? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że ów młot (młocica?) jest autorem co najmniej dwóch książek, którymi Tomasz Terlikowski się zachwycił. Co prawda styczności z tymi książkami nie miałem, ale cytowane przez T.T. Fragmenty wystarczą do tego, aby nieco zmienić tytuł artykułu T.T na ten, który jest tytułem niniejszego tekstu. Aby nie przedłużać, zacytujmy T.T.

Teraz już rozumiem, dlaczego feministki palą jej książki i domagają się ich wycofania z obiegu. Costanza Miriano jest po prostu młotem na współczesne czarownice, bo skutecznie przypomina o naturze człowieka.”

Choć wpojono mi szacunek dla słowa drukowanego, to po przeczytaniu kilku mądrości, które zacytował redaktor Terlikowski, nie miałbym nic przeciwko temu, aby cały nakład tych książek został natychmiastowo spalony. Insza inszość to fakt, że odwoływanie się do „Młota na czarownice” dobitnie świadczy o ponadprzeciętnej ignorancji historycznej Tomasza T. Autorów Malleus Maleficarum w dzisiejszych czasach określono by pewnie mianem psychopatycznych sadystów, którzy napisali książkę tylko po to, żeby inni sadyści mogli w świetle prawa torturować kobiety (ale to wina kobiet była – bo to czarownice!). Brawo panie Tomaszu.

Warto jednak zatrzymać się nad wizją świata, którą prezentuje Miriano. Otóż nie ma ona wątpliwości, że Pawłowe słowa o tym, że kobieta powinna być poddana mężowi, są... po prostu prawdziwe, a jeśli kobieta chce być szczęśliwa, to powinna się im i swojemu mężowi podporządkować.”


I w tym momencie już wiadomo, z czym mamy do czynienia. Kobieta nie będzie szczęśliwa – no chyba, że się podporządkuje mężowi. Jeśli kobiecie wydaje się, że jest szczęśliwa, to pewnie się jej tylko wydaje. Jeśli dodatkowo myśli, że może być szczęśliwa bez męża, to pewnie powinna się leczyć.

Tak, wiem, że to brzmi jak seksizm, ale to nie jest moja opinia, a opinia włoskiej pisarki, która potrafi ją świetnie, z poczuciem humoru, uzasadnić.”

Powalający argument: „skoro napisała to kobieta, to nie może być seksizm”.

Ma ona także odwagę, by jasno powiedzieć, że owszem kobiety są w stanie dorównać mężczyznom w męskich zajęciach, ale cena tego dorównania jest gigantyczna. „Jak wiele czasu i energii trzeba odebrać mężczyźnie i dzieciom, by dojść tak daleko? Jak wiele niań będzie osuszało łzy, które powinnyśmy ukoić my?”

Szczególnie mnie urzekł fragment o odbieraniu „czasu i energii mężczyźnie”. Zastanawiam się nad tym, ile czasu i energii odebrała swojemu mężowi autorka, próbując dorównać pisarzom męskim (bo chyba żaden konserwatysta nie ma złudzeń co do tego, że pisanie to „męskie zajęcie”)? Ile łez musiały jej dzieciom osuszyć nianie?

A w innym miejscu swojej książki formuje wprost tezę, że za kryzys naszej cywilizacji odpowiada właśnie to, że kobiety zaczęły masowo pracować zawodowo.”

Za plamy na słońcu również odpowiadają kobiety (i za radykalny feminizm, który z kolei jest odpowiedzialny za „zatrudnianie kobiet”!).

W żadnej z mądrych analiz, które czytałam nie łączono nigdy obecnych problemów wychowawczych z faktem, że kobiety masowo wkroczyły na rynek pracy, tak jakby zbieg tych dwóch zjawisk nikomu nie dał do myślenia.”

Problemy wychowawcze to mały pikuś. Warto sobie przypomnieć to, ile wojen wybuchało przez fakt, że kobiety poszły do pracy. Przecież w czasach, w których kobiety zajmowały się ogniskiem domowym, w Europie (co tam Europa! Na całym świecie!) nie było ani jednej maluteńkiej wojeneczki.

Miriano zdecydowanie odrzuca także ideę, że jesteśmy tacy sami i tak samo stworzeni do kariery zawodowej albo, że jesteśmy w stanie się zrozumieć.”

XXI wiek, proszę państwa...

Mężczyźni i kobiety mówią różnymi językami, ponieważ muszą stać się matkami i ojcami. Język kobiet służy do tego, by uczynić kobietę zdolną do tego zostania matką. Ona jest zaprogramowana do obsługi dzieci, również maleńkich, dlatego też jest uczuciowa, działa w oparciu o analogie, symbole, intuicję. Ma w sobie wewnętrzny niezwykle czuły radar, którego nie może nie używać. (…)”

Kobieta jest zaprogramowana do obsługi dzieci. To jest tekst tak dobry, że już niedługo Fronda zacznie koszulki z tym cytatem sprzedawać. Jak mniemam, kobieta jest również zaprogramowana do obsługi męża. A jak się będzie temu sprzeciwiać, to pewnie można jakiś „twardy reset” zrobić. W kwestii zaś czułego radaru, którego kobieta nie może nie używać – ciekawym, czy lektura książki pt. „Piękna Bestia - Zbrodnie SS Aufseherin Irmy Grese” nie skłoniłaby pani Miriano do rewizji poglądów.

Mężczyzna przeciwnie, jest pozbawiony tego radaru. Często więc, aby coś zrozumiał, trzeba posłużyć się rysunkiem. Albo tabliczką z napisem.”

A na takiej tabliczce napis: „Debilu, jeśli dziecko płacze – przewiń”.

Miriano formułuje apel do innych kobiet: „dziewczyny, mężczyzny nie należy interpretować! Mówi dokładnie to, co ma na myśli, ani sylaby więcej czy mniej. Jeśli próbujecie go interpretować, obrażacie go, okropnie go denerwujecie, irytujecie” - podkreśla.”

Wiadomo, że mężczyzny nie wolno denerwować, bo jak się odwinie, to żebyście potem nie miały pretensji do niego!

Bełkotanie o tym, że mężczyźni nie mogą się dogadać z kobietami (i na odwrót), jest w mojej opinii efektem lenistwa. Takie stanowisko jest bowiem bardzo wygodne. No, nie da się dogadać i tyle. A jak się nie da, to lepiej nie próbować nawet (bo po co tracić czas). Poza tym – co kobiecie po interpretowaniu mężczyzny, skoro ma mu być poddana (bo jak nie, to szczęśliwa nie będzie)?

A jeśli komuś jeszcze za mało politycznie niepoprawnych uwag, to warto sięgnąć po apele do kobiet, by nie zmuszały mężczyzn do sprzątania, i by nieustannie nie przypominały one, że robią oni to gorzej od kobiet (choć to święta prawda).”

Jeśli ktoś ma marchwiane łapy, to będzie źle sprzątał niezależnie od tego, czy ma pochwę, czy też penisa (Wredna Mała Białorusinka mieszkała w składzie akademikowym z 3 dziewojami, które nie dość, że robiły burdel [w sensie, że bałagan] straszliwy, to jeszcze nie potrafiły tego posprzątać w ogóle – sterty brudnych, niedomytych garów w zlewie to była norma).

Mężczyzna bowiem, przypomina pisarka, tak już ma. „Mogę sobie bez problemu wyobrazić, że są mężczyźni, którzy zajmują się w domu wszystkim, nieco trudniej mi uwierzyć, że robią to z przyjemnością, (…)”

Za to kobiety uwielbiają sprzątać/prać/prasować/czyścić kible/etc. Zapewne są osoby, które lubią sprzątać, ale większość ludzi robi to, bo po prostu trzeba.

(...) z radością przyglądając się błyszczącemu, uporządkowanemu i uroczemu salonowi, upiększonemu kwiatami i zapaloną świecą, chyba, że mają jakieś zaburzenia.”

Innymi słowy – jeśli jesteś mężczyzną i lubisz porządek, to powinieneś się przebadać, bo pewnie coś z Tobą nie tak. Gdyby pani Miriano była Polką, zapytałbym ją o to, czy jej zdaniem mężczyźni, którzy woskują i pucują na połysk swoje 4 kółka też mają jakieś zaburzenia, czy też to już nie zalicza się do „sprzątania”?

W kwestii zaś samego umiłowania do pachnącego salonu – przykładowo ja nie przepadam za widokiem obsranej (w przenośni) łazienki, ale w pokoju moim bardzo łatwo się o coś potknąć (może inaczej – trudno znaleźć fragment podłogi, na którym aktualnie coś nie leży).

Mężczyźni, których znam, zostawieni sami sobie, żyliby jak zwierzęta.”

Gratuluję znajomości. Nawiasem mówiąc – interesująca argumentacja. Sprzątanie dla kobiety to nie tylko przyjemność, ale też obowiązek. Bo przecież trzeba zadbać o mężczyznę (żeby nie żył jak zwierzę!). Naturalnie – trzeba też zadbać o dzieci, bo niemalże-zwierzę-mężczyzna tego przecież nie zrobi.

Mocno brzmią też wskazówki Miriano odnoszące się do miłości. Ona jasno wskazuje, że miłość nie ma nic wspólnego z zakochaniem, czy odnalezieniem odpowiedniej osoby. Nikt odpowiedni nie istnieje.”

No to jak tu się żenić (wychodzić za mąż) i mieć mnóstwo dzieci, skoro nikt odpowiedni nie istnieje??

A dokładniej osobą dla nas odpowiednią, stworzoną jest ta, z którą zawarliśmy małżeństwo. Bóg przez łaskę sakramentu daje nam siłę, by trwać właśnie w tym związku, a naszym zadaniem jest dać wolę i zaangażowanie, by był on jak najlepszy. Przekonanie, że gdzieś na świecie istnieje idealny partner jest gigantyczną głupotą.”

A-ha. Czyli jednak możemy się żenić (wychodzić za mąż) i mieć dzieci. Z kim? Z kimkolwiek. Nasze osobiste preferencje nie mają najmniejszego znaczenia – skoro nie ma „idealnego” partnera, to znaczy, że nie ma po co czekać (bo się tylko komórki jajowe i plemniki marnują).

Nie będę cytował więcej. Tyle wystarczy, by pokazać smak tej znakomitej książki. I zrozumieć, że trzeba ją przeczytać.”

O tak. Tyle wystarczy, by pokazać, że książka ta (albo książki – T.T. nie napisał, czy cytaty pochodzą z jednej, czy też z dwóch książek) jest mniej więcej tak prokobieca, jak oryginalny „Młot na czarownice”.

Te książki napisane przez kobietę to spełnienie mokrego snu konserwatysty. No, bo kobieta napisała, że mężczyzna nie potrafi sprzątać! Że nie potrafi się zajmować dziećmi! Że kobiety go nie rozumieją! Że nie dogada się z żoną, bo nie ma takiej możliwości. Że kobieta powinna mu być posłuszna, bo nie będzie szczęśliwa! Czego więcej mógłby konserwatysta oczekiwać od swojej żony prócz tego, żeby wyuczyła się tych książek na pamięć?

Swego czasu Grabaż (wokalista Pidżamy Porno) śpiewał: „Nie mylmy bzdur ze złem i fizjologii z seksem.”, ale zastanawiam się nad tym, czy bzdury zawarte w tych książkach i to bzdury, które są szkodliwe (bo autorka stara się wmówić kobietom, że ich największym nieszczęściem może być podejmowanie jakichkolwiek decyzji) należy traktować jak bzdury właśnie, czy też już jak zło?

Źródła: