środa, 28 października 2020

Władza letalna

Po raz kolejny zdarza mi się napisać drugi wstęp do rozgrzebanej notki. Piszę sobie człowiek spokojnie notkę, aż tu wychodzi kieszonkowy dyktator i zaczyna wzywać ludzi do tego, żeby się ze sobą napierdalali. Notka będzie traktowała głównie o wyroku TK i moich przypuszczeniach odnośnie tego, „jak do tego doszło”, ale Debilnej Radzie Ocalenia Narodowego również poświęcę kawałek tekstu. Od razu zaznaczam, że tytuł notki powstał zanim DRON ogłosiła co następuje, niemniej jednak okazał się on bardzo adekwatny.


Od bardzo dawna odczuwam wewnętrzną potrzebę rozumienia tego, co dzieje się dookoła mnie. Ponieważ zaś politykę obserwuję od wielu lat (za samo napisanie „od wielu lat” sam sobie dodaję +10 do czucia się staro), potrzeba zrozumienia przyczyn tych czy innych działań, przeniosła się na politykę. To napisawszy muszę przyznać, że nie mam, kurwa, pojęcia, jak przebiegał proces decyzyjny, który doprowadził do zaostrzenia prawa aborcyjnego, w efekcie którego od kilku dni na ulicach obserwować można rosnący z dnia na dzień masowy wkurw suwerena. Z racji wieku nie obserwowałem tego, co działo się na początku lat 90-tych, ale wydaje mi się, że chyba żadna władza po 1989 nie doprowadziła do protestów, które osiągnęłyby tak gigantyczne rozmiary. Jeżeli bowiem w Tarnobrzegu, pod sądem, protestuje kilkaset osób, to znaczy, że ludzie się naprawdę wkurwili (a trzeba brać poprawkę na to, że sporo ludzi nie pójdzie protestować z obawy przed zarażeniem się).


Nie rozumiem decyzji rządzących, którzy rękami osób pełniących obowiązki sędziów Trybunału Konstytucyjnego, zaostrzyli prawo aborcyjne. Nie rozumiem tej decyzji, bo rządzący musieli zdawać sobie sprawę z tego, że to wywoła opór społeczny. Jedyną niewiadomą była skala oporu. I w tym miejscu warto sobie zadać pytanie: czy dało się przewidzieć to, co teraz się dzieje na ulicach naszego kraju? Żeby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, pozwolę sobie przypomnieć dwie sprawy. Pierwszą z nich jest ta, po której Chazan (aka „pięćsetka”) został idolem zygotarian. Suweren się wtedy srogo wkurwił, PiS był tego świadomy, bo z jednej strony Chazana popierano, ale z drugiej – nie zaproponowano mu miejsca na listach, w przeciwieństwie do takiego np. Bolesława Piechy (który również miał spore CV, jeżeli chodzi o wykonywanie aborcji). Uchazanienie prawa aborcyjnego musiało więc doprowadzić do wkurwu społecznego. Drugą sprawą, o której chcę wspomnieć jest, rzecz jasna, Czarny Protest. Zjednoczona Prawica przestraszyła się tamtych protestów na tyle bardzo, że Trybunał Przyłębski zajął się zaostrzeniem prawa aborcyjnego dopiero po maratonie wyborczym. Nieśmiało przypominam, że w 2016 olbrzymi (jak na tamte czasy) wkurw wywołała już sama groźba (to adekwatne określenie) wprowadzenia zakazu aborcji. Gdy sobie te dwie sprawy ze sobą połączymy, to nam wyjdzie, że jeżeli postawi się suwerena przed faktem dokonanym, to suweren raczej nie będzie zadowolony.


W tym miejscu chciałbym poczynić pewną dygresję. Przez kilka lat zajmowałem się (między innymi) flekowaniem komentariatu za te ich gówno-narracje, z których wynikało, że Polacy się „sprzedali za pincet złoty” i dlatego PiS może robić co mu się podoba. Domyślam się, że żaden z tych przygłupów nie będzie miał na tyle RiGCzu, żeby oświadczyć, że jego rachuby były o kant chuja rozbić i wynikały z tego, że wspierani przez nich politycy przejebywali wybory. Ciekawi mnie natomiast to, czy komentariatowi przydarzy się teraz moment refleksji i czy dotrze do niego to, że wybory były przejebywane z winy przejebujących, a nie z winy suwerena. No, ale to tylko dygresja, wracajmy do meritum.


Mam kilka swoich autorskich (i jedną zajebaną z internetu) roboczych teorii na temat tego, „czemu PiS zrobił to, co zrobił”, ale każda z tych teorii jest dziurawa bardziej od tarcz antykryzysowych autorstwa Zjednoczonej Prawicy, tak więc możecie się nad tymi teoriami znęcać do woli. Jednakowoż lojalnie uprzedzam, że sam się będę nad nimi znęcał, tak więc ustawcie się w kolejce.


Pierwsza z nich wiąże się z tym, o czym się wymądrzałem w jednej z notek wyborczych (gdybym był redaktorem Wosiem, to bym napisał „w moim głośnym tekście z 2020”). Produkowałem się tam w temacie tego, że jeżeli obecny Prezydent RP wygra wybory (mimo tego, co odjebywano w kampanii), to Zjednoczona Prawica może dojść do wniosku, że „wolno wszystko”. Tzn. można zgnoić każdego i zrobić dowolny wał, bo w razie czego Samuel z kolegami (w połączeniu z dronami internetowymi) i tak wszystko pospinuje w ten sposób, że wybory się i tak wygra. Ponieważ wybory wygrano, to czynniki decyzyjne mogły uznać, że w trakcie kadencji można sobie pozwolić na wszystko (łącznie z nasraniem suwerenowi na głowę), bo to i tak nie będzie miało znaczenia w końcowym rozrachunku. Skoro więc można nasrać, to czemu tego nie zrobić? Ta teoria ma tę zasadniczą wadę, że w 2015 też się te wybory wygrało, a jednak doszło do Czarnego Protestu. Ok, nie przełożył się on na porażkę wyborczą, ale trudno prognozować „co by było”, gdyby PiS wtedy olał protesty i wprowadził całkowity zakaz aborcji. Można być pewnym tego, że gdyby zakaz obowiązywał, to kwestie aborcyjne byłyby jednym z głównych motywów w kampanii, zaś PiS, broniący antyaborcyjnego status-quo, byłby w mniejszości (nawet jeżeli PO chciałoby „przywrócić kompromis”, to jednak byłaby to jakaś forma [chujowej, bo chujowej, ale jednak] liberalizacji). Osobną kwestią jest to, że nie da się w ciemno założyć, że gdyby PiS w 2016 wprowadził całkowity zakaz aborcji, to nie doszłoby do protestów (większych niż Czarny Protest). Generalnie rzecz ujmując, założenie, że „jak zaostrzymy prawo aborcyjne, to ludzie się nie zdenerwują na tyle, żebyśmy mieli problem, bo poprzednim razem, jak nie zaostrzyliśmy prawa aborcyjnego, to nic się nie stało”, jest cokolwiek karkołomne.


Inszą teorią jest taka, że PiS padł ofiarą własnych narracji. Trzeba bowiem przyznać, że PiSowi udało się uśpić czujność suwerena. Jeżeli bowiem w 2016 wycofano się z prac nad ustawą Wiadomego Instytutu, potem schowano do zamrażarki ustawę Kai Godek, a na końcu „przepadnięto” w Trybunale Przyłębskim wniosek o zbadanie konstytucyjności wiadomej przesłanki, to suweren mógł odebrać to tak, że PiS raczej nie będzie grzebał przy prawie aborcyjnym. W trakcie kampanii PiS unikał tych tematów, a z opozycji pochylała się nad tym jedynie lewica. Wszystko to przełożyło się na niewielkie zainteresowanie tymi kwestiami w internetach/etc. (a jak wiadomo, PiS internety mierzy i waży). Nietrudno zgadnąć, że ktoś w PiSie mógł wpaść na pomysł taki, że skoro suweren się tym tematem nie interesuje, to nieszczególnie przejmie się zaostrzeniem prawa aborcyjnego (co najwyżej lewaki będą protestować, ale z nich zrobi się oszołomstwo, które chce zabijać dzieci). No i wszystko fajnie z tą teorią, ale nie wytrzymuje ona zderzenia z faktem, że odczekano z tym aż do końca maratonu wyborczego.


Teoria, której poświęcę niewiele miejsca to taka, że ktoś w PiSie podupadł na rozumie tak bardzo, że uznał, że jeżeli aborcji zakaże Trybunał Przyłębski, to ludzie nie będą protestować, no bo to Konstytucja. Pastwiłem się nad tym w jednej z poprzednich notek i stwierdziłem, że jedynie beton może taki przekaz kupić (teraz zaś okazało się, że chyba nawet beton ma problem z uwierzeniem w niego). Chociaż Fogiel i paru innych tłumaczyli, że „no ale to niezależny trybunał”, to narracja ta raczej nie została „umasowiona” w Prawie i Sprawiedliwości. Poza tym, nawet kierownictwo PiSu, które gardzi suwerenem, nie mogło zakładać, że po tym, jak wszyscy widzieli ręczne sterowanie Trybunałem Przyłębskim, ktokolwiek uwierzy w to, że podmiot ów jest niezależny.


Kolejna teoria jest jeszcze bardziej karkołomna. W myśl tejże, ktoś uznał, że jeżeli zaostrzy się prawo aborcyjne przy użyciu Konstytucji, to suweren uzna, że „no ok, tego się nie da cofnąć ustawą, więc na nic tu nasze protesty”. Ujmę to tak, jeżeli ktoś nie ma pojęcia o tym, „jak działa Polak”, to faktycznie mógł uznać, że ktoś będzie się przejmował tym pozornym imposybilizmem (nie tylko prezes umie w trudne słowa).


Teoria covidowa. No więc, jest pandemia, czyli nie ma mowy o żadnych protestach i trzeba siedzieć na dupie. No i wszystko pięknie, ale pandemia atakuje falami, więc nawet gdyby teraz nikt nie wyszedł na ulicę, to w momencie „dołku” w zachorowaniach, można byłoby się spodziewać na ulicach wkurwionych ludzi. Wkurwionych podwójnie, bo ci ludzie nie mieliby problemów z domyśleniem się tego, że prawo aborcyjne zaostrzono wtedy, gdy musieli siedzieć w domach. Poza tym, istnieje coś takiego, jak protest samochodowy (który jest bezpieczny o tyle, że o ile jakiś foliarz nie wybije nam w aucie szyby łbem i nie zacznie kaszleć do środka auta, to raczej się nie zarazimy od innych uczestników protestu).


W myśl przedostatniej teorii, Zjednoczona Prawica mogła uznać, że antyaborcyjna urawniłowka odniosła skutek i uda się częściowo zaostrzyć prawo aborcyjne. Warto w tym miejscu nadmienić, że w tym „częściowo” nie chodzi o wywalenie całej przesłanki, ale o rozbicie jej na części składowe i zakazanie części, przy jednoczesnym utrzymaniu legalności pozostałych. Jak by to miało wyglądać? Ano tak, że Trybunał Przyłębski zaostrza prawo i wtedy wychodzą politycy Zjednoczonej Prawicy (ale nie ci, którzy siedzą w trybunale), albo nawet sam Żoliborski Arystokrata Rozumu, i mówią „hola, tak nie można, nasz niezależny trybunale”. Potem zaczynają dyskusję na temat tego, że ok, trzeba tutaj poczynić rozróżnienie na wady letalne i te, które letalne nie są i zakazać terminacji ciąży tylko i wyłącznie w tym drugim przypadku. Owszem, wymagałoby to obejścia wyroku Trybunału Przyłębskiego. Przyznam się szczerze, że nie wiem, jakby to miało wyglądać w wymiarze prawnym, ale Zjednoczona Prawica udowodniła wiele razy, że jak się chce to można. Dzięki temu można by było udowodnić, że trybunał jest niezależny, a dobra Zjednoczona Prawica potrafi się pochylić nad problemami suwerena. Żeby coś takiego się mogło udać, opór społeczny musiałby być na tyle duży, żeby Zjednoczona Prawica miała podkładkę, żeby nie czepiał się jej Kościół, ale musiałby być (ten opór) na tyle umiarkowany, żeby ktokolwiek chciał jeszcze rozmawiać z władzą. Ta teoria ma tę zasadniczą wadę, że o wiele łatwiej byłoby to zrobić w Sejmie, bo nie trzeba by było obchodzić decyzji trybunału. Obciążałoby to, co prawda, głosujących za zaostrzeniem posłów, ale ci (wsparci mediami) tłumaczyliby, że oni w sumie jedynie regulują stan prawny, że przecież nie zmuszają kobiet do rodzenia dzieci z letalnymi wadami/etc. Mendia rządowe zaś tłumaczyłyby, że oto Zjednoczona Prawica buduje nam kompromis aborcyjny na miarę 2020 roku. Poza wszystkim innym, ogarnięcie tego przez Sejm dałoby czas na sondowanie nastrojów społecznych, albowiem prace sejmowe trwają przez jakiś czas (który upływa między czytaniami), zaś w przypadku trybunału nie ma żadnej debaty, a suwerena stawia się przed faktem dokonanym. Kolejnym problemem z tą teorią jest fakt, że głosów „dogadajmy się” było raczej niewiele, w przeważającej większości przypadków mieliśmy do czynienia z fochem władzy na suwerena, który jest głupi i niczego nie rozumie.


Ostatnia teoria, to ta ukradziona z internetów to taka, że za wszystkim stoi Ziobro. Tzn., że jednym z warunków, które postawił, było zaostrzenie prawa aborcyjnego. Ta teoria jest chyba najbardziej odjechana, bo Ziobro może i jest po części skrajnie prawicowym fundamentalistą, ale jest przede wszystkim wyrachowanym cynikiem i bezproblemowo dałoby się go przekonać do tego, że jeżeli w efekcie zaostrzenia prawa aborcyjnego Zjednoczona Prawica straci władzę, to jemu też ktoś dobierze się do czterech liter. Nie wierzę w to, że ktoś z PiSu tak istotny temat (którym długo starano się nie wkurwiać suwerena) poświęcił w ramach utrzymania koalicji. Mamy więc kilka teorii, z których żadna nie wyjaśnia tego, dlaczego PiS doprowadził do masowych protestów. Jeżeli macie jakieś swoje przemyślenia w tej kwestii, to podzielcie się nimi i może kolektywnie dojdziemy do jakichś sensownych wniosków. Skoro już zaś mamy za sobą nie wyjaśnienie czegokolwiek, to możemy iść dalej.
 

UWAGA! Artykuł sponsorowany przez suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

 
Przyznaję, że skala protestów mnie zaskoczyła. Dodatkowo, trzeba mieć na uwadze coś, o czym już wspomniałem (w swoim głośnym szóstym akapicie [ok, to już ostatni]), a mianowicie to, że sporo ludzi nie wyjdzie na ulice, bo boją się korony. Wziąwszy to pod rozwagę można bezpiecznie założyć, że gdyby nie pandemia, to masowe protesty, do których dochodzi, byłyby, no cóż, jeszcze bardziej masowe. Pierwsze reakcje władz na protesty (które z dnia na dzień się powiększały) sugerują, że władze również były zaskoczone ich skalą. Owszem, zapewne spodziewali się jakiegoś oporu, ale nie na taką skalę. Tylko, że w polityce nie da się zatrzymać czasu, tak więc nawet jeżeli skala oporu ich zaskoczyła (bo się jej nie spodziewali), to mniej więcej po paru dniach widać było wyraźnie, po której stronie suweren ulokował swoje sympatie i antypatie. To, że większa część społeczeństwa będzie niezadowolona z tego, co się stało, było pewne, bowiem w 2019 IBRIS przeprowadził badania, z których wynikało, że nawet wśród elektoratu PiS zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w mniejszości (status quo 61% ,liberalizacja 16%, zaostrzenie 15%). No i ok, zrobiliśmy to, co zrobiliśmy (czytaj „zjebaliśmy”) i co teraz? Jakoś trzeba zareagować. I właśnie te reakcje były przyczyną, dla której notka ma taki, a nie inny tytuł.


Generalnie rzecz ujmując, reakcje te są całkowicie oderwane od realiów. Tam jest po prostu wszystko. „Świadectwa” osób, które „miały zostać poddane aborcji, ale jednak nie zostały jej poddane i teraz o tym opowiadają”. Świadectwa te pełne są „cytatów” z lekarzy, które to cytaty nie mogły paść pierdylion lat temu, bo używane w nich określenia karierę medialną zaczęły robić nie tak dawno temu (tak więc w chuj wątpliwe jest to, że jakiś nieistniejący doktor, który „namawiał” do terminacji ciąży ich użył). Mamy również „kobieta była w ciąży, ale nie poddała się aborcji, a jej synem był Andrea Bocelli (czyli odgrzewane, zygotariańskie narracje sprzed ośmiu lat [wtedy zaczynałem karierę trollską i obserwowałem debatę towarzyszącą temu, co działo się w trakcie „debaty publicznej”, którą prowadzono, bo Ziobroidy sobie wymyśliły, że chcą zaostrzyć prawo aborcyjne]). Jest guilttripowanie „oni mają prawo żyć”. W pewnym momencie wyciągnięto spod kamienia profesora „pięćsetkę”, który opowiadał o tym, że w trakcie aborcji płody bardzo cierpią (niestety, nie wspomniał o tym, czy zaobserwował to cierpienie w przeprowadzania pięciuset aborcji, do których przeprowadzenia się przyznał). Jest świadectwo polityka PiS, który opowiadał o tym, że jego dziecko miało żyć tydzień, a żyło pięć lat. Rzecz jasna, zarówno politykowi (jak i mendiom narodowym, jarającym się tym „świadectwem”) umknęło to, że dziecko polityka urodziło się mimo braku zakazu aborcji. Tego rodzaju narracji było mnóstwo (nadal się pojawiają) i moim zdaniem dowodzą one tego, że Zjednoczona Prawica nie ma pojęcia „co dalej”. Praktycznie wszystkie te narracje były „grzane” przy okazji debaty w 2016 i nie odniosły one najmniejszego skutku. Tym samym totalnie bezsensowne jest używanie ich w momencie, w którym opór społeczny jest znacznie większy. Warto w tym miejscu nadmienić, że olbrzymia większość wpisów w „soszjalach”, które publikują politycy Zjednoczonej Prawicy (i rządowi mediaworkerzy) jest bezlitośnie chłostana przez internautów. Wpis ma np. 1500 polubień (od dronów) i 1800 komentarzy, z których ogromna większość jest skrajnie negatywna względem autora i jego wysrywu. Do tej pory zdarzało się to incydentalnie (i to przeważnie w sytuacji, w której ten, czy inny przedstawiciel prawego sektora srogo przydzbanił). Teraz jest to proces ciągły, który zaczął się w czwartek i trwa sobie nadal w najlepsze. Tutaj nawet nie trzeba algorytmów do „badania internetów”, sentyment widać gołym okiem. Zjednoczona Prawica, która od paru lat zajmuje się indukowaniem wkurwu (czytaj – tłumaczy elektoratowi, że to, czy tamto powinno go zdenerwować) musi sobie zdawać sprawę z tego, że ten konkretny wkurw jest całkowicie oddolny. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w pewnym momencie wytoczono najcięższe działo, którym było nieśmiertelne „"Kaczyński jest wściekły". Zaskakujące doniesienia ws. orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego” (aka Dobry car, zły bojarzy). Nie trzeba chyba wspominać o tym, że suweren jakoś tak średnio w to uwierzył (zaś w kontekście późniejszego wystąpienia wannabe Kiszczaka, narracja ta była wyjątkowo wręcz idiotyczna).


Napięcie narasta z dnia na dzień i władze, które nie składają się ze skończonych kretynów, powinny zrozumieć, że jedynym sensownym wyjściem jest deeskalacja konfliktu, zanim dojdzie do jakiejś tragedii (już teraz „mamy za sobą” atak nożownika na jednego z protestujących, potrącenie dwóch osób przez auto i próbę rozjechania kilkunastu ludzi przez auto TVP, jadące pod prąd). Co więc robi nasza władza? Eskaluje sytuację. W tym miejscu pora na obszerną dygresję. Obserwuję sobie reakcje części duchownych i prorządowych influencerów na to, co się dzieje. Pozwolę sobie zacytować kilka wpisów, żebyście mogli w pełni docenić to, z czym mamy do czynienia. „Czy w tym pięknym kraju jest szef MSWiA? Komendant Główny Policji? Ktoś tam, na górze, w ogóle czymś kieruje? Trwają dni chaosu na ulicach połączone z nocą kryształową - i nic? Cisza?”- napisał jeden z rządowych inluencerów. Jeden z duchownych, który bardzo stara się o to, żeby tytułować go „Heinrichem” stwierdził, że: „trzeba ratować zdrową tkankę narodu”. Inny duchowny napisał: „Czy polska władza w ogóle panuje nad rozruchami? Mam mieszane uczucia.”. Tego rodzaju wpisów jest mnóstwo i w telegraficznym skrócie chodzi w nich o to, że influencerzy i duchowni domagają się tego, „żeby władza coś zrobiła z protestami”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby rządzący zapowiedzieli wprowadzenie stanu wojennego i napierdalanie „niepokornych” przy użyciu wojska i policji, to autorzy wyżej wymienionych wpisów musieliby prać majtki ze szczęścia.


Ponieważ część protestów odbywała się pod kościołami (i w środku tychże) nacjospierdoliny uznały, że nadszedł ich moment i powołały sobie Idiotenkopf, które mają chronić kościoły. Kariera tychże nie potrwała jakoś specjalnie długo, bo dzień po jednej nerwowej nocy (w trakcie której założyciel Idiotenkopf wzywał pomocy na ćwitrze [Winnicki nie mógł odpowiedzieć na wezwanie, bo w mieście było dużo ludzi] tenże sam założyciel prosił policję o pomoc. Na uwagę zasługuje również zachowanie wiceministra sprawiedliwości, który po tym, jak biedni narodowcy dostali wsparcie od grupy kiboli (ciekawe, czy musieli za nie płacić tak samo, jak ziomki Holochera płaciły innym kibolom za ochronę przed Antifą), a założyciel Idiotenkopf pochwalił się tym na ćwitrze, pozwolił sobie oklaskiwać ten wpis. Tak, dobrze przeczytaliście, wiceminister SPRAWIEDLIWOŚCI po pierwsze, cieszył się z tego, że na ulicach dochodzi do bijatyk, a po drugie pochwalał bandyterkę. Niby po pięciu latach człowieka już takie rzeczy nie powinny dziwić, ale jednak było to trochę zaskakujące. Gdybym był złośliwy napisałbym, że oklaskiwanie bandytów jest idealnym podsumowaniem rządów Zjednoczonej Prawicy, ale ponieważ złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że takie są efekty obdarowywania trolli internetowych stołkami, na których absolutnie nigdy nie powinni się znaleźć.


Na uwagę zasługują również reakcje części prawicowego komentariatu, który straszliwie bóldupi z powodu „upadku obyczajów”. Chodzi im, rzecz jasna, o to, że młodzi mają wyjebane na ich autorytety i nie jest dla nich problemem to, żeby kazać spierdalać księdzu, który wyszedł z założenia, że pokaże zmanipulowanym gówniarom (takie jest niemalże oficjalne stanowisko partii rządzącej na temat protestujących) gdzie ich miejsce. Najbardziej absurdalne jest to, że choć prawicowe elity dostrzegają problem (młodzi mają w dupie konserwatyzm [jestem bardzo zadowolony z tego, że kiedyś się na ten temat mądrowałem]), nie są w stanie zrozumieć „jak do tego doszło”. Otóż, ich zdaniem stało się tak dlatego, że (w skrócie) młodzi mieli styczność ze zbyt małą dawką konserwatyzmu. Zupełnie nie dociera do nich to, że młodzi mieli styczność z ilością konserwatyzmu wystarczającą do tego, żeby nim, kurwa, gardzić i mieć wyjebane na „autorytety”, bredzące o „prawie naturalnym”.


Jak już wspomniałem, władze eskalują konflikt. Zamiast cofnięcia się (które byłoby dla nich jedynym sensownym wyjściem z sytuacji) bawią się w podlewanie iskier Dzikim ogniem. Przykład? Otóż, ktoś w Zjednoczonej Prawicy uznał, że dobrze by było olać kandydatkę na RPO, która ma największe poparcie i zamiast niej wystawić twarz tego, co się teraz dzieje, czyli posła, który był inicjatorem skierowania do Trybunału Przyłębskiego wniosku o zbadanie konstytucyjności wiadomej przesłanki (swoją drogą, ciekaw jestem, czy potwierdzą się plotki, w myśl których PSL zastanawia się nad poparciem tej kandydatury). Tego rodzaju działań, które wkurwiają suwerena coraz bardziej – jest od cholery. Cebulą na torcie było wystąpienie Kiszczaka wannabe (aka Jarosław Kaczyński), który rozładował atmosferę, wzywając społeczeństwo do napierdalania się (nie, nie da się w inny sposób interpretować tego co, on powiedział). Nie mam pojęcia, jak to wszystko się skończy, ale jeżeli w Zjednoczonej Prawicy nie dojdą do głosu ludzie, którzy niekoniecznie chcą mieć w CV „bycie członkiem partii rządzącej, która doprowadziła do tego, że ludzie zabijali się na ulicach”, to będzie tylko gorzej. Bardzo groźne jest również to, że Zjednoczona Prawica zupełnie wręcz nie ogarnia nastrojów społecznych. Ci ludzi uwierzyli we własne gówno-narracje, z których wynika, że protestuje bardzo mało ludzi, a ci, którzy protestują, to „skrajna lewica”. Fakty do nich nie docierają. Jedyne, co do nich dociera to to, że być może stracą władzę, a to przeraża ich na tyle, że nie mieli nic przeciwko temu, żeby Żoliborski Intelektualista uraczył wszystkich swoim bełkotem o „bronieniu kościołów za wszelka cenę” i gdyby doszło do najgorszego, nie będą mieli nic przeciwko „zrobieniu czegoś” z protestującymi. 


Źródła:

https://twitter.com/MarcinDuma/status/1320111292749852672

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-fogiel-wyrok-tk-ws-aborcji-tworzy-nowa-sytuacje-prawna,nId,4810997

https://twitter.com/sjkaleta/status/1320460898255949826

https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1320784246458470402

https://twitter.com/wPolityce_pl/status/1320706900342808576

https://tvp.info/50506151/wzruszajace-wyznanie-posla-wiktoria-miala-zyc-tydzien-cieszylismy-sie-nia-5-lat-wideo

https://twitter.com/PanZolty/status/1320670844528590850

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Gdynia.-64-letni-nozownik-zaatakowal-po-protestach-przeciwko-wyrokowi-TK-ws.-aborcji

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Warszawa/Strajk-kobiet.-Samochod-TVP-wjechal-w-protestujacych.-Posel-PO-Michal-Szczerba-pokazal-film

https://twitter.com/MichalSzczerba/status/1320771414727761920

https://twitter.com/Jan_Pawlicki/status/1320847993101340672

https://twitter.com/rzeczpospolita/status/1320734570275373058

https://twitter.com/DanielWachowiak/status/1320452456539656194

https://twitter.com/MarcinDuma/status/1321109127133863943

https://twitter.com/sjkaleta/status/1320838397276131329

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1320450799542161408

https://www.fronda.pl/a/nastolatki-do-ksiedza-masz-macice-to-wypij,151962.html?

https://twitter.com/tvp_info/status/1320745242212130816

https://twitter.com/gazeta_wyborcza/status/1320733023550251009

poniedziałek, 19 października 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 6 – chaos

Z napisaniem tej konkretnej notki czekałem do momentu, w którym rząd Zjednoczonej Prawicy ogarnie się na tyle, żeby w ogóle jakoś zareagować na rekordowe skoki w liczbie potwierdzonych zachorowań. Miałem świadomość tego, że prędzej czy później rząd jakoś zareaguje (i nie mam tu na myśli szczucia na lekarzy [o którym w dalszej części notki wspomnę]). Osobną kwestią jest to, że chciałem zebrać myśli na tyle, żeby poniższy tekst miał ręce i nogi (a jest sporo rzeczy do ogarnięcia).


Muszę przyznać, że zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, że rząd tak bardzo zjebał przygotowania do tego, co się teraz dzieje. Nie zrozumcie mnie źle, moja opinia na temat Zjednoczonej Prawicy jest niezmienna: ci ludzie potrafią zjebać wszystko za co się wezmą. Niemniej jednak skala zjebania jest przytłaczająca. Na pierwszy bowiem rzut oka wygląda to tak, jakby obecne władze świadomie olały to, że może dojść do drugiej fali (tak, wiem, ciężko mówić o drugiej fali, bo pierwsza sobie nie poszła tak do końca). Jednakowoż widać wyraźnie, że władze zaczynają panikować. Ostatni tydzień upłynął pod znakiem hejtowania lekarzy, pielęgniarek i całego personelu medycznego (gwoli ścisłości, używam tego określenia jako zamiennika dla „pracowników ochrony zdrowia”). Zaczęło się od Sasina, który powiedział był, że: „Niestety występuje taki problem, jak brak woli części środowiska lekarskiego – chcę to podkreślić wyraźnie, części. Oczywiście bardzo wielu lekarzy, pielęgniarek, personelu medycznego z wielkim poświęceniem wykonuje swoje obowiązki, ale część tych obowiązków wykonywać nie chce”. Bardzo szybko okazało się, że to obowiązująca narracja, do której przyłączyły się rządowe media. Największy rządowy rozrzutnik treści, TVP Info zaczął klarować, że: „Wojewoda wysłał 88 lekarzom wezwania do walki z COVID. Pracę podjęło trzech”, a potem pochylono się nad problemem ludzi, którzy nie mogą się dopchać do lekarzy: „Covidowa „spychologia”. Dziesiątki telefonów, prośby o test i niedziałający system”. Dzień później pociągnięto temat i były minister zdrowia, Konstanty Radziwiłł (który wsławił się, między innymi, powoływaniem się na dane z Instytutu Danych z Dupy w trakcie dyskusji o „potrzebie przywrócenia recept na pigułki dzień po”) opowiadał o tym, że: „Praktycznie nie ma osób, które same zgłaszają się do pracy przy zwalczaniu epidemii – mówił o sytuacji na Mazowszu wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł. Podkreślił, że sytuacja wygląda też „bardzo źle”, jeśli chodzi o stawiennictwo osób odgórnie skierowanych do takiej pracy. (…) Jest mi bardzo niezręcznie o tym mówić, zwłaszcza że sam jestem lekarzem, ale wydaje mi się, że mamy do czynienia z przewagą lęku – ocenił.”. Zanim odniosę się do tych narracji, pozwolę sobie na dygresję. Na samym początku tejże zaznaczam, że od momentu, w którym zacząłem rozumieć to i owo, nie zdarza mi się dywagowanie na temat tego „co bym zrobił gdybym był na miejscu tej, czy innej osoby”. Tym razem zrobię wyjątek, bo jestem absolutnie pewien tego, że gdybym był lekarzem, pielęgniarzem, albo inszym personelem medycznym i jakiś spasiony kutas chciałby mnie skierować na pierwszą linię frontu, to znalazłbym pierdylion sposobów na to, żeby nie musieć się stosować do tego skierowania. Rzygać mi się chce, kiedy widzę upasione ryje (które niczym, of korz, nie ryzykują) opowiadające  o tym, że lekarze i pielęgniarki, dupa cicho i do roboty bo przysięga Hipokratesa.


Przypomina mi się jedno z haseł z pierwszego Czarnego Protestu „martwa nie urodzę”, które można sparafrazować „martwi nie będziemy leczyć”. To, co się dzieje warto osadzić w kontekście, którym było nieprzygotowanie państwa do pierwszej fali zachorowań. Chyba każdy pamięta o tym, że bardzo dużo zachorowań odnotowano wśród personelu medycznego, który nie został należycie zabezpieczony (bo brakowało środków ochrony indywidualnej). Zamiast środków ochrony indywidualnej personel medyczny dostał zakaz wypowiadania się na temat braków pod rygorem wypierdolenia z roboty. Wspominałem kiedyś o „podziemiu antywirusowym”, które zaopatrywało lekarzy w środki ochrony. Robiono to „po kryjomu”, bo personel medyczny nie mógł oficjalnie poprosić o te środki. Nie mógł, ponieważ taka prośba byłaby równoznaczna ze stwierdzeniem, że są braki w zaopatrzeniu. Reasumując, personel medyczny ryzykował zdrowiem i życiem pracując bez odpowiednich środków ochrony dlatego, że ktoś najpierw zjebał przygotowania do pierwszej fali zachorowań, a potem zabronił o tym mówić. Czy kogokolwiek w tym kontekście dziwi to, że część personelu medycznego nie chce wchodzić na pole minowe, w które zamieniono ochronę zdrowia? Nieśmiało przypominam, że „za pierwszym razem” mieliśmy do czynienia ze znacznie niższymi liczbami zakażonych. I na tym zakończę przydługą dygresję. Owszem, zdarzają się sytuacje takie, jak ta, do której doszło w moim rodzinnym mieście, w którym trzeba było napierdalać kijem w parapet celem uzyskania skierowania. Tego rodzaju, ekhm, „eventy”, to woda na młyn dla zjebów, którzy teraz opowiadają o tym, że lekarzom, pielęgniarkom/etc. się w dupach poprzewracało. Niestety pamięć ludzka jest ulotna i znacznie więcej ludzi pamięta o tym kiju, a znacznie mniej o tym, jak bardzo personel medyczny miał przesrane na wiosnę (za tą krótką pamięć należy podziękować mediom).


Zrzucanie odpowiedzialności za swoje fuckupy na „kogoś innego” ma w Zjednoczonej Prawicy długą tradycję (nie pamiętam już czy prekursorką była Beata Kempa, która twierdziła, że założenie chujowych opon w limuzynie Prezydenta [co doprowadziło do spektakularnego wylecenia z drogi] to wina poprzedników). W pewnym momencie technika ta została nieco zmieniona. Kiedy nie dało się przykryć tego, że „jest niedobrze”, Zjednoczona Prawica (wraz z rządowymi mediami i internetowymi dronami) zaczynała tłumaczyć, że może i jest chujowo, ale za rządów PO-PSL było chujowiej. Przykład? Na samym początku pandemii, kiedy liczba ofiar śmiertelnych była stosunkowo niewielka, tłumaczono, że w sumie za PO więcej osób zmarło z powodu świńskiej grypy. Rzecz jasna, w pewnym momencie narracje te się urwały (z przyczyn oczywistych). No, ale to dygresja. Jeszcze inną metodą (która wyewoluowała z „winy poprzedników”) jest budowanie narracji, z których wynika, że odpowiedzialność za ewidentne fuckupy władz ponoszą wyłącznie „inni”. W przypadku nieprzygotowania kraju na drugą falę – padło na pracowników ochrony zdrowia. Gdyby ta nagonka była elementem jakiegoś szerszego planu, to trwałaby już od jakiegoś czasu (chłopcy i dziewczęta od Samuela z przyjemnością wygrzebaliby z mediów społecznościowych „łamiące informacje” o tym, że lekarze zamiast leczyć jedzą kanapki). Ponieważ zaś zaczęło się ona nagle, dowodzi to moim zdaniem paniki w obozie rządzącym. Niestety, w tym konkretnym przypadku panika partii rządzącej oznacza, że my również powinniśmy zacząć panikować. Zjednoczona Prawica wielokrotnie udowadniała, że ludzka śmierć ma dla niej wymiar stricte wizerunkowy. Nie inaczej jest tym razem. Spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy wiedzą doskonale, że jeżeli dojdzie u nas do „wariantu włoskiego” (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Lombardia miała ochronę zdrowia na znacznie wyższym poziomie niż nasz kraj), to nie będzie się tego dało w żaden sposób przykryć. Nie oznacza to, rzecz jasna, że rządowe drony nie będą szukać porównań na zasadzie, no „może i u nas zmarło tyle i tyle osób, ale w USA, albo (tu wstaw dowolny kraj) jest znacznie gorzej”, ale ten przekaz, moim zdaniem, trafi tylko i wyłącznie do najtwardszego elektoratu (o ile temu elektoratowi ktoś się nie wyloguje z powodu brakującego respiratora). [Edycja]: już po napisaniu tekstu okazało się, że jestem trochę jak ten od śniegu, co to nic nie wiedział. W dniu, w którym odnotowaliśmy ponad 8.500 zachorowań (zaś w mediach zaczęły się pojawiać informacje o tym, że w niektórych regionach brakuje respiratorów i już teraz trzeba „wybierać”), Konstanty Radziwiłł oznajmił, że: „Polska w porównaniu z innymi krajami Europy Zachodniej wypada lepiej” 


[Edycja] Już po napisaniu powyższego kawałka, w mediach pojawiła się niniejsza wiadomość: „Nie żyje kierowca karetki zakażony koronawirusem. Szpitale odmawiały przyjęcia przez brak miejsc (…) Mężczyzna nie otrzymał pomocy w szpitalach zakaźnych z powodu braku miejsc. Gdy w końcu został przyjęty do Szpitala Powiatowego w Garwolinie, zmarł w karetce w drodze do placówki". Choć nie jestem lekarzem/kierowcą karetki, to chciałbym w tym miejscu złożyć serdecznie życzenia pierdolenia się na ryj każdej gnidzie, która z bezpiecznej pozycji „wojownika klawiatury” opowiada o „przysiędze Hipokratesa” i narzeka na pracowników ochrony zdrowia.


Na uwagę zasługują również „zaproszenia do współpracy”, które partia rządząca wysyła opozycji (przy jednoczesnym „mieniu wyjebane” na pomysły opozycji [projekty ustaw etc.]). I tu również mieliśmy do czynienia z przekazem dnia. Najpierw wpadł mi w oczy ćwit Michała Dworczyka: „Trzeba w trudnych czasach być razem, pokazać społeczeństwu, że w obliczu zagrożenia nie liczą się barwy polityczne a walka o obronę życia i gospodarki. Zapraszamy @bbudka do współpracy! nie wykorzystujcie pandemii do walki politycznej”, potem zaś ćwit Jadwigi Emilewicz: „Czas pandemii to nie czas na polityczną wojnę. Rolą opozycji jest pozwolić działać rządowi i solidarnie wspierać społeczeństwo w przestrzeganiu zasad. Rozliczanie skuteczności zostawmy na wakacje 2021. Zapraszamy @bbudka do współpracy.”. Tego rodzaju wpisów i komentarzy było zapewne znacznie więcej, ale te dwa nam całkowicie wystarczą. Zanim przejdę do pastwienia się nad tymi wpisami, krótką dygresję poczynię. Nie pamiętam już, która partia została przyłapana jako pierwsza na używaniu przekazów dnia. Taki przekaz dnia, to wygodna sprawa, bo minimalizuje się ryzyko tego, że politycy zaczną mówić „to, co myślą” i np. się narracje rozjadą. Problemem (acz zupełnie nie wykorzystywanym przez opozycję) Zjednoczonej Prawicy jest to, że stosuje ona tę metodę z takim zapamiętaniem i tak często, że czasem dochodzi do „czołowych zderzeń narracyjnych” (których nie da się wytłumaczyć tzw. „wielonarracją”, którą Zjednoczona Prawica zapożyczyła od Trumpa). Innym problemem z przekazami dnia jest to, że czasem realizujący te przekazy nie mają czasu ani chęci, żeby doszlifować ten przekaz i zapewne przeklejają to, co dostali (czy to smsem, czy to w mailu). Nie inaczej było w przypadku cytowanych ćwitów. Po pierwsze „zaproszenie do współpracy” (Dworczyk dodał jedynie wykrzyknik). Po drugie jestem się w stanie założyć o wiele, że totalnie randomowa data, którą w ćwicie wrzuciła Emilewicz, nie była jej pomysłem. Zapewne spindoktorzy uznali, że skoro na wakacjach 2020 liczba zachorowań utrzymywała się nie niezbyt wysokim poziomie (w porównaniu do tego, co dzieje się teraz), to w trakcie kolejnych wakacji łatwiej się będzie bronić przed rozliczeniami. Nieśmiało przypominam, że skrajnie idiotyczna wypowiedź Premiera Tysiąclecia o „wirusie w odwrocie” padła na wakacjach właśnie. Po trzecie prośba o niewykorzystywanie pandemii do walki politycznej. To jest moim zdaniem najbardziej absurdalny fragment. Do momentu, w którym liczba dziennych stwierdzonych zachorowań utrzymywała się na jako takim poziomie, były zapewnienia, że Poland Stronk, a opozycja dupa cicho, bo najlepszy rząd RP sobie poradził najlepiej ze wszystkich. 15 września 2020 ministra funduszy i polityki regionalnej Małgorzata Jarosińska-Jedynak opowiadała w Radiu PiK o tym, że: „Polska poradziła sobie z pandemią najlepiej ze wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej.” Teraz zaś, ponieważ sytuacja epidemiczna jest w Polsce taka, a nie inna, nagle okazuje się, że nie wolno rozliczać władzy z tego, jak (nie)przygotowała Polski do jesiennej fali zachorowań, bo to by było „wykorzystywanie pandemii do celów politycznych”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Wcześniej wspomniałem o „czołowym zderzeniu narracyjnym”. Ofiarą tego zderzenia padła Jadwiga Emilewicz, która najpierw napisała „Borysie Budko, pomusz”. Potem zaś w trakcie przepychanki z Vincentem Rostowskim (który słusznie zwrócił uwagę na to, że w sumie to władza miała kilka miechów, żeby przygotować kraj, ale jakoś tak się nie złożyło [może gdyby koronawirus miał tęczowe kolory, Zjednoczonej Prawicy byłoby łatwiej?]), napisała: „Panie Ministrze, wiosną Pana partia rekomendowała wybory jesienią. My mówiliśmy o drugiej fali. Nie licytujmy się.”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że narracja „hurr durr opozycja chciała wyborów na jesieni”, pojawiła się już jakiś czas temu, albowiem 7 października 2020 Łukasz Schreiber usiłował pompować balonik wizerunkowy Premiera Tysiąclecia: „Kto zdał test na polityczną odpowiedzialność ws pandemii. Opozycja przy wsparciu części mediów chciała wybory prezyd. jesienią Premier @MorawieckiM w marcu: „Wybory prezydenckie powinny się odbyć w zaplanowanym terminie, gdyż (...) np. jesienią może nastąpić nawrót koronawirusa”. Bardzo szybko został sprowadzony na ziemie komentarzami, w których stało, że skoro współczesne wcielenie Nostradamusa przewidziało „nawrót koronawirusa”, to czemu owo wcielenie nie zadbało o to, żeby przygotować Polskę do tegoż nawrotu? Aczkolwiek to tylko dygresja była, a nam trzeba wracać do Jadwigi Emilewicz. Zastanawia mnie to, jak bardzo leniwym człowiekiem trzeba być, żeby nie zastanowić się nad tym, że trochę kiepsko będzie wyglądać „zaproszenie do współpracy”, jak się zaraz po tym zaproszeniu zacznie jebać zapraszanego za to, że zdaniem zapraszającego jest głupi. Nie można również pominąć tego, że równolegle z zaproszeniem wystosowanym do Budki prawy sektor (z politykami Zjednoczonej Prawicy na czele) grzał na ćwitrze hashtag o obłudzie platformy, żeby udowodnić, że PO niby chce walczyć z pandemią, ale jednak wcale nie walczy/etc.


Oba wyżej opisane działania (szczucie na pracowników ochrony zdrowia i „zaproszenie do współpracy) miały charakter mocno doraźny. Abstrahując bowiem od tego, że jeszcze miesiąc temu tłumaczono, że Polska sobie poradziła najlepiej ze wszystkich krajów (ciekawe, czy Zjednoczona Prawica kiedyś przestanie wzorować się na retoryce Trumpa), do bardzo niedawna próbowano innej narracji, z której wynikało, że (zapnijcie pasy) Polska jest zajebiście przygotowana do „drugiej fali”. 12 października, tak więc w czasie, w którym liczba potwierdzonych „dziennych” zachorowań oscylowała w okolicy 4-5 tysięcy, Terlecki powiedział był, że rząd się „świetnie” przygotował „na drugą fazę pandemii”. Aczkolwiek może ja to po prostu źle zrozumiałem i może Terleckiemu chodziło o to, że rząd jest świetnie przygotowany, bo dla rządowych VIPów nie zabraknie łóżek i respiratorów? Chwilę potem okazało się, że „ochrona zdrowia = chuje” i zaczęły się odezwy do opozycji. Tym samym, Zjednoczona Prawica zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że jest źle i najprawdopodobniej będzie tylko gorzej.


Wspomniałem wcześniej o tym, że przez dłuższy czas zastanawiałem się nad tym, czemu tak właściwie Zjednoczona Prawica tak bardzo zjebała te przygotowania. Czemu doprowadziła do sytuacji, w której po ogłoszeniu, że znowu trzeba będzie zasłaniać usta i nos w przestrzeni publicznej, dyrektor z instytutu, o którym nie można mówić, wiecie czego, wyszedł cały na foliarsko i zaczął opowiadać o tym, że w sumie to rząd se może apelować o te maski, ale nie ma „prawnego” obowiązku zasłaniania nosa i ust. Potem wywiązała się prawnicza przepychanka, bo część prawników tłumaczyła, że owszem, takowy obowiązek istnieje. Jednakowoż, gdyby w ramach przygotowań do drugiej fazy (tych, które rządowi poszły tak dobrze) przegłosowano jakąś ustawę (albo poprawkę), w której by stało, że w takim, a takim przypadku maski trzeba nosić, choćby chuj na chuju stawał, to teraz foliarze i putinoidy nie mogliby tłumaczyć, że HURR DURR MAM PRAWO ZARAŻAĆ! Jeżeli nie ogarnięto nawet takiej (dość podstawowej) kwestii, to chyba nie ma specjalnego sensu zastanawianie się nad tym „jak rząd poradził sobie z bardziej złożonymi kwestiami”, prawda? Jeżeli kogoś interesuje to, co można było zrobić w ramach przygotowań, to w Źródłach podrzucam link do ćwiterowego wątku autorstwa jednego z lekarzy, który się w soszjalach udziela. Jak do tego doszło? Moim zdaniem stało się tak dlatego, że pierwszą fale zachorowań przeszliśmy (w porównaniu do innych krajów) stosunkowo bezproblemowo. Owszem, pracownicy ochrony zdrowia mieli przejebane, ale nie brakło ani łóżek, ani respiratorów. W pewnym momencie w mediach społecznościowych zaczęły się pojawiać opinie, że PiS zjebał przygotowania do drugiej fali dlatego, że „uwierzył w swoją propagandę”. Częściowo się z tym zgodzę, ale przyczyną, dla której PiS w to swoje pierdolenie „kto jest najlepszym rządem? MY JSETEŚMY NAJLEPSZYM RZĄDEM!” uwierzył, była stosunkowo niewielka liczba zachorowań. Z tejże liczby Zjednoczona Prawica wysnuła wniosek taki: skoro na wiosnę było tak, a nie inaczej, to teraz będzie tak samo. Skoro zaś będzie „tak samo”, to nie trzeba będzie się jakoś specjalnie spinać z przygotowaniami, prawda? W przysłowiowym międzyczasie doszło do zdominowania debaty na tematy pandemiczne przez foliarstwo, które wykręcało coraz większe zasięgi w internetach. Acz w sumie nie tylko w internetach, bo mediom rządowym zdarzało się dość często zapraszać kretynów, którzy opowiadali, że z tą pandemią, to tak nie do końca, bo (i tu wstaw dowolną foliarską teorię).


W tym miejscu pozwolę sobie na kolejną dygresję i tym razem będzie to dygresja anecdatyczna. Otóż część wakacji spędziłem z familią w domku na całkiem przyjemnym (czytaj – było tam bardzo mało ludzi) zadupiu w górach. Większą część czasu spędzaliśmy na łażeniu po górach (czy też innych lasach). Czasami zdarzało się nam przejeżdżać przez nieco większe miejscowości turystyczne, które (z racji zakazu wyjazdów zagramanicznych) przeżywały istne oblężenie. Wszędzie wyglądało to podobnie: od zajebania ludzi, którzy mają w dupie zachowywanie dystansu/etc. Jak się nam zdarzyło poruszać wodnym środkiem lokomocji zbiorowej, to byliśmy jedynymi osobami, które zasłaniały usta i nosy. Ktoś może powiedzieć, ok, ale to otwarte przestrzenie, albo dobrze wentylowane pomieszczenia, tam się trudniej zarazić. Po pierwsze „trudniej” nie oznacza, że się nie da, a po drugie – to wszystko sprawiało, że coraz więcej ludzi zaczynało mieć coraz bardziej wyjebane na „całą tę pandemię”. Wakacje minęły, pogoda przestała sprzyjać ciągłemu wietrzeniu siebie samych (i pomieszczeń, w których się przebywa), a przyzwyczajenia z olewaniem zaleceń i reżimów sanitarnych zostały. Tak więc, to się nie mogło dobrze skończyć. Tak swoją drogą, ktoś jeszcze pamięta, jak w trakcie kampanii prezydenckiej organizowano gigantyczne spędy, na których mało kto przejmował się jakimikolwiek zaleceniami antykoronawirusowymi? Fajnie było sobie jebać fotki z suwerenem, ale nikt nie pomyślał o tym, że to wszystko się może zemścić w nieodległej przyszłości. Potem zaś było coraz gorzej, bo foliarstwo przekonywało do swoich „postulatów” coraz większą liczbę ludzi. Docierało do mnie coraz więcej historii ludzi, którzy opowiadali, że jakieś jebane dzbany zwracały im uwagę na to, że „noszą kagańce”. Mnie osobiście się taka przygoda nie przydarzyła, ale to pewnie ze względu na moją aparycję podkarpackiego intelektualisty. Nie chce mi się w tym miejscu wspominać o tym, jak to foliarstwo sobie ostatnio pourządzało spędy, których policja nie ogarnęła mimo, że powinna (acz domyślam się, że to po części dlatego, że nikt tam nie miał tęczowych flag). Tak, wiem, poszło trochę mandatów i trochę wniosków do sądów, ale ci ludzie zostali bardzo lajtowo potraktowani, jak na to, że ich zachowanie zagraża życiu i zdrowiu innych ludzi.


Tak swoją droga, przyznać muszę, że trochę zajęło mi ogarnięcie tego, co tak właściwie dał nam lockdown wiosenny. Rzecz jasna, poza ograniczeniem transmisji wirusa. Otóż, lockdown pozwolił nam (jako państwu) kupić sobie trochę czasu na przestawienie kraju w tryb reżimu sanitarnego, który to reżim powinien być przestrzegany do momentu, w którym koronawirus nie będzie już stanowił zagrożenia (czytaj: szczepionka, albo jakiś sensowny lek). U nas zaś skończyło się to tak, że wprowadzono lockdown, a potem w mocno nieprzemyślany sposób ściągano kolejne obostrzenia. Ukoronowaniem (pun intended) tych działań była decyzja o tym, że szkoły powinny nauczać w trybie stacjonarnym. Zjawiskowa była zajadłość, z którą tłumaczono (głównie przy użyciu dronów internetowych) suwerenowi, że wszystko będzie ok, bo nawet jak dziecko złapie koronę, to przeca jest ona dla niego niegroźna. Tłumaczącym umknął ten drobny (równie drobny, co 70 baniek przejebanych przez Sasina) szczegół, że ok, bombelek sobie przejdzie koronę bezobjawowo, ale tak się składa, że przy okazji może zarazić w chuj ludzi, którzy mogą nie mieć tyle szczęścia, żeby się nie załapać na bezobjawowość. Reasumując, to co udało się nam zyskać przy użyciu wiosennego lockdownu, zostało potem rozjebane (równie spektakularnie, co 70 baniek przez Sasina[to już ostatni, obiecuję]) przez rząd.


Ponieważ do niemiłościwie nam panujących dotarło, że „coś trzeba zrobić”, wprowadzono kolejny, częściowy, lockdown. Częściowy, bo całkowitego nasza gospodarka mogłaby najprawdopodobniej nie udźwignąć. Znamienne jest to, że rząd po raz kolejny zrobił coś „z partyzanta” i nie kłopotał się z tym, żeby jakoś wcześniej z obywatelami o tym porozmawiać. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Wprowadzenie pierwszego lockdownu było słuszną decyzją, ale jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby wcześniej poinformowano ludzi o tym, że rząd myśli nad taką ewentualnością, to przynajmniej część osób byłaby się w stanie do tego przygotować. Niemniej jednak rozumiem, że sytuacja była nagła i trzeba było podjąć błyskawicznie taką, a nie inną decyzję. Tylko, że nie można powiedzieć tego samego o późniejszych decyzjach o ściąganiu obostrzeń. Po prostu ogłaszano, że ściągnięte zostanie takie, a nie inne obostrzenie i taki, czy inny podmiot będzie mógł działać, ale w reżimie sanitarnym. To zaś, jak powinien ten reżim wyglądać, było „wymyślane w biegu”. Nikogo, kurwa, nie obchodziło to, że np. przygotowania przedszkola do przyjęcia dzieci nie da się ogarnąć w kilka godzin. Wyjątkowo wkurwiające dla sporej części obywateli musiało być to, że częściowy lockdown wprowadzono po tym, jak przez dłuższy czas przekonywano wszystkich do tego, że „Już Dwunasta i Wszystko Jest W Porządku”. Ponownie będę musiał użyć argumentum ad siłownium, bo z tego, co zaobserwowałem po wyjściu ze swojej bańki, decyzja o zamknięciu tychże przybytków jest dla sporej liczby ludzi cokolwiek niezrozumiała. Owszem, było kilka przypadków, w których siłownie były ogniskami zachorowań, ale o ile mnie research nie myli, to żaden z nich nie zdarzył się w Polsce. Mieliśmy kupę ognisk na weselach i przynajmniej jedno (ale za to w chuj duże) na pogrzebie. Było „koronabierzmowanie” (acz nie wiem, czy skończyło się ono powstaniem ogniska). Obstawiam, że brak ognisk „siłowniowych” mógł się wziąć stąd, że przestrzegano tam reżimu sanitarnego, a uczęszczających do tych przybytków było znacznie mniej, niż przed pierwszym lockdownem. Osobną kwestią jest to, że sytuacja mogłaby się szybko zmienić w momencie, w którym wietrzenie niektórych „fitnessów” byłoby utrudnione ze względu na temperaturę panującą na zewnątrz. Czemu wspomniałem o tym, że nie było ognisk na siłowniach? Bo jestem się w stanie założyć o wiele, że obserwowali to również właściciele tych przybytków i na podstawie swoich obserwacji oceniali ryzyko pojawienia się kolejnego lockdownu fitnessowego. Dla porównania, jeżeli ktoś robił w branży weselnej, to mógł być prawie pewny tego, że prędzej, czy później rząd pochyli się nad tymi konkretnymi ogniskami. W przypadku „fitnessów” nikt z nimi nie rozmawiał o tym, że „no wiecie, może i nie ma ognisk na siłowniach, ale trochę przesrane się robi z tymi zachorowaniami i dlatego liczcie się z tym, że możemy was znowu zamknąć na jakiś czas”. Gwoli ścisłości, o ile pierwszy lockdown „fitnessy” przetrwały, to spora część z nich może nie przetrzymać tego drugiego (chyba, że rząd im jakoś sensownie pomoże). Jak już wcześniej zauważyłem, na siłowniach było mniej ludzi niż przed lockdownem, co przekładało się na niższy zysk (od którego trzeba było odjąć koszty utrzymywania reżimu sanitarnego). Nawet jeżeli komuś rezerwy pomogły przetrwać pierwszy lockdown, to szczerze wątpię w to, żeby udało mu się coś odłożyć w przeciągu paru miesięcy, które upłynęły między lockdownami.


Osobną kwestią, nad którą, niestety, trzeba się zastanowić, jest to, jak skuteczny będzie kolejny lockdown (i czy rządzący zrozumieją, że jest to po prostu kupowanie czasu na to, żeby przygotować się do kolejnego pandemicznego pierdolnięcia). Poprzednim razem społeczeństwo współpracowało, tym razem może być z tym bardzo różnie z przyczyn, które już opisywałem (foliarstwo) i tych, o których nie chciało mi się wspominać (olewanie obostrzeń przez rządzących i nieponoszenie przez nich konsekwencji [bo, kurwa, Premiera Tysiąclecia bardzo by zabolało, gdyby przeprosił i zapłacił karę za nienoszenie maseczki, prawda?]). Wspomnę jedynie o tym, jak bardzo wkurwiające musiało być dla wielu ludzi to, co odjebał Czarnek ze swoją wizytą w szpitalu, w sytuacji, w której wielu ludzi nie miało możliwości pożegnania swoich bliskich. Chciałem tutaj podrzucić przykład tego, jakie podejście do obostrzeń miał np. premier Holandii, który nie odwiedził umierającej w domu opieki matki (bo był zakaz odwiedzin), ale przy okazji będę mógł wam pokazać to, jak wygląda jebany tupolewizm. Otóż grzebiąc za linkiem trafiłem na artykuł TVP info: „Procedury były ważniejsze. Premier Holandii Mark Rutte nie odwiedził swojej matki, która umierała w domu opieki. Podporządkował się rozporządzeniom wydanym przez swój rząd.” Czy to „procedury były ważniejsze” było potrzebne? Nie, nie było, ale tylko i wyłącznie w ten sposób można było pokazać, że premier Holandii jest złamasem kutanym, dla którego ważniejsze od rodziny były procedury. Kurwa, typ zrobił to, co powinien, ale dronom z TVP to nie pasuje. To idealnie pokazuje mentalność obecnej władzy, która uważa, że co prawda zasady obowiązują, ale tylko i wyłącznie suwerena, bo elity są ponadto. Warto zaznaczyć, że olewanie zaleceń (połączone z kretyńskimi tłumaczeniami), było u wierchuszki Zjednoczonej Prawicy nagminne. Nic więc dziwnego, że foliarskie narracje „nie ma covidu, bo gdyby był, to oni by się go bali, a skoro zachowują się tak, a nie inaczej, to znaczy, że się nie boją” zdobywały coraz większą popularność. W tym miejscu poczynię jeszcze bardziej kolejną dygresję. Ciekaw jestem, czy dożyjemy rządów, w trakcie których nasi zawiadowcy będą mieli świadomość tego, że ich działania mają wpływ na działania społeczeństwa. Nie mam tu na myśli prawodawstwa/etc. (bo tu wpływ jest raczej oczywisty), ale po prostu o zachowanie (czytaj: o dawanie dobrego przykładu).


W jednym ze swoich pierwszych tekstów odnoszących się pandemii (konkretnie zaś do tego, jak ją ogarniają nasze władze) wystosowałem taki „apel blogerski” do naszych władz, który zaczynał się niniejszymi słowy: „chciałbym skierować odezwę blogerską do naszych ukochanych władz: uważam was za pierdolonych nieudaczników, ale trzymam za was kciuki. Jeżeli jesteście w stanie nie spierdolić choćby jednej, jedynej rzeczy, to walka z epidemią jest właśnie tą rzeczą.”. Niestety pół roku po tym apelu (fun fact, tamtą notkę opublikowałem 19 marca 2020) nikt (poza betonem) nie może mieć najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że nasi rządzący zjebali to, czego zjebać nie powinni. Ostatnią mądrą decyzją naszych władz było wprowadzenie lockdownu w marcu. Cała reszta była połączeniem jebałpiesizmu z tupolewizmem (a wszystko to podlane sosem propagandy sukcesu). Nie mam ochoty na straszenie kogokolwiek, ale mam również świadomość tego, że, niestety, mamy zamaszyście przejebane. Kwestią otwartą jest jedynie to, jak bardzo.


Źródła:

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1493365,sasin-o-lekarzach-czesc-tych-obowiazkow-wykonywac-nie-chce-prezes-nrl-pana-wypowiedz-jest-policzkiem-wymierzonym-calemu-srodowisku.html

https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/521777-lekarze-ignoruja-wezwania-do-stawienia-sie-w-szpitalach

https://www.tvp.info/50311903/wojewoda-wyslal-88-lekarzom-wezwania-do-walki-z-covid-prace-podjelo-trzech

https://www.tvp.info/50311903/wojewoda-wyslal-88-lekarzom-wezwania-do-walki-z-covid-prace-podjelo-trzech

https://www.tvp.info/50310607/covidowa-spychologia-dziesiatki-telefonow-prosby-o-test-i-niedzialajacy-system

https://www.tvp.info/50322626/koronawirus-rekord-zachorowan-brakuje-lekarzy-opieki-medycznej-problem-z-personelem-medycznym-radziwill-bardzo-niezreczni-mi-o-tym-mowic-wieszwiecej

https://oko.press/podziemie-antywirusowe-dlaczego-musieli-konspirowac/

https://twitter.com/michaldworczyk/status/1317412092669009920

https://twitter.com/JEmilewicz/status/1317499009683103744

https://twitter.com/JEmilewicz/status/1317532112493436928

https://twitter.com/LukaszSchreiber/status/1313758881559052289

http://www.radiopik.pl/5,88093,minister-polska-poradzila-sobie-z-pandemia-najle

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-koronawirus-z-chin/najnowsze-fakty/news-terlecki-rzad-swietnie-przygotowal-sie-na-druga-faze-pandemi,nId,4788227

Wątek lekarski pt „co można było zrobić”:

https://twitter.com/kosik_md/status/1316360395658067968

https://www.tvp.info/48241504/premier-holandii-nie-odwiedzil-matki-umierajacej-w-domu-opieki

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,26388073,kaczynski-wreczyl-nagrode-wildsteinowi-bez-maseczek-i-dystansu.html

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103087,26389941,kaczynski-i-wildstein-razem-na-scenie-bez-maseczek-dworczyk.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1317897139322834945



piątek, 9 października 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #72

Przyznam szczerze, że niniejszy Przegląd miałem zacząć od pastwienia się nad Borysem Budką, ale dzisiejszy, kolejny z rzędu (dziś to już 4000+) rekord potwierdzonych zachorowań na koronę sprawił, że wyżej wymienionym jegomościem zajmę się w drugiej kolejności. Nawiązując do pewnej anegdoty na temat zespołu muzycznego o wdzięcznej nazwie „przejebane”: nie jest dobrze. Do tej pory, jako państwo mieliśmy farta gargantuicznych wręcz rozmiarów, ale to jest już czas przeszły dokonany. Rzecz jasna, wszelkiej maści foliarstwo tłumaczy, że wcale nie m tylu zachorowań, bo te testy, co to się je robi, to mają bardzo niską skuteczność/etc. Zastanawia mnie to, czy foliarze będą mówić to samo, jak już nam braknie miejsc pod respiratorami (na co się, kurwa, niestety zanosi, jeżeli trend wzrostowy się utrzyma). Wydaje mi się, że cokolwiek bezsensowne są dywagacje w temacie tego „how the fuck did we get here”, bo wszyscy patrzyliśmy na to, jak partia rządząca krok po kroku nas do tej sytuacji doprowadziła. Ostatnią sensowną decyzją polskiego rządu (chodzi, rzecz jasna, o decyzję związaną z pandemią) było wprowadzenie lockdownu (acz nawet przy okazji sensownej decyzji nie obyło się bez absurdów w rodzaju zakazu wstępu do lasów). Niestety, wraz z wprowadzeniem lockdownu zaczęło się autoośmieszanie państwa. Przykładem (pierwszym lepszym z brzegu) była gorliwość, z którą odsyłano ludzi na kwarantanny. Owszem, ktoś kto wracał z zagranicznego wojażu jak najbardziej powinien się poddać kwarantannie, ale ktoś, kto polazł w góry i przypadkowo przekroczył w lesie granicę już tak, kurwa, nie bardzo. Nawet jeżeli były to przypadki jednostkowe, to było o nich na tyle głośno, że spora cześć ludzi mogła dojść do wniosku, że „rząd sobie jaja robi”. Swoją rolę w autoośmieszaniu państwa odegrały również niedoprecyzowane wytyczne. Przykładowo, w oparciu o te wytyczne nie można było ustalić, czy biegać można „na legalu”, czy też należy się za to mandat. Znajomy prawnik (biegacz) wytłumaczył mi, że „to zależy”. Jeżeli trafi się na sensownego policmajstra, to wtedy bieganie jest legalne, ale jeżeli trafi się na upierdliwca, który lubi wystawiać mandaty, to wtedy z tą legalnością może być różnie. Potem mieliśmy cała masę idiotycznych wypowiedzi odnośnie tego, że w sumie z tymi maskami, to bardziej takie sugestie, że skoro można iść do sklepu, to można iść głosować, że wirus się skończył etc. Wypowiedzi te idealnie wpasowywały się w kompletnie zjebaną politykę informacyjną władz odnośnie koronawirusa. Wyżej wymieniona polityka informacyjna wyglądała tak, że społeczeństwo było informowane głównie o tym, że zostanie o czymś poinformowane za jakiś czas, jak się ministerstwa namyślą. Dla Zjednoczonej Prawicy jest to standardowe działanie (vide, to co się działo przy okazji kłótni o kasę i stołki, kiedy to media były 24/7 informowane o tym, że decyzje zostały podjęte, ale o tym, co to są za decyzje, to was poinformujemy za kilka dni [a następnie o niczym nikogo nie informowano]). Jest jednakowoż zajebiście duża różnica między informowaniem o tym, kto zostanie wyjebany z rządu za to, że chciał się bardziej nażreć, a tym, jak powinien wyglądać reżim sanitarny w przedszkolach, które zostaną otwarte za kilka dni. Bicie rekordów w liczbie potwierdzonych przypadków zachorowań sprawiło, że odezwały się głosy, z których wynikało, że to wszystko wina społeczeństwa. Ludzie, którzy piszą takie rzeczy, mylą skutki z przyczynami. Owszem, społeczeństwo zaczęło mieć (masowo) wyjebane na obostrzenia, ale to nie stało się z dnia na dzień. Nieśmiało przypominam, że kiedy wjechał lockdown i wprowadzono nakaz zakrywania ust i nosa (lub, jak kto woli „zalecenie”), to praktycznie wszyscy przestrzegali tego nakazu (podobnie było z dystansem w sklepach/etc.). Gdyby wszystkiemu było winne społeczeństwo, to moim skromnym zdaniem, miałoby ono na to wszystko wyjebane od samego początku. Winę za to, że ludzie „przestali się przejmować” ponosi rząd, który olewając politykę informacyjną, oddał pole wszelkiej maści foliarstwu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część mediów rządowych zajmowała się publikowaniem foliarskich idiotyzmów. Na ten przykład, na początku sierpnia tygodnik „Sieci” walnął na okładkę hasło: „szokująca teza, CZY TO FAŁSZYWA PANDEMIA?”. W okładkowym artykule można było przeczytać, że w sumie to druga fala pandemii nie nadchodzi, ale za to mamy histerię, którą chcą wykorzystać koncerny farmaceutyczne i niektórzy politycy. Nieśmiało przypominam, że gdyby „Sieci” nie dostały zielonego światła od Zjednoczonej Prawicy, to ten artykuł by się tam, kurwa, nie pojawił. W mediach społecznościowych sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Żeby to zobrazować muszę się posłużyć anecdatą. Jakiś czas temu dostałem (na swoim prywatnym koncie FB) zaproszenie do znajomych od pewnej członkini mojej rodziny, z którą kontakt ograniczał się głównie do pogrzebów rodzinnych. Bardzo szybko okazało się, że owa członkini lubi udostępniać foliarskie wrzutki w temacie korony. Ponieważ jestem z natury ciekawski, popatrzyłem na to, kto wrzucał na FB wrzutki udostępniane przez moją odległą kuzynkę. Okazało się, że to jakieś totalnie randomowe osoby. Ich randomowość nie przeszkodziła im w wykręcaniu olbrzymich zasięgów (kilkanaście tysięcy udostępnień miała każda z tych wrzutek). Potem sobie popatrzyłem na to, co wrzucają osoby produkujące te wrzutki i u jednej z nich znalazłem wpis o tym, że jeszcze sto lat temu, alzheimera (i wiele innych chorób) leczono muchomorem czerwonym. Reasumując, polski rząd prowadząc taką, a nie inną politykę informacyjną, doprowadził do sytuacji, w której jakaś część społeczeństwa uznaje te idiotyczne wrzutki za w pełni wiarygodne. To jest, swoją drogą, cokolwiek zjawiskowe. Zjednoczona Prawica doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak działają tego rodzaju wrzutki, bo w 2015 sama używała ich na potęgę (szczując na uchodźców), równocześnie legitymizując skrajnie prawicowych pato-influencerów. Tym samym, spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy musieli być świadomi zagrożenia, a mimo tego nie zrobiono absolutnie nic, żeby im w jakikolwiek sposób przeciwdziałać, zamiast tego jeszcze je wzmacniali. Odnoszę wrażenie, że do partii rządzącej pomału zaczęło docierać to, że sytuacja robi się poważna, albowiem (pozwolę sobie zacytować jednego ze znajomych ćwiterian): „o debil z Ministerstwa Zdrowia wreszcie dostał maseczkę” (edycja – już po napisaniu tekstu okazało się, że debil został pochwalony zbyt wcześnie, bo znowu olewa maseczki). Jak już wspomniałem, zaczęło to do nich docierać pomału, bo części z nich nadal się wydaje, że sprawa nie jest na tyle poważna, żeby jej nie wykorzystywać do pompowania balonika wizerunkowego. Na ten przykład, jeden z dronów z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Łukasz Schreiber uznał, że warto pochwalić Premiera Tysiąclecia i przyjebać się do opozycji:  „Kto zdał test na polityczną odpowiedzialność ws pandemii. Opozycja przy wsparciu części mediów chciała wybory prezyd. jesienią Premier @MorawieckiM w marcu: „Wybory prezydenckie powinny się odbyć w zaplanowanym terminie, gdyż (...) np. jesienią może nastąpić nawrót koronawirusa”. Wydaje mi się, że gdyby Premier Tysiąclecia „zdał test na polityczną odpowiedzialność”, to nie pierdoliłby o tym, że „wirus jest w odwrocie” i postarał się przygotować państwo do tego, co dzieje się teraz (nie, kupowanie niewidzialnych respiratorów się, kurwa, nie liczy). Osobną kwestią jest to, że wypowiedzi o wirusie będącym w odwrocie nie da się w żaden sposób obronić, bo wirus byłby w odwrocie w przypadku, w którym mielibyśmy skuteczną szczepionkę (względnie, lek). Ponieważ tak nie było, można było mówić o chwilowym spadku w dziennych przyrostach potwierdzonych zachorowań. Jeżeli mam być szczery, to się wam w tym miejscu przyznam, że niby człowiek ma trochę nadziei na to, że to jednak nie pierdolnie, ale mam świadomość tego, że to raczej niemożliwe.


Teraz pora na temat, który został wypchnięty z pierwszego miejsca (w rolach głównych: Borys Budka). Bardzo niedawno temu okazało się, że szefem MEN ma zostać fundamentalista religijny o skrajnych (nawet jak na Zjednoczoną Prawicę) poglądach. Nie będę bawił się w cytowanie jego wypowiedzi, bo są one powszechnie znane. Co zrozumiałe, zapowiedź oddania MEN komuś takiemu wywołała spory odzew wśród suwerena. Powinien to być wyraźny sygnał dla opozycji, że ma zielone światło do napierdalania w kogoś, kogo nie można nazwać talibem tylko i wyłącznie dlatego, że wyznaje nieco inną religię, niż wyżej wymienieni. I w tym momencie wchodzi Borys Budka, cały na biało: „Blisko 2 tys. nowych zachorowań, rekordowy deficyt, kryzys gospodarczy. Ale wszyscy będą zajmować się jednym ministrem-homofobem, który w dodatku dopuszcza kary cielesne wobec dzieci? Przecież właśnie o to chodzi #Kaczyński.emu. O kolejną wojnę ideologiczną. Hipokryta.” Jeżeli ktoś jeszcze nie wie w czym rzecz, to już tłumaczę: chodzi o coś, co część polityków i komentariuszy nazywa „tematem zastępczym”. Część komentariatu i polityków wychodzi z założenia, że jeżeli ktoś mówi „kurwa mać, skąd oni wytrzasnęli tego oszołoma”, to ten ktoś automatycznie przestaje dostrzegać problem koronawirusa. Zjeba, którą Budka dostał na ćwitrze sugeruje, że suweren ma odmienne zdanie na ten temat. Wydaje mi się, że kiedyś już się produkowałem w kwestii nieistniejących „tematów zastępczych”, ale Borys Budka wkurwił mnie tak bardzo, że uznam, że coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: opowiadanie o „tematach zastępczych, to jest jakaś porażka”. Mam nieodparte wrażenie, że ludzie, którzy w pewnych momentach wyciągają kartę „temat zastępczy”, traktują to jako coś w rodzaju karty „wychodzisz wolny z więzienia”, bo np. nie chce im się wypowiadać w jakiejś kwestii. Przykładowo – temat aborcji jest problematyczny dla największej partii opozycyjnej (ze względu na to, że jej członkowie mają różne poglądy w tej kwestii). Tym samym, nietrudno zgadnąć dlaczego komentariat każdą informację o tym, że Zjednoczona Prawica może chcieć zaostrzyć prawo aborcyjne, określają mianem „tematu zastępczego”, który PiS „wyciąga” po to, żeby ukryć jakieś inne tematy. Zastanawia mnie jedno. Czy komentariat składa się z kretynów, czy też z wyrachowanych cyników. Prawda jest bowiem taka, że gdyby w 2016 suweren uznał, że zygotariański projekt autorstwa Ordo Iuris jest „tematem zastępczym” i nie doszłoby do masowych protestów, to od paru lat ten projekt byłby obowiązującym prawem. PiS nie cofnął się wtedy dlatego, że „taki był plan”, ale dlatego, że spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy zdali sobie sprawę z tego, że zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w absolutnej mniejszości. Nawiasem mówiąc, kwestie aborcyjne były kolejnym, niewykorzystanym przez opozycję argumentem, którego można było użyć w trakcie kampanii wyborczej 2019 (i prezydenckiej 2020). Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja uważam, że to czy w Polsce prawo aborcyjne zostanie zaostrzone to kwestia tylko i wyłącznie „polityczna”, ale chyba zgodzicie się ze mną jeżeli napisze, że jest to również kwestia polityczna i temat ten jak najbardziej należało wyciągać w trakcie kampanii. No, ale to dygresja jest tylko (zaś do tematu zaostrzania prawa aborcyjnego wrócę jeszcze w tym Przeglądzie). Jeżeli kogoś nie przekonuje to, że komentariat mianem „tematów zastępczych” określa to, co sprawia problem największej partii opozycyjnej, to takiemu komuś mam do powiedzenia jedynie tyle, że LGBT. Ponieważ to, co PiS odpierdala w kwestii mniejszości seksualnych (instytucjonalne szczucie przy wsparciu organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości) jest problemem (niby o tym wspominają, ale bardzo rzadko ktoś wprost powie/napisze, że chodzi o elbagiety), komentariat każdy PiSowski wysryw, mający na celu uprzykrzenie życia mniejszościom seksualnym – nazwie tematem zastępczym, względnie, w ogóle nie będzie się wypowiadać, a jeżeli już, to będzie opowiadać o tym, że winne są dwie strony bo Margot/etc. Ciekawe, czy komentariat jest świadomy tego, że za jakiś czas ktoś może uznać, że próby uPRLowienia wszystkich mediów w Polsce to też „temat zastępczy”, bo przecież PiS by tego na pewno nie zrobił i że na pewno stara się coś ukryć.


Skoro zaś poruszyłem (przy okazji dygresji) tematy okołoaborcyjne, to trzeba się będzie pochylić nad tym, co się będzie działo 22 października 2020. Otóż, Trybunał Przyłębski ogłosi wtedy wyrok w sprawie tego, czy w Polsce legalna powinna być terminacja ciąży w przypadku, w którym badania prenatalne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.  Jeżeli mam być szczery, to nie mam pojęcia „co to będzie”. Media zainteresowane tą tematyką (których to mediów nie ma tak znowu zbyt wiele) twierdzą, że Trybunał Przyłębski najprawdopodobniej zaostrzy prawo aborcyjne, ale ja nie jestem tego taki pewny. Argumenty za zaostrzeniem „bo do wyborów jeszcze sporo czasu” nie do końca mnie przekonują, bo jakoś tak w 2016 też było daleko do wyborów, a jednak PiS się nie zdecydował na zaostrzenie prawa aborcyjnego. Jednakowoż z drugiej strony, tamten projekt zakazywał aborcji całkowicie, a ten zniósłby „tylko” (cudzysłów użyty z rozmysłem) jeden wyjątek. Z trzeciej zaś strony, jeżeli ktoś pamięta to, co działo się po tym, jak Chazan (zwany również „pięćsetką”) odjebał to, co odjebał, to taki ktoś wie, że w przypadku tego „wyjątku” zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w mniejszości (i nie zmienią tego nawet pierdyliony zdjęć z uśmiechniętymi dziećmi z zespołem downa), a zaostrzenie prawa aborcyjnego oznaczałoby sporo takich przypadków, z których każdy generowałby gigantyczny wkurw (nie, dla ludzi nie miałoby znaczenia to, że teraz „zgodnie z prawem” można kazać spierdalać kobiecie, która nosi płód z bezmózgowiem). Z czwartej strony Zjednoczona Prawica może się zdecydować na zaostrzenie prawa aborcyjnego przy użyciu trybunału, bo wizerunkowe obciążenie dla partii będzie mniejsze, niż gdyby zrobiono to przy pomocy ustawy. Tyle, że z piątej strony wszyscy (łącznie z betonem, który to chwali) mają świadomość tego, że trybunał zrobi to, czego sobie zażyczą Czynniki Decyzyjne (aka Jarosław Kaczyński), tak więc wina za to, co się stanie spadnie na Zjednoczoną Prawicę, niezależnie od sposobu, w który zaostrzy ona prawo aborcyjne. Z szóstej strony, PiS może usiłować zajść Solidarną Polskę z prawej strony, bo partia ta już od jakiegoś czasu pozycjonuje się „po prawej stronie” PiSu. Jednakowoż z siódmej strony, równie dobrze PiSowi może chodzić o to, żeby zdystansować się od Solidarnej Polski. Gdyby trybunał uznał, że ten konkretny wyjątek jest zgodny z Konstytucja, to PiS wysłałby wyraźny sygnał do suwerena „ok, może jesteśmy pojebami, ale nie aż takimi jak Solidarna Polska”. Mógłbym tak wyliczać jeszcze długo, ale już tych kilka (tak, siedem to też kilka) punktów wystarczy, żeby dostrzec złożoność sprawy. Zresztą, o tym, że to nie jest dla PiSu prosta decyzja, niech zaświadczy to, że wniosek o zbadanie konstytucyjności ustawy (czy jak to się tam nazywa) złożono prawie trzy lata temu i jakoś tak Trybunał Przyłębski się nie śpieszył z rozpoznaniem sprawy (dla porównania sprawa „Drukarza z Łodzi” została ogarnięta w półtora roku [o tym również będzie w Przeglądzie]). Jeżeli PiS zdecyduje się na zaostrzenie prawa aborcyjnego, to za cenę kupienia sobie chwili spokoju od upierdliwych zygotarian (którzy przeca nie odpuszczą pozostałym wyjątkom od zakazu aborcji), zafundują sobie otwarcie frontu, którego nie uda się zamknąć niezależnie od tego, kiedy będą kolejne wybory. Gdyby bowiem zaostrzono prawo, to nawet nieogarnięta największa partia opozycyjna musiałaby wreszcie zająć jakieś stanowisko (i raczej byłoby to stanowisko „trzeba zliberalizować prawo aborcyjne) i nie unikać tematu (komentariatowi byłoby przykro, bo nie mógłby już mówić o temacie zastępczym). Ponieważ zaś liberalizacja prawa aborcyjnego wymagałaby zmian w Konstytucji, opozycja miałaby „paliwo wyborcze” w postaci argumentu, że no spoko, my to możemy zmienić, ale musicie zrobić tak, żeby partie opozycyjne miały większość konstytucyjną, bo prawicowy szuriat na to nie pozwoli. Nie mam pojęcia, jaka będzie ostateczna decyzja, ale wiem jedno: trzeba zachowywać się i działać tak, jak gdyby pewne było, że prawo zostanie zaostrzone. Część komentariatu twierdziła, że no ok, protesty to mogą być, ale łatwiej wpływać na polityków, niż na sędziów trybunału. Czy Ty jesteś, kurwa, poważny komentariacie? Może i sędzia będzie miał w dupie protesty, ale jego polityczni przełożeni już niekoniecznie. Jeżeli zaś protestów nie będzie, a suweren będzie siedział cicho, to Zjednoczona Prawica uzna to za zielone światło do zmian.  


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Chyba wszyscy pamiętają to, jak bardzo Zjednoczona Prawica (i pewien instytut, o którym nie można mówić wiecie czego) była dumna z tego, że Trybunał Przyłębski uznał, że karanie kogoś za odmowę wykonania usługi jest niekonstytucyjne (czym w praktyce wprowadzono „klauzulę sumienia dla przedsiębiorców”). Bardzo szybko okazało się, że (cóż za brak zaskoczenia) w całej sprawie nie chodziło o to, żeby przedsiębiorcy mogli odmawiać komuś wykonania usługi, ale o to, żeby fundamentaliści religijni mogli gnoić ludzi, których nie lubią. W związku z powyższym doszło do absurdalnej sytuacji, o której już wspominałem, ale się powtórzę. Kiedy Empik zapowiedział, że jeżeli „Gazeta Polska” nie zmieni zdania i dołączy do swojej gadzinówki naklejki ze strefą wolną od części Polaków, to Empik wycofa nakład i nie będzie u siebie sprzedawał tego numeru, Jerzy Kwaśniewski z Ordo Iuris „pękał z dumy”, że Empik to może zrobić zgodnie z prawem. Trzy miesiące później, wiadomy instytut wydalił z siebie „ekspertyzę”, z której wynikało, że to, co zrobił Empik to cenzura prewencyjna/etc. Innymi słowy, było to zgodne z prawem, ale jednak nie było to zgodne z prawem. Na początku września na ćwitrze pojawił się wpis jednego z kapelanów Twittera, w którym stało, że jakaś tam parafia się remontuje i chce sobie zamówić beton, ale już trzy firmy kazały jej spierdalać (po tym, jak dowiedziały się kto zamawia ów beton). Ksiądz był na tyle oburzony, że szukał pomocy u Ordo Iuris (nie wiem, czy sprawa miała ciąg dalszy). Tenże sam ksiądz jarał się, rzecz jasna, wyrokiem TK w sprawie „Drukarza z Łodzi”. Nieco później (acz również we wrześniu) prawy sektor zatrząsł się z oburzenia, bo w jednej z sieciowych restauracji odmówiono obsłużenia zygotarian. Ponieważ w nagonkę na sieć włączyły się rządowe mendia, sieć przeprosiła za całe zajście, mimo że jej pracownicy nie zrobili niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Warto w tym miejscu nadmienić, że bezczelność rządowych mendiów bierze się stąd, że przypominaniem o wyroku Trybunału Przyłębskiego zajmują się głównie użytkownicy mediów społecznościowych, bo żadnemu „większemu” graczowi się nie chce. Nie chce się dużym mediom, nie chce się politykom. Dzięki czemu rządowe media mogą tworzyć narracje o „prześladowaniach” zygotarian mimo, że wcześniej tłumaczyły, że Drukarz z Łodzi, który odmówił wykonania usługi i został za to zjebany „padł ofiarą prześladowań”. Również dzięki temu rządowe mendia, mogły udawać, że wcale nie jarały się wyrokiem Trybunału Przylębskiego w „sprawie Drukarza z Łodzi”.


Mniej więcej w połowie września trafiłem na informację, która była tak bardzo absurdalna, że gdyby nie to, że wiem do czego zdolna jest Zjednoczona Prawica, to pewnie uznałbym to za fejka. Żeby nie trzymać was dłużej w niepewności, już tłumaczę, o którą informację chodziło: „Kinga Duda została powołana na doradcę społecznego prezydenta RP”. Ponieważ informacja nie była fejkiem, na głowę państwa (nie no, żartuje, nikt nie miał o to pretensji do Jarosława Kaczyńskiego) posypały się gromy. Co zrozumiałe, Prezydentowi RP zarzucano nepotyzm. Zarzut ten jest w stu procentach słuszny, tak więc z niecierpliwością czekałem na to, w jaki sposób media rządowe (i politycy partii rządzącej) będą bronić córki Prezydenta RP (tak, w tym miejscu należy przypominać o tym, że to rodzina Prezydenta RP, bo gdyby nie była jego córką, to nie dostała by tej fuchy). Jeden z prezydenckich dronów nie czekał na przekaz dnia i zaczął tłumaczyć, że „prezydent chce umożliwić dalszy rozwój zawodowy swojej córce”. Dodatkowo tłumaczył, że w sumie to córka Prezydenta RP jest wyedukowana i zna się na tym i owym. Czy z tego, że córka Prezydenta RP skończyła takie, a nie inne studia i praktykowała tam gdzie praktykowała wynika, że w Polsce nie znalazłby się nikt o lepszych kwalifikacjach? Oczywiście, że, kurwa, nie wynika. Tyle że Dera wytłumaczył, że chodziło o to, że ojciec chciał zadbać o dalszy rozwój zawodowy córki, więc jeżeli ktoś ma jakieś pretensje, to niech spierdala. Jak się Zjednoczona Prawica ogarnęła z przekazem dnia, to się okazało, że tu nie ma mowy o żadnym nepotyzmie, bo chodzi o doradcę społecznego, który za swoje doradzanie nie bierze szekli. Ta argumentacja jest tak idiotyczna, że aż się prosi o suchar „w Polsce bezrobocie jest takie niskie, że nikt nie chciał doradzać Prezydentowi RP za darmo i dopiero jego córka się poświęciła”. Potem zaś okazało się, że może być jeszcze bardziej śmiesznie i jeszcze bardziej bezczelnie. Okazało się bowiem, że córka Prezydenta RP będzie zajmować się reformą wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ Zjednoczona Prawica jara się Trumpem, warto w tym miejscu poczynić spostrzeżenie, że to zajmowanie się „reformą wymiaru sprawiedliwości” wygląda tak, jak oddelegowanie zięcia Trumpa do tego, żeby zrobić coś, żeby wreszcie był pokój na Bliskim Wschodzie. Tak swoją drogą, to jest zjawiskowe, jak bardzo zuchwała jest Zjednoczona Prawica. Tzn. ja rozumiem, że obecny Prezydent RP ma już na wszystko wyjebane, bo to jego ostatnia kadencja, ale partia rządząca raczej chciałaby sobie jeszcze porządzić pewnie, a takie rzeczy jej szkodzą. Tzn. w sumie powinny, bo jeżeli jest coś pewnego to to, że w chwili obecnej opozycja nie jest w stanie wykorzystywać absolutnie żadnych sytuacji, których dostaje od Zjednoczonej Prawicy całe pierdyliony. To trochę tak, jakby opozycja nie potrafiła skupiać się na kilku tematach jednocześnie. CZEKAJCIE! Chyba już wiem o co chodzi z tymi tematami zastępczymi! I nie, to nie jest tak, że jak do wyborów jest kawałek, to można sobie odpuszczać. Tzn., owszem, można, ale potem okazuje się, że jest to prosta droga do przejebywania wyborów za wyborami.


Jakiś czas temu dywagowałem sobie w temacie tego, co dalej będzie na linii Zachód (odnosiło się to do UE, ale, nie oszukujmy się, dla obecnych władz UE to „zgniły Zachód”) – Polska w kwestii gnojenia mniejszości seksualnych przez władze naszego kraju. Wszystko bowiem wskazywało na to, że Zachód pójdzie „na zwarcie”. Zaczęło się od obcięcia części z funduszy, które miały z UE uzyskać gminy, które uznały, że one chcą być wolne od jednej takiej nieistniejącej ideologii. Potem wszedł oberprokurator, cały na biało, i powiedział, że on im wyrówna straty. Tylko,S że nieco później okazało się, że potrzeba będzie więcej wyrównywania, bo gminom ujebano również tzw. „fundusze norweskie”, a to, (za Oko Press): „Dla samego Kraśnika oznacza to utratę od 3 do 10 mln euro”. Radni z Kraśnika uznali, że mają to w dupie i w trakcie głosowania nad uchyleniem wiadomej uchwały zagłosowali za tym, żeby uchwała u nich została (tak chodzi o ten sam Kraśnik, w którym nie chcą ideologii 5G). Minęło trochę czasu i w mediach głośno zrobiło się o liście pięćdziesięciu ambasadorów. O liście pierwsza wspomniała ambasadorka USA (która od jakiegoś czasu napierdala się z polskimi władzami przy użyciu konta ćwiterowego): „Prawa człowieka to nie ideologia - są one uniwersalne. 50 ambasadorów i przedstawicieli się z tym zgadza - napisała w swoim poście.”. Prawy sektor zareagował na to w sposób zrozumiały (czytaj: dokonał zesrania się) i zaczęto tłumaczyć, że ambasadorowie mają chuja do gadania, a w ogóle to w niektórych z tych krajów, co to z nich ambasadorowie są, to elbagiety mają gorzej etc. W przysłowiowym międzyczasie, do kwestii stref wolnych od wiadomo czego, odniósł się kandydat na prezia USA, Joe Biden, który napisał na ćwitrze, że jeżeli chodzi o wiadome strefy, to nie ma na nie miejsca ani w UE, ani w ogóle na świecie. Na reakcję polskiej dumbasady w USA nie trzeba było czekać. Dumbasada wytłumaczyła, że Biden to se może pospierdalać, bo w Polsce nie ma takich stref, więc lewaki dupa cicho. Nawiasem mówiąc, mniej więcej w tym samym czasie, w mendiach rządowych można było zaobserwować znacznie więcej proTrumpowych wrzutek, niż wcześniej. O tym, że polska dyplomacja stawia na to, że Trump wygra, bo, jak można było przeczytać w piśmie, (którego teraz nie oźródłuje, bo nie jestem w stanie go wygrzebać) co prawda może on przegrać, ale już tyle zainwestowano w dobre kontakty z nim, że nie warto nawet myśleć o tym, co będzie, jeżeli Trump przegra (tak, to był legitny dokument i tak to są aż tacy kretyni), wiadomo od dłuższego czasu. Niemniej jednak teraz w działania polskich władz wkradła się pewna nerwowość (która ma swoje odzwierciedlenie w tym, jak działają rządowe media). Z nerwowości tej można wywnioskować tyle, że polskie władze obawiają się zwycięstwa Bidena (a media rządowe zachowują się tak, jak zachowywały się w trakcie wyborów w Polsce, bo nie potrafią inaczej reagować). Nie dziwie im się, bo, po pierwsze zwycięstwo Bidena oznaczałoby powrót części administracji Obamy, która to administracja mogłaby niezbyt przychylnym okiem patrzeć na to, co odjebują polskie władze (a wszyscy wiemy, że polskie władze w kontaktach z USA od dyskutowania do wypełniania poleceń dzieli jedno tupnięcie nogą ambasadora/innej figury amerykańskiej). Po drugie to, że Biden zwrócił uwagę na te zasrane strefy pokazuje, że jeżeli wygra wybory, to jego administracja może się pochylić nad tymi kwestiami (bo to nie jest Trump napierdalający ćwitami 24/7, bo nikt nie ma nad tym żadnej kontroli). Moje pojęcie na temat amerykańskiej polityki nie pozwala mi na jakiekolwiek prognozy wyniku wyborów, ale moje obserwacje polskiej polityki pozwalają na stwierdzenie, że polskie władze są zesrane.


Dawno nie pochylałem się nad moim ulubionym politykiem, Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny, tak więc teraz trzeba nadrobić zaległości. Dzień po tym, jak o liście pięćdziesięciu ambasadorów zrobiło się głośno, temat poruszył wyżej wymieniony jegomość: „Apeluje do konserwatystów, aby przestali używać terminu „ideologia LGBT” , który nie jest używany i zrozumiały na świecie. A do tego łatwo nim manipulować. Chodzi o neomarksistowską ideologię „Gender”. Jej autorzy wprost piszą o niszczeniu tradycyjnego modelu rodziny (…) A my mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek jej bronić. Bo tak mówi nasza ustawa zasadnicza. Tu pisze o tym, że mówiąc o „ideologii LGBT” tak naprawdę chodzi o „ideologie Gender” (…) Sam się łapałem na tą semantykę i potem w PE i tak musiałem przechodzić z „Ideologii LGBT” na bardziej zrozumiałe Gender. Język ma znaczenie”. Jednocześnie Patryk Jaki przypomniał swój wiekopomny tekst, do zrozumienia którego wystarczy tytuł artykułu z „w Polityce”: „Patryk Jaki: Czy ideologia LGBT istnieje? "Skoro nie ma takiej ideologii, to czego uczą na całym świecie katedry gender?"” Jestem pierwszą osobą, która byłaby skłonna do nabijania się z DChzBR, ale w tym momencie muszę przyznać, że jako pierwszy z przedstawicieli prawicowego szuriatu zorientował się, że pieprzenie o ideologii LGBT przyciąga problemy jak magnes i wywołuje konflikty na linii Polska – (szerokopojęta) zagranica. Przypominam, że Jaki jest człowiekiem, który był skłonny bronić współtworzonej przez siebie gównoustawy nawet po tym, jak wywołała ona ostre spięcie dyplomatyczne na linii Polska – Izrael + USA. Jeżeli tego rodzaju myśliciel zwrócił na coś uwagę, to znaczy, że jest to, kurwa, bardziej niż ewidentne. Tym niemniej sposób, w który Patryk Jaki chce „wybrnąć” z całej sytuacji pokazuje, jak bardzo nieogarniętym politykiem jest (mimo swojego ponadprzeciętnego cwaniactwa). Prawda jest bowiem taka, że „straszenie genderem” było obiektem tak wielu kpin ze strony niePiSowskiego otoczenia, że najprawdopodobniej była to jedna z przyczyn, dla których partia rządząca zaczęła szczuć na mniejszości seksualne i przestała w kółko napierdalać o „genderze”. Mało prawdopodobne jest więc to, że ktokolwiek (może poza partyjnymi ziomkami i ziomkiniami Patryka Jakiego) przejmie się jego „apelem”. Ponieważ Patryk Jaki nie zasługuje na dwa osobne wątki, pozwolę sobie dopisać do tego kolejny temat. Kiedyś grzebałem na wikipedyjnej stronie Jakiego (celem poznęcania się nad wyżej wymienionym) i trafiłem tam (w podzakładce „poglądy”) kurwa, na szczere złoto: „Patryk Jaki deklaruje się jako zwolennik kary śmierci za najcięższe przestępstwa, w stosunku do których nie ma żadnych wątpliwości co do winy sprawcy”. Jeżeli ktoś popełnił ten błąd, że zaczął się zastanawiać nad tym „o chuj tu chodzi”, to już tłumaczę. Zwolennicy kary śmierci od pewnego czasu odbijają się od kontrargumentu, którego w żaden sposób nie są w stanie sensownie podważyć. Otóż, przeciwnicy kary śmierci (do których zalicza się niżej niepodpisany) tłumaczą, że wszystko fajnie, ale wymiar sprawiedliwości jest omylny, a to oznaczałoby skazywanie na śmierć niewinnych ludzi. I w tym miejscu pojawia się Patryk Jaki, który tłumaczy, że, owszem, on popiera karę śmierci, ale tylko wtedy, gdy winny jest winny (bo do tego się sprowadza jego „argumentacja”). Warto sobie (albowiem Patrykowi Jakiemu nie warto) zadać pytanie „jak nazywamy osobę, w przypadku której są wątpliwości odnośnie tego, czy jest winna”. Jeżeli odpowiedzieliście „taką osobę nazywamy „niewinną””, to muszę wam pogratulować – do Solidarnej Polski by was z takimi poglądami nie przyjęli. Ja wiem, że mogę sobie tylko pomarzyć, ale chciałbym, żeby któryś z dziennikarzy dopytał Jakiego w temacie tego, co należy robić z osobami, w przypadku których są wątpliwości odnośnie tego, czy są winne i grillował Jakiego, aż do uzyskania odpowiedzi (ciekaw jestem, jak bardzo Jaki by się spocił w trakcie udzielania tejże). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że człowiek wygadujący tego rodzaju bzdury był (uwaga Capslock będzie grany) WICEMINISTREM SPRAWIEDLIWOŚCI.


Na sam koniec zostawiłem sobie temat, o którym jest dość cicho, a o którym powinno się napierdalać 24/7. O tym, że Zjednoczonej Prawicy nie podobało się to, co działo się w Muzeum Drugiej Wojny Światowej (do momentu przejęcia kontroli nad tymże muzeum) pochylałem się dawno temu. Pochylałem się również nad kretyńskimi analizami (wykonanymi na zlecenie partii rządzącej), z których wynikało, że ekspozycja w MIIWŚ jest chujowa, bo pokazuje jedynie negatywną stronę wojny (tak, to zostało napisane na serio) również. Teraz zaś przyszedł czas, coby pochylić się nad tym, co serwuje się w Jedynie Słusznym Muzeum. Estera Flieger z Oko Press napisała była tekst pt. „Karol Marks: Jak rozpętałem drugą wojnę światową. Recenzujemy wystawę w przejętym przez PiS muzeum”. Potem był lead, z którego jasno wynikało, że tytuł nie był clickbaitem: „Za wybuch wojny odpowiedzialni są Marks, Engels i Nietsche, bo ich prace filozoficzne zaprzeczały istnieniu Boga. Taką wersję historii najnowszej prezentują autorzy wystawy w przejętym przez PiS Muzeum II Wojny Światowej”. Teraz zapnijcie pasy, bo zafunduje wam cytat z pierdolnięciem: „Dyrektor Karol Nawrocki w nagraniu promującym wystawę mówi: „U jej fundamentów położyliśmy szeroką refleksję o antychrześcijańskich prądach filozoficznych, które zaprzeczały istnieniu Boga (…) Słowa zapisane przez takich myślicieli jak Marks, Engels czy Nietzsche, wypaczone potem w niektórych aspektach przez polityków i twórców sowieckiego komunizmu i niemieckiego nazizmu, a w innych wprost oddające to, co myśleli filozofowie o nadczłowieku, wojnie i terrorze doprowadziły w końcu do wybuchu II wojny światowej””. W tym miejscu pora na kolejne wyznanie z mojej strony. Otóż, muszę się przyznać do tego, że przez bardzo długi czas nie interesowałem się historią. Tzn. interesowałem się na tyle, na ile mi to było do czegoś potrzebne. Jednakowoż w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że, niestety, bez znajomości historii człowiek jest narażony na to, że będzie robiony ordynarnie w chuja przez ludzi, którzy może i sami się nie znają na historii (np. Ziemkiewicz), ale inni nie znają się bardziej, tak więc nie będą mogli zweryfikować tego, czy są robieni w chuja. Zacząłem się dokształcać w miarę możliwości, a potem mnie wciągnęło. Gdybym ten wysryw zobaczył jakieś dziesięć lat temu, to co prawda bym w niego nie uwierzył, ale nie byłbym w stanie udowodnić, że to bzdura (polska prawica do perfekcji opanowała rzucanie bzdurnych teorii [których nie popiera żadnymi argumentami] i oczekiwanie od oponenta, że ów udowodni, że prawicowiec się pomylił). Jak tak sobie czytałem różne pozycje o II Wojnie Światowej, to sobie tam wypatrzyłem, że wśród tych historyków, których czytałem, panuje zgodność odnośnie tego, że II WŚ była konsekwencją pierwszej między innymi zaś tego, jak potraktowane zostały Niemcy (nie żeby sobie na to nie zapracowały) i tego, że porażka Niemiec była traktowana przez niektórych obywateli tego kraju, jako (w uproszczeniu) „zdrada elit”, bo żołnierze sobie doskonale radzili, a elity polityczne mimo tego poddały kraj (to, że Niemcy gospodarczo nie udźwignęłyby dalszego prowadzenia wojny, nie miało znaczenia, bo nie pasowało do tezy). Na takich fundamentach zbudowano narrację o hańbie, którą można zmyć praktycznie tylko i wyłącznie w jeden sposób (Uczynić Niemcy Wielkimi Raz Jeszcze). Jeżeli zaś chodzi o ZSRR, to ciekaw jestem, czy mózgi, które skupiły się na Marksie i Engelsie, w ogóle zwróciły uwagę na fakt, że powstał ów związek również przez to, że Rosja zaangażowała się w pierwszą wojnę światową, a jej gospodarka sobie średnio radziła (przez co w Rosji było generalnie przejebane). Obstawiam, że ten szczegół mógł umknąć mózgom z MIIWŚ, bo średnio im to pasowało do tezy. Jeżeli bowiem zwalamy winę za wszystko na Marksa i Engelsa, to nie możemy tłumaczyć, że bolszewicy (którzy spierali się z mienszewikami między innymi w kwestii podejścia do tego, co napisał Marks [zgadnijcie, kto miał do tego podejście raczej luźne i dlaczego tym kimś byli bolszewicy]) doszli do władzy w głównej mierze w efekcie pierwszej wojny światowej. Nie spięłoby się to ni chuja z tezą, którą sobie wymyślili zawiadowcy MIIWŚ. Na domiar złego musieliby wspomnieć coś na temat tego, dlaczego wybuchła pierwsza wojna światowa, a tego już ni chuja nie da się zrzucić na Marksa i Engelsa. Nawiasem mówiąc, jeżeli kogoś interesuje temat pt. „jak doszło do pierwszej wojny światowej”, to polecam „1914. Rok końca świata” Paula Hama (w pewnym momencie głośno zrobiło się o książce pt. „Lunatycy Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” Christophera Clarka, ale mnie bardziej do gustu przypadła książka Hama). W telegraficznym skrócie, do wojny doszło dlatego, że przywódcy części krajów zakładali, że inne kraje będą chciały atakować ich kraje, tak więc zaczynali wykonywać działania, które inni przywódcy odczytywali jako zapowiedź ataku/etc. A potem wszyscy zaczęli się radośnie napierdalać, a wojna, która miała potrwać kilka miesięcy, trwała cztery lata z hakiem. Generalnie rzecz ujmując, to wszystko są złożone kwestie i ostania rzecz, której potrzebujemy, to banda kretynów, która albo nie zna historii, albo zna, ale usiłuje ją napisać od nowa. Ignorowanie faktu, że do obu wojen doszło ze względu na nacjonalizm (który po pierwszej wojnie wszedł na znacznie wyższe obroty) i tłumaczenie, że to „Wina Marksa”, to groźny idiotyzm. Z tego zaś z kolei wynika, że w Zjednoczoną Prawicę powinno się za to napierdalać non stop i (słusznie) zarzucać jej pisanie historii od nowa. Tym powinni się zajmować politycy partii opozycyjnych i media o dużym zasięgu, bo to jest (w kontekście zjednoczonoprawicowej napinki „trzeba nauczać historii”) samograj. Niestety, zajmują się tym jedynie pasjonaci (nie, nie mam tu na myśli samego siebie, ale np. autorkę tekstu na Oko Press, której się chciało przebijać przez ten bullshit, który zawiadowcy MIIWŚ nazywają „historią”). Aczkolwiek, zapewne się mylę, a pisanie historii od nowa, to kolejny „temat zastępczy”.


Źródła:

https://twitter.com/LukaszSchreiber/status/1313758881559052289

https://twitter.com/bbudka/status/1311588964403417088

https://tvn24.pl/polska/aborcja-eugeniczna-trybunal-konstytucyjny-zajmie-sie-wnioskiem-wsprawie-przerwania-ciazy-ze-wzgledu-na-ciezkie-wady-plodu-4694924

https://www.newsweek.pl/polska/aborcja-eugeniczna-pis-zakaze-aborcji-za-pomoca-tk/r8dhqfp

https://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,22829271,odmowil-uslugi-dla-organizacji-lgbt-sprawa-zajmie-sie-trybunal.html

https://wpolityce.pl/polityka/452504-minister-ziobro-ten-wyrok-to-swieto-wolnosci

https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1153356510640189447

https://twitter.com/OrdoIuris/status/1174984529506971653

https://twitter.com/PanZolty/status/1304146437966622720

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1309241416879665155

https://tvn24.pl/polska/kinga-duda-doradczynia-spoleczna-prezydenta-kim-jest-corka-prezydenta-jakie-ma-doswiadczenie-4694301

https://tvn24.pl/polska/kinga-duda-doradca-prezydenta-andrzeja-dudy-andrzej-dera-chce-umozliwic-dalszy-rozwoj-zawodowy-swojej-corce-4695215

https://www.donald.pl/artykuly/WRggRFFA/fakt-kinga-duda-jako-doradczyni-prezydenta-zajmie-sie-reforma-wymiaru-sprawiedliwosci?

https://oko.press/gminy-wolne-od-lgbt-bez-funduszy-norweskich/

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/7833136,lgbt-lgbti-list-ambasador-mosbacher-prawo-ideologia.html

https://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-biden-krytykuje-strefy-wolne-od-lgbt-ambasada-rp-odpowiada,nId,4746816

https://www.tvp.info/50240185/nie-bede-na-to-tracil-czasu-trump-odmowil-wirtualnej-debaty-z-bidenem

https://twitter.com/PatrykJaki/status/1310529158527807488

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,26349431,patryk-jaki-apeluje-zeby-juz-nie-mowic-ideologia-lgbt-jezyk.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/Patryk_Jaki

https://oko.press/recenzujemy-wystawe-w-przejetym-przez-pis-muzeum/