piątek, 27 sierpnia 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #81

Tym razem przyjdzie nam zainaugurować przegląd tematem z gatunku międzynarodowych. Jak się zapewne domyślacie, chodzi o Afganistan. Przyznam, że zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle poruszać ten temat. Zastanawiałem się dlatego, że skoro wypowiadali się już w temacie Afganistanu eksperci w rodzaju Karolaka i Najmana, to temat został raczej wyczerpany. Nieco zaś bardziej na serio, media absolutnie nie wyciągnęły żadnej lekcji z tego, co zafundowały nam wszystkim, wrzucając do debaty publicznej (tej odnoszącej się do koronawirusa i szczepień) głosy celebrytów i dobierając je na zasadzie: „im większy kretynizm, tym lepiej dla nas, bo będzie więcej wejść na stronę”. Jednakowoż w momencie, w którym do polskiej debaty publicznej zaczął (po raz kolejny) wjeżdżać temat uchodźców (hurr durr, czeba chronić Bolzge przed uchodźcami!) uznałem, że się w temacie wypowiem na tyle, na ile się znam. Od razu uprzedzam, że temat zostanie potraktowany bardzo skrótowo, bo inaczej się nie da (tzn. da się, ale tu by trzeba było napisać książkę). Zacznę więc od pytania, które rezonuje w debacie dotyczącej Afganistanu: czy decyzja USA: „spadamy stąd” była słuszna, czy też nie. Odpowiedź na to pytanie jest prosta, jak budowa cepa (w tym miejscu mógł się pojawić dowcip odnoszący się do pewnego polityka Zjednoczonej Prawicy, ale się powstrzymałem): to zależy od tego „dla kogo”. Z punktu widzenia samych Stanów Zjednoczonych, była to decyzja ze wszech miar słuszna. Powiedział to (praktycznie wprost) Biden, który stwierdził, że „miszyn akompliszd”, albowiem w tej całej interwencji chodziło o to, żeby zabezpieczyć jego kraj przed atakami terrorystycznymi ze strony wiadomych jegomościów (oraz, of korz, dorwanie Bin Ladena). Osobną kwestią jest to, że ta konkretna wizyta gospodarska trochę USA kosztowała. Tak sobie myślę, że politycy (nie tylko Polscy, ale ci przede wszystkim) powinni sobie wbić do łbów to konkretne przemówienie. Bo o ile mnie pamięć nie myli, jechaliśmy tam do tego Afganistanu, albowiem „war on terror”. Teraz się okazuje, że tam trochę dopisano drobnym druczkiem.


Co będzie dalej z Afganistanem? Nie mam zielonego pojęcia, ale jeżeli weźmie się pod rozwagę współczesną historię tego kraju i to, jakimi przyjemniaczkami są talibowie, to można bezpiecznie założyć, że nie będzie tam zbytnio kolorowo (dosłownie i w przenośni). Jeżeli zaś chodzi o samych talibów, to w ich przypadku zmieniło się to, że nauczyli się nowych mediów i nauczyli się propagandy. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że bardzo niewiele trzeba było, żeby część polskiej prawicy uznała talibów za autorytety. Jak do tego doszło? Ano tak, że rzecznik talibów (tak, wiem, brzmi to cokolwiek abstrakcyjnie, ale trzeba się do takowych abstrakcji przyzwyczaić),którego zapytano o kwestie wolności słowa, odpowiedział był: „Zadajcie to samo pytanie Facebookowi, który cenzuruje kiedy chce”. To wystarczyło, żeby część prawicowego komentariatu zapiała z radości. Zapewne proces decyzyjny (użycie określenia „proces myślowy” byłoby sporym nadużyciem) przebiegał mniej więcej tak: „Skoro talibowie też nie lubią FB, to może nie są aż tak źli, jak się ich maluje?” Nie byłem tym zaskoczony, bo do tego, żeby być cytowanym (i uznawanym za autorytet) przez polską prawicę wystarczy bardzo niewiele (tzn. wystarczy nie lubić tych samych organizacji/osób/etc. co polska prawica). I tak, mieliśmy rządowych mediaworkerów tłumaczących, że AfD jest spoko (bo też nie lubią „niebiałych”, a na dodatek hejtują Merkel). Były również tłumaczenia, że faszyści nie są tacy źli, bo przecież Włochy nie zaatakowały Polski (kontekstem tłumaczeń było to, że narodowcy zapraszali na swoje eventy członków organizacji, które same siebie uważają za faszystowskie). Były (i są) mizianki z otwarcie proputinowskimi partiami politycznymi (ale ci, którzy te mizianki robią, nie są pożytecznymi idiotami Kremla! Pożytecznymi idiotami Kremla są ludzie, którzy uważają, że wpuszczenie 30 osób do Polski jest słuszną decyzją) I tak dalej i tak dalej. Tym razem padło na talibów. Jest to przepiękny fikołek, albowiem ta sama prawica, która teraz się jara talibami tłumaczy nam, że nie można do Polski wpuścić wcześniej wymienionych 30-kilku osób, bo islamizacja i fundamentalizm religijny. Gdzieś tutaj jest pewnie ironia, ale jestem z Podkarpacia i nie potrafię jej znaleźć.


Wróćmy na moment do decyzji o opuszczeniu Afganistanu przez USA. Zarówno decyzja o tym, żeby wjechać do Afganistanu, jak i o tym, żeby go opuścić, były decyzjami amerykańskimi. Do głąbów, które uznały, że warto się „dołączyć” do Ludzi zza Wielkiej Wody nie docierało, że to nie będzie „relacja partnerska”. Owszem, Amerykanie wspierali wojska państw, które im pomagały (polecam książkę Edyty Żemły pt. „Zdradzeni”, książka co prawda traktuje o Nangar Khel, ale tłem do tego wszystkiego jest absolutne nieprzygotowanie polskiej armii do tej misji i to, że amerykańskie wojska non stop musiały polskim wojakom udzielać, że tak to ujmę, „wsparcia technicznego”). Owszem, państwa te mogły same decydować o zmniejszaniu kontyngentów. Jednakowoż prawda jest taka, że gdyby USA postanowiły, że z Afganistanu trzeba się zwinąć, na ten przykład rok po rozpoczęciu misji, to wszystkie inne kraje biorące udział w tej operacji musiałyby się dostosować.


Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że Stany Zjednoczonej bardzo lubią podkreślać to, że same podejmują decyzje: „Europejczycy nie uzyskali od prezydenta Joe Bidena obietnicy przedłużenia ochrony wojsk USA dla ewakuacji z lotniska w Kabulu” (artykuł datowany na 24-08-2021). To jest bardzo chujowa zagrywka ze strony USA, bo nawet jeżeli państwa chciałyby same sobie załatwić „osłonę”, to przeca wysłanie wojsk do Afganistanu (nawet w ramach jakiejś koalicji), to nie jest pięć minut roboty. Jedną rzecz tutaj wytłumaczę, to nie jest tak, że ja tu zaczynam wjeżdżać z jakąś Putiniadą (do której przyłączyła się ostatnio ochoczo polska prawica) i zaczynam tłumaczyć, że w sumie to nam to USA po chuj i chyba nie warto być z nią w sojuszu (tak, tego rodzaju narracje były produkowane przez obóz rządzący). Ujmę to tak, dla naszego kraju nie ma innej alternatywy niż przebywanie w tzw. „amerykańskiej strefie wpływów”, tzn. w sumie to jest inna alternatywa (do której wzdycha skrajna prawica i pewien instytut, o którym nie wolno było mówić, że nie wolno o nim mówić wiecie czego [nie, to nie pomyłka, w jednym z kolejnych kawałków Przeglądu zostanie to rozwinięte]), ale przebywanie we „Wschodniej” strefie wpływów jest dla większości Polaków mało kuszącą perspektywą. Tyle, że z tego wcale nie wynika, że musimy się angażować w każdą awanturę wywoływaną przez naszego Silnego Kolegę zza Wielkiej Wody. Szczególnie zaś w sytuacji, w której Silny Kolega ma tendencję do wywoływania awantur. Idealnym przykładem takiej awantury było to, co działo się w Iraku (bardzo dobrze opisano to w książce pt. „Fiasko. Amerykańska awantura wojenna w Iraku” Thomasa E. Ricksa). To nie było tak, że nikt tam w USA nie wpadł na to, że ta interwencja może zdestabilizować region. Część ekspertów przed tym ostrzegała, ale, jak się pewnie domyślacie, ich opinie zostały olane. Interwencja zaś (wraz z całą misją „stabilizacyjną”) była przeprowadzona tak zajebiście, że wojskom koalicji udało się zniechęcić do siebie nawet tych Irakijczyków, którzy na samym początku byli im przychylni (powtarzam się w tym miejscu, ale na serio polecam książkę Ricksa, bo on tam całą tę interwencję rozebrał na czynniki pierwsze). Reasumując, mam nadzieję, ze przy następnej awanturze, którą będzie chciał wywołać Silny Kolega, władze innych państw zastanowią się nad tym, czy aby na pewno warto się w to angażować.


Jak już wspomniałem na początku tego Głośnego Tekstu, prawica, która nie potrafi prowadzić polityki w sposób inny niż szczucie i stałe budowanie poczucia zagrożenia (o tym zaś się kiedyś mądrzyłem w swoim innym Głośnym Tekście, który wam zalinkuję w źródłach) stara się przeprowadzić reenacting roku 2015, w którym udało się jej wywołać histerię o niespotykanych dotąd rozmiarach (może inaczej: ja nie widziałem jeszcze takiej histerii, nawet wtedy, gdy wszyscy [dwukrotnie] rzucali się do sklepów kupować cukier, bo jak miał zdrożeć). Z kraju, którego obywatele obawiali się masowej migracji z terenów ogarniętych wojną, zamieniliśmy się w kraj rzygający rasizmem i nienawiścią. Tak, wiem, wcześniej nie było jakoś specjalnie różowo w tej materii, ale w 2015 to zmieniło się tak, że hasła wykrzykiwane wcześniej przez nazioli praktycznie weszły do debaty publicznej jako „wartościowe opinie”. Pozwolę sobie w tym miejscu na dowód anegdotyczny. Obserwowałem to, jak zmieniała się w 2015 opinia wielu moich znajomych (a jak się pewnie domyślacie, raczej nie obracam się w towarzystwie nazioli) odnośnie uchodźców. Obserwowałem płynne przejście od „musimy im pomóc”, do „ok, skoro już byśmy musieli, to tylko kobiety i dzieci, a i to nie wszystkie). Niektórzy z moich znajomych snuli wizję islamizacji Europy, zaś każdy zamach terrorystyczny był dla nich zwiastunem upadku Unii Europejskiej. W tym miejscu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że choć mierziły mnie w chuj te wypowiedzi i wpisy, to jednak byłem w stanie zrozumieć to, że były one efektem strachu. Niemniej jednak moje zrozumienie miało swoje granice i zdarzało mi się ściąć z różnymi znajomymi, którzy wygadywali bzdury.


Od tamtej pory minęło 6 lat. Europa nie upadła i nie została „zislamizowana”. Prawica, która z wytęsknieniem czekała na kolejne zamachy terrorystyczne (rzecz jasna, tylko te, których sprawcy nie byli biali i nie byli katolikami [bo takowe zamachy terrorystyczne w prawicowej optyce nie istnieją]), musiała sobie odpuścić szczucie na uchodźców. Co prawda w 2018 PiS popełnił rasistowski rzyg na finiszu kampanii samorządowej, ale efekt chyba nie był zgodny z zamierzonym, bo pozytywnie na ów rzyg (zwany również „spotem”) zareagował jedynie beton. Ponieważ na granicy Polski pojawili się uchodźcy (których podrzuca tam reżim Łukaszenki) partia rządząca zwietrzyła szansę na reanimację narracji z 2015. Co prawda nie dysponuję żadnymi badaniami, którymi bym się mógł podeprzeć w celu oceny skuteczności działań rządu, ale (uwaga, anecdata po raz kolejny), obserwuję tych samych znajomych, którzy w 2015 byli bardzo blisko chodzenia na protesty przeciwko „nielegalnej imigracji” (ciekawym, czy organizatorzy tych protestów wiedzieli za co polscy pracownicy [a przepraszam, „turyści”] swego czasu dostawali „misie” w paszportach) i widzę, że o ile wtedy mieli wrogi stosunek do „imigrantów ekonomicznych”, to teraz mają wrogi stosunek do rządowych narracji. Niemniej jednak, nawet gdyby była to reakcja, że tak to ujmę „dominująca”, to PiS będzie miał to w dupie, bo w najgorszym przypadku te narracje „mieliśmy rację”, będą sygnałem dla betonowego elektoratu, że Genialny Strateg nigdy się nie myli.


Partia rządząca przyzwyczaiła nas już do tego, że przy każdej okazji stosuje tzw. „wielonarracje”. Tak samo było (i jest) w przypadku uchodźców, którzy z jednej strony „przyjeżdżają po socjal”, z drugiej zaś „nie są ludźmi ubogimi”, z trzeciej strony i jedni i drudzy na pewno będą nas chcieli islamizować (jest to narracja wybitnie kretyńska, jeżeli stosuje się ją do osób, które uciekały z Afganistanu przed talibami). Są też narracje nacjoli, którzy twierdzą, że „hurr durr prace nam milionom Polaków bedo odbierać”. Generalnie, narracji jest sporo i są one ze sobą sprzeczne. O ile w 2015 PiS postawił na przekonywanie wszystkich do tego, że wszyscy, którzy chcą się dostać do Polski są „migrantami ekonomicznymi”, to teraz rządowy agitprop poszedł w drugą stronę. Oddajmy głos Prezydentowi RP: „Trudno ocenić, kim są osoby stojące na granicy polsko-białoruskiej. Według naszych informacji one wcześniej przyleciały do Mińska samolotami, czyli to nie są biedni ludzie”. Na ćwitrze zadałem Prezydentowi RP pytanie, na które zapewne nie doczekam się odpowiedzi: „mam takie pytanko. Czy pańskim zdaniem wszyscy Polacy, którzy w 1939 uciekli z kraju (z wiadomych przyczyn), byli ludźmi biednymi? Czy też może było tak, że nie uciekali z kraju przed biedą, ale z powodu niesprzyjającej atmosfery wywołanej wybuchem wojny?”. Wydaje mi się, że to pytanie powinno się zadawać każdemu politykowi partii rządzącej. Swoją drogą, rzygać mi się chce, jak patrzam na prawicowych kretynów, którzy publikują „demaskatorskie” wpisy opatrzone zdjęciami uchodźców, w których to wpisach tłumaczą, że ten czy inny uchodźca ma „drogie ubrania”.


Ja tam co prawda się nie znam (bo z Podkarpacia jestem), ale wydaje mi się, że jeżeli ktoś spierdala z domu (mając w perspektywie długą i niezbyt wygodną podróż [oraz to, że do tego domu nie wróci]), to zabierze ze sobą wytrzymałe ciuchy i jakieś cenne przedmioty, celem ich późniejszego spieniężenia (gdyby zaszła taka potrzeba). Najwyraźniej prawicowiec, który miałby uciekać z domu, celem odbycia takowej podróży, ubrałby się w najgorsze ciuchy i na wszelki wypadek nie zabrałby ze sobą żadnego telefonu. Nie no, żartuję, prawicowiec by nie uciekał, tylko zostałby na miejscu i rzucał kostką brukową w czołgi, samoloty etc. Prócz tego, prawicowiec „poszedłby do lasu” celem stworzenia partyzantki. Nieco zaś bardziej na serio. Trzeba być jednostką wybitną, żeby rozliczać uchodźców z tego, że niektórzy z nich mają markową odzież (tak, wiem, to mogą być podróbki), telefony/etc. Gdyby nie tragiczny kontekst tych rozważań, to by było nawet zabawne, bo najwyraźniej zdaniem prawicy (która szczyci się wszem i wobec swoją wiedzą historyczną) Polacy, którzy uciekali z terenów ogarniętych wojną, niczego ze sobą nie zabierali. W kontekście powyższego warto się zastanowić nad tym, po chuj im w takim razie były te wszystkie wozy, które korkowały drogi. Domyślam się, że gdy do szkół wjedzie Czarnkologia zamiast historii, młodzież dowie się, że te wszystkie informacje o drogach zakorkowanych wozami uchodźców, to była tylko wroga propaganda, bo Polacy nie uciekają. Ok, tak na serio, to, że tłumy Polaków spierdalały na wozach to jest wiedza na poziomie tak bardzo podstawowym, że nawet prawicowe dzbaneczniki powinny o tym wiedzieć. Ci ludzie nie uciekali przed biedą, tylko przed wojną. Tak samo jest z Afgańczykami: ci ludzie spierdalają przed talibami i przed przemocą, a nie przed biedą.


W ramach fikołków narracyjnych partii rządzącej mogliśmy się dowiedzieć między innymi tego, że Białoruś to w sumie bezpieczny kraj jest. Dowodem tego miało być to, że reżim Łuki dostarcza uchodźców pod granicę: „Wawrzyk z kolei powiedział, że nie ma mowy o prześladowaniu, bo to władze białoruskie przywiozły imigrantów i nie grozi im ze strony Mińska żadne realne zagrożenie.” Jeżeli coś wam to nazwisko mówi, ale nie jesteście pewni o co chodzi, to już śpieszę z wyjaśnieniami: ten typ był kandydatem PiSu na Rzecznika Praw Obywatelskich. Nieśmiało chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że reżim, który zdaniem Wawrzyka jest taki zajebisty, zabija i torturuje własnych obywateli, a jakiś czas temu uziemił samolot pasażerski (stosując całkiem realne groźby), celem uprowadzenia z pokładu samolotu opozycjonisty (który potem był torturowany). Ci sami ludzie twierdzą (co akurat jest zgodne z prawdą), że dla Łukaszenki uchodźcy są narzędziem. Tak więc, mamy reżim, który jest śmiertelnym zagrożeniem dla obywateli Białorusi, ale ten reżim jest dobry dla uchodźców, bo traktuje ich przedmiotowo. Tak, to ma sens.


Na sam koniec tych rozważań zostawiłem sobie jedną sprawę. Otóż, nasze władze (jak zwykle) tłumaczą, że to one mają rację. Że tym ludziom nie przysługuje żaden azyl, bo „Białoruś to bezpieczny kraj”. Aż by się chciało zapytać o to, że skoro ten kraj taki zajebisty, to czemu sprinterkę białoruską Polska przyjęła. No, ale to dygresja. Moim skromnym zdaniem podkarpacianina, gdyby polskie władze faktycznie miały rację, to minister Wąsik nie musiałby unieważniać konwencji genewskiej. Gdyby miały rację, SG i wojsko nie musiałyby bawić się w trolling i uniemożliwiać uchodźcom kontaktu z otoczeniem. Gdyby władza miała rację, to po prostu przyjęto by od uchodźców te wnioski o azyl (czy tam podania, czy jak się to nazywa), rozpatrzono je negatywnie, a uchodźców odesłano. Tylko, że wiecie, gdyby władza zdecydowała się na taki krok, to musiałaby odesłać tych ludzi do Afganistanu. No i to by mogło jednak trochę źle na wizerunek władzy zrobić, bo wysyłanie tych ludzi do Afganistanu byłoby dla nich równoznaczne z wyrokiem śmierci. Tak więc władza wpadła na pomysł, że będzie się bawić w trolling i poczeka, aż uchodźcy się wylogują, a winę za to zwalą na reżim Łukaszenki. Jeżeli komuś się wydaje, że przesadzam, to nieśmiało przypominam, że nasze władze miały (i nadal mają) wyjebane na to, że ich światłe decyzje doprowadziły do śmierci kilkudziesięciu tysięcy obywateli naszego kraju. Skoro więc władze miały wyjebane na „swoich”, to niby czemu miałyby się przejmować „obcymi”?


Rzecz jasna, łamanie prawa obecne władze (tak jak zawsze) argumentują „dbaniem o bezpieczeństwo Polek i Polaków”. Gwoli ścisłości, PiS po to walczy o przejęcie sądownictwa, żeby nie musieć się tłumaczyć ze swoich działań. Jeżeli bowiem udałoby się przejąć sądy, to żaden z polityków PiSu już nigdy nie złamałby prawa (gdyby zaś zdarzyło im się złamać prawo międzynarodowe, to Trybunał Przyłębski z przyjemnością orzeknie, że to prawo jest niezgodne z polską konstytucją). Pozwalanie władzy na to, żeby władza (jakakurwakolwiek) łamała prawo i jeszcze się tym chwaliła, to tendencja cokolwiek samobójcza. Ujmując rzecz najprościej jak się da. Dziś władza łamie prawa uchodźców, a jutro może łamać prawa dowolnej osoby, która tejże władzy podpadnie. Zresztą to dzieje się już od jakiegoś czasu. Skala bywa różna. Od tuzów PiSowskich, obruszających się na to, że adwokat kierowcy Seicento ma czelność robić to, co powinien robić obrońca, poprzez szczucie policjantów w cywilu na protestujących (o traktowaniu gazem łzawiącym nie wspominając), aż po sytuacje, w których człowiek, który wjechał w tłum ludzi autem odpowiada za „wykroczenie drogowe”. Jednakowoż nawet w tym kontekście przetrzymywanie na granicy ludzi i czekanie aż umrą, jest pewnym novum i nie powinno się nad tym przechodzić do porządku dziennego. Tak się bowiem składa, że każdy może znaleźć się w sytuacji, w której znaleźli się uchodźcy. Czyli w takiej, w której prawa, zdrowie, a nawet życie takiego kogoś przegrają z doraźnym interesem partyjnym. Rządowy agitprop zadba zaś o to, żeby nikogo to specjalnie nie oburzało i będzie udowadniał, że wszystko jest w porządku, bo chodzi o bezpieczeństwo kraju/etc.


Skoro zaś już jesteśmy przy bezpieczeństwie kraju, warto na moment pochylić się nad kwestią szczepień. Rząd się już jakiś czas temu zorientował, że zjebał tę kwestię, tak więc rządowych mediaworkerów zaprzęgnięto do tworzenia narracji, z w myśl których mieliśmy do czynienia z kolejnym sukcesem. Pozwólcie, że zacytuję wam wpis Michała Adamczyka (jeden z narracyjnych stachanowców z „Wiadomości”): „Styczeń 2021. Pamiętacie polityczną awanturę, że Polska zrezygnowała z zakupu (przewidzianych na IV kwartał tego roku) dodatkowych 15 mln dawek szczepionek? To teraz przypomnijcie sobie kto mówił, że szczepionek na pewno wystarczy a kto rozkręcał histerię, że ich zabraknie” (na końcu była emotka). Ciekaw jestem, czy ten konkretny stachanowiec zdał sobie sprawę z tego, co napisał, czy też nie bardzo. Tak się bowiem składa, że pan Adamczyk sugeruje, że rząd wiedział, że szczepienia w Polsce nie pójdą tak jak trzeba i dlatego nie zamawiał zbyt wielu szczepionek (bo jeszcze by się zmarnowały). A jak nam tak w ogóle idą szczepienia? Wprost rewelacyjnie. Średnia UE jeżeli chodzi o zaszczepionych dwiema dawkami (albo jedną JJ) to 56% w Polsce jest to 48,8% Jeżeli chodzi o zaszczepionych dwiema dawkami + jedną 63,5% (tak więc mają tam jeszcze średnio 7,5% „nadwyżki” [czyli osób, które jeszcze będą się szczepić drugą dawką), w Polsce to 50,3% (tak więc „nadwyżki” mamy 1,5%). Poszło nam więc w chuj dobrze. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jakiś czas temu trzymaliśmy się blisko średniej UE, ale było tak tylko i wyłącznie dlatego, że umożliwiono szczepienie młodszym rocznikom. Teraz zaś szczepionki są, a chętnych brak. W telewizorni widziałem jakieś spoty promujące szczepienia, ale moim zdaniem to jest too little, too late.


Uwaga! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Przyszła pora na pochylenie się nad instytutem, o którym nie można było mówić, że nie wolno było o nim mówić wiecie czego. Jak już wspomniałem wcześniej, nie jest to żadna omyłka, albowiem: „Ordo Iuris domaga się od Marty Lempart dodatkowych 50 tys. zł za ujawnienie przez nią sądowego zakazu mówienia o tej organizacji, że są "opłacanymi przez Kreml fundamentalistami””. Nie jestem prawnikiem, tak więc nie wiem, czy są jakieś podstawy do takiego pozwu. Może inaczej: nie wiem, czy faktycznie nie wolno mówić o tym, że się dostało zakaz sądowy mówienia o czymś, ale wydaje mi się, że jest to po prostu kolejny przejaw bullyingu prawniczego, uprawianego przez wiadomy Instytut (swego czasu poświęciłem temuż instytutowi osobną notkę, którą zalinkuję w Źródłach). Mam nadzieję, że dożyję czasów, w których członkowie wyżej wymienionej organizacji staną po drugiej stronie prawniczego bullyingu. W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o tym, że Instytut dorobił się własnej uczelni. Byłem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka, gdy przeczytałem, że: „Ministerstwo Edukacji i Nauki chce w 2023 roku wprowadzić obowiązek uczęszczania uczniów na religię lub etykę. By zmniejszyć deficyt nauczycieli etyki, MEiN zleciło kształcenie osób, które obejmują te stanowiska Collegium Intermarium - placówce związanej z Ordo Iuris, która powstała kilka tygodni temu”. To jest informacja, którą suweren powinien być chłostany 24/7, tak więc zrozumiałe jest to, że nikt tego jakoś specjalnie nie nagłaśnia. Obstawiam, że jeżeli Ministerstwu Edukacji Czarnkowej uda się wepchnąć do szkół ludzi „kształconych” przez uczelnię powiązaną z „Instytutem” (oraz innymi uczelniami wyznaniowymi), sporo ludzi się wkurwi i nagle powszechną praktyką stanie się prześwietlanie kwalifikacji etyków (celem ustalenia, czy aby ów etyk, czy etyczka nie jest produktem uczelni wyznaniowej). Potem zaś może się zrobić stosunkowo głośno o tym, że rodzic ma prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnym sumieniem, zaś zmuszanie dzieci do uczęszczania na zajęcia prowadzone przez kogoś, kto został wytresowany (nazywajmy rzeczy po imieniu) przez uczelnie wyznaniową, nie bardzo się w to wpisuje.


Pamiętacie może pewnego typa, który założył sobie „Straż Narodową”, mającą bronić kościołów mimo, że nikt tych kościołów nie chciał atakować? Jakiś czas temu okazało się, że władzom się ten pomysł bardzo spodobał. Jak bardzo? Ano tak bardzo, że: „Dwie organizacje narodowców - Stowarzyszenie Straż Narodowa i Stowarzyszenie Marsz Niepodległości - dostały dwie najwyższe dotacje z Funduszu Patriotycznego. Łącznie przyznano im 3 mln zł”. Ta wiadomość powinna być wszędzie, a mimo tego mało kto się tym zainteresował. Efektem końcowym braku narracji potępiających rząd za to, że ten sobie sponsoruje (nazywajmy rzeczy po imieniu) tituszki, jest normalizacja takich działań. No bo skoro rząd sobie ich sponsoruje i nikogo to nie obchodzi (w domyśle, polityków opozycji, mediów mainstreamowych/etc.), to znaczy, że rząd w sumie nie zrobił niczego nagannego, prawda? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nie jest, na ten przykład, jakieś prawackie gówno-wydawnictwo, które dostaje kasę na drukowanie książek, których potem nikt nie czyta. Tutaj mamy sponsorowanie organizacji, które gloryfikują przemoc i bardzo lubią ją stosować. Rzecz jasna, stosują tę przemoc celem „obrony Polski przed wrogami”. Co zrozumiałe, to te organizacje będą decydować o tym, kto jest wrogiem. Ja wiem, że nie powinno mnie dziwić to, że rząd daje kasę takim, a nie innym organizacjom, ale dla mnie to jest na serio, kurwa, za dużo. Bo to trochę tak, jak gdyby w latach 90-tych ktoś zaczął rzucać milionami monet w skinheadów.


Zastanawiam się nad tym, czy nie stoi za tym pewien zamysł. Tak się bowiem składa, że narodowcy co prawda stoją „na prawo od PiS”, ale jeżeli chodzi o nienawiść do lewaków, kobiet, mniejszości narodowych, elgiebetów/etc., to narodowcy stoją dokładnie tam, gdzie stoi PiS. I tak sobie dumam, czy finansowanie tituszek nie ma być przypadkiem sygnałem dla tych, których PiS nie lubi. Chodzi o sygnał „wiecie, możecie sobie protestować i się stawiać, ale zwróćcie uwagę na to, że właśnie daliśmy kupę kasy organizacjom, które uważają was za gorszy rodzaj ludzi, tak więc...”. Tak, wiem brzmi to jak teoria spiskowa (z której jestem dumny, bo to moja własna teoria spiskowa), ale prawda jest taka, że PiS ma komu dawać pieniądze, tak więc nie uwierzę w to, że ktoś tam uznał, że w sumie to dadzą te pieniądze narodowcom, bo mają ich za dużo i im się wysypują. Nie bez znaczenia jest również, że pan szefujący organizacjom, które dostały kasę, pojawia się wszędzie tam, gdzie „trzeba” (z punktu widzenia władzy) i mówi rzeczy, które władza chciałaby powiedzieć, ale się (jeszcze) trochę wstydzi. Na ten przykład, ów przemiły pan pojawił się na granicy i jakoś tak kordon go nie odpychał tak, jak to robił z ludźmi, którzy chcieliby pomóc uchodźcom. Potem zaś okazało się (kolejny totalny brak zaskoczenia), że rządowi mediaworkerzy zaczęli jarać się wypowiedziami tegoż pana i mówić, że „mówi z RiGCzem”.


Przyznam szczerze, że bardzo doceniam wkład polskich duchownych w zniechęcanie Polaków do korpo kościelnego. Duchowni przyzwyczaili się bowiem do tego, że im wolno więcej. Jakiś czas temu jeden z biskupów pozwolił sobie na wypowiedzenie kilku słów prawdy: „Biskup ma być miłosiernym ojcem, jak w opowiadaniu Pana Jezusa daje szansę marnotrawnemu synowi. Sprzeniewierza się swemu powołaniu, gdy staje się prokuratorem donoszącym sądom na grzeszącego syna. Daleka mu jest logika szatana, który oskarża bez oznaki miłosierdzia. Jeżeli nie ma poprawy u grzeszącego księdza, to ksiądz winien wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a nie miłosierny biskup (…) - Biskupi są karani za grzechy synów, którzy nadużyli ich miłosiernej postawy. Pedofilia jest społecznym problemem”. Tłumacząc to z biskupiego na prosty język: „jebać frajera, co na psach mordę otwiera”. Owszem, biskup został za swoją wypowiedź zjebany na funty (bardzo lubię to określenie) i musiał (zapewne dosłownie musiał) za nią przeprosić. Śmiem twierdzić, że biskup, który tak się ładnie przedstawił przed, nam tutaj w tej chwili słuchaczom, przed milionami słuchaczy (nie mogłem się powstrzymać), najprawdopodobniej nie liczył się z tym, że jego wypowiedź wywoła publiczne zgorszenie. Jestem się w stanie założyć o wiele, że kiedy sobie układał to kazanie (czy jak tam się ta jego pogadanka nazywała) to mu przez myśl nie przeszło, że będzie się musiał potem z niej tłumaczyć. Co prawda, było to typowe non-apology („Ponieważ moja apelowa modlitwa przez część słuchaczy błędnie została zinterpretowana (…) Wszystkich, których dotknęła moja wypowiedź, najserdeczniej przepraszam”), ale zapewne sporo go kosztowało, bo jednak musiał się tłumaczyć przed plebsem. Nawiasem mówiąc, tego rodzaju podejście („nie donoś na prawilnych chłopaków”) musiało być (i pewnie nadal jest) w tym korpo normą. Biorąc pod rozwagę to, jak bardzo Kościołowi nie zależy na tym, żeby ogarnąć tę sprawę (i np. jakoś zacząć chronić dzieci przed pedofilami z kościelnego korpo), skali tego, co się tam działo (i nadal dzieje) zapewne nigdy nie poznamy.


Ciekaw jestem, jakie będą dalsze losy sztandarowego projektu PiSu (aka „Polski Ład”). Okazało się bowiem, że jedno korpo się srogo wkurwiło: „Kościół katolicki nie został uwzględniony wśród kilkudziesięciu podmiotów, z którymi rząd przeprowadza konsultacje publiczne dot. projektu noweli ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych w ramach Polskiego Ładu”. Muszę się wam w tym miejscu przyznać do tego, że w sumie to mnie trochę dziwi to, że PiS nie konsultował niczego z Kościołem, skoro konsultował z nim, na ten przykład, prawo aborcyjne. Dziwi mnie o tyle, że Kościół jest stały w uczuciach, a najbardziej ze wszystkiego kocha pieniądze. Partia rządząca o tym wie, tak więc powinna to uwzględniać w swoich rachubach politycznych. No chyba, że zamysł był taki, że co prawda funkcjonariusze kościelni dorzucą więcej kasy do wspólnej puli, ale potem dostaną pierdylion razy więcej w ramach dofinansowań/etc. Jednakowoż, nawet jeżeli taki był plan, to Kościoła chyba nikt o tym nie poinformował. Nie wiadomo, jak się to wszystko skończy, ale byłbym szczere zdziwiony, gdyby się okazało, że partia rządząca „ukrzywdzi” Kościół w wymiarze finansowym.


Na samym końcu niniejszego Przeglądu pochylimy się nad ostatnim wyczynem lubińskiej policji, która przeprowadzała jedną interwencję z takim zapamiętaniem, że skończyło się to śmiercią jednego obywatela. Chodzi mi, rzecz jasna, o sprawę 34-letniego Bartka. Przyglądam się działaniom policji i prokuratury i mam flashbacki z moich licealnych lat, kiedy to bardzo głośno zrobiło się o śmierci Przemka Czai, który został zabity przez policjanta. Na samym początku usiłowano sprawie ukręcić łeb. W próbie zatuszowania całej sprawy brała udział zarówno policja, jak i prokuratura (nie mam pojęcia, czy ktoś poniósł konsekwencje za to). Ponieważ nie dało się w żaden sposób ukryć tego, że Przemek Czaja stracił życie, usiłowano przyciąć w chuja z wynikami sekcji (i tłumaczono, że chłopak wpadł na słup trolejbusowy uciekając przed policją). W przypadku śmierci Bartka praktycznie od początku pojawiały się (eufemizując) „nieścisłości”. Policja twierdziła, że Bartek zmarł w szpitalu, ale ratownicy twierdzili, że (ujmując rzecz kolokwialnie) wieźli do szpitala nieboszczyka. Pojawiło się trochę komentarzy odnośnie tego, że procedury są inne i że jeżeli stwierdzili zgon, to nie powinni go wieźć karetką. Ja się na tych procedurach nie znam, ale nawet jeżeli autorzy tych wypowiedzi mieli rację, to nie powinni się dziwić temu, że ratownicy nie usiłowali prowadzić dyskusji z grupką policjantów, która właśnie oddaje im „pod opiekę” nieboszczyka i tłumaczy, że typowi w sumie nic nie jest/etc. (nie wiem, czy tak to przebiegało, ale scenariusz ten wydaje mi się być bardzo prawdopodobny). Policja i prokuratura zaczęły tłumaczyć, że Bartek zachowywał się agresywnie i był pod wpływem środków odurzających. Tłumaczono również, że jeżeli chodzi o policję, to zachowała pełną profeskę. Momentalnie pojawiły się komentarze, w których stało, że „no jeżeli typ się naćpał i złapał agresora, to w sumie sam sobie winny” (nie jest to bezpośredni cytat, ale generalnie do tego się sprowadzały te narracje). Nie mam pojęcia jaka była przyczyna zgonu (za jakiś czas znane będą wyniki drugiej sekcji), ale zarówno policja, jak i prokuratura robią wszystko, żeby jak najwięcej osób przyglądających się tej sprawie odniosło wrażenie, że „coś tu śmierdzi”. Na sam koniec jedna uwaga. Czwórka policjantów powinna bezproblemowo dać radę obezwładnić jednego człowieka, niezależnie od tego, jak bardzo był pobudzony. Nieśmiało przypominam, że policjanci nie mieli do czynienia z jakimiś nawciąganym strongmanem. Nie zdziwiłoby mnie ni cholery to, gdyby wszystkiemu było winne chujowe przeszkolenie policjantów, którzy uznali, że skoro ktoś ich nie słucha, to sobie na nim usiądą i poczekają aż się uspokoi.


Miałem w tym Przeglądzie skupić się też na Gowinie i Kukizie, ale doszedłem do wniosku, że lepiej poczekać na ciąg dalszy i dopiero wtedy się nad tym zacząć pastwić.


Źródła:

https://www.whitehouse.gov/briefing-room/speeches-remarks/2021/07/08/remarks-by-president-biden-on-the-drawdown-of-u-s-forces-in-afghanistan/

https://twitter.com/Rybitzky/status/1427697366728122377

https://www.dw.com/pl/szczyt-g7-jeszcze-tylko-tydzie%C5%84-na-ewakuacj%C4%99-z-kabulu/a-58972730?maca=pol-rss-pol-all-1492-xml-mrss

Notka o tym, jak to w 2015 błyskawicznie zmieniła się nasza percepcja odnośnie uchodźców:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/06/moderatorzy-strachu-siewcy-histerii.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Andrzej-Duda-o-uchodzcach-na-granicy-z-Bialorusia-wedlug-naszych-informacji-przylecieli-do-Minska-samolotami

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1430269909263691779

https://www.tvp.info/55457289/wiceminister-piotr-wawrzyk-i-dziennikarz-tvn-o-imigrantach-na-granicy-zajrzeli-do-miedzynarodowych-konwencji

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1429528014723895301

https://oko.press/ordo-iuris-przeciw-marcie-lempart-czy-wolno-mowic-czego-nie-wolno-mowic-o-oi/

Notka na temat tego, czym się zajmuje OI:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/06/instytut.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27488138,ordo-iuris-wyszkoli-nauczycieli-etyki-za-studia-podyplomowe.html

https://oko.press/narodowcy-od-bakiewicza-z-3-milionami-dotacji-od-rzadowego-funduszu/

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1428729767310811140

https://tvn24.pl/polska/bp-antoni-dlugosz-o-pedofilii-w-kosciele-blazej-kmieciak-i-ks-tadeusz-isakowicz-zaleski-komentuja-5190612?

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,27452454,bp-dlugosz-przeprasza-za-slowa-o-pedofilii-wsrod-ksiezy-jako.html

https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/8229569,polski-lad-premier-pieniadze-kosciol-kep.html

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-20/smierc-36-latka-w-lubinie-wykonano-druga-sekcje-zwlok/

https://polskatimes.pl/nowe-nagranie-z-interwencji-w-lubinie-dzis-pogrzeb-bartka/ar/c1-15764282








wtorek, 3 sierpnia 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #80

O tym, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie potrafiła ogarnąć pandemii wspominałem w swoich głośnych tekstach wielokrotnie. Jak się tak te ich dokonania obserwowało z boku, to człek był prawie pewien, że szczepienia też spierdolą. Niemniej jednak miałem nadzieję, że będzie inaczej. Wiadomym jest, że obecna władza przejmuje się tylko i wyłącznie tym, co wpływa na jej słupki wyborcze (a przeca widzą, że kilkadziesiąt tysięcy zgonów, do których doprowadziły ich własne działania ni cholery im nie zaszkodziło), tym samym można bezpiecznie założyć, że Zjednoczona Prawica ma zamaszyście wyjebane na to, czy niski poziom wyszczepienia przełoży się na tysiące, czy też na dziesiątki tysięcy ofiar. Ja to wszystko wiem, ale miałem nadzieję, która brała się stąd, że Zjednoczona Prawica postawiła teraz praktycznie wszystko na ten swój Nowy Ład. Wyżej wymieniony ład do funkcjonowania będzie potrzebował dobrze działającej gospodarki. Dobrze działająca gospodarka zaś wymaga jako takiej stabilności, która to stabilność wymaga poradzenia sobie z pandemią. Owszem, do tej pory udało się gospodarkę utrzymać na jako-takim poziomie, ale jeżeli mielibyśmy się bujać na kolejnych falach, to nasza gospodarka może zrobić reenacting „Tragedii Posejdona”, a z rozjebaną gospodarką raczej się im ten „Nowy Ład” nie zepnie finansowo. Ja wiem, że rządząca nami partia nie składa się z najostrzejszych ołówków, ale nawet te matoły muszą być świadome tego, o czym przed momentem napisałem. Mimo tego do szczepień władza podeszła tak, jak do wszystkiego innego: wszystko zrobiono na odpierdol się, a całą resztą (tzn. tłumaczeniem, że to kolejny sukces rządu) zajęła się machina propagandowa. Cebulą na torcie propagandy sukcesu był artykuł, który pojawił się na moim ulubionym portalu „w Polityce”: „NASZ SONDAŻ. Rekordowe oceny Narodowego Programu Szczepień! Szybko przybywa ocen pozytywnych, ubywa negatywnych. SPRAWDŹ”. Widać więc wyraźnie, że władzy nie zależy jakoś specjalnie na tym, żeby szczepienia szły dobrze, bo bardziej przejmują się tym, co suweren sądzi na temat tychże szczepień.


W jednym ze swoich wcześniejszych (rzecz jasna, głośnych) tekstów opisałem jedną z bardziej kretyńskich narracji, zaserwowanych nam przez rządowe media, w myśl której to narracji w kwestii szczepień to „Niemców już nie ma”, bo tam szczepienia idą tak źle, że młodzi Polacy, którzy tam mieszkają, przyjeżdżają się szczepić do Polski. Idiotyzm tej narracji polegał na tym, że te „opóźnienia”, przez które młodzi musieli jechać do Raju Na Ziemi (czytaj: do Polski) celem zaszczepienia się, świadczyły tylko i wyłącznie o tym, że w Niemczech zainteresowanie szczepieniami w tzw. „grupach priorytetowych” jest znacznie większe niż w Polsce. Co jakiś czas wchodzę sobie na stronę, na której wrzucane są zbiorcze dane, dzięki którym można  zobaczyć, jak sobie świat radzi ze szczepieniem (link w źródłach znajdziecie) i im dłużej trwają szczepienia, tym bardziej widać, jak bardzo Zjednoczonej Prawicy nie wyszedł Narodowy Program Szczepień. Ponieważ rządowe mendia porównywały Polskę do Niemiec, zrobimy to samo. Jeżeli chodzi o odsetek całkowicie zaszczepionych (tak więc, dwie dawki, bądź też jedna JJ) to w Niemczech jest to 49,4%, zaś w Polsce 44,7%. W przypadku osób zaszczepionych przynajmniej jedną dawką procenty prezentują się następująco: Niemcy 60,9%, Polska 47,6%. Różnica między „całkowicie zaszczepionymi” a zaszczepionymi „przynajmniej jedną dawką”, to osoby, które czekają na drugą dawkę szczepionki. Z tych danych widać wyraźnie, że narracje o końcu Niemiec były mocno przesadzone.


Z tych danych wynika, że władze powinny podjąć jakieś środki zaradcze (czy tam „wdrożyć strategię naprawczą”). Co zaś robią władze? Cieszę się, że o to zapytaliście. Otóż, nasze władze opowiadają o tym, ze „nic nie mogą zrobić”. Jakiś czas temu pojawił się pomysł, żeby (tak jak we Francji) wprowadzić ograniczenia dla osób niezaszczepionych (nie jesteś zaszczepiony? To nie pójdziesz do knajpy/kina/etc.). Jaka była reakcja rządu? Ano taka: „Z obawy przed społecznym buntem - tak nieoficjalnie przyznają współpracownicy premiera Morawieckiego - rząd nie wprowadzi dostępności niektórych usług tylko dla zaszczepionych.”. Nie wiem, jak wam, ale mnie kojarzy się to z narracjami, którymi tłumaczono to, czemu nie testowano przyjeżdżających z Wielkiej Brytanii (gdy szalał sobie tam w najlepsze wariant brytyjski). Dla przypomnienia, Stanisław Karczewski tłumaczył to tak, że gdyby tych ludzi testowano, to wylałaby się na rząd fala hejtu. W przypadku dyskusji o wprowadzeniu „modelu francuskiego” mamy dokładnie taką samą śpiewkę. Edycja. Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że rząd debatuje sobie wewnętrznie nad tym „jak sobie poradzić z czwartą falą”: „To decyzja, która byłaby daleko idąca, ale nie mogę w pełni wykluczyć takiego wariantu – powiedział rzecznik rządu Piotr Müller, pytany o możliwość wprowadzenie w Polsce modelu francuskiego, zgodnie z którym dostęp do niektórych miejsc możliwy jest tylko dla osób zaszczepionych.”  


Przyznam szczerze, że ciekaw jestem, skąd ta nagła odmiana i czy faktycznie była to jakaś odmiana, czy też rząd celowo opowiadał „nieoficjalnie” dziennikarzom o tym, że model francuski jest wykluczony, żeby sprawdzić jaka będzie reakcja suwerena. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia. Jak już wspomniałem wcześniej, dotychczasowe działania rządu (w ramach walki z pandemią) wskazują na to, że rząd zjebie wszystko, co może zostać zjebane. Poza wszystkim innym, wprowadzenie modelu francuskiego wymagałoby skrócenia smyczy duetowi Siarkowska&Kowalski, który to duet walczy z kolejną ideologią (tym razem jest to „ideologia sanitaryzmu” [w telegraficznym skrócie, chodzi o walkę z regulacjami, które ratują ludziom zdrowie i życie, tak więc na prawicy bez zmian]). Wymagałoby to aktywnej walki z dezinformacją na temat szczepień, która szerzy się pod każdym, kurwa, artykułem (ludziom o mocnych nerwach polecam poczytanie komentarzy pod artykułami na Interii). Co prawda nie mam na to żadnych twardych dowodów, ale tak na mój podkarpacki rozum, te komentarze nie są „przypadkowe”. Przebrnąłem przez sporą ich liczbę  i widać wyraźnie, że są one nakierowane na wychwytywanie nieścisłości w przekazach medialnych. Ponieważ zaś polskie media temat pandemii potraktowały jak każdy innych (czyli: byle się klikało), to takich niespójności jest od cholery i na tych niespójnościach żerują ktosie, koordynujący tę konkretną akcję dezinformacyjną. Wprowadzenie modelu francuskiego wymagałoby od władz wydania Prezydentowi RP polecenia służbowego, w którym by stało, żeby łaskawie nie wypowiadał się w temacie szczepień i żeby zabronił wypowiadania się w tym temacie swoim doradcom. Byłoby to wskazane ze względu na to, że zarówno Prezydent RP, jak i jego doradcy, wygadują straszliwe brednie (jest to, rzecz jasna, najmniejsze zaskoczenie świata). Na ten przykład, Paweł Mucha był łaskaw powiedzieć, że: „Powszechny obowiązek szczepień na #COVID-19 mógłby być niezgodny z Konstytucją”. Nie jestem specem i nie mam pojęcia, jak się ma Konstytucja do szczepień (nie znam się na regulacjach), jednakowoż ten konkretny dupochron („nic nie możemy”) jest dość zabawny ze względu na to, że po wyborach w 2015 w Polsce, zamiast Konstytucji, obowiązywać zaczęło Lex Kaczyński, no ale to dygresja jest.


Żeby wprowadzić model francuski nasi rządzący musieliby zrobić coś, na co się do tej pory nie zdecydowali. Tym czymś jest wprowadzenie odpowiednich regulacji prawnych, które potem utrzymywałyby się w sądzie. Teraz bowiem było tak, że kto chciał, ten przestrzegał obostrzeń, a kto nie chciał (i było go stać na prawników) ten nie przestrzegał, a potem szedł do sądu i wygrywał w nim z Państwem Teoretycznym. Taką anecdatę wam tu zaprezentuję, celem zobrazowania całej sprawy. Siłownia, na którą sobie chodzę, w trakcie lockdownu była zamknięta. Po tym, jak się lockdown skończył, okazało się, że część (acz niewielka bardzo) stałych bywalców przeniosła się do innej. Powodem było to, że właściciel tej innej miał wyjebane na lockdown. Co prawda dostał jakieś tam kary, ale potem poszedł do sądu i już ich nie miał. Szczerze wątpię w to, żeby był to odosobniony przypadek. Jeżeli Zjednoczona Prawica zdecyduje się na wprowadzenie modelu francuskiego i nie pójdą za tym odpowiednie regulacje prawne, to wprowadzanie tegoż modelu będzie cokolwiek bezsensowne. Już po napisaniu powyższego kawałka tekstu objawił się w mediach Tusk, który wyjaśniał, że powinno się ludziom tłumaczyć, dlaczego szczepienia są ważne (z czym się zgadzam), ale nie powinno się ich do niczego zmuszać (z czym się, kurwa, nie zgodzę). Jeżeli bowiem do tej pory ktoś nie jest przekonany, to znaczy, że nie zrobiła na nim wrażenia covidowa hekatomba, a z tego z kolei wynika, że raczej się takiej osoby do niczego nie przekona, bo ciężko byłoby znaleźć „mocniejsze” argumenty. Gdyby to przekonywanie wjechało w momencie, w którym było już wiadomo, że szczepionka zostanie ogarnięta (nieśmiało przypominam, że opinie na temat tego, czy w ogóle doczekamy się opracowania szczepionki, były podzielone) mogłoby odnieść skutek. Problem polega na tym, że zupełnie to olano, a internety (i nie tylko) zostały zdominowane przez akcje dezinformacyjne. Ujmując rzecz innymi słowy, na przekonywanie jest za późno, teraz powinno się chronić społeczeństwo.


W ramach rozważań okołoszczepionkowych chciałbym kilka słów na temat Janusza Kowalskiego popełnić. Tak sobie dumam, że oni w tej Solidarnej Polsce mają jedną sztancę, spod której wychodzą ich politycy i polityczki. Praktycznie każdy/każda z nich charakteryzuje się tym, że nie posiada własnych poglądów. Oni się składają wyłącznie z marketingu politycznego. Na nasze wspólne nieszczęście Solidarna Polska stara się (od początku swojego istnienia) pokazać, że jest bardziej hardkorowa od PiSu (a teraz walczy o elektorat z Konfederacją). Weźmy na ten przykład, takiego Janusza Kowalskiego. Gdy do Polski wjechały pierwsze szczepionki, pan Janusz zapowiedział, że on się nie zaszczepi, bo „takie są jego poglądy”. Minęło kilka miesięcy i okazało się, że pan Janusz się jednak zaszczepił.  Tłumaczył to, a jakże, tym, że ma takie, a nie inne poglądy. Czy w jakikolwiek sposób odniósł się do swoich wcześniejszych zapewnień? Owszem: „W rozmowie z Interią Kowalski przekonywał, że „bardzo skuteczna była reklama Cezarego Pazury”. - Skoro Kiler się nie boi to i Kowalski się nie boi – mówił”.


Tak więc, widzicie, Janusz Kowalski się wahał, ale przekonał go spot z Cezarym Pazurą (mam za swoje,bo hejtowałem te spoty). Tylko, że to bzdura. Z politykami i polityczkami Solidarnej Polski (nie tylko z nimi, ale akurat nad nimi się pastwimy) jest ten problem, że większość z nich sprawia wrażenie (eufemizując) nie do końca rozgarniętych. Bardzo, ale to bardzo kuszące jest przestawienie sobie samemu w głowie przełącznika i myślenie o Januszu Kowalskim w takich kategoriach. Bo może i faktycznie w ogóle się nie interesował szczepieniami i ten spot go przekonał? Niestety, prawda jest taka, że tym osobom, zgromadzonym pod szyldem Solidarnej Polski, właśnie o to chodzi. Oni celowo udają kretynów. Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ja ich uważam za jakichś geniuszy. Nic z tych rzeczy. Uważam jednakowoż, że mimo tego, że nie są najbystrzejsi, to są na tyle bystrzy, żeby wiedzieć, że opłaca się im udawać kretynów. Opłaca się im to dlatego, że kretynów żaden z konkurentów politycznych (zarówno we własnej partii, jak i w innych) nie będzie traktował poważnie i nie będzie się ich obawiał. Tak też było z PiSem, który w 2019 po wyborach obudził się w sytuacji, w której Solidarna Polska poprawiła swój stan posiadania w Sejmie. Solidarna Polska postawiła na budowanie rozpoznawalności i okazało się to kluczowe. Czemu? Ano temu, że żelazny elektorat Zjednoczonej Prawicy nie zwykł kwestionować wyborów personalnych Kaczyńskiego. Jeżeli Kaczyński uznał, że na listach wyborczych pojawiają się takie, a nie inne nazwiska, to znaczy, że wszyscy ci ludzie są zajebiści. Owszem, istotną rolę w wyborach odgrywa czasami regionalizacja (głosujemy se na posła X, bo on z naszego miasta/etc.), ale w tym przypadku też o rozpoznawalność chodzi, bo na „swoich” głosujemy dlatego, że ich „znamy”. Biorąc to wszystko pod rozwagę, jeżeli startuje się z takiej listy, to rozpoznawalność jest wszystkim. A w jaki sposób można najszybciej i najskuteczniej zbudować w Polsce rozpoznawalność, jak nie wygadując idiotyzmy (które media zaraz rozrzucą wszędzie, by klikało się lepiej)? Janusz Kowalski może i nie jest najbystrzejszy, ale nawet on zdaje sobie sprawę z tego, że szczepionki ratują życie. Gdyby sobie z tego sprawy nie zdawał, to by się nie zaszczepił. Czemu więc nadal walczy z „sanitaryzmem”? Bo buduje sobie w ten sposób rozpoznawalność. Czy ma świadomość tego, że jego działania mogą sprawić, że jakaś liczba ludzi umrze (bo uwierzą w wygadywane przez niego brednie)? Owszem. Czy ma to w dupie? Oczywiście.


Ta zmienność „poglądów” w przypadku członka Solidarnej Polski nie powinna nikogo dziwić. Wystarczy bowiem przypomnieć sobie to, jaką opinie na temat szczepień miał Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny. Otóż, w 2015 bardzo mocno wspierał Justynę Sochę z pewnego stowarzyszenia, którego nazwy nie będę wymieniał, bo szkoda mi na to literek. Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny narzekał wtedy  na „przymus szczepień” i twierdził, że powszechny obowiązek szczepień to „absolutne nadużycie”. Trzy lata później Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny był kandydatem na prezydenta Warszawy i jako taki, miał już zupełnie inne poglądy w kwestii szczepień. Czemu? Ano temu, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej stanął po stronie ciężkiego foliarstwa i że jeżeli nadal będzie utożsamiany z tymże foliarstwem, to nie będzie miał szans w wyborach w stolicy. Tak więc dokonała się w nim duchowa (czytaj: marketingowa) przemiana i nagle okazało się, że został gorącym orędownikiem szczepień. Teraz warto sobie zadać pytanie: czy gdyby było mu to do czegoś potrzebne, to czy zmieniłby „poglądy” po raz kolejny? Jestem o tym, kurwa, przekonany.


Kończąc ten kawałek Przeglądu (który rozrósł się mi bardzo) wróćmy do rozważań w kwestii tego, czy „będzie Paryż w Warszawie”. Gdybym miał teraz coś sobie tutaj na użytek mojego pisania wyprognozować, to prognozowałbym, że go nie będzie, a jeżeli nawet ogłoszone zostanie wprowadzenie modelu francuskiego, to wprowadzony zostanie tak samo, jak wszystkie wcześniejsze obostrzenia (tak więc, jeżeli ktoś nie będzie chciał ich przestrzegać i będzie miał pieniądze na prawników, to będzie mógł je mieć w dupie). I ja naprawdę chciałbym się pomylić, ale po prostu ilość wysiłku, który Zjednoczona Prawica musiałaby włożyć w to, żeby ogarnąć ten model francuski jest tak duża, że raczej nie będzie im się chciało. Gdyby chociaż od tego wysiłku miały im urosnąć słupki wyborcze, to może bym miał nieco insze zdanie w tej materii. Jednakowoż w sytuacji, w której musieliby walczyć z częścią swojego własnego elektoratu, raczej nie będzie im się chciało. Co prawda, mogliby w ten sposób ocalić sporo ludzi, ale to nigdy nie był dla nich priorytet.


Wydaje mi się, że z tematyką szczepień idealnie można połączyć kolejny kawałek Przeglądu, w którym (po raz kolejny) pochylę się nad wybitną jednostką, którą jest obecny Rzecznik Praw Prawicy (niegdyś: Rzecznik Praw Dziecka). Zjawiskowe jest to, jak bardzo ten człowiek nie nadaje się na swoje stanowisko. Zjawiskowe, nawet jeżeli weźmiemy pod rozwagę politykę kadrową Zjednoczonej Prawicy. Jakiś czas temu wyżej wymieniony rzecznik zabrał głos w sprawie szczepienia dzieci i był to głos spektakularny, albowiem stwierdził on, że szczepienia dzieci to eksperyment. I w tym miejscu pozwolę sobie na podwójną dygresję. Po pierwsze, za każdym razem, gdy mam zacytować jakąś kretyńską wypowiedź, zastanawiam się nad tym, czy w ogóle ją cytować. Problem polega bowiem na tym, że ludziom, którzy wrzucają te wypowiedzi do debaty publicznej zależy na tym, żeby dotarły one do jak najszerszej liczby odbiorców. Ponieważ jestem tego świadomy, czasem wolę pobawić się w parafrazowanie. Po drugie, warto wspomnieć o tym, że rzecznik, nad którym się pastwimy, kilka miesięcy wcześniej miał inne zdanie na temat szczepień: „Zaufajmy specjalistom, bo pandemia zagraża życiu nas wszystkich, i to na całym świecie”. Wydaje mi się, że w tym przypadku nie mamy do czynienia ze „zmianą poglądów” w ujęciu Solidarnej Polski, ale z realną zmianą poglądów. Ta konkretna zmiana poglądów pokazuje, jak bardzo skuteczna jest dezinformacyjna kampania antyszczepionkowa. W najmniejszym stopniu nie dziwi mnie to, że fundamentalista religijny dał się przekonać tejże kampanii. Tak się bowiem składa, że polski Kościół od dawna podważał zaufanie do medycyny. Co prawda nie chodziło o medycynę jako taka, ale o tę „złą”, która sprawiła, że możliwe jest zapłodnienie in vitro.


Metodę tę Kościół krytykował najpierw w sposób, że tak to ujmę „religijny”, ale ponieważ było to przekonywanie przekonanych, sięgnięto potem po argumenty, które co prawda nie mają nic wspólnego z medycyną, ale „wyglądają” na medyczne. W 2013 głośno zrobiło się o pewnym duchownym (Franciszek Longchamps de Bérier), który w wywiadzie dla jednej z prawicowych gadzinówek stwierdził, że jeżeli chodzi o dzieciaki z in vitro, to część lekarzy jest w stanie od razu rozpoznać, że taki dzieciak jest „z in vitro”, bo niektóre z tych dzieci mają „bruzdy dotykowe”. Ponieważ jego wypowiedź wywołała spore oburzenie (teraz pewnie dostałby medal od Ziobry), potem tłumaczył, że ktoś w wywiadzie coś pozmieniał, ale nadal opowiadał o tym, że w sumie to jeżeli chodzi o in vitro, to trzeba być świadomym zagrożeń „medycznych” etc. Tego rodzaju narracja w „prawym” internecie (szczególnie w jego fundamentalistycznych odmętach) to standard. Moja ulubiona to ta, w której tłumaczy się czytelnikowi, że to in vitro to teraz może i niegroźne, ale prawdziwe, negatywne efekty może być widać dopiero za trzy pokolenia. Jest to moja ulubiona narracja, ponieważ  jest bardzo bezpieczna dla wygłaszających ją osób ze względu na to, że jak już się pojawi to trzecie pokolenie i będzie widać wyraźnie, że to były bzdury, to o autorach tych wypowiedzi nikt nie będzie pamiętał (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że podobna argumentacja [w trzecim pokoleniu będzie widać efekty!] pojawiła się kiedyś w kręgach krytycznych względem GMO). Tych quasimedycznych argumentów było sporo i one sobie wszystkie siedzą w głowach naszych rodzimych fundamentalistów. I w tym momencie, wchodzi antyszczepionkowa kampania dezinformacyjna, cała na biało i pompuje fundamentalistom do łbów praktycznie te same argumenty (zmienianie DNA/etc.), ale odnoszące się do szczepień. W kontekście powyższego, nikogo nie powinno dziwić to, że Mikołaj Pawlak (który przez wiele lat był poddawany religijnej indoktrynacji) zmienił zdanie w kwestii szczepień.


Wypowiedź Pawlaka była do tego stopnia idiotyczna, że odciął się od niej Premier Tysiąclecia, który stwierdził, że rzecznik nie przemawia w imieniu rządu i że to jest tego rzecznika prywatna opinia i że w ich obozie są ludzie o „radykalnych poglądach w temacie szczepień”. No i wszystko pięknie, ale Premier Tysiąclecia zdaje się zapominać o tym, że to właśnie Zjednoczona Prawica tego konkretnego, uśpionego foliarza, posadziła na tym konkretnym stołku. To jest swoją drogą typowe dla tej władzy. Władza ta z jednej strony opowiada o tym, że kończy z „imposybilizmem”, ale z drugiej, ilekroć trzeba się wytłumaczyć z jakiegoś fuckupu, okazuje się, że ten fuckup to nie z winy partii rządzącej, że partia rządząca nic nie może zrobić, że wszystkiemu winna opozycja i że gdyby to ta opozycja rządziła, to byłoby znacznie gorzej. Zwalanie odpowiedzialności na opozycję za swoje własne fuckupy jest czasem bardzo, ale to bardzo spektakularne. Nie inaczej było w przypadku „Pancernego Mariana”. Najpierw go sobie Zjednoczona Prawica zrobiła szefem NIKu, potem (jak się głośno zrobiło o tym, że Banaś jest „Pancerny”) go broniła, a Genialny Strateg opowiadał o tym, że „ma wrogów i ci wrogowie mogą posunąć się do daleko idącej operacji”. Nieco później, jak się okazało, że postać Banasia jest jednakowoż, eufemizując, problematyczna, partia rządząca sobie wymyśliła, że zmieni Konstytucję, żeby wyjebać „Pancernego” ze stołka. Był to kolejny (z pierdyliona) przykładów na to, jakie obecna władza ma podejście do prawodawstwa (chodzi, rzecz jasna, o pisanie sobie prawa tak, żeby było dostosowane do obecnych potrzeb władzy), ale o tym konkretnym mechanizmie będzie w dalszej części. Ponieważ opozycja nie chciała się bawić w zmienianie Konstytucji, okazało się, że (a jakże) cała ta sprawa to „wina opozycji”. Jeżeli nie chcecie wierzyć mi na słowo, to uwierzycie Jackowi Sasinowi (aka The Seventy Million Zloty Man):  „Niestety wszystko wskazuje na to, że potrzebna byłaby zmiana konstytucji w celu odwołania Mariana Banasia, ponieważ te konstytucyjne gwarancje dla nieusuwalności prezesa NIK są bardzo mocne. Ustawą nie da się tego zmienić. Nie ma zgody opozycji, w związku z tym postawię tezę: Dzisiaj to opozycja niestety bierze odpowiedzialność za to, że pan prezes w dalszym ciągu będzie pełnił tę funkcję".


No dobrze, ale my tu nie o Banasiu, a o Rzeczniku Praw Prawicy. Jego wypowiedzi i ostatnie dokonania (o najbardziej spektakularnej deklaracji za moment będzie) na pierwszy rzut oka wyglądają tak, jak gdyby był to kolejny nie do końca przemyślany wybór, będący efektem połączenia chujowej polityki kadrowej z bardzo krótką ławką. Tyle, że to nie do końca prawda. Bo, co prawda, z jednej strony się Premier Tysiąclecia odcinał od rzecznika, ale z drugiej strony, rzecznik realizuje program partii. Weźmy, na ten przykład, jedną z jego ostatnich deklaracji: „Wystąpiłem do ministra Czarnka o rozszerzenie szkolnych programów nauczania o męczeństwo polskich dzieci w okresie II wojny światowej i latach powojennych. Muzeum Dzieci Polskich, którego budowę zainicjowałem, będzie centrum edukacyjnym dla uczniów.”. I znowuż, wydawać by się mogło, że to jest jakaś aberracja, która się w głowie rzecznika zalęgła i że się pewnie okaże, że to jest jego „prywatna opinia”, prawda? Jak to powiedział bohater jednego z filmów (który powinien być obowiązkowy dla każdego konesera chujni [„Smoleńsk”]): „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. Mam tutaj pytanie do tych z was, którzy w ramach lektur szkolnych przeczytali „Kamienie na Szaniec”. Jak czuliście się w trakcie lektury? Bo ja doskonale pamiętam, że byłem autentycznie zły. No bo z jednej strony barykady były dzieciaki, a z drugiej nazistowski aparat opresyjny. Śmiem twierdzić, że osoby, które umieściły tę pozycję na liście lektur, musiały wiedzieć, jakie ta lektura będzie wywoływać stany emocjonalne. Z tym muzeum i nauczaniem o męczeństwie dzieci chodzi dokładnie o to samo (tyle że „na sterydach”). Obecna władza nie pała miłością do naszego zachodniego sąsiada. Gdy obecne władze chcą pokazać, że ktoś jest zły, to dodają mu do nazwy słowo „niemiecki/niemiecka/etc.” (np. „niemieckie media”). Problem władz polega na tym, że jest to tylko częściowo skuteczne. O ile starsze pokolenia są mało odporne na taką retorykę, to młodsze mają tę retorykę w dupie i się z niej nabijają. Ponieważ nie rokuje to dobrze na przyszłość, rząd postanowił jakoś temu przeciwdziałać. W telegraficznym skrócie, chodzi o to, żeby doprowadzić do tego, żeby młodzież na hasło „to niemieckie media”, „ten polityk służy niemieckim interesom”, etc., reagowała tak, jak antyszczepionkowcy na punkty szczepień. Te działania to kolejny dowód na to, że partia rządząca nie chce się rozstawać z władzą w dającej się przewidzieć przyszłości.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro jesteśmy przy chujowej polityce kadrowej Zjednoczonej Prawicy, pozwolę sobie pochylić się nad typem, którym Zjednoczona Prawica chciała zastąpić Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że Saryusz-Wolski nie miał najmniejszych szans, ale zdaje sobie również sprawę z tego, że Zjednoczona Prawica miała na ten temat insze zdanie (i jakaś część jej polityków uwierzyła w to, że uda się go na ten stołek wsadzić). Czemu w ogóle o tym przypominam? Ano temu, że wszyscy się, kurwa, powinniśmy cieszyć z tego, że sprytny plan Zjednoczonej Prawicy się nie powiódł. Jakiś czas temu JSW udzielił wywiadu mojemu ulubionemu portalowi, który to portal bardzo lubię za to, że ma swoich czytelników za idiotów i stara się cały tekst streścić w tytule. Nie inaczej było w przypadku wywiadu: „Ukraina musi się przygotowywać do najgorszego możliwego scenariusza, czyli do wojny. My też. Jesteśmy w imadle”. Tak swoją droga, pewnie łatwo jest tego rodzaju idiotyzmy o przygotowywaniu się do wojny wygadywać, jak się ma 72 lata (bo człowiekowi w tym wieku mobilizacja nie grozi), no ale to dygresja tylko. Jak to przed momentem wspomniałem, powinniśmy się cieszyć z tego, że ten człowiek nie został szefem RE, bo wtedy mielibyśmy do czynienia z jeszcze bardziej spektakularnymi wypowiedziami, z tą różnicą, że nie wypowiadałby ich szeregowy europoseł, a szef Rady Europejskiej.


Jakiś czas temu popełniłem byłem notkę na temat Wielkiego Zhakowanego (aka Michał Dworczyk) i teraz przyszła pora na mały follow up. Mniej więcej w połowie lipca polski rząd uznał, że zbyt mało się dzieje i zrobił jeden prosty trick, dzięki któremu można mieć pewność odnośnie tego, że treść maili, które się były pojawiały (i nadal się pojawiają) w internecie jest legitna. Otóż, rząd wpadł na genialny pomysł „skasowania internetu” i doprowadził do zablokowania kanałów na Telegramie, na którym to kanale pojawiały się owe maile: „Jak informuje Wirtualna Polska, urzędnicy kilku departamentów Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zasypywali Telegrama i inne instytucje mailami, by usunąć kanały.”. Zjawiskowe jest, kurwa, to, że partia, która swego czasu trzęsła internetami, teraz nie ogarnia ich tak bardzo, że ktoś tam, kurwa, wpadł na pomysł „jak to skasujemy z internetu, to już tego nie będzie”. Nie trzeba chyba wspominać, jaki był efekt końcowy tych starań i dlaczego tym efektem końcowym było to, że maile nadal pojawiają się w różnych miejscach? Przy okazji afery mailowej nie mogło zabraknąć ukochanej przez Zjednoczoną Prawicę „wielonarracji”. Tym razem zdecydował się na nią Zbigniew Ziobro: „Zapytany, czy Michał Dworczyk powinien podać się do dymisji, o co apeluje opozycja, odpowiedział: Jeśli śledztwo wykazałoby, że mamy do czynienia z profesjonalnymi działaniami służb rosyjskich GRU, które prowadzą na szeroką skalę zakrojone działania to może się okazać, że również ofiarami tego rodzaju działań padli politycy opozycji. Czy oni też będą się sami podawać do dymisji?”. Szanuję tę wypowiedź jak pojebany (padła ona w drugiej połowie czerwca, tak więc w momencie, w którym afera się rozkręcała [nie mam pojęcia dlaczego nie wspomniałem o tym w swoim Głośnym Tekście]), wynika z niej bowiem tyle, że może i opozycja nie jest wszystkiemu winna (aczkolwiek w wywiadzie padło stwierdzenie, że poprzednie rządy też się kontaktowały w ten sam sposób), ale może być tak, że opozycję tez zhakowano, więc niech opozycja se da spokój, bo się będzie musiała podać do dymisji. I tylko jedno mi się teraz po łbie kołacze (uwaga przygotować płyny, bo to będzie straszny suchar): czy jeżeli opozycja poda się do dymisji i przestanie być opozycją, to zacznie rządzić?


Wypowiedzi Ziobry nie da się traktować na serio, bo choćby skały srały nie można w tym konkretnym przypadku budować takiego bieda symetryzmu. Nawet jeżeli ktoś z opozycji został zhakowany (czego wykluczyć się nie da, bo jebałpiesizm nie zważa na podziały partyjne), to nie można by było tego porównać do sytuacji, w której zhakowany został (uwaga, będzie CAPS) SZEF KANCELARII PREZESA RADY MINISTRÓW. Biedasymetryzm Ziobry miałby sens, gdyby zhakowany został jakiś szeregowy poseł (niestety, żarty z „szeregowego posła” się zdezaktualizowały, bo ów poszedł w wicepremierostwo), który nie miał dostępu do żadnych istotnych informacji. Dworczyk, w przeciwieństwie do takowego „szeregowego posła”, miał i ma dostęp do bardzo wielu informacji, do których opozycja dostępu nie ma. Przykładem niech będzie to, co działo się w momencie, w którym posłanki lewicy chciały dokonać kontroli poselskiej Narodowego Programu Szczepień: „Dwie posłanki Lewicy nie zostały w piątek wpuszczone do pomieszczeń Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie chciały przeprowadzić kontrolę poselską dotyczącą zamieszania z rejestracją na szczepienia. Szef KPRM Michał Dworczyk nie zgodził się na ich wejście, natomiast zaproponował przyszłotygodniowe terminy. "To jak proszenie przez kierowcę policji o odłożenie na kilka dni kontroli trzeźwości - bo dzisiaj to kierowca wolałby nie" - skomentowała posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk”. Kilka dni później okazało się, że komentarz (o kierowcy) Agnieszki Dziemianowicz-Bąk stał się ciałem, albowiem kiedy Dworczyk już łaskawie zezwolił na kontrolę, okazało się, że nie ma żadnej dokumentacji, którą można by było skontrolować (ciekawym, czy nie prowadzono jej od początku, czy też w dniu, w którym nie wpuszczono posłanek z kontrolą, złożono ekspresowe zamówienie na wysokowydajne niszczarki do papieru). Gdybyśmy się chcieli trzymać metafory autorstwa ADB, to wyszło by nam tyle, że w momencie kontroli okazało się, że co prawda auto, którym poruszał się kierowca, nie było kradzione, ale nie ma żadnej dokumentacji (dowodu rejestracyjnego, OC, etc.), nie wiadomo kto jest jego właścicielem i tak właściwie to nie wiadomo kto tym autem kierował, bo wszyscy tłumaczą, że oni siedzieli na tylnej kanapie, a poza tym, żaden z nich nie ma prawa jazdy, więc jak w ogóle można ich podejrzewać o to, że kierowali autem. Tak sobie myślę, że jeżeli dokumentacja była prowadzona (i przypadkowo wpadła w niszczarkę), to zapewne w którymś momencie jakieś kawałki tej dokumentacji mogą się pojawić w internecie.


Nieco wcześniej w ramach niniejszej ściany tekstu wspomniałem o tym, że poruszę temat dostosowywania prawodawstwa do bieżących potrzeb. Z tym pisaniem prawa na kolanie to jest tak, że to nie był wynalazek Zjednoczonej Prawicy (ktoś jeszcze pamięta, skąd się wziął pomysł chemicznej kastracji pedofilów?), ale tak jak ze wszystkimi dysfunkcjami władzy, w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy ów proceder osiągnął niemierzalne poziomy. Ktoś podał do sądu drukarza, który nie chciał wydrukować ulotek elgiebetom? Złożymy wniosek do Trybunału Przyłębskiego, żeby ujebał przepis. TSUE wydaje wyroki, które nie podobają władzy? Składamy kolejny wniosek do TP i okazuje się, że: „Przepis traktatu unijnego, na podstawie którego Trybunał Sprawiedliwości UE zobowiązuje państwa członkowie do stosowania środków tymczasowych ws. sądownictwa, jest niezgodny z konstytucją”. Władzy nie podoba się Europejska Karta Praw Człowieka? No nie zgadniecie jakie rozwiązanie tego problemu znalazła Zjednoczona Prawica. Przyznam szczerze, że jak zobaczyłem ten ostatni idiotyzm po raz pierwszy, to przez moment miałem problemy z uwierzeniem, że artykuł został napisany na serio. W uzasadnieniu wniosku złożonego do Trybunału Przyłębskiego jest typowa (dla Ziobry) sieczka, z której wynika, że generalnie to on nie ma nic przeciwko tej konwencji, ale wszyscy inni źle ją interpretują, tak więc on musiał coś z tym faktem zrobić (bo go do tego zmusiły czynniki zewnętrzne). Ciekaw jestem, czy Ziobro sam wierzy w brednie, które wygaduje (i na serio wydaje mu się, że razem z ziomeczkami z partii [Sebastianem Kaletą, Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny/etc.]) ogarniają prawo lepiej od wszystkich europejskich trybunałów/etc., czy też wie, że to brednie i mówi to wszystko po to, żeby mieć jakąś narracyjną podkładkę pod swoje działania. Jeżeli Ziobro w to nie wierzy, to chylę czoła przed jego umiejętnościami aktorskimi, bo opowiadanie takich bredni przy jednoczesnym zachowaniu poważnego wyrazu twarzy, godne jest Oskara.


Wykorzystywanie Trybunału Przyłębskiego w charakterze brechy, którą załatwia się „doraźne” problemy, związane z prawodawstwem, to jedno. Czym jest natomiast pisanie ustaw, mających na celu przyjebanie w podmioty, których się nie lubi? Idealnym przykładem będzie tzw. Lex-TVN. Nie będę się tutaj pastwił nad szczegółami tej ustawy i napiszę jedynie tyle, że chodzi w niej o zemstę na znienawidzonej przez Zjednoczoną Prawicę stacji telewizyjnej. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć, o tym, że w mediach pojawiły się przecieki odnośnie tego, „co się stanie, jeżeli Lex-TVN padnie w Sejmie”. Zapewne bardzo was zdziwi to, że tym planem awaryjnym (uważajcie, bo to was zszokuje) ma być użycie brechy (TP miałby zbadać konstytucyjność obecnych przepisów i jakby mu wyszło, że są niezgodne z Konstytucją [a prawie na 100% wyjdzie, jeżeli sobie tego Genialny Strateg zażyczy] przeforsowanie ustawy, która będzie „zgodna z Konstytucją”). Nie mam pojęcia jak to wszystko się potoczy, bo tutaj w grę wchodzą jeszcze Amerykanie, a oni już dawali po łapach Zjednoczonej Prawicy, gdy ta szarpała TVN. Teraz sprawa jest o tyle grubsza, że nie chodzi o jakieś tam śmieszne kary, ale o to, że jeżeli ustawa wejdzie w życie, to amerykańska firma będzie musiała zbyć „nadmiar” akcji (czyli 51% tychże). Pytanie, które teraz należy sobie zadać brzmi następująco: czy administracja Bidena wkurwi się na tyle, żeby zareagować na ten pomysł w sposób, który nie mógłby być zignorowany przez Zjednoczoną Prawicę (się wam przyznaję w tym miejscu, że nie mam pomysłu na to, jak mogłaby wyglądać taka reakcja, bo Jarosław&co odkleili się już bardzo od realiów [vide badanie konstytucyjności Europejskiej Karty Praw Człowieka]). Od pewnego momentu polityka zagraniczna w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy wygląda tak, że ZP non stop coś odpierdala (łamiąc różne ustalenia i umowy) licząc na to, że wszystkie inne kraje będą przestrzegać umów i ustaleń. Do tej pory to się sprawdzało, bo inne państwa odzwyczaiły się od tego rodzaju polityki. I tu należy sobie zadać kolejne pytanie: jak długo to jeszcze potrwa?


Jeżeli zaś chodzi o samo Lex-TVN, to tego rodzaju ustawa pokazuje jasno, że Zjednoczona Prawica nie zamierza się zbyt szybko rozstawać z władzą. Prawda jest bowiem taka, że flekowanie nielubianego medium przy pomocy prawa, otwiera furtkę dla następców Zjednoczonej Prawicy. Cóż będzie stało na przeszkodzie kolejnej władzy, żeby wprowadzić sobie ustawę, w której będzie stało, że jeżeli jakieś medium będzie powielało rosyjskie dezinfo (sprawdzenie tego jest banalnie proste), to takowe medium będzie miało problemy (przez „problemy” rozumiem uniemożliwienie dalszej działalności przy pomocy odpowiednich przepisów prawnych). Może i politycy Zjednoczonej Prawicy nie są najbystrzejsi, ale nawet oni sobie muszą zdawać sprawę z tego, że „Wersal się skończył” na ich własne życzenie. Wyobraźmy sobie, że takie przepisy wchodzą w życie – „zawartości” prawych mediów są analizowane przez odpowiednie algorytmy i nagle okazuje się, że formacja Jarosława Kaczyńskiego nie ma już żadnych mediów, bo (co za szok) okazało się, że wszystkie są umoczone. Prawica jest na tyle bezczelna, że pewnie pobiegłaby po pomoc do instytucji, którymi teraz gardzi, ale, okazałoby się, że no cóż, niby niefajnie, ale z drugiej strony rosyjska dezinformacja to duży problem, tak więc w sumie to nie było innego wyjścia chyba. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie tak, że ja sobie tutaj snuję jakieś wizję „dojebania PiSowi”, bo marzy mi się cenzura (rzecz jasna, lewacka), po prostu zdaję sobie sprawę z tego, że po tym, co teraz odpierdala Zjednoczona Prawica, następcy dostaną niemalże carte blanche. I znowuż, jeżeli ja sobie z tego zdaję sprawę, to członkowie tej partii (nawet ci pokroju Marka Suskiego) również. A z tego z kolei wynika, że partia Jarosława Kaczyńskiego będzie robić wszystko, żeby nie doszło do utraty władzy. O tym, jak bardzo nieobliczalna potrafi być Zjednoczona Prawica niech zaświadczy to, co się działo w trakcie protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Histeryczna odezwa Kaczyńskiego i późniejsze szczucie policji na protestujących dobitnie pokazują, co może się stać w momencie, w którym reakcja suwerena nie podoba się władzy.


Miałem już zakończyć ten temat, ale w trakcie pisania zdałem sobie sprawę z tego, że opozycja (no przeca notka by się nie liczyła bez mojego przypierdalania się do tejże) absolutnie wręcz nie radzi sobie z budowaniem własnych narracji odnoszących się do tego, w jaki sposób wykorzystywany jest teraz Trybunał Przyłębski. Przecież TP może zostać użyty do zakwestionowania dowolnego przepisu. Co jakiś czas pojawia się w różnych miejscach (programach, artykułach) fraza „domykanie systemu”. Przeważnie chodzi w tym „domykaniu” o to, że jak ten system się już domknie, to wtedy utrata władzy przez Zjednoczoną Prawicę będzie mało prawdopodobna, a sama partia będzie kontrolowała wszystko, co będzie chciała kontrolować. „Domknięty system”, oznacza sądy, które będą wydawać wyroki zgodne z linią partyjną. Temu przecież mają służyć te wszystkie „reformy” sądownictwa. A kto powiedział, że Zjednoczona Prawica poprzestanie na ustawianiu sądów? Kto zagwarantuje, że zaraz potem nie wezmą się za adwokatów? No bo, co prawda, każdy ma prawo do obrony, ale przecież może się okazać, że nie każdy i nie zawsze. Ktoś pamięta, jak Zjednoczona Prawica uruchomiła nagonkę na ówczesnego RPO, Adama Bodnara, tylko za to, że zajmował się tym, czym powinien się zajmować i zadał pytanie o to, czy typ, który był podejrzany o brutalne zabójstwo, był należycie potraktowany w trakcie zatrzymania. Osobą, która lansowała się wtedy najbardziej na flekowaniu RPO był, nie kto inny, a Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny (nie będę linkował tego, co wtedy wypisywał, albowiem szanujmy się). Wiem, że trochę już tej frazy nadużywam, ale: należy sobie zadać pytanie o to, czy politycy Zjednoczonej Prawicy zdają sobie sprawę z tego, czym powinien się zajmować RPO? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista, bo aż tak durni, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy, nie są nawet oni. Mimo tego, szczuli na Bodnara. Jeżeli damy sobie wmówić to, że prawa obywatelskie można „zawiesić” w skrajnych przypadkach, to potem jest to już tylko kwestią przesuwania kredensu i powiększania definicji tego „skrajnego przypadku”.  


Tak, wiem, to co opisałem powyżej to była skrajna sytuacja, a poza tym, nikt typowi nie odebrał potem prawa do obrony. Tyle, że tego rodzaju zachowania widać było nie tylko w sytuacjach skrajnych. Doskonałym przykładem niech będzie sytuacja sprzed paru lat: „21-letni kierowca, któremu postawiono zarzut spowodowania wypadku z udziałem premier Beaty Szydło jest dzisiaj przesłuchiwany przez prokuraturę. Jego obrońcę krytykuje szef MSWiA Mariusz Błaszczak. - Włącza się w akcję mającą podważyć ustalenia o wypadku - powiedział polityk PiS w Polskim Radiu. - Nie wdaję się w żadną grę. Wykonuję swoją pracę. A pan minister powinien przestać oceniać tego młodego człowieka. Od tego jest sąd - mówi Wirtualnej Polsce mec. Władysław Pociej.”. Pamiętam doskonale to, że tę wypowiedź weryfikowałem sobie kilka razy, bo nie chciało mi się wierzyć w to, że ktoś mógł powiedzieć coś tak durnego, jak to, czym przyjebał Błaszczak (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że pastwiłem się nad tą sprawą w którymś z Głośnych Tekstów). Bo czego się niby Błaszczak spodziewał? Tego, że obrońca przyłączy się do prokuratury? Tego rodzaju oczekiwania powinny dziwić, albowiem przecież Zjednoczona Prawica deklaruje, że jest „antykomunistyczna”, a przyłączanie się obrońcy do oskarżenia praktykowane było na Wschodzie w czasach słusznie minionych. A potem mnie olśniło. To nie było głupota. Po prostu Błaszczak dał upust swojej frustracji wywołanej tym, że jakiś prawnik im psuje układankę. Ta wypowiedź nie zyskała rozgłosu, który powinna zyskać, a przecież byłaby idealnym komentarzem do „reform wymiaru sprawiedliwości”, bo nietrudno byłoby uwierzyć w to, że na końcu takowych reform mogłoby się okazać, że obrońcy nie włączaliby się w akcje, mające na celu podważanie ustaleń śledczych. Nieśmiało przypominam, że utrudnianie obrońcom dostępu do zatrzymanych należało do stałego repertuaru bagieciarni w trakcie protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego i jestem, kurwa, przekonany o tym, że bagieciarnia nie zdecydowałaby się na tego rodzaju działania nie mając jakiegoś dupochronu.


Przyszła wiekopomna chwila, w której wreszcie uda mi się pozałatwiać zaległe tematy. Pierwszym z nich będzie uczelnia założona przez Instytut, O Którym Kiedyś Nie Można Było Mówić Wiecie Czego. Tak, doczekaliśmy się uczelni wyższej, założonej przez fundamentalistów religijnych. Prawica uprzedzała nas przez takowymi w 2015, ale zapomniała dodać, że ci fundamentaliści to jej koledzy. Instytut jaki jest, każdy widzi (jeżeli zaś ktoś ma ochotę na ścianę tekstu mojego autorstwa na temat tegoż instytutu, to link w Źródłach znajdzie). Dziwiło mnie to, że jeszcze do niedawna można było natrafić na wypowiedzi komentariatu, który tłumaczył, że w sumie to nie ma się czego bać, bo ten instytut to tylko grupka fanatyków, która nic nie może, a poza tym każdy ma z nich bekę. Owszem, może i ludzie się z nich śmiali do pewnego momentu, ale przestali się śmiać, gdy się okazało, że instytut wsadza swoich ludzi , gdzie może (założyciel tej organizacji dostał się do Sądu Najwyższego). Tak swoją drogą, to tego rodzaju wypowiedzi („hehe, nie powinniśmy się bać tego, czy innego oszołoma), odnosiły się nie tylko do wiadomego instytutu, ale praktycznie do każdego fundamentalistycznego celebryty. Jednym z bardziej spektakularnych przypadków była i jest Krystyna Pawłowicz, która w opinii wielu komentariuszy była „niegroźnym oszołomem”. Ciekawym, czy zmienili zdanie w momencie, w którym została ona sędzią Trybunału Przyłębskiego, czy też nadal twierdzą, że „co tam może taka Pawłowicz”. Warto w tym miejscu wspomnieć, że na samym początku swej bytności KP najprawdopodobniej dostała od partii bana na bełkotanie, bo rzadko się udzielała. Potem ktoś przestawił wajchę i Pawłowicz wróciła do Pawłowiczowania. Niemniej jednak, najbardziej jaskrawym przykładem tego, do czego prowadzi polityka „ignorowania” fundamentalistów jest kariera, którą teraz robi wiadomy instytut.


Nie chciałbym w tym miejscu nikogo straszyć, ale mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że założenie tejże uczelni nie było ich „końcowym planem” i prawie na pewno będą się dalej „rozwijać” (co jest dla nich o tyle łatwe, że mają wsparcie aparatu państwowego). Gwoli ścisłości, żeby w pełni docenić skalę spierdolenia tego, że fundamentaliści religijni założyli sobie własną uczelnie, należałoby się pobawić w eksperyment myślowy i wyobrazić sobie, co by było, gdyby gdzieś na Zachodzie powstała uczelnia wyższa, założona przez islamistów, mająca być „kuźnią islamistycznych elit”. Od momentu, w którym polska prawica dowiedziałaby się o czymś takim do momentu, w którym zaczęłaby tłumaczyć, że „Zachód umiera”, minęłaby pewnie nowojorska sekunda. Ta sama prawica klaszcze uszami na myśl o tym, że katoliccy fundamentaliści zakładają sobie uczelnię w Polsce. Niby nie powinno nikogo dziwić to, że ich zdaniem są fundamentalizmy lepsze i gorsze, ale jednak wydaje mi się, że politycy opozycji i dziennikarze powinni wspominać o tym częściej, niż to robią teraz (a nie robią tego wcale). Jeżeli komuś się wydaje, że taka uczelnia to w sumie nic takiego, bo uczelni w Polsce było przeca od cholery i przeca „rynek zweryfikuje”, to niech ten ktoś się zastanowi nad tym, czym będą się zajmować absolwenci uczelni założonej przez wiadomy instytut i dlaczego będzie to praca na rzecz wprowadzenia jeszcze większego zamordyzmu religijnego.


O tym, że instytut nie wziął się znikąd (i można go traktować jako „zbrojne” ramie Kościoła) niech zaświadczy fakt, że były członek wiadomego instytutu został powołany przez Mikołaja Pawlaka (aka Rzecznik Praw Prawicy) na członka „Państwowej Komisji do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15”. Najmniejszym zaskoczeniem było to, że chwilę później Błażej Kmieciak został szefem tej komisji. Praktycznie zupełnie bez echa przeszło to, co robił wcześniej jeden z prawników instytutu: „W międzyczasie ksiądz Jerzy, jako oskarżyciel prywatny, wytoczył proces Legierskiemu, zarzucając mu pomówienia i zniesławienie. Nie podobało mu się, że w swoich wpisach i wywiadach polityk określał go mianem "księdza-pedofila". Uznał też, że cała ta sprawa „poniżyła go w opinii publicznej oraz naraziła na utratę zaufania potrzebnego dla urzędu proboszcza parafii oraz posługi kapłana Kościoła katolickiego”. Co ciekawe, w tej sprawie reprezentował go prawnik Ordo Iuris (...)”. Rzecz jasna, ksiądz tę sprawę przegrał. Być może ktoś zarzuci mi lewacki radykalizm, ale wydaje mi się, że w kontekście powyższego żaden z członków (czy to byłych, czy też obecnych) wiadomego instytutu, nie powinien mieć wstępu do komisji, która ma zajmować się rozliczaniem kogokolwiek z pedofilii. Nie po tym, jak oddelegowali prawnika do tego, żeby reprezentował duchownego pedofila. Jak wygląda w praktyce działanie komisji? Pozwólcie, że odpowiem czterema tytułami. 12-05-2021: „KEP nie przekaże komisji ds. pedofilii wszystkich dokumentów”. 24-06-2021: „Komisja ds. pedofilii alarmuje Watykan. "Nie otrzymujemy żadnych dokumentów od Episkopatu”. 28-07-2021: „Przewodniczący Komisji ds. Pedofilii o współpracy z polskim Kościołem: Coś jest nie tak”. 02-08-2021: „"Problemy komunikacyjne". Przewodniczący komisji ds. pedofilii o relacjach z Kościołem”.


Przyznam się wam w tym miejscu do tego, że ja tam nie wiem, jakie intencje mają członkowie tej komisji. Być może chcą oni faktycznie coś wyjaśniać. Jednakowoż sytuacja, w której instytucja mająca długą historię w chronieniu pedofilów, będących jej członkami, olewa ciepłym moczem wnioski o udostępnienie dokumentacji (nie mogę tego teraz znaleźć, ale któryś katabas tłumaczył, że nie wie, czy poufne dane, które w tej dokumentacji stoją, będą bezpieczne, jak tę dokumentację przekażą komisji), a przewodniczący komisji twierdzi, że to „problemy komunikacyjne”, to jest jebana kpina. Moim zdaniem działanie Kościoła jest podyktowane najzwyklejszym w świecie graniem na czas. Tak się bowiem składa, że jak się już Kościół łaskawie zgodzi pogrozić temu, czy innemu duchownemu palcem za to, że ten zajmował się gwałceniem dzieci, bądź też ukrywaniem pedofilów, to przeważnie jest tak, że takiemu duchownemu „został jeden dzień do emerytury”. Wiadomo było, że komisja miała się zajmować, między innymi, przypadkami ukrywania pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości. Zapowiedzi powołania komisji (której pomysłodawcy do porzygu powtarzali, że to nie tylko o duchownych chodzi, bo przeca murarze też są pedofilami/etc.) wzięły się stąd, że Sekielscy wypuścili film „Tylko nie mów nikomu”. Prace nad powołaniem komisji przyspieszyły po tym, jak Sekielscy wypuścili drugi film „Zabawa w chowanego”. Ciekaw jestem, czy do tego, żeby Zjednoczona Prawica dała komisji narzędzia, które sprawią, że Kościół nie będzie mógł powiedzieć „a chuja tam wam damy, a nie dokumenty”, potrzebny będzie jeszcze jeden film Sekielskich, czy może kilka? A może będą do tego potrzebne jakieś wybory, żeby można było pokazać, jak bardzo się Zjednoczona Prawica troszczy o dzieci? Ironia losu polega na tym, że partia, która non stop opowiada o tym, że „walczy z imposybilizmem” powołała do życia komisję, która „nic nie może” i jest zdana na dobrą wolę Kościoła.


Miałem na tym zakończyć Przegląd, ale w przysłowiowym międzyczasie  doszło do nagromadzenia pewnych sytuacji, które pokazują, czym się kończy pobłażanie ciężkiemu foliarstwu i mizianie się z tymże. 25 lipca w Grodzisku Mazowieckim doszło do ataku na punkt szczepień. 31 lipca: „Grupa kilkunastu antyszczepionkowców otoczyła w sobotę szczepibus, stojący na bulwarze w Gdyni. Krzyczeli między innymi: "jesteście zabójcami" oraz "jesteście dziećmi doktora Mengele””. 1-go sierpnia (w nocy z niedzieli na poniedziałek) doszło do „Podpalenia punktu szczepień i sanepidu w Zamościu”. W międzyczasie: „Antyszczepionkowcy zakłócili piknik dla mam. "Kilkanaście osób wtargnęło na teren szpitala””. Kurde, nie wiem, jak wam, ale mnie się wydaje, że te działania mogą mieć jakiś związek z tym, że przez ładnych, kurwa parę miesięcy, części ludzi wciskano bzdury na temat szczepień (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Annę Siarkowską, Janusza Kowalskiego, Sławomira „Bicepsa dla Koronawirusa” Jastrzębowskiego, całą Konfederację i wiele innych osób, które postanowiły lansować się na opowiadaniu idiotyzmów na temat szczepionek). Nie było dla mnie najmniejszym zaskoczeniem to, że zaraz po tym, jak doszło do pierwszego ataku foliarzy na punkt szczepień, część prawicy zawyła: TO NA PEWNO JAKAŚ PROWOKACJA (chciałbym w tym miejscu po raz drugi pozdrowić Annę Siarkowską). Tego rodzaju zachowanie jest typowe dla skrajnej prawicy. Praktycznie zawsze wygląda to w ten sam sposób. Najpierw prawica opowiada o tym, że coś się jej nie podoba, że ktoś robi coś złego i między wierszami dodaje, że w sumie to spoko by było, gdyby ktoś wziął sprawy we własne ręce. Gdy okazuje się, że ktoś posłuchał tych odezw, ta sama prawica zaczyna pierdolić o tym, że „to na pewno nie ci, z którymi my rozmawiamy, to pewnie prowokacja” i są w tym przekonywaniu wszystkich dookoła o swojej niewinności tak skuteczni, że pewnie nawet ludzie, którzy dokonują tych ataków uwierzyli w to, że są prowokatorami. Nawiasem mówiąc, nie jest to domena polskiej prawicy. O międzynarodowym wymiarze tego zachowania mogliśmy się przekonać przy okazji szturmu na Kapitol. Najpierw szczuto ludzi (opowiadając im brednie o tym, że wybory zostały sfałszowane) i podburzano do tego, żeby zrobili to, co zrobili, a potem błyskawicznie się od nich odcięto. Co prawda, rząd zapowiedział walkę z takimi zjawiskami, ale po raz nie wiem który okazuje się, że nasz rząd ma spore problemy z ogarnięciem związków przyczynowo skutkowych. Przyczyną tego rodzaju zjawisk jest między innymi to, że część rządzących opowiada bzdury na temat szczepień  (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Mikołaja Pawlaka), a sam rząd nie robi absolutnie nic, żeby w jakiś sposób przeciwdziałać kampanii dezinformacyjnej (wiem, że o tym już wspominałem, ale wspominania o tym nigdy za wiele). Nie mam złudzeń odnośnie tego, jak pójdzie rządowi walka z dezinformacją. Nie mam tych złudzeń ze względu na wypowiedzi takowe, jaka ostatnio przydarzyła się Prezydentowi RP, który opowiadał o tym, że on to się zaszczepił, bo: „Sam się zaszczepiłem, bo uważałem, że taka była konieczność związana też z wykonywaną przeze mnie funkcją, czy mi się to podoba czy nie”.  Jeżeli czynniki decyzyjne nie są w stanie wytłumaczyć Prezydentowi RP, że jeżeli ma opowiadać brednie, to niech się, kurwa, lepiej nie odzywa, to znaczy, że mają to wszystko w dupie.


Powyższy tekst był gotowy do wrzucenia, ale w międzyczasie podrzucono mi artykuł o kolejnym wyczynie foliarstwa, tak więc Przegląd będzie miał drugie zakończenie (skoro w „Powrocie Króla” mogło być ich kilka, to w Przeglądzie mogą być dwa). Co tym razem odjebało foliarstwo? Otóż: „Antyszczepionkowcy wtargnęli do domu dziecka w Aleksandrowie Kujawskim”. O tym konkretnym wyczynie warto wspomnieć dlatego, że 13 lipca podobnie zachował się duet Siarkowska&Kowalski. Ponieważ duet ten dysponuje legitymacjami poselskimi, swoje najście mógł określić mianem „interwencji poselskiej”. W obu przypadkach powód najścia był podobny i był nim sprzeciw wobec szczepień. Ciekaw jestem, czy Anna Siarkowska tym razem też będzie opowiadać o tym, że to co się stało to prowokacja. W tym konkretnym przypadku bardzo wyraźnie widać związek przyczynowo skutkowy. Najpierw politycy partii rządzącej popełnili idiotyzm w celu przypodobania się części wyborców, a potem ów idiotyzm został powtórzony przez foliarstwo. Bardziej wyraźnie nie da się już pokazać, czym kończy się pobłażanie foliarzom i czym kończy się uprawianie wielonarracji odnoszącej się do tematu szczepień. Władze zapewniają, że dla sprawców podpaleń i najść będzie „zero tolerancji” i tak dalej. I wszystko fajnie tylko warto się w tym miejscu zastanowić nad tym, jak to jest, że retoryka obozu władzy odnosząca się do foliarstwa jest tak bardzo ugłaskana. Jak to jest, że w przypadku protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego, władza potrafiła się wypowiadać bez porównania ostrzej? Nieśmiało przypominam, że gdy protestujący zadeklarowali, że będą wchodzić do kościołów doszło do spektakularnego zesrania się w wykonaniu wiceperemiera (aka Jarosław Kaczyński, aka Przewodniczący Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i spraw Obronnych), który wpadł w histerię i wzywał Polaków do „obrony Kościoła”. Wtedy chodziło o budynki. Teraz chodzi o ludzkie życie i jakoś tak się składa, że wicepremier nie wzywa do obrony punktu szczepień, a policja nie wysłała wydziału chujos (czy tam „chaos”, nigdy nie mogę zapamiętać) do rozprawienia się z ludźmi, którzy stanowią realne zagrożenie dla zdrowia i życia współobywateli. Tyle jest, kurwa, warte to „zero tolerancji”, dla foliarzy.



Źródła:


https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/559198-nasz-sondaz-rekordowe-oceny-narodowego-programu-szczepien

Strona z zebranymi danymi:

https://ig.ft.com/coronavirus-vaccine-tracker/?areas=eue&cumulative=1&doses=total&populationAdjusted=1

https://www.rp.pl/Koronawirus-SARS-CoV-2/210729626-Polska-nie-pojdzie-sladem-Francji-Rzad-boi-sie-buntu.html

https://oko.press/karczewski-nie-testowano-wracajacych-z-uk-bo-rzad-bal-sie-fali-hejtu-po-co-taka-wladza/

https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/obostrzenia-tylko-dla-zaszczepionych-model-francuski-mozliwy-w-polsce/exvds55

https://oko.press/kowalski-i-siarkowska-nachodza-dom-dziecka/

https://twitter.com/DoRzeczy_pl/status/1420355614887358466

https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-koronawirus-chiny/polska/news-donald-tusk-pomimo-nadchodzacej-czwartej-fali-nie-trzeba-wpr,nId,5388007

https://www.rp.pl/Covid-19/210519861-Janusz-Kowalski-jednak-sie-zaszczepil-Pewnie-wielu-sie-usmieje.html

https://tvn24.pl/tvnwarszawa/najnowsze/patryk-jaki-i-szczepienia-pod-kampanie-jest-w-stanie-powiedziec-wszystko-543610

https://tvn24.pl/polska/ksiadz-tlumaczy-sie-ze-slow-o-bruzdach-na-twarzach-dzieci-z-in-vitro-ra308217-3427748

https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/premier-o-slowach-rzecznika-praw-dziecka-w-sprawie-szczepien-to-glos-radykalny/x96ntzn,79cfc278

https://wyborcza.pl/7,75398,25235825,kaczynski-o-banasiu-ma-wrogow-i-ci-wrogowie-moga-posunac-sie.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/615306,marian-banas-szef-nik-opozycja-sasin-konstytucja.html

https://twitter.com/rpdpawlak/status/1419546613782036485

https://wpolityce.pl/swiat/559916-saryusz-wolskiukraina-musi-przygotowac-sie-do-wojny-my-tez

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-afera-mailowa/news-afera-mailowa-telegram-zablokowal-kanaly-z-przeciekami,nId,5360683#crp_state=1

https://www.rp.pl/Rzad-PiS/210619328-Zbigniew-Ziobro-Dymisja-Michala-Dworczyka-Wstrzymajmy-sie.html

https://tvn24.pl/polska/poslanki-lewicy-chcialy-skontrolowac-dokumenty-w-kprm-nie-zostaly-wpuszczone-michal-dworczyk-proponuje-inny-termin-co-na-to-przepisy-5059213

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8135554,lewica-kontrola-poselska-program-szczepien.html

https://wyborcza.pl/7,75398,5677914,tusk-kastrowac-pedofilow.html

https://natemat.pl/277071,tk-ws-drukarza-z-lodzi-kara-za-odmowe-uslugi-jest-niekonstytucyjna

https://www.bankier.pl/wiadomosc/TK-o-uprawnieniach-TSUE-niezgodne-z-polska-konstytucja-8153385.html

https://tvn24.pl/polska/zbigniew-ziobro-wnioskuje-do-trybunalu-konstytucyjnego-chce-stwierdzenia-niezgodnosci-z-konstytucja-przepisu-europejskiej-konwencji-o-ochronie-praw-czlowieka-5160835

https://wiadomosci.wp.pl/awaryjny-pomysl-pis-na-lex-tvn-byly-sedzia-tk-tak-sie-nie-uchwala-prawa-6667560382716033v

https://wyborcza.pl/7,75968,27404010,lex-tvn-dlaczego-pis-idzie-na-wojne-z-usa.html

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Jakub-A.-zatrzymany-po-zabojstwie-Kristiny.-Adam-Bodnar-kajdanki-zespolone-niepotrzebne

https://wiadomosci.wp.pl/mariusz-blaszczak-atakuje-obronce-21-letniego-kierowcy-ws-wypadku-beaty-szydlo-6090999695684737a

https://www.wprost.pl/kraj/10453707/collegium-intermarium-nowa-uczelnia-ordo-iuris-i-jej-zaplecze-finansowe-kto-ja-sponsoruje.html

Link do notki o OI:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/06/instytut.html

https://wiadomosci.onet.pl/warszawa/krystian-legierski-oskarza-ksiedza-ktory-go-molestowal-w-dziecinstwie/t188gpc

https://www.rp.pl/Kosciol/210519789-KEP-nie-przekaze-komisji-ds-pedofilii-wszystkich-dokumentow.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/8197598,komisja-ds-pedofilii-watykan.html

https://wyborcza.pl/7,75398,27382534,przewodniczacy-komisji-ds-pedofilii-o-wspolpracy-z-polskim.html

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-02/gosc-wydarzen-prof-blazej-kmieciak-ogldaj-od-godz-1920/

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-07-25/grodzisk-maz-atak-antyszczepionkowcow-na-punkt-szczepien-dwie-osoby-zatrzymane/

https://tvn24.pl/pomorze/koronawirus-w-polsce-gdynia-antyszczepionkowcy-otoczyli-szczepibus-5163021

https://tvn24.pl/polska/zamosc-podpalenie-punktu-szczepien-i-sanepidu-policja-opublikowala-nagranie-z-monitoringu-poszukuje-sprawcy-5163818

https://tvn24.pl/poznan/poznan-antyszczepionkowcy-przerwali-piknik-na-terenie-ginekologiczno-polozniczego-szpitala-interwencja-policji-5163442?

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2021-08-02/antyszczepionkowcy-wtargneli-do-domu-dziecka-w-aleksandrowie-kujawskim/

https://oko.press/kowalski-i-siarkowska-nachodza-dom-dziecka/

https://www.tvp.info/55166858/mateusz-morawiecki-zero-tolerancji-dla-osob-popelniajacych-przestepstwa-ws-szczepien

https://oko.press/kaczynski-wzywa-do-wojny-z-kobietami-tekst-oswiadczenia/