piątek, 29 marca 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #48

Zacznijmy od folołapu „Piątki Kaczyńskiego” (tzn. teraz będzie to „szóstka”, bo trzeba zdelegalizować K-pop). Otóż napisałem byłem, że ploteczki się objawiły, że Prezes Polski jak sobie tę swoją Piątkę wymyślał, to tak jakby wyjebane miał na to, czy da się to jakoś zrealizować (bo tym to się przeca służba ma zajmować). Okazało się, że ploteczki były prawdziwe, albowiem (jak donosi portal „w Polityce”) pod koniec lutego ministra finansów, Teresa Czerwińska, podała się do dymisji, jeno Premier Tysiąclecia tej dymisji nie przyjął. „Zdarzenie miało miejsce kilka dni po ogłoszeniu przez Jarosława Kaczyńskiego tzw. „nowej piątki PiS””. Innymi słowy, nowa szóstka PiS (pamiętajmy o K-popie) była tak doskonale przemyślana, że aż osoba odpowiedzialna za finanse postanowiła się prewencyjnie katapultować. Co ciekawe, sam Premier Tysiąclecia zdebunkował doniesienia „w Polityce”; stwierdził, że „nie było niczego takiego” i że mamy do czynienia z „burzą w szklance wody”. Do sprawy odniósł się również Szef KPRM, Michał Dworczyk, kóry : „ocenił, że takie wrzutki to celowe odwrócenie uwagi. – Takie zamieszanie wygenerowane w celu odwrócenia uwagi od problemów programowych czy problemów, z którymi boryka się Koalicja Europejska”. Dobrze przeczytaliście, wrzutka na „w Polityce” pojawiła się dlatego, że KE ma „problemy programowe”. Nieco zaś bardziej na serio, obstawiam, że news o nieprzyjętej dymisji pojawił się na portalu w ramach prewencji, bo obawiano się, że jakieś insze medium to odpali. Potem ktoś „w centarli” uznał, że może lepiej jednak tę sprawę zbagatelizować i „w Polityce” znowu się nadziało na „pazurki”. Ja tam specem od ekonomii nie jestem, ale wydaje mi się, że ta próba katapultowania się przez ministrę sugeruje, że „to jebnie”. Warto również wspomnieć o tym, że geniusze, którzy wymyśli hasło „są pieniądze na wszystko, wystarczy nie kraść” zrozumieli, że PiS może mieć z tego tytułu srogo przejebane, bo się narracyjnie wszystko może nie spiąć. Z jednej bowiem strony mamy „no elo, my tu, kurwa, rządzimy tak dobrze, że pieniędzy jest od cholery więcej niż było za czasów PO-PSL” a z drugiej „Budżet nie jest z gumy, to nie worek bez dna. To rzecz oczywista dla każdego zarządzającego jakimkolwiek budżetem, nawet domowym czy firmy” (Premier Tysiąclecia odniósł się w ten sposób do żądań pracowników oświaty, coby może im zaczęto płacić trochę lepiej). Potem dodał, że deficyt wzrośnie, bo „sorry taki mamy klimat”. W tym miejscu pokuszę się o wróżozsufologię, ale odnoszę wrażenie, że to co się tam oddupca, to przejaw walki o życie. Tzn. nasze obecne władze są (eufemizując) nie do końca pewne tego, że wygrają (a chyba nie trza tłumaczyć co oznacza dla nich porażka), tak więc cel uświęca środki. Obstawiam, że nikt tam (poza ministrą) nie zastanawiał się nad tym, że „hajs się nie będzie zgadzał”, bo skoro najważniejsze jest wygranie wyborów, to po ewentualnym zwycięstwie „jakoś to będzie” (jeżeli PiS te wybory przegra, to członkowie tej formacji będą mieli większe zmartwienia). Ja się w tem miejscu powtórzę, ale muszę, coby mnie nikt nie podejrzewał o to, że zapadłem na „nie-za-moje-podatki-ozę”. Nie hejtuję prosocjalnych propozycji, hejtuję jeno bezmyśl polityków, którzy tłumaczą, że nie ma potrzeby podwyższania podatków, bo „gdzieś te pieniądze znajdziemy”. Skąd je, kurwa, wyciągnięcie? Ze skarpety? Debata publiczna osiągnęła u nas ten poziom, że samobójstwem dla partii byłoby budowanie narracji: możemy zrobić to, to i to, ale trzeba podnieść podatki (składki na NFZ/etc.). Acz to (składki na NFZ) to osobna historia, która przypomina trochę Uroborosa, bo jak ktoś teraz czeka latami na wizytę u specjalisty, to trudno taką osobę zachęcić do płacenia wyższych składek (bo reakcja będzie się ograniczać do „pojebało was chyba, już teraz płacę i gówno z tego mam”). Ponieważ zaś uzdrowienie (taki tam sucharek) sytuacji w niedofinansownej Służbie Zdrowia wymagałoby płacenia przez nas wyższych składek, jesteśmy w czarnej dupie. Podziękować za ten stan rzeczy możemy idiotom, którzy w ramach lansu politycznego opowiadają pierdolety o tym, że poradzimy sobie nie podwyższając podatków (albo wręcz je obniżając). Tak z zupełnie innej beczki. Pamiętacie protest opiekunów osób z niepełnosprawnościami? Wielu geniuszy się wtedy wypowiadało, ale przypomnę wypowiedź Jacka Sasina, który powiedział był: „Nie będzie żywej gotówki dla protestujących. Ci, którzy mówią, abyśmy dali te pieniądze, niech powiedzą komu mamy zabrać”. Tak więc – pieniędzy dla nich nie było, bo „trzeba komuś zabrać”, ale teraz pieniądze są na całą szóstkę (nie, nie przestanę) Kaczyńskiego i nikomu nie trzeba zabierać. Ok, bo już zabrnąłem w dygresje, a tu dopiero początek Przeglądu. Tl;dr – trzeba zapiąć pasy.


Teraz trochę archeologii. Otóż, pod koniec stycznia odbyło się jedno z posiedzeń komisji ds. promocji Patryka Jakiego (i Sebastiana Kalety) zwanej potocznie Komisją Weryfikacyjną ds. Reprywatyzacji. Słówko wyjaśnienia się należy. To, co się odpierdalało w Wawie w związku z reprywatyzacją było jebanym skandalem, amen. Tym samym nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien mieć nic przeciwko temu, żeby jakoś te ewidentne wały poodkręcać. Tylko, że Dobra Zmiana ma na to wyjebane. Może inaczej. Dobrej Zmianie zależało na odkręcaniu wałów tak bardzo, że szefem komisji został jeden z największych nieogarów prawniczych (the one and only, Patryk Jaki). Poza tym oddelegowano do niego Sebastiana Kaletę, który mimo ukończenia (z wyróżnieniem) Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i zdanego egzaminu radcowskiego posiada wiedzę prawniczą porównywalną z moją (a ja się na tym ni chuja nie znam). Otóż, obaj panowie lansowali się w najlepsze, aż do tej połowy lutego, kiedy to na przesłuchanie wezwano świadka Roberta Nowaczyka. Patryk Jaki zapowiadał, że, „będzie to najważniejsze jak dotąd przesłuchanie przed komisją weryfikacyjną.” Jak poszło duetowi Patryk&Sebastian? Pamiętacie może co się stało, gdy ktoś wmówił Małgorzacie Wasserman (może sama sobie wmówiła), że poradzi sobie z Donaldem Tuskiem? Jakiemu i Kalecie (eufemizując) poszło w chuj razy gorzej, a po wszystkim okazało się, że nawet do nich nie dotarło to, jak bardzo dali dupy. Nadzieje były wielkie, bo obaj panowie byli napaleni na to przesłuchanie, jak członkowie rodziny polityków PiS na robotę w Spółkach Skarbu Państwa. Przyczyna tego stanu była taka, że Robert N. jako podejrzany składał wyjaśnienia, które bardzo się spodobały Patrykowi i Sebastianowi (mniejsza o szczegóły, wystarczy to, że się im podobały). Liczyli więc na to, że Robet Nowaczyk jako świadek powtórzy dokładnie to samo, co mówił wcześniej, a może nawet dorzuci kilka nowych smakowitych kąsków. I w tym momencie marzenia duetu zderzyły się czołowo z ich brakiem wiedzy. Otóż, żadnemu z geniuszy nie przyszło do głowy to, że zeznania świadka Roberta Nowaczyka mogą się różnić od wyjaśnień, które złożył Robert N. jako podejrzany. Żaden z nich nie wiedział, że świadek musi mówić prawdę (bo sankcje za ściemnianie), zaś podejrzany może sobie mówić co mu się podoba (bo brak sankcji za ściemnianie). Patryk Jaki okazał się tak wielkim nieogarem, że przynajmniej raz zwrócił uwagę Robertowi Nowaczykowi, że „co innego mówił wcześniej”, na co ów odpowiedział, że ma do tego prawo i stwierdził, że „to są podstawy”' i kilkukrotnie dodał, że wie, że zeznaje pod przysięgą i wie co mu grozi za składanie fałszywych zeznań. Parę dni po przesłuchaniu złożył doniesienie do prokuratury o możliwości popełnienia przez Nowaczyka przestępstwa składania fałszywych zeznań. Gdybyśmy mieli do czynienia z prawniczym wygą, można by było założyć, że skoro pojawia się takie doniesienie, to pewnie wyga coś wynorał. Ponieważ składającym doniesienie jest Patryk Jaki, obstawiam, że powodem jest to, że w trakcie przesłuchania ucierpiała jego miłość własna i że w doniesieniu stało coś w rodzaju „no bo on co innego mówił wcześniej jako podejrzany, a co innego teraz, jako świadek”. Słowo wyjaśnienia na sam koniec. Świadek, którego wezwano na komisję, był umoczony w kwestie dzikiej reprywatyzacji i dlatego jestem ostatnią osobą, która by mu kibicowała. Wkurwia mnie jedynie to, że nikomu nie zależy na wyjaśnieniu tego, co się działo w Wawie. W teorii PiS bardzo, ale to bardzo chciał wszystko powyjaśniać, ale w praktyce miał się tym zajmować król chujowych memów i internetowych „one-linerów”, któremu nawet nie chciało się przygotować do „najważniejszego przesłuchania” i którym podłogę wytarł średnio wyszczekany prawnik. Patryk Jaki twierdził, że wcześniej mieliśmy do czynienia z „państwem z tektury”. To, w jaki sposób ów geniusz prawa (któremu serialowy Harvey Spectre mógłby co najmniej buty czyścić, a Perry Mason nosić za nim teczkę) przeprowadził „najważniejsze przesłuchanie” sugeruje, że teraz mamy do czynienia z państwem z czegoś innego. Nie napiszę z czego, bo jeszcze mnie dopadnie vloger Dariusz razem ze swoim Ośrodkiem Monitorowania Antypolonizmu.


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie nieogarów, to warto wspomnieć o dokonaniach Polskiej Grupy Zbrojeniowej (nie, nie, o Misiewiczu będzie trochę później). Otóż, wchodząca w skład PGZ spółka Cenzin wpłaciła (w kilku transzach) 4 miliony zeta komuś, kto przysłał im maile, w których podawał się za czeskiego dostawcę broni: „w korespondencji poinformowano o zmianie konta, na które Cenzin ma wpłacać pieniądze za dostawy. Osoby odpowiedzialne za finanse dokonały zmian w systemie płatności i kwoty za towar od czeskiego producenta przelewano na nowy rachunek.”. To już jest ten poziom „fachowości”, że równie dobrze mogli te 4 bańki wysłać Nigeryjskiemu Księciu, bo ten im obiecywał gigantyczne zyski (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed żartem na temat maili pt. „enlarge your penis”). To jest dokładnie ten sam poziom, co wysyłanie informacji niejawnych Piotrowi Niewiechowiczowi. Chciałem napisać, że ciekawi mnie to, o ilu Niewiechowiczach się nie dowiedzieliśmy i ile kasy wysłano do innych książąt, ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że chyba nie jestem aż tak bardzo ciekawy, bo mogłoby mi skalę wyjebać.


PGZ wiąże się nierozerwalnie (tzn. w sumie rozerwalnie, bo go wyjebali, ale jakoś trzeba było zacząć) z medalistą, Bartłomiejem M. Otóż, w przypadku tego pana rumakowanie skończyło się aresztem tymczasowym i zarzutami: „przekroczenia swoich uprawnień jako funkcjonariuszy publicznych i działania na szkodę spółki PGZ w związku z zawartą przez nią umową szkoleniową". W sprawie wypowiedział się Antoni Macierewicz, który oznajmił, że: „Jeżeli popełnił przestępstwo – nic go nie usprawiedliwia. Nie możemy jednak zapominać o zasługach, jakie Bartłomiej Misiewicz miał dla bezpieczeństwa Polski” i ja w sprawie tych „zasług” właśnie chciałem. Otóż, czytałem sobie jakiś czas temu „Generałów” Ćwielucha. Sporo miejsca (tzn. sporo, jak na to, kim był Bartłomiej M.) poświęcono tam medaliście i temu, czym się zajmował. W skrócie – przeczołgiwaniem najwyższych dowódców, zawracaniem im dupy (np. proszeniem o wydrukowanie i przesłanie kilkudziesięciu tysięcy stron dokumentacji dotyczącej jakiegoś przetargu [każda ze stron musiała zostać opieczętowana, bo dokumenty niejawne/etc.]). Poza tym, Bartłomiej M. zachowywał się jak każdy 20-paro latek, któremu nagle dano do ręki olbrzymią władzę (eufemizując, „najebało prądu w kitę”). Nic nie wskazywało na to, żeby wypowiadający się na jego temat dowódcy w jakikolwiek sposób przesadzali. Po zatrzymaniu Bartłomieja M. w „Sieciach” pojawił się artykuł na jego temat (rozmawiano z byłymi współpracownikami medalisty).  W artykule można przeczytać między innymi to, że (w opinii współpracowników) Bartłomiej M. to: „Młody chłopak, który długo niewiele znaczył, a nagle dostał prezent w postaci władzy. Jego humor decydował o tym, czy kogoś zwolni, czy tylko udzieli reprymendy”. Innym razem groził, że „wypierdoli kogoś z roboty” bo bolał go ząb (sprawdzić, czy nie Król Bul). Nie jestem specem od wojskowości, tak więc ciężko mi ocenić, czy to były te zasługi dla bezpieczeństwa Polski, o których wspominał Antoni Macierewicz. Of korz, nie mam wątpliwości co do tego, że „Sieci” pochyliły się nad Bartłomiejem M. dlatego, że ktoś przestawił tam wajchę (najprawdopodobniej chodziło o jakiejś napierdalanki wewnątrzpartyjne i komuś zależało na przyjebaniu w Macierewicza).


UWAGA!! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Nieco wcześniej napisałem, że dla PiS wybory parlamentarne 2019 to walka o życie. Obstawiam, że politycy tej formacji najbardziej obawiają się tego, że po zmianie władzy Jeszcze Lepsza Zmiana zrobi audyt z ich rządów. Teraz jest tak, że wałki wychodzą na jaw jeżeli wynorają je dziennikarze, albo Brejza napisze interpelacje. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), napisałbym, że biorąc pod rozwagę to, że Brejza jest jednym z najskuteczniejszych polityków jeżeli chodzi o wkurwianie PiSu, zrozumiała jest decyzja o wystawieniu go w wyborach do PE. No, ale to tylko dygresja. Wracajmy do naszego milusińskiego. Krzysztof Brejza zapytał MON, czy dane, o których Macierewicz opowiadał z mównicy sejmowej (w trakcie ogłaszania przez PiS „audytu”), nie są aby informacjami niejawnymi. Co było dalej? Ano: „Antoni Macierewicz jako minister obrony ujawnił w Sejmie informacje o stanie polskiej armii, które miały status niejawnych – wynika z odpowiedzi MON na poselskie wystąpienie Krzysztofa Brejzy.” To cytat z artykułu, który pojawił się na portalu „Polityka”. W dalszej części napisano, że Brejza zapowiedział złożenie zawiadomienia do prokuratury (domyślam się, że Zbyszek po przeczytaniu tego fragmentu, zakrztusił się kawą z wrażenia). Może inaczej, Macierewiczowi może się coś stać (w wymiarze „prawnym”) tylko i wyłącznie wtedy, gdy pozwoli na to Prezes Polski. Ponieważ chuja mu się do tej pory stało, można bezpiecznie założyć, że nadal tak będzie. Obstawiam, że rząd Dobrej Zmiany doskonale sobie zdawał sprawę z tego, co odjebał Macierewicz, ale najwyraźniej Prezes powiedział, że „nic się nie stało”. Of korz, w sprawie wyjawiania niejawnych informacji wypowiedział się sam główny zainteresowany: „Opozycji zajęło trzy lata by przeanalizować moje wystąpienie w Sejmie, nic dziwnego gdyż mają się czego wstydzić biorąc pod uwagę horrendalne zaniedbania w wojsku w czasie ich rządów.” Nie no, kurwa, typowi zarzucają ujawnianie informacji niejawnych (niestety, nie da się tego napisać inaczej), a ten odpowiada, że TYLE LAT IM ZAJEŁO ANALIZOWANIE, HAHAHA, ALE BEKA. Szkoda, że na samym końcu nie dodał „jestem poważnym człowiekiem”.  Wspominałem już o tym, że nie jestem złośliwy, nieprawdaż? Gdybym był, to bym napisał, że „być może opozycji zajęło to trzy lata, ale Rosja się pewnie znacznie szybciej uwinęła”. A teraz sobie pomyślmy o tym, ile takich akcji udało się przykryć, bo jeszcze żaden dziennikarz się do nich nie dokopał (albo Brejza się nie upomniał o nie). Póki PiS trzyma łapę na kwitach, autorzy takich fuckupów (albo ludzie, których działań nie można tłumaczyć ich głupotą) są w miarę bezpieczni. Dziennikarz musi się napracować, żeby się dokopać do kwitów. Jeżeli dojdzie do zmiany władzy, to nikt nie będzie musiał kopać za tymi kwitami, bo media zostaną nimi zasypane. Aczkolwiek, media będą najmniejszym problemem ustępującej władzy. Znacznie większym może być zmiana Osób Kontrolujących Niezależną Prokuraturę. W tym miejscu sobie po raz kolejny pozwolę na wróżenie z fusów, ale wydaje mi się, że po ewentualnej zmianie władzy, prokuratorzy ustawią się w kolejce do ścigania dobrozmianowiczów, a pierwsi w kolejce będą prokuratorzy, którzy dobrej zmianie zawdzięczają stołki (coby się wykazać i udowodnić, jak bardzo nie mają związków z poprzednią władzą). Aczkolwiek, tak jak napisałem, to tylko moje wróżenie z fusów.


Jakiś czas temu partia rządząca pochwaliła się listami wyborczymi do Parlamentu Europejskiego i muszę przyznać, że owe listy były dość zaskakujące, albowiem znaleźli się na nich, między innymi obecny szef MSW, Szefowa MEN i rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości. Of korz na liście znalazła się również Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia, ale to było akurat do przewidzenia, bo coś trzeba było z nią zrobić, żeby dziennikarze i opozycja przestali wreszcie pytać o to, „czym się tak właściwie ta osoba zajmuje”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ostatnimi czasy Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia zajmuje się głównie wkurwianiem nauczycieli (najprawdopodobniej w ramach prowadzenia kampanii wyborczej). No dobrze, wróćmy teraz do ministrów dobrej zmiany. Ich obecność na listach została uznana przez sporą część komentujących za rejteradę ze strachu przed przegraniem wyborów parlamentarnych 2019. Trochę sobie nad tym podumałem i doszedłem do wniosków równie jednoznacznych, co zakończenie „Incepcji”. W teorii bowiem, nic (tzn. sondaże) nie wskazuje na to, że PiS powinien się obawiać porażki. Poza tym, zrozumiałe jest to, że na listy wrzuca się lokomotywy wyborcze. Tylko, że w praktyce wygląda to trochę inaczej. Ok, Brudziński na pewno jest popularnym ministrem, ale Anna Zalewska i Beata Kempa już tak chyba nie do końca (nie mówię, że będą „szkodzić” listom, ale raczej nie wygenerują chuj wie jakiego wyniku). Jeżeli chodzi o rzeczniczkę Prawa i Sprawiedliwości, to cieszy się ona raczej umiarkowaną popularnością. Osobną kwestią jest to, że osoby te można (nie ubliżając nikomu) określić mianem „partyjnego betonu”. Może inaczej – wśród żelaznego elektoratu na pewno cieszą się one sporą popularnością, ale dla wyborcy centrowego te kandydatury mogą być ciężkie do przełknięcia. Insza inszość, to fakt, że być może PiS uznał, że na wyborcę centrowego przyjdzie czas w trakcie wyborów parlamentarnych, a teraz chodzi o zmobilizowanie żelaznego elektoratu (tak, żeby nie olał on wyborów do PE, bo frekwencja zazwyczaj niska bywała). Idźmy dalej. Startujący do PE pierwszy garnitur PiSu pokazał, że jest trochę nieogarnięty. Na ten przykład rzeczniczka PiS powiedziała, że „jak zdobędziemy mandat, to będziemy decydować, czy będziemy go obejmować”. I wszystko byłoby spoko, gdyby nie jeden drobny szczegół. Owszem, politycy Dobrej Zmiany mogą sobie dywagować nad tym, czy chcą przyjąć mandat europosła, tyle że najpierw stracą mandat parlamentarzysty. Działa to bowiem tak, że mandat posła jest wygaszany automatycznie. W kontekście powyższego, jakoś mi się nie chce wierzyć w to, że taki na ten przykład Joachim Brudziński, po tym, jak wygaśnie mu mandat poselski stwierdzi, że on to pierdoli i nie idzie do europarlamentu. Poza tym, bądźmy poważni, nawet gdyby było tak, że uzyskanie mandatu europosła nie wygaszałoby automatycznie mandatu poselskiego, to nikt by się, kurwa, nie wahał, bo jeżeli nasi politycy nas czegoś nauczyli, to tego, że „hajs się musi zgadzać”. Na tym jednak nie koniec. Jeżeli ministrowie katapultują się do Brukseli, ktoś zajmie ich miejsce. Biorąc pod rozwagę zajebiście krótką ławkę PiSu, możemy bezpiecznie założyć, że nowi ministrowie prawie na pewno będą spektakularni. A teraz pytanie za pierdylion punktów. Co się dzieje, gdy kolejny udzielny książę obejmuje stołek ministra i dlaczego Ministerialną Sekundę po posadzeniu dupy na stołku zaczyna wymieniać ludzi na „swoich” (żeby też się najedli)?Taka wymiana może się skończyć np. wycieknięciem jakichś kwitów (bo ktoś może być zły za to, że go wypierdalają, więc na wszelki wypadek zrzuci na nich głowicę nuklearną z orbity, żeby mieć pewność, że nie tylko on będzie miał przesrane [skądoś się te przecieki biorą przecież]). Wiem, że się trochę rozteoretyzowałem, ale sprowadza się to do tego, że tego rodzaju roszady przed wyborami mogą mieć mocno „różne” konsekwencje. Zanim przejdę do „wniosków końcowych” muszę wspomnieć o tym, że na listach do PE (z ramienia PiS) znalazł się na ten przykład Tommy Wiseau dyplomacji, Witold Waszczykowski (poprzednim razem się do PE nie dostał). Nie zabrakło na nich również Patryka Jakiego, choć jemu bardzo długo szukano miejsca (eufemizm od, „przekopywano go z miejsca na miejsce”). Koniec końców wylądował w okręgu małopolsko-świętokrzyskim. Niespecjalnie się dziwię temu, że Jaki startuje w wyborach do PE, bo zapewne musi się odkuć po wyborach w Wawie. Jednakowoż zabawnym znajduję fakt, że nie tak dawno temu twierdził, że: „Będziemy tak aktywną opozycją, jakiej jeszcze PO w Warszawie nie widziała. Moja aktywność się nie zmniejszy. Wciąż będę zabiegał o sprawy mieszkańców”. Najwyraźniej będzie o nie zabiegał w Brukseli. Teraz pora na „wnioski końcowe”. Zastanawiam się nad tym, na ile legitne są sondaże. To, jak bardzo rozminęły się warszawskie sondaże z „wynikami końcowymi” powinno nas nauczyć podchodzenia do nich z zajebistą dozą podejrzliwości. Politycy tej lekcji nie przyswoili i pierdylion razy na tydzień możemy zobaczyć hasła w rodzaju „zwyciężymy” (padające z każdej strony). Najprawdopodobniej najbardziej legitne są tzw. „sondaże wewnętrzne”, ale tymi partie nieczęsto chcą się dzielić z opinią publiczną (bo wyniki są przeważnie mniej spektakularne niż te, w których pincet % respondentów deklaruje, że NA PEWNO WEŹMIE UDZIAŁ WE WYBORACH). W skrócie telegraficznym, to co robi PiS, tzn. to, w jaki sposób ułożyli listy do PE i jak bardzo, kurwa, nikt nie przemyślał Szóstki Kaczyńskiego (nie, nadal nie mam dosyć) sugeruje, że partia Prezesa Polski nie ma pewności co do wyniku wyborów parlamentarnych. 


Pora na kolejną porcję archeologii. Gdzieś tak w pierwszej połowie lutego, dyrektor Wedla udzielił wywiadu, w którym utyskiwał na to, że rynek pracy jest przejebany, bo on by z miejsca zatrudnił 50-60 osób, ale ich nie ma. Tzn. nie chcą pracować. Potem powiedział, że chciał im płacić 3 tysie brutto. W chuj szekli, jak na Wawę, co nie? I tak sobie myślę. Jacy ci ludzie są, kurwa, niewdzięczni. Przecież typ chce im płacić i nie powiedział, że będą mieli do portfolio! W dodatku, tyle kasy można zarobić, a oni nic. To nie jest kraj dla przedsięb, dobra, kurwa, wystarczy. Nie wiem, jak bardzo trzeba być odklejonym, żeby uważać, że W WARSZAWIE ludzie będą się zabijać za robotę, za którą im ktoś chce zapłacić 3 kafle (brutto). Swoją droga, ciekawym, jak długo panu derektoru we firmie brakuje tych 50-60 pracowników i czy ktoś wreszcie szepnie mu na ucho „ZAPROPONUJ, KURWA, WIĘCEJ”, czy też za 10 lat ów derektor wyda swoje dzienniki, w których będzie stało, że przez 10 lat szukał pracowników, aż wreszcie się poddał, bo to nie jest kraj dla przedsiębiorców.


W styczniu 2017 kolumna wioząca Antoniego Macierewicza (wtedy jeszcze szefował MON) zaliczyła poważny dzwon. Ponieważ to, co działo się dalej idealnie opisał Onet, toteż zacytuję tę przepiękną kompilację (trochę długi będzie ten cytat, ale doskonałości nie powinno się zmieniać, ani skracać): „Podczas głośnego wypadku samochodowego Antoniego Macierewicza, jego ulubiony kierowca nie miał zezwolenia na kierowanie pojazdami uprzywilejowanymi - wynika z ustaleń Onetu. Służby podległe Macierewiczowi wystawiły mu takie papiery ekspresowo, kilkanaście dni po wypadku. Prokuratura przymknęła na to oko. Uznała, że pan Kazimierz jeżdżąc służbowym BMW z Macierewiczem nie włączał "kogutów", a zatem co prawda poruszał się pojazdem uprzywilejowanym, ale tak jakby to nie był pojazd uprzywilejowany.” Kurwa, to jest po prostu czysty tupolewizm. No ale, po chuj komukolwiek jakiekolwiek uprawnienia, skoro Zbyszek może potem wszystko załatwić. Nie, nikt mnie nie przekona do tego, że prokuratura sama z siebie uznała, że „nic się nie stało”. Po coś, kurwa, te uprawnienia są i z jakiegoś powodu kierowca Macierewicza ich nie miał. Aczkolwiek, nie powinno mnie dziwić to, że Macierewicz pozwolił się wozić jakiemuś typowi bez uprawnień. Wszak mowa tu o osobie, która najpierw wprowadziła kilkunastogodzinne kursy oficerskie w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego (poprzednie rządy Dobrej Zmiany), a następnie zajebiście przyśpieszył kariery niektórych dowódców wojskowych (najprawdopodobniej tych, którzy doskonale dogadywali się z medalistą), acz to już za obecnych rządów. Skoro poruszony został temat kierowców wożących VIPów, to wrzucę tu od razu kolejną perełkę (znowu dłuższa, ale znowuż, to prawdziwa doskonałość): „Chodzi o kierowcę, który w ostatnich dniach przyjechał wcześnie rano po premiera na jedno z warszawskich osiedli, gdzie mieszka Mateusz Morawiecki. Funkcjonariusz miał przypadkowo włączyć sygnały dźwiękowe. Według naszych informatorów, nie umiał ich wyłączyć. Hałas obudził mieszkańców zamkniętego osiedla, zaczęli dzwonić na policję. Kierowca z włączonymi syrenami wyjechał z osiedla i przejechał do siedziby jednej ze służb specjalnych, mieszczącej się nieopodal. Tam prosił o pomoc. Gdy wysiadł z pojazdu, limuzyna się zatrzasnęła”. Ciekaw jestem, jak wyglądało (i ile trwało) szkolenie kierowcy, który nie potrafił ogarnąć auta, którym miał wozić VIPa. Tak, wiem, obsługa takiego auta nie jest prosta (bo można np. wyjebać przyciskiem przednią szybę), ale coś się mnie wydaje, że ktoś, kto pracuje w SOP (jako kierowca) powinien się potrafić w tym odnaleźć.


W Gdańsku przez jakiś czas trwała bitwa o pomnik. Przyzwoici ludzie chcieli się pozbyć pomnika Jankowskiego. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w obecnej chwili praktycznie nie ma najmniejszych wątpliwości w kwestii tego, czy ów wykorzystywał seksualnie dzieci. Pomnik został obalony nocą (zaś wywalanie pomnika zostało uwiecznione na nagraniu). Dzień później weszli działacze „Solidarności” cali na biało i postawili pomnik na cokole (wcześniej Piotr Duda złożył, kurwa, kwiaty przed cokołem). Szef „Solidarności” (z której została już praktycznie nazwa) odgrażał się, że oni będą pomnika pilnować i żeby elementy wywrotowe (musiałem) miały się na baczności. W tym miejscu pora na dygresję. Sporo ludzi (ok, jakaś część ludzi, ale „sporo” brzmi poważniej) dziwi się świętojebliwości „Solidarności”, która tak bardzo uczepiła się krzyża, że nie potrafi sobie odpuścić nawet w tak ewidentnej sytuacji. Otóż jakiś czas temu sobie czytałem „Klęskę Solidarności” Davida Osta. Książkę polecam, ale uprzedzam, że nie jest to przyjemna lektura. Otóż w pewnym momencie Ost opisuje (ze zdziwieniem), że „Solidarność” zamiast zajmować się robotnikami, którzy zaczęli być dymani po 89, zajmuje się, na ten przykład, aborcją. Prócz tego, dodał, że ludzie, którzy usiłowali przypominać, że może by tak jednak bronić robotników, byli wypierdalani (albo spychani na margines, żeby nie przeszkadzać w zbożnym dziele). Działo się to w chuj lat temu, więc ciężko oczekiwać od tej organizacji, żeby nagle się ogarnęła. Aczkolwiek upadek organizacji, która zaczynała od obrony najsłabszych i w pewnym momencie dotarła do bronienia oprawców i potępiania najsłabszych (zarzucanie im kłamstwa nie jest niczym innym, jak aktem potępienia), ma, kurwa, wymiar wręcz absolutny. Na tym sprawa pomnika się nie skończyła, bo na początku marca: „Rada Miasta Gdańska zdecydowała o rozbiórce pomnika ks. prałata Henryka Jankowskiego i o zmianie nazwy skweru, który nosił jego imię. Wcześniej na tej samej sesji radni pozbawili duchownego tytułu honorowego obywatela miasta Gdańska”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że radni partii, która wzięła sobie na sztandary „obronę rodziny” i której wódz darł ryj „wara od naszych dzieci” nie wzięli udziału w głosowaniu. Przewodniczący klubu radnych PiS, Kacper Płażyński (o którym za moment się rozpisze), tłumaczył to „niegłosowanie” tym, że władze Gdańska to pała, bo hurr durr, trzeba powołać specjalną komisję: „Zgódźcie się na powołanie komisji, poczekajcie na wyniki jej pracy i wtedy decydujcie, czy postać tę można w Gdańsku upamiętniać, czy nie”. W tym miejscu chciałbym przekazać panu Płażyńskiemu moje najszersze YOU HAD ONE JOB. Ja wiem, że PiS musi bronić duchownych „z automatu”, bo jakoś trzeba zapracować na to, żeby Kościół mógł (jak zawsze) stwierdzić, że „nie popieramy żadnych kandydatów, ALE (...)”, jednakowoż, kurwa, rzygać mi się chce jak czytam tego rodzaju „śliskie” wypowiedzi. Tak nawiasem mówiąc, PiSowi ta „obrona rodziny” i okrzyki „wara od naszych dzieci” mogą wyjść bokiem już niebawem, bo 11 maja będzie można obejrzeć film Sekielskiego. Innymi słowy, ktoś powie PiSowi „sprawdzam” i zobaczy, jak to jest z tą obroną dzieci.


Na początku marca w mediach pojawił się news, w którym stało, że były kandydat na prezydenta Gdańska, Kacper Płażyński, zarejestrował się jako bezrobotny i: „W ramach unijnego programu "POWER" polityk otrzymał około 20 tys. zł. Jest to najwyższy możliwy pułap dofinansowania. Dzięki pomocy finansowej Płażyński otworzył kancelarię adwokacką.” Ponieważ o sprawie zrobiło się głośno, Płażyński postanowił się odnieść do sprawy na swoim ćwitrze: „"Śledczy" Wyborczej odkrył, że prowadzę kancelarię adwokacką i legalnie dostałem dofinansowanie na swoją działalność gospodarczą #JaCieNieMoge Afera na miarę Wyborczej. Dziękuję za reklamę (w tym miejscu była emotka)”. Ponieważ (co zrozumiałe) sprawa nie przysychała, pan Płażyński się wkurwił i postanowił zaorać krytyków: „W maju zrezygnowałem z dotychczasowej pracy. Od tamtego czasu byłem bezrobotny. Zgodnie z prawem otrzymałem środki unijne na pierwszą działalność gospodarczą tak jak dostają tysiące innych młodych Polaków (też adwokatów). Artykuł w wyborczej to zwykłe szczucie i dno.” Zanim przejdę dalej, uprzedzam, że można być bezczelnym, można być zajebiście bezczelnym i można być Kacprem Płażyńskim (tak więc, You have been warned). No to jedziemy. Kacper Płażyński oznajmił, że zrezygnował z roboty w maju. Żeby sobie ułatwić obliczenia, załóżmy, że pracował do końca maja. Zerkamy do oświadczenia majątkowego pana Płażyńskiego, a tam stoi, że w 2018 zarobił (z umów o dzieło/zleceń) 68.922 zety. Poza tym, Pan Płażyński miał 69 tysi PLN-ów oszczędności i posiada (między innymi) mieszkanie warte pół bańki (+ kawałek domu i lokalu mieszkalnego). Kredytów brak. No ale skupmy się na zarobkach. Po zaprzęgnięciu kalkulatora wychodzi nam, że Płażyński zarabiał (średnio) 13.784 brutto miesięcznie. Moim zdaniem, całkiem nieźle sobie radził, jak na kogoś, kto potrzebował dofinansowania na aktywizację zawodową dla osób mających problem ze znalezieniem pracy. Z tego wszystkiego by wynikało, że Płażyński starał się o dofinansowanie, mimo że zarobienie tych 20 kawałków zajęłoby mu niecałe 2 miesiące. Abstrahując od tego, że mógł sobie tę swoją kance spokojnie sfinansować z oszczędności i zostałoby mu 49 tysięcy. No chyba, że te oszczędności to jakiś „Zapas Nienaruszalny”? Względnie, może chodzić o to, że jeśli oszczędności Płażyńskiego spadną poniżej pewnego poziomu, to nie będą mu chcieli rezerwować stolików w jakiejś fancy restauracji? Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że Płażyński jebnął robotą i nie pracował przez 9 miesięcy (jeżeli mówi, że nie pracował do marca 2019, to ja mu wierzę), żeby się móc postarać o dofinansowanie. W ciągu tych 9 miesięcy (wnioskując ze średnich zarobków z 2018) zarobiłby jakieś 120 tysięcy z hakiem. Ciekawe, czy sobie powtarza przed lustrem „a jednak, warto było!”. Nie, jeszcze nie możemy tego zakończyć (choć ja sam mam już szczerze dosyć), bo w narracji Płażyńskiego brakuje jednego elementu. Otóż, owszem, zrezygnował on z pracy, ale zrobił to dlatego, że startował w wyborach prezydenckich (nie zaś z jakichś przyczyn niezależnych/etc.). Tak więc, mamy typowego elitariusza, który na dobrą sprawę „sra pieniędzmi”, mającego na tyle mocne plecy, że partia rządząca wystawiła go w wyborach na prezia sporego miasta (na którą to kampanię na pewno poszło od chuja szekli, jak nie więcej). Elitariusz o mentalności bazarowego cwaniaczka, wyciąga rękę po kasę, z której skorzystać powinien ktoś gorzej sytuowany (kto na serio ma problemy ze znalezieniem roboty). Tenże sam elitariusz jest na tyle, kurwa, bezczelny, że tłumaczy, że on tylko korzysta z dofinansowania „tak jak tysiące młodych Polaków”. No nie wydaje mi się, żeby tysiące młodych Polaków startowało w wyborach na prezia Gdańska, ale mogę być w błędzie.


Ostatnim tematem, nad którym się pochylę w niniejszym Przeglądzie będzie kwestia szczucia polityków opozycyjnych przez media rządowe (wspierane dronami). Ja jestem wielkim fanem przypierdalania się do polityków, ale jest spora różnica między przypierdalaniem się, a szczuciem. Skupię się na dwóch osobach (Dulkiewicz i Trzaskowski), bo na ich przykładzie widać, jak działa rządowa machina hejtowo-propagandowa. Na początku marca rządowe media i drony dokonały aktu zesrania się, albowiem prezydentka Gdańska kupiła sobie wódkę w sklepie. Poza tym, miała czelność pojawić się w sklepie w otoczeniu ochroniarzy (no i po co jej ci ochroniarze? Przecież nie jest tak, że poprzedni prezio Gdańska został zamordowany, a nie, czekajcie). Stopień popierdolenia komentarzy był tak duży, że Prezydent RP przemówił ludzkim głosem i napisał, że to jej prywatna sprawa i niech się ludzie od niej odpierdolą (za co został zjebany przez drony i rosyjskie konta). Sprawa jest o tyle przejebana, że to nie było tak, że jakiś Bogdan607 „przypadkiem” zobaczył, że kupuje alkohol. Nic z tych rzeczy. Ktoś upublicznił nagranie z monitoringu z Biedry (tzn. pracownik zewnętrznej firmy ochroniarskiej „nagrał monitor” telefonem). Biedra przeprosiła za to, co się stało i wyjebana została jedna z pracownic, która pozwała Biedrę (reprezentować pracownicę będzie Płażyński). Gwoli ścisłości, pracownica tłumaczyła się tym, że to nie ona upubliczniła nagranie. Nie jestem specem od prawa (tzn. znam się na nim lepiej od duetu Patryk&Sebastian, ale to żadne osiągnięcie), ale wydaje mi się, że jeżeli pracownica „odpowiadała” za monitoring, to zwolnienie jej za to, że dopuściła do tego, że ktoś to nagrał na telefon, to Biedra była w prawie. Jeżeli ktoś z was ogarnia ten kawałek prawa, to bym prosił o doedukowanie, żebym nie był jak ten Sebastian Kaleta. Rządowe mendia się przyczaiły i chwilę potem zaczęły się przypierdalać o to, że: „Dulkiewicz rozpoczęła prezydenturę w Gdańsku z nowym łańcuchem. Wisior ze srebra i bursztynu kosztował ponad 18 tys. zł”. Dopiero w artykule możemy przeczytać, że „Dotychczasowy łańcuch prezydenta Pawła Adamowicza trafi do Muzeum Gdańska, tak jak wszystkie pamiątki po prezydencie”. Kronikarski obowiązek (któryż to już raz w tym Przeglądzie...) każe wspomnieć o tym, że nieco później na Dulkiewicz rzuciły się internetowe drony i zaczęły tłumaczyć, że nowy łańcuch jest chujowy, bo nie ma tam orła (no oczywiście, że jest, ale lepiej się zrzygać w internetach niż cokolwiek sprawdzić). Jeżeli chodzi o Trzaskowskiego to ten ma zamaszyście przejebane od samego początku (IMHO, dowodzi to tego, że PiSowi na serio zależało na Wawie i na serio uwierzono tam, że Jaki może wygrać i to, co teraz obserwujemy to fallout po gigantycznym bólu dupy). Za co hejtowany jest Trzaskowski? Ano np. za to, że: „Trzaskowski przyjął ambasadora Ukrainy. Na stole banany, pojemnik z jedzeniem i ogólny bałagan” (to ćwit TVP info). Rozumiem, że zdaniem telewizji rządowej, biurko powinno być nieskazitelnie czyste (takie, jak miał Patryk Jaki w trakcie swojej wizualizacji „co zrobię, jak zostanę prezydentem Warszawy [ciekawe co się dzieje z tym biurkiem? Może Jaki planuje zabranie go ze sobą do Brukseli?]). Aczkolwiek mistrzostwem było przypierdalanie się do Trzaskowskiego za to, że w przetargu na tramwaje nie wygrała droższa oferta (i nie, nie chodziło o to, że oferta była o złotówkę droższa, more like „dzieści” procent). Przypierdalanie się rozpoczął Sebastian Kaleta, który napisał był na ćwitrze: „Miasto ma gigantyczne środki na kupno nowych składów, a Prezydent Warszawy cieszy się, że popłyną one do koreańskiego giganta, a nie do polskiego przedsiębiorstwa i pracowników. Pamietacie kampanijne - po co nam CPK, skoro mamy lotnisko w Berlinie? Tak to wygląda w praktyce.”. Chwilę później przyłączył się do tego Łukasz Schreiber: „Pan Prezydent Trzaskowski cieszy się z przetargu. Byłoby pięknie gdyby dostawcą tramwajów okazała się polska firma - taka jak np. PESA z mojej Bydgoszczy. A tak, no cóż...”. A potem ruszyła cała machina z TVP na czele. Jestem się w stanie założyć o to, że gdyby Wawa wybrała droższą ofertę, to tenże sam Sebastian Kaleta złożyłby wniosek do CBA o kontrolę, no bo przecież Dyscyplina Finansów Publicznych i Prawo Zamówień Publicznych , a w ogóle, to co sobie ten Trzaskowski myśli, że trwoni pieniądze Warszawiaków, PEWNIE ŁAPÓWKĘ JAKĄ WZIAŁ! Of korz PESA się odwołała (bo szefy miały raczej niewielki wybór, na ich miejsce jest pewnie w chuj chętnych). Na moment sprawa przyschła, aż tu nagle Bogdan607 oznajmił na ćwitrze, że: „Sukces Trzaskowskiego Krajowa Izba Odwoławcza zakończyła postępowanie dotyczące przetargu zorganizowanego przez Tramwaje Warszawskie. Wybór będzie musiał zostać unieważniony”. Wpis ten był pięknym przykładem researchu Ziemkiewiczowskiego (no ale z jakiegoś powodu Bogdan607 dostał fuchę w TVP, nieprawdaż?), albowiem (o czym nawet napisano na TVP Info) Warszawskie Tramwaje będą MOGŁY unieważnić wybór, ale nie mają takiego obowiązku. Biorąc pod rozwagę stanowisko WT: „Dzisiejszy wyrok przybliża nas do momentu, gdy będziemy mogli podpisać umowę na nawet 213 nowych tramwajów”, raczej nikt nie będzie niczego unieważniał. Przyznaję, że to tylko kilka przykładów, bo gdybym chciał opisać wszystkie, to musiałbym tu wyjebać książkę całą. Przykładów kilka ale spektrum spierdolenia dość szerokie. Od zwykłego hejtu począwszy, na czepianiu się o to, że ktoś nie złamał prawa skończywszy. Łączy je to, że do niedawna tego rodzaju wyrzygi można było znaleźć jedynie na forach, na które nie zaglądała moderacja. Teraz zajmują się tym duże media. To są chyba te ciekawe czasy, o których mawiali starzy górale.


Źródła:



https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/594156,minister-finansow-dymisja-premier.html

http://next.gazeta.pl/next/7,151003,24586429,morawiecki-budzet-nie-jest-z-gumy-deficyt-budzetowy-wzrosnie.html


https://nto.pl/patryk-jaki-szefem-komisji-ds-reprywatyzacji/ar/12066862

http://sebastiankaleta.pl/o-mnie/


https://www.rp.pl/Reprywatyzacja-w-Warszawie/190209513-Jaki-sklada-doniesienie-na-Nowaczyka-falszywe-zeznania.html


https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-gigantyczna-afera-w-polskiej-grupie-zbrojeniowej-milionowe-s,nId,2825611


https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/byly-rzecznik-mon-bartlomiej-m-z-zarzutami,904714.html






https://dorzeczy.pl/kraj/94231/Rzeczniczka-PiS-Jak-zdobedziemy-mandat-to-bedziemy-decydowac-czy-go-obejmowac.html

https://www.rp.pl/Rzecz-o-polityce/312049902-Patryk-Jaki-Mam-w-sobie-wielka-zlosc.html

https://www.tvp.info/41933339/patryk-jaki-musimy-bronic-ue-wartosciami-ktore-stanely-u-jej-podstaw

https://twitter.com/AlicjaCzubek/status/1095780275647328263

http://wyborcza.pl/7,155068,24449923,przez-brak-pracownikow-juzmielismy-przerwy-wprodukcji.html

https://twitter.com/bweglarczyk/status/1098830059207565312


https://osp.pl/artykuly/kierowca-sop-przypadkowo-wlaczyl-sygnaly-i-nie-umial-wylaczyc-potem-zatrzasnal-samochod,16509/

https://osp.pl/artykuly/kierowca-sop-przypadkowo-wlaczyl-sygnaly-i-nie-umial-wylaczyc-potem-zatrzasnal-samochod,16509/

https://wiadomosci.wp.pl/dymisja-szefa-sop-tomasz-milkowski-rezygnuje-6353692379448961a


https://www.tvp.info/41640100/pomnik-ks-jankowskiego-ma-byc-rozebrany-postanowienia-rady-zostana-wykonane

https://dorzeczy.pl/kraj/95823/Kacper-Plazynski-dostal-20-tys-zl-dotacji-Afera-na-miare-Wyborczej.html

https://twitter.com/KacperPlazynski/status/1103198238948147202 

https://twitter.com/KacperPlazynski/status/1103276398947549184


https://wiadomosci.wp.pl/aleksandra-dulkiewicz-kupila-wodke-biedronka-przeprasza-za-upublicznienie-filmu-6357503342839937a

https://twitter.com/AndrzejDuda/status/1105107358798221315



https://twitter.com/LukaszSchreiber/status/1093969659597082626

https://twitter.com/WitoldUrbanowic/status/1095698205566791680

https://twitter.com/ZGryglas/status/1096001498570469376


https://twitter.com/bogdan607/status/1110894956921667584



czwartek, 14 marca 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #47

Na początku ogłoszenie parafialne. W tym Przeglądzie będzie kilka tematów, które mnie wybitnie striggerowały. Tak więc będzie trochę więcej rzucania chujami niż zazwyczaj.


W poprzednim Przeglądzie zapowiadałem, że w tym będzie (między innymi) o karcie LGBT+. Od tamtej pory, temat z lokalnego-warszawskiego przerodził się w główny filar kampanii PiSu. Ponadprzeciętne zainteresowanie tematem wykazują również konta prowadzone przez braci zza Buga. Trochę dumałem nad tym, czy politycy partii rządzącej (+ Patryk Jaki, bo on przeca teraz „bezpartyjny”) sami zaczęli gównoburzę, czy też (po raz kolejny) przyłączyli się ochoczo do wojny informacyjnej dronów Wujka Włodka, ale trochę pogrzebałem w netach i moim zdaniem, bardziej prawdopodobny jest ten drugi scenariusz. Wystarczy prześledzić narrację (odnoszącą się do Karty LGBT+), którą budował Bezpartyjny Patryk. Otóż przed wyborami (17-10-2018) stwierdził, że: „Nigdy nie podpiszę samorządowej karty LGBT, ale to nie ma znaczenia z samorządowego punktu widzenia, bo chcę prezydentury pragmatycznej, a nie ideologicznej”. Dopowiedział coś o tym, że on jest konserwatystą/etc. Idźmy dalej. 18 lutego Trzaskowski podpisał Kartę LGBT+. Tego samego dnia, Patryk Jaki napisał na swoim ćwitrze: „Czyli nie będzie realizacji programu PO dot. smogu, Skry, zajęć dla dzieci, reprywatyzacji, metra. Są podwyżki podatków, bałagan w śmieciach. Zamiast tego mamy: Tramwaj różnorodności, "Polonez równości", Hostele i budżet LGBT. Brawo! Tak będzie w całej Polsce jak wygra PO”. I znowuż, mamy do czynienia z typowo prawackim pierdoleniem (hejtowanie LGBT dla samego hejtowania), ale wypowiedź ta nie wykracza za bardzo poza wcześniejszą narrację „ostrzegałem przed tym, że we Wawie będzie ideologiczna prezydentura”. W tym samym czasie, rosyjskie konta Twitterowe – zaczęły rozrzucać po ćwitrze wpisy, z których wynikało, że „będą dzieci uczyć masturbacji”. Do gównoburzy przyłączyła się momentalnie fringe-prawica (spod znaku Ordo Iuris/etc). Po kilku dniach, Patryk Jaki mówił już zupełnie co innego: „Patryk Jaki o karcie LGBT w Warszawie: To wprowadzanie deprawacji do szkół”. Wtedy machina propagandowa ruszyła pełną parą. Przysłowiową cebulą na torcie było wystąpienie Szeregowego Posła na konwencji PiSu, który opowiadał o tym, że: „Trudno to nazwać wychowaniem. To nie jest wychowanie, to jest właśnie socjotechnika mająca zmienić człowieka. Co jest w jej centrum? Otóż w jej centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci. To jest nie do uwierzenia”. Z cytowanej wypowiedzi prawdziwe jest tylko ostatnie zdanie. Owszem, to jest, kurwa, nie do uwierzenia, bo w standardach nie ma nic o nauce masturbacji. Jest za to sporo o potrzebie przekazania dzieciom wiedzy o tym, że niektórzy dorośli mogą chcieć je skrzywdzić i wyuczenia w dzieciach tego, żeby potrafiły poprosić kogoś o pomoc. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to bym napisał, że zapewne to jest przyczyna, dla której prawica przytulona do Kościoła, tak bardzo hejtuje te standardy. Dobra, bo zdryfowałem trochę. Wróćmy do Patryka Jakiego, który w „Kawie na Ławie” opowiadał o tym, że: „Do dzieci wprowadza się próbę relatywizacji płci. Polega to na tym, że chłopców przebierano za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców, pokazując, że płeć możecie sobie wybrać.”. I tak sobie, kurwa, dumam. Jak to się stało, że Patryk Jaki nie wiedział o tym w trakcie wyborów prezydenckich w Wawie? Owszem, usiłował bajerować centrum, ale gdyby był przekonany o tym, że w tej karcie są jakieś Straszne Rzeczy Przed Którymi Trzeba Chronić Dzieci, to wspomniałby o tym w trakcie kampanii. Nie, to nie jest tak, że sztab Jakiego nie wiedział co jest w tej karcie, bo pewnie rozmontowano ją na czynniki pierwsze. Biorąc pod rozwagę poziom kampanii Jakiego (w zakresie hejtowania Trzaskowskiego) zarzucanie temu drugiemu, że chce „deprawować dzieci i uczyć je masturbacji” idealnie by się w nią wpasowało (mendia rządowe by z przyjemnością podchwyciły temat). To trochę tak, jak ze straszliwym gęgerem. Gender Studies miały się w Polsce całkiem nieźle, aż tu nagle x lat po ich wprowadzeniu, prawica zaczęła się oburzać, że co to, kurwa, w ogóle ma znaczyć, że chłopców przebierają w sukenki/etc. (strach pomyśleć co by było, gdyby taka prawica obejrzała sobie serial na podstawie powieści „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek”). Wtedy oburzenie prawicy zostało wywołane przez Kościół (który jej powiedział, że ma się oburzyć i nie zadawać zbyt wielu pytań). Tym razem wszystko poszło znacznie szybciej, ale tak jak wtedy, ktoś powiedział prawicy, że ma się oburzać. Wtedy był to Kościół, teraz jest to Wujek Włodek (przy pomocy influencerów), którego drony od dłuższego czasu prowadzą z Zachodem wojnę informacyjną (aka walka z szeroko pojętym „Zgniłym Zachodem”). W krajach, które mają służby specjalne, co jakiś czas pojawiają się newsy o kolejnych „rozpracowanych” kontach influencerskich, farmach trolli/etc. Ponieważ w Polsce służb nie ma (no dobra, są, ale mają ważniejsze sprawy na głowie, np. nachodzenie jednego z dziennikarzy biorących udział we wcieleniówce, dzięki której powstał materiał „Polscy Neonaziści”), tropieniem zajmują się hobbyści. Osobną kwestią jest to, czy niechęć służb do tropienia tych wątków wynika z tego, że świadomość polskich władz na temat PsyOpsów ogranicza się do tego, że „trza kupić bomby ulotkowe”, czy też jest to działanie celowe, bo wiadomo co się tam odkopie i nikomu nie zależy na napisaniu raportu, za który go wyjebią z roboty (bo się okaże, że posłów partii rządzącej można uznać za farmę trolli ze względu na bezrefleksyjne rozrzucanie po internetach fejków).


Postanowiłem „rozbić” temat, albowiem w pewnym momencie zaczął się on wymykać spod kontroli. Ok, nasze władze powielają brednie, które im wciskają Putinicanis, ale po chuj im w ogóle to? Sprawa jest na tyle prosta, że już sporo o tym napisano. W 2015 straszono Polaków uchodźcami (nawet się nad tym pastwiłem – link w źródłach wrzucę). W uproszczeniu, przekaz wyglądał tak, że JAK ZAGŁOSUJECIE NA PO (albo na „nie nas”), TO DO POLSKI PRZYJADĄ ISLAMIŚCI I WSZYSTKICH NAS ZAMORDUJĄ, A POTEM ZISLAMIZUJĄ. Strategia ta okazała się skuteczna. Z racji zbliżających się wyborów usiłowano ją znowu zastosować. Tylko, że pojawił się pewien problem (już jakiś czas temu), który przewidziałby każdy, kto słyszał cokolwiek o Babci Wheaterwax i głowologii. Otóż, jak się ludzi straszy 24/7 tym samym przekazem, to się, kurwa, przyzwyczają do niego. Zainteresowanie tematem islamistycznego terroryzmu oscyluje pewnie w granicach zainteresowaniem Mamą Małej Madzi. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że PiS był łaskaw wyrzygać z siebie rasistowski spot wyborczy w trakcie kampanii samorządowej i ów spot nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem. Nie zmienia to faktu, że narrację tę usiłowano reanimować. Z uporem godnym lepszej sprawy, zajmowało się tym (i zajmuje) głównie „Do Rzeczy” (no ale tam jest największe zagęszczenie sebixo-mediaworkerów w rodzaju Wybranowskiego, Ziemkiewicza/etc). Efekty reanimacji były co prawda nieco lepsze niż w przypadku spotu wyborczego (tzn. nikt się nie wkurwił), ale nadal nikt (poza fringe prawicą) się tematem nie jarał. Nie powinno więc nikogo dziwić to, że kiedy internetowi macherzy Zjednoczonej Prawicy wypatrzyli w swoich aplikacjach do monitorowania ruchu sieciowego, że temat standardów edukacji seksualnej WHO ma potencjał i może zacząć „żreć”, zdecydowali się wcisnąć gaz w podłogę. Tym, na co nie zwrócili uwagi, był fakt, że temat „żarł” jedynie po stronie „fringe prawicy”, która jest po pierwsze zajebiście nadreprezentowana w mediach społecznościowych (wystarczy przypomnieć, że Bloger Dariusz zawiaduje bodajże trzydziestoma fanpejdżami o tematyce skrajnie-spierdolono-prawicowej). Umknęło im również to, że część kont z tejże „fringe prawicy” jest prowadzonych przez braci zza Buga (im się wydaje, że to suweren, który ich kocha, ale czasem na nich narzeka). W tym miejscu pora na dygresję. Ja tu się skupiam jedynie na wymiarze politycznym i nie pochylam się nad takim, kurwa, zwykłym ludzkim wymiarem tego, co odpierdala PiS szczując na osoby LGBT. Nie pochylam się, bo ludzie, którzy to robią, osiągnęli taki poziom doświadczenia w profesji „ludzka spierdolina”, że skale wyjebało. Nie chce się mnie nawet zastanawiać nad tym, jak się czują osoby LGBT, które słuchają tych idiotyzmów, skoro mnie, heteryka, trzęsie z wkurwienia. I na tym zakończę dygresję, bo kontynuacja tejże może sprawić, że zagęszczenie wulgaryzmów będzie tak wielkie, że utworzy się w tym miejscu osobliwość. Czy PiSowi uda się zamysł LGBT is the new uchodźcy? Wydaje mi się, że partia Jarosława Kaczyńskiego może się na tym przejechać (jak to powiedział bohater ekranizacji pasty „Fanatyk”: „i bardzo, kurwa, dobrze”). Przyczyn jest kilka. Pierwszą i najważniejszą jest to, że uchodźcami było łatwiej straszyć, bo przeciętny Polak uchodźców widział co najwyżej w mediach, albo w internetach. Z osobami LGBT jest trochę inaczej, bo to nie są lata 90-te i te osoby nie są już niewidzialne. Owszem, sytuacja nie jest jakoś specjalnie zajebista (skoro władze kraju wpadły na pomysł, że pobawią się w Putiniadę), ale jest znacznie lepsza niż te 20 lat temu (z hakiem). Nie da się więc Polaków (in general) straszyć tym, że „jak w Polsce będą geje/lesbijki to (...)”. Po drugie, część społeczeństwa jest wkurwiona na obecne władze, za to, że robiono ich w chuja w 2015 strasząc uchodźcami. Próba „straszenia ich” kolejnym tematem skończy się backlashem (któren widać już w internetach). Po trzecie, jakaś część społeczeństwa (ciężko mi dywagować o tym, jak duża i jak mała) potraktuje narracje PiSu jak szczucie na swoich bliskich (synów, córki, braci), na swoich przyjaciół/etc. Po czwarte, pomimo starań Kościoła i prawicy, robimy się (jako społeczeństwo) nieco bardziej tolerancyjni z roku na rok. Chodzi mi, rzecz jasna, o „starsze” roczniki, bo jak się czyta młodych ludzi w internetach, to widać wyraźnie, że spora część z nich nie bardzo rozumie po chuj się oszołomstwo do LGBT przypierdala. Of korz, z tą tolerancją nadal nie jest tak różowo (przprszm, musiałem), bo nadal (niestety) zdarzają się sytuacje, w których rodzina wypierdala z domu dzieciaka za to, że ma „nie taką jak trzeba” orientację seksualną (i dlatego potrzebne są hostele, w których te osoby będą się mogły przechować). Nadal pojawiają się osoby, które usiłują się autopromować na homofobii. Dobrym przykładem może być pewna sportswomanka, która co prawda wie, że jej dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim, ale nie bardzo wie po czyjej stronie (i po temu rozkminiała, czy jej dziadek by sobie życzył Warszawy przyjaznej dla osób LGBT, czy też walczył o Warszawę wolną od osób LGBT). W tym miejscu sobie pozwolę na „pogdybanie”, ale wydaje mi się, że jakaś część partii rządzącej (i okolic) zdaje sobie sprawę z tego, że rozkręcanie tych konkretnych hejtów było pomysłem cokolwiek durnym i przebąkują, że w sumie całe to gadanie o LGBT, to „wina opozycji”. Przedstawiam wam Michała Dworczyka (szef KPRM): „Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnej rewolucji, do żadnej wojny ideologicznej. Chciałaby ją rozpętać opozycja”. Wypowiedź ni chuja nie pasuje do sytuacji w Warszawie, bo w Wawie opozycją jest PiS, więc mogła to być próba wybadania gruntu. Aczkolwiek, zastrzegam, że to tylko moje gdybanie i może po prostu Dworczyk się trochę zakiwał.


Tak na samiutki koniec rozważań nad kartą LGBT+ i standardów WHO, taka jedna rzecz. Polska prawica zachowuje się tak, jakby absokurwalutnie nie miała żadnej styczności z dziećmi. Straszliwy ból dupy, który wywołuje fragment matrycy: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa”. Ktoś, kto nie ma styczności z dziećmi, uzna ten fragment za oburzający, bo BĘDĄ UCZYĆ DZIECI MASTURBACJI. Nieco inaczej na to spojrzą ludzie, którzy mają styczność z dziećmi (i zwracają uwagę na to, co dzieci robią). Tak się bowiem składa, że w pewnym momencie dzieci wchodzą w okres ponadprzeciętnego zainteresowania swoimi i cudzymi (że tak pozwolę sobie zacytować Monty Pythona) „częściami niesfornymi”. Sporym problemem, z którym muszą się zmierzyć rodzice jest  wytłumaczenie dzieciom, że prezentowanie części niesfornych szerszej publice jest nie do końca społecznie akceptowalne (tak samo, jak machanie nimi/etc). Wydaje mi się, że część rodziców z przyjemnością przyjęłaby wsparcie w tej materii (tzn. w tłumaczeniu, nie zaś w machaniu częściami niesfornymi [no oczywiście, że musiałem]), bo może akurat edukatorowi łatwiej będzie znaleźć argumentację, która przemówi do dziecka. Bardzo istotna jest tu również kwestia podejścia. Człowiek „wyposażony” w odpowiednią wiedzę (i posiadający doświadczenie w rozmowach z dzieciakami) będzie miał zupełnie inne podejście niż rodzic, który co prawda cieszy się z tego, że jego latorośl rozwija się prawidłowo, ale z drugiej strony, chciałby żeby ten etap zainteresowania częściami niesfornymi (połączony z prezentowaniem tychże „w przestrzeni publicznej”/etc.) przeminął w miarę szybko i bezproblemowo. Tak swoją drogą, nie wiem, jak bardzo trzeba mieć sprany łeb, żeby uznać, że Światowa Organizacja Zdrowia chce, żeby ktoś, kurwa, uczył przedszkolaki masturbacji. I wcale, a wcale nie jest alarmujące to, że podobne myśli zalęgły się w głowie Rzecznika Praw Dziecka (niestety, nazwa tego stanowiska stała się kolejnym, najkrótszym, nieśmiesznym, dowcipem). Warto również pamiętać o tym, że część polityków/działaczy, którzy tak głośno sprzeciwiają się przekazywaniu dzieciom jakichkolwiek informacji w zakresie ludzkiej seksualności, niezdrowo podnieca się umieszczaniem w przestrzeni publicznej bannerów z pokawałkowanymi płodami.    


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

Do tej pory linkowałem Patronite na samym końcu, ale od pewnego czasu Mój Kolega Marcin  zaczął mi tłumaczyć, że lepiej by było, żebym link wrzucał w tekście. Próbowałem tłumaczyć, że przeca równie dobrze może być na samym spodzie, ale Mój Kolega Marcin nie odpuszczał i zagroził, że jak tak dalej pójdzie to już nigdy więcej nie zaprosi mnie na kanapkę z grillowaną psiną (Mój Kolega Marcin też jest z Podkarpacia). Tak więc, Mój Kolego Marcinie, to dla Ciebie ;*

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Teraz pora na odrobinę archeologii i kolejny zblokowany temat. Na samym początku muszę posypać głowę obierkami z cebuli i przyznać, że jakem pisał tekst o Gdańsku, to zakładałem, że politycy partii rządzącej (i rządowi mediaworkerzy) byli zbyt głupi, żeby zrozumieć, czym może skończyć się szczucie na polityków. Potem w follow upie dopisałem, że po tym, jak prezydent Gdańska został zamordowany, wymówka „byliśmy głupi” nie ma racji bytu. To, co wydarzyło się w przysłowiowym międzyczasie sugeruje, że nasze władze z premedytacją podkręcają atmosferę sporu politycznego i liczą na to, że zaatakowany zostanie ktoś od nich (domyślam się, że jebie ich to, czy ten ktoś przeżyje). Wszystko po to, żeby móc zbudować narrację „to my jesteśmy ofiarami”. Parę dni po tym, jak Stefan W.  zamordował Pawła Adamowicza, Państwowa Agencja Prasowa przyjebała fejkiem, z którego wynikało, że Stefan W. usiłował wejść na teren Pałacu Prezydenckiego (fejk został szybko zdebunkowany przez SOP). Minęło kilka dni i nagle media obiegła wiadomość „PRÓBA SFORSOWANIA BRAM PAŁACU PREZYDENCKIEGO”. No przyznam, kurwa, szczerze, że mnie trochę to zmroziło. Of korz rządowi mediaworkerzy, którzy apelowali o nienazywanie mordu politycznego w Gdańsku mordem politycznym i „niewykorzystywanie tego zdarzenia politycznie” (ci sami, którzy budowali swoje kariery medialne w oparciu o idiotyzmy o „zamachu smoleńskim”) momentalnie przeprowadzili wywiad z rzecznikiem Prezydenta RP, który powiedział, że : „Całe szczęście pan prezydenta nie było na terenie Pałacu Prezydenckiego, bo przebywa w Davos. Ale ten mężczyzna nie musiał tego wiedzieć” (mój ukochany portal w Polityce miał praktycznie cała stronę główną zawaloną tym tematem). Bardzo szybko okazało się, że ziomek, który wyjebał w barierę przed ogrodzeniem miał spore przesunięcie w fazie i nie bardzo wiedział co się dzieje (tak więc, rzecznik miał trochę racji, mężczyzna nie wiedział, czy Prezydent RP jest „u siebie”, bo generalnie to niewiele kojarzył). A potem doszło do incydentu pod TVP, w trakcie którego protestujący pokrzykiwali na Magdalenę Ogórek (blokowali jej przejazd/etc.). Po jakimś czasie okazało się, że rządowym mediaworkerom znudziło się czekanie na to, aż ktoś sam z siebie odjebie jakąś inbe i wysłali do protestujących typa z „Pyty.pl”, który w gustownym przebraniu podkręcał atmosferę protestu. Of korz, protestujących to nie tłumaczy, bo nie powinni się dać prowokować jakiemuś dzbanowi ze sztuczną brodą, ale wart odnotowania jest fakt, że rządowe media miały udział w tym, co się tam odjebało. Co zrozumiałe, po tym incydencie nie mogło zabraknąć komentarzy rządowych mediaworkerów. Pozwolę sobie wybrać te najbardziej zjawiskowe i opatrzyć je swoim komentarzem. Na pierwszy ogień idzie Ziemiec, który powiedział: „Jest o włos od wielkiej tragedii. Emocje są ogromne, trzeba powiedzieć stop (…)". Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że słowa „jest o krok od wielkiej tragedii” padły trzy tygodnie po tym, jak Stefan W. zamordował Pawła Adamowicza. Jeżeli to, zdaniem Ziemca, nie była „wielka tragedia”, to nie wiem, kurwa, co by nią miało być. Drugi Katyń? Potem było już tylko lepiej. Marek Suski opowiedział o tym, że: „opozycja próbuje rozhuśtać nastroje, to niebezpieczne”. Ów cytat brzmi cudownie, szczególnie w kontekście tego, co PiS teraz odpierdala w ramach szczucia na mniejszości seksualne (no alle, to zapewne nie jest „próba rozhuśtania nastrojów”). Przedostatni komentarz jest autorstwa ulubionego mediaworkera na telefon, Wojciecha Biedronia: „Przegrali wybory samorządowe, a ustawki z taśmami onetu, nagraniami Wyborczej i wściekłość dekanek nie poruszyły sondażami. Efekt? Agresja podszyta frustracją i próba fizycznej eliminacji oraz atak na Magdalenę Ogórek .Obrońcy demokracji spuszczeni ze smyczy i bez kagańców.”. Ciekaw jestem, jak zareagowałyby media rządowe, gdyby ktoś po zabójstwie Pawła Adamowicza napisał „Przegrali wybory prezydenckie w Gdańsku, a ustawki rządowych mediów nie poruszyły sondażami. Efekt? Agresja podszyta frustracją i udana próba fizycznej eliminacji Pawła Adamowicza. Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości spuszczeni ze smyczy i bez kagańców”. Kurwa, to jest na serio zjawiskowe. Parę tygodni po mordzie politycznym typ wyrzyguje z siebie jakieś idiotyzmy o „próbie fizycznej eliminacji” po tym, jak ktoś Magdalenie Ogórek nalepił kartkę na samochodzie. Na deser zostawiłem sobie Marzenę Nykiel (również „w Polityce”), która napisała była, że: „Atak na Magdalenę Ogórek to ostatni sygnał ostrzegawczy. Działania PO prowadzą do rozlewu krwi”. I znowuż, okazuje się, że mord polityczny na Pawle Adamowiczu to nie to samo co „rozlew krwi”, bo do tego to może dopiero dojść. Do niedawna, rządowi mediaworkerzy (i politycy) z niecierpliwością wyczekiwali kolejnych zamachów terrorystycznych. Teraz z niecierpliwością czekają na to, aż coś złego spotka kogoś z PiSu (albo okolic). O tym, że są do takiego zdarzenia przygotowani lepiej niż dobrze świadczą cytowane przeze mnie wypowiedzi.


Wszystko wskazuje na to, że niebawem będziemy mieli do czynienia z protestem nauczycielskim o cokolwiek masowej skali. Jako dziecię nauczycielki (teraz już emerytowanej) zdaje sobie sprawę z tego, że przedstawiciele tego konkretnego zawodu byli dymani przez wszystkie kolejne rządy. Nie jestem w stanie wskazać władz, które jako pierwsze postanowiły szczuć społeczeństwo na nauczycieli (patrzcie, jak się, kurwa, opierdalają! Pracują kilkanaście godzin na tydzień i jeszcze podwyżek chcą). Jeżeli ktoś pamięta, kiedy to się zaczęło, to bym prosił o doinformowanie. Anyhow, między obecnymi i poprzednimi władzami trwa batalia pt. „to wyście bardziej w chuja nauczycieli robili, a my ich bardziej szanujemy/szanowaliśmy). W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że to za koalicji PO-PSL ówczesna szefowa MEN, Joanna Kluzik-Rostkowska, powiedziała, że: „Nie mam żadnych wątpliwości, że Karta nauczyciela powinna być wyrzucona. To jeden z pierwszych dokumentów stanu wojennego (…) Dziś mamy dosyć głęboki niż demograficzny. To powinno prowokować do takiego zarządzania kadrą nauczycielską, żeby w szkole zostawali najlepsi. Karta na pewno temu nie pomaga”. Ja pewnie jakoś uprzedzony jestem, ale dla mnie to brzmiało, jak utyskiwanie na to, że przez tę jebaną KN nie można wypierdalać nauczycieli ze szkół. Co prawda można by było skorzystać z tego, że jest niż i pokombinować tak, żeby klasy były mniej liczne, ale po chuj, skoro można dumać na tym, ile się zaoszczędzi na wypierdalaniu nauczycieli. No ale, wracajmy do myśli przewodniej. Ponieważ nauczyciele nie dali się ustawić do pionu i nadal twardo obstają przy swoich postulatach, PiS uruchomił drony i influencerów. Zapewne niebawem będzie można w necie znaleźć „świadectwa” nauczycieli i nauczycielek, którzy PRZENIGDY NIE PROTESTOWALIBY TAK, ŻEBY DZIECI NA TYM UCIERPIAŁY (PS – ZNP, to kurwa świnia!). Uruchomiono również aktyw partyjny. Z jednym przedstawicielem aktywu dane mi było się posprzeczać na ćwitrze. Zaczęło się od tego, że pan Błażej Poboży był łaskaw wrzucić na ćwitra wyniki sondażu, z  którego wynikało, że większość Polaków nie popiera strajku nauczycieli i dodał komentarz  „Polacy o proteście nauczycieli”. Pozwoliłem sobie zaczepić Pana Doktora Pobożego i napisać, że „Uwielbiam sytuacje, w których ludzie zarabiający kilka razy więcej od nauczycieli, zajmują się szczuciem na belfrów.” Do ćwita dołączyłem screena z oświadczenia majątkowego Pana Doktora Pobożego, gdzie stało, że ów zarobił w 2018 (oświadczenie złożył 14-12-2018) 207 koła z hakiem (z czego te 207 na umowie o prace). Pan Doktor Błażej przyjął to, jak przystało na polityka, na klatę i napisał: „Z dwóch stosunków pracy na umowy o pracę (pełny etat). Kwoty brutto. A teraz BAN.” Zanim Panu Doktorowi udało się kliknąć w odpowiedni button, zdążyłem mu jeszcze odpisać, żeby mi wypłakał rzekę (i porobić screeny, żeby nie musieć uruchamiać „prawego konta”). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Pan Doktor tłumaczył bana (bo go uprzejmie zapytano ocb) tym, że zbanował mnie za „za bezmyślność i wulgaryzmy.”. Tak se myślę, że gdyby Poboży banował za bezmyślność, to po tym, jak się zrzygał na nauczycieli zarabiajacych kilka razy mniej od niego, powinien (co najmniej) skasować konto. Muszę w tym miejscu przyznać, że trochę nakłamałem Panu Doktorowi, bo tak naprawdę, to nie uwielbiam tych sytuacji, tylko mnie one wkurwiają straszliwie. Mnie naprawdę chuj obchodzi ile zarabia ten, czy inny polityk. Jednakowoż uważam, że jak już zarabia tyle, ile zarabia, to mógłby łaskawie się odpierdolić od tych, którzy są gorzej sytuowani i nie szczuć na nich nikogo. Od tamtej pory trwa w partii rządzącej plebiscyt na najbardziej zjebaną wypowiedź. Krzysztof Szczerski usiłował realizować przekaz dnia (500+) i trochę się nie wstrzelił: „Nauczyciele nie mają obowiązku życia w celibacie. W związku z powyższym także te transfery, które są dzisiaj dokonywane np. dla rodzin polskich – 500 plus – to też dotyczy nauczycieli”. Ponieważ został za wypowiedź zjebany uznał, że warto rzucić jakimś non-apology: „Jest mi niezmiernie przykro, że moje słowa, wypowiedziane w ostatnią sobotę w Programie 3 Polskiego Radia, które uległy następnie zniekształceniom i celowej instrumentalizacji, mogły u odbiorców wywołać negatywne oceny co do moich intencji.” (argumentum ad wyrwanum z kontekstum wiecznie żywe). Potem Marek Suski powiedział „potrzymaj mi piwo”, a następnie dodał, że: „Posłowie mają 8 tys. zł brutto pensji podstawowej, więc jeśli nauczyciel dyplomowany ma z kawałkiem 5 tys. zł brutto, to jest to nieduża różnica między posłem a nauczycielem” (jeżeli ktoś wie, skąd oni biorą to 5 brutto, to niech da znać, bo jestem, kurwa, autentycznie ciekaw). Na pewno nie zgadniecie, w jaki sposób tłumaczył się potem ze swoich słów: „Jest mi niezmiernie przykro, że moje słowa wypowiedziane w Radiu Radom, które wyjęte z kontekstu stały się treścią artykułu w Superekspresie, uraziły wielu nauczycieli. Uprzejmie informuję, że nie było to moją intencją. Osobiście bardzo cenię i poważam zawód nauczyciela” (jeżeli waszą odpowiedzią było „wyrwane z kontekstu”, to wygraliście facepalma [albo headdeska]). Nieco później jeden z radnych PiSu, Dariusz Rudnik, stwierdził: „Jeśli nauczyciele uważają, że zarabiają tak źle, to sytuacja na rynku nie jest wcale taka zła. Można znaleźć inną pracę, która jest lepiej płatna”. Jakem pisał te słowa, to radny jeszcze nie zdecydował się na non-apology. Podsumowując, PiS robi wszystko, żeby do protestu nauczycielskiego doszło. Partia Jarosława Kaczyńskiego pokazała, że w razie czego, jest w stanie założyć kagańce politykom (trochę brawurowa stylistyka, ale alternatywą było „założyć kagańce swoim członkom”). Tym razem się na to nie zdecydowano i partia idzie na zwarcie. PiS ma ułatwione zadanie, bo (jak już wspomniałem wcześniej) od pewnego czasu wszystkie kolejne władze, zamiast zająć się problemem nauczycieli, którzy zarabiają gówniane pieniądze, wolą szczuć na nich suwerena. Dodatkowo, rządowe publikatory piszą/mówią o tym, że „nauczyciele biorą dzieci za zakładników”. Wszystko po to, żeby skłonić tych ostatnich do rezygnacji ze strajku. Ze strajkiem jest bowiem tak, że to nie jest protest uliczny, który władze mogą mieć w dupie, ze strajkiem trzeba się liczyć. Tak okołotematowo, jestem cokolwiek zafascynowany tym, jakie efekty dało (dotychczasowe) szczucie na nauczycieli. Doprowadziło ono bowiem do sytuacji, w której część społeczeństwa, w trakcie sporów na linii nauczyciele vs władza, staje po stronie władzy. Narracja o „nauczycielach nierobach”, tak bardzo się niektórym wgryzła w głowy, że jednemu z drugim nie przejdzie przez myśl to, że zadbanie o godne wynagrodzenie dla osób, które uczą jego dzieci leży w jego najlepiej pojętym interesie (nawet jeżeli władze mówią co innego). Aczkolwiek nauczyciele są tu tylko przykładem, bo tak samo rzecz się ma z pielęgniarkami, na ten przykład. Tutaj też części ludzi brakuje refleksji nad tym, że warto by było zadbać o wynagrodzenie osób, które odpowiadają za życie i zdrowie pacjentów. No, ale w dygresję poszedłem. Jeżeli czytają mnie jakieś belfry, to niech przyjmą moje najszczersze, trzymajcie się i nie dajcie się, kurwa, zadeptać temu Gangowi Olsena z Warszawy. 


Tak się złożyło, że od pewnego czasu mamy w Polsce Wiosnę, tak więc trza by się było pochylić i spojrzeć lewackim okiem. Wiosna proponuje sporo rozwiązań socjalnych, na ten przykład emerytura obywatelska, która byłaby dość sensownym rozwiązaniem w sytuacji, w której kupa ludzi zapierdala na śmieciówkach (albo została wypchnięta do prowadzenia działalności gospodarczej). Znajdują się tam również takie zamysły, jak stopniowe podwyższanie pensji minimalnej, „autobus w każdej gminie”, 500+ na każde dziecko/etc. Poza tym, można w programie znaleźć kwestie takie, jak legalizacja aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży, legalizacja związków partnerskich/etc. Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to temat ten jest w programie Wiosny raczej nieobecny. Tak swoją droga, wydaje mi się, że to trochę uczciwsze postawienie sprawy niż to, co robią obecne władze, które snują swoje sny o potędze, nie mając absokurwalutnie żadnego pojęcia o tym, jak powinna wyglądać polityka zagraniczna. No ale, wracajmy do Wiosny. O ile program „światopoglądowy” nie budzi moich zastrzeżeń, to trochę inaczej jest z programem gospodarczo-socjalnym. Pomysły są owszem, dobre, ale może być problem z ich finansowaniem. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie przemawia przeze mnie jakieś pierdololo „hurr durr za moje podatki”, chodzi mi jedynie o to, że programy socjalne wymagają nakładów, które skądś trzeba wziąć. Nie mam nic przeciwko sytuacji, w której ktoś stawia sprawę jasno i mówi „ej, chcemy sfinansować, to, to, to i to, ale będziemy musieli podwyższyć w tym celu podatki”. Nieco mnie zaś irytują sytuacje, w których ktoś mówi, że chce sfinansować to, to, to i to, jednocześnie twierdząc, że nie planuje podwyższenia podatków. Aczkolwiek warto w tym miejscu zaznaczyć, że Wiosna może sobie pozwolić na formułowanie tego rodzaju programów, bo raczej mało prawdopodobne jest to, że ta partia wygra wybory. Owszem, istnieją „matematyczne szanse”, że dzień wyborów akurat zgra się z „pikiem” sondażowym Wiosny, ale najpierw partia ta musiałaby zacząć lecieć lotem wznoszącym (póki co, słupki są raczej wyrównane). Gdyby PiS przejebał wybory parlamentarne (a trzeba przyznać, że od początku 2019 partia ta robi wszystko, żeby je spektakularnie przejebać i może być tak, że suweren postanowi zadośćuczynić tym pragnieniom), to Wiosna (IMHO, można bezpiecznie założyć, że partia ta dostanie się do Sejmu) mogłaby być częścią koalicji rządzącej. Gdyby była częścią koalicji, to mogłaby realizować swój program w mocno ograniczonym zakresie. Może być również tak, że PiS jednak się wślizgnie na drugą kadencję i wtedy Wiosna będzie w opozycji i nie będzie miała możliwości realizowania programu. Może być również tak, że nawet jeżeli PiS przejebie, to Wiosna będzie w opozycji, bo będzie powtórka z PO-PSL. Generalnie, sporo gdybania jest jeszcze, ale wydaje mi się, że program Wiosny został tak skonstruowany właśnie w oparciu o prognozy, z których wynika, że trzeba go będzie realizować w mocno okrojonej wersji. Sorry, taki mamy klimat. Of korz, pojawienie się Wiosny wywołało spore poruszenie. AntyPiS zaczął srać ogniem, albowiem hurr durr, Wiosna zepsuje wynik wyborczy Koalicji Europejskiej i da PiSowi drugą kadencję/etc./etc. Ci sami komentatorzy pytani (wcześniej) przez internautów o to, czemu PO-PSL nie prowadziło bardziej (w uproszczeniu) „progresywnej światopoglądowo” polityki, stosowali metodę zdartej płyty „bo nie mieli tego w programie”. Z tego by wynikało, że taki progresywny wyborca powinien głosować na partie takie jak Razem i Wiosna, co nie? A chuja tam! Ma głosować na Zjednoczoną Opozycję, bo jak nie, to Kaczyński wygra. Generalnie partiom progresywnym stawia się ultimatum, albo przyłączacie się do Zjednoczonej Opozycji, albo wypierdalać wy jebane pomagiery Kaczyńskiego. No dobrze, pierdolec po stronie antyPiSu był do przewidzenia, ale okazało się, że program Wiosny był niemiłą niespodzianką dla partii Wielkiego Dewelopera. PiS sobie pewnie koncypował, że Biedroń pójdzie w stronę spraw światopoglądowych i będzie go można spokojnie zaszufladkować, jako kolejnego Palikota. Prosocjalne elementy programu Wiosny sprawiły, że PiS musiał zmienić zapatrywania w tej kwestii. Doszło do dość kuriozalnej sytuacji. Na wieść o tym, że Wiosna ma w programie 500+ na każde dziecko, ministra Rafalska poszła do mediów: „Na pytanie, czy ten postulat jest realny do spełnienia, podliczyła, że kosztowałoby to budżet dodatkowe 17-18 mld zł.”. Ministra dała więc dość jednoznacznie do zrozumienia, że „nie stać nas na to”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że słowa te zostały wypowiedziane 05-02-2019. Niecałe trzy tygodnie później 23-02-2019 Jarosław Kaczyński (w trakcie konwencji) obiecał, że od lipca wprowadzone zostanie 500+ na każde dziecko. Niestety, nie możemy w tym miejscu zatrzymać karuzeli śmiechu, bo po złożeniu tej obietnicy w internetach uaktywnili się influencerzy (którzy wcześniej jeździli po Biedroniu, że co on pierdoli o tym 500+, bo przeca pieniędzy nie ma) i rozpoczęło się budowanie narracji „wcześniej nie było pieniędzy na 500+ na każde dziecko, bo budżet po rządach PO-PSL był w złym stanie” (abstrahując od wszystkiego innego, skoro była w nim kasa na 500+ w formie, w której ją wprowadzono, to chyba nie był w aż tak złym stanie, ale to tylko dygresja). I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ten budżet, co to był w złym stanie po rzadach PO-PSL, przestał być w złym stanie w ciągu niecałych 3 tygodni. No, ale skoro Al Templeton mógł przynosić do swojego baru mięso z przeszłości, to być może PiS cofnął się w połowie lutego w czasie i zajebał nazistom Złoty Pociąg. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że na tym się rzecz skończyła, bo po tym obietnicach Wielkiego Dewelopera, Biedroń powiedział, że 500+ na każde dziecko, to „przekupywanie wyborców” i dodał, że gdyby Wiosna była w Parlamencie, to nie poparła by żadnej z propozycji z „Piątki Kaczyńskiego” (tak, w tym 500+ na każde dziecko), bo „politycznie nie można wspierać Kaczyńskiego”. Halo? Operator Karuzeli Śmiechu? Zaraz osiągniemy 1.5 warpa, proszę przestać, bo się spawiuję. Nieco zaś bardziej na serio, to, co się dzieje w kontekście obietnicy 500+ na każde dziecko, to polska polityka w pigułce. Co się zaś tyczy samej Piątki Wielkiego Dewelopera, to wieść gminna niesie, że ów z nikim tego nie konsultował i po prostu sobie wyszedł i ogłosił to, co wymyślił. Zazwyczaj z pewną taką nieśmiałością podchodzę do „gminnych wieści”, ale wcześniejsze wypowiedzi Rafalskiej sugerują, że raczej nikt nie planował zmian w programie 500+ (a jeżeli już, to raczej wprowadzanie górnego limitu dochodu [od czasu do czasu politycy z partii rządzącej „wrzucali” ten temat do mediów]). Gdyby PiS planował rozszerzenie programu 500+, to raczej by to wcześniej wrzucił (i zabezpieczył na to środki w budżecie). IMHO, była to doraźna próba walki z prosocjalnym programem innej partii. Podsumowując, ta kampania parlamentarna będzie raczej długa i będzie obfitowała w tego rodzaju eventy.


Jak się tam ma nasza Zjednoczona Opozycja? Nie tak dawno temu dołączyły do niej SLD i Zieloni. Co do samej instytucji Zjednoczonej Opozycji, to pastwiłem się nad nią w notce o nic-nie-mówiącym-tytule „Zjednoczona Klęska”, albowiem moim zdaniem pomysł wtedy nie rokował (wtedy, czyli w listopadzie 2017, kiedym to pisał). Czy od tamtej pory projekt zaczął „rokować”? Niezupełnie. Tzn., ok, pojawiają się sondaże, w których ZO przeskakuje ZP, ale moim zdaniem, nie jest to zasługa ZO, ale efekt zajebistych problemów PiSu. Prawda jest bowiem taka, że rok wyborczy jest najgorszym rokiem dla PiSu, a przeca mamy dopiero środek marca. Innymi słowy, to nie jest tak, że Zjednoczona Opozycja rośnie w siłę (słupkowo-sondażową) w miarę dołączania do tej formacji kolejnych partii, ale część wyborców szuka alternatywy dla PiSu (na który głosowali, bo miał być alternatywą dla PO [na którą ludzie głosowali, bo...]). Warto w tym miejscu nadmienić, że ZO nie pomagają publicyści, napierdalający na każdą partię, która ma czelność nie przyłączyć się do ZO. Żaden z tych mędrców nie zastanawia się nad tym, czy ZO dojedzie do wyborów parlamentarnych. Tutaj wszystko zależy od tego, jak zostaną rozdane miejsca na listach. Jeżeli będą one rozdawane na zasadzie „Duży Może Więcej” i mniejsze partie zostaną zrobione w chuja, to może im się nie chcieć zjednaczać przed wyborami parlamentarnymi (bo co za różnica, czy sami się nie dostaną, czy nie dostaną się startując z listy ZO). Gdybym mógł w tym miejscu wystosować apel do tych publicystów, brzmiałby on tak: przestańcie wkurwiać wyborców, którzy nie mają ochoty głosować na Zjednoczoną Opozycję i pierdolić o tym, że „głosując na inne partie popierają PiS”, bo to, kurwa, nie zadziała. Może inaczej, nigdy w historii nazywania kogoś debilem, nikt nazywający kogoś debilem, nie był w stanie przekonać do swoich racji kogoś, kogo nazwał debilem. Cieszę się, że mogłem pomóc.

Patronite

(Tylko nie mówcie Mojemu Koledze Marcinowi, że na dole też wrzuciłem!)

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Źródła:

https://www.tvp.info/39503903/patryk-jaki-nigdy-nie-podpisze-samorzadowej-karty-lgbt

https://www.rp.pl/Warszawa/190219356-Trzaskowski-podpisal-deklaracje-LGBT-Jaki-Tak-bedzie-w-calej-Polsce-jesli-wygra-PO.html


https://www.tvp.info/41432280/patryk-jaki-o-karcie-lgbt-w-warszawie-to-wprowadzanie-deprawacji-do-szkol

https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/goscie-kawy-na-lawe-o-deklaracji-lgbt-jaki-wstyd-i-hanba-dla-warszawy,916987.html



https://dorzeczy.pl/kraj/96342/Dworczyk-Opozycja-nie-ma-zadnego-programu-wiec-probuje-rozpetac-wojne-ideologiczna.html

https://www.wprost.pl/kraj/10184361/pap-stefan-w-probowal-wedrzec-sie-na-teren-palacu-prezydenckiego-chcial-zrobic-cos-o-czym-wszyscy-beda-mowic.html

https://wiadomosci.wp.pl/w-sieci-wrze-po-ataku-na-magdalene-ogorek-przed-tvp-info-to-nie-pierwszy-raz-6345459060393601a


https://bip.warszawa.pl/NR/rdonlyres/2EED31CC-0B49-44B3-BBAC-7CF6CBB1ADF5/1402097/pobozy_blazej_leszek_poczatkowe_2018_12_14.pdf




https://www.money.pl/gospodarka/strajk-nauczycieli-suski-mowi-o-nieduzej-roznicy-w-zarobkach-poslow-i-pedagogow-sprawdzamy-6358235135535233a.html


https://www.money.pl/gospodarka/500-na-kazde-dziecko-minister-rafalska-skomentowala-pomysl-biedronia-6346319122868353a.html