czwartek, 29 lutego 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #109

 W poprzednim przeglądzie wspomniałem o tym, że jedna z najbardziej uciskanych grup społecznych napisała do premiera Donalda Tuska list, w którym domagała się równego taktowania. Jak się pewnie wszyscy domyślacie, chodziło o list bankierów, którzy tłumaczyli Tuskowi, że tych wakacji kredytowych to nie powinno być, bo jak będą, to odbędzie się to ze szkodą dla (odstawić płyny): „moralności płatniczej Polaków”. Wspominałem wtedy o tym, że moim zdaniem nie spotka się to ze zrozumieniem, bo byłby to (eufemizując) srogi przypał wizerunkowy dla nowej władzy (która to władza, będąc opozycją, miała swoje własne pomysły na to, jak wesprzeć kredytobiorców). Raczej wyraźną sugestią było to, że nikt z rządu się na temat tego listu nie zająknął publicznie. Teraz zaś okazuje się, że bankowcy mogą być jeszcze bardziej uciskani, bo rząd nadal pracuje nad tzw. „wakacjami kredytowymi” i chce rozszerzyć grupę uprawnionych (w stosunku do pierwotnych ustaleń nowego rządu). Wydaje mi się, że można w tym momencie stwierdzić, że prześladowania bankierów trwają.

Kilka dni temu na Eloneksie (niegdysiejszy Ćwiter) nastąpiło wzmożenie. Wywołała je Magda Biejat, która oznajmiła, że jest zwolenniczką wprowadzenia nocnego zakazu sprzedaży alkoholu w Warszawie. Co ciekawe, Biejat w tym samym wywiadzie powiedziała sporo innych rzeczy, ale całkowitym przypadkiem właśnie alkohol wjechał do tytułów i leadów artykułów traktujących o tym wywiadzie. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję. Przyznam szczerze, że na samym początku (gdy pojawiały się takie pomysły) byłem do nich sceptycznie nastawiony. Samo założenie wydawało mi się słuszne, bo jak chyba każdy, komu zdarzyło się w godzinach nocnych udać się do „wodopoju”, miałem styczność z sytuacjami, w których dochodziło do „ożywionej dyskusji z elementami agresji” między „niedopitymi”. Niemniej jednak wychodziłem z założenia, że jeżeli się taki zakaz wprowadzi, to „nature will find the way”, a „niedopici” znajdą sposób na dotarcie do upragnionego wodopoju. A potem się okazało, że miałem rację: wydawało mi się, albowiem dane na temat nocnych interwencji straży miejskiej i policji w miastach, w których wprowadzano ten zakaz były dość jednoznaczne i wynikało z nich, że „niedopici” w takich miejscach są mniej aktywni niż tam, gdzie nocnego zakazu sprzedaży alkoholu nie ma.

Swoją drogą wydawać by się mogło, że po tym, jak takowe dane (i to w sumie twarde) spływają i wiadomo, że jest to metoda skuteczna, propozycje wprowadzenia takiego mechanizmu w kolejnym mieście nie powinna wywoływać zbyt wielkich emocji. Otóż, nie. Wywołuje i to spore, bo krytycy całkowicie pomijają kwestię bezpieczeństwa publicznego i skupiają się na tym, że „czemu ktoś ma decydować o tym, kiedy mam pić?! Więcej zaufania do obywateli!”.  I wszystko fajnie, ale jeżeli to „więcej zaufania” zestawi się z danymi z Krakowa („W ostatnich miesiącach w godzinach obowiązywania zakazu sprzedaży alkoholu w Krakowie odnotowano średnio o 47 proc. mniej interwencji policji i spadek o blisko 40 proc. działań straży miejskiej, w porównaniu do analogicznego okresu sprzed obowiązywania uchwały”), to ja chyba wolę, żeby tego zaufania było nieco mniej. I trochę mnie dziwi to, jak bardzo orędownicy nocnej sprzedaży alkoholu ignorują dane policyjne. Nawiasem mówiąc, na temat tego zakazu wypowiedział się Trzaskowski, który stwierdził, że on nie jest zwolennikiem takiego zakazu (taka deklaracja nie powinna nikogo dziwić, jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że to właśnie części PO-wskiej fanbazy ten pomysł się nie podoba), ale dodał też, że w tej sprawie prowadzone będą konsultacje społeczne (bo część Warszawiaków się opowiada za zakazem) i jeżeli większość będzie chciała zakazu, to magistrat będzie się nad tym zastanawiał.

Teraz pora na wątek humorystyczny (ale z gatunku tych, który bawiłby znacznie bardziej, gdyby nie kontekst [od razu uprzedzam, że takie wątki będą w tym Przeglądzie dwa]). Ostatnimi czasy swoją historyczną wiedzą popisał się Robert Mazurek, który w rozmowie z Jurijem Felsztyńskim (na Kanale Zero) w ferworze dyskusji zadał swojemu rozmówcy spektakularne pytanie. Otóż. Mazurek zapytał, jak to możliwe, że rewolucje się przydarzały w wielu innych miejscach, a w Rosji akurat nie i dlaczego Rosjanie nigdy nie obalili cara. Co prawda po tym, jak jego rozmówca mu przypomniał, że jednak obalili w 1917, od razu przyznał mu rację, ale to moim zdaniem nie ma najmniejszego znaczenia. Jak w ogóle można było zadać takie pytanie? W jaki sposób przebiegał proces decyzyjny, który doprowadził Mazurka do momentu, w którym pomyślał sobie „no ok, to jest dobry moment o to, żeby zapytać, czemu w Rosji nie było rewolucji”. Jako osoba, która ostatnio zaczęła się zajmować gadaniem do mikrofonu, wiem, że czasem się może komuś przydarzyć coś, co od biedy można nazwać „brain-fartem” i powie się coś głupiego, ale to, co zrobił Mazurek jest tak bardzo spektakularne, że porównać by to można chyba jedynie do pytania o to „czemu III Rzesza niemiecka nigdy nie wywołała wojny”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Teraz możemy przejść do drugiego tematu, który mógłby nas wszystkich rozbawić „gdyby nie kontekst”. Mateusz Morawiecki od mniej więcej czerwca 2023 opowiadał o tym, że w sumie to on od zawsze był zwolennikiem tzw. „kompromisu aborcyjnego” (of korz z jego ust nie padło to „tzw.”). Temat ten pociągnął po wyborach. Teraz nastąpił ciąg dalszy. Do tego ciągu dalszego doszło po tym, jak Trzecia Droga zaproponowała, że jakby co, to zawsze można w Sejmie złożyć ustawę, mającą na celu przywrócenie tzw. „kompromisu aborcyjnego”. Morawiecki się był w tej kwestii wypowiedział i stwierdził, że on w sumie ten pomysł poprze i że w jego partii to jest trochę osób, które by to poparły, ale nie wiadomo jak będzie, bo nie będzie przymusu i każdy będzie głosował zgodnie ze swoim sumieniem. Ja mam w tym miejscu tylko jedno pytanie: niby jak ta ustawa ma zadziałać? Być może Trzeciej Drodze i Morawieckiemu umknął ten drobny szczegół, że przesłanka embriopatologiczna nie została usunięta na drodze ustawy, ale na drodze taktycznego zastosowania Trybunału Przyłębskiego. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że na temat decyzji Trybunału Przyłębskiego wypowiadały się PiSowskie tuzy i twierdziły, że no ten trybunał to nie mógł podjąć innej decyzji.

Idźmy dalej. Co będzie, gdy taką ustawę Andrzej Duda skieruje do Trybunału Przyłębskiego? Nieśmiało przypominam, że to właśnie ten upartyjniony podmiot wydał w 2020 taką, a nie inną decyzję. Jaką decyzję w tej sprawie wyda trybunał? Tak swoja drogą, to chciałbym i to bardzo, żeby teraz Trybunał uznał, że taka ustawa jest zgodna z Konstytucją. To by było bardzo, ale to bardzo spektakularne, albowiem mielibyśmy twardy dowód na to, że upolityczniony trybunał wydawał decyzje polityczne zgodnie z wolą polityczną żoliborskich „czynników decyzyjnych”. Poza tym, pięknie by to wyglądało z punktu widzenia legislacji: Trybunał Przyłębski stwierdziłby, że zgodna z konstytucją jest ustawa, w której podważany jest wcześniejszy wyrok trybunału, stwierdzający niekonstytucyjność praktycznie tej samej ustawy (praktycznie, bo są w niej również inne różnice). Gwoli ścisłości, może być tak, że Trybunał Przyłębski stwierdzi to samo, co w 2020, ale nikt się tym nie przejmie. Ta sytuacja może się rozwinąć na wiele różnych sposobów (np. Duda podpisze ustawę i nie skieruje jej do trybunału), ale każde z takich „rozwinięć” będzie oznaczało legislacyjne problemy.  A teraz dodajmy do tej układanki to, że Morawiecki popiera taką metodę wyjścia z sytuacji, do której doprowadziła jego własna partia. Powtórzę się: gdyby nie kontekst, byłoby to zabawne i to nawet bardzo.

Skoro poruszyliśmy temat Andrzeja Dudy, to warto pociągnąć go dalej. Jakiś czas temu Andrzej Duda się wypowiadał na temat pigułki „dzień po” i tłumaczył, że nie może być tak, że dzieci będą miały dostęp do takich środków, bo to „bomba hormonalna”. Ja od teraz zawsze, gdy akurat komentowane będą takie mądrości będą przypominał o tym, że o ile można się zgodzić z tym, że przyjmowanie pigułki dzień po może mieć niepożądane skutki, ale po pierwsze: każdy lek może je mieć. Po drugie zaś (co jest znacznie bardziej istotne), ciąża u 15-latki będzie miała znacznie większy wpływ na jej organizm, niż przyjęcie pigułki „dzień po” (jeżeli Duda twierdzi, że pigułka dzień po to „bomba hormonalna”, to nie wiem jak określi ciążę? „Hormonalną Supernową”?). Taka, a nie inna wypowiedź Dudy świadczy o tym, że ustawę najprawdopodobniej zawetuje. Pytaniem, które warto sobie w tym miejscu zadać jest pytanie o to „co dalej?”. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem. Odrzucenie weta jest cokolwiek nierealnym scenariuszem. Z tego zaś wynika to, że albo nastąpi próba obejścia ustawy rozporządzeniem, albo sprawa będzie się ciągnąć aż do wyborów prezydenckich. Jeżeli chodzi o moją opinię, to „nie mam zdania”, ale stawiałbym na to, że odbędzie się to drogą rozporządzenia, bo choć czekanie na wybory prezydenckie mogłoby się wydawać dobrym pomysłem (bo byłaby to kolejna kwestia, od której PiSowski kandydat nie mógłby uciec), to jednak rozporządzeniami robiono w tej kadencji już nie takie rzeczy i zasadnym byłoby postawienie pytania o to, czemu akurat tej konkretnej sprawy nie rozwiązano w ten, a nie inny sposób.

W jednym z poprzednich Przeglądów wspominałem o tym, że pewna prokuratura przechowywała dokumenty w garażu i że zupełnym przypadkiem była to ta sama prokuratura, która miała się zajmować sprawą kilometrówek Ryszarda Czarneckiego. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy się okazało, że kilka dni temu prokuratura złożyła do Parlamentu Europejskiego wniosek o uchylenie immunitetu „Obatela”. Zdziwił się jednakowoż (albo udawał, że się zdziwił) Ryszard Czarnecki, który stwierdził, że on tej decyzji nie rozumie, bo nikt go nie przesłuchał. W trakcie tej samej rozmowy dodał, że on w ogóle nie rozumie w czym problem, bo przecież zwrócił cała kasę (ponad 200 tysięcy euro [słownie dwieście tysięcy euro]). Ja się tam nie znam, bo nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że „problem” mógł mieć coś wspólnego z przyczynami, dla których Czarnecki musiał oddać całą tę kasę. Jestem autentycznie ciekaw, jak potoczy się ta sprawa, bo jakoś specjalnie skomplikowana nie jest, Czarnecki oddając tę kasę de facto (nie mylić z de iure) się przyznał do tego, że całą tę kasę (powtórzmy: 200 tysięcy euro) pobrał bezprawnie.


Kilka lat temu głośno zrobiło się o pewnej, ahem, „uczelni” o nazwie Collegium Humanum, która okazała się maszynką do wydawania dyplomów. Ponieważ w tymże przybytku „kształcili się” Zjednoczono Prawicowcy, cała sprawa została może nie tyle zamieciona pod dywan, co po prostu zignorowana przez służby. No a teraz przyszła nowa władza i ten znienawidzony przez Andrzeja Dudę (zabawnym znajduję to, że jego stryj się załapał na dyplom z tej uczelni) „terror praworządności” i służby się wyżej wymienioną uczelnią zainteresowały. Gdy się już zainteresowały, to się okazało, że sprawa jest bardzo gruba (zatrzymano siedem osób, z czego trzy należały do władz tej „uczelni”). Na stronie CBA można było przeczytać, że jeżeli chodzi o zatrzymanych, to: "Osoby zaangażowane w przestępczy proceder przyjmowały korzyści majątkowe i osobiste w zamian za wystawianie dokumentów poświadczających nieprawdę związanych z odbyciem studiów, w tym dokumentów uprawniających do zasiadania w radach nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa". I tak sobie myślę, że części Zjednoczonej Prawicy jest teraz tak po ludzku przykro. Przykro, bo zamiast załatwić sprawę tak, jak to zrobiono ze Służbą Cywilną (tl;dr chodziło o to, żeby ludzie bez kwalifikacji mogli dostawać dobre stołki) ktoś wpadł na pomysł z tą uczelnią i teraz same z tym problemy.


Na sam koniec zostawiłem sobie coś wyjątkowego. Co prawda mógłbym się tym zająć w ramach cyklu (chwilowo zawieszonego ze względu na niewielką ilość materiałów wsadowych) pt. „Hejterski Przegląd Sondażowy”, ale musiałbym długo czekać na kolejne spektakularne sondaże, a staram się teraz w miarę na bieżąco ogarniać tematy. No dobra, skoro wstęp mamy już za sobą, to przejdźmy do meritum, którym jest sondaż przeprowadzony przez jedną z moich ulubionych sondażowni o nazwie IBRIS. Cóż tym razem uczynił IBRIS? Ano zapytał Polaków co sądzą na temat tego, żeby zaminować granicę z Rosją i Białorusią. Wyniki były następujące: z pomysłem zgodziło się 28% respondentów, 54% było przeciw, a 18% nie miało zdania.  Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że „pytanie badawcze” miało sugerującą treść. Mam w związku z tym sondażem jedno pytanie: jaki jest w ogóle sens robienia takich sondaży? Jeszcze trochę i  dojdziemy do sondaży, w których respondentom zostanie zadane pytanie: czy sondażownie powinny zostać wystrzelone w kierunku najbliższej czarnej dziury?
 

 Źródła: 


https://biznes.interia.pl/gospodarka/news-wiecej-uprawnionych-do-wakacji-kredytowych-rzad-moze-zrobic-,nId,7359088

https://www.pap.pl/aktualnosci/magdalena-biejat-jestem-zwolenniczka-zakazu-nocnej-sprzedazy-alkoholu-w-warszawie

https://samorzad.pap.pl/kategoria/aktualnosci/zakaz-nocnej-sprzedazy-alkoholu-w-krakowie-przynosi-efekty-urzad-miasta

https://warszawa.tvp.pl/76171072/wejdzie-nocny-zakaz-sprzedazy-alkoholu-w-warszawie-prezydent-trzaskowski-zapowiada-konsultacje

https://pulsmedycyny.pl/premier-jestem-zwolennikiem-kompromisu-aborcyjnego-1186919

https://tvn24.pl/polska/aborcja-premier-mateusz-morawiecki-o-kompromisie-aborcyjnym-profesor-marzena-debska-komentuje-st7423880

https://radiopoznan.fm/informacje/pozostale/j-kaczynski_-trybunal-nie-mogl-podjac-innej-decyzji

https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/9442434,afera-z-dyplomami-na-collegium-humanum-wsrod-absolwentow-politycy-pis.html

https://tvn24.pl/polska/ryszard-czarnecki-wniosek-o-uchylenie-immunitetu-europosla-pis-st7792198

https://next.gazeta.pl/next/7,151003,30736838,kto-ksztalcil-sie-na-collegium-humanum-cba-weszlo-do-kuzni.html

https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/9442434,afera-z-dyplomami-na-collegium-humanum-wsrod-absolwentow-politycy-pis.html

https://www.rp.pl/konflikty-zbrojne/art39908441-sondaz-wiekszosc-polakow-przeciwna-minom-jak-zabezpieczyc-wschodnia-granice

czwartek, 22 lutego 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #108

 Zaczniemy od tematu, który pewnie dla nikogo nie będzie zaskoczeniem. Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na krótki wstęp. Otóż, PiS zapowiedział, że nikt nie przejmie mandatów po Podwójnie Ułaskawionych. Dzięki temu PiS mógłby sobie spokojnie udawać „uciskanych” przed swoim betonowym elektoratem. No bo patrzcie tylko, oni naszych legalnie wybranych legalnych (powtórzenie celowe) posłów nielegalnie wywalili z Sejmu, kto to widział. Jednakowoż od początku było wiadomo, że z tymi zapowiedziami może być różnie, bo następna w kolejce po Mariuszu Kamińskim była Monika Pawłowska. Dla niezorientowanych (w telegraficznym skrócie): Pani Monika weszła w 2019 roku do Sejmu z list SLD (z ramienia Wiosny się na tych listach znalazła), w 2019 została wiceprzewodniczącą klubu parlamentarnego Lewicy. W marcu 2021 roku uznała, że lepiej jej będzie poza Lewicą (i lewicą) i przeszła do Porozumienia Jarosława Gowina. W Porozumieniu wytrzymała całe pół roku i przeszła do PiSu (najpierw do klubu parlamentarnego, a potem do partii). W wyborach w 2023 nie udało się jej uzyskać reelekcji. A potem się okazało, że dzięki Ułaskawieniu Kamińskiego i Wąsika metodą „na Dudę” może przejąć mandat po Kamińskim. To, co nastąpiło potem, nie było pewnie zaskoczeniem dla tych, którzy znali dotychczasową historię posłanki Pawłowskiej. No i tak „na chłopski rozum”, to był dla niej pewnie „no brainer”. No bo z jednej strony miała możliwość „pozostania wierną partii”, która najprawdopodobniej w najbliższym czasie nie będzie w stanie jej niczym obdarować (bo liczba stołków maleje dość szybko, a przed nami wybory samorządowe i potencjalna strata kolejnych stołków) i liczenie na to, że być może kiedyś (po ewentualnym powrocie do władzy) jej to wynagrodzą. Z drugiej zaś strony miała przed sobą perspektywę powrotu do Sejmu już teraz i siedzenie sobie tam spokojnie, aż do kolejnych wyborów. Pointą tego kawałka miało być moje zastanawianie się nad tym, jakie są jej plany na przyszłość (bo przecież jest spalona w literalnie każdym środowisku), ale potem sobie przypomniałem, że żyję w Polsce, w kraju, w którym nie da się skompromitować tak, żeby się już nie dało kariery politycznej prowadzić. Prawda jest niestety taka, że jeżeli posłanka Pawłowska będzie komuś do czegoś potrzebna, to się nagle okaże, że co prawda jest dwulicowa i nara, ale może jednak będzie chciała wystartować z list tego, czy innego komitetu.

Istnieje sobie w naszym kraju taka państwowa instytucja jak NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa), która od jakiegoś czasu miała się zajmować walką z dezinformacją w Przestrzeni publicznej. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że był to kolejny „kawałek” państwa, który był przez Zjednoczoną Prawicę wykorzystywany do walki politycznej. W telegraficznym skrócie, instytucję tę wykorzystywano do wyszukiwania wpisów (głównie na Eloneksie [niegdysiejszy Ćwiter]) problematycznych z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy i wyszukiwaniem „kontrnarracji”. Innymi słowy: wypowiedzi/wpisy polityków opozycji były z automatu traktowane jako dezinformacja. Ja wiem, że my się niczego innego po tych ludziach nie spodziewaliśmy, ale te działania pokazują, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie liczyła się z porażką. Gdyby bowiem ktokolwiek tam myślał o tym, że raz zdobytą władzę jednak kiedyś trzeba będzie oddać, to postarano by się te działania antyopozycyjne jakoś zamaskować. Można to było robić na pierdylion sposobów. Np. ustalić, że NASK ma zajmować się informacyjnym zagrożeniem „z zagranicy” i taśmowo pod to zagrożenie podciągać wpisy i wypowiedzi nielubianych ludzi z opozycji. Ponieważ nikt się tam nie liczył (przynajmniej w momencie, w którym ruszano z tą inicjatywą) z utratą władzy, nikomu nie zależało na zachowaniu pozorów.

Nawiasem mówiąc, ta cała sprawa ma drugie dno. Jak to bowiem możliwe, że finansowany (i to milionami monet) podmiot, mający się zajmować walką z dezinformacją, praktycznie w ogóle nie zajmował się rosyjskim dezinfo? W teorii, NASK miał się zajmować (w uproszczeniu) osłoną informacyjną, gdy Rosja napadła na Ukrainę. W praktyce, tropieniem skarpetosceptyków zajmowali się zwykli internauci. I tak sobie w trakcie pisania niniejszego kawałka pomyślałem, że przyczyną, dla której nikt nie ruszał rosyjskiego dezinfo była świadomość „czynników decyzyjnych”, że jeżeli się ruszy ten temat, to się okaże, że całkiem spore grono polityków i działaczy partyjnych (np. Janusz Kowalski, Barbara Nowak i wielu, wielu innych) powiela rosyjskie narracje (np. antyszczepionkowy bełkot, który zaczął przeżywać renesans w momencie, w którym wjechała szczepionka na koronę). Nie można się więc było zajmować rosyjskim dezinfo, bo oznaczałoby to walkę ze swoimi, a jak wiemy, Zjednoczona Prawica „za czynienie dobra nie wsadzała”. Nawiasem mówiąc, ciekaw jestem czy istnieją jakieś sposoby pociągnięcia czynników decyzyjnych do odpowiedzialności za to, do czego wykorzystywano NASK. Pewnie niebawem się o tym przekonamy.

Ostatnio bardzo głośno zrobiło się o pewnym internaucie, który tworzył i nadal tworzy pod pseudonimem Pablo Morales. Tzn. zrobiło się o nim głośniej niż wcześniej, gdy został zdoxowany przez ówczesne media rządowe. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że został on zdoxowany przez tych samych ludzi, którzy lamentowali nad upadkiem obyczajów, gdy podobny los (nieco wcześniej) spotkał zawiadowcę jednego (bardzo wulgarnego i prymitywnego) prorządowego konta. No, ale to dygresja. O Bartoszu Kopani (bo tak się nazywa Pablo Morales) zrobiło się głośno po raz kolejny, bo udało się od Platformy Obywatelskiej (w ramach dostępu do informacji publicznej) wyciągnąć informacje o tym, że Kopania pobierał od PO wynagrodzenie za analizy politologiczne/etc. Chwilę po tym, gdy się o Kopani zrobiło głośno, wymyśliłem sobie taką roboczą teorię, w myśl której internetowa twórczość „Moralesa” nie miała nic wspólnego z usługami, które Kopania świadczył PO. Ta teoria wykiełkowała w mej głowie głównie dlatego, że była w niej zawarta potężna dawka ironii losu. Otóż, gdyby nie twórczość Moralesa, to absolutnie nikogo nie obchodziłoby to, że Kopania robił dla PO jakieś analizy/etc. (bo takich analiz partie zamawiają raczej sporo). Innymi słowy: Kopania sam sobie ściągnął na głowę uwagę mediów. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że na temat ten rzuciła się momentalnie Zjednoczona Prawica, która sama ma na sumieniu zylion nierozliczonych (czytaj: zamiecionych pod dywan) afer hejterskich (przykładowo, afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości, w której „nie było winnych”, choć na zewnątrz wyciekały wrażliwe informacje), albowiem okazało się, że takie działania to są jednak „be”. No ale wróćmy do meritum. Kopania tłumaczył się tym, że nie dostawał pieniędzy za usługi w social mediach. Ponieważ jest to zgodne z moją roboczą teorią, jestem skłonny mu uwierzyć. Zabawnym jednakowoż znajduję to, że (muszę się powtórzyć) sam sobie ściągnął na głowę problemy, których mógłby bezproblemowo uniknąć. Osobną kwestią jest to, że mało kogo będzie obchodziło to, za co brał, a za co nie brał pieniędzy, bo zajmował się tymi różnymi działalnościami w tym samym czasie.

Banki nie mają ostatnio dobrej passy. Najpierw cały na uprzywilejowano wjechał do debaty mBank, który zaczął się troszczyć tym, co te biedne ludzie zrobią, jak nagle im na głowę spadnie dopust boży w postaci 4-dniowego tygodnia pracy. Potem zaś Związek Banków Polskich (żeby było śmieszniej przewodniczącym rady ZPB jest prezes mBanku [ja tu zaczynam dostrzegać pewną prawidłowość, ale może to tylko moja wyobraźnia]) podbił stawkę i wystosował do Tuska pismo, w którym stało, że z tymi wakacjami kredytowymi w 2024 to sobie nowa władza powinna dać spokój. Rzecz jasna, jak przystało na przedstawicieli chyba najbardziej uprzywilejowanych środowisk zrobili to w bardzo, ahem, subtelny sposób. Pismo swoje rozpoczęli w następujący sposób (uwaga, odstawić płyny): „W imieniu sektora bankowego jeszcze raz apelujemy o odstąpienie od dalszego procedowania projektu ustawy w zakresie dotyczącym przepisów przedłużających tzw. wakacje kredytowe. Zaproponowane rozwiązania - nawet przy założeniu wprowadzenia ograniczeń dostępowych - oceniamy jako wysoce szkodliwe dla moralności płatniczej Polaków i tak już mocno nadwyrężonej ostatnimi latami rządów poprzez uprawianie polityki masowego rozdawnictwa kosztem określonych branż gospodarki i kluczowych podatników”. W telegraficznym skrócie: niechże premier coś zrobi, bo się nam Polacy za bardzo rozbisurmanią, a wtedy nieszczęście gotowe, a poza tym, to przez osiem ostatnich lat mieliśmy jako banki bardzo pod górkę (trochę szkoda, że do pisma nie dodano smutnych emotek).  


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
 

Swoją drogą, zjawiskowe jest to, że branża, która wydaje niemałe pieniądze na działania Public Relations i na działy Public Relations, nie potrafi się powstrzymać od tego rodzaju działań. Nie uwierzę w to, że żaden dział PR bankowy nie zwrócił się do przełożonych w tej sprawie i nie zasugerował, że to nie jest najlepszy pomysł i że to może jednak trochę wizerunkowi banku zaszkodzić. Tyle, że pewnie w tym miejscu doszło do prostej kalkulacji i „czynniki decyzyjne” (czytaj: prześladowani bankowcy) doszły do wniosku, że im się to po prostu opłaca. No bo tak po prawdzie, to kto poniósłby konsekwencje potencjalnego wycofania się z przedłużenia tzw. „wakacji kredytowych” na rok 2024? Banki? A gdzie tam. Przecież to nie one podejmują decyzję, tylko nowa władza i cała odpowiedzialność polityczna za tę decyzję spadłaby na nową koalicję. Jednakowoż, najprawdopodobniej nowa władza przeprowadziła własne kalkulacje i wyszło jej „co innego”. Już sam fakt wypłynięcia tego pisma świadczy o tym, że ktoś sobie chce na tym podreperować wizerunek. Jeżeli bowiem te wakacje zostaną przedłużone, to nowa władza będzie mogła sobie pompować balonik wizerunkowy pt. „widzicie? Naciskali na nas, a my się nie ugięliśmy!” Choć nie wiemy, jaka będzie ostateczna decyzja nowej władzy, to ja bym raczej obstawiał, że wakacje zostaną przedłużone, bo ich brak zostałby momentalnie wykorzystany przez obecną opozycję do opowiadania o tym, że jak tylko doszli do władzy, to stanęli po stronie banków. Obecnym rządzącym momentalnie przypomniano by ich wypowiedzi z czasów opozycji, kiedy to przedstawiano własne pomysły na pomoc kredytobiorcom. Moim zdaniem, ze zwykłej politycznej kalkulacji wynika to, że nie opłaca się „kasować” tego programu, ale to jest tylko i wyłącznie moje zdanie.

Jakiś czas temu przed Sejmem doszło do szarpaniny, bo Zjednoczona Prawica usiłowała wprowadzić do Sejmu dwóch typów, którzy dopiero co wyszli z więzienia. Paru polityków PiSu szarpało funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej.  Przyznam szczerze, że wydawało mi się (czemu nawet dałem wyraz w jednym ze swoich Głośnych Tekstów), że politycy partii Kaczyńskiego nie poniosą za to żadnych konsekwencji. Okazało się, że byłem w błędzie. 7 posłów PiSu dostało już po łapach (w wymiarze finansowym). Ponieważ PiSowcy twierdzą, że oni nie zrobili nic złego, zapewne niebawem upublicznione zostaną nagrania, na których będzie widać, jak bardzo niczego nie zrobili. W jednym z artykułów przeczytałem również wzmiankę o tym, że niewykluczone są zawiadomienia do prokuratury. Przyznam szczerze, że jestem tymi działaniami pozytywnie zaskoczony.

Na sam koniec Przeglądu zostawiłem sobie temat, który nie zostanie przeze mnie oźródłowany z przyczyn, które za moment będą oczywiste. Otóż, praktycznie zaraz po tym, jak Grzegorz Braun postanowił pobawić się gaśnicą w Sejmie i uznał, że skoro się nią już bawi, to może od razu zgasi świece Chanukowe, zaczęły się pojawiać bardzo różne narracje obronne. One sobie najpierw rezonowały po konfiarskich środowiskach, ale w miarę upływu czasu zaczęły się rozlewać tak bardzo, że pewnie już się z nimi zetknęliście. Chodzi mi konkretnie o te, w myśl których to nie jest takie oczywiste, że Braun zrobił coś złego, bo po pierwsze: co w ogóle te świece Chanukowe robiły w Sejmie, skoro w Sejmie nie ma Żydów (uroczy jegomość, który się w tym temacie produkował przed kamerą dodał, że nie ma ich „oficjalnie” [Leszek Bubel lubi to]), a po drugie, to skoro w Knesecie nie obchodzi się świąt Bożego Narodzenia „po katolicku”, to co to w ogóle za skandal z tymi świecami Chanukowymi?! Czy to jest jeszcze Polska?!?! Skrajna prawica stosuje tę metodę od lat. Pamiętam doskonale (acz nie oźródłuję tego, bo linki źródłowe już dawno zamieniły się w dead linki) Bosaka, który po tym, jak narodowcy podpalili tęczę na Zbawiksie tłumaczył, że no to w sumie nie wiadomo, czy to podpalenie to było coś złego, bo nie wiadomo do końca, czy ta tęcza tam legalnie stała. No, ale to dygresja tylko.

Innymi słowy, budowane są narracje, w myśl których tak po prawdzie, to Grzegorz Braun miał rację, bo tych świec tam w ogóle nie powinno być/etc. Najbardziej mnie przygnębia to, że tego rodzaju idiotyczne wrzutki udostępniają zwykli ludzie (czytaj: nie tylko oflagowany konfiarski szuriat). I tak sobie myślę, że tropieniem takich narracji powinien zajmować się NASK (i nie tylko). Bo one się nie biorą znikąd i ktoś (być może nawet więcej ktosiów) najwyraźniej uznał, że opłaca się mu wrzucać tego rodzaju narracje w przestrzeń publiczną. No, ale to dygresja. W tym miejscu się chciałem rozpisać w temacie tego, że mnie dziwi to, że część ludzi nie ma pojęcia o tym, że to obchodzenie Chanuki może mieć jakiś związek z historią Polski i tym, że przed wojną mieszkało w Polsce ponad trzy miliony Żydów (tak więc, ku wielkiemu przerażeniu Braunistów można powiedzieć, że mieliśmy z nimi wspólną historię), ale doszedłem do wniosku, że to bez sensu, bo trochę mi się nie chce, a po drugie tym powinny się zajmować odpowiednie instytucje państwowe.  W poprzednim zdaniu kluczowe było słowo „powinny”. Pytanie tylko, czy będzie im się chciało.


Źródła:

https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,30724075,aborcyjne-fikolki-moniki-pawlowskiej-dzis-jest-za-aborcja.html?

https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/monika-pawlowska-wraca-do-sejmu-mocno-podreperuje-stan-konta/lj5639d

https://oko.press/system-sledzenia-opozycji-w-sieci

https://wyborcza.biz/biznes/7,177150,30708519,zamiast-dezinformacja-zajmowali-sie-analizowaniem-wpisow-zagrazajacych.html

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/pablo-morales-bartosz-kopania-twitter-zarobki-platforma-obywatelska

https://natemat.pl/287105,wyborcza-ujawnila-kim-jest-smok05-z-twittera-czy-to-legalne

https://wyborcza.biz/biznes/7,147582,30704865,nie-bedzie-wakacji-kredytowych-bankowcy-pisza-list-i-naciskaja.html

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-chaos-zatrzymanie-kaminski-wasik/news-przepychanki-przed-sejmem-straz-marszalkowska-udostepnia-zdj,nId,7347484#crp_state=1

czwartek, 15 lutego 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #107

W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o tym, jak to Prezydent Andrzej Duda dostał zaproszenie do Kanału Zero i że mimo tego, że warunki miał tam cieplarniane, to jednak udało mu się zaliczyć wpadkę srogą (z Krymem). W międzyczasie okazało się, że jednym z kolejnych gości będzie Samuel Pereira. I tak sobie pomyślałem, że biorąc pod rozwagę to, jak potraktowany został Andrzej Duda, w tej rozmowie z Pereirą (którą przeprowadzał Stanowski) nie będzie zbyt wiele miejsca na warsztat dziennikarski. Niemniej jednak rzetelność blogerska (przepraszam, nie mogłem się powstrzymać) wymagała ode mnie tego, żebym ten wywiad obejrzał przed formułowaniem takich wniosków. A potem (czyli po tym, jak poświęciłem na to prawie trzy godziny swojego życia [przyznaję, że oglądałem to z przerwami]) okazało się, że w tym konkretnym przypadku można było te wnioski sformułować bez zapoznawania się z materiałem źródłowym. W telegraficznym skrócie: choć Stanowskiemu zdarzało się dość często wyzłośliwiać, to jednak na płaszczyźnie merytorycznej wyglądało to (eufemizując) mocno średnio.

Przykładowo: w pewnym momencie Stanowski (całkiem słusznie) zwraca uwagę na to, że w mediach „publicznych” była gigantyczna dysproporcja między tym ile czasu dostawała Zjednoczona Prawica, a tym ile czasu dostawała „cała reszta”. Pereira odpowiedział, że w sumie to tak, dysproporcja była, ale trzeba pamiętać, że Zjednoczona Prawica wtedy rządziła, tak więc to były na przykład wypowiedzi członków rządu, prezydenta/etc. Wydaje mi się (aczkolwiek mogę się mylić, bo nie jestem dziennikarzem), że w tym momencie Stanowski powinien wyciągnąć dane sprzed 2015 i je zestawić z tymi już po „repolonizacji” TVP, bo dzięki temu można by było ustalić ponad wszelką wątpliwość, czy to wynikało z tego, że „Zjednoczona Prawica miała rząd”, czy też z innych przyczyn. Tl;dr, kolega z Doniesień zrobił kiedyś takie zestawienie (rok 2014 w całości a rok 2023 od stycznia do września [opierając się na ogólnie dostępnych informacjach]) i mu wyszło, że po zsumowaniu w 2023 Zjednoczona Prawica miała 80% czasu antenowego (16x więcej niż PO), a w 2014 PO+PSL miało 36.23% czasu antenowego (2.3 x więcej niż PiS). Wydaje mi się (aczkolwiek mogę się mylić), że gdyby Stanowski wtedy pociągnął ten temat dalej, to Pereira nie mógłby się z tego wytłumaczyć argumentum ad rządum, bo różnica między rokiem 2014 i 2023 była po prostu gigantyczna. Czemu więc Stanowski o tym nie wspomniał? Winny temu jest albo Ziemkiewiczowski research, albo to, że gdyby o takich danych wspomniał, to ciężko by było budować narrację, z której wynikało, że co prawda po 2015 te media były złe, ale przed 2015 też były niewiele lepsze. Poza tym Pereira nie został, na ten przykład, zapytany o to, czemu zatrudnił w TVP Radosława Poszwińskiego (aka Bogdan 607), którego wcześniejsza działalność internetowa była tak spektakularna, że po tym jak dostał robotę skasował 200 tysięcy (słownie DWIEŚCIE TYSIĘCY) tweetów. Zbyt trudnych pytań Pereira nie dostawał. Owszem, Stanowski pozwalał sobie na bardzo złośliwe komentarze, ale ponieważ nie były one podbudowane „paragonami” (twardymi danymi), Pereira mógł to komentować „no ok, takie masz zdanie”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Pereira wypadł w tym wywiadzie tragicznie tylko i wyłącznie dlatego, że (w mojej skromnej opinii) nigdy nie potrafił dyskutować. Zdarzało mi się z nim kilka razy posprzeczać (linków źródłowych nie będzie, bo, co za przypadek, Pereira skasował swoje wpisy sprzed 2015 roku) i jeżeli w dyskusji nie dało się użyć argumentum ad linkum, to Pereira sobie nie radził za bardzo. Potem zaś przez ładnych parę lat nie musiał sobie z tym radzić, bo „miał od tego ludzi”. Jedyna rzecz, której udało mi się dowiedzieć dzięki temu wywiadowi, to odpowiedź na pytanie: Czy Pereira wierzy w to, co mówi? Otóż, nie, nie wierzy (aczkolwiek uzyskanie tej wiedzy nie było warte prawie trzech godzin mojego życia). Swoją drogą, tak sobie myślę, że Stanowski mógłby być znacznie bardziej wymagający względem swoich rozmówców, gdyby tylko wyobraził sobie, że nie rozmawia z takim, na ten przykład, Pereirą, ale z Natalią Janoszek.

Od jakiegoś czasu żywiołowe dyskusje wywołuje postulat wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w kontekście skrócenia czasu pracy nie brakowało dość zabawnych zwrotów akcji. Gdy mówili o tym Razemici, to były jakieś banialuki „młodej lewicy” (cieszy mnie ta łatka „młodej lewicy” przypinana np. Zandbergowi, bo jestem od niego o dwa lata młodszy). Gdy o tym samym wspomniał Donald Tusk, okazało się, że to kolejne mistrzowskie posunięcie. Ostatnio do dyskusji postanowił przystąpić mBank i zrobił to z przytupem. Wydawać by się mogło, że dyskusję tę powinno się zacząć od zapytania ludzi o to, „co o tym sądzą”, prawda? Otóż, nie. Dyskusję trzeba zacząć od zapytania ludzi o to, czego się w tym kontekście boją. Przykładowo, zabezpieczenia dodatkowych środków na wypoczynek, że ciężko będzie zgrać to z rodziną, bo reszta będzie miała normalny tydzień pracy, że (uwaga, odstawić płyny): „ciężko będzie ten czas wolny zagospodarować i popadniecie we frustrację związaną ze stratą czasu?”. Chyba nikogo nie zaskoczyło to, że tak postawione pytania spotkały się z żywiołową reakcją użytkowników Elonexa (niegdysiejszy ćwiter) i zaczęto toczyć srogą bekę z tych „pytań”. Najwyraźniej jednak zaskoczyło to ludzi z mBanku, bo w pewnym momencie opublikowali dość obszerny wpis, w którym zaczęli tłumaczyć „co mieli na myśli”. W zamierzeniu miał to być chyba damage control, ale osoby odpowiedzialne za komunikację kryzysową najwyraźniej miały zły dzień, bo w tym wpisie było jeszcze więcej szczerego złota, niż we wcześniejszych „pytaniach”. Przykładowo tłumaczono, że jeżeli chodzi o to pytanie z nudą (strata czasu/etc.), to niechże komentatorzy wyjdą ze swojej bańki bo są badania, z których wynika, że gdy ludzie mają zbyt dużo wolnego czasu, to zadowolenie z życia spada/etc. Zapewne bardzo was zaskoczę, gdy wspomnę o tym, że również ten wpis nie spotkał się z ciepłym przyjęciem. To z kolei musiało zirytować „zasiadaczy” konta mBankowego, bo pod wpisem usiłowali dyskutować (z wiadomym skutkiem). Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wyglądało to trochę tak, jak gdyby ci konkretni bankowcy siedzieli w bańce informacyjnej i wyjście z tejże skończyło się dla nich bolesnym zderzeniem z rzeczywistością. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, poproszę was o udanie się w stronę dalszej części Przeglądu.

Temat pigułki „dzień po” nadal przewala się po kościelnych środowiskach. Tym razem w tej sprawie wypowiedział się ktoś, kto na temat działania antykoncepcji powinien mieć wiedzę mocno teoretyczną. Tym kimś jest Marek Jędraszewski (identyfikujący się jako „arcybiskup”), który na swoim koncie Eloneksowym napisał, że umożliwienie młodym dziewczętom korzystanie z pigułki dzień po to „tragedia”. Ja tam nie wiem, ale wydaje mi się, że tragedią jest wykorzystywanie dzieci i późniejsze ukrywanie sprawców przed wymiarem sprawiedliwości, ale to zapewne dlatego, że mam skrzywioną optykę, a poza tym to tylko dygresja. Ad meritum: niech ktoś temu człowiekowi wytłumaczy, że te pigułki były dostępne już wcześniej i zmieni się jedynie to, że nie trzeba będzie wydawać kasy na prywatne wizyty u ginekologów, to po pierwsze. Po drugie, znacznie ważniejsze, chciałbym uprzejmie zwrócić uwagę na to, że (gdyby nie kontekst) dość zabawne byłoby to, że osoba, która nielubianych przez siebie ludzi określa mianem „zarazy” uważa, że ma prawo do bycia drogowskazem moralnym dla innych.

Pigułka „dzień po” nie jest jedynym tematem, który wywołuje wzmożenie środowisk kościelnych. Kolejnym tematem, który sprawa, że duchowni denerwują się praktycznie tak samo, jak wtedy, gdy ktoś im mówi, że elgiebety są ludźmi, jest ten dotyczący zapowiadanych zmian w nauczaniu religii (ograniczenie liczby godzin i wywalenie religii ze średniej). Tym razem wypowiedziała się w tej sprawie kościelna organizacja o bardzo długiej nazwie (Komisja Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski), tak więc żarty się skończyły. A nieco bardziej na poważnie, to oświadczenie to jest kopalnią lolcontentu. Przykładowo, w pewnym momencie możemy przeczytać, że: „Organizowanie w szkołach publicznych nauczania religii wynika z przestrzegania praw człowieka i podmiotowego traktowania rodziny.” Pozwolę sobie na parafrazę: „Organizowanie w szkołach publicznych nauczania religii wynika z zapisów zawartych w konkordacie”. Jestem autentycznie ciekaw czemu w tym oświadczeniu w ogóle nie wspomniano o przytoczonym przeze mnie dokumencie. A, no tak, bo gdyby to zrobiono, to ktoś mógłby tam zerknąć i zobaczyć, że nie ma tam słowa na temat wymiaru godzinowego (ani, tym bardziej, o średniej/etc.).

Potem jest jeszcze zabawniej. Otóż jeżeli chodzi o jakiekolwiek zmiany, to KWKKEP stwierdza, że: „Wszelkie zmiany odnośnie do organizacji lekcji religii w szkole publicznej winny dokonywać się zgodnie z obowiązującym prawem i w porozumieniu z Kościołami i związkami wyznaniowymi, których nauczanie religii odbywa się w szkole”. Brzmi to bardzo poważnie, prawda? Bo z tego wynika, że w przypadku tych zmian może dojść do złamania prawa. Jakie „paragony” przyniosła ze sobą KWKKEP w tej sprawie? W telegraficznym skrócie: tłumaczą, że choć rozporządzeniem ministra można to wszystko zmieniać, to jednak w Ustawie o Systemie Oświaty (w art 12) stoi, że zmiany to se może minister rozporządzeniem wprowadzać, jak się biskup diecezjalny zgodzi (albo władze innych kościołów wyznaniowych). Wykopałem sobie tę ustawę i jakiż był mój brak zdziwienia, gdy się okazało, że przepis, na który się powołuje KWKKEP (ok, to już ostatni raz był) jest (jak wiele innych) z gatunku niejednoznacznych. No bo z jednej strony stoi tam, że minister w „porozumieniu z” te zmiany wprowadza, ale gdyby ustawodawca chciał nałożyć na ministra obowiązek dogadywania się z duchownymi, to by tam (przynajmniej moim, laika, zdaniem) stało, że zmiany wprowadza się „za zgodą” (albo np. „po uzyskaniu zgody”/etc.) strony kościelnej. Ujmując rzecz inaczej, choć w artykule stoi, że robi się coś „w porozumieniu”, to nie doprecyzowano, jak ma to porozumienie wyglądać (może wyglądać tak, że minister oświadcza biskupowi co następuje, bo tak w jego opinii wygląda porozumienie).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena:

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


W tym samym oświadczeniu wyżej wymieniona komisja zwraca uwagę na to, że ograniczenie wymiaru godzin nauczania religii będzie oznaczało, że część katechetów straci pracę/etc. Ta troska o lud pracujący jest wzruszająca. Szczególnie w wykonaniu środowiska, które jakoś tak się nie wstawiło w 2019 roku za strajkującymi nauczycielami (a niektórzy duchowni nawet modlili się za „opamiętanie nauczycieli”). Nawiasem mówiąc, ja na miejscu funkcjonariuszy Kościoła nie poruszałbym kwestii wynagrodzenia katechetów, bo to nie są jakoś strasznie odległe czasy i żyje jeszcze bardzo dużo ludzi, którzy pamiętają, co się wtedy działo. A działo się to, że na samym początku Kościół twierdził, że oni chcą tylko nauczać i nie oczekują za to wynagrodzenia/etc. Potem zaś się okazało, że „strona kościelna” przyszła do „strony rządowej” i zakomunikowała, że wszystko fajnie, ale jest coś takiego jak kodeks pracy i czemu tak właściwie ci biedni katecheci/etc. mają nie dostawać wynagrodzenia? W tym miejscu kieruję pytanie do bardziej ogarniętych prawnie: czy to, kto ma płacić za nauczanie religii zostało jakoś rozstrzygnięte konkretnymi przepisami, czy też Kościół po prostu wymusił na stronie rządowej te pieniądze, a potem nikt tego nie ruszał, bo lepiej nie denerwować Kościoła? Wiem, że TK rozstrzygnął to, że płacenie za nauczanie religii nie narusza konstytucji (i nie jest finansowaniem związku wyznaniowego), ale to nie jest tożsame z wyjaśnieniem, czy opłacanie nauczania religii przez państwo jest zgodne z konstytucją.

Na sam koniec tych rozważań religijnych zostawiłem sobie kwestię, która mnie nawet trochę rozbawiła. Okazuje się bowiem, że jeżeli chodzi o naukę religii w szkołach, to w sumie ona się tam powinna odbywać, albowiem jest to taki europejski standard. Ciekaw jestem, jak zareagowałby KEP, gdyby ktoś Wielce Szanownemu Episkopatu (pun intendet) powiedział, żeby łaskawie nie krytykowali prób zliberalizowania prawa aborcyjnego i zalegalizowania związków partnerskich/małżeństw jednopłciowych, bo jest to taki europejski standard. A nie, czekajcie, nie jestem tego ciekaw, bo przecież doskonale wiemy, jaka będzie reakcja Episkopatu: darcie japy o moralnej zgniliźnie, upadającej Europie i o zarazie, przed którą musimy się bronić.

No dobrze, skończyliśmy te religijne rozważania, tak więc możemy przejść dalej. Klub Jagielloński (jestem tak stary, że pamiętam, że w pewnym momencie sporo ludzi uważało za tych ogarniętych prawaków/konserwatystów) wyprodukował apel/odezwę do klasy politycznej. Z odezwy możemy się dowiedzieć, że nasza klasa polityczna powinna sobie podać rękę na zgodę (w trakcie czytania apelu należy sobie puścić piosenkę „Why can't we be friends”). Poza tym KJ tłumaczy, że za wschodnią granicą jest wojna i ona może się rozszerzyć na inne kraje NATO i to nie jest dobry moment na jakieś kłótnie polityczne i swary. Wzywają również do tego, żeby się politycy dogadali i naprawili Konstytucję. Zupełnym przypadkiem znajduje się tam również wzmianka o tym, że dopóki ta Konstytucja nie zostanie naprawiona, to obecnie rządzący mają szanować wyroki Trybunału Przyłębskiego. Co zrozumiałe, to jest nieco ładniej w słowa ubrane, bo tam jest napisane, żeby się rządzący powstrzymali od zmian „budzących istotne wątpliwości w zakresie ich konstytucyjności”. Ktoś może powiedzieć, mordy, no zaraz, ale przecież widzimy, że PiS chce wykorzystywać trybunał do tego, żeby rządzić państwem pomimo utraty władzy, przecież wiadomo, że gdyby PiSowi zostawić kluczyki do mediów, to nadal byłaby tam szczujnia, która wprowadzałaby w Polsce srogi chaos informacyjny (i np. tłumaczono by, że Premier RP jest niemieckim sługusem, który działa na szkodę kraju/etc.). I ja się z taką osobą w pełni zgadzam, ale najwyraźniej nie zgodziliby się z nią autorzy „apelu”. Jeżeli kogoś ciekawi to, czy KJ wcześniej (czytaj: w trakcie poprzedniej kadencji) wzywał polityków np. do tego, żeby nie konfliktować nas z sojusznikami NATOwskimi i nie wchodzić w konszachty z proputinowskimi politykami, to niech taki ktoś lepiej się tym nie interesuje, bo kociej mordy dostanie (tl;dr, oczywiście, że nie).

Niebawem odbędą się wybory samorządowe, w związku z powyższym następuje intensyfikacja działań kampanijnych. Czasem działania te są dość przaśne. Przykładowo, w Łodzi Zdanowską reklamują spółki miejskie. Czemu? Bo mogą. Czy powinny? No nie bardzo. Czy w ogólnym rozrachunku będzie to miało jakieś znaczenie? Co prawda, nie jestem łodziologiem, ale wydaje mi się, że nie bardzo. Wszystko zależy od tego, jak tam postrzegana jest Zdanowska. Jeżeli jest lubiana (in general), to jej to nie zaszkodzi, bo ludzie to po prostu potraktują jako fuckup. Swoją drogą, aż mi się przypomniała historia z mojego rodzinnego Miasta Nad Akwenem. W trakcie kampanii wyborczej (samorządowej of korz) w 2014 roku wydano (za pieniądze miejskie) wielostronicowy prospekt reklamowy Tarnobrzega. No i wszystko fajnie, ale dziwnym trafem do skrzynek trafiał on z przypiętą ulotką wyborczą jednego z kandydatów ówczesnej koalicji rządzącej w Radzie Miasta. Wtedy się to na tejże koalicji (i na ówczesnym prezydencie) srogo zemściło, aczkolwiek stało się tak dlatego, że pod koniec swojego urzędowania ówczesny prezydent był (eufemizując) średnio lubiany. 

Jakiś czas temu wspomniałem o tym, że dość głośno zrobiło się o szefie informacji RMF (aka Marek Balawajder). Konkretnie zaś głośno się zrobiło o bardzo wielu przypadkach z nim związanych. Przypadek pierwszy polegał na tym, że jego żona była (nie wiem, czy nadal jest) dyrektorką w czeskiej spółce córce Orlenu. Przypadek drugi: RMF i Obajtek czuli się w RMFie, jak u siebie. Przypadek trzeci: Orlen się bardzo chętnie reklamował w RMFie. Inicjalna reakcja była taka, że „nic się nie stało”, ale po jakimś czasie władze RMFu doszły do wniosku, że chyba jednak coś się stało, bo parę dni temu Balawajder pożegnał się ze stanowiskiem ze względu na „naruszenie kodeksu postępowania”. Co prawda, nie jestem z RMFu, ale wydaje mi się, że gdyby przyczyna „pożegnania się” ze stanowiskiem była inna, niż te wcześniej wymienione „przypadki”, to byśmy ją poznali choćby po to, żeby nikt się nie zastanawiał nad tym, czy te sytuacje nie są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Wiecie, to są w sumie takie podstawy podstaw PR-u: w sytuacji kryzysowej należy dostarczyć otoczeniu na tyle dużo informacji, żeby otoczenie nie szukało ich gdzie indziej. Ile informacji dostarczył RMF swojemu otoczeniu (czyli nam)? Ano tyle, że coś tam było nie tak i dlatego Balawajder już tam nie pracuje.



Źródła:

https://www.youtube.com/watch?v=QtcgOXQt9yE

Wrzucam link do RzePy, żeby pokazać, że to nadreprezentację partii rządzącej w mediach publicznych tłumaczono „rządem” już w 2014 roku.

https://www.rp.pl/kraj/art12521681-politycy-na-antenie-tvp-malo-pis-duzo-po

Link do notki Doniesień na temat mediów.

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid02gPmCZe1wanaXVfyg8HsMDZE8EQXHVtVtdapnVcJVy3KaLmxXRynDtB3rBk27S2nBl

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,23001122,nowy-nabytek-tvp-w-dwa-dni-skasowal-wszystkie-swoje-tweety.html

https://twitter.com/mbank_research/status/1754516524470018216

https://twitter.com/mbank_research/status/1754790087965995436

https://www.ekai.pl/dokumenty/oswiadczenie-komisji-wychowania-katolickiego-kep-wobec-zapowiedzi-men-o-planowanych-zmianach-w-organizacji-lekcji-religii-w-szkolach/

Nieco światła na to, czemu w oświadczeniu nie powołano się na konkordat jest to, że Depo tego próbował i przypomniano mu, że się myli.

https://konkret24.tvn24.pl/polska/religia-w-szkole-arcybiskup-depo-dwie-godziny-religii-gwarantowane-konkordatem-nieprawda-st7698318

https://lexlege.pl/ustawa-o-systemie-oswiaty/art-12/

https://www.dziennikwschodni.pl/lublin/lublin-ksiadz-modlil-sie-o-opamietanie-nauczycieli-kilka-osob-wyszlo-z-kosciola,n,1000240607.html

https://klubjagiellonski.pl/petycje/czas-skonczyc-te-wojne-podpisz-apel24-pl/

https://oko.press/rmf-i-orlen-tajemnicze-zwiazki-najwiekszego-polskiego-radia-ze-spolka-obajtka

https://oko.press/po-tekscie-radio-muzyka-orlen-prezes-grupy-rmf-atakuje-oko-press-odpowiadamy

https://www.press.pl/tresc/80398,marek-balawajder-po-27-latach-zegna-sie-z-rmf-fm_-_proba-ucieczki-od-kryzysu_-to-nie-zamknie-tematu_

czwartek, 8 lutego 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #106

 W poprzednim Przeglądzie miałem wspomnieć o pewnym prokuratorze, ale mi się to ostatecznie nie zmieściło, tak więc niniejszy tekst zacznę od opisania w skrócie całej tej sytuacji. Otóż, 25 stycznia GW opublikowała artykuł, z którego wynikało, że w pewnej prokuraturze (Prokuratura Regionalna w Lublinie) działało coś w rodzaju zamrażarki dla postępowań. Prócz tego napisano również o tym, że spora część akt była przechowywana w garażu. Kilkanaście godzin po publikacji do sprawy odniosła się wyżej wymieniona prokuratura. W oświadczeniu tłumaczono, że z tym garażem to wcale nie było tak, że ktoś tam coś ważnego chował, po prostu część dokumentów się nie zmieściła w budynku, ze względu na prowadzone tam prace remontowe. (Przyznam szczerze, że się trochę zawiodłem, bo liczyłem na to, że będą opowiadali o tym, że te papiery to takie „faktury za odzież, za środki czystości, za materiały biurowe”). A z tymi sprawami to też było inaczej, bo nikt ich nie przedłużał! Po prostu jeden sprawy bada się szybciej, a drugie wolniej. Zacznijmy od kwestii dokumentów. Jeżeli mam być szczery, to tłumaczenie to jest na pierwszy rzut oka dość wiarygodne, bo Zjednoczona Prawica (i jej zaufani ludzie) przyzwyczaiła nas do tego, że średnio u nich z myśleniem perspektywicznym. Nie zdziwiłaby mnie więc sytuacja, w której o tym, że może być problem z miejscem na akta pomyślano dopiero w momencie, w którym firma remontowa zaczęła je wynosić z pomieszczenia. Niemniej jednak nawet w takiej sytuacji ktoś na pewno wpadłby na to, że takie akta można (a nawet trzeba) gdzieś przewieźć. No, ale to dygresja. O wiele istotniejsza jest kwestia postępowań. W tym przypadku tłumaczenie o tym, że „sprawy są różne” jest absolutnie nieprzekonujące. Czemu? Bo jedną z tych spraw jest sprawa kilometrówek Ryszarda Czarneckiego, którą prokuratura „badała” od trzech lat. Czemu akurat o tej sprawie wspomniałem? Bo Czarnecki oddał część pieniędzy, których zwrotu domagał się Parlament Europejski. Ujmując rzecz innymi słowy: sprawa musiała być na tyle jednoznaczna, że Czarnecki uznał, że nie warto się szarpać i grzecznie oddał kasę (aczkolwiek nie wiem, czy całą). Czemuż więc, ach czemuż, prokuratura nie była w stanie „zbadać” tej sprawy przez ten cały czas? Nie wiem, ponieważ nie jestem prokuratorem, ale być może jedną ze wskazówek może być przynależność partyjna Ryszarda Czarneckiego.

W poprzednim Przeglądzie zapomniałem wspomnieć o tym, jak to się nowa odrodzona telewizja publiczna była popisała. Otóż, do programu „Pytanie na śniadanie” zaproszono (w charakterze gościa) osobę zajmującą się flippingiem. W telegraficznym skrócie i uproszczeniu: jest to kupowanie mieszkań poniżej wartości rynkowej i ich późniejsze odsprzedawanie z zyskiem. Chyba każdy, kto kiedykolwiek sprzedawał mieszkanie miał do czynienia z cwaniaczkiem/cwaniarą, który składał ofertę zakupu (uwaga caps: ZA GOTÓWKĘ) dużo poniżej wartości rynkowej. Ktoś, komu się nie śpieszy, z takiej oferty nie skorzysta, ale jak wiadomo różnie są przyczyny, dla których ktoś sprzedaje mieszkanie. Już samo to sprawia, że na flipperów nie patrzy się z szacunkiem. Jednakowoż rozmówczyni powiedziała w trakcie programu coś, po usłyszeniu czegoś każdemu się we łbie rozdzwonią dzwonki alarmowe. Otóż opowiadała o tym, że czasami kupuje się mieszkania ze „skomplikowanym stanem prawnym, zadłużone lub z lokatorami”, a potem dzięki „posprzątaniu” ich i  uregulowaniu stanu prawnego sprzedaje się je z zyskiem. A teraz pytanie za cebulion monet: jak myślicie, na czym polegać może „uregulowanie stanu prawnego”, które sprawi, że mieszkanie można sprzedać z zyskiem w sytuacji, w której w mieszkaniu są lokatorzy?

Sprawa Wąsika i Kamińskiego ciągnie się nadal (i pewnie jeszcze przez jakiś czas [do momentu, w którym do „czynników decyzyjnych” nie dotrze, że kiepsko to „wizerunkowo” wygląda] będzie się ciągnąć). Przy tej okazji PiS non stop serwuje sobie autograbie. O tym, że próbowano tłumaczyć, że Andrzej Duda miał prawo zrobić to, co zrobił, bo przecież kiedyś Aleksander Kwaśniewski zrobił to samo, już wspominałem. O tym, że to nieprawda (bo nic takiego nie miało miejsca), również. Potem okazało się, że ta sprawa jest jeszcze bardziej spektakularna. PiSowcy tłumaczeniem „to już było” sprawili, że ludzie zaczęli grzebać przy tej sprawie i dogrzebali się tego, że Mariusz Kamiński się wtedy był produkował w mediach i opowiadał, że takie ułaskawianie kolegów z partii to skandal, bo polityków ułaskawiać się nie powinno, bo skoro sąd wydał taki, a nie inny wyrok, to trzeba się do tego zastosować. Śmiem twierdzić, że gdyby PiS nie ruszył z tą konkretną ofensywą, to nikt by przy tej starej sprawie nie grzebał. No ale, to pewnie następny genialny plan, którego po prostu nie rozumiem.

Jeżeli zaś chodzi o genialne plany, to ostatnio mieliśmy do czynienia z kolejnym. Otóż, czynniki decyzyjne w PiSie wpadły na to, że dobrym pomysłem będzie próba siłowego wejścia do Sejmu przez dwóch byłych posłów. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ten pomysł pojawił się już wcześniej, ale wtedy czynniki decyzyjne uznały, że to może nie być dobry pomysł. Potem się czynnikom decyzyjnym najwyraźniej odmieniło. Efekt końcowy był taki, że co prawda Wąsikowi i Kamińskiemu nie udało się wejść do Sejmu, ale za to praktycznie całe internety miały bekę z tego, że na jednym filmiku widać, jak Antoni Macierewicz usiłuje zrobić w sumie nie wiadomo co i przypadkiem sprzedaje lutę Mariuszowi Kamińskiemu. I znowuż, być może taki właśnie był zamysł, a my, maluczcy po prostu tego nie zrozumieliśmy.

Tematyka zamysłów, których nie rozumiem wiąże się nierozerwalnie z artykułem Witolda Gadomskiego, który ostatnio był łaskaw napisać o tym, że w sumie z tymi elektrowniami atomowymi to może nie być taki dobry pomysł i może by sobie to odpuścić. W tym miejscu nie będę się jakoś specjalnie rozpisywał i pozwolę sobie jedynie sparafrazować tytuł artykułu: Dajmy sobie spokój z artykułami Gadomskiego.

Będąc przy okazji tematu elektrowni atomowej możemy przeskoczyć na temat pokrewny. Zacznę od tego, że ciekaw jestem, kiedy Ryszard Petru dostanie od swoich partyjnych kolegów zakaz wypowiadania się, który będzie uchylany tylko i wyłącznie wtedy, gdy w pomieszczeniu razem z Ryszardem Petru będzie się znajdował Sławomir Mentzen, bo jakoś tak wychodzi, że tylko na jego tle Petru wypada w miarę sensownie. No, ale do rzeczy. Petru był łaskaw się wypowiedzieć w temacie cen energii elektrycznej. Z delikatnością właściwą milionerowi (którym jest) stwierdził, że w sumie to powinno się te ceny energii uwolnić (tl;dr dopłaty są złe!). W sukurs przyszedł mu dziennikarz Patryk Słowik, który przyznał mu rację i stwierdził, że Państwo nie powinno dopłacać do cen prądu. Co prawda nie mam pojęcia, ile zarabia Patryk Słowik, ale mam niejasne przeczucie, że są to kwoty na tyle duże, że nie musi się martwić cenami prądu. Jednakowoż warto by było mieć trochę RiGCzu i pomyśleć o tych, dla których to jednak może być problem. Co się zaś tyczy samego Petru i jego pomysłu, to jest on moim zdaniem przejawem „genialnej strategii”, bo chyba nikt nie ma wątpliwości w kwestii tego, jak szybko PiS wjedzie z narracją „widzicie, jak myśmy rządzili, to były pieniądze na dopłaty, a teraz nie ma pieniędzy”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Andrzej Duda udzielił ostatnio wywiadu zaprzyjaźnionemu kanałowi na YT (tak, chodzi o ten nowopowstały). Wywiad odbył się tak, jak wszystkie inne, których udziela obecny Prezydent RP, czyli w warunkach cieplarnianych. Niby tam były jakieś „trudne pytania”, ale zadawano je tylko po to, żeby Andrzej Duda mógł wrzucać PiSowskie spiny (jeżeli ktoś jest ciekaw co się tam działo, a szkoda mu czasu, to w Źródłach wrzucę notkę kolegi z Doniesień z putinowskiej Polski, bo on tam to ładnie opisał). I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że Andrzej Duda jest Andrzejem Dudą i nie mogło się obyć bez wpadek. Chodzi mi, rzecz jasna, o jego wypowiedź o Krymie (potem wjechał damage control i tłumaczono, że Andrzej Duda wcale nie miał na myśli tego, co powiedział). Szczerze mówiąc zastanawiam się nad tym, jak to możliwe, że nikt tego nie wychwycił wcześniej (i że żaden z prowadzących nie zwrócił na to uwagi). My, co prawda, jesteśmy sobie z kolega z Doniesień małym podkastem, ale nawet nam się zdarza sytuacja, w której gość prosi nas o podesłanie gotowego materiału, bo chce się upewnić, że się w sposób precyzyjny wypowiedział w tej czy innej kwestii. Nie chce mi się wierzyć w to, że wywiad z Dudą wrzucono w internety bez konsultacji z otoczeniem Andrzeja Dudy. W związku z powyższym warto więc powtórzyć pytanie (tym razem już capslockiem): JAK TO MOŻLIWE, ŻE NIKT NA TO NIE ZWRÓCIŁ UWAGI? 

Co prawda do wyborów prezydenckich jeszcze trochę, ale już teraz pojawiają się kandydaci. Swój start zapowiedział Krzysztof Stanowski. Zaraz potem swój start zapowiedział Marcin Najman. W tym miejscu warto zadać sobie jedno, bardzo ważne pytanie: co z Dzikim Trenerem?

Na sam koniec zostawiłem sobie nieco inną kwestię. Jakiś czas temu Barbara Nowacka zapowiedziała, że jeżeli chodzi o nauczanie religii, to będą pewne zmiany. Po pierwsze, ocena z religii nie będzie wliczała się do średniej, a po drugie zamiast dwóch godzin będzie jedna. Nie spodobało się to pewnemu neutralnemu środowisku, którym są „przedstawicielki świeckich katechetów diecezji tarnowskiej”. Stworzyły one petycję, w której domagają się utrzymania tego samego wymiaru godzinowego i utrzymania „wliczania do średniej” ocen z religii. Przyznam szczerze, że gdyby tam było tylko to, to ja bym się nad tym jakoś specjalnie nie pochylał, ale był tam również fragment, który sprawił, że trochę mi się uleje. Otóż można tam przeczytać, że nieuwzględnienie oceny z religii do średniej jest: „wyrazem nierównego traktowania uczniów uczęszczających na przedmiot o charakterze wyznaniowym.”

Od czego by tu zacząć? Może od tego, że jeżeli tym katechetkom tak bardzo zależy na równym traktowaniu uczniów, to może powinny do tej petycji dopisać coś na ten temat, że fajnie by było, gdyby w polskich szkołach zaczęto przestrzegać prawa? Bo tak sobie myślę, że miło by było, gdyby rodzice uczniów nieuczęszczających na religię nie byli rok rocznie namolnie namawiani do tego, żeby podpisali kwit, w którym stoi, że ich dziecko nie będzie uczęszczać na religie. Absolutnie nikomu z namolnie namawiających nie przeszkadza to, że jest to działanie niezgodne z prawem, bo religia to zajęcia dodatkowe. Na udział w zajęciach dodatkowych trzeba wyrazić zgodę.  To nie rodzice dzieciaków nieuczęszczających na religię powinni składać kwity, ale ci drudzy. Czy kogoś to interesuje? A gdzie tam. Jakoś tak wszyscy przywykliśmy do tego, że normalną sytuacją jest ta, w której trzeba składać w szkole kwity, w których stoi, że chcemy wypisać dziecko z zajęć, na które nigdy nie było zapisane.

Tak samo przywykliśmy do tego, że z powodu rekolekcji nie ma zajęć bądź też rekolekcje odbywają się po prostu w szkole (czyli tam, gdzie odbywać się nie powinny), w której to szkole powinny się w tym samym czasie powinny się odbywać zajęcia dydaktyczne, z których to zajęć zwolnieni powinni być jedynie uczniowie uczestniczący w rekolekcjach. Jakoś tak się złożyło, że katecheci w takich sytuacjach nie protestowali i nie protestują. Zapewne dlatego, że ich zdaniem tak właśnie powinno wyglądać „równe traktowanie uczniów”.


Idźmy dalej. Jakoś tak sobie nie przypominam, żeby „przedstawicielki świeckich katechetów diecezji tarnowskiej” protestowały, gdy Czarnek chciał zmusić wszystkich do wyboru między etyką i religią i równolegle chciał, żeby tej etyki nauczali ludzie kształceni na wyznaniowych uczelniach. To, jak mniemam, wcale nie było „wyrazem nierównego traktowania uczniów”.

To samo środowisko nie protestowało, gdy program nauczania zawalano papieżem. Jeżeli ktoś jest ciekawy tego, jak bardzo zaczęto przeginać, to niech zerknie sobie do podręcznika do historii „Wczoraj i Dziś” (podręcznik do czwartej klasy szkoły podstawowej), w której Karolowi Wojtyle poświęcono tyle samo miejsca, co np. Bitwie Warszawskiej. Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale Wojtyła był postacią historyczną, więc chyba powinno się o niej nauczać”. Z taką osobą bym się zgodził, ale prawda jest taka, że to nie było nauczanie o Wojtyle jako o postaci historycznej. No chyba, że ja czegoś nie rozumiem i nauczanie dzieciaków tego „jakie były zainteresowania młodego Karola Wojtyły” to coś, bez czego nie da się sensownie nauczać historii. Ale czekajcie, jest jeszcze zabawniej. Otóż, w dziale „podsumowanie tematu” jest takie oto zadanie: „Wyobraźcie sobie, że aktualnie urzędujący papież przybędzie z pielgrzymką do Waszej miejscowości. Zaprojektujcie transparenty, którymi przywitacie tego wyjątkowego gościa”. Że co? Że Twoje dziecko nie uczęszcza na religię i nie będzie witało tego „wyjątkowego gościa”, bo nie będzie szło na spotkanie z nim? A jakie to ma znaczenie? Tak wygląda równe traktowanie uczniów i lewaki dupa cicho.

Mógłbym tutaj długo opisywać to, co się dzieje w szkołach i jak bardzo się w nie wżarła religia, ale trochę mi się nie chce, bo pewnie bym ten tekst pisał jeszcze parę dni, a i tak pewnie nie poruszyłbym wszystkich kwestii, bo tego jest po prostu za dużo. Ja wiem, że środowiska katechetyczne raczej mnie nie czytają, ale chciałbym w tym miejscu wystosować do nich apel: byliście przez całe lata beneficjentami tego, że każda władza układała się z Kościołem, a wasze korpo zdobywało coraz większe wpływy. Nie zwracaliście uwagi na łamanie i nadużywanie prawa, bo działania te były zgodne z waszym światopoglądem (+ po prostu na tym zarabialiście). Nie zwracaliście uwagi na kretyńskie pomysły Czarnka i jego otoczenia. Teraz zaś, gdy przyszło wam zebrać to, co sami zasialiście, nagle okazuje się, że wam to nie odpowiada. Mam szczerą nadzieję, że w trakcie tych rządów (i kolejnych) jeszcze wiele innych działań MEiN wywoła wasze protesty. Nawiasem mówiąc: jestem tak stary, że pamiętam, że kiedyś religii nauczano w salkach katechetycznych (nawet się załapałem na dwa lata). Mam nadzieję, że dożyję czasów, w których religia wróci do tych salek.


Źródła:


https://lublin.wyborcza.pl/lublin/7,48724,30627080,prokurator-ziarkiewicz-latami-blokowal-sprawy-nieprzychylne.html

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-prokuratura-w-lublinie-reaguje-na-medialne-doniesienia-niepr,nId,7293421

https://wyborcza.pl/7,82983,26985382,zawsze-moga-zachodzic-jakies-nieprawidlowosci-pis-pudruje.html?

https://www.rmf24.pl/polityka/news-ryszard-czarnecki-oddal-europarlamentowi-pieniadze-ale-to-ni,nId,5498147#crp_state=1

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9402314,kaminski-lata-temu-grzmial-ws-ulaskawienia-polityka-to-bezczelna-de.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,30677018,macierewicz-twierdzi-ze-wcale-nie-uderzyl-kaminskiego-falszywe.html

https://wyborcza.pl/7,75968,30662874,dajmy-sobie-spokoj-z-wielka-elektrownia-atomowa.html

https://www.money.pl/gospodarka/ryszard-petru-ma-racje-panstwo-nie-powinno-doplacac-do-cen-pradu-opinia-6989996452887520a.html

https://tvn24.pl/polska/prezydent-andrzej-duda-wyjasnia-swoje-slowa-o-krymie-7758743

https://dorzeczy.pl/kraj/546048/najman-kandydatem-na-prezydenta-odpowiada-stanowskiemu.html

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/religia-w-szkole-nie-bedzie-wliczac-sie-do-sredniej-katecheci-protestuja/9bl645g,2b83378a

https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/albo-religia-albo-etyka-trzeciej-opcji-nie-bedzie-szykuja-sie-zmiany/g17tp67

czwartek, 1 lutego 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #105


Ostatnio prawica przeżywa wzmożenie na tle pigułek „dzień po”. Konkretnie zaś chodzi o to, że rządząca koalicja chce, żeby antykoncepcja awaryjna była dostępna bez recepty (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że przez pewien czas była, ale potem PiS uznał, że głosy, które jest mu w stanie zagwarantować Kościół, są warte więcej niż głosy kobiet). Prawicowi influencerzy zaśmiecają debatę publiczną swoimi narracjami, w myśl których to jest zły pomysł, bo: taka pigułka to praktycznie to samo, co aborcja, to w ogóle nie jest antykoncepcja, bo „działa po, a nie przed”, pigułki mogą być nadużywane, nikt w ogóle nie myśli o przyroście naturalnym, po co taka pigułka bez recepty, skoro są inne środki antykoncepcyjne. W telegraficznym skrócie: prawica recyklinguje praktycznie wszystkie narracje, których używała wtedy, gdy po raz pierwszy zaczęła się dyskusja o dostępności antykoncepcji awaryjnej bez recepty (początek 2015). O tym, jak bardzo prawica poszła w stronę recyklingu niech zaświadczy to, że jednym z „autorytetów”, które się na ten temat wypowiadały, był Bogdan Chazan. Ponieważ koalicja chce to ogarnąć poprzez ustawę, może się okazać, że z tą dostępnością pigułek „dzień po” bez recepty będzie jeden problem. Problem ten nazywa się Andrzej Duda, który, co prawda, wcześniej podpisał ustawę o in vitro (i kilka innych), ale może się okazać, że tej nie podpisze. Kwestią otwartą jest również to, co zrobi w takiej sytuacji koalicja. Obstawiam, że może to spróbować ogarnąć poprzez rozporządzenie/etc.

Temat antykoncepcji awaryjnej wymaga drugiego akapitu, albowiem jeden z bardzo znanych dziennikarzy postanowił zabłysnąć. Mowa tu, rzecz jasna, o Robercie Mazurku. Robert Mazurek rozmawiając z Dariuszem Wieczorkiem (Lewica) postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami. Ja was bardzo przepraszam za przydługi wstęp do tego akapitu, ale musiałem się zebrać wewnętrznie, żeby móc to napisać. Otóż, Robert Mazurek zauważył, że coś jest chyba nie tak, bo skoro tzw. „energetyki” są dostępne dopiero od 18 roku życia, to czemu antykoncepcja awaryjna jest dostępna od 15-go? Wieczorek starał się uzyskać od Mazurka odpowiedź na pytanie „co ma jedno z drugim wspólnego”, ale sensownej odpowiedzi się nie doczekał. Po co w ogóle Mazurek ten temat wyciągnął? Bo jest konserwą i to taką dość srogą. Ja sobie ten kawałek rozmowy obejrzałem parę razy i co prawda nie jestem Calem Lightmanem (czy tam Paulem Ekmanem), ale nawet ja zwróciłem uwagę na to, jakim tonem Mazurek wypowiadał kwestię „będziemy żyli w kraju, w którym środki antykoncepcyjne jak to się mówi antykoncepcji awaryjnej”. Aczkolwiek pewnie bym na to nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że w dalszej części Mazurkowi przydarzyła się Freudowska pomyłka i prawie mu się udało powiedzieć, że chodzi o tabletki wczesnoporonne (co prawda się poprawił w trakcie, ale nie ma najmniejszych wątpliwości w kwestii tego, co chciał powiedzieć). Podsumowując: dla ludzi pokroju Mazurka antykoncepcja awaryjna to praktycznie to samo, co aborcja, tak więc będą oni na siłę szukać jakichś (niezwykle mądrych) porównań. Dlatego też nie należy traktować poważnie ich argumentacji (bo siłą rzeczy będzie ona cokolwiek żenująca).

Jednym z bohaterów niniejszego Przeglądu będzie Mariusz Błaszczak, który ostatnimi czasy zalicza jedną spektakularną wypowiedź po drugiej. Otóż, kilka dni temu Mariusz Błaszczak chciał jakoś skomentować działania obecnej władzy i zaczął opowiadać o tym, że to, co się teraz dzieje, to w ogóle komuna i „skok na bogactwo”. Taką  technikę argumentacyjną nazywamy „autograbiami”. Nieco zaś bardziej na serio, to się zacząłem zastanawiać nad tym, czy to jest kwestia jego osobistej odklejki, czy też może kwestia tego, że jeszcze się nie przestawił na to, że jego partia już nie dysponuje ogólnopolskimi mediami o zasięgu TVP i raczej ciężko będzie przekonać do takich narracji kogokolwiek, poza partyjnym betonem. Nie da się w inny sposób wytłumaczyć opowiadania o „skoku na bogactwo” przez członka partii, która z dojenia publicznej kasy zrobiła praktycznie swoją religię (skali tego rozdawnictwa jeszcze tak po prawdzie nie znamy).

Kolejną genialną wypowiedzią Błaszczaka była ta, w której skrytykował to, że po zmianie władzy wojsko znowu wspiera WOŚP. Stwierdził, że jest tym zniesmaczony. Ciekaw jestem, co by powiedział Mariusz Błaszczak gdyby któraś z partii wykorzystywała wojsko w charakterze słupa ogłoszeniowego i robiła sobie tym wojskiem kampanię wyborczą. A nie, czekajcie, nic by nie powiedział, bo przecież dokładnie do tego wykorzystywano Wojsko Polskie i jakoś tak się złożyło, że tym Błaszczak zniesmaczony nie był. Nawiasem mówiąc, warto w tym miejscu zauważyć, że samo WP znacznie lepiej wychodzi (w wymiarze wizerunkowym) na pomaganiu WOŚPowi, niż na ogarnianiu PR-u Zjednoczonej Prawicy, no ale to tylko dygresja.

Skoro poruszyłem temat WOŚP, to możemy przejść do wypowiedzi Stanisława Janeckiego, który stwierdził, że WOŚP nigdy nie zastąpi Ochrony Zdrowia (a potem miał dłuższy strumień nieświadomości na temat inżynierii społecznej/etc.). Przyznam szczerze, że muszę się z Janeckim zgodzić w kwestii tego, że WOŚP nie zastąpi OZ. Jednakowoż od razu dodam, że nikt poza skrajnymi liberałami gospodarczymi nie opowiada tego rodzaju dyrdymałów. Choć (jak już stwierdziłem w tym Głośnym Akapicie mojego Głośnego Tekstu) muszę się z Janeckim zgodzić, to nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że ta jego wypowiedź brzmiałaby o wiele lepiej, gdyby nie jeden mały (ale to taki bardzo malutki) szczegół. Otóż. Janecki zdaje się zapominać (albo udaje, że zapomniał), co jego Partia Matka wyczyniała, gdy w 2017 rezydenci zorganizowali strajk i jednym z postulatów było zwiększenie nakładów na Ochronę Zdrowia. Na wypadek, gdyby Janecki zapomniał, to ja uprzejmie przypominam, że jego Partia Matka poszczuła na rezydentów rządowe media i wszelkiej maści PiSowskich influencerów, byle tylko nie zwiększać (w stopniu wystarczającym) tych nakładów. Podsumowując: Janecki powinien wiedzieć, kiedy wypadałoby siedzieć cicho.

Gdy tak sobie siedziałem i pisałem poniższy tekst, okazało się, że Prezydent Andrzej Duda co prawda podpisał ustawę budżetową, ale skierował ją do Trybunału Przyłębskiego, żeby ten wyjaśnił, czy z tą ustawą jest wszystko w porządku. Chodzi, rzecz jasna, o to, że prezydent się martwi tym, że może nie być, bo przecież jego dwóch kolegów skazańców nie mogło wziąć udziału w głosowaniu (zupełnie umknęły mu przyczyny, dla których nie mogli uczestniczyć w tym głosowaniu). Czemu o tym wspominam? Ano temu, że to jest ten moment, w którym zamierzam się chwalić swoją pamięcią. Otóż, w trakcie nagrywania odcinka o symetryzmie przypomniała mi się jedna z PiSowskich narracji, która została odpalona w czasie, w którym PiS właśnie rozjeżdżał Trybunał Konstytucyjny walcem. Chodzi o narrację, którą Genialny Strateg streścił w tej oto wypowiedzi: „Chodziło o to, żeby powstała trzecia izba parlamentu, która bez żadnej legitymizacji powstrzymywałaby wszelkie reformatorskie działania naszej strony. (...) Żeby władza nie mogła nic zmienić i się skompromitowała.” Tłumacząc to z Kaczyńskiego na polski: PO chciało powołać sędziów „nadmiarowych”, żeby PiSowi uniemożliwić rządzenie, ale na szczęście Kaczyński przejrzał ten diaboliczny (nieistniejący) plan i temu zaradził (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że po Kaczyńskim narracje „TK uznałby, że 500+ jest niekonstytucyjne” powtarzali inni członkowie Zjednoczonej Prawicy).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

(Pozwoliłem sobie to rozbić na dwa akapity, żeby nie robić jednego wielkiego bloku tekstu). A teraz przyjrzyjmy się temu, co się dzieję. Otóż. Prezydent kieruje do Trybunału Przyłębskiego (który w myśl ETPCz nie jest sądem, czyli, używając retoryki Kaczyńskiego: jest „trzecią izbą parlamentu bez żadnej legitymizacji”) ustawę budżetową. Jeżeli ktoś się w miarę uważnie przyglądał reakcji Tuska&co na to, jak Duda zawetował ustawę okołobudżetową, to taki ktoś wie, że narracja koalicji rządzącej była mniej więcej taka: „prezydenckie weto zabrało pieniądze nauczycielom/etc.”. Generalnie rzecz ujmując, narracja była taka, że Duda celowo blokuje pieniądze. Teraz zaś Duda co prawda podpisał ustawę (tak więc pieniędzy sam nie blokuje), ale skierował ja do trybunału, który może uznać, że ustawa budżetowa jest niezgodna z konstytucją (tym samym będzie to próba „powstrzymania wszelkich działań reformatorskich”). Podsumowując, Jarosław Kaczyński (i jego otoczenie) w 2016 przestrzegał wszystkich przed samym sobą. Warto w tym miejscu zauważyć, że to było wtedy dość sprytne zagranie z jego strony. No bo z jednej strony byłyby te prawnicze elity, które (w uproszczeniu) nie chciałyby, żeby suweren dostał 500+, a z drugiej strony „reformatorzy z PiSu”, którzy z tymi elitami walczą. Teraz zaś PiS sam siebie (razem z TP) ustawia w roli tych elit.

Ja bym już z chęcią ten temat skończył, ale trzeba tu wspomnieć o jednej rzeczy. Gdy tylko pojawiły się wzmianki o tym, że Andrzej Duda może skierować ustawę budżetową do Trybunału Przyłębskiego (ze względu na uniemożliwienie jego skazanym ziomeczkom udziału w debacie i głosowaniu), równolegle pojawiały się narracje, które sugerowały, że jeżeli Andrzej Duda to zrobi, to spektakularnie (po raz kolejny) grane będą autograbie. Chodzi, rzecz jasna, o „obrady w Sali Kolumnowej”, w których nie mogła wziąć udziału praktycznie cała opozycja. A czemu nie mogła? Bo jej to fizycznie uniemożliwiono (i w przeciwieństwie do kolegów Andrzeja Dudy, nie chodziło o skazańców). Czy wtedy Wielki Strażnik Konstytucji miał jakieś zastrzeżenia do tego, w jaki sposób procedowano ustawę budżetową? A gdzie tam. To jest, swoją droga, dość zabawne, bo gdyby wtedy ktoś złożył wniosek do trybunału, to Julia Przyłębska ochoczo by stwierdziła, że wszystko było w porządku. No, ale to dygresja. Tak sobie dumam, że Andrzejowi Dudzie się będzie reszta kadencji dłużyła i upłynie ona pod znakiem autograbi.

Robert Bąkiewicz w ramach protestu przeciwko temu, że jego chlebodawcy nie utrzymali się przy władzy, zdecydował się na performance, w ramach którego nabazgrał na fasadzie Ministerstwa Klimatu i Środowiska znak Polski Ualczącej (nie, to nie jest literówka z mojej strony, ten typ po prostu nie wiedział jak wygląda znak Polski Walczącej [co nie powinno  szczególnie dziwić w przypadku prawicowego „patriotyzmu”]). Żeby było śmieszniej, namalował ją źle dwa razy z rzędu.  Żeby było jeszcze śmieszniej, sam wrzucił w internety filmik, na którym bazgrze po fasadzie zabytkowego budynku. Sprawą się zajęła policja i prokuratura, a ponieważ czas Ziobrokratury dobiega końca, może się to skończyć dla Bąkiewicza jakimiś konsekwencjami.

Skoro zaś już poruszyłem temat prawicowców, którzy pchają się w gips, to warto wspomnieć o Oskarze Szafarowiczu, który w swoim wpisie na Eloneksie najprawdopodobniej ujawnił poufne dane z banku, w którym pracował. Czemu napisałem „prawdopodobnie”? Nie dlatego, że chciałem użyć dupochornu, ale dlatego, że sam bank twierdzi, że Szafarowicz na stanowisku, które pełnił, nie powinien mieć dostępu do takich informacji (chodzi o zysk PKO BP). Rzecz jasna, wszyscy wiemy, że w podmiotach zarządzanych przez ludzi Zjednoczonej Prawicy wszelkie procedury były mocno umowne, tak więc nie zdziwiłbym się, gdyby jednakowoż się okazało, że Szafarowicz dostęp do tych danych miał. To jest, swoją drogą, dość ciekawy „kejs”, bo albo się okaże, że Szafarowicz nakłamał we wpisie (i nic mu nie będzie), albo się okaże, że napisał prawdę (i wtedy pewnie nie tylko on dostanie po łapach, bo ktoś mu te dane udostępnił wcześniej). Nawiasem mówiąc, ujawnienie tych konkretnych danych wiąże się ze srogimi konsekwencjami (można wyłapać 2 bańki kary albo do 4 lat więzienia, albo obie te rzeczy naraz). Ironią losu byłaby sytuacja, w której Szafarowicz tym (eufemizując) nieprzemyślanym wpisem sam by się wywalił ze studiów.

O tym, że Wiktor Orban nie pała miłością do Ukrainy nikogo nie trzeba przekonywać. Tak samo, jak do tego, że nie pali się do pomagania Ukrainie i Ukraińcom. Dziwić więc nikogo nie powinno to, że gdy tylko może, stara się utrudniać międzynarodową pomoc skierowaną w stronę nielubianego przez siebie sąsiada. Parę dni temu głośno zrobiło się o tym, że Węgry planują zawetować utworzenie funduszu pomocowego dla Ukrainy (chodziło o 50 mld euro). Reakcja UE była (według Financial Times) taka, że gdyby Węgry się na to zdecydowały, to słono by za to zapłaciły i mogłoby się to bardzo źle skończyć dla ich gospodarki. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji, nikt nie będzie miał problemów z ustaleniem tego, kto jest w tej układance tym złym (i dlaczego chodzi o typa, który przez wielu komentatorów uznawany jest za putinowskiego agenta). I w tym momencie wchodzi Sebastian Kaleta, cały na głupio i zaczyna budować narrację, w myśl której zła Unia Europejska chce zniszczyć gospodarkę węgierską. Gdy mu uprzejmie zwrócono uwagę na przyczyny, dla których UE chce zastosować takie, a nie inne metody, Sebastian Kaleta był łaskaw napisać, że to nie prawda, bo państwa UE mogłyby sobie tę pomoc dla Ukrainy inaczej przemyśleć i że tu chodzi o przełamanie weta. Innymi słowy: zdaniem Kalety jeden z najbardziej proputinowskich polityków w UE może sobie bezkarnie wetować pomoc dla Ukrainy, a cała UE powinna chodzić dookoła tegoż polityka na paluszkach, żeby przypadkiem nie zranić uczuć Kaletowych. Epilogiem tej całej sytuacji było to, że Orban jednak niczego nie zawetował i śmiem twierdzić, że stało się tak dlatego, że miał świadomość tego, że nikt się nie będzie z nim cackał.




Źródła:

https://niezalezna.pl/polityka/rzad/pigulka-dzien-po-dla-dzieci-i-bez-recepty-prof-chazan-dla-niezalezna-pl-nieszczescie-gotowe/509740

https://kultura.gazeta.pl/kultura/7,114628,30635482,redaktor-mazurek-dopytuje-o-pigulke-dzien-po-tabletki-antykoncepcyjne.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1751566346909802714

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,30638669,blaszczak-zniesmaczony-udzialem-wojska-w-wosp-zolnierze-beda.html#s=BoxOpImg1

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1751269580058615937

https://wyborcza.biz/biznes/7,147582,30653652,prezydent-podpisal-ustawe-budzetowa-ale-i-tak-kieruje-ja-do.html

https://oko.press/trybunal-zablokuje-500-plus-kaczynski-tylko-straszy

https://twitter.com/pomaska/status/1752964858260197400

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30633165,teraz-nauczymy-ich-polskosci-bakiewicz-nasprejowal-na-fasadzie.html

https://oko.press/na-zywo/dzien-na-zywo-najwazniejsze-informacje/oskar-szafarowicz-ujawnil-poufne-dane-pko-jest-reakcja-banku

https://twitter.com/sjkaleta/status/1751724004849721347

https://wyborcza.pl/7,75399,30656090,szczyt-ue-orban-odblokowal-pomoc-dla-kijowa.html