piątek, 30 grudnia 2022

Hejterski Przegląd Cykliczny #89

Tym razem nie obędzie się bez martyrologii. Wielokrotnie podkreślałem, że nie jestem osobą przesądną (bo nie jestem) i wielokrotnie wspominałem o tym, że rachunek prawdopodobieństwa robi wszystko, żebym taką osobą został. Przykładowo: miałem rozgrzebany tekst i chciałem go skończyć tak, żeby między Przeglądami nie było zbyt długiej przerwy? I w tym momencie wchodzi rachunek prawdopodobieństwa cały na biało i mówi: wiesz co? Mam dla Ciebie doskonałą grypę. Przyznam szczerze, że zmiotło mnie z planszy bardziej, niż w trakcie korony. No, ale insza inszość, to fakt, że nie zdążyłem się na grypę zaszczepić (shame on me).


Niniejszą ścianę tekstu zainauguruję dość świeżym tematem, którym jest inba na temat służby wojskowej. Zaczęło się od tego, że trochę osób dostało wezwania na szkolenia. Ponieważ nasze władze (zajęte władzowaniem) nie zadbały o jakąkolwiek politykę informacyjną (eufemizując), zrobił się nam w debacie publicznej lekki szum informacyjny. Zanim wyjaśnione zostało to, kto i kiedy będzie miał to przeszkolenie, w praktyce było już po inbie. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że wykopywaniem informacji na temat tych szkoleń zajmowali się głównie dziennikarze (bo rządowi propagandziści mieli ważniejsze sprawy na głowie).


Czego dotyczyła inba? Punktem wyjścia było to, czy w ogóle powinno się takie (obowiązkowe) ćwiczenia organizować (w domyśle, ćwiczenia dla ludzi, którzy raczej nie chcą mieć nic wspólnego z wojskiem). Potem zaś inba wyewoluowała i tematem było to, czy powinno się przywrócić obowiązkową służbę wojskową. Nieco zabawnym znajdowałem fakt, że część osób, które popierały zarówno ćwiczenia, jak i obowiązkową służbę wojskową to osoby, które nigdy nie dostałyby żadnego wezwania (kiedyś się to nazywało „kategoria E”). No ale, to tylko dygresja. Cała ta dyskusja o obowiązkowej służbie wojskowej mnie również rozbawiła, bo najaktywniejsi w tej dyskusji byli ludzie mniej więcej z mojego pokolenia (okolice rocznika 1981). Rozbawiło mnie to, że ja doskonale pamiętam, jak bardzo wszyscy wtedy starali się uniknąć OSW. Były to czasy preinternetowe, a mimo tego sporo było „wirali” na temat tego, co ludzie starali się robić, byle tylko nie trafić „do woja” (najbardziej popularne było symulowanie zaburzeń psychicznych [czasem ktoś nawet przynosił zaświadczenie lekarskie i kończyło się to np. utratą prawa jazdy]). Ujmując rzecz innymi słowy: służba wojskowa nie cieszyła się wśród moich rówieśników specjalnym „wzięciem”. Ciekawe jest również to, że obowiązkową służbę wojskową popierają Ci, którzy w wojsku nie byli (jestem kompletnym brakiem zaskoczenia Jacka), czyli, „migali się”. Jeżeli zaś chodzi o anecdaty, to pamiętam, jak nasi miejscowi skinheadzi, a przepraszam, „młodzież patriotyczna”, zwiała przed obowiązkową służbą wojskową za granicę, potem zaś każden jeden z nich miał na FB w polubionych „jestem za przywróceniem obowiązkowej służby wojskowej”. No ale, jak mniemam to była (tzn. to ich uciekanie przed OSW) wyjątkowa sytuacja, tak więc niepotrzebnie się czepiam.


Na tym niestety „debata” o służbie wojskowej się nie zakończyła i potem było już tylko bardziej żenująco. Zaczęło się od tego, że kilkoro elgiebetów napisało było, że oni się średnio poczuwają do umierania za tenkraj. Wywołało to masową obrazę uczuć wyklętych. O ile prawica (ta sama, która wcześniej debatowała nad tym, czy elgiebety w ogóle powinny w wojsku służyć) ani jej argumenty (hurr durr, dlaczemu ludzie z tęczowymi nakładkami na profile nie chco się strzelać) nie były najmniejszym zaskoczeniem, to już o lekkim zaskoczeniu można było mówić w przypadku osób, które twierdzą, że one tak w ogóle to popierają te elgiebety. Gwoli ścisłości, to zaskoczenie odnosi się jedynie do tego, jakie argumenty padały. W telegraficznym skrócie wyglądało to tak, że „no co sobie te elgiebety myślą, chcą mieć prawa, ale nie chcą mieć obowiązków”.


Tak, dobrze przeczytaliście, część komentariuszy uznała, że ta argumentacja jest całkiem sensowna.  Umknęło im dosłownie tylko kilka drobnostek. Po pierwsze, kluczowe w tych ich narracjach (co najwyraźniej przegapili) było to, że elgiebety „chcą” mieć pełnie praw. Chcą, bo jej nie mają i z punktu widzenia prawa w naszym kraju, są obywatelami drugiej kategorii. Po drugie, mniejszości seksualne przyrównuje się w Polsce do zarazy. Po trzecie, rządowe media prowadzą nagonkę na mniejszości seksualne. Po czwarte, część rządowych mediów i polityków partii rządzącej robiła wrzutki na temat tego, że warto się zastanowić, jakich zawodów nie powinny wykonywać elgiebety. Mógłbym tę wyliczankę ciągnąć dalej, ale wydaje mi się, że tych kilka punktów całkowicie wystarczy do tego, żeby stwierdzić, że ta narracja „zwolenników” (cudzysłów użyty z rozmysłem) jest cokolwiek (eufemizując) durna. No chyba, że ci ludzie na serio podnoszą argument „jak odpowiednia liczba elgiebetów zginie w trakcie prowadzenia działań wojennych, to wtedy będziemy mogli porozmawiać o wprowadzeniu małżeństw jednopłciowych i adopcji dzieci przez pary jednopłciowe”. Jeżeli faktycznie o to chodziło, to ja bardzo przepraszam, ale po raz kolejny nie doceniłem geniuszu komentariatu.


Tak na sam koniec tych dywagacji związanych ze służbą wojskową. Moim skromny zdaniem zmuszanie kogokolwiek do tego, żeby „szedł w kamasze”, jest nie do końca przemyślaną strategią, chyba, że chce się mieć problem z dezercją. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że bardzo nie dawno (rzec by można „na fali” wzmożenia) przeprowadzono sondaż, z którego wynikało, że jeżeli chodzi o przywrócenie Zasadniczej Służby Wojskowej, to postulat ów cieszy się 37% poparciem (47% badanych było przeciw, a 16% odpowiedziało, że „trudno powiedzieć”). Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wrzeszczący i wzmożony komentariat nie reprezentuje (wbrew temu, co mu się wydaje) woli suwerena. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że ciekaw jestem, jakby to wyglądało, gdyby te procenty zwolenników rozbić na kategorie wiekowe.


W swoim poprzednim Głośnym Tekście wspominałem o tym, że coś się na Twitterze porobiło (w czasach pre-Elonowych, a teraz się to pogorszyło jeszcze) i praktycznie non stop mi na TL wpadają prawicowe opiniomaty, których absolutnie nie followuję (od zerkania w otchłań to ja mam konto z husarzem). Co prawda, od czytania tych prawicowych mądrości rośnie mi liczba Punktów Obłędu, ale to Twitterowe przesunięcie w fazie ma też swoje dobre strony. Wielokrotnie zdarzało mi się opisywać to, w jaki sposób Zjednoczona Prawica testuje narracje, którymi potem karmi suwerena poprzez rządowe media. W praktyce wygląda to tak, że najpierw się te narracje wrzuca w soszjale (głównie na Twitterze, bo jest znacznie bardziej dynamiczny od Facebooka), sprawdza które „zażrą” i dopiero potem się je rozrzuca w rządowych mediach. Na Twitterze jest więc mnóstwo (nie bójmy się tego słowa) rządowych kont, które zajmują się tylko i wyłącznie wrzucaniem (taśmowo) kolejnych narracji. Potem odpowiednie oprogramowanie do mierzenia/ważenia soszjali sprawdza, które narracje się przyjęły (a ciąg dalszy już znacie). Ponieważ liczba narracji nie jest nieskończona, jeżeli się odpowiednio długo obserwuje te konta (a ja je obserwuję, bo algorytmy Twittera sprawiają, że nie mogę ich nie obserwować [no chyba że bym zbanował cały „prawy” Twitter]), to można dostrzec powtarzalność. Skąd się ta powtarzalność bierze? Ano stąd, że czasem tematy są dość istotne, a narracja nie chce „zażreć”. Ponieważ temat jest istotny, nie można go odpuścić, tak więc trzeba testować kolejne narracje, bo może za którymś razem się uda.


Takim bardzo ważnym dla Zjednoczonej Prawicy (rzecz jasna, ważnym ze względu na to, że suweren się tym przejmuje) jest temat drożyzny i szeroko pojętego kryzysu. Dla każdego, kto nie zarabia milionów monet, raczej oczywiste jest to, że „nie jest dobrze”. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Mam świadomość tego, że to nie jest tak, że ta drożyzna w sklepach to się nam wzięła przez Zjednoczoną Prawicę. Świadomość tę ma również Zjednoczona Prawica, ale absolutnie nic z tego nie wynika. Tak się bowiem składa, że odkąd pamiętam, drożyzna w sklepach zawsze była „winą rządzących”. Starsi z was pamiętają zapewne słynne zakupy, które zrobił Kaczyński. Te zakupy wyglądały trochę tak, jak gdyby Kaczyński po raz pierwszy w życiu był w sklepie (sam tam nie poszedł, bo zakupy do toreb pakowała mu Beata Szydło). Zakupy te były słynne dlatego, że po pierwsze Kaczyński poszedł do osiedlowego sklepu (dosłownie każdy wie, że w tych sklepach jest drożej), a po drugie zapytany o to, czemu nie poszedł do Biedry, stwierdził (czym położył cały swój „event”), że Biedronka to sklep dla najbiedniejszych. Zakupy te Kaczyński zrobił w 2011 i miały one dowieść tego, że „za Tuska” wszystko podrożało.


Cofnijmy się o kolejne cztery lata. W 2007 odbyła się debata Tusk vs. Kaczyński, w trakcie której Tusk wytarł prezesem PiS podłogę. Jednym z tematów (a jakże) była kwestia drożyzny w sklepach. O ile mnie pamięć nie myli, Tusk wrzucił ten temat tak, że najpierw odpytał prezesa z cen podstawowych produktów. Na tym pytaniu wywaliłby się pewnie każdy, kto nie ma fotograficznej pamięci, ale prezes wywalił się jeszcze bardziej, bo on praktycznie od początku swojej kariery politycznej był odklejony od rzeczywistości, tak więc gdyby podjął się odpowiedzi na pytanie „ile kosztuje kurczak”, to mógłby się pomylić o rząd wielkości. Wydaje mi się (aczkolwiek jest to tylko moje gdybanie), że ten temat (władza odpowiada za ceny) ciągnie się od czasów, w których faktycznie władza mogła regulować ceny w sklepach (tak więc od czasów PRLu). Potem zaś (już w czasach III RP) było tak, że jak się było w opozycji, to był to wygodny argument, którym można było przyatakować władze. No, ale to dygresja.


Faktem jest, że dla Zjednoczonej Prawicy drożyzna jest problemem. Tzn. (jak już wspomniałem) nie sama drożyzna, ale to, że suweren jest skłonny obarczyć władze winą za tą drożyznę, a to może się przekładać na słupki sondażowe. Efekt tego przejmowania się drożyzną i kryzysem jest taki, że praktycznie non stop na Twitterze testowane są narracje „kryzysu nie ma”. Przeważnie zajmują się tym anonimowe konta agitacyjne, ale temat musi być bardzo „palący” i zajmują się nim również osoby z „krwi i kości”, które te swoje niemądre narracje firmują własnymi imionami i nazwiskami. Zanim przejdę do szczegółów pozwolę sobie stwierdzić, że te narracje „antydrożyznowe” siłą rzeczy muszą być po prostu durne. Żeby te narracje „zażarły”, prawicowemu komentariatowi musiałoby się udać wmówić ludziom, że nie ma żadnej drożyzny. To jest niemożliwe (niezależnie od tego, ile miliardów zostanie przeznaczonych na rządowe media). Nie da się bowiem suwerenowi wmówić, że (na ten przykład) olej, który jest ponad dwa razy droższy niż 2020 roku, tak naprawdę to wcale nie zdrożał, a nawet jeżeli, to przecież nie ma żadnego znaczenia. Mimo tego, rządowy komentariat dzielnie próbuje. Co zrozumiałe, narracje te „rezonują” jedynie wśród innych kont agitacyjnych, tak więc gdyby ktoś był zainteresowany ustaleniem tego, jak wyglądają siatki tych kont, to obserwowanie narracji „antydrożyznowych” idealnie się do tego nadaje.


No dobrze, skoro wstęp mamy za sobą, to teraz możemy przejść do konkretów. Konta agitacyjne (te anonimowe) pozwalają sobie na bardzo spektakularne narracje. Jedno z nich (uwaga natury ogólnej, w źródłach będą jedynie linki do „prawdziwych” kont, bo nie chce mi się przekopywać przez zyliony ćwitów na kontach agitacyjnych) opowiadało historie, w myśl której ktoś robił badania o drożyźnie w Polsce, ale z tych badań wyszło, że ludzie żadnej drożyzny nie widzą, tak więc o tych badaniach nikt nie opowie (na pytania o to „skąd konto wie o badaniach, skoro nikt o nich nie mówi”, konto nie odpowiadało). Innym razem, to samo konto opowiedziało łamiącą historię o staruszce, która popłakała się w sklepie, bo „po raz pierwszy od dawna mogła sobie kupić karpia na święta” (rzecz jasna, padło tam sakramentalne „TVN tego nie pokaże”). Konta ze stajni Tarczyńskiego non stop wrzucają narracje o tym, że w sklepach mnóstwo ludzi, no a skoro ludzie robią zakupy, to znaczy, że nie ma kryzysu, prawda?


Zasygnalizowałem wcześniej to, że niektóre narracje „antykryzysowe” są sygnowane imionami i nazwiskami. Idealnym przykładem będzie tu Radosław Poszwiński (aka Bogdan607), który w pierwszej połowie listopada zafundował followersom (i niewinnym ofiarom Twitterowych algorytmów) dziennikarskie śledztwo: „Jestem w komisie samochodowym pod Warszawą. Takim dużym maja ok 600 aut. Jest tutaj w sprawie kupna/zamiany auta ok 30 osób. To gdzie ten kryzys?”. Po świętach wspominał o tym, że u niego przy stole nikt nie rozmawiał o inflacji, bo on miał „normalne święta”. Aczkolwiek wydaje mi się, że hitem jest to, że 27-go grudnia wrzucił na ćwitra zdjęcie cenówki karpia i opatrzył to wpisem: „O masz. Prąd i gaz w domu pewnie też macie. I jest ciepło bo jest węgiel. Wystarczy nie słuchać propagandy antyrządowej opozocji w TVN c'nie?”.


Pan Radosław i jego (wybitne) narracje zasługują na uwagę dlatego, że pan Radosław jest przedstawicielem obecnych elit. Nie wiem, ile mu w TVP płacą jego koledzy z Twittera, ale obstawiam, że będzie to między naście, a dziesiąt tysięcy miesięcznie. Tak więc panu Radosławowi powiewa to, że jakieś tam oleje podrożały, albo inne masła, bo pana Radosława będzie na nie stać, niezależnie od tego, o ile jeszcze podrożeją. Tak samo rzecz się ma w przypadku cen paliw, rachunków za cokolwiek. Wbrew temu, co kiedyś napisał redaktor Rafał Woś (który mądrzył się w temacie tego, że inflacja to jedynie rentierów boli), kryzys uderza w biednych, a nie w Poszwińskich. Poszwiński twierdzi, że miał „normalne święta”. W domyśle, chodziło o to, że nikt tam nie gadał o drożyźnie. I ja w to wierzę. Przecież Poszwiński nie zadaje się z biedotą, tylko z innymi przedstawicielami elit. Poszwiński twierdzi, że był w komisie i tam dużo ludzi chce auta wymienić. No i wszystko pięknie, tylko takie jedno pytanie mam: kto tam te auta wymienia? Suweren, czy też może ludzie pokroju Poszwińskiego, dla których zmieniające się „realia ekonomiczne” nie mają żadnego znaczenia?


Casus Poszwińskiego jest o tyle ciekawy, że on co jakiś czas przypomina o tym, jak to było za Tuska i np. wspomina o tym, że wtedy to on zarabiał jakieś 5 zetów za godzinę. Ciekaw jestem, jak zareagowałby Poszwiński, gdyby ktoś mu wtedy zaczął tłumaczyć „no ale, panie Radku, ja zarabiam 30 złotych za godzinę, to o jakich niskich stawkach pan opowiada?”. To jest dokładnie ten sam rodzaj argumentacji, którego teraz używa Poszwiński. Przyznam szczerze, że się zastanawiam nad tym, czy to jest tak, że on się w tak ekspresowym tempie odkleił od realiów dzięki swoim nowym zarobkom (i nowym kolegom, którzy też biedy nie cierpią), czy też on jest świadomy tego, jak źle to wszystko teraz wygląda z punktu widzenia suwerena, ale po prostu, w ramach pełnionych obowiązków, ma to w głębokim poważaniu i będzie publicznie twierdził, że nie ma żadnego kryzysu, bo to wszystko sobie TVN wymyślił. Niezależnie od tego, czy twórczość Poszwińskiego jest efektem jego odklejenia, czy też wyrachowania, jest ona przejawem niezmierzonej pogardy dla suwerena. Tak swoją droga, to chyba nie było w post-PRLowskiej historii Polski władzy, która gardziłaby suwerenem w takim stopniu, w jakim robi to Zjednoczona Prawica. Bywała u nas władza, która się w ogóle nie przejmowała suwerenem (vide sposób, w który przeprowadzano transformację), to fakt. Ale nie było władzy, która robiła to, co robi teraz partia Kaczyńskiego. UPRL-owienie sądownictwa, które sprawi, że będzie ono w 100% podległe woli rządzących, opakowywane jest w złotko pt. „od teraz suweren będzie miał większą kontrolę nad sądownictwem”.


Przecież trzeba mieć obywatela za skończonego durnia, żeby grzać taką narrację. Szczególnie po tym, do czego wykorzystuje się prokuraturę (taśmowe umarzanie postępowań przeciwko członkom Zjednoczonej Prawicy, na ten przykład). Opowiadanie o jakimś mitycznym układzie w sytuacji, w której samemu się taki układ buduje. Opowiadanie o „groźnej kaście” gdy samemu się jest przedstawicielem praktycznie nietykalnej (no chyba, że pozew cywilny i akurat maszyna losująca sędziego zawiedzie) jak najbardziej „nadzwyczajnej kasty”. Kwestią otwartą jest to, czy i kiedy suweren sobie zda sprawę z tego, jakie mniemanie ma o nim partia Kaczyńskiego. Tak sobie dumam, że jeżeli wybory pójdą bardzo nie po myśli Nowogrodzkiej, to suweren się może dowiedzieć o tym, że „nie dorósł” do mądrości PiSu bardzo, ale to bardzo szybko.



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty



Skoro się już zacząłem pastwić nad narracjami jako takimi, to pociągniemy ten temat dalej. Zastanawia mnie (od pewnego czasu) to, jak bardzo nieogarnięci potrafią być rządowi spindoktorzy. Z jednej bowiem strony po mistrzowsku potrafią rozgrywać różne sytuacje (i z dowolnie błahej sytuacji zrobić wielką aferę), a z drugiej zachowują się tak, jak gdyby nie mieli zielonego pojęcia o podstawach głowologii. Otóż, spindoktorom tym wydaje się, że społeczeństwo potrafi przyjąć każdą narrację (w momencie, w którym jest to dla rządu wygodne) i zaraz potem (również w momencie, w którym jest to dla rządu wygodne), o tych narracjach zapomnieć. Czemu w ogóle o tym wspominam? Ano temu, że mamy od pewnego czasu w Polsce problem związany z uchodźcami z Ukrainy. Na czym polega ów problem? Otóż, pozwólcie, że zacytuję fragment wywiadu, który w połowie listopada Grzegorz Sroczyński przeprowadził z socjologiem Przemysławem Sadurą (fragment będzie obszerny):


„Grzegorz Sroczyński: Opowieści-chwasty?


Przemysław Sadura: To określenie wziąłem od socjologa Kacpra Pobłockiego. Chodzi o takie opowieści, które funkcjonują jak plotka, ale jednak różnią się od tradycyjnej plotki tym, że zostały wzięte z mediów społecznościowych. Klasa ludowa nie ma za grosz zaufania do mediów mainstreamowych, na przykład wyborcy PiS uważają, że z głównych mediów nie dowiedzą się, jak jest.


GS: Ale zaraz? Z TVP Info też się nie dowiedzą?

PS: Absolutnie. Oni tak samo wiedzą, że pisowskie media naciągają rzeczywistość. To jest grupa, która ma najbardziej zdywersyfikowane źródła informacji.


GS: Wyborcy PiS?


PS: Pokazały to nasze poprzednie badania. Nawet jeśli propaganda TVP im się podoba, to jednocześnie uważają, że informacji trzeba szukać gdzieś indziej. Trzeba na przykład sięgnąć do mediów społecznościowych, bo tam - na Fejsie czy TikToku - ludzie mówią prawdę bez cenzury. I tam właśnie szerzą się opowieści-chwasty o Ukraińcach. Naliczyliśmy kilkanaście wariantów.


GS: Cytat: "Taka Ukrainka ma w Polsce wszystko za darmo i nie musi płacić za fryzjera". O to chodzi?


PS: To jeden z wariantów, które intensywnie teraz krążą. Oto Ukrainka weszła do fryzjera albo zrobiła sobie manicure i nie zapłaciła, bo "jej się wszystko należy za darmo".


GS: "Nawet u mnie jedna znajoma powiedziała, że wszystko Ukraince zrobiła, i ona później powiedziała, że ona nie zapłaci, bo to za darmo. Już po fakcie. I wyszła sobie".


PS: Tak. Są też powracające historie, że ktoś stracił miejsce w kolejce do operacji przez Ukraińca, a ktoś inny miejsce dla dziecka w przedszkolu. Wszystkie te opowieści zostały wzięte z mediów społecznościowych, ale opowiadane są tak, jakby dotyczyły kogoś z rodziny lub znajomego.


GS: Ludzie nie mówią, że "czytałem na Fejsie taką historię"?

PS: Nie. Mówią: "Moja znajoma mi opowiadała taką historię". Albo: "U mojego fryzjera było takie wydarzenie, że jedna Ukrainka nie zapłaciła".


GS: A czytał to na Fejsie?


PS: Tak. Badani twierdzili, że chodziło o ich fryzjerkę albo o ich szkołę, chociaż nie była to prawda.


GS: Dlaczego tak się dzieje?

PS: Na tym polegają opowieści-chwasty. One tak dobrze pasują do naszych lęków, że zaczynamy je uważać za własne. Tego typu treści były celowo wpuszczane do sieci przez rosyjskie trolle i doskonale trafiały w nasze nasilone lęki: brak wiary w państwo oraz strach przed wypchnięciem z kolejki.”


(Jeżeli kogoś zainteresował ten fragment, to link do wywiadu znajdzie w źródłach)


No dobrze. Od czego by tu zacząć? Może od tego, że te opowieści-chwasty nie pojawiły się u nas w momencie, w którym pojawili się uchodźcy z Ukrainy. Tzn. może inaczej. Opowieści-chwasty odnoszące się do uchodźców, owszem, pojawiły się razem z uchodźcami, ale opowieści-chwasty, jako zjawisko, towarzyszą nam od dawna. U zarania dziejów to były jakieś brednie o czarnej wołdze. Potem zaś pojawiły się internety i te opowieści weszły na zupełnie inny poziom. Do pewnego momentu te opowieści były niegroźne, bo były to jakieś „łańcuszki szczęścia” dotyczące, na ten przykład tego, że jeżeli ktoś tam udostępni jakiś status, to będzie miał prawa do swoich zdjęć (i tak dalej). Ciężko znaleźć moment graniczny, po przekroczeniu którego opowieści te stały się bronią w wojnie informacyjnej, ale moim zdaniem w przypadku naszego kraju nad Wisłą, był to rok 2015, gdy rozpoczął się tzw. „kryzys migracyjny” (celowo używam określenia „tzw.”, bo w trakcie całego tego straszliwego kryzysu do [uwaga CAPS] CAŁEJ UNII EUROPEJSKIEJ wjechało znacznie mniej uchodźców, niż do samej Polski w roku 2022). Ponieważ Zjednoczona Prawica usiłowała znaleźć cokolwiek, do czego mogłaby się przyczepić (i czym mogłaby atakować ówczesny rząd), jej politycy (i cała masa „niezależnych/logicznych” fanpejdży) rozpowszechniały praktycznie każdą bzdurę, którą tylko udało się znaleźć w internetach.


Polskie soszjale zaroiły się nagle od specjalistów ds. islamu, którzy tłumaczyli, że to nie są żadni uchodźcy, tylko migranci ekonomiczni i że to w ogóle nie jest tak, że oni przed czymś uciekają, ale to jest celowe działanie, bo chcą (a jakże) islamizować Unię Europejską (i Polskę, rzecz jasna). Gdybym chciał tu nawet pobieżnie opisać to, co działo się w internetach, musiałbym pewnie poświęcić temu kilkanaście Przeglądów, tak więc musi nam wystarczyć potraktowanie tego tematu bardzo pobieżnie. Narracje mutowały niemalże momentalnie. Z jednej strony tłumaczono, żeby do UE wpuszczać same kobiety z dziećmi, ale z drugiej opowiadano o tym, że lepiej nie, bo jak się taką kobietę z dzieckiem przyjmie, to potem przyjedzie do UE jej cała (rzecz jasna OGROMNA) rodzina i że właśnie o to chodzi, żeby ci ludzie tu przyjechali i żyli z socjalu (jednocześnie, ci sami ludzie będą odbierać pracę białym europejczykom). O zylionie „świadectw” autorstwa ludzi, którzy „mieszkali zagranicą i swoje widzieli” wspominać chyba nie trzeba, prawda? Prawicy (która pełniła wówczas rolę pożytecznego idioty) udało się wtedy nastraszyć suwerena. O ile wcześniej (mądrzyłem się o tym w tekście „moderatorzy strachu – siewcy histerii) baliśmy się, jako społeczeństwo, jedynie masowej migracji z rejonów ogarniętych wojną [o ironio], to po 2015 obawialiśmy się już praktycznie wyłącznie nie białych uchodźców.


Ponieważ Zachód poradził sobie z ISIS (Jeżeli ktoś jest zainteresowany tematem, to polecam „Pokolenie Dżihadu” Petry Ramsauer) i prawica nie miała już paliwa (czytaj: nie było zamachów terrorystycznych, po których ludzie pokroju Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny mogli pisać o tym, że teraz to go mogą wszyscy zwolennicy przyjmowania uchodźców zacząć przepraszać), antyuchodźcze narracje przestały generować zasięgi i trzeba było sobie dać z nimi spokój (potem przerzucono się na lekarzy-rezydentów, nauczycieli, elgiebety, opiekunów osób z niepełnosprawnościami, protestujące kobiety i tak dalej i tak dalej). Warto w tym miejscu zauważyć, że metoda szczucia była praktycznie niezmienna i idealnie obrazuje ją „zapłakana kuzynka” (która to płakała przez strajkujących nauczycieli). Te historie były dokładnie takie same (taksówkarz, czyjś znajomy, kuzyn/etc.) różniły się jedynie „podmiotem”, na który się szczuło.


Co się zaś tyczy samych narracji antyuchodźczych, sama ich mnogość i skuteczność (bali się praktycznie wszyscy) sprawiła, że nie mogło być mowy o tym, żeby ludzie o nich zapomnieli. Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale przecież przed chwilą sam wspomniałeś o tym, że ludziom się te narracje „przejadły” i że Zjednoczona Prawica sobie odpuściła”. I tu nie ma żadnej sprzeczności. Nie da się na ludzi oddziaływać non stop przy użyciu tego samego bodźca, bo w pewnym momencie się ludzie do niego przyzwyczają. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, w pewnym momencie praktycznie nikt już nie zwracał uwagi na to, że gdzieś tam doszło do zamachu (rządowi spindoktorzy byliby pewnie w stanie podać nawet konkretną datę, po której ich narracje przestały działać). Narracje przestały działać, ale nie zniknęły. Czy ktoś się może zastanawiał nad tym, skąd się konfiarskim szurom wzięło hasło „stop ukrainizacji Polski”? Przecież już na pierwszy rzut oka to hasło jest durne i nie ma mowy o tym, żeby stało się nośne. Skąd więc wzięło się to hasło? Ano stąd, że w 2015/2016 bardzo nośne było inne hasło: „stop islamizacji Europy”, albo „stop islamizacji Polski”.


Znamienne jest to, że te idiotyczne hasła wywodzą się głównie z prorosyjskich kręgów. Dokładnie tak samo było w przypadku haseł o islamizacji, tyle że tamte (z powodu działalności ISIS) były o wiele bardziej chwytliwe i nośne, tak więc zaraz po tym, jak były wrzucane przez rosyjskie farmy trolli – były rozrzucane po internetach. Teraz hasła o „ukrainizacji” rezonują jedynie wśród elektoratu konfiarskiego. O ile w przypadku haseł o ukrainizacji okazało się, że suweren jest na nie odporny (co nie powinno nikogo specjalnie dziwić), to tenże sam suweren okazał się zupełnie nieodporny na opowieści-chwasty. Trzeba je było po prostu trochę pozmieniać (i wywalić wszystko, co dotyczy terroryzmu). Tak więc zamiast uchodźców-terrorystów mamy teraz opowieści o uchodźcach, którzy są bogaci (ktoś może pamięta, jak „prawi” wypominali uchodźcom syryjskim to, że mają [uwaga, to może być szokujące] smartfony?). Do części ludzi nie dociera bowiem to, że przed bombami i rakietami lecącymi na głowy uciekają wszyscy, bo rakiecie wystrzelonej prze orka wszystko jedno, czy spadnie na blok, czy też na jakiś domek jednorodzinny. Ilekroć jakiś szur trafił w Polsce (acz nie tylko, bo część zdjęć pochodziła z zagranicy) na jakieś droższe auto na ukraińskich blachach, zaraz wrzucał to w soszjale, celem pokazania „jak bardzo bogaci są ci ludzie”.


Czasem ludzie po prostu pisali głupoty, celem nabicia sobie zasięgów. Idealnym przykładem będzie tu Stanisław Żerko (pozwolę sobie zacytować jego wikipedyjne bio: „polski historyk, niemcoznawca, profesor nauk humanistycznych, pracuje w poznańskim Instytucie Zachodnim oraz w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni”), który na swoim koncie na twitterze 5 marca 2022 napisał był: „Pisze mi kolega: "Wczoraj długa rozmowa z kuzynką ze Lwowa. Tamtędy się przetacza fala uchodźców. Chętnie bym opublikował jej opinię ile procent tych ludzi naprawdę potrzebuje azylu w Polsce, ale by mnie chyba zlinczowali. :D"”. Znamienne jest to, że ów przemiły jegomość musiał (i nadal musi) być z swojego wpisu bardzo dumny, bo nadal go nie usunął. Takich osób było znacznie więcej, i a rosyjskie dezinfo momentalnie załapało, że choć nie da się straszyć ukraińcem-terrorystą (choć próby były, bo o Banderze i Wołyniu wspominano zylion razy), to jednak postraszyć Polaka Ukraińcem, który z jednej strony przyjechał tu po socjal, a z drugiej po pracę (którą to pracę odbierze miliardom Polaków) już można. Tak samo, jak można Polaka straszyć tym, że go Ukrainiec wygoni z kolejki (czy to do specjalisty, czy to z kolejki w sklepie), a potem jeszcze za to nie zapłaci, albo zapłaci mniej (tak jak Ukrainiec z historii opowiadanej przez Mentzena).


Przemysław Sadurski twierdzi, że rząd powinien zajmować się przeciwdziałaniem tym narracjom/etc. I wszystko pięknie, ale nasz rząd w żadnym wypadku się za te opowieści-chwasty nie weźmie. Załóżmy bowiem przez moment, że udałoby się na tyle skutecznie „zaszczepić” suwerena, że przestałby bezrefleksyjnie wierzyć w te opowieści. Z punktu widzenia RiGCzu, byłaby to bardzo dobra sytuacja. Jednakowoż, z punktu widzenia spindoktorów Zjednoczonej Prawicy byłaby to klęska, bo nagle straciliby możliwość oddziaływania na suwerena przy pomocy własnych opowieści-chwastów. Co gorsza (rzecz jasna z ich punktu widzenia), gdyby wyjaśnić suwerenowi to, skąd się biorą te wszystkie historie (i że są one „wzmacniane” przez Rosjan), to ktoś mógłby temu suwerenowi przypomnieć o tym, że praktycznie identyczne narracje cieszyły się olbrzymim powodzeniem u prawicy w latach 2015/2016. Od tego zaś jest już bardzo niewielki krok do tego, żeby suweren sobie wykoncypował, że Zjednoczona Prawica w latach 2015/2016 aktywnie wspierała Rosję w wojnie informacyjnej prowadzonej przez ten kraj z Zachodem. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że niechęć Zjednoczonej Prawicy do robienia czegokolwiek z rosyjskim dezinfo nie przejawia się jedynie w tym, że absolutnie nic nie robi się celem zwalczania opowieści-chwastów, dotyczących Ukraińców. Tak samo rzecz się miała w przypadku rosyjskiego dezinfo dotyczącego pandemii i szczepień. Żadna onuca z Solidarnej Polski, która rozpowszechniała rosyjskie dezinfo, nie poniosła z tego tytułu najmniejszych konsekwencji. No ale, takie były efekty oddania praktycznie całej debaty publicznej, odnoszącej się do pandemii, foliarstwu spod znaku konfederacji i pozwolenia na to, żeby opowieści-chwasty o szczepieniach i pandemii wykręcały gigantyczne zasięgi.


W latach 2015/2016 Zjednoczona Prawica i jej media z lubością czytała doniesienia o przestępstwach dokonywanych na Zachodzie i zasypywała polskie soszjale wzmiankami o przestępstwach, których sprawcy byli, a jakże, uchodźcami. Wspominam o tym dlatego, że dokładnie to samo dzieje się teraz, z tą różnicą, że uchodźcę z Syrii zastąpił uchodźca z Ukrainy. Co prawda, rządowe media już się w to nie bawią, ale internety są pełne „świadectw” o tym, że ten, czy inny Ukrainiec dokonał tego, czy innego przestępstwa, a „media milczo”, a „policja nic z tym nie robi”. W tym miejscu pozwolę sobie na kolejną anecdatę, albowiem tak się zdarzyło, że jedna z historii o Ukraińcu, który dokonał przestępstwa trafiła do mnie w trakcie spędu rodzinnego. Członkowie rodziny opowiadali o tym, że ich znajomy kierowca autobusu (like srsly, gdyby ktoś coś takiego napisał w soszjalach, to zostałby wyśmiany) im mówił, że gdzieś tam była zadyma i ktoś (wiadomo kto) kogoś innego nożem potraktował i że generalnie to nigdzie o tym się nie mówi. Gwoli ścisłości, dla mnie to, że Ukraińcy będą popełniali u nas przestępstwa, było oczywiste. Przyjechało ich do nas bardzo dużo i już samo to, ilu ich jest sprawia, że muszą wśród nich być, że tak to ujmę „nie-do-końca-dobrzy-ludzie”. To jest oczywista oczywistość. Problem polega na tym, że jeżeli media będą pisać o każdym takim przestępstwie (tak, jak prawica jarała się każdym przestępstwem dokonanym przez muzułmanina) i wymieniać narodowość sprawcy, to rosyjskie dezinfo momentalnie tak to rozdmucha, że z punktu widzenia suwerena będzie to wyglądało tak, że w Polsce nikt, poza Ukraińcami, nie popełnia przestępstw. Przyczyna tego jest prosta, jak budowa cepa. Ten „Ukrainiec” przykuje uwagę znacznie bardziej od „mieszkańca takiego, czy innego powiatu”.


Reasumując, mamy teraz olbrzymi problem (który najprawdopodobniej będzie się robił coraz bardziej problematyczny) i zawdzięczamy to w głównej mierze temu, że obecne władze przez całe lata pełniły zaszczytną funkcję pożytecznych idiotów. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie tak dawno temu sprawdziłem, czy minister Wąsik nadal followuje pewno rosyjskie konto dezinformacyjne (treści, które są tam publikowane i które odnoszą się do wojny Rosji z Ukrainą nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, kto i po co prowadzi to konto). Jakiś czas temu wypomniałem ministrowi followowanie tego konta, a ów przemiły jegomość mnie za to zbanował. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy okazało się, że „sekretarz Kolegium do Spraw Służb Specjalnych” nadal nie widzi nic zdrożnego w obserwowaniu tego konta (które, a jakże, nazywa się „stop praniu mózgów”). Do tych ludzi nigdy nie dotrze, że własnymi nazwiskami i funkcjami uwiarygodniają to, co się publikuje na kontach, które obserwują i z którymi wchodzą w interakcje.


Mniej więcej w połowie grudnia okazało się, że Solidarna Polska przejmuje się pandemią. Jak do tego doszło? Ano tak, że Dariusz Rosati przyszedł na głosowanie do Sejmu mając „koronę”. Nie chciałbym być źle zrozumiany: jeżeli ktoś ma koronę to powinien siedzieć na czterech literach w domu i nie zarażać innych. Niemniej jednak tak się złożyło, że w myśl obowiązujących przepisów, Rosati sobie mógł pójść do Sejmu i nikt mu nie mógł za to nic zrobić. I w tym momencie, cali na biało wjechali politycy Solidarnej Polski. Najgłośniej gardłował Janusz Kowalski (członek „Parlamentarnego Zespołu ds. Sanitaryzmu", który był przeciwko kwarantannie,  przeciwko lockdownom etc., etc.). Nagle okazało się, że to się nie godzi, żeby chory na koronę człowiek przychodził do roboty, bo naraża innych. Gdzieś tu pewnie jest jakaś ironia, ale nie jestem w stanie jej dostrzec. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w trakcie tej konkretnej inby okazało się, że onuce z Solidarnej Polski nie obrażają się na to, że nazywa się je onucami.


Ostatnio mogliśmy się przekonać, że w Polsce można wystrzelić z nielegalnie posiadanego granatnika przeciwpancernego na komendzie policji, porobić trochę dziur w sufitach i ścianach i na samym końcu zostać uznanym za ofiarę. Przyznam szczerze, że zastanawiałem się nad tym, co też nasza ukochana włada zrobi z komendantem, bo sprawa jest tak bardzo ewidentna, że bronienie typa, który coś takiego zrobił można porównać tylko i wyłącznie do wdepnięcia na grabie (i to wdepnięcia na te same grapie przynajmniej kilkanaście razy). Tak się bowiem składa, że tu żadne tłumaczenia nie mają sensu. Szef policji jest obyty z bronią i powinien się z nią umieć obchodzić (zwykły policjant, któremu broń wystrzeliła na komendzie miał z tego tytułu olbrzymie problemy). Nie było również możliwości takiej, żeby to bydle (w tym momencie mam na myśli granatnik) wystrzeliło przypadkiem, bo tak się składa, że żeby z tego wystrzelić, trzeba wykonać całkiem sporo czynności (listę tych czynności opisał jeden z moich followersów). No dobrze, ale może było tak, że ten granatnik to był prawie-gotowy-do strzału i potem biedny komendant-ofiara sobie go przestawił, a to bydle samo wystrzeliło? No i wszystko fajnie, ale nieśmiało chciałbym przypomnieć, że jeżeli tak było, to pan komendant powinien dostać jakieś zarzuty za to, że wiózł ten prawie-gotowy-do-strzału granatnik w bagażniku przez pół Polski, przecież gdyby Zosia Samosia, tzn. granatnik wystrzelił „sam z siebie” w tym bagażniku, to głowica mogłaby się zdążyć uzbroić i narobić więcej szkód, niż skaleczenie ucha Pana Komendanta Kochanego. Poza tym, otwarta pozostaje kwestia tego, że ten granatnik został przewieziony przez granicę. I na tym przerwę tę wyliczankę. Dość powiedzieć, że z punktu widzenia „obrońców” komendanta to jest taka matrioszka z grabiami. W momencie, w którym wydaje im się, że „ogarnęli” jeden zarzut – wchodzą na kolejne grabie (tzn. wybucha im w twarz kolejny zarzut, który powinno się postawić komendantowi). Czemu więc go bronią? Bo ten człowiek ma teraz świadomość tego, że jeżeli im podskoczy, to go zgaszą jak peta. Musi być całkowicie lojalny względem nich, a oni doskonale o tym wiedzą. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że gdyby do takiej sytuacji doszło w trakcie rządów Platformy Obywatelskiej, to PiS momentalnie domagałby się powołania komisji śledczej i wyprodukował zylion spotów, w których tłumaczono by, że ten granatnik przeciwpancerny to po prostu po kryjomu przewieziono, żeby w razie porażki wyborczej sympatycy platformy mogli ostrzelać przy jego pomocy kolumnę rządową (względnie, samochód prezydencki).


Nastąpił (dość niespodziewany) follow up w sprawie kolegi Zbyszka Ziobry, który śmiertelnie potrącił kobietę na pasach. Wydawało mi się, że ziomberiada z Solidarnej Polski będzie w tej sprawie milczeć, ale okazało się, że po raz kolejny nie doceniłem tego, kim są ci ludzie. Michał Wójcik był odpytywany z tego, co się dzieje i jego wypowiedzi miały taki kaliber, że pozwolę sobie sparafrazować klasyka „oni nie są równi ludziom normalnym”. Otóż, okazało się, że pan Wójcik w tej całej sprawie to się solidaryzuje ze sprawcą wypadku. Tak, dobrze przeczytaliście. Czemu się z nim solidaryzuje? Ano temu, że media się od razu rzuciły na tego biednego człowieka, a dla niego to, co się stało, to była olbrzymia trauma. Gdy przypomniano mu o tym, że była to również trauma dla córki ofiary stwierdził, że no on to wszystko rozumie, ale trzeba też zrozumieć tego biednego sprawce, który (co było powtarzane wielokrotnie) jest fachowcem i bardzo dobrym człowiekiem. Po raz kolejny można się było przekonać o tym, że polscy dziennikarze nie potrafią się przygotować do wywiadów. Wójcik opowiadał bowiem o tym, że no ta sprawa to jest bardzo skomplikowana i że w takiej sprawie to się czeka na ekspertyzy długo. Zapomniał jedynie dodać (a Lubecka była ewidentnie nieprzygotowana), że choć prokuratura czeka na ekspertyzę, to to jest któraś z rzędu ekspertyza, bo prokuratura ma już kilka. Cebulą na torcie jest to (o czym chyba wspominałem w poprzednim Głośnym Tekście), że gdy indagowano prokuraturę na jakiejś komisji, to prokuratura (czy też ktoś, kto ją reprezentował) stwierdziła, że ma już zgromadzony cały materiał dowodowy. Potem zaś okazało się, że „to skomplikowane”. W tym miejscu podrzucę kolejną anecdatę. Jak sobie ogarniałem kwestię tego „ile czeka się na ekspertyzy”, to się skonsultowałem ze znajomym adwokatem karnistą i zapytałem, czy te trzy lata to aby nie za długo. Ów stwierdził, że owszem, wygląda to trochę średnio poważnie. Kiedy mu dopowiedziałem, że prokuratura ma już kilka ekspertyz, opowiedział mi, że miał kiedyś taką sprawę, w której prokuratura, zapewne przez pomyłkę, najpierw zleciła sporządzenie ekspertyzy uczciwemu biegłemu i potem musiała szukać kolejnego, bo ta pierwsza ekspertyza to średnio po myśli prokuratury była. Tutaj mamy pewnie do czynienia z podobną sytuacją.


Na sam koniec zostawiłem sobie prawdziwą perełkę. Jakiś czas temu służby pochwaliły się tym, że zatrzymały współpracownika rosyjskiego wywiadu, który to współpracownik pracował w Warszawskim Urzędzie Stanu Cywilnego. Nie trzeba chyba wspominać o tym, jakie narracje produkowały wtedy rządowe opiniomaty, prawda? Osoby związane ze służbami opowiadały o tym, że sprawa jest rozwojowa i tak dalej i tak dalej. Pół roku później okazało się, że wszystkim tym ludziom, którzy mieli do powiedzenia bardzo dużo na temat tego konkretnego agenta, umknął jeden drobny szczegół: „Zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji Tomasz L. był w przeszłości członkiem komisji likwidacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych - ustalili dziennikarze TVN24. Należał do wąskiego grona współpracowników Antoniego Macierewicza, które otrzymało dostęp do wszelkich tajemnic likwidowanego wojskowego wywiadu i kontrwywiadu: danych informatorów i agentów, szczegółów finansowania najtajniejszych operacji prowadzonych także poza granicami kraju.”. Powiedzieć, że po prawej stronie wystąpił incydent kałowy, to jak powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych było ostatnio raczej chłodno. Praktycznie cały rządowy agitprop został rzucony do udowadniania, że ten agent to „wina Platformy” (bo wiecie, Sikorski był wtedy w rządzie PiS, a potem przeszedł do Platformy Obywatelskiej, więc oczywiste jest to, czyja to wina prawda?).


Tłumaczono, że w sumie to TVN nie opowiedział niczego nowego, bo o tym wszystkim służby polskie wiedziały i nie ma mowy o tym, żeby to, że ten typ był w tej, czy innej komisji było jakimkolwiek problemem. No i to jest moim zdaniem całkiem zabawne (tzn. byłoby, gdyby nie kontekst), albowiem gdyby faktycznie było tak, że to nie był żadne problem (albo, że była to wina Sikorskiego), to dowiedzielibyśmy się o tym zaraz po tym, gdy tego szpiega zatrzymano. Ponieważ zaś o tym w ogóle nie wspomniano, można sobie dopowiedzieć przyczyny, dla których tak się stało. Rządowy agitprop nie porusza tematów, które mogą być szkodliwe dla rządu (tzn. nie robi tego sam z siebie). Skoro zaś nie poruszył tego konkretnego tematu, to można podejrzewać, że raczej nie zrobił tego dlatego, że wszystkiemu winien był Sikorski, prawda? No ale, co ja się tam znam. To jest po prostu kolejny „zbieg okoliczności” związany z osobą Antoniego Macierewicza.



I na tym zakończę niniejszą ścianę tekstu.


Źródła:

https://polityka.se.pl/wiadomosci/nie-chcemy-obowiazkowej-sluzby-wojskowej-aa-1KTL-Chdx-Rw2z.html

https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/kaczynski;w;sklepie;naznaczyl;polakow,49,0,799281.html

https://twitter.com/bogdan607/status/1591432489012269056

https://twitter.com/bogdan607/status/1607288806369103872

https://twitter.com/bogdan607/status/1607768297616859140

Wywiad Sroczyńskiego:

https://next.gazeta.pl/next/7,151003,29136111,cala-polska-kocha-ukraincow-sa-juz-sondaze-tak-zle-ze-nie.html
?

https://mobile.twitter.com/StZerko/status/1500176725753352198

https://konkret24.tvn24.pl/polityka/mentzen-ukrainiec-zaplacil-za-swiadczenie-medyczne-mniej-niz-polak-sprawdzamy-6465979


Nitka ze screenami z folarskimi wypowiedziami Kowalskiego:

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1603005055904382976

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1602955939186937861

https://mobile.twitter.com/JKowalski_posel/status/1602930958855962624

Co trzeba zrobić, żeby „przypadkiem wystrzelić z granatnika”:

https://twitter.com/PMPiotrowski/statua/1603519503786283008

Od 20:30

https://www.youtube.com/watch?v=v44bGNFumuU

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,28251828,szpieg-w-urzedzie-stanu-cywilnego-abw-zatrzymala-polaka-szpiegujacego.html

https://www.tvp.info/59194152/polowanie-na-rosyjskich-szpiegow-zatrzymano-mezczyzne-ktory-kopiowal-i-przekazywal-swr-bardzo-cenne-informacje

https://tvn24.pl/premium/tomasz-l-z-komisji-likwidacyjnej-wsi-tajemnica-urzednika-stolecznego-ratusza-6413600

piątek, 9 grudnia 2022

Hejterski Przegląd Cykliczny #88

Tak na wstępie chciałbym was lojalnie uprzedzić, że mam tyle materiału wsadowego (chodzi o mnogość wątków), że nie wiem ile mi z tego wyjdzie Przeglądów, tak więc może być tak, że będą dwa w bardzo krótkim odstępie.

Zacznę od obrazy uczuć religijnych, do której doszło bardzo niedawno temu, gdy posłanka Magda Biejat powiedziała, że ona w 2010 i 2015 oddała w wyborach prezydenckich głosy nieważne. Powiedzieć, że hoolsi Platformy Obywatelskiej się zagotowali, to nic nie powiedzieć. Momentalnie posłankę obarczono winą za wszystko to, co po 2015 roku zrobiła Zjednoczona Prawica (łącznie z przypisaniem jej winy za śmierć Izabeli z Pszczyny), no bo, rzecz jasna, winę za to, że Komorowski nie wygrał (co jest o tyle ciekawe, że w 2010 chyba jednak wygrał, prawda?) ponosi, nie kto inny, a posłanka Biejat.


Nie bardzo wiedziałem od czego zacząć pastwienie się nad tymi narracjami, ale ostatecznie zdecydowałem, że zainauguruję owo pastwienie się od bardzo pięknego hasła, którym jest „racjonalizacja”. Prawda jest bowiem taka, że Komorowski wybory przegrał dlatego, że Platforma Obywatelska nie przejmowała się takimi drobnostkami, jak kampania wyborcza i została po prostu rozmontowana przez sztab kandydata Zjednoczonej Prawicy. Niemniej jednak, żeby w pełni docenić działania PO, trzeba cofnąć się do roku 2010, w którym to Jarosław Kaczyński usiłował na trumnie brata wjechać do pałacu prezydenckiego. Dawno, dawno temu czytałem sobie książkę, która była wywiadem rzeką z Januszem Palikotem (jestem prawie pewny, że już kiedyś o tym wspominałem, w którymś ze swoich Głośnych Tekstów). W książce poruszony został temat wyborów prezydenckich 2010. Palikot twierdzi, że Komorowski został wystawiony po to, żeby przegrał wybory i żeby PO miało paliwo do wyborów 2011 (no patrzcie, my tu chcemy robić to i tamto, a ten niedobry Kaczyński nam wetuje wszystko). Zdaję sobie sprawę z tego, że z wiarygodnością u Palikota to bardzo różnie bywało, ale jeżeli sobie człowiek przypomni to, jak wyglądała kampania Komorowskiego w 2010, to nagle słowa Palikota nabierają sensu. Otóż, Komorowski zaliczał w kampanii wpadkę za wpadką. Swoją drogą, wpadki zaliczał na długo przed kampanią, bo np. w 2009 Komorowski opowiadał, że wizytował duński okręt wojenny i tam w marynarce wojennej służą kobiety, ale te kobiety to takie nie za ładne są, bo to kaszaloty (potem chyba nawet nie chciał przeprosić za te słowa, bo twierdził, że „jest facetem” [nie, nie mam pojęcia w jaki sposób miałoby go to tłumaczyć]). Nikt z PO nie wiedział, kogo wystawiają w wyborach.  Cała kampania 2010 (a potem cała kadencja) upłynęła pod znakiem tego, że Komorowski nie miał wyczucia w kwestii tego, co i kiedy można powiedzieć (oraz tego, czego nie powinno się mówić nigdy). Jako ciekawostkę podam, że jak się wtedy rozmawiało z młodymi ludźmi o wyborach, to bardzo często padała fraza „no głosowałem na tego wąsatego chama, bo co innego mogłem zrobić?”.


Potem zaś przyszedł rok 2015. Część ludzi może nie pamiętać tego, że po ogłoszeniu kandydata Zjednoczonej Prawicy, całkiem spore grono ludków zastanawiało się nad tym „czy to jest ten Duda z Solidarności?” Wyglądało to tak, jak gdyby PiS wymyślił sobie kandydata, którego porażka nie przyniesie zbyt wielu strat wizerunkowych, bo mało kto go utożsamia z PiSem. A potem zaczęła się kampania wyborcza i sztab Komorowskiego został zdemolowany przez działania sztabu Zjednoczonej Prawicy. Sztab Komorowskiego był tak bardzo nieprzygotowany do kampanii, że ich kandydat wykładał się na pytaniach, które nie powinny mu sprawiać problemu (a sprawiały i to olbrzymi, vide „zmień pracę, weź kredyt”). Znamienne było to, że gdy już nawet się coś temu sztabowi udało i np. Komorowski rozjechał kandydata PiSu w pierwszej debacie, to do drugiej przygotowano go dokładnie tak samo, jak do pierwszej i poszło mu wtedy znacznie gorzej (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że dość głośno w trakcie kampanii zrobiło się o tym, że kandydatowi PiS doradzał autor książki „Pojedynek na słowa”).


Jeżeli ktoś bardzo chce szukać winnych tego, że Komorowski przegrał wybory w 2015, to niech ich szuka w szeregach PO, bo to tej formacji udała się nie byle jaka sztuka, albowiem pierwsze sondaże dawały Komorowskiemu poparcie rzędu 73%. Tak swoją drogą, ten konkretny sondaż był ciekawy, bo kandydat PiSu miał w nim 8% poparcia. Pokazuje to dobitnie, że na samym początku kandydat Zjednoczonej Prawicy był dla jej elektoratu praktycznie nierozpoznawalny. Jeżeli ktoś chce obwiniać za to te osoby, które oddały nieważne głosy, to droga wolna, ale jest to zaklinanie rzeczywistości.


Ja jestem w stanie zrozumieć osoby, które po prostu nie oddają głosu (albo oddają głos nieważny) w wyborach. W 2005 nie brałem udziału w wyborach prezydenckich, albowiem (eufemizując) nie do końca spodobało mi się to, w jaki sposób potraktowano Cimoszewicza (w źródłach będzie link do artykułu na ten temat). Pójdę o krok dalej i napiszę, że byłbym w stanie zrozumieć osoby, które nie chciały głosować w wyborach prezydenckich 2020, ale od razu dodam, że oceniając takie osoby, byłbym znacznie mniej wyrozumiały, bo choć mnie bardzo mierziło to, jak PO się miziało z Konfederacją, to jednak miałem świadomość tego, że druga kadencja dla prezydenta PiSu posłuży do domykania systemu (czy może lepiej „układu”), którego pomysłodawcą jest Jarosław Kaczyński.


Skoro temat obrazy uczuć religijnych mamy za sobą, można iść dalej. Wszyscy powinniśmy być wdzięczni za to, że istnieje ktoś taki, jak Krystyna Pawłowicz, bo dzięki tejże osobie widać wyraźnie, jakie PiS ma podejście do ustanawianego przez siebie prawa (tzn. kogo to prawo w opinii PiSowców powinno dotyczyć). Owszem, przykładów na to, „o co chodzi z tymi reformami” jest wiele, ale jednak Pawłowicz (jako jednostka wybitna) jest tu przykładem idealnym. Jakiś czas temu zrobiło się głośno w temacie tego, że Pawłowicz pozwała posła Trelę (napisał, że Pawłowicz bierze w łapę). Bardzo istotny jest kontekst, w jakim padły te słowa (aczkolwiek, niezależnie od kontekstu, jeżeli chodzi o kwestie prawne, to Trela będzie tu na straconej pozycji). Otóż, kontekst ten jest taki, że Pawłowicz jeszcze jako poseł (poseł, bo Pawłowicz nie lubi feminatywów) miała bardzo dużo do powiedzenia na temat Trybunału Konstytucyjnego i byłą gorącą zwolenniczką pełnej jawności w kwestii tego, ile taki sędzia ma pieniędzy/etc. Tak więc była zwolenniczką składania oświadczeń majątkowych przez sędziów (które to oświadczenia miały być publikowane).


Po jakimś czasie podejście Pawłowicz do tej jawności uległo zmianie. Czemu? Ano temu, że sama została sędzią Trybunału Przyłębskiego (niegdyś Trybunał Konstytucyjny). Jak sama potem tłumaczyła, że jest za jawnością, ale: "w wyjątkowych sytuacjach musi istnieć prawna możliwość niepublikowania oświadczenia szerokiej opinii publicznej". Jeżeli ktoś sobie pomyślał, że to chyba jest tak, że ona po prostu chce, żeby inni podlegali przepisom, które jej mają nie dotyczyć, bo to właśnie ona (i jej koledzy/koleżanki) jest w tej „wyjątkowej sytuacji”, to ktoś taki sobie dobrze pomyślał. Rzecz jasna, Pawłowicz nie publikuje tego oświadczenia i nikt nie jest w stanie jej do tego w żaden sposób skłonić. Gdybym był złośliwy, to bym się w tym miejscu zapytał, gdzie są ci wszyscy rządowi mediaworkerzy, którzy w trakcie walki PiSu z Sądem Najwyższym domagali się ujawnienia informacji o kartach płatniczych sędziów. To była głośna inba, bo najpierw zdecydowano, że tych informacji się nie ujawni, więc opiniomaty i rządowi influencerzy zaczęli tłumaczyć, że to pewnie dlatego, że tam jakieś grube wały odchodziły. Potem, gdy informacje opublikowano i wyszło na to, że wydano z nich jakieś grosze (poza wydatkami tzw. „biura gospodarczego”), rządowi influencerzy nie byli łaskawi przeprosić za swoje wypowiedzi.


Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że cała ta sprawa z Pawłowicz wydaje mi się deczko, że tak to ujmę „dziwna” z bardzo prostej przyczyny. Pawłowicz była posłem i jako poseł musiała składać oświadczenia majątkowe (ostatnie jest na zakończenie kadencji w 2019). Gdyby nie to, że ona te oświadczenia publikowała uznałbym, że po prostu jej się nie chce ich publikować w ogóle (nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?). Tyle, że wygląda to trochę dziwnie w kontekście tego, że wcześniej jakoś te oświadczenia publikowała. Owszem, wtedy musiała, ale teraz też musi (a to utajnienie, to coś w rodzaju: panie Areczku, oświadczenia majątkowe to są dla opozycji, dla elit rządowych mamy wyjątkowe sytuacje i utajnianie wszystkiego, co się da). Choć nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, to ciekaw jestem, czy aby nie jest tak, że ta nagła niechęć do publikowania oświadczeń nie ma innych (niż tylko „równiejszyzm”) przyczyn i czy (na co zwracał uwagę Trela) nie wiąże się to z jakimiś zmianami w stanie posiadania Krystyny Pawłowicz. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Pawłowicz (ta sama, która obraziła się na Trelę za jego słowa) była łaskawa go zwyzywać. Konsekwencji za to jednak nie poniesie, bo co prawda Trela złożył zawiadomienie do prokuratury, ale koledzy i koleżanki z Trybunału Przyłębskiego nie wyrazili zgody na uchylenie Pawłowicz immunitetu. Rzecz jasna, ci sami ludzie, którzy oburzają się na Senat za to, że nie chce uchylić Grodzkiemu immunitetu, słowem się nie zająkną w temacie tego, że osoba o kondycji intelektualnej internetowego trolla, może wyzywać kogo tylko chce i włos jej z głowy nie spadnie, bo jej koleżeństwo na to nie pozwoli. Nie wiem, jak wy, ale ja już chyba wiem, o co chodziło z tą „Nadzwyczajną Kastą”, o której tyle PiS mówił. Niemniej jednak wydawało mi się, że oni przed tą kastą przestrzegali, a okazało się, że budowanie tej kasty to był kolejny element ich programu wyborczego (najwyraźniej znowu wystąpiły jakieś problemu natury komunikacyjnej).


Jeżeli zaś już jesteśmy przy temacie wymiaru sprawiedliwości, to teraz przejdziemy do tematu Wojciecha Roszkowskiego (autor pewnej książki, która [uwaga, suchar] okazała się sporym hitem]. Jego twórczość sprawiła, że został on pozwany (cała kupa ludzi złożyła się na to, żeby do tego doszło). Nie znam się na prawie i nie mam pojęcia, jak się skończy (w sensie prawnym) cała ta sprawa, tak więc skupię się na czymś innym. Pod koniec listopada Roszkowski (w sposób cokolwiek niezamierzony i przez to jeszcze bardziej zabawny) pozwolił sobie na skrytykowanie reformy autorstwa Ziobry. Ziobro (wspierany przez Zjednoczoną Prawicę) wprowadził zmiany w sposobie wybierania składów orzekających (czy jak to się tam fachowo nazywa). Wcześniej były one wybierane, teraz są losowane (za moment będzie jeszcze o tym losowaniu). I wszystko byłoby fajnie, tylko że Roszkowskiemu trafił się sędzia, za którym Roszkowski nie przepada. To się Roszkowskiemu bardzo nie spodobało i napisał był: „Mili Państwo! Spośród wszystkich sędziów w Polsce wylosowałem sędziego Żurka. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zdarzenia? (...)”.


Ciekaw jestem, czy Roszkowski zdaje sobie sprawę z tego, co tak właściwie napisał (biorąc pod rozwagę jego kondycję intelektualną, nie jest to takie pewne). Z jego (w zamierzeniu ironicznego) wpisu wynika bowiem, że ten nielubiany sędzia (albo jacyś bliżej niesprecyzowani „wrogowie” [pewnie chodzi o dzieciaki z in vitro]) w jakiś sposób wpłynął na system losowania i skończyło się ono tak, jak się skończyło. Nawiasem mówiąc, (zapewne również przypadkowo) Roszkowski się trochę wysypał w kwestii tego, jak jego zdaniem powinien wyglądać zreformowany wymiar sprawiedliwości. Powinien on bowiem wyglądać tak, żeby, po pierwsze, tego rodzaju wyniki losowań się nie zdarzały, a po drugie, żeby nie musiały się zdarzać (ze względu na to, że wszyscy sędziowie będą „ich”). Tak swoją drogą, Roszkowski mógł liczyć na to, że w jego przypadku losowanie „zachowa się jak trzeba”. Mógł na to liczyć, bo na pewno słyszał o tym, co wcześniej stało się z Krystyną Pawłowicz. A stało się to, że trzykrotnie wylosowała tego samego sędziego (w różnych sprawach).


Ja wiem, że takie trzykrotne wylosowanie sędziego byłoby możliwe nawet przy założeniu, że nikt nie grzebałby przy „maszynie losującej”. Tzn. byłoby to bardzo mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. Niemniej jednak biorąc pod rozwagę fakt, że Pawłowicz poparła awans tego samego sędziego sprawia, że można mieć pewne wątpliwości odnośnie tego, czy tu faktycznie zadziałała jedynie matematyka. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w momencie, w którym Pawłowicz ten awans „popierała”, toczyło się jedno z postępowań, w którym Pawłowicz była stroną, a  orzekał w nim „trzykrotnie wylosowany”. Swoją drogą warto to ostatnie losowanie osadzić w kontekście. Wcześniej bowiem (cóż za przypadek) tak się złożyło, że ten sam sędzia dwukrotnie orzekał w sprawie Pawłowicz i dwukrotnie skończyło się to po jej myśli. Ale to nie wszystko. Trzecia sprawa (Nitras vs. Pawłowicz) miała się odbyć w Szczecinie, ale Pawłowicz zabiegała o przeniesienie jej do Warszawy, w której to Warszawie (tzn. w warszawskim sądzie) doszło do losowania, o wiadomym już wyniku.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


W tym miejscu warto sobie zadać jedno pytanie: czemu o casusie Pawłowicz nie słyszymy za każdym razem, gdy któryś z polityków Zjednoczonej Prawicy opowiada o potrzebie reformy sprawiedliwości? Przecież tego rodzaju sytuacje wystarczyłoby nagłośnić i niech się Ziobro (razem z „autorami” algorytmu do losowania) tłumaczy, jak to możliwie, że trzykrotnie (w tym raz po przeniesieniu sprawy z innego miasta), można trafić na tego samego sędziego (i dodać kontekst, w postaci popierania awansu w trakcie toczącego się postępowania). Przecież ta sytuacja jest idealnym przykładem na to, o co chodzi w tej całej „reformie”. Zamiast opowiadać o łamaniu praworządności, można by było opowiedzieć o efektach dotychczasowych reform i zapytać, czy aby na pewno suweren chce, żeby tak to wyglądało. Niemówienie o takich sprawach kończy się tym, że za każdym razem, gdy jakiś sąd wyda decyzję nie po myśli naszych obecnych włodarzy, ci rozkręcają inbę pt. „usłużni sędziowie robią to, co im każe opozycja” i jeszcze głośniej się wydzierają o tym, że trzeba reformę wymiaru sprawiedliwości przeprowadzić. Ostatnio coś takiego można było zobaczyć przy okazji decyzji sądu, który przyznał (nieprawomocnie) Sikorskiemu pieniądze od Kaczyńskiego na pokrycie kosztów opublikowania przeprosin w serwisie Onet. Oczywiście, od razu się partyjne opiniomaty rozszczekały sie, że to skandal (kwota jest bardzo pokaźna, bo to ponad 700 tysi). Żaden z opiniomatów nie wspomniał o tym, że Kaczyński od 2020 olewa prawomocny wyrok. Robi to tylko i wyłącznie dlatego, że miał taki kaprys. Obstawiam, że to olewanie wyroku wzięło się po części stąd, że Kaczyński chciał sobie sprawę przeciągnąć aż do końca „reformy wymiaru sprawiedliwości” (bo pewnie jakaś część tej reformy dałaby mu narzędzia do tego, żeby mógł te niekorzystne wyroki [rzecz jasna wcześniejsze, bo potem takich wyroków już nie będzie] olewać zgodnie z prawem). Wróćmy jeszcze na moment do Roszkowskiego. Jeżeli mam być szczery, to wydaje mi się, że w jego przypadku było tak, że po prostu nie miał na tyle mocnych pleców, żeby komuś się chciało kombinować i stąd ten, a nie inny sędzia mu się trafił.


Zjednoczona Prawica z whataboutismu uczyniła sztukę. Ilekroć pojawia się jakakolwiek krytyka pod adresem partii rządzącej, tylekroć partia robi wrzutkę dotyczącą innego państwa. Ze względu na to, że teraz Zjednoczona Prawica jest skonfliktowana z KE, whataboutism działa 24/7. Tematów jest wiele, tak więc jest z czego wybierać, ale moim ulubionym jest wzmożenie partyjnych opiniomatów na temat tego, że gdzie jest Komisja Europejska, gdy trzeba ukarać Niemcy. Za co? Ano za to, że wybory do Bundestagu mają być częściowo powtórzone w Berlinie ze względu na nieprawidłowości (do których doszło ze względu na przeciążenie administracji [link w źródłach]). I w tym momencie całe na Zjednoczono Prawicowo wchodzą rządowe opiniomaty (najczęściej się na ten temat wypowiadają onuce z Solidarnej Polski [co mnie nie dziwi, bo to za ich sprawą teraz mamy konflikt z KE]). Co zrozumiałe, na pytania o to, „czemu KE miałaby karać Niemcy za coś z czym państwo sobie poradziło (tzn. ustalanie skali nieprawidłowości i ich przyczyn)?” żaden jeszcze nie odpowiedział. Odpowiadały za to pomniejsze konta agitacyjne.


Czasem lubię sobie z takim kontem podyskutować, żeby się dowiedzieć, jakie akurat narracje im tam rozsyłają. Mój adwersarz dyskusję zaczął od tego, że w sumie to nie wiadomo, jaka była skala tych nieprawidłowości, bo skoro tyle już teraz znaleźli, to co by było, gdyby „pogrzebać głębiej”. Odpowiedziałem, że ja to bym chciał, żeby ktoś pogrzebał przy wyborach w Polsce, bo gdy organizowane były „wybory kopertowe”, to jakoś tak się złożyło, że zamówiono 3 miliony kart do głosowania więcej, niż trzeba (wiem, że już o tym wspominałem wielokrotnie, ale: czemu nikt na ten temat nie mówi głośno? Przecież wiadomo po co zamówiono za dużo kart, więc tu nie trzeba by się jakoś specjalnie wysilać, żeby o tym opowiadać, prawda?). Konto agitacyjne odparło, że zrobiono to po to, żeby ich nie brakło. Gdy wspomniałem o tym, że wcześniej jakoś nigdy nie brakowało (zostawało ich pi razy oko 10 milionów, w zależności od frekwencji), konto zmieniło narrację i zaczęło tłumaczyć, że tu pewnie jakiś wałek poszedł, bo to zamówienie publiczne. Na moją sugestię, że jeżeli faktycznie tak było, to może lepiej wyjaśnić to, kto się dorobił na tym wałku, konto już nie odpowiedziało. Przyznam szczerze, że całkiem zabawnym znajduję próbę udowodnienia, że tam wcale nie było dużego wała (tzn. próby sfałszowania wyborów), bo mieliśmy do czynienia z typowym wałkiem (ktoś sobie chciał dorobić). Tak okołotematowo, to właśnie w trakcie takich dyskusji można spokojnie odróżnić jakieś konto agitacyjne od kogoś, kto po prostu chce się trochę pokłócić. W tym drugim przypadku (o ile nie dotyczy on jakiegoś konfiarza) chyba nigdy się nie zdarzy, żeby ktoś zaczął tłumaczyć, że no może i ten, kogo on broni, to jakiś wał zrobił, ale na pewno nie taki duży, o jakie się go podejrzewa. No, ale to dygresja tylko.


Wspomniałem wcześniej, że najczęściej na temat tego „co powinna robić KE” wypowiadają się opiniomaty z Solidarnej Polski. Nikogo to nie powinno dziwić, albowiem to właśnie tej ekipie zawdzięczamy zablokowanie środków z KPO. Swoją drogą, to jak bardzo Zbyszek i jego tresowane onuce trzęsą Zjednoczoną Prawicą pokazuje, jak bardzo w tej ekipie nie ma wiary w zwycięstwo w kolejnych wyborach. Gdyby PiS był pewien, że wybory wygra, to pewnie próbowano by zorganizować przedterminowe wybory (jakoś tak wątpię w to, że opozycja by ten pomysł blokowała), Zbyszek zostałby wywalony z koalicji, obarczony winą za okres błędów i wypaczeń i pewnie poszedłby po prośbie do Konfederacji, a PiS by sobie spokojnie ogarniał kampanię. Zamiast tego mamy uleganie Ziobrze, jak wrzodowi na wiadomej części ciała. Im większa jest w PiSie obawa przed utratą władzy w wyniku wyborów, tym większy wpływ na tę partię ma Zbyszek. Praktycznie żadnej reakcji w PiSie nie wywołuje to, że Ziobroidy opowiadają o tym, że (w uproszczeniu) obecny Premier RP to skończony frajer, który dał się ograć UE. Tej krytyki pod adresem nieudolnego rządu jest sporo, a PiS na to w żaden sposób nie reaguje (Terlecki czasem mówi, że w obozie Zjednoczonej Prawicy są różnice zdań i to by było w sumie na tyle). Nieśmiało przypominam, że w trakcie pierwszej kadencji za znacznie mniejsze przewiny można było pożegnać się ze stanowiskiem (przykładowo, za heheszki pod adresem TVP Info można było stracić fuchę w ministerstwie).


Skoro zaś już jesteśmy przy kwestii wyborów, to zastanawiam się nad tym, czy przypadkiem partia Ziobry nie zaczęła się jakoś po kryjomu dogadywać wstępnie z Konfederacją. To, że obie te partie biją się praktycznie o ten sam elektorat (walkę tę wygrywa Konfa, bo Solidarna Polska ma poparcie niewiele większe od Ziobry [taki tam sucharek]) jest oczywiste (vide szczucie na szczepienia, opowiadanie bredni o pandemii/etc.). Niemniej jednak, od pewnego momentu członkowie Solidarnej Polski jakoś tak inaczej się wypowiadają na temat Konfederacji. W 2019 mój ulubiony Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny opublikował wpis na swoim FB, w którym to wpisie tłumaczył, że Konfedracja jest zła, bo się go czepia bez powodu/etc. Tenże sam DChzBR zapytany o to, czy „szanuje Konfederację a jej posłowie mogliby być koalicjantem PiSu w Zjednoczonej Prawicy” odpowiedział, że część posłów mogłaby być tym koalicjantem. W przysłowiowym międzyczasie zdarzało się Jakiemu pozytywnie wypowiadać na temat Konfy. Oczywiście nie jest to żaden niepodważalny dowód na to, że te dwie partie się próbują dogadać, ale wydaje mi się, że coś jednak jest na rzeczy. Ziobro musi być świadomy tego, że PiS mu się może odwdzięczyć za to, co teraz robi i np. za pięć dwunasta wywalić wszystkich jego ludzi z list, a reszcie (chodzi o obdarowanych stołkami na ten przykład) przedstawić ofertę nie do odrzucenia (albo działacie dla nas i wspieracie nas w wyborach, albo żegnacie się ze stołkami). Nie zdziwiłoby mnie więc to, gdyby ta narracyjna zmiana u Ziobroidów brała się stąd, że ta partia szuka sobie wyjścia awaryjnego. Ktoś może powiedzieć, no ale przecież dosłownie kilka linijek wcześniej sam napisałeś o tym, że Ziobro trzęsie koalicją, bo Kaczyński boi się wyborów. Tutaj nie ma żadnej sprzeczności. Kaczyński obawia się wyborów i nie chce ich przyspieszać (bo już raz je przyśpieszył i nie skończyło się to dobrze dla jego partii). Z drugiej jednak strony, wybory i tak się odbędą, a skoro już się mają odbyć, to można je wykorzystać do zwarcia szeregów i pozbycia się elementu wywrotowego. Można by było wtedy w trakcie kampanii zło świata całego zrzucić na Ziobrę (który to Ziobro zostałby w kampanii bez jakiegokolwiek wsparcia medialnego).


Ja bym już bardzo chciał zakończyć wątek Solidarnej Polski, ale jeszcze chwilę będziecie musieli się z Ziobroidami przemęczyć. Zjednoczona Prawica do perfekcji opanowała rozgrywanie każdej (eufemizując) nie do końca przemyślanej wypowiedzi polityków opozycji. Obstawiam, że każdy, kto miał styczność z rządowymi mediami, zetknął się z takim związkiem frazeologicznym jak „Doktryna Neumanna”. Gdyby jednak kogoś z was to ominęło, to tak w skrócie: Neumann (na spotkaniu z lokalnymi strukturami) powiedział, że jeżeli ktoś będzie z PO, to on będzie takiej osoby bronił i wspierał i „bronił jak niepodległości” niezależnie od tego, jakie problemy taka osoba będzie miała. Narracja, którą nietrudno było z tego zbudować wyglądała tak, że jeżeli ktokolwiek z PO będzie miał jakiekolwiek zarzuty (czy też będzie podejrzany o cokolwiek) i ktoś inny z PO będzie tej osoby bronił, to to jest właśnie doktryna Neumanna. Znamienne jest to, że opozycja pozwoliła na to, żeby taka narracja się przyjęła mimo tego, że prokuratura pod wodzą Ziobry taśmowo umarza postępowania, które mogłyby doprowadzić do tego, że ktoś ze Zjednoczonej Prawicy mógłby mieć zarzuty postawione. Tak, czasem komuś te zarzuty postawią, ale kluczowe w niniejszym zdaniu jest słowo „czasem”, to po pierwsze, a po drugie, znacznie więcej jest sytuacji, w których prokuratura nie dopatruje się znamion przestępstwa w tym czy innym czynie. Ja się przyznam, że jestem tak stary, że pamiętam, jak Zbyszek Ziobro opowiadał, że po przejęciu władzy po SLD trzeba będzie przyjrzeć się śledztwom, które były umorzone z przyczyn politycznych. Gwoli ścisłości, Ziobrze udało się wtedy przez jakiś czas utrzymywać wizerunek „szeryfa”, który będzie walczył z niesprawiedliwością (sporo ludzi się na to nabrało), no ale to kolejna dygresja.


Niemoc opozycji (w wymiarze komunikacyjnym) przejawia się w tym, że nikt jeszcze nie skontrował tej „doktryny Neumanna” jakąś inną doktryną. No wiecie, taką, która sprawia, że prokuratura działa tak, jak działa. Taką, dzięki której można wjechać autem w tłum ludzi (jak pewien pan z ABW), uciec z miejsca zdarzenia, a potem odpowiadać za „wykroczenie”. Chodzi o doktrynę, dzięki której można przejechać człowieka na przejściu dla pieszych (przejechać ze skutkiem śmiertelnym) i potem przez trzy lata nie mieć postawionych zarzutów. Wystarczy, że się jest kolegą Zbyszka. To właśnie ta sprawa mnie „trafiła” ostatnio, bo ją OKO.press opisało. Co ciekawe, sprawa była w Sejmie omawiana kiedyś, ale musiało mi to umknąć. Co się w sprawie „zadziało”? Ano postępowanie było przerzucane między prokuraturami (co jest pierwszym wyraźnym sygnałem, że coś jest nie tak), a poza tym, to prokuratura powołuje coraz to kolejnych biegłych. Nie trzeba być prawnikiem, żeby się zorientować, że obie te czynności mają na celu po pierwsze, przedłużenie całego postępowania, po drugie, trafienia na biegłego, który wyda „odpowiednią” ekspertyzę, a po trzecie, trafienie na prokuratora, który się potem podpisze pod umorzeniem (córka ofiary nie ma wątpliwości odnośnie tego, że sprawa zostanie umorzona). Ktoś może powiedzieć „no ale może są po prostu wątpliwości” i ja bym się mógł ewentualnie z tym zgodzić, ale nie da się wątpliwościami wytłumaczyć tego przerzucania postępowania z prokuratury do prokuratury. Dodajmy sobie do tego taką drobnostkę jak to, że gdy dziennikarze zadawali prokuratorom pytania, to byli po prostu ordynarnie spławiani.


Zwróćmy uwagę na to, że w przypadku ludzi powiązanych z władzami, postępowanie powinno być prowadzone tak, żeby nie mogło być do niego żadnych zastrzeżeń. Tutaj to wszystko prowadzone jest tak, że zastrzeżenia są, ale absolutnie nic z tego nie wynika. No bo co taki dziennikarz (albo córka ofiary) może zrobić? Nagłośnić sprawę? I co z tego, że sprawa zostanie nagłośniona, jeżeli postępowanie zostanie umorzone? O to właśnie chodzi w tej całej „reformie wymiaru sprawiedliwości”. Jeżeli Zjednoczonej Prawicy uda się przejąć kontrolę nad całym sądownictwem, to praca dziennikarzy będzie miała marginalne znaczenie. No bo cóż z tego, że jakaś sprawa zostanie opisana (o ile w ogóle zostanie, bo przecież następne w kolejce po sądach będą media), skoro primo, sprawę umorzy prokuratura, a jeżeli już się nie będzie dało umorzyć (no bo jednak suweren się nią zainteresuje za bardzo), to sąd wyda wyrok zgodnie z oczekiwaniami partii. Po takim wyroku po łapach oberwie dziennikarz (i medium, które poruszyło całą sprawę), bo partia będzie tłumaczyć, że skoro wyrok zapadł taki, a nie inny, to dziennikarz coś sobie musiał ubzdurać i pewnie jakaś zagranica mu za to zapłaciła, żeby rząd szkalował. I nie, to nie jest „fabrykowanie konsekwencji”, bo przecież to się już teraz dzieje. Z tą różnicą, że teraz się wszystko skupia na sędziach, bo jeżeli sąd wyda wyrok nie po myśli partii, to jazgot podnoszą rządowe opiniomaty i tłumaczą, że te sądy się teraz mszczą i dlatego jest potrzebna reforma. Bezczelność Zjednoczonej Prawicy jest zjawiskowa, bo oni praktycznie wprost mówią, że jak już te sądy zostaną „zreformowane”, to będą wydawać wyroki takie, jak trzeba. Nawiasem mówiąc, część betonowego elektoratu właśnie tego oczekuje. Ich nie obchodzi to, czy ktoś jest winny. Tzn. może inaczej, jeżeli Kaczyński mówi, że ktoś powinien siedzieć, to beton mu bezrefleksyjnie wierzy i oczekuje, że Kaczyński zrobi wszystko, żeby ci „którzy powinni siedzieć” poszli siedzieć.


Ostatnio bardzo głośno zrobiło się o Stuhrze, który prowadził w stanie nietrzeźwym i potrącił motocyklistę. Ileż uwagi poświęciły tej sprawie rządowe media? Nie chciałbym być źle zrozumiany: Stuhr spowodował kolizję drogową prowadząc „pod wpływem” i powinien za to odpowiedzieć. Jak myślicie, ile uwagi poświęciły te same media (i te same opiniomaty, które opowiadały o tym, że hurr durr Stuhrowi to na pewno włos z głowy nie spadnie za to, co zrobił) śmiertelnemu potrąceniu pieszej przez podwładnego Ziobry? Jeżeli waszą odpowiedzią było „Ziobro”, to mieliście rację. Cebulą (to już chyba drugą) na torcie jest bezczelność członków Solidarnej Polski, którzy płakali rzewnymi łzami „bo Kurdej Szatan umorzyli sprawę” i żaden z nich nie był łaskaw odnieść się do takiej drobnostki, jak to, że prokuratura ewidentnie chroni ich człowieka przed odpowiedzialnością karną (i to nie za zranienie uczuć Strażo-Granicznych, ale za potrącenie ze skutkiem śmiertelnym). No ale, to jest Solidarna Polska, tam się nie można znaleźć przez przypadek. Ciekawe, czy mają jakieś specjalne testy osobowościowe przed przyjęciem nowych członków.


Na sam koniec niniejszej ściany (no ok, „ścianki”) tekstu zostawiłem sobie kwestię Patriotów. Tak, chodzi o te, które Niemcy nam chcą (nadal, mimo starań rządu Zjednoczonej Prawicy) sprezentować. Dla każdego oczywiste jest to, że oferty w rodzaju „jak chcecie te Patrioty, to je bierzcie” się nie odrzuca. Dla każdego, kto nie jest członkiem Zjednoczonej Prawicy. Ja rozumiem, że działania Niemiec (w szczególności na początku wojny) były, eufemizując, „takie se”, ale tego, w jaki sposób rząd Zjednoczonej Prawicy zareagował na tę propozycję, nie da się wytłumaczyć inaczej, niż skrajnym oderwaniem „czynników decyzyjnych” od rzeczywistości. Czemu PiS chciał zrezygnować z tych Patriotów? Dlatego, że Prezes nie lubi Niemców. I tyle. Niestety, ta jego fobia wżarła się już we łby części członków PiSu (i funkcjonariuszy mediów rządowych). Mniej więcej w połowie listopada Niemcy zaproponowały, żeby samoloty Luftwaffe patrolowały niebo nad Polską. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn Twitter (jeszcze przed Elonizacją) pozmieniał algorytmy i tweety rządowych opiniomatów lądują mi na TL w ilościach hurtowych. Wystarczy, że ktoś, kogo obserwuje followuje jakiś rządowy opiniomat, żeby twórczość tego ostatniego wylądowała mi na TL. Z tego właśnie powodu mogłem się dowiedzieć, że jednemu z opiniomatów (aka Bogdan607, który to opiniomat zatrudniono w TVP Info) się ta propozycja nie spodobała. Ponieważ skomentowałem jego wpis, z odsieczą przybyły mu konta agitacyjne, które zaczęły mi tłumaczyć, że w sumie to nie ma różnicy między Niemcami, a Rosją.


Gdy zapytałem, czemu więc wojska USA stacjonują w bazie Rammstein, dowiedziałem się, że to dlatego, żeby tych Niemców „pilnować”. Nie jestem specjalistą ds. wojskowości, ale wydaje mi się, że „pilnowanie” jakiegoś kraju, poprzez trzymanie na terenie tego kraju swojego własnego lotnictwa, jest cokolwiek ryzykowne. Gdy wspomniałem o tym, że ta konkretna baza powstała na początku zimnej wojny (żeby amerykańskie lotnictwo nie stacjonowało zbyt blisko, że tak to ujmę „żelaznej kurtyny”) propagandowe konto sobie poszło. Tak swoja drogą. O „argumentach”, których używają konta agitacyjne wspominam dlatego, że to nie są ich własne argumenty. Tego rodzaju opinie krążą wśród  betonu partyjnego i ci ludzie są na serio przekonani, że między Niemcami a Rosjanami nie ma w tym momencie żadnych zasadniczych różnic. Te ich argumenty rezonują w bańkach informacyjnych i lasują głowy części społeczeństwa, żeby ta alergicznie reagowała na jakiekolwiek wzmianki o Niemcach (i rzecz jasna „proniemieckich politykach”). Innymi słowy, nasz rząd szczuje Polaków na Niemców tylko dlatego, że nie mieli zbyt wielu pomysłów na to, jak zwalczać Tuska. Ponieważ w pewnym momencie okazało się, że Rosja stanowi poważne zagrożenie (a przecież, zdaniem rządowego portalu, Putin miał wcześniej „rozsądną” propozycję dla europejskiej prawicy...), trzeba było jakoś spiąć klamrą tę „niemieckość” i „prorosyjskość” Tuska. Efektem końcowym są osoby, które opowiadają brednie o tym wcześniej wymienionym „braku różnic” między naszym zachodnim sąsiadem i państwem terrorystycznym.


O tym, jak bardzo nieprzemyślane były decyzje dotyczące Patriotów niech zaświadczy to, że najpierw duet Błaszczak&Prezydent RP zgodził się na to, żebyśmy te Patrioty przyjęli, a potem Błaszczak zmienił zdanie. Tzn. może inaczej, zdanie Błaszczaka zostało zmienione przez Kaczyńskiego. Rzecz jasna internety zostały zarzucone argumentami, że no w sumie to może i dobrze, że tych Patriotów dla nas nie będzie, bo (werble) one i tak są przestarzałe (to samo tłumaczyło mi pewno konto agitacyjne [to samo, które wcześniej mi tłumaczyło, że u nas to nie ma przekrętów przy wyborach, bo po prostu ktoś sobie chciał dorobić z tymi kartami do głosowania]). Poza tym, Genialny Strateg zaczął opowiadać w mediach, że nie ma pewności, że niemiecka obsługa tych Patriotów strącałaby rosyjskie rakiety (tak, ten człowiek jest przez swoje środowisko uważany za geniusza). Trochę rozczarowujące było to, że Kaczyński nie skomentował w podobny sposób propozycji lotów patrolowych Luftwaffe, bo wtedy pewnie moglibyśmy usłyszeć, że te samoloty to będą nam bomby na głowy zrzucały. Jakieś dwa dni temu nastąpił kolejny plot twist i okazało się, że jednak te Patrioty chcemy. Co zrozumiałe, te same opiniomaty, które twierdziły, że nam te zestawy nie potrzebne, teraz chwalą decyzję Błaszczaka. Moim skromnym zdaniem za ten konkretny plot twist odpowiadają pewnie badania, które partia sobie szybko przeprowadziła (albo po prostu zmierzono/zważono internet) i wyszło z nich, że suweren to jednak te zestawy wolałby mieć u siebie, nawet jeżeli oznacza to zranienie uczuć Kaczyńskich.


Tak, wiem, pominąłem w tym wszystkim kwestie tego, że PiS zaproponował, że te zestawy powinny trafić na Ukrainę. Czemu to zrobiłem? Ano temu, że to nigdy nie była poważna propozycja. Tzn. może inaczej, owszem, zestawy Patriot by się Ukrainie przydały (o ile mnie Google nie myli, to USA rozważa wysłanie zestawów Patriot Ukrainie), ale z tego, w jaki sposób Zjednoczona Prawica ten temat „poprowadziła” wynika, że tam absolutnie nikomu nie zależało na tym, żeby Ukraina dostała te zestawy. Zacznijmy od tego, że została (rzecz jasna publicznie) złożona propozycja o tym, że może by tak Ukrainie te Patrioty dać, a dopiero potem zwrócono uwagę na to, że obsługa tych zestawów musi mieć odpowiednie przeszkolenie. Zwrócono na to uwagę dopiero wtedy, gdy pojawiły się głosy, że to był kolejny, genialny pomysł Kaczyńskiego (zaraz po tym, żeby wysłać do Ukrainy wojska NATO w charakterze misji pokojowej). Jak wiadomo, swojej propozycji z nikim wcześniej nie konsultował (jak to geniusz). Tym razem było zapewne tak samo. Kaczyński wymyślając tę propozycję w ogóle nie pomyślał o tym, że te patrioty musiałyby mieć niemiecką obsługę, to zaś oznaczałoby bezpośrednie zaangażowanie NATO w ten konflikt. Gdy głośno zrobiło się o kwestii obsługi, wtedy w sukurs Kaczyńskiemu przyszedł wiceszef MON-u, który stwierdził, że jego zdaniem Ukraińcy na pewno bardzo szybko załapaliby, o co chodzi z tymi zestawami i pewnie przeszkolenie ich trwałoby dwa miesiące. Nie bardzo się na tym znam, ale z tego, co stoi na Fort Still, szkolenie trwa minimum 23 tygodnie. Pan z MON twierdził, że Ukraińcy się tego szybko nauczą, bo u nich jest sporo sprzętu najnowocześniejszego. No i wszystko fajnie, ale wydaje mi się, że w USA jest tego sprzętu znacznie więcej, a mimo tego, szkolenie trwa tyle, ile trwa. Nie wiem, jak wam, ale mnie te brednie o „przyspieszonych szkoleniach” (szczególnie w kontekście tego, czego ma dotyczyć to szkolenie) otwiera w głowie zapadkę o nazwie „Tupolewizm” (jako specyficzna odmiana „jakoś-to-będzizmu”). Jeżeli ktoś się zastanawiał nad tym, czy wojna sprawi, że niemiłościwie nam panująca partia zmądrzała choć trochę, to chciałbym takiemu komuś w tym miejscu napisać, że są to dywagacje bezprzedmiotowe. Ktoś może powiedzieć: no ale oni teraz robią zakupy dla wojska i ogarniają to, co było wcześniej zaniedbane i to w sumie prawda, ale jestem się w stanie założyć o bardzo wiele, że nie oni wymyślają to, co trzeba kupić, tylko jest to w jakiś sposób ustalane na szczeblu, że tak to ujmę, NATOwskim (żeby od razu wpinać to we wspólną obronę/etc.]. Nigdy nie uwierzę w to, żeby ludzie o takiej, a nie innej kondycji intelektualnej, sami z siebie nagle wpadli na to, „co nam jest potrzebne i w jakich ilościach”.  


I na tym zakończę niniejszą ściankę tekstu. Kolejna niebawem.


Źródła:

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103087,29191376,wielowieyska-rozlicza-biejat-z-glosowania-w-wyborach-moze.html

https://www.rp.pl/wydarzenia/art15189661-marszalek-sejmu-zlapany-na-kaszaloty

http://300polityka.pl/live/2015/05/20/piasecki-duda-ma-byc-bardziej-ofensywny-pracuje-z-nim-marek-kochan/

https://fakty.tvn24.pl/sondaze-dla-faktow-tvn-i-tvn24,106/sondaz-dla-faktow-tvn-komorowski-zdecydowanie-wygrywa-w-pierwszej-turze,505312.html

Jak to się zrobiło z Cimoszewiczem:

https://polskieradio24.pl/5/3/artykul/205643,asystentka-b-premiera-skazana

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-bierze-po-prostu-w-lape-sedzia-pawlowicz-odpowiada-artykulem,nId,6453854

https://www.rp.pl/sady-i-trybunaly/art36254931-krystyna-pawlowicz-zabrala-glos-ws-swojego-oswiadczenia-majatkowego

https://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/1018511,sad-najwyzszy-karty-platnicze-sedziow.html

Oświadczenie majątkowe Pawłowicz:

https://orka.sejm.gov.pl/osw8.nsf/0/996BC4FAE5EB2255C1258466005C60C5/%24File/OSW8K_294.pdf

https://twitter.com/W_Roszkowski/status/1597303373489147904

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,25289675,pawlowicz-trzy-razy-wylosowala-tego-samego-sedziego-by-prowadzil.html

https://www.rp.pl/dobra-osobiste/art37531901-sad-zasadzil-od-kaczynskiego-na-rzecz-sikorskiego-708-480-zl

O wyborach w Niemczech:
https://www.dw.com/pl/wybory-do-bundestagu-maj%C4%85-by%C4%87-cz%C4%99%C5%9Bciowo-powt%C3%B3rzone-w-berlinie/a-63731810

Moje dyskusje z kontem agitacyjnym:

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1595362260796542977

https://polityka.se.pl/wiadomosci/przez-lekkomyslny-wpis-rzecznik-ministerstwa-stracil-prace-zakpil-z-kaczynskiego-aa-T2Wk-2FpV-7wFC.html

Konfa zła:

https://www.facebook.com/PatrykJaki/posts/2292779277492803/

Konfa nie taka zła:

https://twitter.com/Gosc_RadiaZET/status/1597160167707406336

https://wiadomosci.wp.pl/oficer-abw-wjechal-w-tlum-protestujacych-sledztwo-zostalo-umorzone-6665828828273408a

https://oko.press/zbigniew-ziobro-artur-dziadosz-smiertelnie-potracil-na-pasach

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/sad-umorzenie-barbara-kurdej-szatan-zniewazenie-straz-graniczna

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1592944701552066561

https://thehill.com/policy/defense/3754856-us-mulls-sending-patriot-missile-defense-system-to-ukraine/

https://tvn24.pl/polska/patrioty-dla-polski-z-niemiec-rzad-zmienia-zdanie-jaroslaw-kaczynski-komentuje-6239686

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1492058%2Cmon-ukraincy-sa-w-stanie-nauczyc-sie-obslugi-patriotow-w-bardzo-krotkim

https://wpolityce.pl/polityka/623941-wiceszef-mon-ukraincy-przysposobiliby-patrioty-w-2-miesiace

https://www.dw.com/pl/niemieckie-patrioty-dla-polski-jest-zasadnicze-porozumienie/a-64014800

piątek, 18 listopada 2022

Hejterski Przegląd Cykliczny #87

Poniższy Przegląd chciałem sobie napisać nieco wcześniej, ale (jak to zwykle bywa) wszystko się było poprzesuwało. Tym razem czynnikiem opóźniająco-martyrologicznym był covid. Szczęście w nieszczęściu, że zdążyłem się załapać na booster antyomikronowy i skończyło się takim nieco bardziej uciążliwym przeziębieniem. Tak więc, nie było to nic, z czym nie poradziłby sobie duet paracetamol&pseudoefedryna. Niemniej jednak z „watą” w głowie ciężko się myśli, tak więc do tworzenia tej konkretnej notki siadłem z opóźnieniem. W ogóle z tym covidem to było tak, że załapaliśmy się na niego z małżonką z powodu „zarządzania przez debilizm”, które to zarządzanie odbywa się w firmie, w której małżonka pracuje. W telegraficznym skrócie: na samym początku pandemii firma owa mnie pozytywnie zaskoczyła, bo wszystkich, których mogli posłali na home office (nawet im powymieniali komputery na laptoki). Minęło trochę czasu i wprowadzono system hybrydowy. Połowa zespołu siedziała w domu, a połowa siedziała w biurze (rzecz jasna, wymieniali się co tydzień). No ale potem serce przedsiębiorcy zaczęło krwawić za bardzo (bo przecież biuro całe wynajęte, a tylko połowa zajęta, a to straszny ból) i podjęto decyzję o tym, że koniec tego dobrego, wszyscy wracają do biur. I wszystko było dobrze, aż do momentu, w którym ktoś tam zawlekł covid i z sześcioosobowego składu dwie trzecie wylądowały w domu na L4. Żeby było ciekawiej, covid trafił tak, że trzeba było szukać zastępstwa w innych oddziałach firmy, bo pochorowały się dwie osoby, których nikt ze zdrowych nie mógł zastąpić. Najbardziej polskie w tym wszystkim jest to, że ta sytuacja żadnemu prezesinie nie dała do myślenia, bo przecież konsekwencje ponieśli pracownicy innych oddziałów, którym nagle dołożono obowiązków i którzy to pracownicy wypełniali je ku chwale firmy (bo przecież nikt im za to żadnego dodatku nie dał).


Zastanawiałem się nad tym, od jakiego tematu zacząć ten Przegląd i wtedy, cały na intelektualnie wjechał prezes Kaczyński, który jak przystało na największego intelektualistę XXI wieku, pozwolił sobie na zdiagnozowanie przyczyn, dla których w Polsce rodzi się teraz tak mało dzieci. Zanim przejdę do meritum pozwolę sobie na podzielenie się z wami pewnymi obserwacjami na temat działalności Największego Intelektualisty. Zapewne nie będzie to jakaś specjalna niespodzianka, ale jakiś czas temu wykoncypowałem, że bardzo łatwo jest ocenić, która z wypowiedzi Kaczyńskiego była wcześniej ogarniana przez speców, a którą z tych wypowiedzi Żoliborski Arystokrata rozumu sobie wymyślił „w biegu”. Otóż, poznać to można po tym, że jeżeli wypowiedź była wcześniej „ogarniana”, to równolegle do wypowiedzi w internetach (i rządowych mediach) rusza akcja promowania tej wypowiedzi (rządowi influencerzy odpalają się momentalnie). Zupełnie inaczej rzecz się ma w sytuacji, w której wypowiedź została od początku do końca wymyślona przez Kaczyńskiego. Wtedy bowiem cała machina propagandowa zalicza spore opóźnienia. Opóźnienia te biorą się stąd, że najpierw trzeba wymyślić sposób, w który będzie się udowadniać, że Kaczyński miał rację, a potem wynorać z internetów linki/cytaty/etc., z których to będzie wynikało.


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Kaczyńskiemu wygadywanie głupot zdarzało się  od zawsze. On w ten sposób potrafił położyć każdy partyjny event (vide „Biedronka jako sklep dla najbiedniejszych”). Z tego zaś wynika, że rządowi influencerzy mają mnóstwo roboty. Warto w tym miejscu dodać również to, że Kaczyński jest przeświadczony o tym, że jest doskonałym mówcą i że potrafi improwizować. Znamienne jest również to, że Jarosławowi wydaje się, że jest w stanie narzucać tematy w debacie publicznej. W pewnym sensie ma rację, bo bardzo często jego wypowiedzi robią oszałamiającą karierę, ale wydaje mi się, że niezupełnie taki cel mu przyświeca. Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę w momencie, w którym Kaczyński wrzucił do debaty temat reparacji. Owszem, wcześniej był on wrzucany wielokrotnie, ale czym innym jest opowiadanie o tym, że gdzieś tam ktoś tam coś liczy, a czym innym deklaracja, że się będzie Zjednoczona Prawica domagać pieniędzy od Niemców. O tym, jak bardzo Kaczyński z nikim tego nie konsultował niech zaświadczy to, że część rządowych influencerów chwaliło prezesa na ćwitrze, że „tematem reparacji przykrył Campus Polska” (wyraźnie więc widać, że nie bardzo wiedzieli, co mają pisać). Aczkolwiek tym, co mnie przekonało ostatecznie do tego, że ten temat był tak nie do końca przemyślany wcześniej było to, że dopiero po jakimś czasie wynorano, że kiedyś tam było jakieś głosowanie w sprawie odszkodowania i że Tusk głosował wtedy za tym, żeby to odszkodowanie dla Polski spróbować uzyskać. Gdyby wszystko było przemyślane i zaplanowane, to wrzutka o tym głosowaniu wjechałaby na sociale równolegle z wypowiedziami Kaczyńskiego. Po napisaniu powyższego dotarło do mnie, że z tymi reparacjami to chyba było tak, że to miało być takie coś pod wezwaniem Duke Nukem Forever (dla nie-nerdów: była to gra, która baaaaardzo długo powstawała). Bo nie chce mi się wierzyć w to, że gdyby to wszystko było przemyślane (i gdyby od początku Jarosław sobie to wymyślił tak, że oni na serio te pieniądze będą się starać uzyskać), to te Tuskowe głosowanie śmigałoby po internetach znacznie wcześniej. No, ale to dygresja tylko. Najistotniejsze jest to, że Jarosław po raz kolejny odpalił jakiś temat nie konsultując go wcześniej z nikim.


Nie inaczej było wtedy, gdy Kaczyński zaczął opowiadać o tym, że opozycja chce sfałszować wybory i że trzeba poprawić system liczenia głosów. Wypowiedzi te wywołały falę śmiechu, bo nagle się okazało, że Polska jest jedynym krajem, w którym rząd boi się tego, że to opozycja sfałszuje wybory. Dopiero po jakimś czasie Fogiel się w mediach zaczął produkować, że prezes oczywiście miał rację, bo z tym liczeniem głosów to wszystko nie jest takie proste, a nawet wręcz przeciwnie. Rzecz jasna, opozycja walkowerem oddała ten kawałek debaty i nie wykorzystano tego momentu do uprzejmego zapytania się o to, jak to jest, że wcześniej się PiS liczeniem głosów nie przejmował i nie opowiadał o tym, że opozycja chce coś sfałszować i czy aby nie jest tak, że ta nagła troska o system wyborczy nie wzięła się stąd, że partia rządząca jest na dobrej drodze do tego, żeby partią rządzącą już nie być. Poza tym, nieśmiało przypominam, że mamy już za sobą dwie próby sfałszowania wyników wyborów przez partię rządzącą. Pierwszą z nich (utrącona przez SN) była próba doprowadzenia do „ponownego przeliczenia głosów” tylko i wyłącznie dlatego, że PiS stracił Senat. Z drugą próbą mieliśmy do czynienia w przypadku wyborów kopertowych, na które, co za przypadek, zamówiono 3 miliony kart do głosowania więcej, niż potrzeba (fascynuje mnie nonszalancja, z jaką do tego tematu podeszła opozycja i to, że ten temat praktycznie nie istnieje w debacie, choć moim skromnym zdaniem powinien istnieć i to bardzo).


No dobrze, wróćmy teraz do tematu, od którego się zaczęło, czyli od wypowiedzi o alkoholizmie. Otóż, w ramach swojego tournée po Polsce, Najwybitniejszy Intelektualista XXI wieku bardzo często dzieli się mądrością ze swoimi wyborcami. Tak swoją drogą, jeżeli już jesteśmy przy okazji tych rządowych spędów, to to jest dość ciekawa sprawa. Otóż, ze spędami partyjnymi to jest tak, że członków partii (i hardkorowych sympatyków) ściąga się na te spędy dlatego, że bez nich frekwencja mogłaby nie być powalająca. W przypadku objazdowego stand-upu Jarosława Kaczyńskiego wygląda to zupełnie inaczej. Tam wpuszcza się tylko i wyłącznie „sprawdzone” osoby nie z obawy przed niezadowalającą frekwencją, ale przed tym, że sale mogłyby się wypełnić „nie tymi, co trzeba”. Rzecz jasna, rządowi influencerzy będą przekonywać, że to wszystko dlatego, że to z powodu straszliwiej agresji ze strony opozycji, ale prawda jest taka, że gdyby na spotkania z Kaczyńskim wpuszczano zwykłych ludzi (nie tylko tych „sprawdzonych”), to każde jedno takie spotkanie kończyłoby się jakąś odmianą wypowiedzi o zdradzieckich mordach. Z tą różnicą, że tam Jarosław się wydzierał na polityków, a na spotkaniach darłby się na zwykłych obywateli. Co prawda rządowe media zaczęłyby udowadniać, że to wszystko jakieś ubeckie wdowy/etc., ale jednak prezes wydzierający się na obywateli na każdym spotkaniu, to nie jest coś, co się dobrze „sprzedaje” (gdyby tak było, to wstęp na te stand-upy byłby wolny).



Na jednym ze swoich stand-upów, Największy Intelektualista XXI wieku opowiadał o tym, jakie są jego zdaniem przyczyny niskiej dzietności. Rzecz jasna robił to z właściwą swej kondycji intelektualnej przenikliwością. Warto w tym miejscu zauważyć, że jego diagnoza była tak bardzo spektakularna, że zdenerwowała się na niego (obstawiam, że będzie to zdenerwowanie bardzo krótkotrwałe) nawet proPiSowska lewica (acz nie cała, bo Wosiowi nie płacą za to, żeby się na prezesa denerwował). Obstawiam, że nie było osoby, którą ta wypowiedź prezesa ominęła, ale tak dla porządku: zdaniem Kaczyńskiego niską dzietność mamy dlatego, że kobiety piją dużo alkoholu. Powiedzieć, że wypowiedź ta wywołała burzę, to tak jakby nic nie powiedzieć. Ponieważ wypowiedź Kaczyńskiego „nie siadła”, praktycznie wszyscy rządowi influencerzy rzucili się do tłumaczenia, że Kaczyński miał rację. Tak więc praktycznie cały TL na ćwitrze miałem zawalony wrzutkami o alkoholizmie wśród kobiet. Ponieważ nie dało się wybronić tego, że niska dzietność jest wywołana alkoholizmem, influencerzy skupili się na samym alkoholizmie. Tłumaczono nam, że Kaczyński miał rację, bo kobiety też dużo piją i też popadają w alkoholizm (niektórzy poszli o krok dalej i tłumaczyli, że strasznie seksistowskie jest to, że niektórzy uważają, że tylko mężczyźni mogą być alkoholikami). Na próby dopytywania się o to, jaki związek te ich mądrości mają z tym, co prezes powiedział o w pływie alkoholu na dzietność, odpowiadali wrzucając jakieś randomowe materiały, odnoszące się do problemu alkoholizmu wśród kobiet. Ci bardziej prymitywni używali jeszcze innej narracji, w myśl której opozycja jest zła, bo w Polsce bardzo dużo alkoholików jest, a opozycja się nimi nie przejmuje. Czy trzeba w tym miejscu dodawać, że problem alkoholizmu dla tych influencerów nie istniał wcześniej?


Ponieważ infuencerom średnio szło, do swojej wypowiedzi odniósł się Kaczyński i jak to ma w zwyczaju, pogorszył sytuację. Za drugim razem bowiem zaczął opowiadać bzdury o tym, że z tym piciem to jest tak, że mężczyzna to musi pić dwadzieścia lat żeby został alkoholikiem, a kobiecie wystarczy, że będzie pić dwa lata (co zrozumiałe, influencerzy znowu rzucili się do obrony prezesa i tłumaczyli, że on ma racje, bo kobiety się szybciej upijają [za pytania o to, jaki to ma wpływ na szybkość, z jaką ludzie popadają w alkoholizm, się obrażali]). Mnie najbardziej urzekło w tej mowie obronnej to, że Kaczyński tak bardzo się zakiwał (nieświadomie), że wyszło na to, że nawet, gdybyśmy analizowali jego wcześniejszą wypowiedź przez pryzmat „logiki kaczyńskiej”, to byłaby ona kompletnie bezsensowna. W trakcie „mowy obronnej” Kaczyński opowiedział bowiem o tym, że on to w latach 80-tych (do tych lat 80-tych się jeszcze odniosę później) to rozmawiał w podziemiu z jednym takim, który leczył alkoholików i kobiety żadnej mu się nie udało wyleczyć, a mężczyzn czasami jednak tak. Skoro ten człowiek miał wieloletnie doświadczenie, to z tego by wynikało, że te obserwacje trochę mu zajęły. Z tego zaś wynika, że z tym alkoholizmem to było tak, że był on również realnym problemem w latach 70-tych (powtarzam, opieram się tu na wypowiedzi Kaczyńskiego). Biorąc powyższe pod rozwagę, warto się zastanowić nad tym, jak to jest, że ten alkoholizm nie miał wpływu na dzietność w latach 70-tych i 80-tych (szczyt wyżu demograficznego mieliśmy w 83 roku), a ma ten wpływ dopiero teraz? Po prawdzie, żeby pokazać, jak bardzo niemądra była ta wypowiedź Kaczyńskiego, nie trzeba się specjalnie wysilać. Wystarczy mieć świadomość tego, że alkohol nie jest środkiem antykoncepcyjnym. Gwoli ścisłości, to nie jest tak, że ja uważam, że alkoholizm nie jest problemem. To jest bardzo poważny problem, ale nie dam sobie wmówić tego, że prezesa i jego tresowanych influencerów ten problem w ogóle obchodzi.


Przed momentem wspomniałem o tym, że będzie jeszcze o latach 80-tych. Znamienne w tej „mowie obronnej” Kaczyńskiego było to, że powoływał się w niej (a jakże) na swoje doświadczenia z lat 80-tych. Było to znamienne dlatego, że praktycznie wszystkie punkty odniesienia dla Kaczyńskiego to lata 80-te właśnie. 90-te już nie, bo wtedy przecież cierpiał on męki (np. wyjazd do Wiednia, na którym widział rzeczy, w które wy, ludzie, byście nie uwierzyli). Dla prezesa czas zatrzymał się w tych latach 80-tych, a wszystko, co wydarzyło się potem, było złe. Gdyby było inaczej i gdyby prezes nie był tak bardzo zakochany w tych latach 80-tych, to nie łykałby z taką ochotą duginowskich bredni o zgniłym Zachodzie i o tym, jak to ze Wschodu ma na Zachód iść odnowa moralna. No, ale to tylko kolejna dygresja była.


Ja na serio miałem już temat prezesowej wypowiedzi zamknąć, ale w przysłowiowym międzyczasie pojawiły się dwie prawdziwe perełki, tak więc będziecie musieli się jeszcze trochę przemęczyć. Pierwszą perełką był tekst Wiktora Świetlika. Ci z was, którzy nie mają pojęcia kto to jest, nie powinni się tym przejmować zbytnio. Ja tego typa kojarzę z tego, że od czasu do czasu na ćwitrze wpadały mi na TL jego niezbyt mądre (i cokolwiek prymitywne) proPiSowskie wpisy. Na jego tekst wpadłem przypadkiem, bo wrzucono go na główną stronę na Interii. Mimo tego, że tekst ma w teorii traktować o tym, że dla PiSu kwestie „ideologiczne” (w ujęciu PiSowskim, rzecz jasna) są niebezpieczne i nie powinien ich poruszać, w praktyce jest to po prostu wielopoziomowa próba wybronienia wypowiedzi Kaczyńskiego. Był to również pokaz tego, jak bardzo Wiktor Świetlik nie ogarnia otaczającej go rzeczywistości (no ale z jakichś powodów musiał polubić tego Kaczyńskiego, prawda?). Żeby nie przedłużać. Świetlik tłumaczy, że tak po prawdzie, to jest teraz bardzo wiele zagrożeń, a ta wypowiedź Prezesa, którą żyła cała Polska, to wcale nie była taka ważna, a poza tym, to był (a jakże) żart (taki, wiecie, prowokacyjny). To jest, swoją drogą, stały fragment gry. Jeżeli wypowiedź Kaczyńskiego zdenerwuje wyłącznie nie-PiSowski elektorat, to wtedy jest to słuszna diagnoza (a lewactwo wyje!). Jeżeli wypowiedź prezesa wkurzy wszystkich (poza betonem), to wtedy mamy do czynienia z żartem, tak więc odrobina dystansu by się przydała, prawda? Jedynym sensownym fragmentem tekstu Świetlika było to, że problem alkoholizmu jest poważny i nie powinien być poruszany w ten sposób (ale ten fragment to raczej wypadek przy pracy).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Z tekstu możemy się dowiedzieć również tego, że no co prawda Kaczyński powiedział to, co powiedział, ale polska debata publiczna jest taka, a nie inna, a opozycja jest jeszcze gorsza. Dodatkowo ten biedny prezes Kaczyński to od dawna jest traktowany wyjątkowo źle. Świetlik jest jednym z wielu prawicowych mediaworkerów, którzy to mediaworkerzy mają lekki problem z dostrzeganiem związków przyczynowo-skutkowych. Prawda jest bowiem taka, że Kaczyński całą swoją karierę polityczną zbudował na politycznej agresji. Z Kaczyńskim jest tak, że jeżeli coś mu się nie podoba, to on to automatycznie uważa za coś złego. Dodatkowo, wychodzi z założenia, że w walce ze „złem” wszystkie chwyty są dozwolone (i nie, to nie jest jakieś tam moje psychologizowanie, to jest po prostu, cytując klasyka, oczywista oczywistość [nieśmiało przypominam, że mamy do czynienia z kimś, kto sam o sobie mówił, że chciałby być emerytowanym zbawcą narodu]). Ponieważ Kaczyńskiemu nie podoba się bardzo wiele rzeczy (a już najbardziej nie podoba mu się to, że rządzić mógłby ktoś inny, niż on), jego wypowiedzi były, są i będą przeładowane agresją. Jak bardzo nie powinno nikogo dziwić to, że ktoś, kto oparł swoją polityczną karierę na agresji, jest traktowany przez swoich oponentów w zbliżony sposób? Rzecz jasna, prawicowi wyznawcy dostrzegają jedynie to, że ktoś czasem jest dla Kaczyńskiego niemiły, agresji w jego wypowiedziach nie dostrzegają, a jak już Kaczyńskiemu zdarzy się powiedzieć coś bardzo, ale to bardzo alternatywnie mądrego, odpalają protokół „to był żart”.


Na deser zostawiłem sobie (i wam) wypowiedź, która jest po prostu szczerym złotem. Od razu zastrzegam, że nie podejmuję się oceny tego, czy ta wypowiedź padła na serio, czy też miał to być jakiś kolejny Kaczyński Żart (zagrywam kartę „Prawo Poego”). Otóż rozmawiał sobie ostatnio Mazurek ze Stanowskim na temat tej wypowiedzi i w pewnym momencie Stanowski z poważną miną zaczął tłumaczyć, że Kaczyński to po prostu zaszachował młodych ludzi. Dlaczego? Wszystko bierze się stąd, że młodzi ludzie nienawidzą Kaczyńskiego. No i teraz sobie wyobraźmy sytuację, w której tacy młodzi ludzie rozmawiają sobie na imprezie o tym, co powiedział Kaczyński i taka młoda Polka już ma sięgnąć po alkohol, ale nagle przychodzi taka refleksja, że jak się napije, to Kaczor miał rację, a jak się nie napije, to Kaczor osiągnął swój cel. Powtarzam, nie podejmuję się oceny tego, czy to było na poważnie, czy też był to żart, ale sądząc po reakcjach rządowych influencerów, ta wypowiedź była pokazywana jako dowód na to, że Kaczyński (a jakże) po raz kolejny „zaorał”. Nawiasem mówiąc, w tym samym filmiku Stanowski z Mazurkiem heheszkowali sobie z aktywizmu, że ten aktywizm to takie nowoczesne określenie bezrobocia (ale „dobrze płatnego”, jak to powiedział Mazurek). Obstawiam, że obaj panowie nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś mógłby to samo powiedzieć o nich. Jeden bowiem wygaduje bzdury w radiu (i nie potrafi zrobić researchu) i organizuje imprezy, na które zaprasza polityków, którym powinien (jako dziennikarz) patrzeć na ręce, a drugi wygaduje bzdury (nie oceniam tu jego wypowiedzi na tematy sportowe, ale też nie tymi wypowiedziami się teraz promuje) w internecie i na tym zarabia. Można by powiedzieć, że w ich przypadku „dziennikarstwo” to takie nowe określenie bezrobocia (dobrze płatnego). Ktoś może powiedzieć „no, ale oni coś robią”, a ja odpowiem „tak samo jak aktywiści”. Tak okołotematowo, o ile Mazurkowi dziwić się nie można, bo jego marudzenie na aktywizm ma podstawy, że tak ujmę „rocznikowe”, to Stanowski mnie jednak trochę dziwi. To jest człowiek mniej więcej z mojego rocznika (rok młodszy), który non stop usiłuje udowadniać (swoim zachowaniem i wypowiedziami), że kiedyś to były czasy, a teraz to nie ma czasów, a poza tym ci młodzi to teraz tacy, że olaboga świntego amen. Wiecie, ja rozumiem, że jak się miało naście lat, to się wszyscy na siłę „postarzali” (odcinając się od tych „małolatów”, choćby te małolaty były np. dwa lata młodsze), żeby sobie samym dodać powagi, ale w przypadku człowieka, który ma czterdziestkę na karku (a który z drugiej strony wdaje się w potyczki słowne z tuzami w rodzaju Marcina Najmana) wygląda to cokolwiek komicznie.


Jak tak się człowiek przyjrzy dywagacjom fanklubu Kaczyńskiego (czy to oflagowanych, czy to tych „ani lewica, ani prawica” [no oczywiście, że prawica]), to można zauważyć, że wszyscy oni pomijają jeden, bardzo istotny szczegół. Chodzi o kontekst, w którym padła ta wypowiedź. Bo wiecie, fajnie jest opowiadać o tym, że Kaczyński sobie po prostu zażartował i że ta jego wypowiedź nie ma żadnego znaczenia (poza tym, że można mieć z niej bekę), ale to, niestety, nie jest prawda. Tzn., owszem, bekę można mieć, ale jeżeli się wypowiedź osadzi w kontekście, to robi się już znacznie mniej śmiesznie. Kontekstem tym jest fakt, że mamy w Polsce naprawdę spory problem z dzietnością (w przeciwieństwie do „wymierającej Europy Zachodniej”). Przedstawiciele partii rządzącej zapewniają nas, że się temu problemowi „bacznie przyglądają” . Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że te zapewnienia nie mają nic wspólnego z prawdą. Po pierwsze dlatego, że w ciągu dwóch kadencji rząd nie ogarnął praktycznie żadnej sensownej (i skutecznej) strategii, która miałaby podnieść dzietność. Gdy wprowadzono 500+, rządowe opiniomaty produkowały się w temacie tego, że ta minimalna zwyżka urodzeń z lat 2016 i 2017 to właśnie za sprawą genialnej polityki prorodzinnej. Potem zaczęły się spadki i te narracje się dość szybko urwały. Po drugie, wypowiedź Kaczyńskiego pokazuje jasno, że nikt tam na serio nie dyskutuje na temat dzietności w Polsce. Gdyby ten temat był poruszany, to Kaczyński by się aż tak nie zbłaźnił. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja mam taką, a nie inną opinię na temat Kaczyńskiego i ona się nie zmieni, ale nawet człowiek o takiej, a nie innej kondycji intelektualnej, byłby w stanie zapamiętać cokolwiek z takich dyskusji, a potem to powtórzyć. Pamiętajmy również o tym, że pytania, które dostaje Kaczyński nie są przypadkowe. Tak więc ktoś doszedł do wniosku, że Jarosław Kaczyński z tematem dzietności sobie doskonale poradzi. Cytując klasyka: urocze.


No dobrze, skoro pastwienie się nad wypowiedzią Kaczyńskiego mamy za sobą, można iść dalej. Wydaje mi się, że to dobry moment na to, żeby poruszyć kwestię tego, co się ostatnio dzieje u PiSowskich influencerów. A dzieje się tyle, że u znacznej części z nich zapanowała sroga nerwowość. Pewnie bym na to nie zwrócił uwagi, ale jakiś czas temu coś się pozmieniało na Twitterze (spokojnie to nie jest jeszcze ten moment, w którym robimy bekę z Muska, beka będzie w dalszej części tekstu) i na TL non stop lądują mi wpisy PiSowskich influencerów (których nie followuję, no bo szanujmy się, od tego to ja mam konto z Husarzem) i wpisy te noszą znamiona lekkiej paniki. Najbardziej mnie urzekł wpis jednego z pracowników TVP Info (Bogdan607, aka Radosław Poszwiński), który rozpaczał nad tym, że jeżeli PiS przegra wybory, to chamstwo w gumofilcach usmarowanych fekaliami dostanie się na salony. Widać wyraźnie, że cała ta social mediowa ekipa usilnie stara się znaleźć jakieś narracje, które „zażrą”. Niby wcześniej robili to samo (vide zabawa w wielonarrację), ale teraz tych narracji i wypowiedzi jest znacznie więcej. Nie mam pojęcia jaka jest „masa krytyczna” narracji zanim przestają one działać, ale PiSowskim infuencerom udało się ją przekroczyć. Ponieważ nie mają pojęcia o tym co robić, produkują jeszcze więcej narracji. Efekt końcowy jest taki, że narracje te nie wychodzą poza beton partyjny, bo żaden człek o umiarkowanych poglądach nie zdzierży kilkudziesięciu tweetów (pomnożonych przez kilkadziesiąt kont) o Tusku w ciągu jednego dnia (nawet, jeżeli za Tuskiem niespecjalnie przepada).


Bawi mnie niezmiernie oburzenie Zjednoczonej Prawicy (i jej influencerów) na niektóre z antyPiSowskich narracji i na wypowiedzi Tuska. Słówko komentarza w tym miejscu, Tuskowi zdarza się ostatnio (coraz częściej) zarzucić hasłem, które wywołuje uczucie zażenowania (vide ostatni komentarz odnośnie tego, że Glapiński się zna na gospodarce tak, jak Kaczyński na seksie). Ta ostatnia akcja sprawiła, że na TL Twitterowy wjechała mi kolejna fala prawego oburzenia. Rozbawiło mnie to, bo tak na dobrą sprawę KO stosuje teraz podobne (bo jednak nie te same) metody, przy pomocy których PiS wygrał wybory w 2015 roku. A najbardziej bawią mnie prawdziwe przyczyny tego oburzenia. Nie chodzi wcale o to, że te narracje są momentami żenujące, ale o to, że one działają. Działają tak samo, jak w 2015 działały narracje PiSowskie (i np. czepianie się Kopaczowej o to, że ma trampki za kilka stów [gdyby miała halówki za kilka dych, to pewnie też by się jej za to czepiali, bo przecież Premierką była i nie wypada, żeby chodziła w halówkach]). W 2015 PiS mógł wrzucić w soszjale dowolnie bzdurną narracje anty-PO, a ta momentalnie zdobywała zasięg gigantyczny, bo ludzie mieli dosyć Platformy Obywatelskiej. Teraz role się odwróciły, a PiS w ogóle nie jest na to przygotowany.


Pamiętam, jak kilka miesięcy temu politycy Zjednoczonej Prawicy starali się nas przekonać do tego, że ich zmysł estetyki został ciężko poraniony skeczem kabaretu Neo-Nówka (eufemizując, no Monty Python to to nie był). Ci sami ludzie, którzy całymi latami jarali się rysunkami „satyrycznymi” Cezarego Krysztopy (jeżeli nie wiecie kto to jest, to nie guglajcie, bo naprawdę nie warto) i innymi tego rodzaju dziełami, nagle poczuli się dotknięci. I znowuż, jest kilka powodów, które wywołały to oburzenie (podszyte, moim zdaniem, sporą dozą paniki). Po pierwsze, to jest ich własna, że tak to ujmę „poetyka”. Po drugie, ta ich własna poetyka została skierowana przeciwko nim. Po trzecie i chyba dla nich najgorsze – ludziom się to podobało. Tak samo jest z wpisami/filmikami Tuska. Najbardziej boli prawicę to, że ktoś ma czelność stosować przeciwko niej jej własne metody.


Jeżeli zaś już jesteśmy przy prawicowych metodach, to warto wspomnieć o tym, jak to w ramach znalezienia jakiejś nośnej narracji Ziobro odpalił protokół „wykryliśmy korupcję”. Nie tak dawno temu, Ziobro był łaskaw oznajmić, że prokuratura dysponuje zeznaniami, z których wynika, że syn Donalda Tuska (Michał Tusk) miał przyjąć łapówkę w wysokości 600 tysięcy złotych. Tak okołotematowo, to to był przykład idealnie zgranej akcji. Praktycznie zaraz po konferencji uruchomiły się wszystkie rządowe opiniomaty, które zaczęły opowiadać o tym, jak to kariera polityczna Tuska się skończyła i tak dalej i tak dalej. Jeszcze zanim sypnęło jakimiś konkretami odnośnie tej sprawy, pomyślałem sobie, że trochę ciężko uwierzyć w to, co opowiada Ziobro. Gdyby bowiem Zjednoczona Prawica dysponowała jakimikolwiek „twardymi” kwitami na Tuska, to odpalonoby je sekundę po tym, jak dowiedziałby się o nich Jarosław Kaczyński, który Donalda Tuska szczerze nienawidzi i udowodnił wielokrotnie (między innymi przy okazji Tuskowej reelekcji na Przewodniczącego Rady Europy), że jest w stanie poświęcić wszystko, byle tylko spróbować zaszkodzić Tuskowi.


Potem zaś w szybkim czasie wydarzyło się kilka rzeczy. Ponieważ rewelacje Ziobry wywołały spore poruszenie, pojawiły się pytania o to, jak to możliwe, że Ziobro dysponując takimi informacjami nic nie zrobił przez kilka lat? Ciśnienie zrobiło się na tyle duże, że przed kamery wyszedł Sebastian Kaleta i powiedział, że jeżeli chodzi o całą tę sprawę, to prokuratura uznała, że te konkretne zeznania nie są wiarygodne (potem to samo powiedział inny dron z Solidarnej Polski). Na nieszczęście Ziobroidów, te wypowiedzi nie odniosły zamierzonego skutku i temat nie zniknął z debaty publicznej. Na domiar złego, co prawda nikt już nie pytał o to „czemu nic nie zrobiono przez tyle lat”, ale za to padły inne pytania „skoro wiedziano, że to jest bzdura, to po co Ziobro wychodził przed kamery i o tym opowiadał?”. Ponieważ doszło do kolejnej obrazy uczuć Ziobrowych przed kamery wyszli kolejni ludzie z SolPolu i zaczęli opowiadać, że jeżeli chodzi o te zeznania to jednak coś może być na rzeczy (bardzo szczegółowo opisano to na Doniesieniach z Putinowskiej Polski). Mam przeczucie graniczące z pewnością, że Ziobro&co spodziewali się nieco innego odbioru społecznego tej sprawy. Beton, jak beton, domagał się zamknięcia Tuska, ale w niebetonowych kręgach raczej pytano o to, jak to możliwe, że przez tyle lat tej sprawy nie ruszono. Najbardziej mnie rozbawił jeden z pracowników Salonu24 (nazwisko i imię zmilczę), który po Ziobrowej konferencji napisał, że ten Ziobro to jednak ma łeb, bo długo czekał na odpowiedni moment z tą konfą. I wszystko fajnie, ale my tu nie mamy do czynienia z jakaś strategiczną grą komputerową, w której ktoś „wyczekał” oponenta, ale z państwem. Zachwycanie się tym, że prokurator generalny przez kilka lat ukrywał całą sprawę i odpalił ją dopiero w momencie, który uznał za odpowiedni, jest cokolwiek zabawne. Tzn. byłoby, bo jednak to wszystko dzieje się na serio. Swoją drogą, ja już o tym wielokrotnie wspominałem w swoich Głośnych Tekstach, ale jeżeli ktoś się zastanawia nad tym, po co PiSowi to uPRLo-wienie sądów, to odpowiedź ma przed oczami. Gdyby PiS kontrolował sądy, to pewnie by się okazało, że te zeznania świadka były wiarygodne i doszłoby w tej sprawie do wyroku skazującego. Gdyby ktoś zapytał o szczegóły, to by się dowiedział, że w szczegółach to diabeł gości. Tzn. pewnie zrobionoby to samo, co z byłym preziem Miasta nad Akwenem, którego skazano za korupcje. Suweren, rzecz jasna, nie mógł się zapoznać z żadnymi szczegółami, bo utajnione zostało wszystko, począwszy od nagrań, poprzez zeznania głównego świadka i mowy końcowe, na uzasadnieniu wyroku kończąc (zupełnym przypadkiem, sędzia się potem odnalazł na słynnych już listach poparcia do KRS). W ten sposób można „dojechać” dosłownie każdego. Cebulą na torcie jest to, że ktoś taki nie jest w się w stanie wybronić „medialnie”, bo jeżeli powie słowo za dużo, to prokurator z przyjemnością przypnie mu jeszcze zarzuty związane z ujawnianiem niejawnych informacji/etc. Parafrazując pewien internetowy mem: to jest przyszłość, której chce dla nas Zjednoczona Prawica.


Ponieważ zrobiło się tak bardzo poważnie, pozwolę sobie poruszyć temat, który w pewnym sensie mógłby być opisany w ramach parytetu dobrych wiadomości. Mniej więcej na początku listopada bardzo głośno zrobiło się o pewnym instytucie, o którym nie można było mówić wiecie czego. Okazało się bowiem, że instytut rozesłał po osobach (które odbierają newsletter instytutowy) łamiącą wiadomość, w której stało, że instytut średnio przędzie i że brakuje na to i owo. Sporo osób (w tym mnie) ucieszyła ta wiadomość. Niestety, moja radość nie potrwała zbyt długo, bo do mojej głowy przyszedł wewnętrzny Pan Maruda i Niszczyciel Dobrej zabawy. Tzn. w pamięci wysunęła mi się szufladka i przypomniało mi się, że podobnego rodzaju wieści rozpowszechniał pewien biznesmen z Torunia (ten, któremu bezdomny tak bardzo dał dwa auta, że aż umarł). O ile mnie pamięć nie myli, to ów biznesmen dość regularnie opowiadał swoim wyznaw, znaczy się słuchaczom, że tak źle to nigdy nie było i że jeżeli nie będzie większych datków, to będzie bardzo źle. Bardzo być może, że z wiadomym instytutem jest podobnie. Tzn. wymyślili sobie, że chcą mieć więcej pieniędzy i zagrali kartę „Toruńskiego biznesmena”.


Niemniej jednak zabawnym znajduję fakt, że ich problemy natury finansowej zaczęły się mniej więcej w czasie, w którym pewno państwo zostało objęte sankcjami. Rzecz jasna, nie wierzę w to, że ktoś dostawał przelew od Putina (z dopiskiem „Wasz Wowa”), ale prawda jest taka, że wiadomy kraj miał bardzo dużo możliwości wspierania tych, czy owych inicjatyw i mogło być tak, że sankcje „bankowe” utrudniły to finansowanie. Jakiś pan z tego instytutu tłumaczył, że to nie prawda i że to przez kryzys, ale gdyby taka była przyczyna, to problemy mogłyby się zacząć wcześniej (np. w 2020, w którym cała na biało wjechała niepewność odnośnie tego, „co dalej”). Co prawda, internetowa sprzedaż święciła wtedy tryumfy, ale nie wydaje mi się, żeby wiadomy instytut miał do sprzedania coś poza dezinfo rodem ze stron pisanych cyrylicą.


Kolejny będzie wątek humorystyczny. Bardzo niedawno temu, Zjednoczona Prawica odpaliła swoją „ofensywę smartfona”. Wyglądało (i nadal wygląda) to tak, że trójka młodych ludzi została oddelegowana do tego, żeby być taką „młodszą odmianą TVP Info”. Do Zjednoczonej Prawicy nie dociera bowiem to, że nie mają młodym nic do zaoferowania i czynniki decyzyjne wyszły z założenia, że młodzi będą głosować na PiS, jeżeli tylko uda się do nich dotrzeć z narracjami z TVP Info. Obstawiam, że nikt nie miał odwagi, żeby powiedzieć czynnikom decyzyjnym, że problem z młodzieżą nie polega na tym, że nie mają styczności z narracjami rządowymi, ale właśnie w tym, że tę styczność mają. Tak więc trójka młodych zupełnie-nie-związanych-z-partią osób prowadzi tą swoją pożal się nieistniejący bycie transcendentny działalność, zaś rządowa machina propagandowa stara się zrobić wszystko, żeby to nagłośnić. Biorąc pod rozwagę to, w jaki sposób młodzież reaguje na rządowe media – pompowanie wizerunkowego balonika „niezależnych młodych ludzi” jest cokolwiek zabawne.


Swoją drogą, to nagłaśnianie działalności jest o tyle zabawne, że ci młodzi ludzie non stop opowiadają o tym, że konserwatyści mają w Polsce pod górę (a szczególnie młodzi). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nerwowość, o której wcześniej wspominałem, udzieliła się również niezależnej młodzieży. Od jednego z Wielkiej Trójki dostałem bana za to, że pod jego wpisem dotyczącym tego, że tego i tego dnia będzie w TVP Info, zapytałem go o to, czy będzie w TVP Info opowiadał o tym, że głosy konserwatystów są wykluczane z debaty publicznej. Ja wiem, że już byście chcieli zatrzymać tę karuzelę śmiechu, ale jeszcze nie możemy. Zupełnym przypadkiem, jeden z tej Wielkiej Trójki wygrał konkurs organizowany przez TVP (i przy okazji dwadzieścia tysięcy złotych). Jest to o tyle zabawne, że nawet, gdyby był to zwykły przypadek (biorąc pod rozwagę dotychczasowe dokonania rządowych mediów, jest to cokolwiek mało prawdopodobne), to żaden z PiSowskich spindoktorów nie zastanowił się nad tym, jak to może zostać odebrane i jaki wpływ to może mieć na niezbyt dobrze rokującą działalność Wielkiej Trójki. Nie wiem, jak to idzie na inszych mediach społecznościowych, ale na Twitterze zasięgi tych młodych ludzi są pompowane przez PiSowskich influencerów/polityków/etc. Biorąc pod rozwagę to, co potrafiły zrobić z prawicowymi sondami k-poperki, to zasięgi „niezależnych młodych ludzi”, są po prostu nędzne.


Wcześniej zasygnalizowałem to, że fragment niniejszego Przeglądu poświęcę temu, co dzieje się z Twitterem. Ten casus odpowiada na pytanie „co się stanie, gdy tzw. Chłopski Rozum zderzy się z rzeczywistością?”. Chodzi, rzecz jasna, o wykupienie Twittera przez Elona Muska. Aczkolwiek w sumie nie tyle o samo wykupienie, ale o to, że Musk zapowiadał, że (w uproszczeniu) on tego Twittera naprawi. Naprawianie wyglądało na ten przykład tak, że najpierw wywalono (o ile mnie pamięć nie myli) połowę osób, potem zaś zorientowano się, że wywalono nie tych, co trzeba i usiłowano ich ściągnąć z powrotem. Innym przejawem „naprawiania Twittera” było to, że jak ktoś zapłaci trochę dolarów, to będzie miał ikonkę przy nicku, że jego konto jest zweryfikowane. Wcześniej ikonkę tę miały konta, no cóż, zweryfikowane. Musk wymyślił sobie to tak, że żadna weryfikacja nie jest potrzebna, wystarczą dolary. Absolutnie nikt nie spodziewał się (tzn. spodziewali się tego wszyscy poza Elonem Muskiem i jego wyznawcami) tego, co się stanie. A stało się tak, że (jestem totalnym brakiem zaskoczenia Jacka) ludzie zaczęli się podszywać pod oficjalne konta. Muskowi zaczęło to przeszkadzać dlatego, że nagle w internecie pojawiło się sporo kont podpisanych jego imieniem i nazwiskiem. Zupełnie nie przeszkadzało mu natomiast to, że wpisy z takich przynajmniej dwukrotnie doprowadziły do znacznego spadku wartości akcji. Tak sobie teraz dumam, czy za wpisami, które wywołały te spadki, stali jacyś internetowi heheszkowicze, czy też stali za tym gracze giełdowi, którzy wiedząc o tym, co się może stać, odpowiednio się do tego przygotowali i na tym zarobili.   


Jeżeli chodzi o te nieszczęsne ikonki/znaczki (jakkolwiek by to nazywać) to po ogłoszeniu tego pomysłu, doszło do wymiany zdań między Elonem Muskiem i Stephenem Kingiem. W trakcie tej wymiany zdań Musk użył argumentu ukochanego przez niektórych polskich przedsiębiorców. Zaczęło się od tego, że za ten znaczek trzeba będzie zapłacić. King oznajmił, że jeżeli tak będzie, to on się zawija i wtedy cały na Januszowo wjechał Musk, który napisał, że no wszystko spoko, ale oni jakoś muszą płacić rachunki. Co prawda, na końcu brakowało standardowego „panie, ja i tak do tego wszystkiego dokładam”, ale wydźwięk był dokładnie taki sam. Gwoli ścisłości, już samo to, że na samym początku Musk wyliczył sobie, że ten niebieski znaczek będzie kosztował dwadzieścia dolarów, a w trakcie rozmowy z Kingiem stwierdził, że w sumie to może być osiem dolarów, pokazuje, że za tym wszystkim nie stały żadne sensowne wyliczenia i żaden plan. Jeżeli zaś chodzi o pieniądze, to sam Musk zapewnił Twitterowi problemy z kasą, albowiem jego podejście do, ekhmm, „wolności słowa” (która kończy się wtedy, gdy ktoś zakłada bekowe konto Elona) sprawiło, że jakaś część firm wstrzymała wykupowanie reklam. Musk decyzje firm przyjął tak, jak by to przyjęli polscy zwolennicy „wolności słowa”, tzn. zwalił wszystko na „aktywistów” (w Polsce byliby to lewacy). Tak swoją drogą, ciekaw jestem, jak bardzo źle będzie „za Muska” wyglądała moderacja na ćwitrze, bo już wcześniej zgłoszenia były analizowane tak długo, że bardzo często człowiek zapominał o tym, że w ogóle zgłosił jakiegoś ćwita/jakieś konto. Jeżeli teraz będzie z tym jeszcze gorzej, to reklamodawcy nieprędko wrócą na ćwitra.


Tak na samiutki koniec zostawiłem sobie moje dywagacje na temat jednej z wielu bardzo rozpoznawalnych osób z obozu władzy. Tym razem chodzi o Barbarę Nowak, która pełni funkcję kuratora oświaty (kuratora, bo przecież pani Barbara na pewno gardzi feminatywami). Jeżeli ktoś właśnie skończył jeść, to może spokojnie trawić, bo nie będzie tu żadnych cytatów. Mnie bardzo, ale to bardzo ciekawi to, czyją koleżanką jest pani Barbara. Nie ma bowiem możliwości, żeby ktoś „bez pleców” utrzymał się na stołku po tak wielu wpadkach. Pani Barbara ma przecież na swoim koncie wspieranie antyszczepionkowej szurii i rozsiewanie rosyjskiego dezinfo i wiele, wiele innych. Nie jest to, co prawda, jakaś specjalna nowość w Zjednoczonej Prawicy, ale jednak nawet w takiej partii, pani Barbara jest obciążeniem wizerunkowym. To, że nadal pełni taką, a nie inną funkcję, oznacza ni mniej ni więcej tyle, że musi mieć bardzo wpływowego protektora. Gdyby go nie miała, to już dawno temu wymienionoby ją na kogoś nieco mniej przyciągającego uwagę (albo po prostu zabronionoby jej korzystać z mediów społecznościowych). No bo z jednej strony, jej narracje trafiają do betonu, ale z drugiej strony, zaklinaczy betonu w Zjednoczonej Prawicy nie brakuje, tak więc nie może to być jedyny powód, dla którego absolutnie żadne konsekwencje nie spotkały jeszcze Barbary Nowak (nieśmiało przypominam, że jej dymisji domagał się Adam Niedzielski). Być może kiedyś się dowiemy, kto nam sprezentował tę konkretną osobę na tym konkretnym stanowisku.


I tym optymistycznym akcentem zakończę powyższą ścianę tekstu.



Źródła:

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-kaczynski-o-reparacjach-od-niemiec-byc-moze-nawet-cale-pokol,nId,6186952#crp_state=1

https://www.tvp.info/62172925/wolta-donalda-tuska-ws-reparacji-jak-glosowal-w-tej-sprawie-w-2004-r-i-co-mowil-wowczas-lider-po-niemcy-chca-wyzbyc-sie-historii

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,28938892,kaczynski-w-siedlcach-opozycja-w-samorzadach-chce-sfalszowac.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,28976741,kaczynski-o-kontroli-wyborow-w-komisji-dwoch-zwolennikow-pis.html

https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35063,25341188,pis-chce-ponownego-liczenia-glosow-do-senatu-kto-teraz-pilnuje.html

https://tvn24.pl/wybory-prezydenckie-2020/poczta-nie-ujawnia-ile-zamowila-kart-wyborczych-4575610

https://wydarzenia.interia.pl/felietony/news-po-co-ci-pis-ie-ta-ideologia-kiedy-bezpieczenstwo-wazniejsze,nId,6400786

od 2:30

https://www.youtube.com/watch?v=C5r17MjaZPw

Robię wyjątek i udostępniam link źródłowy do rządowego konta propagandowego (to konkretne jest ze stajni Tarczyńskiego). Jeżeli ktoś się nie boi, niech zerknie i popatrzy na komentarze pod tym wpisem:

https://twitter.com/gen_brygady/status/1591916635178287105

O wrzutce Ziobry:

(może być achronologicznie)

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid02pA7Cx6Y7tsZ99rNKHPZGpJLV6Ksy1uCgvjEkZntvohgUiBiJTvNYdV5LryBU3gRsl


https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid024mMuerJwTKCmnacj55GySMtYUpfMyYSayXeG821MSUuewR1PkQ4EoXwMtpwqeV22l

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid0ptNbZkX4bxw29CrR6bKg5YXeR4WVsKMi6THxLVxnbMz5a6xFrxghSwRWq6iSgGvel

https://wyborcza.pl/7,75398,29093106,ordo-iuris-prosi-sympatykow-o-wsparcie-przezywamy-bardzo-powazny.html

https://wiadomosci.wp.pl/mlody-tiktoker-z-pis-wygral-program-w-tvp-w-sieci-zawrzalo-6829088605985280a

https://mashable.com/article/eli-lilly-stock-dip-twitter

https://twitter.com/StephenHowardS2/status/1587971463268777987

https://www.reuters.com/technology/musk-says-twitter-saw-revenue-slump-activist-groups-pressured-advertisers-2022-11-04/