piątek, 2 czerwca 2023

Asymetryzm

Na samym początku tej notki chciałbym was wszystkich lojalnie uprzedzić, że będzie tu kilka wstępów (oraz, będzie to taka w sumie bardziej gawęda, bo gdybym chciał to wszystko oźródłować, to byłoby z tego pewnie kilka stron A4 linków) . Przyczyna tego „wielowstępu” jest taka, że pomysł na napisanie notki o symetryzmie przyszedł mi do głowy gdzieś tak na początku pierwszej kadencji. Potem zaś wpadłem na genialny pomysł: „poczekam sobie jeszcze trochę, żeby mieć więcej materiału wsadowego”. W bardzo szybkim czasie tego materiału wsadowego zrobiło się tyle, że pisanie notki sobie odpuściłem, bo nie bardzo wiedziałem od czego w ogóle zacząć.


Skoro pierwszy wstęp mamy za sobą, możemy przejść do drugiego. Dawno temu, gdy miałem więcej czasu na czytanie, czytywałem sobie książki Ziemkiewicza. Nie dlatego, że byłem jego fanem (bo tak się złożyło, że nigdy nie załapałem się na posiadanie prawicowych poglądów), ale dlatego, że po prostu chciałem się dowiedzieć „jak myśli prawica”. (tl;dr: nie dowiedziałem się). W tych jego książkach, w których poruszał kwestie „współczesnej” polityki, można było zaobserwować bardzo ciekawy mechanizm. Otóż, ilekroć musiał przyznać, że PiS (czy też Kaczyński) podjął jakąś nie do końca mądrą decyzję, tylekroć okazywało się, że w sumie PiS nie miał wyboru, bo został do tego zmuszony „czynnikami zewnętrznymi”. Ilekroć opisywał to, że np. Jarkowi nerwy puściły, tylekroć okazywało się, że to nie jego wina była, a w ogóle to dziwne, że wcześniej mu nerwy nie puściły, bo przecież jest na niego nagonka/etc. Ujmując rzecz innymi słowy: PiS nigdy nie zrobił niczego złego, a nawet jeżeli zrobił, to był do tego zmuszony przez czynniki zewnętrzne.


No, a teraz dochodzimy do trzeciego wstępu, który jest powiązany z tym drugim. Tekst o symetryzmie zalęgł mi się w głowie praktycznie na początku kadencji PiSu, bo od początku kojarzył mi się on z tymi fikołkami, które robił Ziemkiewicz w swoich książkach. Symetryzm to taka intelektualna wydmuszka, która ma na celu obronę PiSu. Tylko tyle i aż tyle. Gwoli ścisłości, nie jest dla mnie symetrystą ktoś, kto krytykuje opozycję. Prawda jest bowiem taka, że opozycję jest za co krytykować. Niemniej jednak czasem ta krytyka jest niczym więcej, jak szukaniem jakiegoś nieistniejącego balansu pomiędzy tym, co robi PiS, a tym, co „kiedyś robiło PO”.


Co prawda miejsce na wnioski końcowe jest, no cóż, na końcu, ale ja od nich zacznę. Symetryzm służył, służy i pewnie będzie służył tylko i wyłącznie temu, żeby bronić decyzji PiSu i rozmywać odpowiedzialność partii Kaczyńskiego za jakiekolwiek złe decyzje. Znamienne jest to, że symetrystom nigdy nie zdarza się stosowanie podobnej optyki w odniesieniu do opozycji. Tzn. nie spotkałem się jeszcze z narracją symetrystów, w której broniono by jakiejś decyzji opozycji tym, że PiS zrobił to i tamto i opozycja (czy też wcześniej PO w trakcie rządów) „nie miała innego wyjścia”. Nie. Wina zawsze leży po stronie opozycji i „poprzednich rządów”. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że jeżeli już dochodzi do sytuacji, w której nie da się użyć narracji „abo wcześniej to też to robili”, to wtedy zawsze można powiedzieć, że polityka to nie jest jazda figurowa na lodzie i tu nie ma not za styl.


W tym miejscu pora na anecdatę. Obserwowałem bardzo wielu symetrystów, że tak to ujmę „szeregowych” (czyli takie zwykłe konta, przy pomocy których usiłowano przekonywać internautów do tego, że to, co robi PiS, to jest w polityce „business as usual”). I zawsze, ale to zawsze następował ten moment, w którym fikołki w obronie PiSu robiły się bardzo spektakularne. Przykładowo, po tym, jak PiS przywrócił recepty na antykoncepcję doraźną, jeden z symetrystów zaczął tłumaczyć, że to nie jest tak, że PiS pozbawia kobiety praw, bo przecież (uwaga, przygotujcie się, bo to będzie salto mortale), MĘŻCZYŹNI TEŻ NIE MOGĄ KUPOWAĆ TYCH PIGUŁEK BEZ RECEPTY. Czasem bywało zabawnie, np. wtedy, gdy najpierw symetryści bronili Pancernego Mariana (bo przekaz partyjny był taki, że to kolejny „kryształowy człowiek”), a potem tłumaczyli, że te wszystkie ustalenia NIKu pod wodzą Banasia, to jest pic na wodę i fotomontaż (na pewno nie miało to żadnego związku z tym, że przekaz partyjny się zmienił).


Zanim przejdę do opisu kolejnych przypadków, w których symetryści musieli robić srogie fikołki, pozwolę sobie na krótką dygresję. Pamiętam doskonale jeden z bardzo wielu momentów, w których symetryści byli w swoim żywiole. Był to moment, w którym PiS zaczynał grzebać przy Trybunale Konstytucyjnym (przekształconym później w Trybunał Przyłębski). Symetryści tłumaczyli, że „no może i PiS teraz działa średnio zgodnie z prawem, ale to Platforma Obywatelska zaczęła!”. Tak okołotematowo, to mieszanie przy wyborze sędziów to był jeden z większych fuckupów PO i mam szczerą nadzieję, że ktoś tam z tego wyciągnął jakieś wnioski. Nie chciałbym być źle zrozumiany: nawet, gdyby PO nie kombinowała wcześniej z tym wyborem „nadmiarowych” sędziów do TK, to PiS i tak zrobiłby to, co zrobił. Różnica polegałaby na tym, że propagandystom i symetrystom trudniej byłoby to działanie PiSu wybronić.


Gwoli ścisłości, to był jeden (z bardzo wielu) przypadków, w których symetryści (zapewne nieświadomie) pokazali o co chodzi w tym całym symetryzmie. Tak się bowiem składa, że zawsze, ale to zawsze wtedy, gdy PiS coś odwali i zaczyna się szukanie „podobnych wydarzeń z przeszłości”, ich (tzn. symetrystów) ciężka praca kończy się na tym, gdy znajdą coś podobnego. Nic więcej ich nie interesuje. W przypadku TK nie interesowało ich to, po co PiS w ogóle zaczął grzebać przy trybunale. I nie, to nie jest tak, że to jest jakaś „mądrość po fakcie”, bo absolutnie oczywiste było to, że PiS grzebie przy TK nie po to, żeby naprawić jakąś „niesprawiedliwość dziejową” (czytaj: wybór nadmiarowych sędziów przez PO), ale po to, żeby przejąć całkowitą kontrolę nad trybunałem. Ta kontrola nad TK była (i jest) PiSowi potrzebna do tego, żeby w razie czego pozbywać się ustaw, które im przeszkadzają.


Tak było w przypadku sprawy drukarza z Łodzi. Sąd chciał go ukarać za to, że odmówił wykonania usługi parze jednopłciowej? No to nie ukarze, bo Jarosław (a przepraszam, niezależny Trybunał Konstytucyjny) uznał, że ta ustawa jest niezgodna z Konstytucją. Kościół domagał się zaostrzenia prawa aborcyjnego? No to Trybunał Przyłębski uznał, że przesłanka embriopatologiczna jest niezgodna z Konstytucją (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że to samo może się stać z kolejnymi przesłankami). Partię rządzącą denerwował Bodnar? Trybunał uznał, że RPO nie może pełnić swojej funkcji po upływie kadencji (kontekstem było to, że PiSowi nie udało się wrzucić na miejsce Bodnara jakiegoś partyjnego aparatczyka i kadencja Bodnara się przez to wydłużała). Teraz wszystko się w Trybunale Przyłębskim popsuło, ze względu na konflikt między Ziobroidami i PiSowcami, ale to jest wypadek przy pracy.


Dokładnie to samo było w przypadku mediów publicznych, które PiS zmienił w media rządowe. Tłumaczono nam, że w sumie to PiS miał prawo przejąć kontrolę nad mediami, bo przecież wszystkie poprzednie rządy robiły to samo. I znowuż, wszystkim tym geniuszom umyka taki drobny szczegół, jak „skala” działań. Czy za czasów PO Telewizja Publiczna sprzyjała partii rządzącej? Owszem, sprzyjała. Niemniej jednak jest spora różnica między „sprzyjaniem”, a całkowitą kontrolą. No ale, jeżeli ktoś lubi się bawić w porównania, to ja przypomnę dwie sytuacje.


Gdy w czasie kampanii prezydenckiej 2015 w programie „Tomasz Lis na żywo” zaatakowano córkę Andrzeja Dudy przy pomocy wpisu z fejkowego konta na Twitterze (jestem przekonany o tym, że doszło do tego dzięki zastosowaniu Ziemkiewiczowskiego researchu), Tomasz Lis przeprosił za to, co się stało. Teraz TVP ma na swoim koncie długą historię zaszczuwania ludzi (np. rodzina posłanki Filiks) i absolutnie nikt z mediów rządowych nie poczuwa się do tego, żeby przyznać, że być może jakaś przesada się wdała w ich działania.


Druga sytuacja jest dla odmiany humorystyczna. Otóż, za czasów tej straszliwej cenzury Platformerskiej, w TVP bezproblemowo puszczano skecze Kabaretu Moralnego Niepokoju, w których to skeczach nabijano się z Donalda Tuska (i z innych polityków partii rządzącej). Dziwnym trafem, gdy tenże sam kabaret zaczął robić „Ucho Prezesa” na antenie TVP zabrakło miejsca. Tzn. może inaczej, propozycja wrzucenia na antenę, owszem, była, ale była powiązana z „sugestiami”, że w „Uchu Prezesa” powinni się też nabijać z opozycji (obstawiam, że ta sugestia była równie subtelna, co inne działania Kurskiego i kabareciarze zapewne dostali również wytyczne odnośnie tego „w jaki sposób” się z tej opozycji nabijać i jak mają wychwalać PiS).  


Jak już wspomniałem wcześniej, cały ten „symetryzm” działa praktycznie wyłącznie w jedną stronę. Przykładowo (uwaga, teraz pozwolę sobie sparafrazować jeden z najulubieńszych argumentów symetrystów), gdzie byli symetryści, gdy PiS ściągał „bezpieczniki” ze Służby Cywilnej (te bezpieczniki sprawiały, że stanowiska kierownicze mogli piastować jedynie ludzie mający do tego odpowiednie kwalifikacje)? Zapewne byli bardzo skupieni na tłumaczeniu suwerenowi, że w tym, że PiS obsadza stołki „swoimi” nie ma nic dziwnego, bo przecież „wszyscy to robili”. Jednym z bezpieczników były, na ten przykład, konkursy na stanowiska kierownicze. Gdy zrobiło się o tym głośno, zaczęto tłumaczyć suwerenowi, że w sumie to nic się nie stało, bo te konkursy to i tak były ustawiane. Tym, czego nie mówiono suwerenowi było to, że o ile te konkursy faktycznie bywały ustawiane, to jednak bardzo trudno ustawić konkurs pod kogoś bez kwalifikacji (o czym PiS doskonale wie, bo w latach 2005-2007 dzielił się stołkami z Samoobroną [w „Lepperiadzie” opisano to, jak wyglądały te "konkursy”]). Przyczyny, dla których te konkursy zlikwidowano, były stricte wizerunkowe: nikt nie będzie Cię krytykował za to, że ustawiasz konkurs pod dzbana bez kwalifikacji, jeżeli nie będzie żadnego konkursu.


Innym brakiem symetrii, na który nie zwrócono uwagi było to, co się działo w kontekście likwidacji tzw. „gabinetów politycznych” w samorządach. W telegraficznym skrócie: wcześniej było tak, że prezydenci/burmistrzowie mogli sobie zatrudniać wszelkiej maści doradców/etc. Wiadomym było, że tymi stołkami „doradczymi” bywali obdarowywani „zasłużeni” w trakcie kampanii/etc. Można więc było wprowadzić ustawą obowiązek organizowania konkursów, dzięki czemu ludzie zatrudniani w tych gabinetach musieliby mieć doświadczenie (tak, jestem świadom ironii [wierzcie mi zaraz tej ironii będzie jeszcze więcej]). No ale, po co robić coś takiego, skoro można było jedną ustawą całą sprawę załatwić. Co prawda dla każdego, kto ma pojęcie o tym, jak wygląda rzeczywistość oczywistym było, że jeżeli ktoś ma zostać obdarowany stołkiem, to zostanie nim obdarowany.


Wcześniej zasygnalizowałem, że za moment będzie więcej ironii. To jest właśnie ten moment. Z jednej bowiem strony zlikwidowano gabinety polityczne w samorządach, ale z drugiej zostały one w formie nienaruszonej w ministerstwach i w urzędach wojewódzkich. Na pewno nie miało to żadnego związku z tym, że nad oboma tymi podmiotami kontrolę sprawuje partia rządząca. Znamienne jest to, że PiSowi nie chciało się nawet zachować pozorów, bo gdyby im się chciało, to tą samą ustawą utrącono by wszystkie gabinety polityczne. Tyle, że pozory jedno, a stołki drugie. Może i nie ma ich tam tak wiele, ale stołek to stołek: można nim kogoś obdarować.


Dopiero po napisaniu powyższego kawałka przypomniał mi się jeszcze inny popis symetrystów. Otóż miało to miejsce wtedy, gdy PiS zdecydował, że w samorządach powinna być ograniczona liczba kadencji. Kaczyński zachwalając ten pomysł zastrzegł, że ta kadencyjność ma działać „od razu” (tak więc jej wprowadzenie byłoby równoznaczne z zakazem kandydowania dla części burmistrzów/prezydentów). Ponieważ suweren się zbiesił i nie zapałał miłością do tego pomysłu, w ostatecznej wersji wyglądało to tak, że te kadencje będą się liczyć dopiero od 2018. Jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że PiS sobie to wszystko rozplanował tak, żeby ten ich „limit” wjechał dopiero w 2028 roku, to ja takiej osobie na drodze do szczęścia nie będę stał. Nawiasem mówiąc, ja nie mam zdania w kwestii tego ograniczenia kadencyjności. No bo z jednej strony prowadzi to do takich sytuacji, jakie są w Krakowie (tl;dr obecne władze zachowują się tam tak, jak gdyby wiedziały, że przed kolejnymi wyborami w Ziemię uderzy asteroida i im już nie zależy), ale z drugiej strony, to nie jest tak, że oni tak sami z siebie tam siedzą w tych urzędach miejskich, bo przecież zostali wybrani. Z trzeciej zaś strony, w Mieście Nad Akwenem mieliśmy przez kilka kadencji takiego zasiedziałego prezydenta, który w pewnym momencie tak bardzo podpadł mieszkańcom, że sromotnie przegrał wybory. Z czwartej strony, Miasto Nad Akwenem jest znacznie mniejsze od takiego Krakowa i z tego, że w moim rodzinnym mieście doszło do „odspawania” od stołka wcale nie wynika, że w Krakowie też by się to mogło udać. Z piątej strony (spokojnie to już ostatni punkt) ograniczenie kadencyjności nie wyrówna szans: w większych ośrodkach nadal liczyć się będą kandydaci, którzy mają odpowiednie środki (i zaplecze) do tego, żeby prowadzić kampanię.


No dobrze, trzeba zawracać od tej dygresji kadencyjnej. Po tym, jak (po raz kolejny) sławiono geniusz PiSu, który to PiS jednym sprytnym ruchem miał „zwalczyć patologię”, u sławiących tenże geniusz wystąpił incydent kałowy. Jak do tego doszło? Ano tak, że gdy o tym pomyśle PiSu zrobiło się głośno, ktoś wspomniał o tym, że jeżeli ta „wielokadencyjność” to aż taka patologia, to może trzeba by ją było wprowadzić w Sejmie. Jak się pewnie domyślacie, ten pomysł (który był moim zdaniem raczej przejawem trollingu) jakoś tak nie przypadł symetrystom do gustu. Dziwnym trafem argumenty, których sami używali nieco wcześniej, ich zdaniem nie miały żadnego zastosowania w przypadku posłów. Jeszcze bardziej się oburzono na to, że ktoś miał czelność zwrócić uwagę, że kadencyjność w samorządach zachwalał Kaczyński, który już siódmą kadencję był posłem.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ktoś może jeszcze pamięta, jak to PiS zapowiadał w 2015, że on nie będzie działał jak PO i że za ich rządów obywatelskie projektu ustaw nie będą odrzucane w pierwszym czytaniu? Ja pamiętam doskonale. Pamiętam również, co się stało z projektami „Ratujmy Kobiety”. Oba projekty przepadły w pierwszym czytaniu, bo ogromna większość posłów PiSu zagłosowała za ich odrzuceniem. W tym miejscu warto wspomnieć o tym, że PiS wtedy głosował tak, a nie inaczej, bo chciał zrzucić winę za odrzucenie tych projektów na opozycję. Gwoli ścisłości, te głosowania można zaliczyć do fuckupów opozycji. W telegraficznym skrócie (jeżeli ktoś chce nieletegraficznyn opis, to w źródłach będą linki do notek): PiS na pierwszym głosowaniu kombinował z liczbą głosów, żeby winę za odrzucenie projektu móc zrzucić na opozycję. Za pierwszym razem się nie udało, bo sobie źle policzyli ile głosów im potrzeba. Za drugim razem się bardziej przyłożyli do roboty i całe internety były wysmarowane symetrystami, którzy opowiadali o tym, że gdyby opozycja zagłosowała inaczej, to projekt by nie przepadł. O tym, że bardzo duża liczba PiSowców głosowała za odrzuceniem obu projektów (wbrew obietnicom wyborczym), symetryści nie wspomnieli.


I na tym tę wyliczankę przerwę, choć przykładów na to, jak bardzo „symetryzm”  jest „asymetryczny” wystarczyłoby do napisania kilku książek. Przejdę teraz do tego, co mnie skłoniło do napisania niniejszej notki (i nie odkładania jej „na potem”). Pewnie się domyślacie, że ma to związek z pewną komisją. Nie miałem złudzeń odnośnie tego, że część symetrystów się nie podda i będzie trwać przy swojej ukochanej partii. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy zobaczyłem, argumenty, z których wynikało, że skoro kiedyś była komisja badająca tzw. „Aferę Rywina”, to teraz może być taka komisja. Rzecz jasna, autorzy tych argumentów na delikatne sugestie, że to nie jest komisja śledcza, tak więc te porównania są cokolwiek żenujące, nie reagowali.


To porównanie (do „komisji Rywina”) jest tak durne, że trzeba się nad tym na chwilę pochylić. Czym miała się zajmować tamta komisja? Głównie SLD. Kto ją powołał do życia? Głównie SLD. Ujmując rzecz innymi słowy: to trochę tak, jak gdyby PiS powołał do życia komisie śledczą, która miałaby się zająć np. kwestią zakupu respiratorów od handlarza bronią albo kwestią organizacji wyborów kopertowych (ze szczególnym uwzględnieniem tego, czemu zamówiono 3 miliony kart do głosowania więcej, niż trzeba), albo dowolną inną aferą Zjednoczonej Prawicy. W tym miejscu (zupełnie bez związku z całą sytuacją) chciałbym napisać, że teraz afery kończą się tak, że podległa Zbyszkowi prokuratura stwierdza, że „nic się nie stało”, tak więc jakiekolwiek komisje śledcze są całkowicie zbędne.


No dobrze, ale może ta komisja (uwaga, przygotować płyny, bo to będą straszliwe suchary) będzie badała wpływy rosyjskie bez zwracania uwagi na barwy partyjne? Tak, oczywiście. Jestem przekonany o tym, że ta komisja pochyli się nad działalnością Macierewicza (ze szczególnym uwzględnieniem tego, że konfliktował nas z krajami NATOwskimi). Jestem równie pewny, że pochyli się ona nad tym, że ogromna większość polityków prawicy rozpowszechniała w latach 2015/2016 rosyjskie narracje, z których wynikało, że kraje zachodnie są na tyle bezradne (w tym w wymiarze militarnym), że nie są w stanie zapewnić własnym obywatelom bezpieczeństwa (tak, wiem, potem też się tym zajmowano, ale na znacznie mniejszą skalę). Jestem również przekonany o tym, że pochyli się nad tym, że część członków rządu i polityków partii rządzącej w trakcie pandemii rozpowszechniało rosyjskie dezinfo (na tyle skutecznie, że potem upasła się na tym Konfederacja). Że ta komisja zbada, dlaczego polski rząd zapraszał do Polski proputinowskich polityków już po tym, jak dowiedział się, że Rosja zaatakuje Ukrainę jest pewne.  


Skoro sobie pożartowaliśmy (pamiętajcie o nawodnieniu), to teraz do rzeczy. Od początku było wiadomo czemu ma służyć ta komisja. Ale jeżeli ktoś ma jakieś wątpliwości: ma służyć do walki z opozycją. Ja wiem, że mimo tego, że mamy 8 rok rządów PiSu, nadal sporej części osób się wydaje, że „oni tego nie zrobią”, ale to jest myślenie życzeniowe. No bo tak po prawdzie, to niby czemu mieliby „tego nie zrobić”? Bo może im to zaszkodzić w wymiarze politycznym? Gdyby ci ludzie wychodzili z założenia, że to im w jakikolwiek sposób zaszkodzi, to by tej komisji nie powołali. Innymi słowy: owszem, może być tak, że im to zaszkodzi, ale nieśmiało przypominam, że zaszkodzić im już miało bardzo wiele rzeczy i póki co słowo się ciałem nie stało.


Druga sprawa to taka, że w wielu Zjednoczono Prawicowych narracjach pojawiała się wzmianka o tym, że „pewne dokumenty trzeba będzie odtajnić”. Biorąc pod rozwagę wybitnie wybiórcze podejście Zjednoczonej Prawicy do rzeczywistości jako takiej, można bezpiecznie założyć, że równie wybiórczo partia rządząca podejdzie do odtajniania tych dokumentów. I w tym tkwi gigantyczna przewaga tego, kto trzyma te wszystkie dokumenty. No bo taki ktoś może sobie powybierać, co chce ujawnić. Może sobie to powybierać tak, żeby z tego wynikało, że ta, czy inna osoba jest niemalże ruskim agentem. Co w takiej sytuacji może zrobić taki „agent”? Nic. Może co prawda zacząć mówić o tym, że „z innych dokumentów wynika coś zupełnie innego”, ale przecież nie będzie mógł podać żadnych szczegółów, bo jemu odtajniać dokumentów nie wolno. Biorąc pod rozwagę to, co do tej pory robiły rządowe media (publikowanie „po kawałku” nagrań z „Sowy”, dzielenie się szczegółami śledztw/etc.) jest to bardzo prawdopodobny scenariusz.


Nawiasem mówiąc, Zjednoczonej Prawicy tak bardzo nie chce się udawać, że z tą komisją to chodzi o coś innego, niż się ludziom wydaje, że Sebstian Kaleta był łaskaw powiedzieć, że jeżeli chodzi o wstępny raport, to komisja to może w miesiąc przygotować. Wiecie, wstępny raport z działań komisji, która ma (w teorii) analizować to, co się działo przez kilkanaście lat. Szkoda, że nie dodał, że jak się komisja spręży, to ostateczny raport uda się opublikować w trakcie ciszy wyborczej.


No dobrze, bo mi się notka za bardzo rozrosła (i pewnie znowu FB po łapach da za to zasięgiem). Nie mam najmniejszych złudzeń odnośnie tego, że jeżeli ktoś do tej pory był symetrystą (powtarzam, nie chodzi o osoby, które krytykują opozycję [bo wtedy sam bym siebie musiał uznać za symetrystę], ale o osoby, które upierają się przy tym, że między tym „co kiedyś było”, a tym co „jest teraz” istnieje jakaś symetria), to powołanie tej komisji niczego nie zmieni. Ci ludzie nadal będą się upierać przy tym, że PiS robi po prostu to, co wcześniej „robili wszyscy inni”. I nie ma tu znaczenia to, czy są po prostu pożytecznymi idiotami, czy też łączy ich z PiSem taka sama relacja, jak Karnowskich, Sakiewicza/etc.


Między tym, co teraz robi PiS, a poprzednimi rządami nie ma żadnej symetrii (tylko proszę mi tu bez sucharów, że przecież PiS też już rządził, więc, hehehe, jak to nie ma symetrii). Nie ma symetrii, są tylko niewielkie podobieństwa. Niemniej jednak, nawet wtedy, gdy PiS „robi to co inni”, to robi to tak bardzo po swojemu, że obserwatorom wywala skalę. Przykładowo, do 2015 wszystkim się wydawało, że to właśnie PSL jest synonimem nepotyzmu. A potem przyszła „Dobra Zmiana” i okazało się, że PSL był w swoich działaniach bardzo, ale to bardzo subtelny.  


Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja nikogo nie chce zmuszać do tego, żeby nagle zapałał miłością do Platformy Obywatelskiej i PSL-u (czemu akurat te partie? Bo najczęściej do ich działań starają się nawiązywać symetryści). Sam nie przepadam za tymi partiami, choćby dlatego, że to właśnie ich rządom zawdzięczamy to, co mamy teraz (PSLowi zaś zawdzięczamy drugą kadencję Kukiza w Sejmie). Tyle, że moja niechęć do „tego, co było” nie przesłania mi tego, co jest teraz. Działań PiSu nie da się przyrównać do żadnych rządów po 89 roku. Tak, wiem, za czasów Wałęsy była „falandyzacja prawa”, za czasów SLD czasami ukręcano łeb różnym sprawom (cebulą na torcie jest to, że krytykował ich za to obecny Wielki Umorzyciel, Zbigniew Ziobro) i robiono różne wały i tak dalej i tak dalej. Tyle, że żadna partia do tej pory nie robiła tego wszystkiego naraz i to w skali, w której robi to PiS.


Żeby nie przedłużać. Symetrii między tym, co teraz robi PiS, a tym co robiły wcześniejsze rządy nie ma. Są tylko osoby, które za wszelką cenę starają się bronić Zjednoczonej Prawicy, naginając rzeczywistość.


Źródła:

Miało nie być, ale pomyślałem, że jako ciekawostkę wrzucę linki do dwóch notek, w których będziecie mogli przeczytać, jak bardzo opozycja w trakcie poprzedniej kadencji dawała się ogrywać PiSowi (na przykładzie projektów "Ratujmy Kobiety":

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2016/09/nieudany-gambit-pis-u.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2018/01/404-opozycja-not-found.html
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz