sobota, 20 lipca 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #128

 Z niniejszym Przeglądem się niespecjalnie śpieszyłem, bo postanowiłem poczekać kilka dni na „rozwój sytuacji” w kontekście fakapu prokuratury z immunitetem Romanowskiego. Ponieważ dalszy rozwój wypadków (póki co) nie nastąpił, pomyślałem sobie, że dość tego czekania, bo się mi znowu nawarstwią tematy.


Wstęp tego Przeglądu został osadzony w kontekście sprawy Romanowskiego, trzeba więc będzie ten kontekst wyjaśnić. Afera związana z traktowaniem Funduszu Sprawiedliwości jak prywatnej skarbonki Ziobrystów cięgnie się za Suwerenną Polską (a wcześniej za Solidarną Polską) od dłuższego czasu. Ponieważ „przez osiem ostatnich lat” łapę na prokuraturze trzymał Ziobro, nie było mowy o tym, żeby prokuratura zajęła się tym konkretnym wałem (nie zajmowała się również innymi, ale teraz skupiamy się na FS). Zawsze, ale to zawsze wyglądało to tak, że w którymś medium pojawiał się artykuł na temat tego, że pieniądze z FS są źle wydatkowane i na tym się sprawa kończyła, bo przecież o żadnym „prawnym” ciągu dalszym nie mogło być mowy. 15 października się było pozmieniało.

Potem zaś było tylko gorzej, bo okazało się, że Mraz nagrywał swoich kolegów i koleżanki (równolegle współpracując z prokuraturą). Od momentu, w którym nagrania zaczęły docierać do opinii publicznej wiadomo było, że część z SuwPolowców już niebawem będzie sobie mogła śpiewać piosenkę „Czarny chleb i czarna kawa”. Głównym bohaterem nagrań studia Mraz był Marcin Romanowski. Kwestią czasu było to, kiedy Romanowskiemu zostanie uchylony immunitet. Równie oczywiste było to, że będzie wniosek o areszt tymczasowy dla Romanowskiego, bo na nagraniach „Marcin i Przyjaciele” ustalali wspólne zeznania (khe khe, mataczenie, khe khe).


Gdy pojawiły się zapowiedzi pozbawienia Romanowskiego immunitetu, pojawiły się również informacje o tym, że Romanowski posiada drugi immunitet, albowiem jest członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE). Gdy tylko pojawiły się informacje o tym drugim immunitecie, zaczęła się dyskusja pt. „czy ten drugi immunitet faktycznie będzie działał”. W przysłowiowym międzyczasie Prokuratura Krajowa ogłosiła, że wszystko jest ogarnięte, oni mają dwie opinie prawne, z których wynika, że ten immunitet to jednak nie działa. Chyba nie trzeba dodawać, jaka była pointa tej historii, prawda?

Przyznam się szczerze, że miałbym więcej wyrozumiałości do prokuratorów, gdyby po prostu nie zdawali sobie sprawy z tego drugiego immunitetu. Ok, to nadal byłby fakap, ale jednak znacznie mniej spektakularny od tego, który nam prokuratura sprezentowała. Okazało się bowiem, że to fakap piętrowy. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że prokuratura ogarnęła sobie opinie prawne na temat tego, że ten immunitet PACE to wcale nie obowiązuje i pyk, pora na CS-a. Potem wyszło na to, że było jeszcze „zabawniej” (zabawne by to było, gdyby nie kontekst). Otóż, polskie przedstawicielstwo przy PACE od czerwca wiedziało o tym, że Romanowski ma immunitet. Ja tam prawnikiem nie jestem i wydaje mi się, że w takim momencie jedynym sensownym wyjściem z sytuacji jest zwrócenie się do PACE po to, żeby ten immunitet uchylić. Gdybym tym prawnikiem był, pewnie bym doszedł do wniosku, że lepiej jest ogarnąć sobie jakieś opinie prawne, z których będzie wynikało, że ten wniosek nie jest potrzebny (PK miała opinie, które były niejednoznaczne [a z jednej z nich wprost wynikało, że orzecznictwo w takich sprawach jest liche, tak więc „na dwoje babka wróżyła”]). Prokuratorzy chyba zapomnieli o tym, że takie opinie nie są wiążące dla nikogo (a już na pewno nie są wiążące dla „zagranicy”). 

W tym miejscu poczynię pewną dygresję. Gdy tylko okazało się, że mamy do czynienia z fakapem, Roman Giertych (o którym jeszcze będzie w tym odcinku) wycofał się na z góry upatrzone pozycje i wyprodukował wpis, z którego wynikało, że on (razem z otoczeniem swoim) setki godzin pracował nad FS, a potem prokuratura wszystko zawaliła. Otóż, setki godzin (o ile nie więcej) nad tą aferą pracowali zwykli urzędnicy, którzy musieli ogarnąć całą tę stajnię Augiasza i odsiać rzeczy, które nie były wałami, od rzeczy, które wałami były. Jeżeli ktoś jest zdania, że to wszystko ogarnął Giertych, który nie spał nocami, bo przewalał tony dokumentów, byle tylko dorwać „tych złych”, to ja takiej osobie na drodze do szczęścia stać nie będę. Nawiasem mówiąc, nie zazdroszczę tym urzędnikom. Siedzieli nad tym nie wiadomo ile, a potem się okazało, że póki co (o tym też za moment) Romanowski będzie sobie po wolności chodził, bo się prokuraturze nie chciało ogarnąć tego, co ogarnąć powinna.

Zaraz po tym, jak zrobiło się głośno o tym fakapie, pojawiły się teorie spiskowe, z których wynikało, że, na ten przykład, pewnie jacyś prokuratorzy Ziobry tam w tym maczali palce. No i wszystko fajnie, ale z tą konkretną teorią spiskową jest jeden drobny problem. Wiemy o tym, że w MS był kret (a konkretnie, krecica), który wynosił informacje. Jednakowoż było również tak, że informacja o tym, że Mraz nagrywa swoich kompanów nie dotarła do tychże kompanów (bo gdyby dotarła, to nie byłoby żadnych nagrań, bo nikt z Mrazem by nie chciał rozmawiać). Gdyby przy tej sprawie kręcili się prokuratorzy od Ziobry, to posypałaby się ona znacznie wcześniej. Tzn. nadal byłyby całe tony dokumentów, które byłyby obciążające, ale nie byłoby stenogramów, na których towarzystwo od Funduszu Sprawiedliwości martwi się tym, że sprawa się rypnie.

Pojawiły się również wzmianki o tym, że tam coś nie do końca dobrze z tym PACE jest, bo ktoś tam list napisał, a oni szybko odpowiedzieli. Ok, ja to rozumiem, ale do tej sytuacji doszło tylko i wyłącznie dlatego, że prokuratura dała ciała. To zaś doprowadziło do sytuacji, w której Zjednoczona Prawica jest w swoim żywiole i może tłumaczyć, że to nie jest tak, że mamy typa, na którym ciążyć będzie 11 zarzutów i udział w zorganizowanej grupie przestępczej, nie nie nie, nic z tych rzeczy, to jest po prostu kolejny spór prawny i nic poza tym (dokładnie takiej samej argumentacji ZP używała gdy przejmowała Trybunał Konstytucyjny).  Co się zaś tyczy samego Romanowskiego, to w dużym uproszczeniu kupił sobie (w sumie to prokuratura mu kupiła) trochę czasu i nic więcej.

Na sam koniec tych rozważań Romanowskich zostawiłem sobie wzmianki humorystyczne (które byłyby znacznie bardziej zabawne, gdyby nie kontekst). Otóż, Romanowski i jego prawnik (który, cóż za przypadek, jest z Ordo Iuris) złapali wiatr w żagle i zapowiadają całe sterty pozwów (dla Bodnara ,dla Tuska, dla tego, kto zlecił wykonanie opinii prawnych [to jest najzabawniejsze moim zdaniem]/etc.). Prawnik Romanowskiego (Bartosz Lewandowski) rozpędził się tak bardzo, że zaczął opowiadać o tym, że jego klientowi to już nic nie grozi praktycznie, bo drugi raz nie można osoby zatrzymywać za to samo/etc. (pod wpisem wywiązała się dość długa dyskusja na ten temat, w trakcie której tłumaczono Lewandowskiemu, że trochę się zagalopował i że to nie będzie zbrodnia doskonała). Tenże sam Lewandowski nieco wcześniej na Eloneksie wrzucił argumentację, z której wynikało, że wszyscy się tak skupiają na tych paru nieprawidłowościach, a przecież poza tym Fundusz Sprawiedliwości działał dobrze. Jeżeli mam być szczery, to gdybym kiedyś popadł w kłopoty prawne, to chyba bym nie chciał, żeby mój adwokat musiał mnie bronić używając takiej argumentacji.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwererna!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

No dobrze, skoro jeden z istotniejszych tematów mamy za sobą, to możemy przejść do drugiego, którym jest utrącenie w Sejmie ustawy depenalizującej pomocnictwo w terminacji ciąży. Zabrakło bardzo niewiele głosów, ale jednak ustawa przepadła. Jednym z głosów, którego brakło, był głos Giertycha (o którym za moment będzie), ale skupianie się tylko i wyłącznie na nim jest cokolwiek bezsensowne. Prawda jest bowiem taka, że równie dobrze ustawę mógł poprzeć jakiś fajno-PiSowiec, których ponoć nie brakuje (a tak przynajmniej twierdzi alt-left). Przecież sam Morawiecki nie tak dawno temu opowiadał o tym, że on to w sumie był za tzw. „kompromisem aborcyjnym” i że jego zdaniem decyzja trybunału (czytaj: Kaczyńskiego) była błędem. Żaden z fajnoPiSowców się nie objawił w trakcie głosowania. Ustawy nie poparli również, ahem, „wolnościowcy” z konfy (do nich wrócimy nieco dalej, ale już w innym temacie). PSL również się nie popisał (acz było tam parę wyjątków). Cała Lewica poparła ustawę i prawie cała KO. Wyjątki w KO były trzy. Dwóch polityków, których nieobecność na głosowaniu była uzasadniona (jeden w szpitalu, drugi na wyjeździe służbowym) i Roman Giertych.

Giertych po prostu nie wziął udziału w głosowaniu (nie wsunął karty do czytnika). Mój podkastowy współprowadzący (otagował bym tu Doniesienia, ale nie mam pojęcia jak  algorytmy na to zareagują, więc się powstrzymam) stwierdził, że Giertych po prostu wbił Tuskowi nóż w plecy. Mnie ta teoria nie do końca grała, bo o ile jestem świadomy tego, że Giertych lojalny względem nikogo prócz siebie nie będzie, to cóż on miałby do ugrania na tej konkretnej zdradzie? Jeżeli Giertych ma plany ministerialne (a plotek cała masa jest o tym, że ma), to powinien raczej z Tuskiem żyć dobrze. Zamiast tego podpadł okrutnie, bo Tusk ręczył za niego własnymi słowami. Poza tym Giertych powinien doskonale zdawać sobie sprawę z tego, czym się kończy konflikt z Tuskiem (sporo polityków się o tym mogło przekonać. Np Rokita, Schetyna, albo Gowin).

Dopiero w trakcie pisania niniejszego przeglądu spłynęło na mnie olśnienie, acz stało się tak dlatego, że we łbie mi rezonowały słowa współprowadzącego, który mówił, że członkowie KO liczyli na to, że wystarczająco dużo PSL-owców się wstrzyma i ustawa przejdzie. Moim zdaniem na to samo liczył Roman Giertych. Obstawiał, że ustawa przejdzie bez jego głosu. Owszem, nadal byłoby to jechanie po bandzie (i wyłamywanie się z dyscypliny partyjnej), ale pretensje do niego byłyby bez porównania mniejsze niż te, z którymi mierzy się teraz. Sam Giertych zrobił to, co Giertych umie robić najlepiej, czyli po całej sprawie zaczął tłumaczyć, że tak właściwie to nic takiego się nie stało, bo... ustawa była źle skonstruowana (zezłomowały go za to prawniczki z FEDERY, które ze szczegółami opisały to, czemu Giertych [cóż za szok] mija się z prawdą). Gdyby ustawa faktycznie była wadliwa, to Giertych byłby pierwszym politykiem z klubu KO, który zwróciłby na to uwagę. Dzięki temu mógłby zapunktować u Tuska i opóźnić głosowanie nad ustawą, której popierać nie chciał. Jeżeli chodzi o Giertycha, to w tym miejscu mogę zapowiedzieć, że niebawem nagrywać będziemy odcinek poświęcony temu jegomościowi, (a ze swej strony mogę dodać link do mojej notki pt. „Nice Guy Roman”, którą napisałem w sierpniu 2023). Jeżeli zaś chodzi o samą ustawę, to Lewica i KO zapowiadają, że Sejm będzie nad nią głosował ponownie, a PSL zapowiada, że ponownie jej nie poprze. Innymi słowy: business as usual.

Przed momentem wspomniałem, że poruszę kwestię naszych swojskich „wolnościowców”. Otóż, konfiarze postanowili przyłączyć się do jednej z frakcji powstałych w Europarlamencie. Traf chciał, że jest to frakcja założona przez AfD. Warto w tym miejscu wspomnieć, że niecała konfa do nich przystąpiła. Przyłączyli się do nich tzw. Mentzenowcy. Nie przyłączyli się narodowcy (i Braun, którego nikt tam nie zaprosił). Jest to o tyle ciekawe, że jeszcze nie tak dawno temu to właśnie Bosak tłumaczył, że AfD w sumie nie jest wcale takie złe, bo tam są źli politycy, ale są też tacy, którzy są ok i że on się nie będzie wypowiadał źle o AfD bo to może źle wpłynąć na negocjacje. Jeżeli mam być szczery, to nie bardzo wiem, co się tam odBosakowało. Jeżeli Bosak nie chciał współpracować z AfD, to po co w ogóle były jakiekolwiek negocjacje? No chyba, że od początku było tak, że Bosak nie chciał, ale był dogadany z Uśmiechniętym Panem z Tik Toka, że nie będzie hejtował tej partii, żeby nie psuć mu negocjacji. W tym miejscu pragnę zauważyć, że przyjemnie się ogląda rozłamy i kłótnie na prawicy.

Ciekawi mnie natomiast to, jaki ta współpraca będzie miała wpływ na poparcie dla konfy. Z jednej bowiem strony, Mentzenowcy mogą się lansować i tłumaczyć, że dzięki temu, iż są w tej europartii mogą mieć wpływ na to, co dzieje się w europarlamencie (z racji tego, jak niewielka jest ta partia [25 europoslów], wpływ ten będzie raczej niewielki). Z drugiej jednakowoż strony w AfD nie brakuje rewizjonistów, którym się, na ten przykład, ta „nowa” granica na Odrze nie za bardzo podoba. Nie brakuje tam również ludzi, którzy z łezką w oku wspominają SS (Wehrmachtem się jarali już wcześniej) i mówią o tym, że przecież nie wszyscy SS mani byli źli. Jakoś tak się mi wydaje, że to może być dla konfy obciążenie wizerunkowe, bo nawet ciężkie szury mogą niezbyt przychylnym okiem zerkać na relatywizowanie działań pewnego austriackiego akwarelisty i jego podwładnych (którzy, jak powszechnie wiadomo, jedynie wykonywali rozkazy). Nie pomoże tu gadanie o tym, że w konfie są różne frakcje, no bo jakoś tak się składa, że wszystkie te frakcje startują z tego samego komitetu. Czas pokaże, jak to będzie wyglądało.

Skoro poruszony został przeze mnie temat środowisk skarpetosceptycznych, to trzeba wspomnieć o tym, kto pojawił się na odsłonięciu pomnika Rzezi Wołyńskiej w Domostawie. Sam pomnik reprezentuje Polską Szkołę Pomników w rodzaju surfującego na fali Karola Wojtyły, bądź też pomnika Karola Wojtyły z twarzą Mariusza Pudzianowskiego. Od tamtych różni się tym, że jest eufemizując nieco zbyt dosłowny (nie będę opisywał tego, co tam jest z obawy przed J.E, Algorytmem). O ile nie dziwi mnie chęć upamiętnienia Rzezi Wołyńskiej, to dziwi mnie to, że zdecydowano się na taki akurat pomnik. No, ale to tylko estetyczna dygresja. Na odsłonięciu pojawiła się większość polskich skarpetosceptyków, którzy potraktowali to jako okazje to robienia sobie śmiesznych fotek z gaśnicami. Ci sami ludzie, którzy doskonale się tam bawili, będą nas przekonywać do tego, że upamiętnianie Rzezi Wołyńskiej to dla nich Bardzo Ważna Sprawa. Ciekaw jestem, czy zdają sobie sprawę z tego, że swoim zachowaniem przypominają nastolatków, którzy robili sobie śmieszne fotki w piecach krematoryjnych w jednym z obozów zagłady. O ile nastolatków można jeszcze zrozumieć (bo nie każdy w tym wieku musi ogarnąć łbem to czym były wyżej wymienione obozy), to dorosłych ludzi, którzy zachowują się jak onuce pozujące do tych zdjęć, zrozumieć jest trudniej. Ich zachowanie jest o tyle durne, że sami w ten sposób pokazują, że temat Rzezi Wołyńskiej nie jest dla nich jakoś specjalnie istotny i że jest to po prostu kolejna okazja do lansowania się i pogadania ze znajomymi.

W przeciwieństwie do uśmiechniętych skarpetosceptyków, Ryszard Czarnecki nie miał zbyt wielu powodów do zadowolenia. Okazało się bowiem, że (nareszcie) spotkać go mogą prawne konsekwencje wyłudzenia z Europarlamentu 200 tysięcy euro. Tak, chodzi o sprawę kilometrówek. Ponieważ wraz z pierwszym posiedzeniem Parlamentu Europejskiego Czarnecki przestał być europosłem, zostaną mu przedstawione zarzuty. Sam Czarnecki miał na ten temat do powiedzenia tyle, że w sumie to nie wiadomo o co w tym chodzi, bo przecież on te pieniądze oddał, a poza tym pomylili się jego asystenci. Miejcie to w głowie, gdy będziecie czytać fragment z artykułu opublikowanego na Oko Press (sprzed trzech lat):


PO ZWRÓCENIU się do posła o wyjaśnienia, PE podjął decyzję o odzyskaniu nienależnie wydanych pieniędzy (wydatki na zwrot kosztów podróży nie są zgodne z wewnętrznymi przepisami dotyczącymi wykorzystania dodatków). Europoseł został powiadomiony o decyzji i przystąpił do zwrotu kosztów" - poinformował Parlament Europejski 10 kwietnia 2021 w odpowiedzi na zapytanie TVN24.

Ryszard Czarnecki - europoseł Prawa i Sprawiedliwości od 2004 roku - miał przekazywać PE sprawozdania finansowe, w których wykazywał m.in. podróże służbowe między Brukselą a Jasłem. Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) ustalił, że europoseł nie mieszkał w Jaśle, a w Warszawie. Kilometrówkę - dodatek na podróże - miał zatem każdorazowo powiększać o 340 km.


Śledczy OLAF oprócz kilometrówek zbadali liczne przejazdy Czarneckiego samochodami, które nie należały do niego. Właściciele aut zaprzeczyli, by pożyczali je posłowi.”

Ja rozumiem, że któryś asystent mógł nie ogarniać geografii Polski i mu się mogło pomylić Jasło z Warszawą (dobrze, że nie mieliśmy do czynienia z odwrotną sytuacją, bo gdyby poseł dojeżdżał do PE z Jasła, a zwracano by mu kasę za dojeżdżanie z Warszawy, to przecież byłby na tym stratny i musiałby dokładać do tego interesu). Ale nie bardzo rozumiem, jak to jest, że mylili się całymi latami. No dobra, pożartowałem sobie, a teraz na serio. Nie ma szans na to, żeby ktokolwiek pomylił się aż tyle razy. Ok, raz czy dwa można by się było pomylić (o ile wypełniałoby się dokumenty „na małpę”), ale żeby wyciągnąć 200 tysięcy euro, to się już trzeba było „mylić” bardzo często.  


Aczkolwiek nawet te nadmiarowe setki kilometrów (przy każdym przejeździe) bledną przy jeździe cudzymi autami. To już na odległość śmierdzi wałem, bo gdyby ktoś się pomylił, to przecież taka pomyłka oznaczałaby to, że wpisał nie to auto, co trzeba. Gdyby doszło do takiej omyłki, to przecież bezproblemowo by się dało ją udowodnić (czytaj: nie jechałem tym autem, tylko innym, o numerze rejestracyjnym/etc./etc.). Przypomnijmy sobie w tym momencie, jak wyglądało to „wyjaśnianie omyłki” przez Czarneckiego: Czarnecki nie próbował niczego wyjaśniać tylko oddał pieniądze. Ja tam co prawda nie jestem europosłem, ale wydaje mi się, że gdyby było tak, że coś było efektem pomyłki, to wolałbym pomyłkę wyjaśnić, zamiast bulić 200 tysięcy euro.

Już samo to, że pieniądze zostały zwrócone, było (de facto) przyznaniem się do winy. W kraju nie rządzonym przez Zjednoczoną Prawicę, Czarneckim zainteresowałaby się prokuratura. No ale Polska była krajem rządzonym przez partię Kaczyńskiemu, więc Czarneckiemu włos z głowy nie spadł. Dla Ziobry była to kolejna karta przetargowa, której mógł użyć w trakcie negocjacji z Kaczyńskim. A teraz przyjdzie pora za to odpowiedzieć przed sądem. Prokurator zapowiedział, że to, że Czarnecki zwrócił pieniądze na pewno będzie miało wpływ na wymiar wnioskowanej kary. Niemniej jednak, jakąś karę Czarnecki wyłapie.


I tym optymistycznym akcentem zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

Romanowski:

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-07-15/marcin-mastalerek-w-gosciu-wydarzen-7/

https://wyborcza.pl/7,75398,31145313,zatrzymanie-romanowskiego-pokazowa-akcja-nie-byla-do-niczego.html

https://oko.press/co-dalej-z-marcinem-romanowskim-zarzuty-drugi-immunitet

https://x.com/Gruca_Radoslaw/status/1813548417899024853

https://x.com/GiertychRoman/status/1813333753072378167

Obrońca Romanowskiego:

https://x.com/BartoszLewand20/status/1813476666540163349

Złomowanie Giertycha:

https://x.com/FEDERApl/status/1812177944493916392

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/08/nice-guy-roman.html

https://dorzeczy.pl/opinie/611442/rozlam-w-konfederacji-bosak-nie-jestem-z-tego-zadowolony.html

https://www.dw.com/pl/bulwersuj%C4%85ce-s%C5%82owa-o-ss-afd-zrywa-z-g%C5%82%C3%B3wnym-liderem/a-69149404

https://oko.press/unijni-sledczy-podejrzewaja-ze-ryszard-czarnecki-wyludzil-pieniadze-z-parlamentu-europejskiego

https://oko.press/unijni-sledczy-podejrzewaja-ze-ryszard-czarnecki-wyludzil-pieniadze-z-parlamentu-europejskiego

https://oko.press/czarnecki-musi-zwrocic-parlamentowi-europejskiemu-nawet-100-tys-euro

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-ryszard-czarnecki-uslyszy-zarzuty-nowe-informacje-rmf-fm,nId,7653218#crp_state=1

czwartek, 11 lipca 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #126-127

Niniejszy (podwójny ze względu na obsuwę spowodowaną prozą życia) Przegląd zaczniemy od tematu, który jest obiektywnie dość zabawny. Otóż, samodzielną większość w sejmiku małopolskim zdobył w ostatnich wyborach PiS (co w sumie dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem). Wydawać by się mogło, że w takich okolicznościach przyrody wybór marszałka województwa będzie czystą formalnością. Tak, wiem, w międzyczasie PiS stracił sejmik podlaski, ale tam „punkt wyjścia” był nieco inny, bo po wyborach okazało się, że PiS nie ma samodzielnej większości (a potem się okazało, że PiSowi zrobiono Kałużę à rebours). W sejmiku małopolskim sytuacja była zupełnie inna, bo PiS ma w nim 21 z 39 mandatów.

Jak się zapewne domyślacie wspominam o tym dlatego, że o tymże sejmiku było ostatnio bardzo, ale to bardzo głośno. Okazało się bowiem, że pomimo posiadania samodzielnej większości, PiS nie był w stanie (mimo wielokrotnych prób) powołać marszałka. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że kandydatem był wskazany przez Jarosława Kaczyńskiego Łukasz Kmita.  Po wielu próbach PiSowi udało się wreszcie (przypominam, mieli samodzielną większość) wybrać marszałka, ale nie był nim Jarosławowy nominat, został nim Łukasz Smółka.

Piotr Gliński całą tę sprawę skomentował w następujacy sposób : „Jarosław Kaczyński ograł Donalda Tuska w MałoPOLSCE! Zgodnie z wolą wyborców. Gratulacje dla obu Łukaszów!”. W tym miejscu należy się wam odrobina wyjaśnienia. Gdy o małopolskim sejmiku zrobiło się głośno, media zaczęły snuć rozważania na temat tego, czy tam przypadkiem nie dojdzie do zmiany warty (tak, jak to miało miejsce w sejmiku podlaskim). Ja się wam przyznam, że gdy tylko zobaczyłem artykuł Kamili Baranowskiej, w którym tłumaczyła ona, że „Tusk ma plan”, to nabrałem pewności w kwestii tego, że PiS marszałka wybierze. O ile jestem w stanie uwierzyć w to, że „druga strona” mogła zwęszyć okazję i próbować coś ugrać, to pewnie robiono to bez specjalnego przekonania (tl;dr gdyby udało się kogoś PiSowi podebrać, to pewnie wszystko rozstrzygnęłoby się błyskawicznie, tak jak w sejmiku podlaskim).

No dobrze, to czemu tak w ogóle Gliński napisał coś takiego? Ano temu, że to jest przekaz skierowany do betonu partyjnego. Betonowi jakoś trzeba było wyjaśnić przyczyny, dla których PiS nie mógł sobie sam wybrać marszałka (i niewiele brakło, a doprowadziłby do przedterminowych wyborów do sejmiku [gdyby nie udało się ogarnąć kwestii marszałka do 9 lipca, to tak by się to właśnie skończyło]). Prawdy betonowi nie można było powiedzieć (pożarliśmy się ze sobą i był przypał), bo nawet beton mógłby po czymś takim mieć chwile zwątpienia. O wiele lepiej było wrzucić narrację „to nie nasza wina, to Tusk mieszał” (grunt pod narrację przygotowywał między innymi artykuł Baranowskiej), bo taką narrację beton przyjmie bezproblemowo, albowiem beton jest wyuczony tego, że jeżeli nie wiadomo czemu coś się stało, to pewnie się stało dlatego, że Tusk (albo Niemcy, Bruksela, oszalałe lewactwo/etc.).

Teraz zaś przejdziemy do tematu, który zabawny żadną miarą nie jest. Otóż, jakiś czas temu okazało się, że PSL to może i poprze ustawę o związkach partnerskich, ale jeżeli nawet, to nie ma być mowy o zmianie nazwisk, przysposobieniu dzieci i jakichkolwiek uroczystościach w USC. Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na krótką dygresję. Z tymi związkami partnerskimi to jest tak, że ten zamysł powstał dlatego, że mamy w naszym kraju spór w doktrynie w kwestii tego, czy w konstytucji zapisano nam to, że małżeństwa mogą być jedynie heteryckie, czy też mogą być również jednopłciowe. Co prawda, najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby ogarnięcie tego wpisu w konstytucji, ale tego, bez większości konstytucyjnej (bądź też bez referendum) ogarnąć się nie da. W naszych zaś okolicznościach przyrody oznacza to tyle, że nie da się tego ogarnąć w dającej się przewidzieć przyszłości.

Ponieważ mamy ten spór w doktrynie i ponieważ mamy również „polski konserwatyzm” (nie mylić z konserwatyzmem), pojawił się pomysł, że jeżeli nie będzie się tego nazywać małżeństwami, to jakoś się to ogarnie. No i się z tym tematem bujamy już od paru kadencji (z przyczyn takich, że polski konserwatyzm). No dobrze, wróćmy do PSLu. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że zapewne kolejnym ich krokiem będzie zadbanie o to, żeby przy okazji każdej nie-uroczystości w USC, w trakcie której zawierany będzie związek partnerski (nieheterycki, rzecz jasna), obecny był ktoś z PSLu, kto będzie mógł splunąć na podłogę i powiedzieć „to nie po chrześcijańsku”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że nie do końca rozumiem proces decyzyjny, który stał za taką, a nie inną „strategią komunikacyjną”. Z punktu widzenia prawicowego betonu głosowanie za związkami partnerskimi to zdrada Polski/etc., nie ma tu znaczenia to, że Kosiniak-Kamysz co prawda będzie za tym głosował, ale nie będzie się cieszył (albowiem zdrada, to zdrada, Stregoborze...). Jedyne, co w ten sposób PSL osiągnął to to, że z jednej strony będzie krytykowany przez prawicowy beton, a z drugiej przez prawie każdego, kto ma choć odrobinę RiGCzu. O ile w przypadku betonu to nie jest specjalny problem (bo choć PSL się do niego mizdrzy, to ów beton nigdy na PSL nie zagłosuje), to już denerwowanie potencjalnego elektoratu wydaje się być przedsięwzięciem cokolwiek nieprzemyślanym.

Skoro już przy temacie małżeństw jesteśmy to przeskoczymy na moment w rejony tych, które można w Polsce zawierać. Otóż, ponoć powstał zamysł, który ma sprawić, że w przypadku rozwodu bez orzeczenia o winie (i o ile dobrze zrozumiałem artykuł RzePy, w grę nie wchodzi kwestia opieki nad dziećmi) będzie można taki rozwód przeprowadzić u notariusza lub w USC. Wydawać by się mogło, że jest to dobry pomysł, ale Umiarkowani Konserwatyści z Klubu Jagiellońskiego mają inne zdanie na ten temat i już przestrzegają przed tym projektem i tłumaczą, że taki projekt to o wiele większe zagrożenie od projektu o związkach partnerskich. Po pierwsze, zabawnym znajduję fakt, że zwolennicy wolności (na płaszczyźnie deklaratywnej rzecz jasna) wychodzą z założenia, że obywatel jest na tyle durny, że jeżeli będzie chciał się rozwieść, to trzeba mu ten rozwód maksymalnie utrudnić. Po drugie, ciekaw jestem jakież, ach jakież są te długofalowe konsekwencje rozwodów, bo choć KJ wspomina o tym, ekhem, „zagrożeniu”, to jakoś tak się nie złożyło, żeby wspomnieli o co tak właściwie chodzi. Po trzecie, nigdy dość przypominania, że Klub Jagielloński przez jakiś czas był uznawany za „tych rozsądnych Konserwatystów”.

UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Od tematu „tych rozsądnych konserwatystów” możemy przejść do tych, o których od początku było wiadomo, że rozsądni nie są, czyli do Ordo Iuris. Jakie Ordo Iuris jest każdy widzi, jednakowoż po lekturze artykułu na ich zaprzyjaźnionym portalu „Do Rzeczy” odniosłem wrażenie, że szorowanie po dnie przez Ordo Iuris jest teraz znacznie bardziej spektakularne, niźli było wcześniej. Ale, jak to mawiał Wołoszański, „nie uprzedzajmy faktów”. Na wyżej wymienionym portalu pojawił się artykuł o łamiącym tytule: „Ordo Iuris: Genderowa umowa przyjęta przez Sejm”. Pozwolę sobie zacytować fragment artykułu, żeby wyjaśnić kontekst tegoż:


„Sejm zdecydowaną większością głosów zadecydował o przyjęciu ustawy, w której zawarto zgodę na ratyfikację Umowy o partnerstwie między Unią Europejską a Organizacją Państw Afryki, Karaibów i Pacyfiku, znaną jako umowa Post–Kotonu. Jest to traktat dotyczący współpracy gospodarczej i handlowej, mający zastąpić wcześniejsze porozumienie, przyjęte w 2000 roku.”. Ktoś może powiedzieć, „no dobrze, ale gdzie tu gender? I ja takiej osobie odpowiem kolejnym cytatem: „Umowa zawiera szereg kontrowersyjnych ideologicznych postanowień odnoszących się m.in. do ideologii gender (...)”

Zanim przejdę do gęstego wspomnę jeszcze o tym, że za ratyfikacją tej umowy zagłosował praktycznie cały PiS. Ok, skoro tę konkretną dygresję mamy już za sobą, idźmy dalej. W tym miejscu potrzebny jest disclaimer: odstawcie płyny, albowiem nie jesteście przygotowani na to, co za moment nastąpi. Gdy doszedłem do genderowego fragmentu w artykule „Do Rzeczy”, uznałem, że ja to muszę zobaczyć „u źródła”, bo brzmiało to po prostu zbyt absurdalnie. Ja wiem, że jak się jest prawicowcem, to się można zafiksować na „genderze” w stopniu znacznym, ale nawet mając to na uwadze (uwaga capslock) NIE BYŁEM PRZYGOTOWANY:

„Termin gender pojawia się w tekście umowy ponad 60 razy w wielu różnych konfiguracjach, takich jak m.in. „równość genderowa” (gender equality), „perspektywa genderowa” (gender perspective), „przemoc i dyskryminacja oparta na gender” (gender-based violence and discrimination), „uprzedzenie ze względu na gender” (gender bias) czy „stereotypy oparte na gender” (gender stereotypes). Na mocy art. 1 ust. 3 pkt a, celem porozumienia jest „propagowanie, ochrona i przestrzeganie praw człowieka, zasad demokracji, praworządności i dobrych rządów, zwracając szczególną uwagę na równość genderową” (gender equality).”

Ja tam co prawda specjalistą ds. języka angielskiego nie jestem, ale wydaje mi się, że słowo „gender” czasem bywa przetłumaczalne (np. gender equality – równość płciowa), a czasem nie (gender studies). Tutaj mamy do czynienia z tą pierwszą kategorią. Skąd o tym wiem? Ano stąd, że jak się znajdzie tę umowę po polsku, to tam słowo „gender” nie występuje. Innymi słowy, Ordo Iurisy wynorały sobie anglojęzyczną wersję tej umowy, podliczyli „gendery” i straszą. Jeżeli zaczęliście się zastanawiać nad tym, jak to możliwe, że na temat tej umowy było tak cicho, to już wam tłumaczę: za jej ratyfikacją głosował prawie cały PiS, tak więc publikatory należące do tej partii nie wrzucały w debatę publiczną genderowych chochołów. Niestety, nie możemy zatrzymać karuzeli śmiechu, bo jeżeli sobie sprawdzimy poprzednie „analizy prawne” OI dotyczącej tej konkretnej umowy, to tam jakoś się dało tę równość płciową po polskiemu napisać. Tak na lewacki rzut oka wygląda to trochę tak, jak gdyby Ordo Iuris szukało tematów na siłę.

Ponieważ poruszyłem kwestię „szukania tematów na siłę”, to naturalną konsekwencją będzie udanie się w stronę najnowszych prawicowych narracji, z których wynika, że w Polsce stosowane są tortury. Póki co, mamy do czynienia z dwiema ofiarami. Pierwszą z nich miał być ksiądz Olszewski (egzorcysta salcesoniarz), a drugą jedna z urzędniczek zajmujących się Funduszem Sprawiedliwości. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że służby mundurowe (i nie tylko mundurowe) w naszym kraju mają tendencję do srogiego przeginania. I ja nawet byłbym skłonny uwierzyć w to, że ktoś mógł tego księdza źle potraktować (aczkolwiek późniejsze zamieszanie narracyjne i tłumaczenie „co ksiądz miał na myśli”, sugeruje, że była to nie do końca przemyślana strategia komunikacyjna), ale po tym, jak się okazało, że „torturowano” kolejną osobę, związaną z wałami z Funduszem Sprawiedliwości, jakoś tak niespecjalnie mi się chce wierzyć w te prawicowe narracje. Wygląda to tak, jak gdyby Zjednoczona Prawica szykowała podkładkę pod martyrologiczną strategię komunikacyjną pt. „prześladują nas”.

Jednym z elementów tej martyrologicznej strategii komunikacyjnej było np. budowanie narracji, z której wynikało, że może by i księdza salcesoneusza wypuścili z aresztu tymczasowego, ale posiedzenie odwoławcze (czy jak to tam się nazywa) prowadził sędzia, który dawno temu był wiceministrem w rządzie Tuska. Podobnym tropem poszli autorzy narracji budowanych dookoła cierpiącej urzędniczki: prokuratura złożyła wniosek o przedłużenie AT, a jej tego nie dostarczono i nie zdążyła się do tego odnieść przed posiedzeniem sądu. I wszystko fajnie, ale w Polsce to jest tak, że jak już komuś to AT przypną, to odwołania są skuteczne w jakichś 4.2% przypadków (dane z 2022 roku). Gwoli ścisłości: pretensji do adwokata tej urzędniczki (bo to on o tych łamiących rzeczach opowiadał) mieć nie można: on robi to, co powinien robić adwokat. Niemniej jednak może mnie zniesmaczać to, że prawicowcy porównywali Olszewskiego do Poczobuta. Jeżeli tak dalej pójdzie, to po pierwszym wyroku skazującym zaczną wyroki skazujące na więzienie (a pewnie z takimi będziemy mieli do czynienia) porównywać do mordów sądowych z czasów stalinowskich.

Warto w kontekście księdza i tej urzędniczki (siedzą w AT za to samo) wspomnieć o tym, że cała ta inwestycja była na tyle śmierdząca, że na nagraniach Mraza mogliśmy usłyszeć (albo przeczytać ze stenogramów), że Marcin Romanowski zastanawiał się głośno nad tym, jak tu się wymiksować z tej całej sprawy.

Tematyka ponoszenia konsekwencji swoich własnych czynów prowadzi nas do kolejnego, tym razem zbiorczego tematu, który opiszę bardzo skrótowo. Chodzi o uchylanie immunitetów. Pod koniec czerwca Michał Woś stracił immunitet (sprawa zakupu Pegasusa). Również pod koniec czerwca okazało się, że prokuratura chce uchylenia immunitetów sędziowskich sędziom-hejterom (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w zależności od tego, w którym medium się przeczyta news, albo jest ich dwóch, albo czterech [ale Piebiak występuje w każdej z tych konfiguracji]). Wspominałem już o tym, że z immunitetem pożegnać się może również Marcin Romanowski. Teraz można zrobić mały follow up: prokuratura twierdzi, że ów przemiły jegomość miał świadomość działania w zorganizowanej grupie przestępczej. To są, moi drodzy, zupełnie inne paragrafy, niż jakaś tam niegospodarność (jeżeli ktoś chce, to może sobie wyszukać posiedzenie komisji, na której prokuratura mówiła te rzeczy i obserwować to, jak bardzo niepewną minę miał wtedy Romanowski). Takich sytuacji będzie moim zdaniem coraz więcej, bo jak się przez osiem lat systemowo unikało odpowiedzialności za zachowania nie-do-końca-zgodne-z-prawem, to się ich trochę nazbierało. Póki co, odpowiedzialność spotyka osoby powiązane z partią Ziobry, ale jak się zacznie kopanie przy PFN/etc., to zrobi się tam na pewno bardziej Zjednoczono-Prawicowo. Edycja: już po napisaniu tego kawałka okazało się, że jeżeli chodzi o immunitety sędziów, to są dwie osobne sprawy. Pierwsza była związana z „sędziami hejterami”, a druga z ukrywaniem dokumentów/etc. 

Na sam koniec tego (podwójnego, choć upakowanego tematami) Przeglądu zostawiłem sobie dwie kwestie. Obie związane z rynkiem nieruchomości. Pierwszą z tych kwestii będzie wypowiedź ministra Krzysztofa Paszyka, który w trakcie wywiadu na temat rynku nieruchomości powiedział był: „Dysponujemy badaniami, z których wynika, że respondenci główny problem widzą w braku zdolności kredytowej, a nie w cenie metra kwadratowego mieszkania”. Ja tam co prawda specjalistą ds. rynku nieruchomości nie jestem, ale odnoszę wrażenie, że to, czy ktoś ma wystarczającą zdolność kredytową, żeby sobie kupić mieszkanie może mieć jakiś związek z ceną za metr kwadratowy tegoż.

O ile w przypadku wyżej wymienionej wypowiedzi mogliśmy mieć do czynienia z nie do końca przemyślaną próbą przemycenia narracji, z której by wynikało, że pomysł wpompowania pieniędzy  w banki (czytaj „kredyt 0%”) wcale nie jest taki zły (no bo jeżeli nawet się ceny zwiększą, to przecież nam tu pan minister wytłumaczył, że to żaden problem), to druga kwestia jest o wiele poważniejsza. Sejm (głosami KO [przeciw odrzuceniu głosowali: Nowacka, Sterczewski i Tracz] i TD i konfy) odrzucił tzw. ustawę antyflipperską. Jeżeli ktoś nie wie, co to takiego ten flipper, to ja już w skrócie wyjaśniam: to taki jegomość, który skupuje mieszkania sporo poniżej ich wartości, a potem (czasem po jakimś bieda-remoncie) sprzedaje je z zyskiem. Przeważnie wykorzystuje się w ten sposób niewiedzę sprzedających w kwestii tego, ile może kosztować mieszkanie. Ale na tym się sprawa nie kończy. Nawet, jeżeli sprzedający trochę ogarnia, to się mu zaczyna tłumaczyć, że panie, tutaj to trzeba remont zrobić taki jak stąd do Ameryki, to pan musisz spuścić z ceny.


W ustawie, którą uwalono stało, że co prawda ktoś taki może sobie w krótkim czasie zbyć mieszkanie, ale zapłaci od tego podatek. Okazało się, że tego rodzaju projekt ustawy to zbyt wiele. Na uwagę zasługuje fakt, że w trakcie debaty nad tym projektem wypowiadała się na jego temat posłanka Jachira, która tłumaczyła, że to, że ludzie handlują mieszkaniami to wina PiSu, bo to przez rządy partii Jarosława Kaczyńskiego w doszło w Polsce do tego, że jedyną bezpieczną inwestycją są mieszkania. Aż by się chciało sparafrazować klasyka: bardzo pani dziękuję za tę garść bezcennych informacji ale..  


Źródła:

https://x.com/PiotrGlinski/status/1808939090844528880

https://wydarzenia.interia.pl/malopolskie/news-opozycja-wykiwala-pis-zwrot-w-malopolsce,nId,7622097

https://oko.press/na-zywo/na-zywo-relacja/zwiazki-partnerskie-wedlug-psl-bez-przysposobienia-bez-wspolnego-nazwiska-bez-uroczystosci

https://dorzeczy.pl/kraj/608148/psl-poprze-ustawe-kotuli-kosiniak-kamysz-zmienia-zdanie.html

https://www.rp.pl/prawo-rodzinne/art40645171-rozwod-u-notariusza-lub-przed-urzednikiem-usc-resort-bodnara-ma-smialy-plan

Wzmożenie KJ:

https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=862048429299793&id=100064839306733&rdid=DMtw8xtxym3G1PzS

https://dorzeczy.pl/kraj/606393/ordo-iuris-genderowa-umowa-przyjeta-przez-sejm.html

https://ordoiuris.pl/rodzina-i-malzenstwo/genderowa-umowa-przyjeta-przez-sejm

https://ordoiuris.pl/rodzina-i-malzenstwo/czesc-krajow-organizacji-panstw-afryki-karaibow-i-pacyfiku-odmowila-podpisania

https://ordoiuris.pl/rodzina-i-malzenstwo/genderowa-umowa-przyjeta-przez-rade-ue-polska-w-obronie-prawa-do-zycia-i

Tu sobie można wszystkie „analizy prawne” OI wyszukać na temat tej umowy:

https://ordoiuris.pl/search/node?keys=kotonu

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-sluzba-wiezienna-ostrzega-po-publikacjach-o-ks-olszewskim-kr,nId,7631866

https://gpcodziennie.pl/824978-urzedniczki-zatrzymane-razem-z-ksiedzem-tez-byly-torturowane.html

https://x.com/sjkaleta/status/1784822314816713185

https://www.gov.pl/web/prokuratura-krajowa/sprawozdania-i-statystyki

https://tvn24.pl/polska/nowe-tasmy-tomasza-mraza-i-marcina-romanowskiego-dotycza-fundacji-profeto-st7933385

https://tvn24.pl/polska/nowe-tasmy-tomasza-mraza-i-marcina-romanowskiego-dotycza-fundacji-profeto-st7933385

https://oko.press/pilne-zarzuty-dla-piebiaka-i-radzika-za-afere-hejterska

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31129134,prokuratura-chce-uchylenia-immunitetu-czterem-sedziom-chodzi.html

https://www.money.pl/banki/burza-w-sieci-po-slowach-ministra-cena-mkw-nie-jest-glownym-problemem-7044388426885952a.html

https://www.rp.pl/regulacje-prawne-i-przepisy/art40731521-sejm-odrzucil-projekt-ustawy-antyfliperskiej-czy-to-konczy-temat

niedziela, 7 lipca 2024

Amnezja

Ten temat miał być częścią Przeglądu, ale gdy się zacząłem zbierać do pisania, to się okazało, że nawet w sytuacji, w której Przegląd będzie podwójny (a będzie, bo zeszłotygodniowe rozjazdy mi trochę utrudniły pisanie), to ten temat go zdominuje w stopniu znacznym (a to oznacza bardzo dużo literek, a to z kolei oznacza, że J.E. Algorytm mnie znowu spostponuje). Tak więc podjąłem wiekopomną decyzję o tym, że ów tekst pojawi się osobno. Od razu nadmieniam, że ten tekst będzie gawędą, bo nie chce mi się w źródła (albowiem musiałoby ich być za dużo).


Ponieważ tytuł nie należy do gatunku selfexplanatory, potrzebnych będzie kilka słów wstępu. Tekst będzie traktował o ruchu społecznym „Tak dla rozwoju”. Zacznę od tego, że nie ma absolutnie nic złego w tym, żeby pewne przedsięwzięcia traktować jako ponadpartyjne i (co o wiele istotniejsze) ponadkadencyjne. Prawda jest bowiem taka, że bardzo wielu inwestycji i przedsięwzięć nie da się ogarnąć w przeciągu jednej (bądź też dwóch kadencji). Nie ma również nic złego w tym, żeby pewne inwestycje (na ten przykład, atom) wyłączyć z tzw. „bieżączki politycznej”. Ujmując rzecz kolokwialnie, nie ma nic złego w wyłączeniu pewnych kwestii z puli tematów, które wywołują międzypartyjne mordobicie (aczkolwiek, od razu nadmieniam, że takie wyłączanie tematów „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”, o czym będzie w dalszej części tekstu).


No dobrze, czy z tego, co napisałem powyżej wynika, że dobrym pomysłem jest powoływanie stowarzyszeń, ruchów społecznych/etc w rodzaju tych, które nie tak dawno temu reklamował duet Matysiak&Horała? Jeżeli ktoś lubi zakładać stowarzyszenia, to ja takiemu komuś na drodze stać nie będę, ale pozwolę sobie zauważyć, że żeby tego rodzaju podmiot miał jakąkolwiek siłę oddziaływania, to musiałby mieć, tak na moje oko, mniej więcej połowę stanu liczebnego pierwszej Solidarności (czyli tak, pi razy oko ponad pięć milionów członków/sympatyków). Aha, i jeszcze jedno, takie stowarzyszenie nie powinno być zawiadywane przez polityków (uwaga capslock będzie) ŻADNEJ formacji. Pochylę się tu na moment nad tym, skąd mi się tam te kilka milionów wzięło. Ano wzięło mi się stąd, że mniejszy (jeżeli chodzi o stan osobowy) podmiot nie będzie miał w polskich realiach żadnej siły oddziaływania. O tym mogliśmy się przekonać w przeciągu ostatnich ośmiu lat. Ilekroć zaczynały się jakiekolwiek protesty grup, z którymi ówczesnej władzy nie było po drodze, tylekroć władza je po prostu przeczekiwała (czasem też szczuła na protestujących policję). To, ile osób brało udział w danym proteście nie miało żadnego znaczenia (vide, protesty przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego).   


Rzecz jasna, tego rodzaju podejście nie było wynalazkiem partii Jarosława Kaczyńskiego, jego partia to po prostu rozwinęła. Jednym z pierwszych i najbardziej spektakularnych przypadków „olania” społeczeństwa przez władzę było zaostrzenie prawa aborcyjnego na początku lat dziewięćdziesiątych i olanie podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie (było ich, o ile mnie pamięć nie, myli grubo ponad milion). No dobrze, ale czy z tego, co napisałem, nie wynika aby, że władza może olać kogokolwiek? Owszem, wynika, ale wszystko ma swoje granice. Ma je również tego rodzaju podejście. Można sobie olać organizację zrzeszającą kilkadziesiąt tysięcy członków, ale nikt nie odważyłby się ignorować organizacji zrzeszającej członków (i sympatyków) parę milionów. Diabeł tkwi w szczegółach: tak duża organizacja siłą rzeczy musiałaby być przekrojowa. Innymi słowy: byłyby w niej reprezentacje (i to spore) elektoratów wszystkich partii.


Ktoś może powiedzieć: no dobra, ale może lepiej by było, gdyby w takim stowarzyszeniu byli politycy wszystkich formacji? Bo przecież „swoich” polityków partie nie będą olewać, prawda? W teorii, wygląda to całkiem spoko, ale w praktyce już znacznie gorzej. Żeby taka inicjatywa miała sens, w takim stowarzyszeniu musieliby się znaleźć politycy/działacze praktycznie wszystkich partii. Musiałoby być tych polityków bardzo dużo. I musieliby to być politycy, którzy mają w swoich partiach pozycje na tyle silną, że partie będą się z nimi liczyć. Niemniej jednak nawet w takiej sytuacji nikt nie jest w stanie zagwarantować tego, że gdy takich polityków wezwie obowiązek (czytaj: obowiązki partyjne), to nagle się tym politykom nie odmieni (a takie odmiany, o czym zaraz będzie, widywaliśmy już bardzo często).


Skoro już (w ramach przydługiego wstępu) podumałem sobie nad stowarzyszeniami zawieszonymi w próżni, które poruszają się ruchem jednostajnym prostoliniowym, to teraz możemy (dla odmiany) pochylić się nad tym jak najbardziej realnym stowarzyszeniem, którym jest „Tak dla rozwoju”. Przyznam się wam szczerze, że gdy zetknąłem się z pierwszymi doniesieniami na ten temat, to na chwilę mnie zglitchowało (a nad głową zamiast zapalonej żarówki, pojawił mi się krótki napis „CO?”). Bardzo szybko okazało się, że pewna część ludzi (nie chodzi mi tu o alt lewicę i o fanów Zjednoczonej Prawicy [choć w sumie to na jedno wychodzi]) wyszła z założenia, że takie stowarzyszenie to jest całkiem dobry pomysł. I właśnie dlatego ta notka nosi taki, a nie inny tytuł.


Przez moment załóżmy (strasznie dużo założeń w tym artykule, ale ponieważ materiał wsadowy jest jaki jest, nic na to nie poradzę), że PiSowi na serio zależy na tym, żeby zebrać jak najwięcej osób wokół pomysłu bronienia ponadkadencyjnych inicjatyw. Skoro sobie to już założyliśmy, to teraz możemy sobie zadać kilka pytań.


Czemuż, ach czemuż, PiSowi nie zależało na takich inicjatywach „przez osiem ostatnich lat”? Przecież mieli idealne warunki do budowania tego rodzaju inicjatyw. Mieli praktycznie nieograniczone środki finansowe (budżet krajow was the limit), własne media, całe mnóstwo influencerów. Czemu więc się tym tematem nie zajęli?


Dla każdego, kto obserwował „przez osiem ostatnich lat” politykę uprawianą przez Zjednoczoną Prawicę, odpowiedź jest oczywista (choć część z tych osób sama przed sobą się do tego nie przyzna, z przyczyn, o których jeszcze wspomnę). PiS nie robił takich rzeczy, bo stało to w sprzeczności z tym, w jaki sposób PiS działał. A działał tak, że w myśl ich partyjnej doktryny w Polsce byli ci dobrzy (czyli Zjednoczona Prawica) i ci źli (czyli cała reszta). Białe charaktery robiły wszystko, żeby Polska była Polską, a czarne charaktery cały czas mąciły, sypały piach w tryby/etc. Jeżeli nawet Zjednoczona Prawica zapożyczała od kogoś jakiś pomysł, to nigdy nie robiła tego wprost. Idealnym kejsem będzie tu 500+ na pierwsze dziecko. Gdy po raz pierwszy zaczęto poruszać ten temat (czyli dość szybko, bo sami członkowie PiSu wyrażali się na tyle nieprecyzyjnie składając tę konkretną obietnicę, że można było wyciągnąć z tego wniosek taki, że 500+ na każdego bombelka miało wjechać od samego początku), politycy Zjednoczonej Prawicy batożyli werbalnie osoby, które podnosiły ten temat i tłumaczyły, że to jest nierozsądny pomysł, bo przecież budżet nie jest z gumy/etc. Gdy wprowadzano 500+ na pierwsze dziecko, PiSowi nie chciało się wspominać o tym, jakie jego członkowie mieli zdanie na temat tej propozycji, gdy opowiadała o niej opozycja.


Nie można było przyznać, że „ci źli” zrobili cokolwiek dobrego, bo to stałoby w jawnej sprzeczności z partyjną doktryną. I owszem, beton partyjny by na tę pozorną sprzeczność uwagi nie zwrócił, ale (o czym boleśnie przekonał się 15 października 2023 roku PiS) samym betonem wyborów się nie wygrywa. Poza tym, jak tu nawiązywać współpracę z postkomunistami, zdrajcami ojczyzny, niemieckimi pachołkami, oszalałym lewactwem, mordercami niepoczętych (i tu można by jeszcze przez kilka stron ciągnąć listę epitetów, którymi PiS i jego agitprop opisywał opozycję). Co ciekawe, tego rodzaju postępowanie tak bardzo spowszedniało aktywowi partyjnemu Zjednoczonej Prawicy, że ów aktyw nie widział w tym już nic złego. Ci ludzie na serio wierzyli w to, że Morawieckiemu uda się w jakiś sposób „kupić”, na ten przykład Kosiniaka Kamysza, któremu oferowano stołek premiera. Znamienne było to, że gdy się czytało ówczesne wpisy aktywu, to ów aktyw opowiadając o tym, że „będzie dobrze” stosował praktycznie te same kalki narracyjne. Z jednej strony pisano, że Kosiniak mógłby być bohaterem, ale zaraz potem tłumaczono, że pewnie będzie wolał być podnóżkiem Tuska.


Z identycznym kejsem mamy do czynienia teraz, gdy powstało wcześniej wspomniane stowarzyszenie. Ludzie pokroju Palade mają łby tak bardzo przeżarte Zjednoczono-Prawicową retoryką, że nie są w stanie się przestawić na „niewojenne” narracje. U Palade było to szczególnie zabawne, bo chwaląc „Tak dla rozwoju” i wzywając do tego, żeby propaństwowcy wszystkich partii się łączyli, od razu wspomniał, że chodzi o to, żeby się jednoczyć w kontrze do „tych złych”. Wzruszyłem się tak bardzo, że zacząłem płakać politologicznymi analizami sondaży autorstwa Marcina Palade.


Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że ta nagła miłość do ponadpartyjnych działań pojawiła się w PiSie dlatego, że partia Kaczyńskiego straciła władzę. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że ta sama partia prowadzi obecnie wojnę z każdą inną formacją polityczną w Polsce. Zapewne tylko ludzie tak bardzo ograniczeni jak ja, dostrzegają w tym jakaś sprzeczność.


Idziemy dalej, ale nadal pozostajemy w obrębie założenia „PiS tak na poważnie”. Dodajmy do tego jeszcze jedno założenie: PiS nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie mamy realia polityczne i całkiem na serio uważa, że nawet niewielkie stowarzyszenie będzie w stanie kształtować politykę w Polsce. Dla każdego (z członkami ZP włącznie) oczywiste byłoby to, że do tego rodzaju przedsięwzięć należałoby oddelegować polityków, którzy nie kojarzą się, jakby to ująć, z tym, w jaki sposób PiS prowadził politykę przez osiem ostatnich lat. Dałoby się na pewno wynorać jakiś trzeci garnitur polityków, którzy co prawda nie są powszechnie rozpoznawalni, ale za to, może dla odmiany nie są w nic umoczeni. Zamiast takiego ruchu na dzień dobry dostaliśmy Horałę i vel Sęka, czyli dwóch archetypicznych PiSowców. Gdyby gdzieś był wzorzec PiSowca, to Horała i vel Sęk mogliby się między sobą bić o to, który z nich powinien zostać tym wzorcem.


Nie uwierzę w to, że czynniki decyzyjne, które kazały Horale (jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że on tak sam z siebie, to droga wolna) zakładać to stowarzyszenie nie były świadome tego, jaki wizerunek ma Horała i z czym się kojarzy. Mimo tego, zdecydowano się właśnie na niego (i na vel Sęka). To nawet trochę zabawne, że osoby, które w trakcie dwóch poprzednich kadencji zadawałyby sobie pytanie o to „czemu Jarosław to zrobił”, teraz nagle uznały, że Horała po prostu chce pracować dla dobra ojczyzny. No ok, ale czemu tak właściwie Kaczyński to zrobił? Jak to mawiał w swoich programach Wołoszański „nie uprzedzajmy faktów”.


Teraz możemy już wyjść poza nasze założenia, albowiem w dyskusji na ten temat pojawiają się również inne argumenty. Według niektórych komentujących, takie stowarzyszenie to dobry pomysł, bo dzięki temu będzie można wciągnąć PiS do współpracy nad niektórymi przedsięwzięciami i gdyby się okazało, że PiS wygra wybory, to PiS będzie te przedsięwzięcia kontynuował. Będzie je kontynuował, bo będzie w nie za bardzo zaangażowany. I tu znowu mamy do czynienia z amnezją. Tak się bowiem składa, że PiS ma długą (i spektakularną) historię zmieniania frontu w sprawach, w które był zaangażowany (również, co dla tej partii było jest i będzie najważniejsze, na płaszczyźnie wizerunkowej).


Zanim przejdę do tych przykładów (będą dwa) dodam od siebie, że tego rodzaju argumentacja i „sprytny plan” przypomina mi to, co usiłowano zrobić z Rosją. Otóż, przez x lat usiłowano wciągać Rosję w relacje gospodarcze licząc na to, że jej władze się może nie tyle ucywilizują, co dostrzegą konieczność zachowywania się w sposób przewidywalny (i np. przestana atakować sąsiadów) ze względu na wyżej wymienione relacje gospodarcze. No bo przecież, jeżeli zrobią coś, co się nie spodoba ich partnerom, to ryzykują gospodarką całego kraju, prawda? Przypomnijcie mi, do czego doprowadziła taka polityka i jak bardzo była nieskuteczna? Czemu w ogóle o tym wspominam? Ano temu, że w trakcie poprzednich dwóch kadencji zylion razy mieliśmy do czynienia z narracjami „nie no, tego to już PiS nie zrobi, bo to by była przesada i oni o tym wiedzą”, a następnie okazywało się, że PiS robił dokładnie to, czego „nie powinien”. Komentariat przechodził nad tym do porządku dziennego, a następnie znajdywał sobie kolejną rzecz, której „PiS na pewno nie zrobi”.


W tym miejscu popełnię dygresję krótką. Mnie się również zdarzało mówić/pisać o tym, że PiS czegoś nie zrobi, ale (na szczęście moje i mojej własnej samooceny) okazywało się, że z tych pomysłów (np. zaorania wyborów bezpośrednich w przypadku burmistrzów/prezydentów) PiS się wycofywał. W latach 2015-2023 PiS zaskoczył mnie tylko raz „zrobieniem czegoś, czego nie powinien” chodziło, rzecz jasna, o zaostrzenie prawa aborcyjnego. Aczkolwiek w tym konkretnym przypadku okazało się, że miałem trochę racji. Co prawda PiS zrobił to, co chciał, ale potem poniósł tego konsekwencje (po październiku 2020 PiS już nie wrócił do swojej sondażowej glorii i chwały). Spora część PiSowców jest tego świadoma, bo przecież sam Morawiecki twierdził (i to parokrotnie), że on to w sumie zawsze był zwolennikiem „kompromisu aborcyjnego”. No ale to tylko dygresja, przejdźmy do przykładów.


Pierwszy spektakularny fikołek dotyczył środków z KPO. Rząd Mateusza Morawieckiego zadbał o to, żeby dosłownie każdy Polak miał możliwość zetknięcia się z przekazem, z którego wynikało, że KPO to góra złota, którą Morawiecki wynegocjował w Brukseli (chyba każdy pamięta setki billboardów, którymi zasypano centra miast/etc.). Tak od siebie w tym miejscu dodam, że można bezpiecznie założyć, że PiS liczył na to, że uda się mu „przetrzymać” Brukselę i że Bruksela wreszcie sobie daruje te wszystkie praworządności/etc. Okazało się, że srogo nie pykło i pieniędzy z KPO może jednak nie być. No i nagle się okazało, że te pieniądze z KPO, to po prostu jakieś drobne, które po pierwsze, nie są nam do niczego potrzebne, a po drugie, to jest ich na tyle mało, że to aż się żal schylać. Nawiasem mówiąc,  część komentariatu była zgodna, że co jak co, ale PiS to będzie musiał dowieźć to KPO przed wyborami, bo przecież się nie odważy odpuścić. Po raz zylionowy okazało się, że PiS, a jakże, odważył się.  


Drugi (jeszcze bardziej spektakularny) fikołek to ten związany z Zielonym Ładem. Otóż, najpierw była to całkiem spoko rzecz, którą propsował unijny komisarz rolnictwa (z nadania PiS) Janusz Wojciechowski oraz sam Jarosław Kaczyński. Potem zaś (czytaj: po przegranych wyborach) okazało się, że Zielony Ład to zdrada, spisek francuskiego i niemieckiego biznesu samochodowego/etc.


UWAGA! Gawęda sponsorowana przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty



Takich przykładów było znacznie więcej, ale dwa powyższe są, moim zdaniem, wystarczająco spektakularne, żeby zrozumieć, że jeżeli PiS dojdzie do wniosku, że jakiś fikołek mu się przyda w wymiarze politycznym, to żadne „uwikłanie”, żadne wcześniejsze narracje i (generalnie rzecz biorąc) żadna siła nie powstrzyma tej partii przed wykonaniem fikołka. Jedynym bóstwem, z którym liczy się PiS, jest słupek sondażowy. Gdyby PiSowi z badań wyszło, że na pogrzebaniu CPK partia Kaczyńskiego może zyskać jakieś 5% poparcia, to następnego dnia Jarosław Kaczyński wyszedłby przed mikrofony i opowiadał o tym że budowanie CPK to zdrada narodowa (+ spisek niemieckich i francuskich koncernów) i domagałby się powołania komisji śledczej, która miałaby wyjaśnić „kto jest odpowiedzialny za tak olbrzymie marnotrawienie publicznych pieniędzy”.  


Jak tak sobie nad tym stowarzyszeniem dumałem, to doszedłem do wniosku, że ja w sumie to nawet byłbym skłonny uwierzyć w to, że jacyś tam politycy Zjednoczonej Prawicy byliby gotowi do współpracy z nowymi władzami w celu ogarniania ponadpartyjnych i ponadkadencyjnych tematów, gdyby zaszła jedna okoliczność (rzecz jasna, wiara w dobrą wolę polityków nie oznacza wiary w sprawczość stowarzyszenia). Tą okolicznością byłoby publiczne wyrażenie samokrytyki. Gdyby przed kamery wyszli jacyś politycy/działacze Zjednoczonej Prawicy i zadeklarowali, że oni zdają sobie sprawę z tego, że ich władza miała wzloty i upadki, opowiedzieliby o tych wzlotach i upadkach (z wyszczególnieniem co większych afer). Wspomnieliby, że wiedzą o tym, że ich środowisko musi się oczyścić i rozliczyć z tych afer. Potem dodaliby, że właśnie świadomość tego, że władza potrafi deprawować sprawiła, że chcą zadbać o to, żeby pewne przedsięwzięcia i inwestycje zabezpieczyć przed efektami takiego zdeprawowania.


Gdyby doszło do takiej sytuacji i gdyby biorący udział w takiej konferencji politycy/działacze nie zostali wywaleni z partii w trybie natychmiastowym, można by było wziąć pod rozwagę scenariusz, w którym Zjednoczona Prawica chce się zmienić. A teraz zadajmy sobie jedno, bardzo ważne pytanie: czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy i dlaczego są to piękne bajki. Ja wielokrotnie podkreślałem w swoich głośnych tekstach to, że Zjednoczona Prawica nie jest monolitem i że są w niej różne frakcje (które się wzajemnie zwalczają). Niemniej jednak w niektórych przypadkach (a jednym z nich jest rozliczanie się z afer) Zjednoczona Prawica zachowuje się jak monolit. W tych ludziach nie ma ani krzty skruchy. Nietrudno zgadnąć, czemu ci ludzie zachowują się w taki, a nie inny sposób. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że jeżeli udałoby się jakoś uchronić swoich ziomków przed odpowiedzialnością karną, to „następnym razem” oni będą się mogli paść na publicznej kasie, a przed odpowiedzialnością karną będą ich chronić (choćby w wymiarze narracyjnym) następni ziomkowie, którzy będą czekali na swoją kolej.


Analizując działania członków Zjednoczonej Prawicy warto mieć (zawsze) na uwadze to, że to nie jest normalna partia. To nie jest partia, która gra według jakichkolwiek reguł. To jest oczywista oczywistość, bo przecież wszyscy to obserwowaliśmy przez osiem ostatnich lat. Ktoś może powiedzieć „no dobra, mordo, ale przecież uśmiechnięta władza też jedzie po bandzie” i będzie to częściowa prawda. Między tymi działaniami jest jednak jedna, zasadnicza różnica. Czym innym jest jazda po bandzie w celu zamienienia całego wymiaru sprawiedliwości w wielką kartę „wychodzisz wolny z więzienia”, a czym innym jest jazda po bandzie w celu rozliczenia tych, którzy chcieli sobie zapewnić całkowitą (i niczym nieskrępowaną) bezkarność. Ponadto, Zjednoczona Prawica jest partią, która przyzwyczaiła nas do tego, że jej członkowie nie uznają czegoś takiego jak „prawda”. I ja wiem, że „prawdę” można definiować na bardzo różne sposoby, ale na użytek niniejszego tekstu przyjmijmy, że chodzi po prostu o obserwowalne fakty i wydarzenia. Zjednoczona Prawica jest jedyną w Polsce (poza konfą) partia, która potrafiła w trybie 24/7 (albo i bez żadnego trybu) publicznie tłumaczyć, że coś, co się stało, wcale nie miało miejsca, a nawet, jeżeli miało miejsce, to była to wina poprzedników, niemieckich agentów, Tuska, oszalałego lewactwa, brukselskich elit (można zakreślić więcej niż jedną odpowiedź).


Teraz zaś ci sami ludzie wychodzą przed kamery i zaczynają opowiadać o tym, że oni chcą pracować dla dobra kraju i nagle się okazuje, że część ludzi (nie mam tu na myśli Zjednoczonej Prawicy i ich koncesjonowanej lewicy spod znaku Wosia i Zawiercia) im wierzy. Ja mam w tym miejscu jedno pytanie: czy ostatnie osiem lat niczego nas nie nauczyło? Wiecie, ja bym zrozumiał wiarę w dobrą wolę PiSowców, gdyby zadeklarowali chęć rozliczeń (choć podchodziłbym do tego z dużą dozą nieufności i nadal patrzył im na ręce), ale nie jestem w stanie ogarnąć swoim małym lewackim rozumkiem tego, że część osób wierzy w dobrą wolę PiSowcó w sytuacji, w której wyżej wymienieni nie dość, że nie deklarują chęci zmian, to jeszcze wprost zapowiadają, że jeżeli wygrają kolejne wybory, to zaorzą państwo w stopniu znacznie większym, niż to zrobili w latach 2015-2023.


W tym miejscu niniejszej ściany tekstu będziemy musieli przyjąć jeszcze jedno założenie, będące kompilacją poprzednich: załóżmy, że to wszystko dzieje się na serio i że takie stowarzyszenie faktycznie będzie miało moc sprawczą, dzięki której będzie mogło wywierać wpływ na każdą kolejną władzę w celu „zabezpieczenia” inwestycji/tematów/etc. przed bieżączką polityczną.


Skoro już sobie to założenie poczyniliśmy, to teraz wrócimy do kwestii, którą zasygnalizowałem praktycznie na samym początku niniejszego tekstu. Chodzi mi o wybór inicjatyw/przedsięwzięć/etc., które miałyby zostać wyłączone z politycznej bieżączki. Aczkolwiek może nie tyle o sam wybór, ale o to, kto będzie decydował o tym, które inicjatywy/etc. są „godne”  dostąpienia zaszczytu umieszczenia ich na liście „nie wolno kancelować”? Kto będzie o tym decydował? Członkowie stowarzyszenia? Szefostwo stowarzyszenia? Ja wiem, że tak na pierwszy rzut oka, wybór jest dość oczywisty (bo chodzi np. o atom), ale jak się tak nad tym głębiej zastanowić, to te oczywiste oczywistości się kończą, bo w Polsce mamy całą kupę tematów, które od lat czekają na zmiany i nie mogą się ich doczekać.


To napisawszy pozwolę sobie wrzucić do tych rozważań granat i zadać pytanie o to, czy do takich kwestii ponadpartyjnych i ponadkadencyjnych nie można by było dodać np. praw reprodukcyjnych i równości małżeńskiej. Domyślam się, że jakiś zbłąkany prawicowiec, który dotrwałby do tego miejsca tekstu eksplodowałby z oburzenia. No bo przecież czym innym są rzeczy ważne, a czym innym (uwaga cudzysłów użyty z rozmysłem) „sprawy światopoglądowe”.


Wspominam o tym nie dlatego, że mam taką chęć (choć rzecz jasna, gdybym jej nie miał, to bym o tym nie wspomniał), ale dlatego, że pod jednym z wielu wywiadów, których udzieliła na temat tego stowarzyszenia Paulina Matysiak (tym razem o ile mnie pamięć nie myli, była to rozmowa z Wojną Idei) pojawiły się komentarze, w których można było przeczytać, że to stowarzyszenie to jest bardzo dobra sprawa, bo kłócić to się można o sprawy światopoglądowe, ale są tematy ważniejsze, w których powinna zapanować zgoda narodowa. No i wszystko super, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że prawica, która moderuje ten kawałek debaty publicznej po raz kolejny usiłuje nam wszystkim wtłoczyć do łbów fałszywą dychotomię, z której wynika, że są sprawy ważniejsze (i tu można wstawić dowolnie długą listę tematów, które prawica uważa za istotne) oraz są tematy, które są nie dość, że nie istotne, to jeszcze szkodliwe, czyli te „światopoglądowe” (i tu można wstawić znacznie dłuższą listę tematów, z którymi prawica się nie zgadza albo się ich wręcz obawia).


Ja wiem, że już mi się wielokrotnie zdarzało pastwić nad tą fałszywą dychotomią, ale nigdy dość przypominania, że nie ma czegoś takiego, jak „sprawy światopoglądowe”. Prawda jest bowiem taka, że absolutnie każdy temat i absolutnie każda kwestia jest kwestią światopoglądową. Czemu? Ano temu, że to, jakie mamy zdanie na temat danej sprawy/kwestii jest zależne od naszego światopoglądu. To, jakie zdanie mamy na temat atomu, CPK, podatków, ochrony zdrowia, transportu publicznego, równości małżeńskiej, praw reprodukcyjnych zależy od (werble, albowiem capslock) NASZEGO ŚWIATOPOGLĄDU. Natomiast nigdy dość przypominania o tym, że związek frazeologiczny „kwestie światopoglądowe” jest bardzo wygodną etykietka, którą można przyczepić każdemu tematowi, który jest dla kogoś niewygodny. Jednakowoż najbardziej mnie bawią deklaracje konserwatywnych polityków, którzy przed różnymi głosowaniami zapewniają, że „u nich w partii w sprawach światopoglądowych nie ma dyscypliny klubowej łamane przez dyscyplinę głosowania. Ok, trochę się rozpisałem, więc trzeba będzie zmierzać w stronę wniosków końcowych.


Po pierwsze, PiSowi absolutnie wręcz nie zależy na budowaniu „zgody narodowej”. Jakiekolwiek deklaracje polityków tej formacji można włożyć między bajki.


Po drugie. Jeden z dwóch powodów, dla których PiS bawi się w to stowarzyszenie, to ulubione zajęcie Jarosława Kaczyńskiego, czyli zarządzanie konfliktem. Czynniki decyzyjne z Żoliborza musiały uznać, że to idealny sposób na sianie fermentu i na wbicie kolejnego klina w już i i tak (eufemizując) zróżnicowaną wewnętrznie koalicję rządzącą. Nie, nie chodzi mi o to, że większość sejmowa jest chwiejna (bo nie jest), ale o to, że występują tam spore różnice w poglądach na różne tematy. Jarosław Kaczyński do perfekcji opanował wykorzystywanie animozji swoich oponentów do skłócania ich ze sobą. Nietrudno więc zrozumieć czemu chce korzystać ze sprawdzonych metod.


Po trzecie, drugi powód, który sprawił, że PiSowcy nagle zapałali miłością do stowarzyszeń i zgody narodowej, to taki, że w ten sposób PiS może zacząć sam siebie wybielać. No bo jeżeli politycy tej formacji są gotowi do współpracy z innymi partiami, to chyba nie są tacy źli, jak ich malowała opozycja (totalna, rzecz jasna) przez osiem ostatnich lat? Może się zmienili? Może warto dać im jeszcze jedną szansę? Jest to o tyle niepracochłonna strategia, że równolegle PiS może się zachowywać jak PiS (czyli bronić swoich aferzystów, lżyć swoich politycznych oponentów/etc.).


Po czwarte, „czynniki decyzyjne” z PiSu doskonale wiedziały, jakim obciążeniem wizerunkowym będzie dla kogokolwiek (szczególnie z lewicowej partii) współpraca z wiernymi żołnierzami partii (nikogo więc nie powinna dziwić szybka reakcja Lewicy i Razemów). Warto w tym miejscu wspomnieć, że PiSowcy przez cały czas umiejętnie podgrzewali atmosferę (a to posłanki Matysiak bronił Czarnek, a to broniło jej ubeckie konto „Emilia Kamińska”).


Po piąte, wybór kogoś z partii Razem był wyborem dość oczywistym, bo partia ta od dawna jest posądzana o bycie piątą kolumną PiSu. Jeżeli dodamy do tego jeszcze ten drobny szczegół, że partia Razem jest poza koalicją rządzącą (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ponoć postawiono im ultimatum, że albo wchodzą do koalicji, albo wylatują z klubu poselskiego), to ten wybór robi się jeszcze bardziej oczywisty.


Po szóste, wydaje mi się, że jedyną osobą, która wierzyła w to, co robi (i zaraziła swoją wiarą cześć komentariatu) była posłanka Matysiak. Jednakowoż dobra wola i wiara w to, co się robi, nie jest w stanie przysłonić czegoś, co ja osobiście uznaję za spektakularny przejaw politycznego frajerstwa. Tak, ja wiem, posłanka Matysiak chciała dobrze, ale czego tak właściwie się spodziewała? Że to stowarzyszenie porwie setki tysięcy ludzi i zrobi się o nim na tyle głośno, że nikt nie będzie miał do niej pretensji o to, że bratała się z PiSowcami? Jest taki anglojęzyczny mem „The risk I took was calculated, but man, am I bad at math” (w piknikowym tłumaczeniu: ryzyko, które podjąłem, było wykalkulowane, ale jestem bardzo kiepski z matmy). Przypominam tego mema dlatego, że mam niejasne przeczucie, że tak to właśnie wyglądało w przypadku posłanki Matysiak, która na swoje własne nieszczęście przeceniła swoją sprawczość.



Po siódme. Część komentujących chwali posłankę Matysiak za to, że chciała walczyć o różne inicjatywy ponadpartyjnie i walczyć z polaryzacją. Ok, ja rozumiem, że w teorii to wszystko bardzo fajnie wygląda, ale w praktyce warto by było sobie zadać pytanie o następującej treści: jaką moc sprawczą ma w tym układzie posłanka Matysiak i dlaczego na samym końcu i tak wszystko będzie zależało od tego, jakie zdanie będzie miał w danej kwestii Jarosław Kaczyński?  


Po ósme (i będzie to wątek stricte kronikarski) 27 kwietnia 2022 roku odbyła się konferencja prasowa Lewicy, która domagała się dymisji ministra Horały. Jedną z twarzy tej konferencji była posłanka Matysiak. Okazuje się, że nie tyko polscy dziennikarze mają krótką pamięć.


Po dziewiąte i ostatnie. Ja rozumiem doskonale to, że części osób autentycznie zależy na tym, żeby CPK powstało i żeby politycy nie używali wieloletnich inwestycji w charakterze pałek, którymi się okładają po łbach w ramach nawalanki politycznej.  Jednakowoż (o czym już wspominałem) nie jestem w stanie zrozumieć politycznej amnezji, na którą zapadły osoby, które przez osiem ostatnich lat (a i zapewne wcześniej) doskonale wiedziały co to za zwierz ten PiS, a teraz zachowują się tak, jak gdyby o tym zapomniały. W tym miejscu chciałbym do takich osób wystosować apel: ludkowie drodzy, nie dajcie się bajerować temu Gangowi Olsena. Już raz się im zbajerować daliśmy w 2015 roku (jako społeczeństwo) i dopiero 15 października 2023 roku udało się zatrzymać ich marsz ku Orbanizacji naszego kraju. PiS już raz wykorzystał naszą amnezję. Nie dawajmy im więcej szans, bo dla nas wszystkich skończyć się to może tylko i wyłącznie w jeden sposób i nie będzie to Polska mlekiem i miodem płynąca.