poniedziałek, 15 stycznia 2024

Rzeczpospolita Zdemontowana

Do napisania niniejszego tekstu skłoniło mnie kilka czynników. Ostatnim z nich (można by go więc uznać za „czynnik decydujący”) było to, co działo się w kontekście duetu Wąsik&Kamiński. Sprawa ta jest bowiem bardzo, ale to bardzo pogmatwana i warto się pochylić nad przyczynami, dla których tak się stało. Uwaga natury ogólnej: to będzie kolejna notka-gawęda. Nie dlatego, że nie chce mi się w research, ale dlatego, że wklejanie wszystkich potrzebnych linków zajęłoby mi pewnie więcej czasu, niż pisanie notki.

No dobrze. Od czego by tu? Zaczniemy od początku, czyli od tego, że Andrzej Duda ułaskawił Kamińskiego i Wąsika. Pierwszym pytaniem, które należy sobie postawić w tym kontekście jest następujące: czy Duda miał prawo to zrobić? I tu dochodzimy do pierwszego „sporu w doktrynie”. Ponieważ ja się tam na prawie nie za bardzo znam, zapytałem mądrzejszych od siebie i dowiedziałem, że tak naprawdę to nie do końca wiadomo. Otóż, w Konstytucji nie dookreśłono tego czy ułaskawienie dotyczy osób skazanych, czy też można je zastosować w dowolnym momencie. Faktem natomiast jest to, że nikt przed Dudą nie próbował ułaskawiać przed prawomocnym wyrokiem (i przyznam, że trochę szkoda, bo gdyby tak było, to pewnie sprawa już dawno temu byłaby jasna). Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że sam Duda wcześniej twierdził, że ułaskawiać można skazanych (którą to wypowiedź przypominano dość często). Równie zabawne było to, że Zjednoczona Prawica w poszukiwaniu argumentów, którymi moglaby się podeprzeć, wykopała starą sprawę, ale nie doczytała za bardzo o co w niej chodzi i okazało się, że argumentem za tym, że „Duda miał rację” miało być to, że Kwaśniewski ułaskawił w ten sam sposób Ryszarda Kalisza. Wszystko pewnie poszło by po ich myśli, gdyby nie fakt, że Ryszard Kalisz nie został ułaskawiony. Na tym się sprawa nie skończyła, albowiem karuzela śmiechu przyspieszyła i to znacznie, bo okazało się, że Zjednoczona Prawica nieintencjonalnie przypomniała ludziom o całej sprawie i po internetach hulało nagranie Kamińskiego, który łajał Kwaśniewskiego za ułaskawienie partyjnego kolegi. No, ale to dygresja.

W normalnych warunkach, kwestię tego konkretnego użycia prawa łaski mógłby zbadać Trybunał Konstytucyjny. Tyle, że warunki nie są normalne, a my w praktyce nie mamy Trybunału Konstytucyjnego. To znaczy mamy, ale działa on tylko teoretycznie. Jak to możliwe? Wszystko zaczęło się w momencie, w którym Platforma Obywatelska powołała dwóch sędziów więcej, niż powinna. O ile dobrze pamiętam, pojawiły się wtedy opinie, z których wynikało, że nie powinno się tego robić, bo nie jest to zgodne z konstytucją (co potem potwierdził również Trybunał Konstytucyjny). Efekt końcowy był taki, że Andrzej Duda nie zaprzysiągł ani tych dwóch wybranych nieprawidłowo, ale również trzech sędziów, którzy zostali wybrani w sposób prawidłowy. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że gdyby nie te działania PO, to PiS nie przeprowadziłby skoku na TK. Owszem, oni by ten skok przeprowadzili, ale byłoby im o tyle trudniej, że nie mieliby żadnego punktu zaczepienia. Może inaczej: nic nie stałoby Dudzie na przeszkodzie, żeby nie przyjąć zaprzysiężenia od prawidłowo wybranej trójki sędziów, ale bardzo ciężko byłoby to jakoś sensownie sprzedać narracyjnie.

Idźmy dalej. Andrzej Duda (tzn. Jarosław Kaczyński) postanowił, że nie zaprzysięgnie prawidłowo wybranych sędziów i zamiast nich PiS wybrał sobie swoich, których Andrzej Duda szybciutko zaprzysiągł. Orzeczenie TK, w którym wyjaśniono to, którzy sędziowie byli wybrani w sposób nieprawidłowy (dwóch), a którzy w sposób prawidłowy (trzech) PiS postanowił zignorować. Gdyby PiS się wtedy cofnął – całą sytuację dałoby się odkręcić tyle, że PiSowi nie zależało na odkręcaniu czegokolwiek, ale na przejęciu Trybunału Konstytucyjnego. To „olanie” orzeczenia TK było symboliczną datą, po której nie mieliśmy już Trybunału Konstytucyjnego, albowiem był on nieprawidłowo obsadzony.

I tu dochodzimy do kolejnego problemu. Otóż, ponieważ TK został obsadzony w sposób nieprawidłowy, to tak na dobrą sprawę jego orzeczenia nie są ważne. Tylko, że w tym miejscu pojawia się taka malutka niedogodność (pozwolę sobie zacytować mojego Znajomego Prawnika): „w naszym systemie prawnym nie przewidziano możliwości oficjalnego stwierdzenia wadliwości wyroków TK”. 

W sprawie ułaskawienia wypowiedział się natomiast SN (który był obsadzony w sposób prawidłowy). Wtedy zaś PiS zasłonił się Trybunałem Przyłębskim (ponieważ twór ten nie jest Trybunałem Konstytucyjnym, to ja nie zamierzam go tak nazywać) i kazał temuż trybunałowi orzec, czy Sąd Najwyższy to w ogóle ma prawo do wypowiadania się na takie tematy (być może pominąłem tutaj jeden ze szczebli tej drabiny, ale z racji tego, że nie mamy TK, to jest naprawdę mało istotne). Trybunał Przyłębski sprawę przeciągał przez 6 lat (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że przed przejechaniem walcem po trybunale PiS twierdził, że TK powinien się zajmować sprawami w takiej kolejności, w której one do TK wpłynęły), SN znowu zainterweniował i skończyło się to wyrokami skazującymi dla Kamińskiego i Wąsika i zjednoczono-prawicowymi narracjami o „więźniach politycznych”.

Co będzie dalej? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast tyle, że Zjednoczona Prawica sama doprowadziła do sytuacji, w której ułaskawienie tych dwóch typów wisiało na większości parlamentarnej. Prawda jest bowiem taka, że gdyby PiSowi udało się utrzymać władzę, to scenariusz pewnie wyglądałby tak: SN wydałby taką samą decyzję (czy też orzeczenie, nie chce mi się w prawnicze lingo), Wąsik i Kamiński dostaliby wyroki skazujące, ale PiS ogłosiłby, że to tylko zemsta kasty za przegraną Totalnej Opozycji (pewnie użyto by tego jako paliwa do narracji mających na celu zdobycie poparcia suwerena do ostatecznego zaorania sądownictwa). Nawet gdyby sąd wydał decyzję o tym, że trzeba tych dwóch typów doprowadzić do ZK, to przecież PiSowski marszałek nie pozwoliłby im uchylić immunitetu.


Jeżeli się nad tym wszystkim zastanowić „na spokojnie”, to można dojść do wniosku, że żaden z autorów konstytucji nie przewidział tego, że jakaś partia po wygranych wyborach może potraktować konstytucję jako zbiór wytycznych, którymi nie do końca trzeba się przejmować (tak, wiem, zaraz się mogą podnieść głosy „abo PO to co teraz robi”, ale do tego przejdziemy dalej). Innymi słowy: nikt nie przewidział PiSu.

A PiSowi przypadła w udziale rola partii, która przecierała szlaki. Nikt wcześniej nie olał orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Nikt wcześniej nie przejął kontroli nad trybunałem. W tym miejscu się na chwilę zatrzymamy. Żeby w pełni docenić to, co robił PiS, warto sobie odpowiedzieć na pytanie: czy kiedykolwiek wcześniej doszło do sytuacji, w której Trybunał Konstytucyjny nie mógł wydać orzeczenia dlatego, że doszło do kłótni w koalicji rządzącej, która sprawiła, że w konflikt popadli sędziowie, których do TK wsadzały poszczególne partie, wchodzące w skład koalicji. Nikt wcześniej nie wykorzystywał Trybunału Konstytucyjnego do walki politycznej. Nikt wcześniej nie zamienił mediów publicznych w ściek pełen jadu i teorii spiskowych. Nikt wcześniej nie ułaskawił partyjnych kolegów przed wyrokiem. I tu na moment się zatrzymamy. Wcześniej wspomniałem o tym, że gdyby ktoś to wcześniej zrobił, to już wiedzielibyśmy na czym stoimy. Chodziło mi, rzecz jasna, o to, że gdyby doszło do takiej sytuacji, to TK już dawno by zbadał to, czy jest to zgodne z konstytucją. Nikt wcześniej nie chciał przejąć kontroli nad sądownictwem po to, żeby ręcznie sterować sądami. Nikt wcześniej nie doprowadził do sytuacji, w której domyślną reakcją prokuratury na wały partii rządzącej jest umorzenie. Nikt wcześniej nie próbował (przed wyborami) zabetonować prokuratury po to, żeby spróbować uniknąć odpowiedzialności za wały, które robił w trakcie trwania kadencji.  Wyliczankę „nikt wcześniej” można by ciągnąć bardzo długo, ale to, co już wymieniłem, wystarczy całkowicie do sformułowania mało odkrywczego wniosku: „PiS jest partią wyjątkową”.

Nawiasem mówiąc to, że PiS jest partią wyjątkową, widać nie tylko w narracjach symetrystów, ale też w narracjach pochodzących od niektórych proPiSowskich opiniomatów. Chodzi mi rzecz jasna o te narracje, w których nową koalicję się strofuję i jej tłumaczy, że powinna nieco spuścić z tonu, bo co to będzie, jak PiS wygra kolejne wybory. Dziwnym trafem, prawie nikt tego rodzaju narracji nie wrzucał w latach 2015-2023. Jeżeli już się tego rodzaju pojawiały, to raczej w kontekście pewnych mechanizmów, które PiS chciał stosować (np. Lex Tusk) albo w kontekście zaostrzenia prawa aborcyjnego. Żaden symetrysta nie tłumaczył wtedy: „Ej, PiSie, ogarnij się, bo skończy się to tym, że jak PO wygra wybory, to będzie jeszcze ostrzej szło!”. Zamiast tego było nieśmiertelne argumentum ad Platformum i tłumaczenie, że może i PiS zrobił Y, ale to dlatego, że kiedyś PO zrobiło X, tak więc te partie się niespecjalnie różnią.

Jednakowoż najbardziej mnie bawią te narracje, w których się nam opowiada o tym, że „no po tym, co koalicja robi, to jak PiS wygra, to dopiero będzie”. Prawda jest bowiem taka, że jeżeli PiSowi udałoby się wrócić do władzy to i tak by się „działo”. Poprzednim razem po powrocie do władzy PiS momentalnie ruszył do demontażu wszelkich możliwych bezpieczników. Stało się tak dlatego, Kaczyński pamiętał, co działo się w latach 2005-2007, gdy bezpieczniki były na tyle mocne, że nie pozwalały mu się za bardzo rozpędzić. W trakcie dwóch kadencji rządów PO-PSL nie działo się absolutnie nic, co można by było uznać za „czynnik prowokujący” Kaczyńskiego do tego, co PiS robił od razu po przejęciu władzy w 2015. Zmierzam do tego, że Kaczyński chciałby przykręcić śrubę dokładnie tak samo mocno nawet, gdyby obecna koalicja działała bardzo grzecznie.

Zdarzało mi się już wielokrotnie wspominać, że czasami bywa tak, że dopiero po napisaniu jakiegoś kawałka tekstu spływa na mnie nagłe olśnienie. Tak było i tym razem. Dotarło do mnie bowiem to, że czynnikiem, który musiał mieć ogromny wpływ na to, jak PiS zachowywał się po 2015 roku było to, że praktycznie nikt nie poniósł żadnych konsekwencji za to, co się działo w latach 2007-2015 (tak, Wąsik i Kamiński mieli sprawy w sądzie, ale one się toczyły dopiero). Gdyby ktoś poszedł siedzieć albo poniósł jakieś konsekwencje, to być może ktoś w PiSie by się zastanowił nad tym „czy warto”. Ponieważ nikomu nie spadł włos z głowy (a duet Kamiński i Wąsik został ułaskawiony metodą „na Dudę”) nikt się tam nie zastanawiał nad potencjalnymi konsekwencjami. Warto do tego dodać jeszcze ten drobny szczegół: PiS nie miał w planach porażki wyborczej. Tak po prawdzie, do partii Kaczyńskiego zaczęło docierać to, że „nie jest dobrze” dopiero pod koniec kadencji (i stąd to histeryczne miotanie się w poszukiwaniu politycznego złota + próba zabetonowania prokuratury).

No dobrze, ale jaki był tak właściwie plan PiSu? Politycy tej formacji mogli, co prawda, przed kamerami tłumaczyć, że w tym czy innym sporze w trakcie rozjeżdżania walcem sądownictwa, to oni mają rację, ale mieli również świadomość tego, że te wszystkie ich dokonania trzymają się jedynie na tym, że to oni mają większość. Moim skromnym zdaniem, plan był taki, żeby jakoś dociągnąć tę kadencję 2015-2019 do końca (i przedłużać pewne sprawy), a potem zdobyć większość konstytucyjną i wszystkie te „nieścisłości” sobie wstecznie załatwić. Ktoś może powiedzieć „wszystko pięknie drogi Pikniku, ale prawo przecież nie powinno działać wstecz”, a ja takiej osobie powiem: potrzymajcie mi ustawę bezkarnościową (zapomniałem o tym wspomnieć przy wyliczance: nikt wcześniej nie próbował przepchnąć przez Sejm ustawy, zdejmującej z polityków jakąkolwiek odpowiedzialność karną za ich działania), która miała za zadanie zadziałać wstecznie. Aczkolwiek takie „wsteczne” załatwianie „nieścisłości” byłoby naszym najmniejszym problemem, bo chyba dla wszystkich oczywiste jest to, że gdyby PiS tę większość konstytucyjną zdobył, to polska opozycja miałaby w wyborach szanse porównywalne z opozycją na Węgrzech (czyli: nawet nie miałaby szans matematycznych).

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Spora część komentatorów przeszła nad tym, co PiS zrobił z TK, do porządku dziennego. Tzn. owszem, przyznawali, że nie powinno się tak robić, ale równolegle tłumaczyli, że jeżeli przyjdzie jakaś władza po PiSie,to taka władza będzie musiała się pogodzić z wyrokami TK, bo przecież nie ma innej opcji, bo nie da się unieważnić orzeczenia/etc. Ujmując rzecz innymi słowy: może i PiS złamał prawo, ale nic z tym nie zrobicie, albowiem „sorry, taki mamy klimat”.



UWAGA! Gawęda sponsorowana przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Gdybyśmy to chcieli ująć nieco inaczej, brzmiałoby to mniej więcej tak: ok, zdajemy sobie sprawę z tego, że PiS trwale zdemontował jeden z bezpieczników, którym był Trybunał Konstytucyjny, ale ponieważ bez większości konstytucyjnej nic się nie da z tym zrobić, nie będziemy się nad tym zbyt często pochylać, bo są istotniejsze kwestie. A to jedynie jedna z płaszczyzn tej sytuacji. Drugą, o wiele istotniejszą w moim mniemaniu jest to, że równie szybko spora część komentariatu symetrystycznego przeszła do porządku dziennego nad tym, że PiS będzie chciał wykorzystywać Trybunał Przyłębski do tego, żeby znacznie utrudnić nowej koalicji sprawowanie władzy. Dla nikogo nie było tajemnicą to, że wyżej wymieniony trybunał znajduje się pod całkowitą kontrolą PiSu i będzie robił to, co PiS mu każe robić. Owszem, przed wyborami był tam klincz, bo się PiS z Ziobroidami pokłócił, ale teraz to wszystko poszło w niepamięć, bo obie te partie mają wspólnego wroga, którym jest nowa większość. Znamienne jest to, że całkiem spora część komentariuszy oczekiwała od nowej koalicji tego, że po prostu się z tą sytuacją pogodzi. Kolejnym piętrem absurdu w tej całej sytuacji jest to, że nawet „pogodzenie się z losem” (i np. przejmowanie się orzeczeniami TP) byłoby tak na dobrą sprawę tolerowaniem bezprawia.  

W tym miejscu pozwolę sobie na pewną prognozę. Biorąc pod rozwagę dotychczasowe działania nowej koalicji rządzącej i to, że PiS właśnie próbuje używać Trybunału Przyłębskiego w walce politycznej, najprawdopodobniej czeka nas niebawem czołowe zderzenie nowej koalicji z tymże trybunałem. Punktem wyjścia będzie najprawdopodobniej spór o media (bo przecież TP ma ocenić czy nowa koalicja miała prawo do odebrania kluczyków PiSowi) i bardzo być może, że nowa koalicja zrobi z orzeczeniem TP to samo, co Szydło z orzeczeniem TK, czyli po prostu je zignoruje, opierając się na tym, że skład TK jest nieprawidłowo wybrany.


Następnie PiS pewnie przywdzieje koszulki z napisem „Konstytucja” i będzie tłumaczył, że on tylko broni niezależności/etc. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Genialny Strateg razem ze swoim otoczeniem sam wmanewrował swoją opcję polityczną na pole minowe. Chodzi mi tu o „sprytną” decyzję Kaczyńskiego, która sprawiła, że prawo aborcyjne zostało w Polsce zaostrzone nie na drodze ustawy, ale przez przejęty trybunał. Kaczyński i jego otoczenie kalkulowali sobie to tak, że „ok, jak Przyłębska to zaostrzy, to zawsze możemy użyć argumentu, że to trybunał, a nie my”. Wszyscy wiemy o tym, że ów plan (zaostrzenie prawa aborcyjnego i nieponiesienie za to politycznych konsekwencji) okazał się spektakularną porażką (jak wiele innych Genialnych Planów Kaczyńskiego). Teraz natomiast okazuje się, że tą „bardzo sprytną decyzją” Kaczyński w praktyce uniemożliwił sam sobie budowanie politycznego poparcia na obronie trybunału. Bo mało kto (poza partyjnym betonem) będzie chciał protestować w obronie tworu, którym ręcznie steruje Kaczyński i który to twór jest odpowiedzialny za jedne z największych protestów po 89 roku (w trakcie których policja na życzenie Żoliborskiego Satrapy zajmowała się tym, czym się zajmowała). Nawiasem mówiąc, ja wiem, że zawsze można podnieść argument „ok, może i część sędziów w trybunale znalazła się tam nielegalnie, ale co z orzeczeniami, które wydawaliby prawidłowo wybrani sędziowie”? To jest bardzo ciekawy casus, ale dzięki działaniom PiSu te rozważania są raczej bezprzedmiotowe, bo nie po to PiS powoływał „dublerów”, żeby potem grzali ławę.

Ponieważ się trochę rozpisałem byłem trzeba zmierzać w stronę wniosków końcowych. Mamy rok 2024 i żyjemy sobie w Rzeczpospolitej Zdemontowanej. Demontaż ów zawdzięczamy Genialnemu Strategowi, któremu w 2015 wydawało się, że jest o krok od zorbanizowania Polski, tak więc mógł ignorować wszystko i wszystkich. Nad konsekwencjami swoich Genialnych Pomysłów się jak zwykle nie zastanowił. A konsekwencje są takie, że od 2015 do zaorania dosłownie wszystkiego potrzebna jest większość parlamentarna. W teorii istnieją bezpieczniki międzynarodowe (TSUE/etc.), ale w praktyce, jak się mogliśmy przekonać, jakoś specjalnie to Kaczyńskiemu i jego partii nie przeszkadzało. Nie wiem, co powstrzymywało Zjednoczoną Prawicę przed zabetonowaniem Polski do reszty, ale na pewno nie chodziło o to, że koalicja PO-PSL nie działała w podobny sposób. Wspominam o tym dlatego, że (jak to już było sygnalizowane w tym tekście) część komentariuszy stara się budować narracje, z których wynika, że za potencjalne zalanie polski betonem po odzyskaniu władzy przez PiS, odpowiadać będzie obecna koalicja. To, że ten argument jest pozbawiony najmniejszego sensu, jakoś tym geniuszom unika.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że politykom pokroju PiSowców (którzy, parafrazując klasyka nie są równi politykom normalnym [i nie, to nie jest hejt, PiS nie jest zwykłą partią tylko partią, która uważa, że wygranie wyborów oznacza, że można robić praktycznie literalnie wszystko]), nic nie jest w stanie przeszkodzić. Zwyczajni politycy (a za takich PiSowców uznać nie można) uprawiają politykę w oparciu o pewne zasady. PiS nie uznaje żadnych zasad poza „prawem silniejszego” (co jest im teraz przypominane w sytuacji, w której próbują grać rolę ofiar), co było bardzo dokładnie widać w czasie, w którym mieli większość w Senacie i odpalali maszynkę do głosowania. Zabezpieczyć nas przed nimi nie jest w stanie nawet jakaś nowa super-duper szczegółowa konstytucja, bo nie jest możliwe stworzenie takiej konstytucji, której przepisy nie będą podlegały interpretacji. A jeżeli będą podlegać, to PiS już zadba o to, żeby interpretowali te przepisy ludzie, którzy będą wiedzieli czego się od nich oczekuje.

Na sam koniec zostawiłem sobie kwestię, która mnie osobiście irytuje. Chodzi mi o to, że część sceny politycznej i komentatorów kręci teraz nosem na działania nowej koalicji. Nie chciałbym być źle zrozumiany: mnie się te działania też średnio podobają, bo wiem, że to jest jazda po bandzie, ale mam świadomość tego, że te działania nie są osadzone w próżni, tylko w bardzo konkretnym kontekście. Kontekst ten jest zaś taki, że PiS zabetonował sporą część kraju i teraz coś z tym trzeba zrobić. Jeżeli ktoś chce stać na stanowisku takim, że nie powinno się ruszać TVP i prokuratury i generalnie to powinno się grzecznie nadstawiać drugi policzek PiSowi, to ja takiej osobie na drodze do szczęścia nie będę stał. Pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że nie głosowałem na opozycję po to, żeby po tym, jak uzyska większość, nadal rządził PiS. Gdybym chciał, żeby nadal rządziła partia Jarosława Kaczyńskiego, to bym na nią głosował.

Poza tym wydaje mi się, że wszyscy niezadowoleni ze stylu, w jakim teraz działa nowa koalicja powinni zwrócić uwagę na jeden, bardzo drobny szczegół. PiS jechał po bandzie (i łamał prawo) żeby przejąć kontrolę nad całym państwem. Obecna koalicja stosuje wszelkie możliwe tricki, żeby PiS tej kontroli pozbawić. To jest, moim zdaniem zasadnicza różnica. PiSowi trzeba było odebrać kluczyki do TVP, bo to była zwykła szczujnia. PiSowi trzeba było odebrać kontrolę nad prokuraturą, bo po 8 latach nikt nie ma wątpliwości w kwestii tego, do czego ta kontrola zostałaby wykorzystana (kejs agenta ABW, który wjechał w tłum ludzi i odpowiadał za wykroczenie drogowe powinno pozbawić złudzeń każdego).

Niestety, tego tekstu nie jestem w stanie zakończyć optymistycznym akcentem, bo takowego nie ma. Jedyne wyjście z tej sytuacji, to niedopuszczenie (nigdy więcej) PiSu do władzy, a to oznacza, że wszyscy powinniśmy pamiętać o tym, co działo się w latach 2015-2023 i nie pozwolić się więcej zbajerować Zjednoczonej Prawicy. Czy z tego wynika, że obecnej koalicji rządzącej należy pozwalać na wszystko? Nie. Z tego wynika, że warto zwracać uwagę na to, jaki cel mają ich działania. Tylko tyle i aż tyle. 

2 komentarze:

  1. "Nie wiem, co powstrzymywało Zjednoczoną Prawicę przed zabetonowaniem Polski do reszty"

    Głupio to pisać, ale Andrzej Duda. I sam Kaczyński to wie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten spór w doktrynie to taki trochę pozorny jest i zapewne wynika z tego, że PIS i ichni prawnicy "tak mówią".
    Prezydencka prerogatywa do ułaskawiania stoi w pewnej sprzeczności (właśnie w zakresie łaski dla wyroku nieprawomocnego) z innymi postanowieniami konstytucji - trójpodziałem władzy i regułą niewinności do czasu skazania prawomocnym wyrokiem. I prawo łaski w tym zakresie ugina się przed tymi normami, jedna jest normą ustrojową, druga prawem człowieka, obie stoi wyżej niż prezydenckie prawo (i nie bez powodu są w konstytucji wcześniej).
    Nawiasem mówiąc ciekawy artykuł o prawie łaski w USA czytałem, tam to wynika z jakiegoś precedensu i faktycznie prezydent może ułaskawić skazanego nieprawomocnie a nawet w trakcie postępowania (przed skazaniem). Co już jest o krok od wystawiania przez prezydenta glejtu: "okaziciel niniejszego dokumentu zostaje ułaskawiony od wszelkich czynności które podejmie". Eh, ta hamerykańska demokracja.

    I jeszcze drobniutka uwaga uściślająca. Reguła, że prawo nie działa wstecz dotyczy tylko sytuacji, gdy rozpatrujemy normę prawna pogarszającą czyjąś sytuację, np. kryminalizacja czynu, który do wczoraj był legalny, podwyższenie kary, wprowadzenie nowego podatku, nowych obowiązków itp. Natomiast nie dotyczy norm, które polepszają sytuację.
    Więc nie można kogoś skazać z paragrafu, który wprowadzono miesiąc temu a czyn popełnił rok temu. Ale jeśli jest odwrotnie i czy był rok temu a miesiąc temu obniżono karę za to przestępstwo, to zasądza się niższą karę.

    OdpowiedzUsuń