sobota, 23 grudnia 2023

Blitzkrieg

W Przeglądzie ostatnim wspomniałem, że działania obecnej władzy doczekają się osobnej notki i to właśnie jest ta notka. Gwoli ścisłości, zastanawiałem się nad  tym, czy nie dać tej notce tytułu „Shock and awe”, ale Blitzkrieg jest znacznie bardziej rozpowszechnionym pojęciem i nieco bardziej oddaje to, w jaki sposób zaczęła działać obecna władza. No, ale to dygresja jedynie. Lojalnie was uprzedzam, że to będzie gawęda, tak więc linków źródłowych nie uświadczycie.


Obserwuję sobie (tak jak chyba każdy) ostatnie działania nowej władzy i równolegle (można by rzec, że „drugim okiem”) obserwuję reakcje na te działania. Reakcje (komentariatu, dziennikarzy, publicystów) sugerują, że obserwatorzy spodziewali się chyba czegoś innego. Zanim przejdę do meritum (czyli opisu samych działań) pozwolę sobie na krótkie podsumowanie tego, jakie były oczekiwania części obserwatorów.

W telegraficznym skrócie wyglądało to tak, że część obserwatorów spodziewała się rządów cokolwiek nijakich. Jakoś tak się bowiem złożyło, że wśród tychże obserwatorów zapanował konsensus w kwestii tego, że tak na dobrą sprawę nowy rząd nie będzie mógł zbyt wiele robić. No bo z jednej strony Andrzej Duda może im przywalić wetem, a z drugiej Julia Przyłębska (nawiasem, nigdy dość przypominania, że Jarosław Kaczyński określił ją mianem „towarzyskiego odkrycia”) może uznać, że taka czy inna decyzja to jest niezgodna z wolą Prezesa, znaczy się z „Konstytucją”. Mało tego, część dziennikarzy (np. Grzegorz Sroczyński, któremu już przypomniano pewien lead artykułu) twierdziła, że nowa władza będzie miała problem, bo nie będzie w stanie „dowieźć” części obietnic (na ten przykład, zezłomowania TVP). Konsensus zapanował w kwestii potencjalnych rozliczeń powyborczych. 

A potem przyszła rzeczywistość i okazało się, że te wszystkie prognozy okazały się (eufemizując) mylne. O ile powoływanie komisji śledczych jeszcze jakoś się wpisywało w tą potencjalną „nijakość” (bo przeca PiS też się w nie bawił i nic z tego nie wynikało w sumie), to już zezłomowanie PiSowi jego partyjnej telewizji momentalnie przykuło uwagę obserwatorów i sprawiło, że do części z nich zaczęło docierać to, że ich rachuby się nieco rozminęły z rzeczywistością (niektórzy momentalnie przeskoczyli na inne narracje, ale o tym za moment).

No dobrze, ale czy ja jestem jednym z tych „zdziwionych”? Jakby to ująć, żeby nie wyszło na to, że się jakoś przechwalam: nie jestem zdziwiony w najmniejszym stopniu. Tak na dobrą sprawę Tusk właśnie coś takiego zapowiadał, gdy mówił o tym, żeby dać mu 400 dni, a on zrobi porządek żelazną miotłą (być może nie zapamiętałbym tych słów, ale 16 października przypomniał o nich Wojciech Mucha (partyjny mediaworker [chyba nie trzeba wspominać o tym, o którą partię chodzi]). Ktoś może powiedzieć „no dobra, mordeczko, ale przecież wszyscy wiemy, że Tusk to czasem różne rzeczy obiecywał, a potem często jakieś problemy z logistyką były, bo nie dowoził” i taki ktoś miałby sporo racji. Tyle, że prawda jest taka, że w tym konkretnym przypadku Tusk (i cała większość parlamentarna) nie miał specjalnego wyboru.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. To nie jest tak, że ja tu uprawiam jakąś odmianę prawicowej publicystyki (o przeciwnym biegunie), która to publicystyka zawsze, ale to zawsze jest w stanie znaleźć uzasadnienie do dowolnej (rzecz jasna źle odbieranej) decyzji swojej ukochanej partii. Mnie chodzi po prostu o to, że alternatywa (czyli „bycie grzecznym”) była dla nowej władzy całkowicie wręcz nieopłacalna w wymiarze politycznym.

Gdyby PiS był normalną partią, taką, która „gra według zasad”, nowa władza mogłaby sobie pozwolić na to, żeby działać w sposób, który sprawi, że żadnemu obserwatorowi brew nie drgnie nawet. Tyle, że oznaczałoby to, na ten przykład, tolerowanie przez dość długi czas tego, co PiS zrobił z mediami i tolerowanie tego, co by się w tych mediach działo (a „działoby się” tam jeszcze więcej, bo w przyszłym roku mamy „dublet” wyborczy). Wszyscy doskonale wiemy, że nie chodzi tu o to, że TVP „krytykowało” nowe władze, ale o to, że telewizja ta pod rządami PiSu zajmowała się manipulowaniem opinią publiczną, zaszczuwaniem środowisk (i konkretnych ludzi), które śmiały krytykować PiS. Pracownicy tych mediów bezczelnie kłamali 24/7 i nie ponosili za to żadnych konsekwencji (bo, jak wiemy, za czasów PiSu „za czynienie dobra nie wsadzano”).

Teraz zaś byłoby z tymi mediami jeszcze gorzej, bo dla PiSu wybory samorządowe to niemalże walka o przetrwanie. Gwoli ścisłości, nie chodzi mi o to, że PiS się może (w razie porażki w wyborach samorządowych) rozpaść, bo to (rozpad) jest niestety mało realny scenariusz. Poza tym nawet, gdyby doszło do rozpadu, to PiS składa się z całej masy osób i środowisk, które na pewno nie rozpłynęłyby się w niebycie, tylko stworzyły pewnie coś nowego (pewnie byłoby to „Jeszcze bardziej Prawo i Jeszcze bardziej Sprawiedliwość”). Niemniej jednak porażka w wyborach samorządowych (rozumiana jako nie utrzymanie stanu posiadania i np. utratę paru województw) oznacza bardzo poważne problemy. Co prawda, partia ta (razem z medialnymi przybudówkami i różnymi fundacjami-krzakami) się niesamowicie nażarła, ale to „bogactwo” jest cokolwiek pozorne. Prawda jest bowiem taka, że porażka wyborcza z 15 października oznacza to, że całe mnóstwo partyjnych nominatów żegna się właśnie ze stanowiskami. Porażka w wyborach samorządowych oznaczać będzie kolejne stracone stołki (nie mam pojęcia o jakiej skali mówimy, ale celowałbym tu bardziej w tysiące stołków, a nie setki, bo PiS wciskał swoich ludzi wszędzie, gdzie tylko mógł). Ci ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego o jaką stawkę toczyć się będzie gra i można było bezpiecznie założyć, że miałoby to swoje odzwierciedlenie w tym, jak działałaby ich telewizja partyjna.


UWAGA! Gawęda Sponsorowana przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Ja wiem, że ja się już nad tym pastwiłem w swoim poprzednim Głośnym Tekście, ale na wypadek, gdyby coś się zepsuło, powtórzę jeszcze raz. Nie doczekaliśmy się żadnych oddolnych „ruchów obrony TVPiS”, bo większość ludzi miała świadomość tego, czym była ta telewizja. Skoro członkowie PiS nie kryli się z tym, że ta telewizja jest „ich” (a teraz są przedstawicielami jedynej formacji, która broni tej szczujni), to ludzie się z tym po prostu pogodzili. Jestem się w stanie założyć o wiele, że pogodziliby się również z sytuacją, w której nowa władza zamieniłaby TVP w „swoje” TVP. Niemniej jednak kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że póki co, nic na to nie wskazuje. Nieco bawi mnie to, że PiS najprawdopodobniej na serio uwierzył w to, że „bitwa o TVP” tak bardzo ludzi oburzy, że sami z siebie ruszą „na barykady”. Prawdopodobnie dlatego zdecydowali się na „okupowanie” pomieszczeń w budynku TVP. Liczyli na to, że jeżeli „naród” się przebudzi i tłumnie ruszy im z pomocą, to nowe władze nie będą miały innego wyjścia i będą musiały się cofnąć.  Okazało się, że (eufemizując) nieco się przeliczyli. Żeby było śmieszniej, święta za pasem i wygląda na to, że będą mieli zagwozdkę: albo odpuścić i pojechać do domu na święta, albo ciągnąć dalej tę szopkę. (Uwaga natury ogólnej, w międzyczasie okazało się, że według doniesień partyjnych politycy PiSu siedzą już tylko w PAP, ale nie mam pojęcia na ile prawilne są te doniesienia).

Wszyscy chyba pamiętają, jak Ryszard Petru poleciał sobie na wakacje w czasie blokady Sejmu w 2016. No to teraz (jeżeli politycy PiSu nie zostaną usunięci z budynku [mam nadzieję, że jeżeli mieliby być usuwani, to zajmą się tym ci sami policjanci, z których PiS był tak bardzo dumny w trakcie protestów w 2020]) będzie o wiele bardziej śmiesznie, jak politycy będą tłumaczyć, że oni tylko na wieczerzę idą i do kościoła i zaraz wracają.  Warto w tym miejscu pamiętać o tym, że budowanie „własnej” narracji będzie dla PiSu bardzo trudne ze względu na to, że stracili główny rozsadnik tychże narracji. Wiem, że to, co teraz napiszę, nie będzie zbyt odkrywcze, ale i tak to zrobię: moim zdaniem taki właśnie był cel. Politycy PiSu mają tak bardzo skrzywioną optykę, że doszli do wniosku, że nowa władza chce przejąć media po to, żeby „je mieć”. Prawda jest jednakowoż taka, że nie chodziło o to, żeby mieć media, ale o to, żeby nie miał ich PiS.

Kolejna „strefa starcia” dotyczyć będzie zapewne rozstrzygnięć w tych kwestiach, które sprawiały, że nie dostaliśmy KPO. Można być pewnym tego, że w tych sprawach (które dotyczyć będą zmian w sądownictwie) nowa władza również (eufemizując) „nie będzie grzeczna”. Nawiasem mówiąc, życzę powodzenia PiSowi (żartuje, absolutnie im tego nie życzę, ale jakoś musiałem zacząć to zdanie) w tłumaczeniu suwerenowi tego, że tak właściwie to właśnie PiS ma rację. Przez osiem ostatnich lat PiS starał się maksymalnie „zaciemnić” tę kwestię i sprawić, żeby dla przeciętnego obywatela była ona tak zawiła i skomplikowana, żeby ów sobie pomyślał: „ni cholery tego nie rozumiem, tak więc nie mam zdania, a skoro PiS wygrał wybory, to pewnie może przeprowadzać takie, a nie inne zmiany”. Warto jeszcze wspomnieć o tym, że w trakcie swoich dwóch kadencji PiS non stop tłumaczył, że on może wszystko, bo ma mandat społeczny i wszystko (łącznie z konstytucją) musi się przed tym mandatem społecznym ugiąć.

W tym miejscu powinniśmy się przez chwilę pobawić w „eksperyment myślowy”. Wyobraźmy sobie, że nowe władze działają grzecznie i wszystko jest cacy. W takich okolicznościach przyrody byliby skazani na dobrą wolę Andrzeja Dudy i Julii Przyłębskiej. Owszem, można by było liczyć na to, że Dudę dałoby się w pewnym momencie zaszachować i zmusić do ustępstw, żeby on i jego partia nie byli tymi, którzy odpowiadają za to, że do Polski nie płyną pieniądze (po tym, jak dostaniemy pierwszą transzę [choćby niewielką] to już nie byłaby dyskusja o wirtualnych pieniądzach, ale o tych jak najbardziej realnych i policzalnych). Tyle, że na takie działanie trzeba by było czasu, a tenże czas byłby wykorzystywany przez media PiSowskie do tłumaczenia suwerenowi tego, że Tusk nie dowiózł KPO i że w ogóle to „nic nie może”. PiS co prawda nie musiałby zyskiwać przez to poparcia, ale wystarczyłoby to do tego, żeby traciła je nowa władza. No bo z jednej strony wszyscy wiedzieliby dlaczego nic nie mogą, ale nietrudno by było zbudować narrację taką, że co prawda PiS im utrudnia rządzenie, ale przecież wiedzieli, że tak będzie, a mimo tego obiecywali w trakcie kampanii te wszystkie rzeczy, których nie mogli dowieźć. Część komentatorów zapewne tłumaczyłaby, że może PiS nie gra fair, ale polityka to nie jest jazda figurowa...

Zanim przejdę dalej skupię się przez moment na tych komentatorach (rzecz jasna, na bardzo specyficznej odmianie komentatorów). Jestem się w stanie założyć o bardzo wiele, że byli oni zaskoczeni tym blitzkriegiem tak samo, jak Zjednoczona Prawica. Obstawiam, że wychodzili z założenia, że PiS jest swego rodzaju „samcem alfa” polskiej polityki i nikt nie jest mu w stanie w żaden sposób zaszkodzić. Idealnie im się to wszystko spinało przez osiem lat. Ilekroć PiS wygrywał, tylekroć można go było pochwalić za skuteczność (co zrozumiałe, wymiar etyczny działań PiSu nie był oceniany, no bo przecież w polityce nie ma not za styl!). Ciekaw jestem (i niebawem moja ciekawość zostanie zaspokojona) jak szybko komentatorzy przestawią wajchy i zaczną przydzielać nowej władzy „noty za styl” i tłumaczyć, że polityka polityką, ale pewnych rzeczy się nie powinno robić. Ciekaw jestem jak szybko się okaże, że w Polityce trzeba być skutecznym, ale są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Rzecz jasna mogę się mylić, a ci komentatorzy mogą teraz zacząć wychwalać nową władzę za jej skuteczność, ale jak to powiedział bohater pewnego filmu Olafa Lubaszenki: nie wydaje mnie się.

Jednym z najzabawniejszych argumentów, podnoszonych przez osoby krytykujące działania nowej władzy (uwaga natury ogólnej, nie chodzi o to, że bawi mnie sama krytyka, bo krytykować można i trzeba wszystkich i wszędzie, ale o sam argument) był ten, z którego wynikało, że no wiecie, Tusk sobie teraz takie rzeczy robi, ale przecież jak potem PiS wygra wybory, to będzie miał dzięki temu otwartą drogę do robienia złych rzeczy. Ten argument odnosił się do odebrania PiSowi kluczyków do szczujni (aka „Telewizja Publiczna”). Przyznam szczerze, że zanim mnie to rozbawiło, to się na tym zadumałem. Czemu? Ano temu, że z tej argumentacji wynika, że jej autorzy myślą mniej więcej w ten sposób: nie wolno działać tak, żeby PiS mógł tych działań używać jako wymówek do tego, co sam robi. No i ok, pod pewnymi względami to ma sens, bo wszyscy pamiętamy jak PiS rozjeżdżając walcem Trybunał Konstytucyjny głośno darł japę „ale to PO powołała za dużo sędziów, więc my tylko wszystko naprawiamy!”.

No i wszystko fajnie, ale to jest po prostu zwykła bajka. Owszem, PiS może zacząć tłumaczyć sam sobie (albo zrobią to za niego usłużni komentatorzy), że to co on robi, to tylko „naprawianie tego, co popsuli poprzednicy”, tyle że casus mediów publicznych (a konkretnie tego, co się z nimi stało po tym, jak PiS przejął władzę) pokazuje, że choć PiSowi wymówki się co prawda przydają, ale nie są mu do niczego potrzebne. Absolutnie nikt przed PiSem (poza PZPR-em) nie traktował mediów publicznych jak swojej własności i nikt wcześniej nie używał ich w charakterze szczujni. 

Ujmując rzecz innymi słowy: z punktu widzenia nowej władzy (jeżeli weźmiemy pod rozwagę czysty pragmatyzm polityczny) „grzeczne” działania były skrajnie nieopłacalne, bo oznaczałyby one zdanie się na łaskę partii, która przez dwie kadencje udowadniała non stop, że nie ma absolutnie żadnych hamulców i że nie cofnie się nawet wtedy, gdy jej działania są działaniami na szkodę Polski (vide KPO). Jeżeli więc ktoś sobie dumał, że „no ale tego czy tamtego, to by nowej władzy nie psuli, bo przecież kraj by na tym stracił,”, to taki ktoś powinien się przyjrzeć temu, jak do tej pory działał PiS i przegnać takie myśli z głowy. Tak samo przegnać z głowy trzeba myśli o tym, że „ojej, no przecież po tym, co teraz robi większość parlamentarna, PiS będzie mógł zrobić wszystko”. Prawda jest bowiem taka, że PiS to „wszystko” chciał zrobić w trakcie swojej trzeciej kadencji  (rozjechanie sądownictwa do reszty, zmiany w ordynacji wyborczej, dojechanie TVN-u [a w domyśle pewnie i reszty „nierządowych” mediów]), a jego członkowie (z Genialnym Strategiem na czele) mówili o tym głośno w trakcie kampanii, bo wydawało im się, że właśnie tego oczekuje od nich suweren. Czy ci ludzie, którzy teraz tłumaczą, że nowa władza powinna uważać, „bo PiS”, nie pamiętają tej kampanii i zapowiedzi Kaczyńskiego? Czy im się na serio wydaje, że gdyby nowa władza była „grzeczna”, to PiS też by się ucywilizował? Może inaczej powinienem sformułować to pytanie: ilu kadencji PiSu u władzy potrzebowaliby ci ludzie do zrozumienia, że PiS nie jest równy partiom normalnym?

Nieśmiało przypominam, że w podobny sposób („tego nie wolno ruszać, bo prawica potem zrobi to i tam to”) tłumaczono, na ten przykład, utrzymywanie „kompromisu (pomiędzy Kościołem a prawicą) aborcyjnego”. A potem przyszedł PiS i zaostrzył prawo aborcyjne. Czemu to zrobił? Bo mógł. Nikt mu tego nie kazał zrobić (owszem, Kościół się tego domagał, ale Kościołowi można by było zapchać gębę pieniędzmi i siedziałby cicho). PiS robił złe rzeczy nie dlatego, że „ktoś go wcześniej sprowokował”, ale dlatego, że to jest taka, a nie inna partia. Robili takie rzeczy dlatego, że są PiSem. Tylko tyle i aż tyle.

Ponieważ się trochę rozpisałem, będę zmierzał pomału w stronę wniosków końcowych. Czy obecna władza była zmuszona do tego, żeby zagrać w ten, a nie inny sposób ze szczujnią, zwaną TVP? Nie, nie była. Czy miała wybór inny? Owszem miała. Czy byłby on dla niej opłacalny politycznie? Ktoś może powiedzieć „o tym to się przekonamy dopiero”, ale prawda jest taka, że już teraz widzimy, że obecna władza na tym nie straci. Skąd taki, a nie inny wniosek? Ano stąd, że (jak już wspominałem) suweren się jakoś tak nie rzucił do obrony partyjnych mediów. Jak się zerknie na liczbę reakcji na wpisy obrońców TVP (każden jeden albo jest członkiem PiS, albo jest z tą partią powiązany w ten czy inny sposób) i porówna z liczbą reakcji (na Eloneksie) na wpisy Tuska (który uprawia w tej kwestii srogi trolling), to wychodzi pi razy oko na to, że trolling Tuskowy ma 10x więcej (słownie: dziesięć razy więcej) pozytywnych reakcji od (na ten przykład) wpisów Morawieckiego (który użala się nad biedną telewizją publiczną). Ja rozumiem, że Eloneks polityczny nie jest reprezentatywny i że to jest bańka (duża bo duża, ale jednak bańka). Niemniej jednak brak oddolnych sugeruje, że w tym konkretnym przypadku to, co widzimy na Eloneksie, nie odbiega jakoś szczególnie od tego, co dzieje się w świecie „pozaEloneksowym”. Co będzie dalej? Nie mam pojęcia, ale wiem jedno: na pewno będę miał o czym pisać, bo zapowiada się na to, że będzie bardzo „intensywnie”.  



2 komentarze:

  1. Miło by było, gdyby oprócz wywlaszczania PiSu nowy rząd dotrzymał też obietnic na temat aborcji i związków partnerskich. Może być uchwałą, mnie to za jedno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uchwałą tego zrobić się nie da.

    OdpowiedzUsuń