czwartek, 26 października 2023

Po wyborach o wyborach #3

Jak już wspomniałem w moim poprzednim Głośnym Tekście, w tym odcinku okołowyborczych rozważań pochylę się nad tym, co się działo (i nadal się dzieje, albowiem jest to proces ciągły) już po wyborach.

Zacząć należy od tego, że partia Jarosława Kaczyńskiego była absolutnie wręcz nieprzygotowana do porażki wyborczej. Nieprzygotowana do referowania tejże porażki była również rządowa machina propagandowa. Każdy, kto włączył sobie wtedy TVP, widział konsternację wśród prowadzących (i to, że nie do końca wiedzieli, jak się zachowywać w tej nowej dla nich rzeczywistości). 

Oglądanie prawicowych SM-ów w poniedziałek sprawiło mi niewysłowioną przyjemność. Na ten przykład, Rafał Suzeren Researchu Ziemkiewicz po raz kolejny był Rafałem Ziemkiewiczem. Mniej więcej koło południa zaczął tłumaczyć swoim followersom, że w ogóle to beka jest z tych wszystkich telewizji, co to nadal jakimiś głupimi exit-pollami (i late-pollami) się emocjonują, skoro już przeliczono głosy z jakichś nastu procent obwodów i wychodzi z tego, że PiS to ponad 41% ma. Potem podbił stawkę i zaczął sobie żartować z polityków opozycyjnych/etc., albowiem jego zdaniem oni się już „witają z gąską”, a tu przecież PiS nadal prowadzi wysoko.

Zanim przejdę dalej, poczęstuję was krótką dygresją. W 2010 odbyły się wybory prezydenckie. W tychże wyborach, w drugiej turze Bronisław Komorowski zmierzył się z Jarosławem Kaczyńskim. Ja sobie w noc wyborczą co jakiś czas zaglądałem na stronę PKW i w pewnym momencie po odświeżeniu strony zobaczyłem, że Kaczyński je wygrywa. Jak się pewnie domyślacie, to był moment, w którym dowiedziałem się, że jeżeli chodzi o podliczanie głosów i „spływanie” protokołów do PKW, to najpierw wjeżdżają tam protokoły z tych Obwodowych Komisji Wyborczych, które mają mniej głosów do przeliczenia. Jakoś tak się złożyło, że mniej głosów do przeliczenia przypada na OKW w mniejszych ośrodkach, które to mniejsze ośrodki głosują chętniej na PiS (a co za tym idzie, na kandydatów na prezydentów z tejże formacji).

Generalnie rzecz ujmując, od momentu, w którym pojawiła się możliwość obserwowania zliczania głosów w czasie rzeczywistym każdy i to dosłownie każdy, kto to robił, miał świadomość tego, że PiS zawsze „dobrze zaczyna”, a potem (w miarę spływania wyników z większych ośrodków) „PiSowi spada”. Co ciekawe, część „prawego sektora” zwracała na to uwagę we wpisach pod Ziemkiewiczowskimi mądrościami, ale byli niemiłościwie flekowani przez fanatyków, którzy im tłumaczyli, że (na ten przykład) „teraz jest więcej komisji, więc nie ma różnic między dużymi i małymi ośrodkami”. Niekontrolowany rechot opanował mnie w momencie, w którym (proszę nie regulować odbiorników) Jacek Piekara zaczął Ziemkiewiczowi tłumaczyć, że nie ma szans na to, żeby przewaga PiSu się utrzymała. Ziemkiewicz odparł wtedy, że no może i to nie będzie dużo, ale PiS będzie miał jakieś 220 mandatów, tak więc to będzie zupełnie inna sytuacja, niż ta w late pollach/etc.

Widziałem również konta agitacyjne, które chcąc „wzmocnić” wydźwięk wiekopomnych wpisów Ziemkiewicza, tłumaczyły, że „pewnie opozycja by chciała, żeby przestać liczyć głosy, bo im exit poll wystarczy”. Potem w miarę, jak dane PKW zaczęły się zbliżać do wyników late-poll, jakoś tak się atmosfera popsuła. Równolegle do tego wszystkiego grzane były teorie spiskowe o setkach tysięcy młodych ludzi, którzy jeździli autokarami od komisji do komisji i głosowali za pomocą odręcznie wypełnianych zaświadczeń o prawie do głosowania. Nawiasem mówiąc, pierwsze sygnały o tym, w jaką stronę będą szły narracje pojawiły się już w dniu wyborów, bo bodajże na portalu Karnowskich (nie skopiowałem sobie linku i teraz nie mogę tego wynorać) pojawił się artykuł, w którym tłumaczono, że trzeba się zainteresować tym, skąd taka wysoka frekwencja w dużych miastach i czy aby to nie przez te środowiska finansowane z zagranicy.  No, ale to dygresja.

W „nocnych” wypowiedziach dla różnych portali politycy Zjednoczonej Prawicy tłumaczyli, że może nie będzie tak źle (ale czemu miałoby być źle, przecież na wieczorze wyborczym odtrąbiono zwycięstwo...), bo na Słowacji exit poll był inny, a wyniki wyborów były inne. 

Wcześniej wspomniałem o „momencie zawahania” w mediach rządowych i u prorządowych mediaworkerów. Moment ten trwał bardzo krótko, bo już następnego dnia koło południa prawicowi mediaworkerzy mieli przygotowane narracje. Niezmordowana Kamila Baranowska już w południe wrzuciła na swoim koncie na Eloneksie (niegdysiejszy ćwiter) link do artykułu z „Wprost”, w którym stało, że (w telegraficznym skrócie) „zwycięzcy się już kłócą”. Ów link opatrzyła komentarzem, który jest dość zabawny (jeżeli weźmiemy pod rozwagę kontekst): „Zaczyna się”.

Od tamtej pory partyjne media Zjednoczonej Prawicy (i wszyscy „zaprzyjaźnieni” mediaworkerzy) 24/7 bombardują wszystkich narracjami o tym, jak to się opozycja kłóci i że na pewno się nie dogada. Na moim ulubionym portalu (wPolityce) były nawet próby przestawienia wajchy w narracjach. Oni już tam nie pisali o „totalnej opozycji”, ale o „totalnej władzy”. 

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że prawy sektor równolegle do narracji o tym, że się Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Nowa Lewica nie dogadają, wrzuca również inne narracje. Jeżeli ktoś obserwował to, co działo się wśród sympatyków pewnego (byłego już) prezydenta z pomarańczową cerą, to pewnie dostrzega podobieństwa między narracjami używanymi dzisiaj przez rządowe opiniomaty, a niektórymi z tych, których używali fani wyżej wymienionego prezydenta.

Gdyby te narracje podsumować, wyszło by z nich coś w rodzaju, co prawda PiS wygrał wybory, ale ponieważ zostały sfałszowane, to je przegrał, ale to nic takiego, bo Prezes na pewno ma jakiś plan na to, żeby Zjednoczona Prawica utrzymała się przy władzy. Zacznijmy od początku. Przez jakiś czas po ogłoszeniu wyborów, rządowe konta agitacyjne wszędzie, gdzie tylko mogły, spamowały komentarzami o tym, że wszyscy dookoła kłamią z tą porażką PiSu, bo przecież PiS miał najwięcej głosów. Przyznam szczerze, że nieszczególnie mnie te narracje dziwiły, bo jak się przez 8 lat w kółko nawala propagandą sukcesu, to ciężko się nagle przestawić. Nieco zabawna była zawziętość, z którą się ci ludzie wykłócali z każdym, kto miał odmienne zdanie. Jest to zabawne o tyle, że nikt przecież nie mówił o tym, że PiS miał mniej głosów od KO, chodziło (przepraszam, ale muszę tu tą oczywistość napisać), że PiSowi te głosy nie wystarczą do rządzenia, a ma zerową zdolność koalicyjną.

Teraz przejdziemy do drugiej części, czyli do „fałszerstw wyborczych”. Zacznę od tego, że mam szczerą nadzieję na to, że te narracje nie będą ignorowane i w momencie, w którym zaczną wchodzić do mainstreamu (poprzez polityków/działaczy zwycięsko-przegranej partii) nastąpi zdecydowana reakcja. Tak się bowiem składa, że (mam świadomość tego, że nie będzie to nic odkrywczego) ta konkretna teoria spiskowa ma bardzo konkretny cel. Ci z was, którzy obserwują politykę od dłuższego czasu wiedzą, że PiS miał już w swojej historii momenty olbrzymich spadków poparcia (bywało, że ich słupki zjechały do poziomi 17%). Zapewniam was o tym, że doskonale pamięta o tym również kierownictwo PiSu. Kierownictwo pamięta również o tym, jak ważny w takich chwilach jest żelazny elektorat (który można uznać za coś w rodzaju politycznego „przetrwalnika” danej partii). Z tym żelaznym elektoratem to jest tak, że on co prawda będzie partii wierny i nie odwróci się od niej tak łatwo, jak elektoratu miarkowany, ale z drugiej strony, o ten żelazny elektorat też trzeba dbać. Dbać poprzez dostarczanie mu odpowiednich komunikatów, bodźców/etc.

Idealnym komunikatem dla żelaznego elektoratu jest opowieść o tym, że wybory zostały przegrane nie dlatego, że społeczeństwo sobie tego życzyło, ale dlatego, że (a jakże) doszło do fałszerstwa. Póki co, te narracje o fałszerstwach pojawiają się głównie na prawicowych SM-ach, ale na ten przykład (o czym już wspomniałem) wysoka frekwencja była kontestowana na moim ulubionym portalu (wPolityce). Można bezpiecznie założyć, że po tym, jak PiS zostanie odspawany od władzy, te narracje będą zataczać coraz szersze kręgi (tak, jak to wcześniej było z narracjami o „zamachu smoleńskim”, „sfałszowanych wyborach samorządowych w 2014” i wieloma innymi). Wiem, że się w tym miejscu powtórzę, ale mam nadzieję, że tym razem nie skończy się to tak, jak kończyło się wcześniej (czytaj: gdy pozwalano PiSowi na wygadywanie dowolnych bzdur i nie wyciągano z tego konsekwencji).

Teraz przejdźmy do ostatniej części narracji, czyli do tych, w myśl których „Prezes na pewno ma plan i jak go zrealizuje to będzie dobrze”. Znamienne jest to, że autorzy tych narracji praktycznie zawsze wypowiadają się w sposób cokolwiek niejednoznaczny. To jest celowy zabieg, bo przecież gdyby chcieli pisać/mówić wprost, to te narracje brzmiałyby tak: „Prezes ma plan, który pozwoli wejść w koalicję z którąś z partii będących dotychczas w opozycji”. Problem z taką prostolinijną narracją polega na tym, że wtedy mogłyby się posypać pytania o konkrety. W sytuacji, w której wpisy i wypowiedzi sprowadzają się np. do one-linerów „ale byłby numer”, odbiorca go sobie może interpretować po swojemu i nawet nie będzie pytał o szczegóły, bo nie ma żadnego punktu zaczepienia.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

No dobrze, skoro już został poruszony temat „planu Prezesa” i doprecyzowaliśmy sobie na czym ów plan polega, to warto się nad tym pochylić i zadać sobie pytanie: czy PiS jest w stanie wejść z jakąś partią w koalicję? Zacznijmy od stwierdzenia oczywistej oczywistości, czyli tego, że to jest polska polityka i tu „impossible is nothing”, niemniej jednak ja osobiście znajduję ten scenariusz bardzo mało prawdopodobnym z przyczyn, którymi właśnie was będę spamował:


Po pierwsze, przez osiem ostatnich lat, Zjednoczona Prawica odsądzała opozycję od czci i wiary. Opozycja praktycznie zawsze była w rządowych narracjach przedstawiana jako coś w rodzaju siły nieczystej, zaś członkowie opozycji byli przedstawianie jako zdrajcy, idioci, agenci obcych państw/etc. Tę konkretną strategię komunikacyjną PiS ciągnął aż do końca kampanii, a im bliżej wyborów było, tym durniejsze i bardziej bezczelne były komentarze polityków Zjednoczonej Prawicy odnoszące się do opozycji. Owszem, rządowa machina propagandowa udowadniała wielokrotnie, że jest w stanie zrobić zwrot o 180 stopni i niczego na tym nie stracić, ale tu chodzi o coś innego. O to, że w skład opozycji wchodzą ludzie, nad którymi przez ostatnie lata pastwił się rządowy agitprop i takim ludziom jakoś tak pewnie średnio zależy na prowadzeniu rozmów z środowiskiem, które latami firmowało instytucjonalny hejt.

Po drugie, śmiem twierdzić, że PiS nie jest w żaden sposób przygotowany do prowadzenia rozmów z potencjalnymi koalicjantami. Czemu? Ano z tej prostej przyczyny, że politycy tej formacji nie są przyzwyczajeni do tego, że to oni są petentami i że to „oni dzwonią”.

Po trzecie. Choć PiSowi z łatwością przychodziło „wyciąganie” posłów i posłanek z partii opozycyjnych, to jednak poprzednie dwie kadencje różnią się od tej, która zacznie się niebawem. Chodzi mi o to, że w trakcie tych poprzednich kadencji PiS „wyciągał” posłów z „przegranych” partii. Tym razem sytuacja wygląda zgoła odmiennie, bo PiS chce (a przynajmniej deklaruje chęć) przeciągnąć na swoją stronę praktycznie jakieś całe zwycięskie ugrupowanie.

Po czwarte. Owo „wyciąganie” polityków nie zawsze się PiSowi udawało. Przykładowo, po ogłoszeniu wyniku wyborów do Senatu w 2019 (tak, to było wtedy, gdy PiSowcy chcieli „ponownie przeliczać głosy”) po prawej stronie zapanował konsensus odnośnie tego, że przecież paru senatorów to Zjednoczona Prawica bez problemu sobie kupi.  No a potem się okazało, że chyba jednak wystąpiły jakieś problemy, bo żaden z senatorów startujących w ramach paktu senackiego na stronę PiSu nie przeszedł.

Po piąte, jak się tak z zewnątrz popatrzy na to, co teraz wyrabiają działacze i politycy Zjednoczonej prawicy, to całkiem zasadnym wydaje się pytanie „czy oni faktycznie chcą tej koalicji?”. Z jednej bowiem strony mamy te zapewnienia o tym, że oni się będą starać pozyskać koalicjanta, ale z drugiej strony część działaczy zachowuje się cokolwiek dziwnie. Przykładowo. Paweł Rybicki zaczął klarować na Eloneksie, że oczywiste jest to, że PSL powinien się dogadać z PiSem, bo wtedy stanie „po dobrej stronie historii”. Zagadnięty przez rzecznika prasowego PSL (Miłosza Motykę) w kwestii swoich starszych wpisów, w których domagał się robienia pięciu gwiazdek PSL-owi, stwierdził, że PSL teraz ma szanse się zrehabilitować. To nie był odosobniony przypadek, tego rodzaju narracje pojawiały się często i gęsto wśród działaczy Zjednoczonej Prawicy. Być może nie znam się na prowadzeniu negocjacji, ale odnoszę wrażenie, że w ten sposób się tego raczej nie robi.

Po szóste i ostatnie. My tak na dobrą sprawę nie wiemy, czy jakiekolwiek rozmowy są prowadzone. Tak się bowiem składa, że ilekroć ten czy inny polityk Zjednoczonej Prawicy twierdzi, że prowadzone są rozmowy z PSL-em, tylekroć ktoś z PSL-u odpowiada, że żadnych rozmów nikt nie prowadzi. Ja nie mam zaufania do polityków jako takich, ale przyznać muszę, że politykom Zjednoczonej Prawicy nie ufam bardziej.


Dopiero po napisaniu powyższych punktów przyszła mi do głowy robocza teoria, która rzuca nieco światła na działania działaczy i polityków Zjednoczonej Prawicy. Jak tak sobie to wszystko rozpisałem, to dotarło do mnie, że to może być tak, że PiS, owszem, chce koalicji, ale nie chce mu się nic w tym temacie robić. Może inaczej; PiS chciałby, żeby ktoś do niego zagadał, bo wtedy partia Kaczyńskiego mogłaby prowadzić negocjacje z pozycji siły (to zaś oznacza, że takiemu potencjalnemu koalicjantowi można by było dać mniej niż wtedy, gdy się samemu do niego idzie „po prośbie”).

Jeżeli poczynimy takie założenie, to wtedy nagle sensu nabierają te wszystkie dziwne działania. A to Czarnek opowiadający o tym, że on to w sumie mógłby być w PSLu. A to Rybicki (i inni) opowiadający o tym, że PSL może stanąć po „dobrej stronie”. A to wrzutki z rządowych portali, w których to wrzutkach redaktorzy tłumaczą, że Tusk chce wykiwać taką albo inną partię. Jeden z redaktorów wPolityce 18 października napisał artykuł o tym, że PO razem z Trzecią Drogą chcą „wykiwać” Lewicę, a 20 października artykuł o tym, że Tusk chce „oszukać Kosiniaka Kamysza”. Cebulą na torcie są wrzutki o tym, że „szeregowi członkowie PSL” rozmawiają z politykami PiSu i im mówią, że nie mają nic przeciwko koalicji.


Ktoś może powiedzieć „no elo, to jest trochę za za bardzo naciągana teoria, bo przecież te ich działania są, eufemizując, cholernie przejrzyste”. I ja się z tym zgodzę, ale warto pamiętać o tym, że PiSowi praktycznie od ośmiu lat nie zdarzyło się, żeby działał jakoś specjalnie subtelnie. Propaganda, którą nam serwowała Zjednoczona Prawica była toporna, zaś jej działania były nieodmiennie prymitywne. Ponieważ było to skuteczne (rzecz jasna chodzi o skuteczność na „rynku wewnętrznym), nikomu w PiSie nie chciało się silić na subtelności (bo nikt tam nie widział takiej potrzeby). Teraz zaś w momencie, w którym subtelne działania by się PiSow bardzo, ale to bardzo przydały, nie ma komu takich działań planować. Nie ma komu, bo partia się przyzwyczaiła do tego, że (w praktyce) nie musiała się z nikim liczyć.

Moim zdaniem (a mogę się mylić), gdyby tam faktycznie dochodziło do zakulisowych negocjacji na wysokim szczeblu, to żaden PiSowski działacz/polityk by się na ten temat nie wypowiadał, żeby niczego nie spieprzyć. Gdyby „działy się” jakieś negocjacje zakulisowe, to po pierwsze taki Rybicki by nie napisał tego, co napisał, a gdyby nawet to napisał (bo np. byłby nawalony na smutno), to zaraz potem jego własna partia kazałaby mu zamknąć mordę (ale przed tym musiałby się publicznie pokajać i napisać długi wpis o tym, jak to utracił kontrolę nad własnym kontem).


Zabawnym znajduję to, że tym ludziom się pewnie wydaje, że oni są niezwykle subtelni i na tyle sprytni, że nikt nie jest w stanie ogarnąć (swoim maluczkim umysłem) tego, że usiłują przy pomocy prymitywnej (i to prymitywnej nawet, jeżeli weźmiemy pod rozwagę ich dotychczasową działalność w tej materii) propagandy skłonić potencjalnych koalicjantów do przystąpienia do rozmów. 

No dobrze, ale po co w takim razie ta cała ciuciubabka, udawanie, że „będzie dobrze” i przeciąganie sprawy? Primo, dzięki temu można po sobie posprzątać część rzeczy. Co prawda, nie uniemożliwi się w ten sposób następcom zrobienia czegoś w rodzaju audytu, ale można go opóźnić. Secundo, można sobie dzięki temu kupić odrobinę czasu do tego, żeby zaplanować „co dalej”. Tertio, PiS uwielbia takie „teatrum”. Nieśmiało przypominam, że to ta sama partia, która w 2013 starała się wszystkim dookoła wmówić, że odwoła Tuska i powoła Piotra Glińskiego (aka „premier z tabletu) na „premiera technicznego”. Sytuację tę należy osadzić w kontekście, którym był fakt, że PiS dysponował wtedy 138 miejscami w parlamencie. Żeby dopełnić obrazu żenady warto wspomnieć o tym, że nawet Ziobroidy (których było wtedy w Sejmie 17) nie poparły tej szopki (tylko jedna osoba od nich się wyłamała i zagłosowała za tym, ahem, „niezwykle poważnym projektem”). O tym, jak bardzo skuteczna była propaganda Zjednoczonej Prawicy, niech zaświadczy to, że pomimo takich wiekopomnych wydarzeń partii Kaczyńskiego udało się wszystkim dookoła wmówić, że ich szef jest genialnym strategiem, który zawsze jest o kilka kroków do przodu przed swoimi oponentami.


I na tym zakończę trzecią część mojej ogólnej teorii wszystkiego w temacie wyborów. W kolejnej (już ostatniej, obiecuję) skupimy się na tym „co to będzie, co to będzie”.


Źródła:


https://twitter.com/BaranowskaKam/status/1713864604911030635

https://wpolityce.pl/polityka/667081-co-dalej-o-wszystkim-zdecyduje-kilka-najblizszych-miesiecy

https://wpolityce.pl/polityka/667345-ujawniamy-po-i-trzecia-droga-chca-wykiwac-lewice

https://wpolityce.pl/polityka/667519-tylko-u-nas-kulisy-rozmow-po-td-lewica-slabiutkie-psl

https://www.salon24.pl/u/polskamasens/328231,pis-owi-w-gore-pis-owi-w-dol

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1714386299124146338

Link do głosowania w sprawie „premiera z tabletu”

https://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=35&NrGlosowania=14

https://trojka.polskieradio.pl/artykul/798236,projekt-glinski-zakonczony-rzad-przetrwal-dzien-proby


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz