poniedziałek, 29 lipca 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #54

Pod koniec czerwca bardzo głośno zrobiło się o pracowniku, który został zwolniony z IKEI. Za co został zwolniony? Oddajmy głos pani Magdalenie Korzekwie-Kaliszuk (nigdy nie mam pewności, czy dobrze odmieniam podwójne nazwiska), współpracowniczce Ordo Iuris: „Pan Tomasz, wieloletni pracownik IKEA został zwolniony z pracy ponieważ sprzeciwił się zmuszaniu pracowników do udziału w akcji promującej ruch LGBT, a jako argument zacytował Biblię. Nie ma bardziej nietolerancyjnej grupy niż lewica rzekomo walcząca o tolerancję.” Potem narracja się rozgałęziła, bo z jednej strony zwolniono go za „sprzeciw”, a z drugiej za to, że „cytował Biblię”. Momentalnie ustalono, że chodziło o cytaty z Księgi Kapłańskiej. Nie będę ich cytował, żeby nie spaść z rowerka, ale w skrócie chodziło o te, w których tłumaczy się ludziom, że jeżeli ktoś sieje zgorszenie, to warto by było go utopić przy użyciu morza i kamienia młyńskiego i o potrzebie mordowania mężczyzn, którzy obcują z mężczyznami, jak z kobietami (i że to, że zostaną zabici, to ich wina). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że prawicowa narracja, w myśl której „straszliwe lobby LGBT zwalnia za cytowanie Biblii”, nie jest nowym wynalazkiem. Mniej więcej dwa lata temu tygodnik „Do Rzeczy” uraczył wszystkich okładką, na której widnieli Tomasz Terlikowski i Jan Pospieszalski. Okładka była z gatunku tych, które powodują chęć wydłubania sobie oczu, albowiem obaj panowie zostali wfotoszopowani w, ekhm, „strojo-pancerze”. O ile Terlikowski miał być ewidentnie jakimś klonem Iron Mana, to w przypadku Pospieszalskiego ciężko wyczuć, co autor miał na myśli. Na okładce widniał olbrzymi napis „Polska kontra homoimperium”. Okładkowym artykułem był tekst Terlikowskiego, w którym mogliśmy przeczytać łamiącą historię lekarza, którego złe lobby zwolniło z pracy za to, że: „zaprotestował przeciwko agresywnej promocji LGBTQ na terenie szpitala, a podczas spotkania z lekarzami przytoczył argumenty medyczne i moralne, które pokazywały jak szkodliwe są czyny homoseksualne.”. Rzecz jasna, wystarczyła chwila guglowania, żeby ustalić, że to, co napisał Terlikowski, było piramidalną bzdurą albo, jak kto woli, fake newsem (jeżeli kogoś interesuje mój grill na tym tekście, to w źródłach znajdzie link do notki). W telegraficznym skrócie, szpital użerał się z lekarzem-homofobem przez 11 lat i dawał mu pierdylion szans na ogarnięcie się, z których to szans lekarz, rzecz jasna nie skorzystał. W trakcie researchowania znalazłem sobie jedną ze stron zajmujących się bashowaniem mniejszości seksualnych i tamże wyczytałem, że ów lekarz został zwolniony między innymi za (a jakże) „cytowanie Biblii”. Tym razem padło na Księgę Kapłańską i List do Rzymian, cytaty były mniej hardkorowe od tych Pana-Tomaszowych, ale za to były obraźliwe. Oczywiście na wyżej wymienionej stronie nikt nie zacytował tych fragmentów (wspomniano jedynie, o które chodzi). Polska prawica rozbudowała tę strategię. Po pierwsze, próżno szukać u prawicowych influencerów/mediaworkerów wpisów, w których cytowaliby fragmenty Bibli, którymi posłużył się Pan Tomasz. Tzn. da się je znaleźć u „skrajniaków”, bo oni się nie kryją ze swoją nienawiścią do mniejszości seksualnych i im ten cytaty nie przeszkadzają, ale u tych, którzy starają się budować wizerunek „umiarkowanych”, cytaty się praktycznie nie pojawiały. Po drugie, prawy sektor praktycznie nie wspomina o tym, o które fragmenty chodzi. Po trzecie, w momencie, w którym w internecie cytaty Pana Tomasza zaczęły trendować, prawy sektor przeszedł do kontrataku, stosując sprawdzone metody. Pan Jerzy z Ordo Iuris napisał na ćwitrze: „Twierdzenie, że Stary Testament nawołuje do przemocy wobec LGBT to jakby uznać, że Homer nawołuje do rozlewu krwi Trojańczykow, a Szekspir Francuzów... Pomniki kultury czytamy kontekstowo S. Testament wskazuje na potępienie czynów homoseksualnych (a nie osób) w chrześcijaństwie”; tak więc widzicie nie można „wyrywać z kontekstu” cytatów z Biblii. Pani Magdalena Korzekwa-Kaliszuk tłumaczyła zaś, że: „Odczytywanie dosłownie wielu cytatów ze Starego Testamentu to absurd. Trzeba złej woli żeby tak interpretować słowa zwolnionego pracownika.” oraz: „Interpretowanie wpisu zwolnionego pracownika IKEA jako wezwania do agresji, czy sugestii że homoseksualistów powinna spotkać śmierć, to kompletny absurd. Czy naprawdę tyle osób ma problem ze zrozumieniem, że nie wszystko ze Starego Testamentu odczytuje się dosłownie?”. Tym razem więc chodziło o to, że nie powinno się interpretować dosłownie ST, ale jednocześnie pani Magdalena napisała, że część rzeczy powinniśmy odczytywać dosłownie (i stąd „nie wszystko”). Zacznę od końca. Biblia już dawno osiągnęła stan kwantowy. Tzn. o tym, czy konkretne fragmenty należy odczytywać dosłownie, czy też nie, decyduje prawica spod znaku krzyża, w oparciu o reakcje, które wywołuje dany fragment. Jeżeli zaś chodzi o Pana Jerzeg z Ordo Iuris, to ciekawym, czy w młodości nie był korwinistą, bo argumentum ad „wyrane z kontekstu”, to running joke elektoratu Korwina. Mógłbym co prawda napisać coś o tym, że wszystko fajnie z tym „czytaniem kontekstowym”, ale może warto by było się zastanowić nad tym, w jakim kontekście te konkretne fragmenty Biblii zostały zacytowane. Ćwitów o tym, że w interpretacji Biblii istotny jest „kontekst kulturowy” Pan Jerzy popełnił przynajmniej kilka. Widać było, że pisał je raczej taśmowo (żeby sobie zasięgi porobić na ćwitrze), bo jeden z nich zakończył w sposób raczej nieprzemyślany: „IKEA nie może dyktować, które fragmenty Biblii są „dopuszczalne”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że prawy sektor (w tym część mediów rządowych) poszedł również w stronę narracji „IKEA cenzuruje Biblię”. Muszę przyznać, że przytyki o „cenzurowaniu Biblii” i wybieraniu „dopuszczalnych fragmentów” znajduję zabawnymi dlatego, że padają one ze strony prawego sektora, który jak ognia unikał cytowania fragmentów, za które wywalono z IKEI pana Tomasza. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to napisałbym, że prawica cenzuruje Biblię i próbuje decydować o tym, które fragmenty są dopuszczalne... W temacie zaś samej sprawy, którą Ordo Iurki w imieniu pana Tomasza wytoczyły IKEI. Rozmawiałem sobie ze znajomym prawnikiem, który mnie oświecił, że jeżeli wypowiedzenie jest bardzo ogólne (a jest), to sprawa może się skończyć tak, że Ordo Iurki ją wygrają. Nie dlatego, że cytaty były w porządku, ale dlatego, że tak to ujmę, ktoś dał dupy na płaszczyźnie formalnej i np. nie wspomniał w wypowiedzeniu o tym, że inni pracownicy skarżyli się na wpisy pana Tomasza/etc.


Pora na odrobinkę archeologii. W trakcie warszawskiej Parady Równości doszło do kolejnego naruszenia uczuć prawicowych. Tym razem prawica oburzała się nagraniu, na którym: „Szymon Niemiec (były biskup Zjednoczonego Ekumenicznego Kościoła Katolickiego w Polsce) odprawia nabożeństwo ekumeniczne podczas Parady Równości w Warszawie”. Nie będę się w tym miejscu pochylał nad późniejszą dyskusją, w trakcie której prawica usiłowała klarować, że ich religia jest mniej wymyślona od tej, którą reprezentował Szymon Niemiec, więc to, co on robił to bluźnierstwo. Zamiast tego pozwolę sobie na zgrillowanie Joachima Brudzińskiego, który w ten oto sposób skomentował całe zajście: ”Czy politycy, komentatorzy, publicyści którzy się dziś zachwycają lub relatywizują tę obrazoburczą i bluźnierczą parodie Eucharystii, z udziałem (w mojej opinii)pajaców i durniów z durszlakiem bądź w tęczowych ornatach, poproszą ich o spowiedź jak przyjdzie kres ich żywota? Czy jak nie daj Boże, zachoruje ich dziecko, Mama,Tato, żona, mąż, czy poproszą w szpitalu o wsparcie i modlitwę „ekumenicznego biskupa” albo „pajaca” z durszlakiem na głowie?Czy jak przyjdzie im odprowadzić na cmentarz kogoś bliskiego,czy poproszą o modlitwę tęczowych heppenerów?”. Widać, że Brudziński się bardzo przejął, bo poświęcił sprawie aż dwa ćwity. No, ale to tylko dygresja. Przejdźmy do grillowania. Nie podejrzewam Joachima Brudzińskiego o to, że jest specjalnie ostrym ołówkiem, więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że to, co napisał, jest zgodne z jego poziomem wiedzy i jego „zakotwiczeniem” w rzeczywistości. Z tego, co napisał Brudziński wynika, że absolutnie nie wierzy on w istnienie niewierzących Polaków oraz w instytucję pogrzebu świeckiego. Ja sobie doskonale zdaje sprawę z tego, że spora część prawego sektora uważa, że pod koniec życia to każden niewierzący się nawróci, a poza tym „jak trwoga to do boga”/etc., ale to jest idiotyzm. Nie twierdzę, że tego rodzaju sytuacje się nie zdarzają, ale już samo to, że w Polsce odbywają się świeckie pogrzeby sugeruje, że cześć ludzi ma konsekwentnie wyjebane na religię. W mediach co jakiś czas pojawiają się informacje o tym, że rośnie liczba świeckich pogrzebów, ale nie udało mi się wynorać żadnych danych, więc nie wiem, jak się te wiadomości mają do rzeczywistości. Aczkolwiek biorąc pod rozwagę to, co wyczynia Kościół jest to dość prawdopodobne. Ciekawym, jak wielu ludzi w Polsce ma dokładnie takie samo zdanie, co Brudziński. Tzn. ilu ludzi jest przekonanych o tym, że prędzej czy później każden jeden zacznie wierzyć. Prawda jest bowiem taka, że tego rodzaju zapatrywania wykluczają szanse na prowadzenie jakiejkolwiek dyskusji z tego rodzaju osobami, bo wykluczają one istnienie jakiegokolwiek innego światopoglądu, poza ich własnym. Ja wiem, że poświęcam temu znacznie więcej czasu niż trzeba, ale to jest ten rodzaj jednowymiarowości, którego pojawienie się na filmie/w książce sprawia, że ludzie zaczynają się wkurwiać na to, że twórca  był leniwy i nie chciało się mu rozwijać osobowości bohaterów.


Uwaga! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


W jednym z poprzednich Przeglądów poruszyłem temat Kacpra Płażyńskiego, który zrezygnował z bardzo dobrze płatnej pracy ze względu na start w wyborach prezydenckich w Gdańsku, a po jakimś czasie starał się (skutecznie) o dofinansowanie na działalność gospodarczą. Of korz, chodziło o rodzaj dofinansowania na aktywizację zawodową dla osób mających problem ze znalezieniem pracy. Nie mam pojęcia, czy ja coś wtedy pominąłem, czy też media o tym nie wspominały, ale dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się o tym, że Płażyński zrezygnował z pracy w Enerdze (która, jest Spółką Skarbu Państwa). Konkretnie zaś dowiedziałem się tego w momencie, w którym media opisywały to, że pracownicy Spółek Skarbu Państwa sponsorowali kampanię PiSu (w tym również Kacpra Płażyńskiego). Tym samym historia „człowieka, który miał problemy ze znalezieniem pracy” została uzupełniona o fakt, że ów człowiek miał tak olbrzymie problemy, że aż pracował dla Spółki Skarbu Państwa (zarabiał prawie 14 koła brutto miesięcznie [i miał 69 tysięcy PLNów oszczędności]). Ja jestem wielkim fanem głowologii, ale nie mam pojęcia, jakimi, kurwa, kategoriami myśli człowiek, który mając na tyle silne plecy, żeby mieć tak dobrze płatną robotę – decyduje się na składanie podania o dofinansowanie. Można bezpiecznie założyć, że od momentu, w którym Płażyński wpadł na pomysł złożenia wniosku o dofinansowanie, do momentu pozytywnego rozpatrzenia go, upłynęło tyle czasu, że gdyby ów, jakże przemiły jegomość nie udawał „mającego problemy ze znalezieniem pracy”, to zarobiłby więcej niż 20 tysięcy. Rzecz jasna można argumentować, że „no ale wtedy nie siedziałby na dupie i musiałby sobie na te 20 tysi zapracować”, ale ten argument jest bezsensowny, bo ludzie obdarowani stołkami w SSP raczej się nie przepracowują (ergo, i tak by siedział na dupie). Nie chciałbym być źle zrozumiany, w SSP są dwa rodzaje pracowników. Jedni zapierdalają, a na drugich jest zapierdalane. Kacper Płażyński należy do tej drugiej kategorii. Drugą kwestią, którą trzeba poruszyć w tym wątku, jest kwestia szych ze SSP, które wpłacają pieniądze na kampanie wyborcze. Otóż I'm Jack's complete lack of surprise, bo ten mechanizm (ktoś dostaje stołek od partii/włodarza miejskiego/etc., a potem się rewanżuje sponsorowaniem kampanii) to nie jest wynalazek PiSu. Opowiem wam bajkę o pewnym mieście, w którego okolicach znajduje się akwen (nie, już nigdy, kurwa, nie napiszę „akwenem wodnym”). Dawno, dawno temu, dwóch panów dostało od ówczesnego włodarza Bardzo Dobrze Płatne Stołki. Jak dobrze? Wyobraźmy sobie stołek, na którym można było zarobić ponad ćwierć bańki i jeszcze dostać prawie 1/4 tej kwoty za dobre sprawowanie. Do tego dochodziły jeszcze pieniążki związane z tym, że „zakład pracy” ulegał przekształceniu i ktoś, komu jeden BDPS zamienił się (automatycznie) w inny BDPS dostał odprawę i odszkodowanie (warte 2 nagrody z hakiem). Piękna baśń skończyła się w momencie, w którym włodarz przepierdolił wybory samorządowe. Po jakimś czasie od tychże wyborów, słyszano jednego z panów, który wcześniej zasiadał na BDPS, jak utyskiwał, że, kurwa, przejebane, bo niby dobrze zarabiał, ale co z tego, skoro cała nagroda (i jakieś tam jeszcze drobne) poszła na kampanię. Ktoś mógłby w tym miejscu powiedzieć, że no ale jak to, przecież jest limit wpłat na konto komitetu, a ja takiej osobie odpowiem, że jest pierdylion sposobów obejścia tegoż. Na ten przykład tzw. „działanie prekampanijne”, które prowadzi się na długo przed powstaniem „oficjalnych” komitetów wyborczych, a które przecież same z siebie za darmo się nie zrobią. Wracając do wątku przewodniego. Jak już wspomniałem wcześniej, mechanizm obdarowywania stołkami ludzi, którzy potem odwdzięczają się partii/włodarzom/etc. finansowo działa u nas od dawna. Można się na to wkurwiać, ale nie da się tego w żaden sposób ukrócić. Ok, załóżmy, że któraś partia wprowadzi ustawowy zakaz wpłacania kasy na komitety wyborcze dla ludzi, którzy pracują w SSP, w spółkach miejskich/etc. W teorii to załatwia sprawę, ale w praktyce nic z tych rzeczy, bo taki typ z SSP będzie mógł spokojnie wspierać swoich dobrodziejów w trakcie „działań prekampanijnych”. Jeżeli zaś typ z SSP będzie się brzydził takimi działaniami, to może to załatwić przy pomocy darowizny (obdarowany dokona wpłaty). Nawet jeżeli „obdarowany” nie zalicza się do tzw. „grupy 0” (mam nadzieję, że niczego nie pojebałem) i musi odprowadzić podatek od tejże darowizny, to przeca zarówno on, jak i typ z SSP będą mieli to w dupie, bo kasa i tak idzie na kampanię, więc „nie jest ich”. Być może komuś kiedyś uda się to uregulować prawnie, ale wydaje mi się to, niestety, mało realne. 


Jakiś czas temu polskie władze udowodniły, że Poland bardzo Stronk. Pozwolę sobie streścić cała historię przy pomocy wypowiedzi Ryszarda Czarneckiego, albowiem jest to osoba, która z wdziękiem właściwym swej kondycji intelektualnej realizuje Przekazy Dnia niemalże słowo w słowo. Dzięki temu można mieć pewność, że jego wypowiedzi w tego rodzaju sytuacjach, są „przedłużeniem woli partii”. Zaczęło się bardzo pięknie od wpisu na ćwitrze: „Timmermans out ! (w tym miejscu była emotka z flagą Polski) pokazała moc sprawczą ! Wniosek: nikt,kto podnosi rękę na nasza Ojczyzna nie zrobi kariery międzynarodowej !”. (zachowałem oryginalną pisownie). W tym przypadku nie trzeba zbyt wiele tłumaczyć (może poza uwielbieniem Czarneckiego do stawiania spacji przed wykrzyknikiem, ale od razu nadmieniam, że nie podejmę się próby tłumaczenia tego fenomenu), Polska ma olbrzymią moc sprawczą i kto nie z Mieciem, tego zmieciem i w ogóle duma z uwalenia kandydatury Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej. A potem do drzwi Prawa i Sprawiedliwości zapukało słowo o nazwie „konsekwencje”. Oddajmy głos Ryszardowi Czarneckiemu: „Zapłaciliśmy cenę za zablokowanie Fransa Timmermansa, za sprzeciw Polski i krajów, które zorganizowaliśmy wokół nas, wobec pewnego dyktatu personalnego – powiedział europoseł PiS Ryszard Czarnecki, komentując odrzucenie w głosowaniu kandydatury Zdzisława Krasnodębskiego na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego.” Potem okazało się, że: „To akt politycznej zemsty; taka mała vendetta małych ludzi, którzy mają w ustach pełno demokracji, ale jej nie przestrzegają - powiedział dziennikarzom europoseł Ryszard Czarnecki (PiS) po odrzuceniu kandydatury Beaty Szydło na stanowisko szefowej komisji zatrudnienia PE.” W tym miejscu warto zaznaczyć, że w przypadku Poprzedniczki Premiera Tysiąclecia winny jest również Robert Biedroń. Jak to możliwe? Ano: „Robert Biedroń z delegacji Wiosny w PE wezwał wczoraj członków swojej grupy politycznej - S&D (Socjalistów i Demokratów – red.) do głosowania przeciwko kandydatom z PiSu. Wyjątkowo głupia, podszyta polit. ideologią zemsta, która nie pomaga Polsce i jej interesom w PE. To kontynuacja szkodliwych działań Platformy”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że z tego by wynikało, że Robert Biedroń pokazał większą moc sprawczą od Polski. Jednakowoż z powodu nie bycia złośliwym, napiszę jedynie, że jeżeli mam być, kurwa, szczery, to Polska absolutnie nic nie straciła na utrąceniu tych dwóch kandydatur. Krasnodębski to eurosceptyk, który jakiś czas temu klarował, że: „jeśli politycy EU nadal będą działać z takim taktem politycznym i znajomością rzeczy, wkrótce i w Polsce staniemy przed koniecznością referendum.”. Ponieważ zaczął być jebany na funty za ten wpis, „doprecyzował”, że: „osobom mające trudności ze zrozumieniem polecam sprawdzenie w słowniku frazeologicznym, co oznacza zwrot "stanąć przed koniecznością", zaś chwilę później doprecyzował jeszcze bardziej: „i jeszcze jedno: "staniemy" oznacza w tym wypadku "my, Polacy". Jeżeli ktoś sobie w tym momencie zaczął zadawać pytanie, „ale o chuj chodzi z tym doprecyzowaniem?”, to całkowicie się z taką osobą utożsamiam. Nie ma bowiem w polskim ustawodawstwie wzmianki o tym, że jak „my Polacy staniemy przed koniecznością referendum”, to owo referendum się nagle zmaterializuje. Aczkolwiek być może Krasnodębskiemu chodziło o to, że, jeżeli „staniemy przed koniecznością”, bo jego partyjni koledzy takie referendum zmontują. Reasumując, nie widzę powodu, dla którego Polska miałaby stracić cokolwiek na tym, że Krasnodębski nie został wiceprzewodniczącym PE. Przejdźmy do drugiej wielkiej przegranej, czyli Poprzedniczki Premiera Tysiąclecia. To, że miała bardzo dobry wynik, nie powinno nikomu przysłaniać faktu, że została oddelegowana do PE dlatego, że nikt nie miał pomysłu na to, w jaki sposób odpowiadać na pytania dziennikarzy o to, czym tak właściwie się zajmuje Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia. Co konkretnie Polska straciła na utrąceniu tej konkretnej kandydatury? To, że szefowa Komisji Zatrudnienia nie będzie opowiadać pierdoletów o tym, że Europa powinna wstać z kolan, oraz to, że  Genialny Strateg z Żoliborza nie będzie nią bezpośrednio sterował. Wydaje mi się, że Polska to jakoś przetrwa, ale pewności nie mam.


Mariusz Max Kolonko założył partię. Z rzeczy równie mało istotnych, Ryszard Petru ogłosił, że rezygnuje z polityki. (dawno nie było onelinerów w Przeglądzie).


Równie dawno nie było niczego o Rafale Wosiu, prawda? Otóż, w ferworze dyskusji internetowej, ów przedstawiciel arystokracji rozumu napisał był: „A co jeśli cały antydemokratyzm PiSu i rzekoma "homofobia" są tylko politycznym spinem ich zatwardziałych wrogów. Bo ja dymiącej broni nie widziałem..” Pierdylion zasłużonych wiader z pomyjami później, oznajmił, że: „Dziekuje za szereg przykładów dotyczących homofobii. Wiele z nich daje do myślenia. Będę o nich pamiętał w przyszłości.”  Ja pierdole, kurwa, serio? Kampania do PE upłynęła PiSowi na hejtach na mniejszości seksualne, ministrowie rządu PiS zasrywają ćwiter fejkami o gejach gwałcących dzieci (nie, Joachim Brudziński nadal nie usunął tego wpisu), Kaczyński usłyszawszy o tym, że ktoś ma czelność sugerować, że jednopłciowe pary powinny mieć prawo do adopcji dzieci drze ryj „wara od naszych dzieci”, media narodowe pierdolą o „terrorze LGBT”, część rządowych mediaworkerów jara się tym, co Putin odpierdala z mniejszościami seksualnymi w Rosji, ale Woś, kurwa, nie widział „dymiącego pistoletu”. To jest jeszcze większy idiotyzm niż utyskiwania Wosia nad tym, że kibice są „uciskani”. W tamtym przypadku teza Wosia mogła wynikać z tego, że upierdolił sobie w głowie, że kibolem zostaje się z „biedy”. Of korz, teza ta jest idiotyczna, bo bryś, który wydaje w chuj szekli miesięcznie na odżywki i sterydy, raczej biedny nie jest, no ale – przynajmniej dało się jakoś prześledzić proces bezmyślowy redaktora Wosia. Niestety, choćby chuj na chuju stawał, nie da się tegoż procesu prześledzić w przypadku jego tezy o „rzekomej homofobii”. To już jest ten rodzaju oderwania od rzeczywistości, że Kwestor z Niewidocznego Uniwersytetu uznałby to za przesadę. Obawiam się również tego, że zalecana dawka tabletek z suszonej żaby w przypadku Wosia musiałaby być liczona w megatonach.


W ramach braku homofobii, jedno z rządowych mediów, Gazeta Polska wydaliła z siebie wlepkę hejtującą mniejszości seksualne, którą to wlepkę można przyrównać jedynie do napisów „white only”, względnie „Nur für Deutsche”. Nie, w tym konkretnym przypadku Prawo Godwina ulega zawieszeniu. Nie można bowiem udawać, że napierdalanie strefami wolnymi od ludzi, których samo istnienie wywołuje agresje prawicowych zjebów, różni się czymkolwiek od stref „tylko dla Niemców”. Co zrozumiałe, wyczuleni na nieistniejące prześladowania katolików w Polsce influencerzy zaczęli bronić tej wlepki. Tłumaczyli, że, rozumicie, tu nie chodzi o to, że ktoś nie lubi gejów i lesbijek! Nic z tych rzeczy! My jedynie nie lubimy „ideologii LGBT”!  Tylko że, kurwa mać, ta ideologia nie istnieje – to są żywi ludzie. O skali spierdolenia niech zaświadczy fakt, że Tomasz Terlikowski uznał, że te nalepki to jednak pojebany pomysł. Tak, ten sam, który był autorem homofobicznego artykułu opartego na fejkach oraz autorem pierdyliona innych homofobicznych wpisów/wypowiedzi napisał, że: „Wyobraźcie sobie, co by było gdyby jakieś liberalne medium wypuściło naklejki dla usługodawców z napisem: „Strefa wolna od katolików/katolicyzmu”. Jaki byłby szum, jakie protesty, jakbyśmy byli oburzeni niedopuszczalną dyskryminacją. Słusznie byśmy byli”. Nie wiem, na ile przez Terlikowskiego przemawia troska o hejtowane mniejszości seksualne, a na ile obawa, że tego rodzaju postępowanie może w pewnym momencie wywołać reakcję, o której wspominał w swoim wpisie, ale to jest sprawa drugorzędna, bo liczy się sam fakt, że popełnił taki, a nie inny wpis. O ile partia rządząca (bez której zgody absolutnie nikt nie odważyłby się na wydrukowanie czegokolwiek w „Gazecie Polskiej”) może mieć w dupie wypowiedź Terlika, to już wypowiedzi ambasadorki USA, która na napisała na swoim ćwitrze, że: "Jestem rozczarowana i zaniepokojona tym, że pewne grupy wykorzystują naklejki do promowania nienawiści i nietolerancji. Szanujemy wolność słowa, ale musimy wspólnie stać po stronie takich wartości jak różnorodność i tolerancja. #WszyscyJesteśmyRówni” musiała wywołać raczej nerwową atmosferę w polskim MSZ. Sprawa tych zasranych wlepek miała ciąg dalszy, bowiem Empik i BP uznały, że jeżeli GazPol doda do gazety tę wlepke, to oni wycofają ten numer ze sprzedaży (jeżeli jakaś jeszcze firma się z tym ogłosiła, to mi to umknęło). Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że prawy sektor, który chwilę temu zakochał się w „klauzuli sumienia dla przedsiębiorców” po deklaracji Empiku i BP dokonał aktu zesrania się ze złości, acz wartym nadmienienia jest fakt, że Pan Jerzy z Ordo Iuris oznajmił, że w sumie to cieszy się z tego, że dzięki Ordo Iuris Empik może korzystać z wolności gospodarczej i odmówić sprzedaży GazPola bez narażania się na sankcje karne. Aczkolwiek była to wyjątkowa reakcja, bo praktycznie cały prawy sektor pogrążył się w lamencie nad lewacką cenzurą. Całemu prawemu sektorowi dedykuje moje najszczersze nawet mi was, kurwa, nie żal, dzbany.


Skoro zaś poruszony został temat „lewackiej cenzury” wróćmy na moment do pani Magdy (tej od Ordo Iuris), która na swoim ćwitrze opublikowała kolejną łamiącą wiadomość: „Choć tyle słyszymy od lewicy jak to jej chodzi wyłącznie o to, by kobiety miały "wybór", to jak ktoś przychodzi do kliniki aborcyjnej oferując kobietom pomoc i przedstawiając inne opcje niż aborcję, to kończy jak dwójka Franciszkanów, która kolejny raz została aresztowana.”. Wpis był opatrzony zdjęciem zglebowanego typa, którego właśnie skuwał policjant. Temat dość szybko podchwyciły mendia narodowe i na portalu TVP Info można było przeczytać artykuł pt. „Rozdawali róże i oferowali wsparcie. Zakonnicy aresztowani w klinice aborcyjnej”. Zarówno pani Magda, jak i mendia narodowe całkowicie pomijają kontekst całej sprawy. Tym kontekstem jest fakt, że zygotarianie w USA (rzecz jasna nie tylko tam, ale ten konkretny „atak lewackiej nietolerancji” miał miejsce w Stanach Zjednoczonych) mają długą historię czegoś co nosi nazwę „anti-abortion violence”. Amerykańscy zygotarianie w ramach walki o życie dokonywali zabójstw, porwań, podpaleń, zamachów bombowych, napadów i tak dalej i tak dalej. „Walka o życie” osiągnęła taką skalę, że Departament Sprawiedliwości w USA uznał ją za terroryzm. W 1994 w USA weszła w życie ustawa (czy jak się to tam u nich nazywa) o nazwie „Freedom of Access to Clinic Entrances Act” (nie będę próbował tego tłumaczyć), która to ustawa regulowała między innymi to, co wolno, a czego nie wolno zygotarianom. W telegraficznym skrócie, wolno im protestować na zewnątrz klinik, nie wolno im blokować wejścia do klinik/etc. Pogrzebałem trochę w internetach i (co za brak szoku) okazało się, że zygotarianie zostali aresztowani w oparciu o przepisy zawarte w wyżej wymienionym dokumencie. Potem wyczytałem również, że zarzuty uchylono, bo oskarżenie nie dotrzymało jakiegoś tam terminu (ponieważ się nie znam, to się nie będę wypowiadał). Nie zmienia to faktu, że aresztowanie tych konkretnych zygotarian nie ma, kurwa, nic wspólnego z „lewacko nietolerancjo” tylko z obowiązującymi w USA przepisami. Wartym nadmienienia jest fakt, że wprowadzenie tych przepisów przełożyło się na spadek liczby aktów przemocy dokonywanych przez zygotarian w ramach „ochrony życia”.


W zeszłym tygodniu w Białymstoku odbył się pierwszy Marsz Równości, w trakcie którego doszło do ataków na uczestników Marszu. Reakcje prawego sektora osiągnęły taki poziom, że po raz kolejny wyjebało skalę. Zaczęło się od tego, że jeden z mediaworkerów z TVP, Daniel Liszkiewicz, dowodził, że na filmiku, na którym Sebixy obijają jednego z uczestników Marszu wcale nie widać obijania, ale wręcz ustawkę. Pod jego wpisem wyrzygała się cała masa domorosłych specjalistów ds. analizowania filmików, na których ktoś kogoś napierdala, którzy komentowali, że „hoho, panie, jakby ten kopniak był na serio, to by kopniętemu głowę urwało” (to praktycznie dosłowny cytat) i tak dalej i tak dalej. Tym samym narracja szła w stronę „nic się nie stało, bo prowokacja”. Ponieważ policja zaczęła zatrzymywać Sebixów i widać było, że narracja się raczej nie utrzyma, prawy sektor przestawił wajchę i zaczęło się pierdolenie o tym, że no może ktoś tam kogoś pobił, ale przecież mniejszościom seksualnym to już dawno chodzi o to, żeby je ktoś bił, więc chcącemu nie dzieje się krzywda i #WinaLGBT. Nie będę w tym kawałku Przeglądu cytował tych spierdolonych cytatów, bo sama lektura tychże mnie po prostu wkurwia mimo tego, że mam sporo lat doświadczenia w obcowaniu z prawicowym pierdoleniem. W trakcie rozmowy z jednym ze znajomych lewaków zdałem sobie sprawę z czegoś, co jest raczej oczywistą oczywistością, ale mimo tego mi to po prostu umykało. To nie jest tak, że ludzie, którzy wysrywają z siebie takie, a nie inne komentarze („hehe, ustawka, hehe, zmyj se ketchup z twarzy”etc.) robią to ze względu na różnice światopoglądowe. To są po prostu źli ludzie. Gdyby urodzili się w czasach PRL-u i dorwaliby się wtedy do koryt, tłumaczyliby, że nie ma czegoś takiego jak opozycja, są tylko opłaceni przez Zachód prowokatorzy. Protestujących nazywaliby wywrotowcami. To jest ten sam stan umysłu, który kazał aktywowi partyjnemu tłumaczyć ludziom, że to nie tak, że kogoś tam pobito na śmierć, nic z tych rzeczy, on po prostu spadł ze schodów. Mam niejasne przeczucie, że większość członków PZPR brzydziłoby się tym, co odpieralają teraz „antykomuniści”, którzy „walczą z komuną” pierdylion lat po tym, jak PRL odszedł w niebyt. Szczerze mnie zadziwia absolutny wręcz brak refleksji dzisiejszej prawicy, która potrafi pierdolić o tym, że „Partia Razem to neoleniniści” (tzn. w sumie każdy, kto nie z Mieciem, ten komuch, acz partii Razem obrywa się chyba najbardziej), a jednocześnie nie dostrzega własnych zachowań, które sugerują, że bardzo dobrze odnaleźliby się po stronie partyjnego betonu przed 1989. Tak okołotematowo, czasem w rozmowach na temat tego konkretnego Marszu przewija się taka myśl, że w sumie to wiadomo, że Białystok jest specyficzny i po co oni tam poszli, skoro wiedzieli, co się tam będzie działo. Tylko widzicie, myślenie takimi kategoriami to godzenie się na to, że prawie 300-tysięczne miasto w Polsce jest strefą „no-go” dla części społeczeństwa. Insza inszość to fakt, że z części okopów antyPiSu od jakiegoś czasu dochodzą głosy w myśl których mniejszości seksualne powinny sobie dać na wstrzymanie, bo najważniejsze jest (a jakże) odsunięcie PiSu od władzy, a oni swoimi „ekscesami” przykładają rękę do kolejnej kadencji PiSu. Of korz, ekscesem jest wszystko, począwszy od tego, że mniejszości seksualne upominają się o swoje prawa, a na „Waginie Na Kiju” kończąc. Do tych ludzi nie dociera, że w swoim dążeniu do „odsunięcia PiSu od władzy” zaczynają ten PiS przypominać. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Lech Kaczyński zakazując Parady Równości w Warszawie motywował swoją decyzję „względami bezpieczeństwa”. Kończąc ten wątek odniosę się do kolejnej odmiany prawackiego spierdolenia, która przypomniała mi się w momencie, w którym wspomniałem o „Waginie Na Kiju”. Otóż po tym, co się działo w Białymstoku, mogliśmy się dowiedzieć, że w sumie to chujowo, że Sebixy biły ludzi, ale nie możemy zapominać o tym, że wcześniej ludzie sobie żartowali z uczuć katolików. Śmiem twierdzić, że żadna z osób, które pierdoliły takie głupoty nigdy nie padła ofiarą pobicia, bo każdy, kto miał styczność z jakąkolwiek formą przemocy fizycznej bez problemu wskaże różnice między obrazą uczuć jakichkolwiek a pobiciem.


Parę dni temu, Tomasz Sakiewicz opublikował na swoim ćwitrze następujący wpis: „Napaść na biuro Klubów „Gazety Polskiej”. Nieznani sprawcy oblepili drzwi wlepkami LGBT”. Zapytałem go o to, czy któraś z organizacji terrorystycznych już się przyznała do zamachu, ale do tej pory nie doczekałem się odpowiedzi. Domyślam się, że to dlatego, iż Sakiewicz siedzi w bunkrze z obawy przed kolejnym zamachem wlepkowych terrorystów.


Źródła:




https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1144882620620267521



wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24945822,ordo-iuris-kontra-ikea-tomasz-k-w-wiadomosciach-ziobro.html


https://twitter.com/jbrudzinski/status/1138085234950496256


http://www.tokfm.pl/Tokfm/7,103087,24943475,ludzie-z-energi-wplacali-na-kampanie-pis-w-tym-na-kacpra-plazynskiego.html

https://twitter.com/r_czarnecki/status/1146078648765747201







https://twitter.com/RafalWos/status/1148913794300678145



https://twitter.com/MagdaKorzekwa/status/1150663193137745920



https://en.wikipedia.org/wiki/Freedom_of_Access_to_Clinic_Entrances_Act

Uwaga natury ogólnej, sprawą aresztowanych zygotarian zajmowały się jedynie zygotariańskie portale. Miejcie to na uwadze, zanim klikniecie w poniższy link:

https://www.liveaction.org/news/dc-judge-dismisses-priest-activist-abortion-center/

Nie wrzucam do źródeł żadnych linków do wypowiedzi prawicowych idiotów, którzy nabijali się z ofiar aktów przemocy dokonywanych przez Sebixów w Białymstoku, ponieważ niech ich autorzy spierdalają. 

https://twitter.com/TomaszSakiewicz/status/1154677513358061568











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz