czwartek, 10 stycznia 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #44

Moje podejrzenia się potwierdziły. KTOŚ WYDAŁ NA MNIE ZLECENIE i dlatego trochę potrwało to pisanie. Wątki będą się pojawiały achronologicznie, bo czasem ciężko ustalić, w którym momencie rozpoczęła się jakaś inba. Also, chyba już nigdy nie napiszę „ej, ciąg dalszy za moment”, bo potem zawsze wjeżdża rzeczywistość i mówi: „You, shall not pass!”. Od razu uprzedzam, że będzie dużo o Warszawie, bo tam teraz sporo fuckupów.


Zaczniemy od mojego ulubieńca, Chłopaka z Bloku (i Z Biedniejszej Rodziny) Patryka Jakiego, który po przerwie (spowodowanej poniesieniem sukcesu w Warszawie) wrócił do tego, co mu wychodzi najlepiej, czyli pompowania własnego balonu propagandowego. Ja przepraszam, że ja tak mało subtelnie, ale skoro Chłopak z Biedniejszej Rodziny jest mało subtelny, to po chuj ja mam się wysilać. Oddajmy głos głównemu zainteresowanemu: „Mimo że przegrałem wybory, to mieszkańcy wyznaczyli mi rolę w opozycji i to z potężnym mandatem. Ćwierć miliona warszawiaków, którzy na mnie głosowali, będą mieć silny głos w Warszawie. Przygotowuję nowe projekty dla stolicy. Będziemy tak aktywną opozycją, jakiej jeszcze PO w Warszawie nie widziała.” Ja to co prawda prosty bloger z Podkarpacia jestem, ale wydaje mi się, że nie trzeba startować w wyborach, żeby mieć prawo do hejtowania polityków, którzy robią coś, co się nam nie podoba. Ta wypowiedź Jakiego ma jedynie za zadanie przypomnieć ludziom, że „heloł, dużo głosów zebrałem”. To trochę tak, jakbym ja napisał „wyznaczono mi rolę hejtera i to z potężnym mandatem, 36 tysięcy polubiaczy na FB i 5 tysięcy followersów na TT będzie mieć silny głos w polskich internetach!". Niby można, ale mogłoby to wyjebać skalę na żenadometrze. Po co więc Jaki non stop nawija o tym, ile on głosów zebrał? IMHO, przyczyny są dwie. Primo, Jaki walczy o miejsce na listach do PE. Warszawski paśnik mu co prawa odjechał, ale europoseł nie pracuje za grosze, więc Jaki by się mógł w PE odkuć. W tym kontekście powtarzanie mantry „ćwierć miliona głosów na mnie oddano” można przetłumaczyć na „kurwa, patrzcie, jaki jestem popularny, przeca bylibyście idiotami, jakbyście mi nie dali 1-ki, bo stracilibyście lokomotywę wyborczą!”. Secundo, Jaki musi pierdolić o tych swoich głosach i o „mandacie” ze względu na to, że „korytowa” mentalność sprawiła, że nie startował w wyborach do Rady Miejskiej. Gdyby był miejskim radnym, to nikt by nie próbował podważać jego „mandatu”, a tak jest tylko byłym kandydatem na prezydenta. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że jego mandat był na tyle „potężny”, że wybory rozstrzygnęły się w pierwszej turze, a jego kontrkandydat miał prawie 2 razy więcej głosów (ergo, jego mandat jest jeszcze bardziej POTĘŻNY [niby mógłbym napisać w tym miejscu coś o hrabonszczu, ale nie wiem, czy nie byłoby to zbyt hermetyczne]). Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, tedy napiszę jeno tyle, że decyzja Jakiego o niekandydowaniu do rady była logiczna (biorąc pod rozwagę fakt, że politycy jego pokroju walczą głównie o kasę i stołki). Wiadomo było, że dostałby się do tej rady bez problemu, a prócz tego byłby lokomotywą wyborczą. Tylko, że gdyby się dostał, automatycznie straciłby mandat poselski, a trzeba wam pamiętać, że poseł zarabia znacznie więcej niż radny (nawet warszawski). Of korz, to nie jest tak, że tylko Jaki nie startował do RM, żeby nie stracić mandatu, ale do tej pory chyba żadna z takich osób nie tłumaczyła po przejebanych wyborach, że „będzie opozycją, bo mandat społeczny”. Tak sobie dumam, że fajnie by było, gdyby dziennikarze grillowali takich kandydatów (z dowolnej partii i „strony”) w temacie tego, że skoro tak im na danym mieście zależy, to czemu nie kandydują równolegle do rady miasta? Tzn. wiadomo, że chodzi o pieniądze, ale fajnie by było posłuchać tłumaczeń. Można się oczywiście zastanawiać nad tym, po chuj mu ta Warszawa, skoro chce iść do PE (bo mógłby się przecież skoncentrować na przygotowaniach do kampanii), ale właśnie po ten chuj mu Warszawa. Najprawdopodobniej ( tutaj sobie gdybam) chciałby dostać 1-kę w Wawie, bo jednak sporo głosów tam zebrał. Że co? Że zajmowanie się sprawami miejskimi nie ma nic wspólnego z kampanią do PE? A jakie to ma znaczenie? Tu liczy się rozpoznawalność i budowanie przekonania u suwerena, że „coś się robi”. Rozliczanie obecnych władz Warszawy idealnie się do tego celu nadaje. Poza wszystkim innym, Jaki nie do końca ma pojęcie w temacie tego, czym się będzie zajmował. W wywiadzie „na świeżo” po wyborach powiedział, że: „Raczej nie będę ponownie ubiegał się o prezydenturę w stolicy, szanuję wyniki demokracji”. Nieco ponad miesiąc później zmienił zdanie i zapytany o to, czy będzie w przyszłości kandydował na prezia Wawy odpowiedział: „Nie wykluczam tego. Jest we mnie taka gotowość. Przegrana mnie wzmocniła” (potem było już tylko coachingowe gówno, więc cytat urwę w tym momencie). Z tego by chyba wynikało, że Patryk Jaki jednak „nie szanuje demokracji”, ale co ja się tam znam.


Się w tym miejscu przyznam, że poświęcam sporo uwagi Warszawie ze względu na to, że uwielbiam sytuacje, w których politycy narzekają na wyborców (no wiecie, „chuje są te wyborcy, bo zagłosowali nie tak jak trzeba”). Ponieważ Dobra Zmiana bardzo, ale to bardzo liczyła na odbicie Warszawy, ból dupy dobrozmianowiczów (najprawdopodobniej związany z nieobjęciem stołków) przyjmuje gargantuiczne wręcz rozmiary. Pozwolę sobie zacytować dwie wypowiedzi Chłopaka z Bloku (który zapodał prawdziwego combosa w jednym wywiadzie i pewnie niewiele brakło, żeby przeszedł w tryb „Full Stonoga”). Zazwyczaj rzucam w miarę krótkie cytaty, ale jak się zaraz przekonacie, pierwsza wypowiedź jest zbyt dobra, żeby cokolwiek z niej uronić: „Nie ukrywam, że tak po ludzku mam w sobie wielką złość. Mam przekonanie, że pracowaliśmy ciężej, narzucaliśmy ton debacie, mieliśmy ciekawsze propozycje, byliśmy bardziej kreatywni, a oni mieli słaby program składający się z niezrealizowanych obietnic Hanny Gronkiewicz-Waltz. Ja chodziłem do wszystkich mediów, Rafał Trzaskowski tylko do swoich. Ja chciałem bezpośredniego starcia i debaty jeden na jeden, a Trzaskowski jej unikał. Ja rozszerzałem swoje zaplecze, on zamykał się na prawą stronę, a mimo to wygrał.”. Potem było już tylko, kurwa, lepiej: „Wielu obserwatorów i Polaków ma poczucie, że warszawski wynik nie jest sprawiedliwy. Ja jednak przyjmuję go z pokorą i dalej wyrażam gotowość współpracy z prezydentem Trzaskowskim dla Warszawy.” Ta sytuacja zasługuje na moje ulubione zajęcie pt. „what if”. Wyobraźmy sobie co by się stało, gdyby Komorowski półtora miesiąca po przejebanych wyborach rzucił, że "w sumie to on miał lepszą kampanię, a mimo tego ten drugi wygrał i, że w sumie to wielu obserwatorów i Polaków ma poczucie, że wynik wyborów nie jest sprawiedliwy”. Moim zdaniem, były prezydent miałby zamaszyście przejebane po takim występie. Tutaj zaś mamy gagatka, który przejebał w pierwszej turze (olbrzymią różnicą głosów), który tłumaczy, że wyborcy nie dorośli do jego prezydentury i praktycznie na nikim nie robi to wrażenia. Tak swoją drogą, nie mam problemu z uwierzeniem w to, że część obserwatorów/influencerów pierdoli o tym, że wynik nie jest sprawiedliwy, bo jak się przez całą kampanię opowiadało, że „Jaki wygra, bo ma lepszą kampanię/etc” (obstawiam, że spora część z tych ludzi w to szczerze wierzyła), to można się potem załapać na dysonans poznawczy. Nie wspominając o tym, że taki obserwator może zdobyć odznakę srogiego przygłupa. Wracając do samego Jakiego, mnie na serio bawi ta jego „wielka złość”, która wynika z tego, że jego zdaniem miał lepszą kampanię. Prawda jest bowiem taka, że „lepsza kampania” to taka, która kończy się sukcesem wyborczym i nie ma znaczenia to, ile kosztowała i ile osób udało się do niej ściągnąć. Ten wywiad, który wam polecam z całego serca, to szczere złoto jest. Jaki tam również klaruje, że gdyby doszło do drugiej tury to w niej „wszystko mogło się zdarzyć”. Chłopak z Biedniejszej Rodziny zachowuje się tak, jakby te wybory przejebał paroma procentami, do niego chyba na serio nie dociera skala wpierdolu, który dostał. Nie dociera do niego również to, że Wawa go po prostu nie chciała. Nie dociera to do niego tak bardzo, że odpowiedzialność za swoją porażkę zrzuca na PiS i się wam przyznam do tego, że ciekaw jestem, kiedy się na niego partia wkurwi za to. Tzn. wkurwieni są na niego na pewno, bo tak samo jak on uważa, że PiS mu popsuł wszystko, tak samo partia może uważać, że Warszawa była do wzięcia, ale Jaki to zjebał. Mnie ciekawi jedynie to, czy partyjne wkurwienie zostanie „upublicznione” i czy wypowiedzi Jakiego będą miały dla niego konsekwencje (i np. nie dostanie miejsca na listach do PE).


Ok, teraz już przechodzimy do ostatniego wątku warszawskiego, aczkolwiek w tym przypadku Warszawa będzie tłem raczej. Bo więcej będzie o zajebiście zmiennych poglądach polityków (i mediaworkerów) Dobrej Zmiany. Politycy owi (i mediaworkerzy) od 2015 roku (konkretnie zaś od „po wyborach”) konsekwentnie budowali narracje, że PiSowi wolno wszystko, bo wygrał wybory i ma samodzielną większość parlamentarną. Krytyka poczynań partii rządzącej (wprowadzania idiotycznych ustaw, sejmowy zamordyzm/etc) odbijała się od muru „suweren podjął decyzje, więc zamknąć ryje, tępe chuje”. Narracja ta była niezmienna, niezależnie od tego, jakimi idiotyzmami raczyła nas partia rządząca  - „skoro suweren zagłosował tak, a nie inaczej, to znaczy, że sobie tego życzył”. Mamy więc mechanizm prosty jak budowa cepa: odpowiednia liczba mandatów w Sejmie oznacza, że opozycja ma zamknąć mordę, bo jak tego nie zrobi, to znaczy, że się nie może pogodzić z wynikiem wyborów (ten sam mechanizm odnosi się do dziennikarzy/etc krytykujących dobrą zmianę). Najmniejszym zaskoczeniem świata jest to, że w sytuacji, w której wygrywa „kto inny”, PiS i rządowi mediaworkerzy momentalnie zapominają o własnej narracji. Pięknym przykładem jest okładka ostatniego numeru do „Do Rzeczy”, na której zamieszczono „łamiącą wiadomość”: Warszawa – Poligon Totalnej Opozycji. Nowy prezydent Rafał Trzaskowski spycha stolicę na lewo”. Od czego by tu? Może od tego, że używanie określenia „totalna opozycja” w kontekście Warszawy, w której opozycją jest PiS, to cokolwiek nieprzemyślane działanie? Idźmy dalej. Kiedy PiS bawił się we wprowadzanie w Polsce fundamentalistycznego zamordyzmu (vide propsowanie ustaw napisanych przez Ordo Iuris, uwalenie programu in vitro, przywrócenie recept na pigułki „dzień po”/etc), „Do Rzeczy” jakoś tak nie wrzucało okładek „Polska, poligon PiS-u. Nowy rząd spycha nasz kraj na prawo”.  Nic z tych rzeczy, bo przecież PiS miał „mandat społeczny”, bo przecież „wygrał wybory demokratyczne”, więc może robić to, co chce. Obserwując oburzonko prawicy, można dojść do wniosku, że zdaniem tejże w Wawie nie było demokratycznych wyborów i dlatego, Trzaskowski (i Rada Miasta) nie mają prawa do realizowania obietnic wyborczych. To jest w sumie w chuj zabawne, bo rządowe media od początku kampanii tłumaczyły ludziom, że Trzaskowski „to lewak i będzie lewaczył Warszawę” (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że dla betonowego elektoratu dobrej zmiany „lewakiem” mógł być nawet członek Nowoczesnej). Ponieważ Trzaskowski te wybory wygrał, można by było odnieść wrażenie, że Warszawa sobie tego „lewactwa” życzy, nieprawdaż? Nic z tych rzeczy, albowiem, jak to pięknie napisano na moim ukochanym portalu (w Polityce): "Patryk Jaki w kampanii wyborczej ostrzegał, że Rafał Trzaskowski będzie realizował wizję „Warszawy ideologicznej”". W tym miejscu poczynię dygresję jedną, żeby nikt mi tu na zawał nie pierdolnął. Nie, to nie jest tak, że ja porównuje Tramwaj Różnorodności do projektów ustaw pisanych przez fundamentalistów z Ordo Iuris, bo tutaj nie ma absolutnie żadnej symetrii. Mnie chodzi jedynie o belkowokizm prawicy. Idźmy dalej. Wyniki wyborów do Rady Miejskiej w Wawie to był kolejny nokaut dla PiSu, bo Koalicja Obywatelska zgarnęła 40 mandatów w 60 mandatowej radzie (PiS ma ich 19, a jeden zdobyła Monika Jaruzelska). Skalę porażki doskonale obrazuje to, że mimo olbrzymich nakładów na kampanię/etc – PiS stracił 5 mandatów (w kadencji 2014-2018 miał ich 24). KO ma więc 2/3 mandatów w radzie. W Sejmie, oznaczałoby to samodzielną większość konstytucyjną. Pora więc na moją ulubioną zabawę: jak zachowywałby się PiS, gdyby miał samodzielną większość konstytucyjną i jak bardzo mielibyśmy wszyscy przejebane. Tak nawiasem mówiąc, ten niezbyt dobry wynik wyborów PiS do RM może być kolejną z przyczyn, dla których  P O T Ę Ż N Y M mandatem społecznym do bycia opozycją ma być wynik Jakiego (o wyniku wyborów do RM raczej cicho jest). Nie trudno przewidzieć, że taki, a nie inny wynik sprawi, że platformersom sodówa do łbów uderzy. Tzn. do tej pory mieli większość samodzielną, ale teraz mają jeszcze więcej mandatów. W grudniu usiłowano majstrować przy czymś, co się zwie „bonifikata na przekształcenie użytkowania”. Nie chce mi się tutaj wdawać w szczegóły (co to za bonifikata/etc), więc skupię się na tym, co się działo „dookoła”. Otóż, przed wyborami Rada Miasta uznała, że w sumie to warto by było zrobić tak, żeby bonifikata była wyższa (98%). Po wyborach się Radzie Miasta odmieniło i uznała, że jednak będzie to 60%. Nie trzeba być ekspertem do spraw bonifikat, żeby uznać tego rodzaju działania za cokolwiek idiotyczne. Jeżeli bowiem uważano, że bonifikata powinna być niższa, to po chuj ją zmieniano przed wyborami? Tzn. wiadomo, że ją zmieniano, bo kiełbasa wyborcza, ale tego rodzaju wolty, to już lekka przesada. Co zrozumiałe, PiS momentalnie zaczął rozkręcać inbę w tym temacie (do której przyłączyli się dziennikarze i influencerzy). Po krótkiej gównoburzy KO się wycofała i zadecydowano, że „będzie tak, jak było”. No i w trakcie sesji, na której się wycofywano doszło do sytuacji rodem z Sejmu. Zapodano głosowanie, ale nie udzielono głosu opozycji (sprawdzić, czy nie Sala Kolumnowa). I w tym momencie wchodzi Sebastian Kaleta, cały na biało: „Gigantyczny skandal na sesji Rady Miasta. Na mównicę wszedł @trzaskowski_, radni opozycji zgłosili się do głosu, a Przewodnicząca bez mrugnięcia okiem wbrew statutowi odebrała jakąkolwiek możliwość zabrania głosu w sprawie.#Konstytucja?”. I w tym momencie wchodzi reszta internetu cała na biało i mówi „Sebastian, weź spierdalaj” i przypomina mu jego własne wypowiedzi i działania partii, z której list startował do Rady Miasta. Ponieważ PiS zablokował mównicę, Kalecie wrzucono screen z jego własną wypowiedzią: „Wiele widzieliśmy w polskim sejmie, ale blokowanie i zajmowanie pulpitu marszałka? Brak szacunku do izby. Opozycji puściły nerwy”. Niestety, nie można powiedzieć, że „historia lubi się powtarzać”, bo nikt nie twierdził, że blokada mównicy na sesji rady to „próba obalenia legalnie wybranych władz Warszawy”. Parafrazując klasyków: „respektowanie woli suwerena kończy się w momencie, w którym suweren zagłosuje nie tak jak trzeba”. Gwoli ścisłości: nie, nie jestem zwolennikiem tego rodzaju akcji (odbieranie głosu), ale z drugiej strony, politycy Zjednoczonej Prawicy nie mają, kurwa, najmniejszych podstaw do tego, żeby się takich metod czepiać, bo to trochę tak, jakby znany złodziej aut się publicznie żalił, że ktoś mu zajebał kołpaki na parkingu.


W jednym z poprzednich Przeglądów sygnalizowałem, że będę się pochylał nad tym, co się dzieje w sprawie afery KNF. Pamiętacie chyba, jak politycy partii rządzącej i rządowi mediaworkerzy tłumaczyli, że w sumie to nie ma mowy o żadnej aferze KNF/etc? Mieli racje. To, że tymczasowo aresztowano kolesia od banku za złotówkę, a potem wyjebano z KNF Zdzisława Sokala (tego od „planu Zdzisława”) dobitnie o tym świadczy. Tak zupełnie bez żadnego trybu przypominam, że CBA tak bardzo się śpieszyło z przeszukaniem biura byłego szefa KNF, że ten sobie mógł tam parę godzin posiedzieć. Dla równowagi, zatrzymano (a potem wypuszczono po przesłuchaniu) również poprzedniego szefa KNF (i jego współpracowników). W tym byłego wiceszefa Wojciecha Kwaśniaka, tego samego, którego prawie zamordowali zbóje nasłani przez ziomków ze SKOKu. Ponieważ jakoś trzeba było się odnieść do tego pobicia, zajęli się tym Zbigniew Ziobro i Grzegorz Bierecki. Ten pierwszy powiedział, że do pobicia doszło, bo KNF „rozzuchwalała przestępców”, a ten drugi dodał, że: „To nie jest tak, że bandyta zawsze bije tego dobrego”. Tak zgadliście, to pora na moją ulubioną zabawę. Wyobraźmy sobie, jakie by były reakcje PiSowców, gdyby ktoś po zabójstwie Marka Rosiaka powiedział, że „to nie jest tak, że bandyta zawsze zabija tego dobrego”. Zapewne uznano by to wtedy za przejaw skrajnego spierdolenia. Rzecz jasna, wypowiedzi na temat Kwaśniaka to nie jest żadne spierdolenie, to po prostu Dobra Zmiana.


Jakiś czas temu w Sejmie (w którejś z komisji) odbyła się pogadanka o fake newsach. W trakcie tejże pogadanki przedstawiciel Ministerstwa Cyfryzacji (nie nie, to nie będzie o Andruszkiewiczu, acz, jak się zaraz przekonacie, jego pojawienie się w MC idealnie wpasowuje się w „politykę” tejże instytucji [zaś o Andruszkiewiczu będzie w kolejnym Przeglądzie]) powiedział był: „Nie popieramy kierunku ustawodawstwa niemieckiego w zakresie walki z dezinformacją w sieci, czyli nadmierną nadaktywność w niszczeniu informacji „fake'owych” - spowoduje to ograniczenie wolności słowa, a my chcemy tę wolność wspierać i krzewić.” Tak, dobrze przeczytaliście, nie można zwalczać fake newsów, bo wolność słowa. Hejtowanie walki z fake newsami przez rząd Prawa i Sprawiedliwości nie powinien nikogo dziwić. Szczególnie w kontekście tego, że fake newsowa szybkostrzelność rządowych mendiów jest tak wysoka, że ponoć Amerykanie się zwrócili do naszego rządu, bo chcą udoskonalić system Gatlinga. Co ciekawe, dzień później w temacie fake newsów wypowiedział się marszałek Karczewski i trochę się partii rządzącej przekaz rozjechał: „Wolność słowa to nie przyzwolenie na kłamstwo, a kłamstwo nie może być sposobem na polityczny i publiczny byt. Kropka.” Równie ciekawe jest to, że wypowiedź Stanisława Karczewskiego nie ma mocy sprawczej, bo rządowe mendia nadal nadają.


Mój ukochany portal potrafi dostarczyć. Pod koniec listopada (trochę archeologii nie zaszkodzi) jarano się na tym portalu wypowiedziami z gatunku: „Czy Rosja jest wrogo nastawiona do Francji? Nie jest. Dlaczego mamy się jej więc obawiać? To UE jest wrogo nastawiona do Rosji. Nałożyła na nią sankcje. Na Ukrainie doszło w 2014 r. do puczu.” (…) „Liderce Zgromadzenia Narodowego nie podoba się także pomysł Europejskiej Armii, który forsuje Macron. Na co komu ta armia? By prowadzić wojnę z Rosją? Z Chinami może? No bo z kim?” Tam jest tego znacznie więcej, ale to wystarczy. Hejtowanie majdanu mnie wcale nie dziwi z racji prorosyjskiego skrzywienia Le Pen. Janukowycz był ziomem Putina, więc Majdan, który doprowadził do ucieczki Janukowycza do Rosji, nie może się podobać żadnemu proputinowskiemu politykowi. Znacznie bardziej zabawna jest wypowiedź odnosząca się do Europejskiej Armii. No bo, hehehe, po co nam ta armia, hehehe z kim my będziemy wojować? Tej samej argumentacji można by użyć w przypadku armii poszczególnych krajów. Po co nam te armie? Z kim będziemy wojować? Ze sobą nawzajem? O tym, że w podobny sposób można shejtować NATO, wspominać chyba nie trzeba. Podziwiam polską prawicę za to, że potrafi ona propsować polityków, których ewentualne rządy byłyby straszliwie chujowe dla Polski tylko dlatego, że od czasu do czasu powiedzą coś, co akurat jest zgodne z linią partii rządzącej. Ta sama prawica zajmuje się sraniem na polityków, którzy są dla nas raczej mało szkodliwi. Tzn. zdaniem prawicy są oni bardzo szkodliwi (sprawdzić czy Merkel nie usiłuje zabić Polaków przy pomocy islamistów), więc niech spierdalają. Żaden z tych wielce, kurwa, uczonych mężów nie zastanowi się nawet przez chwilę nad tym, co by się działo, gdyby np. w Niemczech władze przejęła opcja, która postanowiłaby powstać Niemcy z kolan i której politycy uznaliby, że warto być chujem dla samego bycia chujem.


Bycie chujem dla samego bycia chujem, prowadzi nas do kolejnego tematu, którym było uwalenie przez rząd Dobrej Zmiany zakupu Caracali. Ta decyzja nie miała żadnych podstaw merytorycznych, chodziło po prostu o tupanie nóżką. Jeżeli ktoś miał wątpliwości w tej materii, to minister Błaszczak je ostatecznie rozwiał. Zaczęło się od tego, że Węgry zdecydowały się na zakup Caracali. O Orbanie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest frajerem (rym niezamierzony), tak więc ten zakup się Węgrom musi „kalkulować”. Dla nikogo nie było zaskoczeniem to, że MON został momentalnie zgrillowany w tym temacie. Tyle tytułem wstępu, teraz oddajemy głos szefowi MON: „Mamy dwie fabryki - w Świdniku, jest to fabryka Leonardo produkująca śmigłowce, w Mielcu to fabryka Sikorskiego, teraz właścicielem jest Lockheed Martin produkująca śmigłowce
(...) Nie ma w Polsce miejsca na trzecią fabrykę, czy też montownię, gdyż wprowadzenie tego trzeciego podmiotu oznaczałoby zamknięcie czy to Świdnika czy to Mielca, więc zlikwidowanie miejsc pracy (…) Węgrzy nie mają fabryk produkujących, czy też montujących śmigłowce”
. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że to są mocne słowa, jak na członka partii, która twierdzi, że w Polsce można najebać lotnisk jak TVP fejków i nie będzie to miało żadnych negatywnych konsekwencji. Ponieważ złośliwość jest mi obca, napiszę jedynie tyle, że gdyby argumentacja Błaszczaka była sensowna, to Węgry by nie chciały tej montowni/fabryki. Skoro bowiem do tej pory jej nie mieli, to znaczy, że nie ma tam miejsca nawet na jedną fabrykę, bo nie ma zapotrzebowania, nieprawdaż? Ja się w tym miejscu przyznam, że nie jestem specjalistą od rynku śmigłowców, ale wydaje mi się, że jeżeli dodatkowa montownia/fabryka wystawiona w Polsce miałaby dla nas stanowić problem (ze względu na zbyt małe zapotrzebowanie na tego rodzaju obiekty), to takim samym problemem będzie montownia/fabryka na Węgrzech.


Po obejrzeniu „Kleru” zastanawiałem się nad tym, czy aby nie ma tam odniesień do „Kapelana Solidarności”. Na początku grudnia okazało się, że mogę się już przestać zastanawiać, bowiem w „Dużym Formacie” pojawił się reportaż o tytule, który jest z gatunku self-explanatory: „Sekret Świętej Brygidy. Dlaczego Kościół przez lata pozwalał księdzu Jankowskiemu wykorzystywać dzieci?”. Nie będę się w tym miejscu skupiał na reportażu, dodam jedynie od siebie tyle, że przeznaczony jest on dla ludzi o mocnych nerwach. Jednakowoż nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował odpowiedzieć na pytanie będące tytułem reportażu. Dlaczego Kościół to robił? Z dwóch przyczyn. Po pierwsze dlatego, że mógł (a było to dla tej organizacji znacznie łatwiejsze niż przyznanie, że jedna z „ikon” była pedofilem). Po drugie zaś dlatego, że Kościół miał wyjebane na ofiary. Poza wszystkim innym, tuszowanie skandali pedofilskich ma w Kościele dość długą tradycję, a wiadomo, że Kościół tradycją stoi. Reakcja tejże instytucji na reportaż była raczej łatwa do przewidzenia. Otóż kuria oświadczyła, że: „W związku z artykułem dotyczącym śp. ks. prałata Henryka Jankowskiego, (zm. w roku 2010), opublikowanym w „Dużym Formacie” oraz z komentarzami i trwającą dyskusją medialną, informujemy, że do Kurii Metropolitalnej Gdańskiej, na przestrzeni ostatnich 10 lat (2008-2018), nie wpłynęły żadne doniesienia potwierdzające zarzuty podnoszone w mediach.”. To oświadczenie to prawdziwy majstersztyk. Czy kuria napisała, że Jankowski jest jej zdaniem winny? Nie. Czy napisała, że jest niewinny? Nie. Jeżeli komuś znudził się eksperyment myślowy Schrodingera, zamiast niego może używać tego oświadczenia. Jedyne, co z niego wynika, to tyle, że w latach 2008-2018 nie było żadnych doniesień. Z tego wynika, że przed 2008 mogło ich być tyle, ile diabłów mieści się na łepku od szpilki, a mimo tego, oświadczenie nie byłoby nieprawdziwe. Ponieważ mamy do czynienia z polskim Kościołem, impossible is nothing i okazało się, że abp „flaszka” Głódź nie przeczytał oświadczenia kurii. Ów, jakże przemiły jegomość, na kazaniu w trakcie pasterki był łaskaw powiedzieć, że często godność kapłańska: „zarówno żyjących, jak i zmarłych – przez środowiska wrogie Kościołowi stawiana jest pod pręgierzem oskarżeń, zarzutów, pomówień, często na wyrost, na oślep, dla medialnego także efektu”. Ciekaw jestem, czy do kategorii „środowisk wrogich Kościołowi” należą również ofiary pedofilów w sutannach. 


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie „Kleru”, warto by było pochylić się nad tym, co miał do powiedzenia na temat tego filmu abp Gądecki, który produkował się w Polsacie. W trakcie rozmowy, zapytany o to, czy oglądał „Kler”, odpowiedział: „ja nie jestem pozbawiony rozumu”. Chwilę potem okazało się, że purpurat znacznie przeszarżował z samooceną. Kiedy dziennikarz zapytał go o to, czy jest zaskoczony tym, że „Kler” obejrzało kilka milionów widzów, purpurat z subtelnością właściwą swej kondycji intelektualnej odparł: „tak, tym jestem zaskoczony (...) Ale to mi wytłumaczyło sukces filmu "Żyd Süss" w okresie hitlerowskim. Kiedy nakręcono film mający denigrować Żydów. Oni zostali przedstawieni w trzech osobach. Według tych najgorszych, jakoby rzekomo ich skłonności. I to zostało tak zręcznie spreparowane, że ludzie byli tym wstrząśnięci i wielu ludzi odstręczyło to wtedy od Kościoła i ułatwiło postęp hitleryzmu”. Idiotyzm tej wypowiedzi jest do tego stopnia powalający, że najpierw się upewniłem, czy przypadkiem  jakiś dziennikarz czegoś nie pomylił. Po usłyszeniu tej wypowiedzi na własne uszy, przez jakiś czas zastanawiałem się nad tym, skąd wzięło się przekonanie Gądeckiego o tym, że nie jest pozbawiony rozumu. To, że Gądecki uznał, że ów film wielu ludzi „odstręczył od Kościoła”, można zrzucić na karb tego, że purpurat się zakiwał i pewnie miał powiedzieć, że od Żydów, ale lepkość tematyczna („prześladowanie Kościoła”/etc) mu się włączyła. Znacznie większym absurdem jest fragment, w myśl którego film „ułatwił postęp hitleryzmu”. Film ów pojawił się w kinach we wrześniu 1940 roku, czyli 7 lat po tym, jak Hitler został kanclerzem i trochę ponad rok po wybuchu II wojny światowej. Nie bardzo więc rozumiem, w jaki sposób ów propagandowy rzyg miał się przyczynić do „rozwoju hitleryzmu”, ale to być może dlatego, że nie jestem arcybiskupem. Osobną kwestią jest to, że purpurat buduje narrację, w myśl której Kościół w Polsce jest dziś w podobnej sytuacji co Żydzi w III Rzeszy 2 lata po Kryształowej Nocy. Tego się, kurwa, nie da ogarnąć.


Na sam koniec zostawiłem sobie przysłowiową cebulę na torcie. W rolach głównych radny Sebastian Kaleta. Otóż, w grudniu pan Sebastian zobaczył plakaty „świąteczne”, które pojawiły się w Warszawie i okazało się, że: „Święta Bożego Narodzenia Warszawa reklamuje symbolem, który przypomina stosowany w kulturze islamu półksiężyc (hilal).” Ponieważ pan Sebastian został bardzo szybko zjebany na funty za to, co napisał, uznał, że warto wytłumaczyć „co autor miał na myśli” (pan Sebastian pewnie zazdrości Naczelnikowi, bo Naczelnik ma ludzi od tego, żeby tłumaczyli, co chciał powiedzieć, kiedy powiedział to i owo, a on, pan Sebastian, musi się sam tłumaczyć). W jaki sposób tłumaczył się pan Sebastian? Otóż :„Grafik w mojej opinii przeszarżował. Chciał maksymalnie zlaicyzować plakat tak, że się zagapił i umieścił symbol, który może, lecz nie musi kojarzyć z inną religią.” Oraz: „Uważam, że grafik tak bardzo chciał na świątecznym plakacie uniknąć jakiegokolwiek symbolu kojarzącego się z religią, która jest źródłem tego święta (w tym przypadku gwiazdy betlejemskiej), że umieścił symbol, który może, lecz nie musi się kojarzyć z inną religią.”, a nawet: „element każdego plakatu niesie za sobą określoną symbolikę. Jednemu może kojarzyć się z tym, drugiemu z tamtym.”. Widać wyraźnie, że pan Sebastian się zorientował, że przegiął, ale dura przekaz sed przekaz, więc trza było brnąć dalej. Nie mam co prawda zbyt wysokiego mniemania o panu Sebastianie, ale nawet on nie byłby na tyle durny, żeby ten idiotyzm wymyślić samemu. Prawdopodobnie ktoś w PiSie uznał, że z racji zbliżającego się combo wyborczego, trzeba znowu odpalić fearmongering na pełnej kurwie i znowu zacząć straszyć Polaków muzułmanami. Tak, wiem, PiS nigdy nie przestał tego robić, ale w porównaniu do tego, co odpierdalano w 2015 i 2016 – partyjny przekaz nieco wyhamował. Teraz pewnie znowu ktoś wciśnie gaz w podłogę. Na okładce „Do Rzeczy” uśmiechnięta muzułmanka trzyma biały kwadrat, na którym grafik wrzucił napis: „Cała prawda o imigrantach w Polsce Tylko w „Do Rzeczy” Ilu ich naprawdę jest? Ilu przybyło ostatnio?”. Autorem artykułu jest jeden z najwierniejszych mediaworkerów dobrej zmiany, Wojciech Wybranowski. Prócz tego, w numerze można znaleźć artykuł pt. „EUROPA MA DOŚĆ” z leadem: „Coraz częstsze przypadki mordów, gwałtów i kradzieży dokonanych przez przybyszy z krajów islamskich sprawiły, że więcej rządów UE słucha już obaw swych wyborców i zaostrza przepisy dotyczące imigrantów”. W artykule nie mogło zabraknąć neutralnych określeń w rodzaju „muzułmańscy najeźdźcy” oraz, równie neutralnych wstawek, „Wielki najazd islamskich migrantów zmienił nastawienie do obcokrajowców”. Mój najukochańszy portal po ataku w Manchesterze przeprowadził „wywiad” z prof. Legutko. Ów, jak przystało na profesora, poraża głębią myśli: „Podstawowa konkluzja jest prosta. Nie można dopuścić do powstania większej grupy muzułmańskiej w Polsce. Jeżeli będzie inaczej powtórzy się to, co dzieje się na Zachodzie” (…) „Niestety. Ataki islamistów jest to poniekąd europejska codzienność. Powtarzają się. Czasami są bardziej krwawe, czasami mniej. Czasami są to tylko wrogie okrzyki. Ale to dobrze oddaje atmosferę i rzeczywistość na ulicach w państwach zachodniej Europy”. Aczkolwiek, moim ulubionym kawałkiem wypowiedzi jest ten: „Oczywiście Polska nie wywołuje jeszcze takiego gniewu, jak inne kraje, które symbolizują znienawidzoną przez muzułmanów cywilizację zachodnią.” Niech ktoś temu biednemu człowiekowi wytłumaczy, że jego elektorat też nienawidzi cywilizacji zachodniej, bo przeca „marksizm kulturowy” (skojarzenia z hasłem „Cultural Bolshevism” są całkowicie przypadkowe i wcale wam Źródłach nie podrzucam linku do artykułu na wiki, który traktuje o tymże “bolszewizmie”). Moim zdaniem, im bliżej wyborów będzie, tym więcej podobnych wrzutek zaserwują nam rządowe media i politycy partii rządzącej. Czy będą one równie skuteczne jak te z kampanii w 2015? Ciężko wyczuć. W teorii, raczej mało prawdopodobne będzie rozpętanie podobnej histerii co w 2015, bo ciężko ludzi straszyć przy pomocy tego samego przekazu (ujmując rzecz kolokwialnie, zamachy terrorystyczne były w pewnym momencie Mamą Małej Madzi i się ludziom przejadły). Tyle, że w praktyce w 2015 PiS nie dysponował mediami o podobnym zasięgu. Trudno “wyprognozować” co się stanie, jeżeli TVP zacznie rzygać rasistowską propagandą 24/7.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!



https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1320230,patryk-jaki-raczej-nie-bede-ponownie-ubiegal-sie-o-prezydenture-w-stolicy.html

Tu macie ten szczerozłoty wywiad z Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny. (Pamiętajcie o tym, żeby odstawić płyny przed lekturą):




https://www.wprost.pl/kraj/10176678/prezydent-duda-odwolal-zdzislawa-sokala-z-komisji-nadzoru-finansowego.html


https://twitter.com/KancelariaSejmu/status/1070344509836410881



https://www.diecezja.gda.pl/komunikaty/4789-oswiadczenie-kurii-metropolitalnej-gdanskiej-dotyczace-sp-ks-pralata-henryka-jankowskiego

http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-12-25/to-ze-kler-zobaczylo-tylu-widzow-wytlumaczylo-mi-sukces-filmu-zyd-sss-w-okresie-hitlerowskim/


https://twitter.com/sjkaleta/status/1070660500013367296

https://twitter.com/sjkaleta/status/1070655225583820800


https://twitter.com/sjkaleta/status/1070640655364472832



https://en.wikipedia.org/wiki/Cultural_Bolshevism




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz