wtorek, 25 grudnia 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #43

Zaliczyłem lekki poślizg (z powodu, że opóźnienie), tak więc się nazbierało tego wszystkiego tyle, że bardzo niebawem będzie ciąg dalszy. Będzie trochę archeologii, albowiem przy okazji poprzedniego Przeglądu trochę tematów się nie zmieściło.


Rządowe media (w tym, mój najukochańszy portal wPolityce) od jakiegoś czasu budują narrację w myśl której ktoś wydaje „zlecenia” na polityków Zjednoczonej Prawicy. Najpierw zlecenie zostało wydane na Poprzedniczkę Premiera Tysiąclecia, potem zaś na marszałka Senatu, Stanisława Karczewskiego (zapewne niebawem rządowe media poinformują nas o kolejnych). Narrację tę wymyślono dlatego, że w niektórych przypadkach nie działa klasyczne argumentum ad Platformum („przez 8 ostatnich lat”, „nasi poprzednicy” etc). O jakie przypadki chodzi? Np o takie, w których ktoś zaczyna zadawać pytania o to, czym tak właściwie zajmuje się Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ona sama tego nie wie). Tak swoją drogą, to chyba sobie pożyczę to argumentum ad zlecenium. Przy okazji następnej obsuwy z Przeglądem (nie oszukujmy się, będą kolejne obsuwy), napiszę „zapewne zastanawiacie się nad tym, czemu tak długo czekaliście na kolejny Przegląd. Przyczyna opóźnienia jest banalnie prosta: KTOŚ WYDAŁ NA MNIE ZLECENIE!”. To, że akurat rządowe media wspominają o „zleceniu”, jest o tyle ciekawe, że najprawdopodobniej właśnie te media dostały ostatnio zlecenie, które to zlecenie jest efektem gigantycznego bólu dupy polityków Zjednoczonej Prawicy, po tym, jak wybory w Warszawie wygrał „nie ten co trzeba”. Chwilę temu rządowe media obiegła łamiąca wiadomość „Zniknęła strona z obietnicami wyborczymi Trzaskowskiego” (potem podchwyciły to inne media, ale inbę zaczęły rządowe). Co prawda gdzieś w międzyczasie okazało się, że „zniknięcie”, było spowodowane tym, że jakieś machery robią nową stronę, ale nad tym się Zjednoczone Media nie chciały pochylać. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Deczko, kurwa, niesamowite jest to, że partia, która ma najsprawniejszą internetową machinę propagandową (rzecz jasna, w Polsce, bo w skali globalnej internety zdominowali chłopcy i dziewczęta od Wołodii), nie rozumie tego, że nie da się „zniknąć” czegoś z internetów. Nawet gdyby Trzaskowski se wymyślił a „a chuj, skasuję stronę”, to zaraz by go zasypali print screenami (albo kopiami strony). Potem (tzn po „strona-gate”) było już tylko lepiej: „Trzaskowski psuje warszawiakom miejskiego sylwestra. Fajerwerków nie będzie, rzekomo dla dobra zwierząt”. W dalszej części artykułu (na wPolityce) stoi, że: „Patryk Jaki w kampanii wyborczej ostrzegał, że Rafał Trzaskowski będzie realizował wizję „Warszawy ideologicznej”. Trzaskowski konsekwentnie pokazuje, że kandydat Zjednoczonej Prawicy miał rację. Po wytoczeniu wojny kierowcom, przyszedł czas na zepsucie miejskiego sylwestra. Zamiast tradycyjnych fajerwerków, mają być lasery…” W artykule cytowano Cezarego „Metyla” Gmyza, który heheszkował, że teraz zakazujo, ale WOŚP to na pewno będzie mógł (nieco później okazało się, że Owsiak też już nie będzie fajerwerkował). Nie bardzo wiem, w jaki sposób zakaz napierdalania petardami ma być przejawem realizowania wizji „Warszawy ideologicznej”, ale trza się do tego przekazu przyzwyczaić, bo rządowe media (razem z niedoszłym prezydentem Warszawy) non stop ten przekaz powtarzają. O hejtowaniu „Tramwaju różnorodności” przez prawy sektor wspominać nie trzeba, bo przeca wiadomo, że wszystko co nie jest wyklętymi, husarią, albo inną cebulą, będzie przez prawicę hejtowane. Na sam koniec zostawiłem sobie perełkę: „Kolejna obietnica Trzaskowskiego złamana? Jego żona nadal pracuje w ratuszu”. W tym samym artykule stoi, że małżonka Trzaskowskiego „Ma pracować w ratuszu do końca marca, ponieważ wtedy zakończy się projekt którym obecnie się zajmuje.” Uznałem to za perełkę, albowiem autorzy artykułu doskonale wiedzą, kiedy żona RT odejdzie z ratusza, ale i tak jebnęli clickbaitowy tytuł, o „łamaniu obietnic”. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja jestem wielkim fanem merytorycznego przypierdalania się do polityków (zawsze sobie po czymś takim mówię „a jednak, warto było!”), jeno tutaj nie ma mowy o jakichkolwiek merytorycznych podstawach. Nieco wyżej napisałem, że to przypierdalanie się do Trzaskowskiego jest efektem bólu dupy (bo partia rządząca zainwestowała ogromne środki w kampanie Biednego Człowieka Spod Bloku). Dumałem trochę nad tym, czy aby nie chodzi o swoisty wstęp do kampanii parlamentarnej („no wiecie, hyhy, my dotrzymujemy słowa w rządzie i samorządzie, a oni nie”), ale chyba na to za wcześnie. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał, że pewna partia ma spore problemy z pogodzeniem się z wynikiem demokratycznych wyborów.


Jakiś czas temu Prezydent RP był łaskaw produkować się w temacie zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce. Tzn., że on chętnie podpiszę ustawę, ale to najpierw musi Sejm przegłosować/etc. Wspomniałem o tym w jednym z Przeglądów (dodając od siebie, że partia rządząca ma zajebisty problem tym zygotariańskim projektem ustawy) i czekałem na rozwój wypadków. Nie trzeba było długo czekać. Zygotarianie przejęli się słowami Prezydenta RP i na jednym ze spędów („Międzynarodowt Kongres dla Małżeństwa i Rodziny”) grillowali prof. Legutkę, który oznajmił, że „przed wyborami 2019 projekt „Zatrzymaj Aborcję” nie zostanie podjęty”. Ta deklaracja wkurwiła Królową Zerg, znaczy się Królową Zygotarian, Kaję (aka „Kafar Episkopatu”) Godek, która stwierdziła, że PiS się nie przejmuje dziećmi nienapoczętymi (nie, nie będę cytował tego bełkotu o mordowaniu/etc) bo wie, że zygotarianie i tak na nich zagłosują. Ta sama Kaja Godek napisała list do Julii Przyłębskiej, żeby ta się pospieszyła z zakazem aborcji, bo co ona sobie wyobraża (bo przeca dzieci nienapoczęte/etc). Nieco później część posłów PiSu trochę się zapomniała i przyłączyła się do popędzania prezes Trybunału Przyłębskiego. Do porządku przywołała ich rzeczniczka PiSu, Beata Mazurek: „Nie jest rolą parlamentarzystów naciskanie na Trybunał Konstytucyjny”. Ponieważ kafar został zignorowany, popędzać PiS zaczął również sam Episkopat i atmosfera zaczęła się zagęszczać, ta więc do akcji wkroczył daleki krewny Ivara Ragnarssona, Jarosław Gowin. Najpierw powiedział, że „zagadnienia takie jak aborcja nie powinny być rozstrzygane w okresie kampanii wyborczej. Podejmowanie tego tematu teraz nie służyłoby ani sprawie, ani klimatowi społecznemu, ani rządzącemu obozowi”. A parę dni potem dodał: „Jest stanowisko, by do końca kadencji tematu nie podejmować”. Tak szczerze mówiąc (tzn., pisząc), to nie mam zielonego pojęcia co będzie dalej. Teraz PiS chce się znowu trochę poprzymilać do centrum, bo głosy żelaznego elektoratu nie wystarczą. Zaostrzenie prawa aborcyjnego (niezależnie od tego, czy na drodze ustawy, czy też przy pomocy Trybunału Przyłębskiego), uniemożliwiłoby pozyskanie centrowego wyborcy (abstrahując od tego, że nie każdy wyborca PiS jest zygotarianinem). Z drugiej jednakowoż strony, co jakiś czas z Trybunału Przyłębskiego wyciekają jakieś informacje, że w sumie to mają już gotowy wyrok (czy jak tam się to po ichniemu nazywa), w którym stoi, że jeden jeden z wyjątków od zakazu aborcji (terminacja ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnych wad) jest niezgodny z Konstytucją. Gdybym mógł sobie pozwolić na gdybanie, to bym obstawiał, że w Trybunale leży również gotowy wyrok, w którym stoi, że ten wyjątek jest zgodny z Konstytucją (bo Trybunał musi być przygotowany na to, że Prezes może zmienić zdanie/etc), ale przecieki wspominają jedynie o tym prozygotariańskim, żeby nie wkurwiać za bardzo zygotarian. No dobrze, Gowin (i inni) powiedział, że przed wyborami nie ruszą tematu. A co będzie po wyborach? Pozwolę sobie pogdybać jeszcze w tym temacie. Jeżeli PiS utrzymałby po 2019 samodzielną większość, to prawo aborcyjne zostanie zaostrzone. O ile bowiem teraz politycy partii rządzącej liczą na kolejną kadencje, to na trzecią już nikt nie będzie liczył, więc będą mieli w dupie to, że suweren się wkurwi. Insza inszość to fakt, że w kampanii 2019 kwestie aborcyjne będą raczej mocno widoczne. W 2015 udało się je PiSowi schować (klimat temu sprzyjał, bo straszono suwerena terroryzmem, więc mało kogo wtedy aborcja obchodziła), ale teraz będzie to raczej niemożliwe, zwłaszcza, że zygotarianie mogą się domagać od polityków partii rządzącej jednoznacznych deklaracji odnośnie tego „co będzie po wyborach”. Na tym zakończę niniejszy kawałek, bo dalej byłoby już tylko gdybanie (i zgrzytanie zębów), więc lepiej sobie odpuścić.   


Dyrektor Radia Zła Żmija jest chyba niezbyt zadowolony ze współpracy z partią rządzącą, bo zaczął się odgrażać, że jego drony stworzą własną partię przed wyborami do PEU. Kwity celem założenia partii zostały złożone w sądzie (ale nie została zarejestrowana ze względu na niespójności w statucie). Po co Rydzykowi partia? Nie można co prawda wykluczyć tego, że ktoś w Toruniu zaniemógł na tyle, że wydaje mu się, że jest w stanie konkurować z PiSem „po prawej stronie”, ale to raczej mało prawdopodobne. Najprawdopodobniej chodzi o policzenie szabel i pokazanie PiSowi, ile % Rydzyk jest mu w stanie urwać. Czarnym scenariuszem byłaby dla partii rządzącej sytuacja, w której ugrupowanie Rydzyka dostałoby się do PEU, bo wtedy ów, mógłby się pokusić o wystawienie swojej listy w wyborach do parlamentu (a to mogłoby oznaczać konieczność prowadzenia rozmów koalicyjnych po wyborach/etc). Partia rządząca potraktowała plany Rydzyka na tyle poważnie, że odniosła się do nich (między innymi) rzeczniczka PiSu: „Każdy ma prawo zakładać partię, ale to kwestia odpowiedzialności za państwo. Jedność na prawicy jest warunkiem sukcesu. Niektórzy mogą mieć indywidualne cele. PiS przyjmuje odpowiedzialność za państwo. Każdy, kto burzy układ dzisiejszy ułatwia powrót do władzy lewicy”. Sygnał jest więc raczej wyraźny „nie róbcie tego, bo przejebiemy, a wtedy to już w ogóle żadnych pieniędzy nie będzie”. Ciekaw jestem czy niedawna deklaracja posła Krystyny Pawłowicz, o tym, że zamierza ona odejść z polityki, ma jakiś związek z tym co teraz wyczynia Dyrektor. Prawda jest bowiem taka, że Pawłowicz na listach PiSu znalazła się dlatego, że życzył sobie tego Rydzyk. Gwoli ścisłości, nie bardzo mi się chce wierzyć w to „odejście z polityki”. Po pierwsze dlatego, że Krystyna Pawłowicz nie złożyła mandatu poselskiego. Po drugie zaś dlatego, że nawet gdyby go złożyła, nie ma gwarancji, że nie znalazłaby się na tych rydzykowych listach do PEU. Osobną kwestią jest to, że czynnik decyzyjny mógł kazać Pawłowicz zamilknąć na czas kampanii do PEU, bo PiS jest teraz „bijącym sercem Europy”.


Tak, dobrze przeczytaliście. W PiSie przestawiono wajchę i okazało się, że partia ta jest proeuropejska. Sprawa jest na tyle poważna, że polityków tej partii przestały brzydzić unijne flagi (czy też „szmaty”, jak to mawiała Pawłowicz). Jest to ciekawy zwrot akcji, albowiem przed 3 ostatnie lata (to takie nowe „przez osiem ostatnich lat”, przyzwyczajajcie się) narracja partii rządzącej była raczej jednoznaczna. EU stara się nas wszystkich zabić, a poza tym to wpierdala się w nasze sprawy wewnętrzne i my sobie tego nie życzymy bo tu jest Polska, a nie Bruksela/etc/etc. Śmiem twierdzić, że tenże zwrot będzie dla suwerena równie wiarygodny, jak decyzja Patryka Jakiego, który chwilę przed wyborami samorządowymi oznajmił, że od teraz będzie bezpartyjnym politykiem. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że po tym oświadczeniu wsiadł do busa z logiem PiSu, ale nie wiadomo, na którym przystanku wysiadł z tegoż PiSu.


Przestawienie wajchy może być dla PiSu o tyle kłopotliwe, że równolegle musi on ciągnąć narrację „zła UE wpierdala się w nasze sprawy”. Musi to robić, bo nie tak dawno temu, TSUE zadecydował, że pożartowaliśmy sobie, a teraz macie przestać rozpierdalać Sąd Najwyższy. Najpierw PiS trochę poburczał, ale potem grzecznie popełniono kolejną poprawkę (nie pamiętam ile ich już było), do ustawy o SN, po czym ją grzecznie przegłosował, a Prezydent RP to grzecznie podpisał. Rzecz jasna podpisał, ale się nie cieszył i powiedział, że „Trybunał Sprawiedliwości UE zbyt dalece ingeruje w wewnętrzne sprawy krajów członkowskich Unii Europejskiej, co jest niebezpieczne. To są praktyki, które są groźne dla suwerenności państw Unii”. Tego rodzaju retoryka może być zabójcza dla kampanijnej „prounijności” partii rządzącej, bo tu znowu mamy podział na nas (tych dobrych) i onych (tych złych, co to się wpierdalają w nie swoje sprawy). Cebulą na torcie wypowiedzi Prezydenta RP było stwierdzenie, że TSUE to se może, ale decyzja (odnośnie przywrócenia sędziów SN) należy do parlamentu. Tak sobie myślę, że skoro wszystko zależy od parlamentu, to po chuj ten parlament w ogóle przejmował się jakimś TSUE i głosował tak a nie inaczej? Skoro o wszystkim decyduje parlament, to gdzie tu miejsce na „zagrożenie suwerenności”? Niesamowicie wkurwiające w tej wypowiedzi jest to, że Prezydent RP, który jest z wykształcenia prawnikiem (pozdro dla UJ!) zachowuje się tak, jakby nie bardzo rozumiał, jak działa prawo. Ja prawnikiem nie jestem, ale nawet ja, kurwa mać, wiem, że jeżeli TSUE wydał taką, a nie inną decyzję, to musiały być po temu jakieś podstawy prawne. Najprawdopodobniej chodzi o zapisy z traktatów/etc. Skoro zaś takowe podstawy istnieją, to nie ma, kurwa, mowy o „zbyt dalekiej ingerencji”. Z tą „zbyt daleką ingerencją” mielibyśmy do czynienia w sytuacji, w której TSUE złamałby jakieś zapisy traktatowe. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. Dobrze, że Witolda „Tommy'ego Wiseau dyplomacji” Waszczykowskiego schowano do szafy, bo byłby gotów powiedzieć, że TSUE działało niezgodnie z prawem, a on ma na to kwity. Wkurwia mnie niemożność zrozumienia przez nasze obecne władze tego, że słowa wypowiadane przez ludzi „na stanowiskach”, mają swoją wagę. Tzn rozumiem, że Prezydent RP nadal uważa, że jest śmieszkiem z internetu, bo nikt mu jeszcze nie wytłumaczył, że po wyborach w 2015 pełni już inną rolę, ale nie umniejsza to mojego wkurwu. Tutaj sprawa była raczej prosta. Prezydent RP mógł przyznać, że zmiany forsowane przez jego partie (darujmy sobie dowcipy w rodzaju „prezydent jest bezpartyjny”), były (w uproszczeniu) sprzeczne z takimi, a takimi zapisami traktatowymi, które wymagają od państw członkowskich określonych działań (a innych zakazują). Owszem, naraziłoby go to na krytykę („po chuj robiliście coś, co jest niezgodne z traktatami”/etc), ale za to jego wypowiedź nosiłaby znamiona powagi. Zamiast tego mamy utyskiwania, na jakieś ingerencje i zero konkretów. Aczkolwiek Prezydent RP zasługuje na pochwałę, bo biorąc pod rozwagę jego dotychczasowe dokonania, mógł powiedzieć, że decyzja TSUE opierała się na fake newsach, względnie, powiedzieć, że wszystkiemu winny jest Soros.


Nie bardzo wiem, od czego zacząć ten kawałek, więc zacznę od truizmu: obecny Prezydent RP praktycznie od początku swojego urzędowania udowadniał, że nie bardzo ogarnia o co chodzi w tym byciu prezydentem. Być może wynika to z tego, że wcale nie chciał nim być (i miał jedynie wysoko przegrać, żeby można było na tym oprzeć kampanie parlamentarną) i dlatego prezentuje postawę „tak bardzo wyjebane”. Mogło również chodzić o to, że obecny Prezydent RP nie chciał powielać błędów swojego poprzednika, który skupiał się głównie na byciu nadętym i na udowadnianiu wszystkim dookoła, jak bardzo jest oderwany od rzeczywistości. To (przynajmniej częściowo) tłumaczyłoby zachowanie obecnego Prezydenta RP, który zajmuje się głównie byciem śmieszkiem, pisaniem na TT z ludźmi o dość dziwnych nickach, wrzucaniu nocnych selfiaczków/etc. Tym niemniej, nawet jego dotychczasowe dokonania nie były w stanie przygotować nas, suwerena, na to co wielce szanowana Głowa Państwa ostatnio zrobiła (zastanawiałem się nad napisaniem „odjebała”, ale lepiej nie ryzykować). Otóż w trakcie trwania szczytu klimatycznego COP24 (który odbywa się w Katowicach, po to, żeby goście mogli zobaczyć, jak wygląda smog), Prezydent RP „polecił” na swoim Twitterowym koncie wpis z Salonu 24 i opatrzy go komentarzem „Bardzo dobry artykuł o emisji CO2 w UE. Przystępnie przedstawia realną sytuację. Warto przeczytać. Polecam". Potem dodał: „Polecam. Do merytorycznej dyskusji na twardych danych i dowodach naukowych. Nie na emocjach, ideologii i „świętym oburzeniu”.” Bardzo szybko okazało się, że autor tekstu, w którym miało nie być emocji, ideologii i „świętego oburzenia”, przyrównuje UE do IV Rzeszy, wspomina o „Jewropie”, robieniu „ekonomicznej laski Niemcom”, dżihadzie/etc. Napisać, że Prezydent RP został za udostępnienie tego tekstu opierdolony, to jakby nic nie napisać. Po paru godzinach link został usunięty, a Prezydent RP opublikował kolejny wpis: „Przyznaję rację Tym, których oburzyła druga część artykułu zamieszczonego na portalu http://salon24.pl , który poleciłem kilka godzin temu. Był to błąd, wynikający z lektury pierwszej części tego artykułu. Nie podzielam poglądów i stylu wypowiedzi zawartej w 2 części. Błąd.” Co zrozumiałe, ćwit w zlinkiem został usunięty. W pierwszej części niniejszego Przeglądu dziwowałem się trochę temu, że partia posiadająca najsprawniejszą machinę propagandową, nie ogarnia, że z internetu nie da się czegoś „zniknąć”. Wspominam o tym dlatego, że administracja Salonu24 była łaskawa wyjebać w kosmos artykuł linkowany przez Prezydenta. Nie uwierzycie w to co stało się dalej! Otóż, okazało się, że obszerne komentarze odnoszące się do tegoż tekstu (okraszone cytatami) wcale nie zniknęły wraz z usunięciem artykułu (wiem, ja też jestem w szoku). Wydaje mi się, że najlepszym podsumowaniem tego co się stało, będzie cytat z Joachima Brudzińskiego (datowany na 02-10-2015), który komentował udział Prezydenta w 70 sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku:  „Ja oczekuję od polskiego prezydenta odpowiedzialności i Prezydent RP dał tego dowód. Nie musieliśmy się wstydzić za niego (...)  przywrócił powagę polskiej polityce. W oczach nie tylko opinii tutaj w kraju, ale przede wszystkim w oczach opinii zagranicznej”. Tak, wiem, zapowiadałem, że się popastwię trochę nad dokonaniami naszych władz w ramach COP24, ale wydaje mi się, że opisanie tego konkretnego wyskoku Prezydenta wystarczy, albowiem doskonale obrazuje on powagę, z którą nasze obecne władze podchodzą do tematu zmian klimatycznych/etc


W dyskusji na temat „Urodzin Hitlera” nie mogło zabraknąć głosu osoby pełniącej obowiązki historyka, Sławomira Cenckiewicza, który zdenerwował się bardzo na to, że ktoś podważał wiarygodność naziolka (tego, co to opowiadał, że te urodziny to on zorganizował, bo mu zapłacono): „Jak naziści zeznawali lat temu 75 to byli wiarygodni a jak neonaziści w 2018 to niewiarygodni. Bądź mądry tu człowieku”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jest to kolejny przypadek, w którym Cenckiewicz broni neonazistów (wcześniej bronił celtyków, bo, hehehe, przeca one już wcześniej, te celtyki były na wyspach, więc nie ma mowy o żadnym neonazizmie!). Jeżeli mam być szczery, to nie mam, kurwa, pojęcia po co on to robi. Chciał się zapisać do MW, albo innego ONRu, ale mu powiedzieli, że się najpierw musi wykazać? Tzn serio, ja rozumiem łaszenie się prawego sektora do PiSu (bo ta partia trzyma łapę na pieniądzach), ale łaszenia się do nazispierdolixów zrozumieć nie jestem w stanie. Aczkolwiek może chodzić o to, że Cenckiewicz usłyszał kiedyś utwór „Dare to be stupid” Yankovica i powiedział „potrzymaj mnie piwo”.


Chwilę temu okazało się, że Bertold Kittel (jeden z autorów „polskich nazistów”) został Dziennikarzem Roku (Grand Press 2018). Niestety, nie wszystkim ów fakt przypadł do gustu. Taki na ten przykład Krzysztof Stanowski się bardzo obraził. Ja się w tym miejscu przyznam, że miałbym wyjebane na to, że ów, bliżej mi nie znany (tzn wiem, o nim tyle, że jest dziennikarzem sportowym i że ma portal weszło.com) zbóldupił za to, że to nie jego Weszło dostało nagrodę, a kto inny, gdyby nie jego, ekhm, „argumentacja”. Nie, nie chodzi o kawałki w rodzaju „Być może niektórzy wiedzą, że Weszło było nominowane w kategorii Grand Press Digital. Ostatecznie nie wygraliśmy, co uważam za śmieszne”, bądź też „Chciałem tę nagrodę nie po to, by stała na półce w redakcji. Chciałem ją po pierwsze dlatego, że się należała jak psu buda, a ja lubię jak jest sprawiedliwie.”, ale o to, że Stanowski dissując materiał o naziolkach pokazał, że jest w chuj „odklejony”. Praktycznie jedynie pierwszy akapit jego komentarza do materiału o naziolkach miał jakikolwiek sens: „Nie jestem z tych, którzy w reportażu o neonazistach widzą spisek, inscenizację, nie chcę kary dla wznoszącego w hitlerowskim pozdrowieniu rękę operatora, a chcących go o coś oskarżyć uważam za wariatów. Nie, to zupełnie nie to. Ja po prostu zastanawiam się: o co tu chodzi?”. Potem nastąpiła biegunka argumentacyjna i moim zdaniem znacznie lepiej byłoby, gdyby Stanowski napisał „chuj wam w dupę, to ja powinienem dostać nagrodę”, zamiast tego co napisał. Tak, wiem, że to dość długi wstęp, ale inaczej się nie dało. „Jacyś goście jedli w lesie faworki i pozdrawiali zmarłego w połowie poprzedniego wieku zbrodniarza, równie dobrze mogli jeść jagody i modlić się do Zeusa. Kittel tam dotarł, nagrał, wszystko fajnie. Tylko jakie to ma znaczenie? Co ten reportaż zmienił? Jaki istotny problem społeczny pokazał? Czy w Polsce jest problem z wyznawcami Hitlera? Nie, nie ma takiego problemu. Czy rozpracowano jakąś szajkę, która stanowiła realne zagrożenie? Nie, na taśmie uwieczniono wariatów. Można to z zaciekawieniem obejrzeć, ale tylko po to, by pięć minut potem zapomnieć.” Serio, kurwa? Będziemy udawać, że problem neonazizmu w Polsce nie istnieje? Tzn ja rozumiem, że nadal nie złapano neonaziolków, którzy spacerowali sobie na Marszu Niepodległości 2017 obwieszeni celtykami/etc., ale obstawiam, że to nie dlatego, że oni nie istnieją. Jeżeli skrajnie prawicowe organizacje w Polsce mają powiązania z zagranicznymi organizacjami neonazistowskimi (Blood and Honour, na ten przykład), zapraszają na swoje eventy faszystów (tzn ludzi, którzy sami siebie uważają za faszystów, coby nie było wątpliwości) i organizują koncerty, na których się produkują kapele neonazi, to chyba jednak, kurwa, mamy problem. Następnie Stanowski zaserwował czytelnikom krótką tyradę na temat tego, że materiał o naziolkach nie był wcale taki dobry bo „to nie jest reportaż o mafijnych klimatach wokół Wisły Kraków. Tam autor – Szymon Jadczak – rzeczywiście pokazał faktyczny problem społeczny i jeszcze popisał się dużą odwagą. Pewnie przez miesiąc oglądał się za siebie na ulicy. A cóż groziło Kittelowi? Przeżarcie prince-polo?”. Ok zacznę od tego, że komuś, kto grzebie przy układach mafijnych należy się szacunek, albowiem jest to raczej w chuj niebezpieczne zajęcie amen. Tylko że dokładnie tak samo rzecz się ma w przypadku ludzi, którzy „wchodzą” w środowiska neonazistowskie. Komentarz Stanowskiego, to nie jest zwykły ból dupy, to jest puszczenie się poręczy (bo peron odjechał). Środowiska neonazistowskie, to nie są, kurwa, LARPowcy, którzy organizują sobie eventy w lasach. Ci ludzie są po prostu niebezpieczni. Sprowadzanie problemu neonazizmu do kilku dzbanów, którzy urządzili sobie w lesie imprezę, świadczy o ponadprzeciętnym odklejeniu. Gdyby Stanowski był politykiem, to bym napisał, że osiągnął poziom „zmień pracę i weź kredyt”, ale Stanowski jest dziennikarzem, więc sytuacja jest nieco bardziej pojebana. Z ciekawości sprawdziłem sobie, w którym roku urodził się Stanowski się deczko zdziwiłem, bo się okazało, że jest o cały rok młodszy ode mnie. Pod jakim, kurwa, kloszem żył ten człowiek, że nie widział hejlującego bydła („hehehe, ja tylko zamawiałem 5 piw”)? Pod jakim kloszem żył ktoś kto nie wie, że jeszcze nie tak dawno temu, neonaziści chwalili się mordowaniem ludzi i pobiciami (o demolowaniu cmentarzy żydowskich wspominać nie trzeba)? Owszem, w pewnym momencie neonaziści nieco zbastowali, ale stało się tak tylko dlatego, że wymiar sprawiedliwości stracił do nich cierpliwość (i już, na ten przykład, nie można było hejlować publicznie, bo można było wyłapać wyrok za to). Nie, to nie jest tak, że w każdej chwili grozi nam jakiś neonazistowski zamach stanu, ale udawanie, że neonazizm w Polsce ogranicza się do tej grupki, która świętowała urodziny swojego idola, to groźny idiotyzm.


Na moment muszę wrócić do tematyki związanej z osobami pełniącymi obowiązki historyków. Tak więc będzie o Piotrze Zychowiczu, który specjalizuje się w produkcji wyrobów historiopodobnych. Zychowicz na tyle dobrze na tym zarabia, że Ziemkiewicz się usiłował pod ten nurt podpiąć (vide „Jakie piękne samobójstwo”, za które zjebał go na funty nawet jeden z jego redakcyjnych kolegów, Piotr Gursztyn). Tym razem, Zychowicz był łaskaw „pożartować” sobie na temat tego, że jakby w Warszawie miała być ulica Armii Czerwonej, to on by wolał ulicę Wehrmachtu (bo „bolszewizm był gorszy niż narodowy socjalizm”). Rzecz jasna, o tym, że to taki żarcik Zychowicz napisał już po tym, jak dostał zjebę od połowy ćwitra. Wcześniej bowiem w trakcie dyskusji z Radosławem Sikorskim (aka „Żentelmę”) zacytował Mackiewicza: „Niemcy robili z nas bohaterów, Sowieci robili z nas gówno”. Na pierwszy rzut oka wygląda to, jak próba obrony wpisu o tym, że lepszy Wehrmacht od Armii Czerwonej, ale zapewne chodzi o jakiś prawicowy żarcik, którego nie zrozumiałem. Osobną kwestią jest to, że trochę się gubię w narracjach Zychowicza. Jakiś czas temu twierdził, że naziści byli lewakami, zaś Hitler „był zatwardziałym lewakiem. Postępowcem, socjalistą, radykałem i fanatycznym rewolucjonistą burzącym z nienawiścią stary konserwatywny ład oraz porządek.”. Z tego by wynikało, że „lewaki robiły z nas bohaterów, lewaki robiły z nas gówno”. W tym miejscu przyznam, że ja się co prawda historią trochę interesuję, ale nie na tyle, żeby to zrozumieć.


Pod koniec listopada w mediach pojawił się artykuł, w którym stało, że „Poseł PiS Grzegorz Schreiber był sekretarzem stanu w gabinecie Mateusza Morawieckiego. Został jednak marszałkiem województwa łódzkiego. Na stanowisku w KPRM zastąpił go syn, Łukasz Schreiber.” Kiedyś już o tym wspominałem, ale muszę się powtórzyć. Za rządów PO-PSL, coś takiego zostałoby uznane za skrajny przypadek nepotyzmu, ale teraz to nie jest nepotyzm, bo przecież rodziny polityków PiSu muszą gdzieś pracować. Poza tym, wiceszef Kancelarii Premiera powiedział, że „O zatrudnieniu w spółkach Skarbu Państwa decydują kompetencje i przygotowanie merytoryczne do objęcia danego stanowiska, relacje rodzinne nie mają na to wpływu, ani w sensie pozytywnym, ani negatywnym”. Owszem, KPRM, to nie jest SSP, ale na pewno nie mają tam gorszych standardów!

Ciąg dalszy nastąpi (niebawem).

UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


https://dorzeczy.pl/kraj/87559/zlecenie-na-karczewskiego-stal-sie-celem-numer-jeden.html


https://wpolityce.pl/polityka/424308-trzaskowski-rezygnuje-z-fajerwerkow-na-sylwestrze

https://wpolityce.pl/polityka/426768-kolejna-obietnica-trzaskowskiego-zlamana

https://dorzeczy.pl/kraj/84183/Niepelnosprawne-maluchy-musza-czekac-na-swoja-kolej-Fundacja-Godek-pisze-do-prezes-TK-ws-aborcji.html




https://fakty.interia.pl/raporty/raport-unia-europejska/polska-w-ue/news-prezydent-duda-praktyki-tsue-sa-grozne-dla-suwerennosci-pans,nId,2744920



https://dorzeczy.pl/5071/Jakie-piekne-samobojstwo-podreczny-spis-bledow-Rafala-Ziemkiewicza.html


https://twitter.com/PiotrZychowicz/status/1071696450898325505

https://dorzeczy.pl/kraj/39689/Hitler-byl-lewakiem.html

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,24231242,schreiber-za-schreibera-czyli-syn-przejmuje-stanowisko-po-ojcu.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%81ukasz_Schreiber

https://fakty.interia.pl/polska/news-zatrudniaja-rodzine-w-spolkach-skarbu-panstwa,nId,2716189







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz