wtorek, 5 czerwca 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #31

Żeby tradycji stało się zadość, zaczynamy od „zblokowanych” tematów. Na pierwszy ogień idzie Stanisław Pięta, aka Strażnik Moralności, którego dokonania sprawiły, że zupełnym przypadkiem, przypomniała mi się łacińska sentencja „Quis custodiet ipsos custodes?”. Choć, z drugiej strony, może chodziło o to, że Stanisław Pięta, wiedząc o tym, że gender zamierza zniszczyć mu rodzinę, postanowił wykonać „atak uprzedzający” i zniszczyć ją sam (bo nie będzie gender pluł mu w twarz!). Wszystko zaczęło się od okładkowego artykułu w „Fakcie”, w którym opisano romans posła i to, że próbował załatwić swojej kochance robotę w Spółce Skarbu Państwa. Przyznam, że ciekaw byłem, w jaki sposób Obrońca Rodziny będzie się bronił, ale jego pierwsza reakcja (zapowiedź wydania oświadczenia na drugi dzień) świadczyła o tym, że wpadł jak przysłowiowa cebula w kompot. Gdybym był złośliwy napisałbym coś hejterskiego, ponieważ zaś złośliwy nie jestem, pozwolę sobie zacytować fragment jednej z wypowiedzi Stanisława Pięty: „ Chciałbym przekazać dziecku te wartości, które rodzice mnie wpoili. Żeby dziecko było wychowane w duchu tradycji i szacunku do kultury. Żeby było przywiązane do świętej wiary rzymskokatolickiej, by starało się pomagać innym ludziom. Chciałbym, żeby moja córka doceniała za jakiś czas znaczenie jakie niesie ze sobą wspólnota w każdym jej wymiarze. Kulturowa, narodowa, rodzina. To chcę żeby jakoś w niej zostało”. No dobrze, ale nie zebraliśmy się tutaj po to, żeby się rozwodzić (owszem, musiałem) nad konserwatyzmem posła Stanisława. Zamiast tego, pochylimy się nad strategią obrony przyjętą przez rządowych mediaworkerów i polityków partii rządzącej (zaraz przekonacie się o tym, że warto było czekać). Pierwszy był Marcin Makowski (bardzo wrażliwy jegomość, rozdający na Twitterze bany na lewo i lewo), który, pisząc swój artykuł, musiał mieć świadomość, że w przeciwieństwie do polskiej dyplomacji, ten romans nie istniał jedynie teoretycznie: „Czy poseł Pięta miał romans? Nie wiem i mało mnie to obchodzi.(...)”. Szczególnie bawi mnie to „nie wiem”, bo Makowski w dalszej części tekstu napisał, że dodzwonił się do Pięty, ale ten w sumie powiedział tyle, że „będzie oświadczenie”. Zaś to, że „mało mnie to obchodzi” nie dziwi mnie wcale - trwałość małżeństw polskich konserwatystów można mierzyć w milisekundach, więc na chuj drążyć? Potem przyszła pora na Samuela Pereirę, który napisał: „Brukowiec chciał uderzyć w Piętę, bo jest z PiS - a tak naprawdę największą krzywdę wyrządził jego rodzinie i samej Izabeli, która stała się "gwiazdą" w charakterze mało dla siebie przyjemnym. Tak działają hieny. Od hien dobrze się trzymać z daleka.”. Ktoś mógłby w tym momencie powiedzieć „no zaraz, ale czy aby nie było tak, że rządowe media, swego czasu, grzały temat romansu Króla Przysłów, Ryszarda Petru?”. Owszem, grzały, ale Ryszard Petru, w przeciwieństwie do Stanisława Pięty, nie był zadeklarowanym „obrońcą rodziny”, więc można było „wyrządzić krzywdę jego rodzinie”. Potem było już tylko bardziej spektakularnie „UJAWNIAMY. Nykiel i Biedroń o KULISACH operacji „Joanna””, „Czarnecki o skandalu z udziałem posła Pięty: "Być może mamy tutaj do czynienia z pewną ustawką””, „W nowym numerze tygodnika „Sieci”: Jak się załatwia polityka. Kulisy skandalu z udziałem Stanisława Pięty”. Zdradzać żonę to sobie mógł Petru, Pięta był niewinną ofiarą wojny hybrydowej... Teraz zaś przyszła pora na komentarz nieco bardziej na serio. Jeżeli ktoś nie ma co robić ze swoim życiem, to polecam zapoznanie się z kilkoma wrzutkami rządowego agitpropu (z „wywiadem” udzielonym przez Piętę włącznie). Polecam to, ponieważ sam, kurwa, cierpiałem czytając te brednie, a poza tym dlatego, że bardzo wyraźnie widać tam to, w którą stronę idzie narracja. Narrację tę idealnie obrazuje wypowiedź Ryszarda Czarneckiego, który na pytanie o to, co ma do powiedzenia na temat romansu Pięty, odpowiedział, że jeżeli Pięta mówi, że nikomu nie obiecywał załatwienia pracy, to on mu wierzy. Jeżeli komuś się wydaje, że Ryszard tak sam z siebie nie odpowiedział na zadane pytanie, to ten ktoś ma rację, wydaje mu się. Tę narrację „nikt nikomu niczego nie obiecywał” agitprop tłucze od pewnego czasu. Dzieje się tak z tej prostej przyczyny, że za romans nie ma paragrafów (więc można spokojnie olewać ten temat), ale za załatwianie roboty (bądź też za obietnice załatwienia tejże) już są. Owszem, koledzy Staszka mogą sprawę utrącić przy pomocy wymiaru sprawiedliwości, ale lepiej mieć wcześniej pod to podkładkę w postaci odpowiedniej narracji, żeby się suweren nie wkurwił. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że to wszystko może się wypierdolić na dowodach. Konkretnie zaś na zapisach rozmów, którymi może dysponować niedoszła matka sześciorga dzieci Stanisława Pięty. Jeżeli będą „za bardzo jednoznaczne”, to nawet zreformowany wymiar sprawiedliwości może Pięcie nie pomóc (uwaga natury ogólnej, ten kawałek Przeglądu został napisany w niedzielę, więc nie uwzględnia on poniedziałkowych kontynuacji inby).


Drugim zblokowanym tematem będzie sprawa protestu opiekunów osób z niepełnosprawnościami. W trakcie protestu, który został zawieszony w zeszłą niedzielę, rząd wysyłał w kierunku protestujących raczej jednoznaczne sygnały, które można skompilować do „idźcie się opiekować osobami z niepełnosprawnościami gdzie indziej”. Rzecz jasna, używano nieco innych słów. Przykładowo, Jacek Sasin powiedział, że „Nie będzie żywej gotówki dla protestujących. Ci, którzy mówią, abyśmy dali te pieniądze, niech powiedzą komu mamy zabrać”. Trochę mnie to zdziwiło, bo poprzedniczka Premiera Tysiąclecia powiedziała swego czasu, że „Rządzi Prawo i Sprawiedliwość i pieniądze są i będą. Swoją drogą po raz kolejny zadaję pytanie: Gdzie były te pieniądze? Niektórzy mówią, że wystarczy nie kraść”. Biorąc pod rozwagę tę wypowiedź, boję się myśleć o tym, w jaki sposób powinniśmy interpretować wypowiedź Sasina, bo jeżeli pieniędzy nie ma, to gdzie są? Ponieważ protest trochę potrwał, spora część rządowej machiny propagandowej wpadła w panikę. Efektem paniki było gnojenie protestujących przez internetowych influencerów i pomniejsze drony Prawa i Sprawiedliwości. Traf chciał, że gnojenie nie przynosiło rezultatów i protestujący nadal nie chcieli sobie iść, z pełną premedytacją uruchomiono „wyższe szarże”. Doskonałym przykładem tego, do czego zdolny jest obecny establishment, jest wypowiedź Stanisława Janeckiego, który napisał na swoim Twitterze „Jestem za natychmiastowym spacyfikowaniem tego syfu.” (wrócę do tej wypowiedzi trochę liter później). Histeria postępowała dalej, dzięki czemu (i dzięki TVP) mogliśmy się dowiedzieć, że „Protestujący powoli zaczynają się radykalizować”. Nie wiem, co musieliby zrobić protestujący, żeby w porównaniu do takiego Janeckiego wyjść na radykałów, ale, z drugiej strony, nie jestem pracownikiem TVP, więc pewnie czegoś nie rozumiem. Myliłby się ten, kto by uznał, że karuzela się w tym momencie zatrzymała, bo w tym momencie weszli mediaworkerzy z „Sieci”, cali na biało: „dziennikarze ujawniają szokujące kulisy protestu, który odbywa się w Sejmie. Demaskują akcję, która okazała się działaniem politycznym liberalnej opozycji mającym doprowadzić do obalenia rządu.”. Pech chciał, że tygodnik wychodzi w poniedziałki, a protest zakończył się w niedzielę. Domyślam się, że tylko zawieszenie protestu sprawiło, że w rządowych mediach nie padł sakramentalny argument o wojnie hybrydowej. Obiecałem Wam (choć w sumie to chyba raczej „groziłem”), że w tym Przeglądzie pojawi się duet Godek&Terlikowski. Jak to się stało, że ów duet nie pobiegł do Sejmu żeby wesprzeć protestujących? W przypadku Terlikowskiego jest to o tyle ciekawe, że w 2014 roku miał dużo do powiedzenia na temat protestu opiekunów osób z niepełnosprawnościami. Teraz zaś, eufemizując, niespecjalnie się wyrywał. Jak do tego doszło? Odpowiedź na to pytanie brzmi: pieniądze. Kaja Godek dostała fuchę w paśniku SSP. Tomasz Terlikowski wisi zaś w Republice (po tym, jak został zdetronizowany przez Dorotę Kanię), a poza tym „W kwietniu 2018 zaczął prowadzić w Polskim Radiu 24 cotygodniową audycję Terlikowski na froncie”. Zarówno Kaja Godek, jak i Tomasz Terlikowski starają się uchodzić za „buntowników”, ale prawda jest taka, że PiS trzyma ich oboje na krótkiej smyczy. Piękno trzymania kogoś przy paśniku polega na tym, że można go momentalnie od tego paśnika odgonić. Zapewne wyglądało to tak, że oboje dostali propozycję nie do odrzucenia: „jeżeli się za nimi wstawicie to możecie sobie szukać pracy gdzie indziej, życzymy powodzenia”. Owszem, Kai Godek zdarzało się „krytykować PiS” za opóźnienia w procedowaniu jej zygotariańskiej ustawy, ale prawda jest taka, że Kaja Godek krytykuje PiS dlatego, że PiS jej na to pozwala. Gdyby kazano jej zamilknąć, to nagle by się okazało, że ma tyle pracy przy silnikach, że nie ma czasu na nic innego (dokładnie tak samo rzecz się ma z Terlikowskim, aczkolwiek on byłby pewnie bardzo zajęty zmienianiem żonie wygaszaczy ekranu). Tak, ja też mam już dosyć, ale na koniec tej części jeszcze dwie sprawy. Pamiętałem protest z 2014 roku i pamiętałem, że część mediów i komentatorów „przytulonych” do poprzedniej władzy usiłowała hejtować protestujących. Przypierdalano się do nich za to, że wyjeżdżają na wakacje, że ktoś tam ma drogie okulary/etc. (innymi słowy, hejtowanie było mocno chujowe, ale nie osiągnęło poziomu spierdolenia dzisiejszych „przytulonych”). Pogrzebałem więc w internetach i znalazłem artykuł pt.: „Usłużne media donoszą - rodzice dzieci niepełnosprawnych żyją jak paniska...”. Nie muszę chyba dodawać, że artykuł ów pojawił się na portalu wPolityce, tego samego, w którym fuchę ma Stanisław Janecki. Nazwisko tego przemiłego jegomościa przypomina mi o tym, że miałem wrócić do jego wypowiedzi. Jak tak patrzę na dokonania mediów rządowych i wszelkiej maści pluszaków władzy, to mam nadzieję, że ów syf zostanie spacyfikowany przy urnach wyborczych.


Na moment odpocznijmy od zabawnych tematów i przejdźmy to bardzo ważnych kwestii. Trochę ponad dwa tygodnie temu, jadący na rowerze Hindus minął Krzysztofa Bosaka. Wydarzenie to było dla tego drugiego na tyle istotne, że postanowił napisać o tym tweet wzywając Prawo i Sprawiedliwość do debaty. 


Roman Polański skrytykował akcję #Metoo. Ciekaw jestem co miałby do powiedzenia na jej temat Józef Wesołowski. 


Joanna Lichocka na spotkaniu z wyborcami w Lipnie zaczęła opowiadać o tym, że najchętniej wprowadziłaby jednowładztwo Jarosława Kaczyńskiego (to się chyba nazywa „wyważanie otwartych drzwi”) i pozamykała do więzień tych i owych. Utyskiwała również na to, że jesteśmy, niestety, krajem demokratycznym i obowiązują nas prawa i zasady państw demokratycznych. Ta sama posłanka Lichocka była niemożebnie skonfundowana tym, że jej wypowiedź wywołała gównoburzę, bo „przecież to był żart”. I to jest, kurwa, na serio niesamowite. Tzn. to wieczne zdziwienie polskich polityków, którzy pierdolą jakieś głupoty, a potem są straszliwie zdziwieni tym, że ktoś ich cytuje. Ale to tylko dygresja. Lichocka dodała również, że ten „żart” był odpowiedzią na pytanie zadane przez wyborców. Nie wiem, jak brzmiało to pytanie, ale pewnie było to coś w rodzaju „ej, przecież non stop opowiadacie o tym, że PO kradło miliardy i nawet audyt zrobiliście, czemu ci ludzie jeszcze nie siedzą?”. I co miała w tym momencie powiedzieć Lichocka? „Nie no, przecież to tylko spin, który man PR-owcy przygotowali, chyba w to nie uwierzyliście?” Raczej nie bardzo, bo nawet betonowy elektorat rodem z Klubów Gazety Polskiej, mógłby się poczuć nieswojo i zacząłby się rozglądać za taczkami.


Gdybym miał wymienić coś, co wkurwia mnie najbardziej w polskich publicystach, byłaby to ich wewnętrzna potrzeba udowadniania, że znają się na wszystkim. Nie chciałbym być źle zrozumiany, nie mam nic przeciwko ludziom, którzy mają sporą wiedzę i wypowiadają się na różne tematy. Jednakowoż mam, kurwa, wszystko przeciwko ludziom, którzy wypowiadają się na różne tematy, pomimo nie posiadania żadnej wiedzy. Jedną z takich osób jest redaktor Rafał Woś, który jakiś czas temu wywołał gigantyczny flejm na Twitterze. Zaczęło się od tego, że jeden ćwiterianin napisał: „W TOK FM redaktor Rafał Woś przekonywał (zupełnie serio),że kibole to taka sama grupa "słabych" jak protestujący niepełnosprawni w sejmie, tylko nie potrafią się inaczej komunikować jak przez przemoc. Są "słabi" bo są bezsilni wobec władz klubu”. Na odpowiedź redaktora nie trzeba było długo czekać: „zawsze po stronie słabszego. Nie tylko wtedy kiedy pasuje do antyPiSowskiej narracji..” Kiedy jedna z ćwiterianek napisała „Mojego znajomego ci słabsi ładnie oklepali i pozbawili kurtki. Mam nadzieję, że im dobrze służy.” Czujny redaktor Woś od razu odparł: ”Proszę sobie podstawić pod "kibola" Żyda albo Araba. I wygłosić tego typu zdanie. Będzie Pani przerażona efektem..”. Potem już poszło z górki, bo redaktor niemalże każdemu, kto krytykował agresywne zachowanie kiboli (to jest kluczowe, bo nie chodziło o ludzi, którzy przychodzą na mecz podrzeć japę, ale o tych, którzy specjalizują się we wpierdolu) zarzucał klasizm (za SJP „dyskryminacja związana z przynależnością do klasy społeczno-ekonomicznej”). Moim pierwszym skojarzeniem po lekturze wypowiedzi Wosia (ok, drugim, bo pierwszym było „co ja, kurwa mać, czytam i dlaczego to sobie robię?”), było hasło „antropologia gabinetowa”. W telegraficznym skrócie, antropolog gabinetowy miał dużo do powiedzenia na temat różnych społeczności (które, pieszczotliwie, określał mianem społecznościami „dzikich”), ale wolał badać te społeczności „na odległość”. Wspominam o tym dlatego, że Rafał Woś jest kimś w rodzaju „socjologa gabinetowego”, który „analizuje” zachowanie kiboli zza biurka. Nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć fenomenu kogoś, kto uważa, że ludzie, którzy nie twierdzą, że nie przepadają za dostawaniem po mordzie od kiboli, są „klasistami”. Głęboka znajomość tematu sprawia, że Wosiowi pomyliły się przyczyny ze skutkami. To nie jest tak, że kibolom włącza się agresja bo nikt z nimi nie chce rozmawiać. Nikt nie chce z nimi rozmawiać, bo są agresywni. Jeżeli komuś do wpadnięcia w berserk wystarczy to, że zobaczy na ulicy kogoś w szaliku drużyny, za którą nie przepada, to chuj mnie to boli, czy ten człowiek jest biedny, czy bogaty, bo znacznie bardziej istotne jest to, że ma zajebiste problemy z kontrolowaniem agresji. Ujmujące jest to, że Woś z wypowiedzi ćwiterianki zrozumiał tyle, że ona hejtuje „biedę”, bo napisała, że kibole zabrali jej kumplowi kurtkę. I do głowy mu, kurwa, nie przyjdzie, że oni nie zabrali mu tej kurtki dlatego, że byli biedni, ale dlatego, żeby musiał bez niej zapieprzać do domu. Niebawem Woś zacznie przekonywać nas do tego, że kibole sobie nawzajem zabierają szaliki dlatego, że nie stać ich na kupno własnych. Warto w tym miejscu nadmienić, że taka analiza może być dla redaktora groźna, bo może w jej wyniku popaść w stupor, bo będzie musiał uznać, że kibole biją się między sobą dlatego, że są klasistami. Mam niejasne przeczucie, że redaktor Woś, oglądając migawki z trybun, na których nietrudno ujrzeć ważących po 100-120 kilogramów jegomościów w szalikach (którzy pocą się winstrolem), myśli sobie „mój boże, jaka straszna puchlina głodowa”. Czemu tak się nad redaktorem pastwię? Bo nie tak dawno temu, politycy jednej partii (wspierani przez idiotów pełniących obowiązki dziennikarzy) wmówili kibolom, że to nie tak, że oni są bandosami, którzy lubią się napierdalać. Nic z tych rzeczy! Oni są współczesnymi AK-owcami, którzy walczą o ojczyznę (tak, to były czasy, w których propsowano AK, zamiast NSZ). Ostatnia rzecz, której nam brakuje, to publicyści, którzy zaczną kibolom tłumaczyć, że nie ma nic złego w napierdalaniu ludzi, bo to po prostu taka forma ekspresji. Na sam koniec, krótki eksperyment myślowy: jak nazwiemy kogoś, kto widząc agresywnego człowieka z góry zakłada, że ten człowiek na pewno wywodzi się „z biedy”? (Odpowiedź znajdziecie w „Źródłach”).


Ponieważ nie mam żadnego pomysłu na to, jak zacząć niniejszy kawałek tekstu, pójdę na łatwiznę (jak przystało na roszczeniowego lewaka) i zapodam cytat: „Czy można w ciągu kilku godzin stworzyć energetycznego eksperta, który przez kilka tygodni zbuduje potężną bazę kontaktów i zacznie wpływać na branżową dyskusję? Jak się okazało – można (…) stworzyliśmy fikcyjnego eksperta, któremu udało się wejść w tok branżowej debaty, pozyskiwać wrażliwe dla spółek energetycznych informacje z otoczenia jednego z ministrów, a nawet opublikować tekst na jednym z największych portali biznesowych w Polsce. Zrobiliśmy to wszystko – używając wyłącznie konta na Twitterze i skrzynki mailowej”. Ciekaw jestem, jak musiałby się nazywać ten „wymyślony” (ten konkretny był Piotrem Niewiechowiczem), żeby którykolwiek z tych geniuszy nabrał podejrzeń? Wojciech Tyczka? Szczepan Pieg? Andrzej Grzegorz Ent? Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji, nikt nie będzie na tyle zdesperowany, żeby usiłować w jakiś sposób bronić „nabranych”. I w tym momencie wchodzi El Chopo, Samuel Pereira, cały na biało, który zaczyna dywagować na temat tego, że z tą prowokacją to było tak, że „złamano standardy dziennikarskie”. W tym miejscu pora na króciutką dygresję. „Wystawienie” tego konkretnego mediaworkera do krytykowania „łamania standardów dziennikarskich” jest równie sensowne co wystawianie Ziemkiewicza do krytykowania kogoś za chujowy research, albo wystawianie Stanisława Pięty do krytykowania kogoś za zdradę małżeńską. Koniec dygresji. Ujmujące jest to, że w momencie, w którym okazuje się, że ludzie z ministerstwa wysyłali poufne informacje jakiemuś randomowi z internetu, największym problemem są „standardy dziennikarskie”. Śmiem twierdzić, że gdyby Pereira dowiedział się o tym, że w podobny sposób wyciągały informacje (od geniuszy z ministerstw/etc.) służby obcych państw, stwierdziłby, że złamane zostały standardy szpiegostwa.


Adam Andruszkiewicz chyba nigdy nie nauczy się tego, że maksymę „milczenie jest złotem” powinno się stosować również do Twittera. W Sejmie odbył się niedawno Szczyt NATO, w związku z czym poseł Andruszkiewicz uznał, że warto by było przypierdolić się do opozycji: „Posłowie, którzy w czasie szczytu NATO zaangażują się w rozdawanie zagranicznym parlamentarzystom ulotek krytykujących Polskę, powinni mieć odebrane immunitety i postawione zarzuty. W trakcie międzynarodowych rozmów o bezpieczeństwie Polski, nie ma miejsca na wewnętrzne spory.” Wart odnotowania jest fakt, że pomysły Andruszkiewicza sugerują, że gdyby poseł urodził się kilkadziesiąt lat wcześniej to pewnie grałby w tej samej drużynie co Stanisław Piotrowicz. Jednakże, wbrew pozorom, nie to jest w tej wypowiedzi najważniejsze. Najbardziej istotny jest skrajny idiotyzm tejże. Andruszkiewicz stara się bowiem budować narrację, w myśl której realny jest następujący scenariusz: Do Polski przyjeżdżają parlamentarzyści z państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego (+ delegaci z krajów stowarzyszonych i obserwatorzy) podyskutować o „aktualnych wyzwaniach i zagrożeniach dla współczesnego bezpieczeństwa światowego”. Do gości podchodzą opozycyjni parlamentarzyści i wręczają im ulotki z hasłami „Jebać PiS”/etc. Goście tak bardzo przejmują się tymi ulotkami, że w trakcie szczytu podejmują decyzje, które mają negatywny wpływ na bezpieczeństwo Polski. Mógłbym w tym miejscu napisać, że tworzenie takich idiotycznych narracji powinno wykluczać ich autora z dyskusji na dany temat, ale zamiast tego zaproponuję Wam konkurencyjny scenariusz: Do Polski przyjeżdżają parlamentarzyści (etc./etc.); w trakcie Szczytu, któryś z nich zaczyna rozsyłać do innych dyskutantów tweety posła Andruszkiewicza. Zaczyna się wspólne czytanie jego wpisów. W pewnym momencie ktoś zgłasza wniosek o wykluczenie polski z NATO, bo kraj, którego obywatele wybrali Andruszkiewicza do Sejmu, nie zasługuje na to, żeby go bronić. 


Po prawicowym Twitterze rozeszło się (kolejne) fejkowe zdjęcie, które miało być dowodem na takbardzoprzejebanizm w Niemczech (związany, rzecz jasna, z napływem uchodźców). Jedną z retweetujących to zdjęcie osób był, nie kto inny, jak Człowiek Etanol, Cezary Gmyz. Na zdjęciu widniał wielkogabarytowy wydziarany jegomość (o śniadej cerze), naruszający przestrzeń interpersonalną policjanta. Zdjęcie zostało (a jakże) opatrzone komentarzem: „To zdjęcie oddaje wierny obraz stanu dzisiejszych Niemiec”. Kiedy okazało się, że „zdjęcie” jest kadrem z filmu kręconego przez Netflixa, Gmyz, jak przystało na człowieka, który pił z niejednego źródła informacyjnego, napisał „Sam podałem to zdjęcie dalej. To, że jest to fotos z filmu nie oznacza, że jest to fejk. Fabuła w tym przypadku dobrze oddaje rzeczywistość”. Ponieważ nie bardzo wiem, jak to skomentować, zamiast tego podzielę się z Wami pewną historią. Swego czasu uznałem, że mam trochę za dużo szarych komórek i zdecydowałem się na wypożyczenie z biblioteki wywiadu rzeki (już sam początek sugerował, że była to najprawdopodobniej wysokoprocentowa rzeka) z Cezarym Gmyzem, pt. „Zawód – dziennikarz śledczy”. Ja jestem generalnie odporny na wiele rzeczy, ale w tej książce wydarł mnie z butów praktycznie sam początek, kiedy to Gmyz opowiadał o tym, że był bardzo ostrożny (kiedy pisał artykuł o „Trotylu na wraku”), bo „Kilka razy systemy bezpieczeństwa wychwytywały próby włamań na mój komputer”. Szkoda, że Gmyz nie opowiedział więcej na ten temat, bo pewnie by się okazało, że „systemy bezpieczeństwa” nadały próbom włamania najwyższy priorytet, czego dowodem była informacja dźwiękowa „baza wirusów została zaktualizowana”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że informacja o próbach włamania była tak wstrząsająca, że książki nie doczytałem.


Pamiętacie może radną Annę Kołakowską, która została skazana za znieważenie posłanki Pomaski?  Tzn. w sumie to wzywała do ogolenia posłanki na łyso, ale dobrze, że zostało to uznane choćby za znieważenie, bo mogło się okazać, że to sarkazm, ironia, albo inny symbol szczęścia. Czemu wspominam o tej radnej? Bo okazało się, że dorabia sobie zarówno w IPN (gdzie zarobiła 30 tys. na umowie zleceniu) i w Urzędzie Wojewódzkim (gdzie zarobiła 18 tys., również na zleceniu). Nie są to powalające kwoty (tzn. nie zrozumcie mnie źle, 50 tysi to w chuj szekli jest, ale bądźmy szczerzy, w miejskich/wojewódzkich/ministerialnych paśnikach można zarobić znacznie więcej), ale znamienny jest sam fakt dopuszczenia radnej (która zajmuje się głównie byciem reprezentantką skrajnej prawicy) do paśnika. Bo mamy tu do czynienia z takim samym mechanizmem, jak w przypadku Tomasza Terlikowskiego i Kai Godek. Jak się bowiem przekonaliśmy wcześniej, taki paśnik może pełnić funkcję kagańca. Ciekaw jestem, jak dużo ludzi o skrajnych poglądach zostało w ten sposób zagospodarowanych przez Prawo i Sprawiedliwość. Skalę tego procederu poznamy zapewne dopiero wtedy, gdy po Dobrej Zmianie nastąpi Jeszcze Lepsza Zmiana i zrobi jakiś audyt. Jestem przekonany o tym, że takich ludzi (tzn. jak Kołakowska, Terlikowski i Godek) jest od cholery. Nie są oni jakoś specjalnie potrzebni PiS-owi, ale dzięki dopuszczeniu ich do paśników – PiS nie musi się martwić tym, że ktokolwiek inny tych ludzi zagospodaruje. Tzn. taka Kaja Godek może sobie marudzić na PiS (że dzieci nienapoczęte i te sprawy), ale jeżeli stanie przed wyborem PiS (dzięki któremu ma dostęp do koryta), albo nie-PiS (który ją od tego koryta oderwie), to chyba nietrudno zgadnąć, jaki będzie jej wybór.


Zastanawiałem się nad tym, czy napisać cokolwiek na temat jednego z najbardziej spektakularnych cosplayów Skyrima, czyli o „Kolanie Prezesa”, ale wiem na ten temat tyle, co wszyscy inni, czyli absolutnie nic. Gdybym był pracownikiem TVP, opierając się na tym „nic”, byłbym w stanie napisać kilkustronicowy tekst, ale jestem zwykłym lewackim blogerem, więc, niestety, nie dam rady. Chciałbym w tym miejscu uspokoić tych z Was, którzy zaczęli sobie zadawać pytanie: „kurwa, czy on wspomniał o tym kolanie tylko po to, żeby rzucić sucharem ze Skyrima?”. Tzn. rozumiem, że mogliście odnieść takie wrażenie, ale prawda jest taka, że nie można tego wykluczyć.


Źródła:


http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,23467812,stanislaw-pieta-rozwaza-pozew-w-zwiazku-z-doniesieniami-o.html





http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/51,114871,15660696.html?i=1

https://wpolityce.pl/polityka/395221-lichocka-dementuje-fake-newsa-onetu-z-zartu-robia-powazna-wypowiedz-z-ta-manipulacja-chyba-jednak-pojde-do-sadu



(Ha, pewnie myśleliście, że chodzi o klasizm. Nic bardziej mylnego! Takiego kogoś nazywamy Wosiem).
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,23437983,dziennikarska-prowokacja-wymyslony-ekspert-publikowal-i-rozmawial.html

https://twitter.com/Andruszkiewicz1/status/999904745526517760



https://www.youtube.com/watch?v=vncIBREXCwU



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz