poniedziałek, 20 listopada 2017

Konserwatywna histeria z akcją #MeToo w tle

Redakcja tygodnika „Do Rzeczy” postanowiła wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji o akcji #MeToo i zrobiła to w sposób niezwykle subtelny. Okładkowym tekstem numeru 46/248 został artykuł Łukasza Warzechy, o całkowicie neutralnym tytule „Lewacy znów wpadli w amok. Molestowanie – nowa obsesja”. Tytuł artykułu nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do intencji autora, tym niemniej warto się nad tym tekstem pochylić (i spojrzeć w otchłań). Mógłbym się tutaj rozpisywać na temat tego „dlaczego warto”, ale pozwólcie, że wyręczy mnie w tym autor:

„Akcja #MeToo miała położyć kres niecnym praktykom wobec kobiet. Tymczasem skończyć się może tym, że przed zaproszeniem koleżanki na kawę trzeba będzie podpisać szczegółową umowę. Jesteśmy właśnie świadkami kolejnej fali lewackiej paranoi”

Zacznijmy od tego, że nikt nie zakładał, że dzięki akcji #MeToo zniknie problem molestowania seksualnego. W następnej kolejności warto zwrócić uwagę na język, którego używa Warzecha. Nie wierzę w to, żeby zupełnym przypadkiem użył on określenia „niecne praktyki” zamiast „przemoc seksualna”, bądź też „molestowanie seksualne”. Tak więc próbę zbagatelizowania całej akcji mamy już w pierwszym zdaniu. Po tej próbie, autor zaserwował nam typowe dla prawicy fabrykowanie konsekwencji i zaczął bredzić o tym, że „trzeba będzie podpisać umowę”. Jeżeli ktoś ma w tym momencie dosyć, to uprzedzam, że za moment będzie już tylko gorzej:

„Słuchaj, może umówiłabyś się z nim na randkę?
– Nie znam człowieka. Poza tym jest ode mnie sporo starszy.
– Poznaliście się tutaj, w parlamencie, przelotnie. Przystojny człowiek. Wiesz, że dobrze sytuowany.
– Tak, słyszałam.
– No właśnie. Wpadłaś mu w oko.
– Co ty powiesz? Ale on mnie nie.
– Zastanów się. Może być przyjemnie. A ja też mogę coś zyskać. On mnie prosił, żebym cię namówił na spotkanie. Obiecał się odwdzięczyć, pomoże mi w moich sprawach.

Tak mogła wyglądać rozmowa brytyjskiego konserwatywnego posła Daniela Kawczynskiego z asystentką innej posłanki torysów.”


Nie wiadomo, jak w rzeczywistości wyglądała ta rozmowa (a raczej rozmowy, bo sam Warzecha wspomina w dalszej części tekstu, że było ich kilka). Nie wie tego również Warzecha i dlatego sam „stworzył” tę rozmowę. Z rozmowy wynika, że asystentka posłanki jest mocno niezainteresowana człowiekiem, z którym chciał ją umówić Kawczyński. Poseł usiłuje jej tłumaczyć, że jegomość jest przystojny i dobrze sytuowany. Kiedy nie robi to należytego wrażenia, poseł zaczął tłumaczyć, że „może będzie fajnie” i że jak ona się z tym jegomościem umówi, to jegomość pomoże posłowi. Warto mieć również na uwadze to, że poseł stał w hierarchii wyżej od asystentki, więc ta nie mogła kazać mu spierdalać. Wisienką na torcie jest to, że dorosły człowiek zachował się jak 13-latek i wysłał kolegę, żeby ten go umówił na randkę. Podsumowując, scenariusz, który wymyślił Warzecha, jest kurewsko obciążający dla posła. Zapewne dla nikogo nie będzie niespodzianką to, że Warzecha ma inne zdanie na ten temat.

„Kawczynski jest kolejną ofiarą postępującego szaleństwa. Komisja dyscyplinarna Izby Gmin oskarża go o niestosowne zachowanie, które przez lewicę jest już całkiem otwarcie nazywane „stręczycielstwem”. Kawczynski miał kilkakrotnie namawiać asystentkę klubowej koleżanki na spotkanie z dobrze sytuowanym biznesmenem, rzekomo sugerując, że mogą z tego wyniknąć dla niego jakieś korzyści. Poseł zaprzecza, żeby zrobił coś niewłaściwego. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia ma rację, ale zapewne i tak polegnie, bo walec zbyt się już rozpędził.”

Dobrze przeczytaliście. Ofiarą w tym układzie był poseł. Ten sam, którego bogaty ziomek (przecież nikt nie wysyłałby do tej kobiety obcej dla siebie osoby) wysyłał do asystentki. Ten sam, który kilkukrotnie ją namawiał do umówienia się na randkę, bo nie mógł, kurwa, zrozumieć, że jak raz powiedziała, że nie jest zainteresowana, to znaczy, że nie jest zainteresowana. Winni w całej sprawie są, rzecz jasna, lewacy.

Swoją drogą, znamienne jest to, że konserwatysta nie widzi nic zdrożnego w „namawianiu”. On sobie, co prawda, zdaje sprawę z tego, że kobieta może nie mieć na coś ochoty, ale ma to w dupie, bo przecież kobiety „lubią być zdobywane”. Bo przecież jeżeli jakiś jegomość podrywa kobietę, a ta mu wyraźnie daje do zrozumienia, że nie jest zainteresowana, to nie znaczy, że jegomość ma się odpierdolić. To znaczy, że jegomość się musi bardziej postarać, bo przecież nie można pozwolić, żeby coś tak bardzo pozbawionego znaczenia, jak opinia kobiety, którą chce poderwać, stanęło mu na drodze do poderwania jej. Nie można również zapominać o tym, że „mężczyźni i kobiety to różne gatunki i nie ma szans, żeby się dogadali ze sobą”. To jest zajebiście wygodne podejście bo pozwala ono na ignorowanie dowolnych komunikatów nadawanych przez ten „inny gatunek”. W szczególności zaś komunikatów, które sugerowałyby, że ów „inny gatunek, z którym nie możemy się dogadać” nie jest zainteresowany nawiązaniem bliższej znajomości. Takie zachowanie nie jest, rzecz jasna, domeną konserwatystów, ale to właśnie oni starają się nas przekonywać do tego, że jakakolwiek próba odejścia od tych mechanizmów (czyli od olewania zdania kobiety) to „lewacka paranoja”. Rzecz jasna, w momencie, w którym kobieta mówi „tak”, nagle okazuje się, że jednak można się dogadać i jakoś nie ma problemów z interpretacją komunikatu.

„Spójrzmy na definicje molestowania. Mamy tam np. kwestię „obraźliwych uwag dotyczących ciała lub seksualności”. O tym, czy coś odbieramy jako obraźliwe, czy nie, decydujemy sami. Nie jest to żadne obiektywne kryterium,”

Warzesze zupełnie umyka fakt, że sprawa wygląda dokładnie tak samo w przypadku „zwykłych” obraźliwych uwag nie odnoszących się do ciała lub seksualności. Wyobraźmy sobie, że gram sobie ze znajomym w jakąś grę (niech będzie Mortal Kombat). Grając, próbujemy się nawzajem wyprowadzić z równowagi, przy pomocy trashtalku. W ramach tego trashtalku nazywam swojego znajomego głupim kutasem, znajomy, zamiast się obrazić, nazywa mnie głupim chujem. A teraz wyobraźmy sobie, że głupim kutasem nazywam jakiegoś przypadkowego człowieka na ulicy. Czy mam liczyć na to, że nie da mi w pysk, bo o tym, czy odebrał tego „głupiego kutasa” jako coś obraźliwego zdecydował sam, a to przecież nie jest żadne obiektywne kryterium? Tym, co pozwala odróżnić obrazę od „trashtalku” (na który obie strony wyrażają zgodę) jest kontekst wypowiedzi. 

„Dla jednej z kobiet stwierdzenie „niezła z ciebie laska” będzie komplementem, inna uzna, że ją to obraża.”

I znowuż, Warzecha udaje, albo też naprawdę nie wie, że w takiej sytuacji najistotniejszy jest kontekst wypowiedzi. Czym innym jest sytuacja, w której partner komplementuję partnerkę (gdy ta, na ten przykład przymierza jakąś kieckę), a czym innym sytuacja, w której jakiś śliniący się cieć komentuje wygląda zewnętrzny obcej kobiety, z którą znalazł się sam na sam w windzie.

„Jedna kobieta nie zwróci uwagi na to, że kolega położy jej dłoń na ramieniu, inna stwierdzi, że to „próba wymuszenia kontaktu fizycznego”.”

Jeden z mężczyzn nie zwróci uwagi na to, że 120-kilogramowy Seba usiądzie mu na kolanach w metrze, inny stwierdzi, że to „próba wymuszenia kontaktu fizycznego”.

„Stąd prosta droga do paranoi, w której ramach nawet przepuszczenie kobiety w drzwiach może zostać uznane za obsceniczne”

Gwoli ścisłości, cytowane powyżej zdanie znalazło się zaraz po fragmencie o „próbie wymuszenia kontaktu fizycznego”. Z tego, że kobieta może nie chcieć być dotykana przez kolegę (wiem, brzmi to źle, bo miało tak zabrzmieć), Warzecha wysnuł wniosek, że „przepuszczenie kobiety w drzwiach może zostać uznane za obsceniczne”. Być może jestem w błędzie, ale wydaje mi się, że jeżeli mężczyzna przepuszczający kobietę w drzwiach nie będzie się przy okazji onanizował, to raczej nie powinien się obawiać oskarżenia o molestowanie seksualne.

„Świat relacji damsko-męskich, szczególnie w ich początkowej fazie – co wie każdy dorosły – z zasady opiera się na niedopowiedzeniach, domysłach, a niepewność reakcji drugiej strony jest
jego immanentną częścią.”


Pozwolę sobie na parafrazę

„Świat relacji damsko-męskich, w dowolnej ich fazie - co powinien wiedzieć każdy dorosły – z zasady powinien opierać się na skutecznej komunikacji (oczekiwań, potrzeb/etc.), która to komunikacja powinna być immanentną częścią tegoż świata.” Skuteczna komunikacja to taka, która wyklucza „reinterpretowanie” komunikatu tylko i wyłącznie dlatego, że się odbiorcy komunikat nie spodobał. Tzn. wyklucza ona zamianę „nie” na „jeżeli będę truł dupę odpowiednio długo, to może kiedyś to „nie” zostanie zastąpione „być może”, a potem to „być może” zostanie zastąpione „tak””.

Tekst Warzechy był znacznie dłuższy, ale nie ma sensu cytować go w całości i odnosić się do tego, co tam napisano „akcja po akcji”, bo też nie chodziło mi o polemikę, tylko o podkreślenie tego, jak bardzo konserwatywna urawniłowka potrafi przeryć komuś głowę. Warzecha bełkocze o tym, że lewacy chcą niszczyć „normalne relacje międzyludzkie” i zupełnie umyka mu to, że opisane przez niego „normalne relacje” są wybitnie „jednostronne”. Tzn. z góry zakładają one, że stroną inicjującą początek relacji damsko-męskiej będzie mężczyzna. Cała ta przydługa tyrada Warzechy, który „martwi się” o to, że kolega nie będzie mógł zaprosić koleżanki na kawę bez „podpisania z nią umowy” pokazuje, że ów człowiek nie wyobraża sobie sytuacji, w której to koleżanka zaprosi na kawę kolegę. Zapewne sytuacja taka jawi mu się jako kolejny przejaw „lewackiego szaleństwa” i dlatego o niej nie wspomniał.

Źródła:

„Do Rzeczy” nr 46/248



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz