Uprzedzam lojalnie, że pod koniec notki trochę mi się uleje.
Zacznijmy od "bio" pana, nad którym się będę pastwić: "Andrzej Waśko wykładowca literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, naczelny dwumiesięcznika "Arcana", koordynator sekcji edukacji w powołanej przez prezydenta Dudę Narodowej Radzie Rozwoju. Minister edukacji ogłosiła go liderem zmian w oświacie.”
Teraz fragment wywiadu:
Rad pan zmienić listę lektur?
- Tak. Ale nie przewiduję sporów w rodzaju tego, który wywołał minister Roman Giertych uwagami o "Trans-Atlantyku" Gombrowicza. Sedno sprawy jest gdzieś indziej. Lektury zależą od programów autorskich. Problemem jest nie tylko to, że młodzież mało czyta, ale że czyta różne rzeczy. Pracując ze studentami, czuję, że właśnie z tego tytułu brak nam wspólnego języka, wspólnego układu odniesienia. Każdy odwołuje się do czegoś innego i tak być nie może. Lista lektur dla wszystkich musi być wspólna. Powinniśmy uczyć jednej literatury, a nie dziesiątek programów.
Ponieważ powyższa wypowiedź jest pełna wiekopomnych myśli – trzeba się do niej odnieść praktycznie zdanie-po-zdaniu. Zacznijmy więc.
Lektury zależą od programów autorskich.
Pan dr hab. zapomniał jedynie dodać, że „tylko niektóre z nich”. Prawda jest bowiem taka, że znaczna część czytanych (tzn. w sumie częściej nie czytanych, o ile nic się w tej materii nie zmieniło od moich lat szkolnych) lektur, to lektury obowiązkowe. Lista tych lektur jest ustalana odgórnie i nie ma nic wspólnego z żadnymi programami autorskimi. Można, rzecz jasna (w ramach tychże programów autorskich), dać młodzieży jakieś lektury dodatkowe, ale raczej nie będzie to zbyt duża ilość pozycji. Tym samym, teza o tym, że „lektury” (w domyśle: większość lektur) zależą od „programów autorskich” jest absurdalna. Niezbyt dobrze to świadczy o „liderze zmian w oświacie”. No chyba, że „lider” wie jak to wygląda w rzeczywistości, ale po prostu ordynarnie ściemnia (żeby mieć czym podeprzeć dalszą część wypowiedzi).
Problemem jest nie tylko to, że młodzież mało czyta, ale że czyta różne rzeczy.
Nie tylko młodzież „mało czyta”. Generalnie jesteśmy narodem-który-mało-czyta. Przyczyn tego stanu jest wiele. Jedną z nich jest zapewne fakt, że książki (jak na polskie realia) są dość drogie i są traktowane jako „dobra luksusowe”. Ktoś może powiedzieć, że przecież można w bibliotece wypożyczyć coś i niekoniecznie kupować – owszem, ale chyba każdy się zgodzi z tym, że o wiele łatwiej młodemu człowiekowi „zacząć czytać” w domu, w którym są pełne półki niż w domu, w którym książek nie ma w ogóle. Ale to tylko dygresja jest i wstęp do tego, czym mnie „lider zmian w oświacie” wkurwił bardzo. Bo oto okazuje się, że ta cholerna młodzież czyta „różne rzeczy” i że czytanie różnych rzeczy jest „problemem”. Czemu stanowi to problem?
Pracując ze studentami, czuję, że właśnie z tego tytułu brak nam wspólnego języka, wspólnego układu odniesienia.
W moim skromnym mniemaniu, „lider zmian w oświacie” zachowuje się jak emo-nastolatek, którego „nikt nie rozumie”. Tyle, że o ile w przypadku nastolatków jest to dość normalne, to w przypadku kogoś z rocznika 1961 jest to kliniczny przypadek kryzysu wieku średniego. Wypowiedź ta jest o tyle żenująca, że mamy do czynienia z człowiekiem (ponoć) oczytanym (wszak spec od literatury nie powinien stronić od literek) i ów człowiek nie może znaleźć wspólnego języka z młodymi ludźmi tylko dlatego, że „czytają różne rzeczy”? Toż nawet ostatni idiota wpadłby na to, żeby się z tymi „różnymi rzeczami” zapoznać i je przeczytać (choćby i z „obrzydzeniem”).
Osobną kwestią jest to, że „lider zmian” zupełnie wyparł ze swojej świadomości fakt, że ludzie, którzy idą na studia, niekoniecznie muszą być świeżo po maturze. Tym samym, nawet gdyby „liderowi zmian” udało się wprowadzić takie zmiany, żeby młodzież szkolna czytała tylko i wyłącznie to, co lider uznał za wartościowe – co z ludźmi, którzy poszli na studia nieco później (albo np. dwukierunkowcami)? Doskonale pamiętam sytuację z mojego pierwszego roku na socjologii, kiedy to pani dr prowadząca „Wstęp do socjologii” załamała się lekko w momencie, w którym okazało się, że w kilkunastoosobowej grupie jest tylko kilka osób świeżo po maturze (reszta to byli dwukierunkowcy, albo ludzie już po studiach, albo ludzie, którzy zaczęli studia później). Aczkolwiek wart odnotowania jest fakt, że pani dr dość szybko się pozbierała i zajęcia były ciekawe (choć pewnie sporo musiała pozmieniać w programie swoim). Pomijam w tym miejscu taki drobny szczegół, jak to, że młodzi ludzie mogą sami sobie wybierać lektury (chodzi mi rzecz jasna o czytanie „pozaszkolne”).
Każdy odwołuje się do czegoś innego i tak być nie może.
Bo przecież niedopuszczalna jest sytuacja, w której ludzie (szczególnie zaś ludzie młodzi) mają własną opinię, która stoi w sprzeczności z opinią „lidera zmian w oświacie”.
Lista lektur dla wszystkich musi być wspólna. Powinniśmy uczyć jednej literatury, a nie dziesiątek programów.
Lista lektur JEST WSPÓLNA. Tych kilka (choćby nawet kilkanaście) dodatkowych nie ma najmniejszego wpływu na listę lektur obowiązkowych.
I teraz doszliśmy do momentu, w którym mi się uleje i to bardzo.
Chyba każdy (w miarę uważny) obserwator „konserwatywnej strony” zauważył, że „typowy prawak” i „typowa konserwa” to ktoś, kto non stop opowiada o tym, jak to „lewaki z UE chcą, żebyśmy wszyscy myśleli jednakowo”, że „lewica nie myśli samodzielnie” etc. Osobną kwestią jest w tym przypadku fakt, że „lewakiem” jest dla tych ludzi każdy, kto się z nimi nie zgadza (więc jest to cholernie pojemna kategoria). Tym niemniej to właśnie lewica jest oskarżana o to, że tak jak bolszewicy – chce żeby wszyscy mieli taki sam światopogląd, a biedni uciskani konserwatyści (którym, o zgrozo, zabroniono nazywać ludzi „peda**mi, czarnu***mi/etc”) walczą o to, żeby ludzie mogli „myśleć samodzielnie”.
Jak to więc, możliwe, że „lider zmian w oświacie” mówi wprost o tym, że trzeba zmienić ludzi w drony, które powinny myśleć takimi samymi kategoriami, czytać te same książki i mieć „ten sam układ odniesienia” (żeby „łatwiej było znaleźć z nimi wspólny język), a konserwatyści milczą? Z napisaniem niniejszej notki czekałem ponad 3 tygodnie od ukazania się wywiadu w GW. To wystarczająca ilość czasu, żeby nasza superczuła prawica konserwatywna zdążyła zareagować na to, że ktoś, kto ma odpowiadać za zmiany w oświacie zamierza wprowadzić do szkół urawniłowkę.
To milczenie dobitnie pokazuje, że cała konserwatywno-prawicowo-bogo-ojczyźniana retoryka, według której lewica „chce zniszczyć indywidualizm etc.”, to ordynarna ściema i zasłona dymna. I to cholernie skuteczna zasłona dymna, której udało się przykryć fakt, że ludźmi, którzy dziś marzą o tym, żeby wszyscy myśleli „tak samo” są właśnie skrajni konserwatyści. Bo to ich bardzo denerwują sytuacje, w których ktoś podważa „odwieczny porządek” (czyli to, co sobie ktoś kiedyś ubzdurał np. „prawo naturalne”). No bo co to za świat, w którym ktoś ma czelność dyskutować o tym, że może by tak, kurwa, osobom homoseksualnym przyznać te same prawa, na które mogą liczyć heterycy? No przecież to niezgodne z prawem naturalnym! A skoro niezgodne, to znaczy, że nie powinno w ogóle być dyskusji na ten temat, bo „geje so złe i pójdo do piekła!”. Rajem skrajnego konserwatysty jest kraj, w którym pytania „po co?”, albo „dlaczego?” nie padają w ogóle, w którym każdy zna swoje miejsce w szeregu i się z niego nie wychyla. Rajem konserwatysty jest kraj, w którym obowiązuje jedyna słuszna wersja historii i nikt nie zadaje żadnych „niewygodnych pytań”. Wreszcie, rajem konserwatysty jest kraj, w którym młodzież wpatruje się w każdy (prawilny) autorytet z oślim zachwytem. I właśnie coś takiego usiłuje nam zafundować „lider zmian w oświacie”, który znużony pyskatą młodzieżą chce zaprząc do roboty inżynierię społeczną. Ale jakby co – to lewica walczy z „samodzielnym myśleniem”, bo Seba z trądzikiem po Winstrolu nie może wyzywać ludzi od „czarnuch*w” i domagać się ponownego uruchomienia pieców krematoryjnych w Auschwitz-Birkenau.
Pod koniec niniejszej notki trzeba postawić jedno, dość istotne, pytanie: Czy pan Waśko wprowadzi swoje pomysły w życie? Na pewno będzie próbował. Tym niemniej szansa na to, że uda się mu (i jemu podobnym) „urobić” młodzież jest zerowa. Czemu? Bo jakoś tak się składa, że nad młodzieżą polską pastwiono się już wiele razy na przestrzeni ostatnich 200 lat. Nie udało się urobić młodych w czasach zaborów, nie udało się w czasach okupacji, nie udało się za PRL-u (a wtedy było o tyle łatwiej, że stosunkowo proste było odcięcie kogoś od większości „nieprawilnych” bodźców) – nie uda się i teraz. Warto również wspomnieć o tym, że totalnym absurdem jest sytuacja, w której ktoś odpowiedzialny za „zmiany w oświacie” nie ma pojęcia o tym, skąd się biorą „różne układy odniesienia” i że jedyną jego receptą na ten stan rzeczy (który wydaje się mu z gruntu zły) jest tresura młodych ludzi. Nie wiem w jaki sposób karierę naukową (w dowolnej dziedzinie) mógł zrobić człowiek, który nie wpadł na to, że owe „rożne układy odniesienia” mogły wziąć się choćby z różnicy wieku między nim samym, a jego studentami. Człowiek urodzony w roku 1961 dorastał w zupełnie innych czasach niźli ktoś, kto urodził się w latach 90-tych. Że piszę oczywistości? No najwidoczniej nie są to oczywistości, skoro pan Waśko na to nie wpadł.
Ktoś może mi w tym miejscu zarzucić, że z całego długiego wywiadu wyciągnąłem tylko to, co najwygodniej mi było skrytykować i że w ogóle to wyrwałem z kontekstu. Owszem, wywiad był długi, ale w niczym nie zmienia to faktu, że cytowane przeze mnie słowa w nim padły. W kwestii zaś „kontekstu”, to doprawdy nie wiem, w jakim kontekście trzeba by było osadzić ten fragment, żeby nie był idiotyczny. I jeśli komuś się wydaje, że jeżdżę po Andrzeju Waśce jak po burej suce tylko i wyłącznie dlatego, że „jest konserwatystą”, to pragnę zapewnić, że gdyby te słowa (o potrzebie „ujednolicenia układów odniesienia” i o potrzebie wprowadzenia urawniłowki) padły z „lewej strony”, to zareagowałbym w dokładnie w ten sam sposób.
Na sam koniec zaś, zamiast zwyczajowej pointy, pozwolę sobie jeszcze raz zacytować pana Andrzeja:
Czy zreformowana szkoła ze wspólnym kodem kulturowym, o którym pan tyle mówi, będzie uczyć, że mamy prawo się różnić?
- Proszę nawet nie sugerować, że prawica odbiera społeczeństwu prawo do różnienia się.
Źródło:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,150990,19652047,reforma-edukacyjna-2016-co-w-nowej-szkole-uczen-powinien.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz