Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lewica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lewica. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 listopada 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #133

 Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na pomarudzenie (żeby tradycji stało się zadość). Nowym mutacjom korony mogę dać 1 gwiazdkę i ich szczerze nie polecam, bo tak sobie myślałem, że jak mi już negatyw na teście wyjdzie, to powinno być lepiej. No i z jednej strony było lepiej (bo np. zatoki się odetkały), ale za to wjechało mi permanentne zmęczenie i pod pewnymi względami było momentami gorzej niż wtedy, jak byłem „pozytywny”. Niemniej jednak w ciągu półtora tygodnia się to uspokoiło i dzięki temu mogę spokojnie zasiąść do pisania Przeglądów/etc.

Niniejszy przegląd zacznę od tematu dość istotnego z punktu widzenia lewackich obowiązków. Tematem tym, rzecz jasna, będzie rozłam w partii Razem. Z doświadczenia wiem, że poruszanie tego rodzaju tematów przypomina chodzenie po polu minowym. Niezależnie od tego, jak ostrożnie będzie skonstruowany taki przekaz, zawsze się na końcu okazuje, że ktoś jest niezadowolony. Tym samym postanowiłem, że w to konkretne pole minowe po prostu wbiegnę.

O ile jestem w stanie zrozumieć frustrację razemową na to, że spora część Nowej Lewicy nie jest specjalnie skupiona na realizowaniu lewicowych postulatów, a osoby pokroju Gduli i Wieczorka są zajęte wywoływaniem jednego pożaru za drugim (które potem gaszą, wywołując jeszcze większe pożary). O jeszcze innej części lewicowych działaczy na soszjalach krążą dowcipy w rodzaju „tego i tego człeka lewica powinna wymienić na radziecki przyrząd do świecenia w dupie i jeszcze by na tym zyskała”. Rozumiem też niechęć do działaczy i polityków, którzy po wielu latach posuchy bawią się w reenacting „upartyjniania” wszelkich możliwych stołków (of korz, nie jest to jeszcze poziom Zjednoczonej Prawicy i sporo do tego brakuje, niemniej jednak, niesmak pozostaje). Na szczęście w rządzie jest ADB, ale nec hercules contra plures.


Mógłbym tę litanię na temat tego, czemu NL mnie wkurza ciągnąć dalej, ale wydaje mi się, że to, co napisałem powyżej wystarczy, żeby nakreślić moje podejście do tego, co się dzieje w NL. Niemniej jednak, wziąwszy powyższe  pod rozwagę, nie jestem w stanie zrozumieć decyzji Razemów o tym, żeby wyść z NL i próbować lewaczyć samemu. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że nie rozumiem tej decyzji dlatego, że przecież od początku było wiadomo, że SLD gonna SLD. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem napiszę, że nie rozumiem tej decyzji, bo nie jestem w stanie wykoncypować sobie tego, jaki w Razemach może być master plan.

Może inaczej to ujmę. Co prawda w prognozy mi się nie bardzo chce bawić (bo 2015 rok nauczył mnie pokory), ale czasem sobie różne rzeczy prognozuję. Czasem też zdarza mi się opisywać to, czemu moim zdaniem doszło do tego, czy owego i dodać parę słów na temat tego „jaki zamysł stał za tą, czy inną decyzją”. Żeby nie przedłużać: mimo szczerych chęci i mimo tego, że polską politykę obserwuję od dość długiego czasu, nie jestem w stanie wymyślić niczego sensownego w tej konkretnej sytuacji. Ujmując rzecz innymi słowy: nie mam pojęcia co autor miał na myśli.


Szanse na ugranie czegokolwiek samodzielnie były w roku 2015 i w trakcie pierwszej kadencji PiSu. Niestety (z wielu przyczyn) nie pykło. Choć początkowo średnim znajdowałem pomysł startowania ze wspólnej listy z SLD, to jednak zdałem sobie sprawę z tego, że alternatywą jest zdobycie przez Razemów marginalnego poparcia. W 2023 start ze wspólnej listy był już koniecznością, bo polaryzacja w naszym kraju osiągała wartości skrajne. Od tamtej pory sytuacja na froncie polaryzacyjnym (eufemizując) nie uległa poprawie.

Moim zdaniem (a bardzo chciałbym się mylić), szanse na to, że Razemom uda się cokolwiek ugrać w trakcie samodzielnego lewakowania są bez porównania mniejsze niż te, które partia miała w latach 2015-2019. Uważam, że warunki, które wtedy panowały, pod pewnymi względami były sprzyjające. Choćby dlatego, że rządziła naszym krajem partia, która miała nieprzebrane pokłady pogardy dla obywateli. Co prawda udawało się jej to maskować nieco lepiej niż osobom, które tworzyły przekazy o tym, że przez 500+ ludzie srają na wydmach, ale gdy tylko jakaś grupa społeczna zaprotestowała w jakiejś sprawie, pogarda się z partii wylewała wszelkimi możliwymi kanałami propagandowymi.


Poza tym, rządziła nami wtedy partia, która była całkowicie pozbawiona słuchu społecznego. Ja wiem, że cała masa komentariuszy mówiła co innego, ale moim skromnym zdaniem była to próba zracjonalizowania teflonowości PiSu. No bo skoro partia była teflonowa, to chyba dlatego, że słucha ludzi, co nie? Gdyby tak faktycznie było, gdyby PiS „służył Polsce i słuchał Polaków”, to w trakcie obu kadencji PiSu do protestów dochodziłoby sporadycznie i byłyby one niewielkie. Nie ruszano by również prawa aborcyjnego. Skoro zaś już jesteśmy przy tym temacie, to warto wspomnieć o tym, że po zaostrzeniu prawa aborcyjnego w 2020 CBOS wrzucił w eter rezultaty badań, z których wynikało, że młodzież po raz pierwszy od dłuższego czasu się zaczęła identyfikować z lewicą.

Żeby nie przedłużać. W latach 2015-2019 było całkiem sporo czynników, które przy odrobinie dobrej woli lewicowe formacje mogły spróbować (w wymiarze politycznym) zmonetyzować. Rzecz jasna można dywagować na temat tego, że teraz rządzą libki i libkuja, więc Razemy mogą próbować się rozpychać na scenie politycznej, ale to jest w mojej skromnej opinii myślenie magiczne.


Żeby w pełni docenić tragizm sytuacji Razemowej wystarczy popatrzeć na to, kto poza Razemami jest w opozycji. Zjednoczona Prawica, która ma własne media (i od cholery farm trolli) oraz konfa, która co prawda mediów nie ma, ale ma wsparcie internetowe braci zza Buga. Ujmując rzecz innymi słowy: szanse na przebijanie się z własnym przekazem, będąc w takim sąsiedztwie, są czysto matematyczne.

Ktoś może powiedzieć, no elo, ale przecież rozłamowcami nie byli ci, którzy wyszli z NL, ale ci, którzy wystąpili z Razem. I taki ktoś będzie miał rację, ale trzeba mieć na uwadze to, że do rozłamu w Razemach doszło właśnie z powodu chęci opuszczenia NL. Nie było więc tak, że jakieś osoby opuściły Razem bez żadnego trybu.


Na sam koniec rozważań Razemowych zostawiłem sobie jeszcze jedną kwestię, która będzie miała spore znaczenie. Jeżeli partii Razem nie uda się wypracować w trakcie tej kadencji stabilnego poparcia sondażowego na poziomie 7-8% będzie to oznaczało spory problem „wyborczy”. Może się bowiem okazać, że część elektoratu może i by na Razemy zagłosowała, ale będzie miała obawy przed popieraniem partii, która ma matematyczne szanse na przekroczenie progu wyborczego.

Ponieważ już mi usiłowano tłumaczyć, że to wcale nie jest tak, że jak partia padnie przed progiem, to głosy oddane na tę partię są potem „rozdzielane” na inne partie, pozwolę sobie na krótką dygresję: gdyby to była prawda i gdyby liczba zdobytych przez partie mandatów nie miały związku z tym, ile partii wywaliło się przed progiem, to zupełnie niezrozumiałe będzie to, że Zjednoczona Prawica uzyskała w 2015 i 2019 tyle samo mandatów (235) mimo tego, że w 2019 udało się partii Kaczyńskiego zdobyć 6% głosów więcej, niż w 2015.


Skoro temat Razemowy mamy za sobą, możemy przejść do innego, który przy okazji można traktować jako odpowiedź na pytanie: „czemu nie możemy mieć ładnych rzeczy”. Od razu zastrzegam, że czytając ten kawałek Przeglądu będziecie zaskoczeni swoim brakiem zaskoczenia. Otóż, okazało się, że członek partii, która ostatnimi czasy stała się czymś w rodzaju awatara deweloperów (który to członek był Wiceministrem Rozwoju i Technologii) miał powiązania z deweloperami (jego kancelaria notarialna od lat współpracowała z deweloperami). Sprawę opisała Wirtualna Polska. Efekt końcowy tejże sprawy (końcowy dla wiceministra) był taki, że Jacek Tomczak wiceministrem już nie jest.

Niestety, nie oznacza to, że pomysł „kredytu 0%” zostanie zarzucony, bo przecież nie było tak, że w PSLu tylko i wyłącznie Tomczak popierał ten pomysł. Od siebie dodam tyle, że tego rodzaju sytuacje mnie zawsze lekko fascynują. Bo ok, to nie jest tak, że człowiek, którego kanca współpracuje z deweloperami musi być z natury rzeczy zły/etc. Niemniej jednak w sytuacji, w której tenże sam człowiek jest jednym ze zwolenników programu/ustawy, na której zyskają głównie deweloperzy – możemy (i powinniśmy) mówić o sporym konflikcie interesów. Tym, co mnie fascynuje, jest przeświadczenie takich ludzi o tym, że „nikt się nie dowie”. Ja wiem, że w polskiej polityce to norma, a nie wyjątek, niemniej jednak rezerwuję sobie prawo do bycia zafascynowanym tego rodzaju procesami decyzyjnymi.


W zeszłym tygodniu skończyła swoją pracę komisja, która zajmowała się podkomisją (tak, to już jest poziom incepcji) Antoniego Macierewicza, próbującą udowodnić, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Część z informacji, które wrzucono do raportu była znana. Jednakowoż w raporcie było również całkiem sporo informacji, które można traktować jako nowość (aczkolwiek wpisującą się w dotychczasową działalność pewnego polityka). Zacznijmy od tego, że choć już wcześniej wiedzieliśmy, że komisja Macierewicza dezinformuje społeczeństwo (co znamienne, dezinformuje za publiczną kasę [tak, wiem, TVP Info też dezinformowało]), ale teraz dostaliśmy glejty.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ponieważ wcześniejsze dokonania ekipy Macierewicza były uznawane za żart (bo brakowało w nich fachowców), Pan Antoni postanowił sięgnąć po legitnych ekspertów. Pan Antoni zignorował jeden drobny szczegół. Szczegółem tym był fakt, że niezależni zewnętrzni eksperci nie będą produkowali raportów/analiz pod tezę o zamachu. Ponieważ w pewnym momencie ten szczegół zaczął się robić problematyczny (konkretnie zaś w momencie, w którym okazało się, że analizy/raporty nie potwierdzają tezy o zamachu), próbowano, na ten przykład przekupić ekspertów. Gdy to nie pomogło, a jeden z ekspertów stwierdził, że skoro mu nie zapłacono, to on opublikuje raport – komisja zaczęła go straszyć krokami prawnymi. Innymi słowy: srogo nie pykło.

Jednakowoż, ponieważ mamy do czynienia z Antonim Macierewiczem, cała sprawa miała jeszcze jedno dno, które to dno do złudzenia przypominało kształtem onucę. Antoni Macierewicz spotykał się w trakcie prac komisji z dwoma Rosjanami. O spotkaniu z jednym poinformował SKW na tyle późno, że ów Rosjanin zdążył wrócić „do swoich”. O spotkaniach z drugim (który kontaktował się z nim używając fejkowego imienia i nazwiska) Antoni nie poinformował nikogo, a kontaktował się z nim przez parę lat. Były to kolejne z bardzo wielu „rosyjskich” przypadków związanych z Niezatapialnym Antonim. Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego informowała zarówno Błaszczaka (który był ministrem), jak i Kaczyńskiego (który był wicepremierem), że z tą komisją jest coś srogo nie tak. I to informowała o tym wielokrotnie.

Niestety, nie możemy na tym zakończyć tematu Macierewiczowego, albowiem kilka dni temu komisja ds. badania rosyjskich wpływów zorganizowała konfę, na której przedstawiono dotychczasowe ustalenia. Jak bardzo będziecie zdziwieni, gdy wam napiszę, że głównym bohaterem konferencji był Pan Antoni? Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że część komentariatu (np. dziennikarz Onetu) rzuciła się do obrony Niezatapialnego Antoniego. O ile prawicowe narracje można jeszcze jakoś zrozumieć (tl;dr Antoni jest bohaterem, a to oznacza, że nie mógł się kontaktować z Rosjanami/etc.), to obrony w wykonaniu wyżej wymienionego dzienniakarza (notkę, w której Doniesienia złomują tekst Jurasza załączę w źródłach) zrozumieć się już za bardzo nie da, bo ów dziennikarz bardzo się starał wykazać, że chyba nie bardzo zrozumiał czym zajmuje się komisja i co tak właściwie tam na temat Macierewicza opowiedziano. I dzięki takim właśnie ludziom, Antoni Macierewicz (przynajmniej do tej pory) był niezatapialny.

Jestem tak stary, że pamiętam, jak Red is Bad po raz pierwszy (w ramach pogardy dla socjalizmu, rzecz jasna) wyciągnęło rękę po publiczne pieniążki. Co prawda zrobiono to sprytnie, bo chodziło o to, że jedna z zawiadywanych przez władzę rozlewni wody nawiązała współpracę z RiB i wypuściła serię flaszek z wodą z okazjonalną etykietą. Był to rok 2017. Potem współpraca pana Sz. z władzami zrobiła się o wiele bardziej spektakularna i o wiele bardziej intratna dla Sz. Współpraca była na tyle intratna, że pan Paweł, przeczuwając koniec władzy Zjednoczonej Prawicy, próbował katapultować się za granicę (tak, jak każdy uczciwy obywatel, który nie ma sobie nic do zarzucenia). Gdy atmosfera zaczęła gęstnieć, nic nie mający sobie do zarzucenia Sz. wyjechał na Dominikanę, z której to Dominikany został kilka dni temu deportowany. Nieco zabawne były próby przekonania suwerena (podjął się tego jego ówczesny prawnik, pan Bartosz z Ordo Iuris), że on tak właściwie to sam z siebie chciał pojechać do Polski i zdać się na łaskę wymiaru sprawiedliwości. I wszystko fajnie, ale w kontekście powyższego warto sobie zadać jedno, bardzo istotne pytanie: po co w ogóle wyjeżdżał?

Mniej więcej w tym samym czasie marka RiB zawiesiła działalność (miało to związek z tym, że banki nie chciały z nimi współpracować, a parę kont zostało zajętych). W pewnym momencie pojawiły się informacje na temat tego, że Sz. może „pójść w koronę”, które to informacje zostały szybko zdementowane, albowiem prokuratura stwierdziła, że pan Paweł nie ma zbyt wiele do zaoferowania, z czego z kolei wynika, że glejty na wszystko są mocne. Z informacji uzyskanych od proka wynika, że pan Paweł mógłby co najwyżej być małym świadkiem koronnym. Przyznam szczerze, że to mnie akurat rozbawiło. Rozbawiło mnie dlatego, że wyobrażam sobie potencjalny dysonans poznawczy wszelkiej maści prawilnych ziomków, chodzących w ubraniach RiB, gdyby się okazało, że zawiadowca ich ukochanej marki odzieżowej (parafrazując pewną urzędniczkę pracującą przy Funduszu Sprawiedliwości) się rozpruł.



I tym, wydaje mi się, że optymistycznym akcentem, zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:


https://oko.press/rozlam-w-razem-polityczki-odchodza-z-partii-jak-do-tego-doszlo

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8111172,lewica-mlodziez-mlode-polski-cbos.html

https://www.rmf24.pl/polityka/news-dymisja-w-rzadzie-jacek-tomczak-zlozyl-rezygnacje,nId,7846733#crp_state=1

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-raport-o-podkomisji-smolenskiej-tak-pracowal-zespol-macierew,nId,7842312

https://www.gov.pl/web/sprawiedliwosc/pierwszy-merytoryczny-raport-z-prac-komisji-ds-badania-wplywow-rosyjskich-i-bialoruskich

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/staropolanka-red-is-bad-limitowana-edycja-krytykowana-przez-internautow-producent-tlumaczy-to-nie-ideologia-tylko-biznes

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/areszt-dla-pawla-szopy-jest-decyzja-sadu-w-sprawie-tworcy-red-is-bad/qnd0hz9

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-marka-red-is-bad-zawiesza-dzialalnosc-pojawilo-sie-oswiadcze,nId,7844328


niedziela, 13 sierpnia 2023

Nice Guy Roman

To będzie jedna z moich wielu notek, w których to notkach jest więcej, niż jeden wstęp. Pierwotne założenie było takie, żeby wrzucić mema o meltdownie Giertycha i dodać do tego kilka słów komentarza. Tyle, że w miarę, jak sobie zacząłem grzebać za linkami źródłowymi i zacząłem czytać o tym, jak to wyglądało, tym bardziej irytujące było dla mnie zachowanie pana mecenasa, który najpierw padł ofiarą wiary we własną siłę sprawczą, a potem srogo się zakiwał w narracjach. Mój poziom irytacji co prawda nie przekroczył tego, na którym to poziomie napisałem notkę o urojonej biedzie Patryka Jakiego, ale było bardzo blisko. Efektem tej irytacji jest poniższa (dość długa) notka, w której praktycznie krok po kroku pokazuję, jak wyglądała sprawa ze „startem Giertycha”.


Obserwuję ten meltdown Giertycha na Elonexie (no przeca nie napisze, ze na „Iksie”) i muszę przyznać, że cała akcja z tym jego startem do Senatu jest w tym momencie bardziej zagmatwana, niż fabuła „Mody na sukces”. Trochę żałuje, że nie zacząłem zbierać linków źródłowych, jak się to zaczęło (parę miechów temu), bo teraz dokopanie się do tego „po co i dlaczego”, jest dość problematyczne (niemniej jednak się postaram).

O ile mnie pamięć nie myli, to wyglądało to tak, że w pewnym momencie pojawił się news, że Giertych wystartuje w wyborach do Senatu. Ten „pewien moment” o ile mnie przeglądarka nie myli, to marzec 2023. Informacja ta wywołała lekkie poruszenie, bo na pierwszy rzut oka mogło to wyglądać tak, że ktoś tego Giertycha „wsadzi” na swoje listy wyborcze do Senatu w ramach „paktu senackiego”.


Mnie to osobiście nie za bardzo ucieszyło, bo jestem na tyle stary (tym razem używam tego określenia nieironicznie), że pamiętam, czym zajmował się Giertych w czasie swojej kariery politycznej. W soszjalach zrobił się wtedy lekki shitstorm, bo część osób przekonywała, że Giertych jaki był, taki był, „ale się zmienił” (o tej „zmianie” będzie jeszcze w dalszej części). Rzecz jasna, jedynym „dowodem” na tę zmianę miało być to, że zaczął się nawalać z PiSem. Ja się w tym miejscu przyznam, że do mnie tego rodzaju argumentacja nie przemawia, bo wychodzę z założenia, że wróg mojego wroga nie musi być moim przyjacielem.

W kwietniu temat trochę przycichł, ale pod koniec maja wrócił ze zdwojoną siłą, bo 28 maja Giertych wrzucił nagranie, w którym oznajmił: „Podjąłem decyzję, że będę kandydował w najbliższych wyborach do Senatu RP z okręgu obejmującego powiat poznański, czyli tzw. obwarzanek Poznania”. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w okręgu, w którym Giertych zapowiedział start, senatorką jest Jadwiga Rotnicka (PO), która wygrywa w tamtejszym JOWie od 2011 roku (senatorką jest od 2007, ale wtedy nie było jeszcze JOWów).


29 maja do wypowiedzi Giertycha odniósł się Tomasz Siemoniak: „Z tego, co wiem po konsultacjach z kolegami, pracującymi nad paktem senackim, to my nie będziemy wystawiali Romana Giertycha do Senatu; jeżeli inna partia w ramach paktu złoży taką propozycję, to będziemy się nad tym zastanawiali”. Ja wiem, że ta wypowiedź brzmi dość neutralnie, ale czytając ją warto mieć na uwadze to, kto i z jakiego ugrupowania wchodził do Senatu z tego JOWu. Takich wypowiedzi było dość sporo (gwoli ścisłości, obecna senatorka wypowiedziała się ostrzej o Giertychu i powiedziała, że ona nie wie, czemu on powiedział to, co powiedział, bo nie jest jego psychologiem [zapowiedziała również to, że ona, owszem, będzie startować]).

I jak się do tego wszystkiego dołoży kawałki artykułu z GW (uwaga natury ogólnej, artykuł datowany jest na 27 maja, ale coś mi nie gra z tą datą, bo w artykule autorzy wspominają o tym, że Giertych potwierdził swój start „w niedzielę”. Problem w tym, że nagranie, w którym Giertych to potwierdził, wrzucono w internety, owszem, w niedzielę rano, ale ta niedziela to był 28 maja), to się to zaczyna układać w logiczna całość:


”Partie zgodziły się na „wariant Kwiatkowskiego" – mówi nam jeden z opozycyjnych senatorów. To nawiązanie do Krzysztofa Kwiatkowskiego, który w 2019 roku stworzył własny komitet wyborczy i wystartował w wyborach do Senatu jako kandydat niezależny (…) Ten wariant ma się teraz powtórzyć z mec. Romanem Giertychem (…) Kilka dni temu poznańska „Wyborcza" pisała o tym, że każda z partii, które tworzą pakt senacki, zgadza się co do zasady na start Giertycha, ale żadna nie chce go wystawić jako swojego kandydata w ramach tego paktu. I formalnie żadna go nie wystawi, po prostu nie będzie miał z naszej strony konkurenta”.

Moim zdaniem, wyglądało to tak, że jakieś tam rozmowy były prowadzone (bo o tym, że Giertych sobie upatrzył ten okręg wyborczy było wiadomo od dawna), ale decyzje nie zapadły. Ponieważ nie zapadły, Giertych (z pomocą zaprzyjaźnionych senatorów) postanowił postawić wszystkich przed faktem dokonanym. Tylko, że Giertych się przeliczył i efekt końcowy był inny od zamierzonego.


Temat startu Giertycha był potem „mielony” przez cały czerwiec. Na OKO Press umieszczono artykuł, w którym pojawiły się wypowiedzi poznańskich działaczy PO, który to artykuł był opatrzony dość jednoznacznym tytułem: „Giertych nie budzi entuzjazmu w poznańskiej Platformie.” W artykule stało, że działacze podchodzą do startu Giertycha z Pewną Taką Nieśmiałością, bo obawiają się tego, że wyborcy się wkurzą i w miejscu, w którym mandat jest prawie pewny „Może stać się dziwna niespodzianka”. Borys Budka zaś zaapelował do Giertycha (i do Petru, ale my tu teraz o Giertychu), że jeżeli chce się bić z PiSem, to niech idzie na Podkarpacie, bo tam potrzeba „silnych ludzi”. Również w czerwcu Koroluk wrzucił na YT filmik, w którym odniósł się do narracji o tym, że „Giertych to wcześniej był taki, jaki był, ale się zmienił” (tl;dr: oczywiście, że się nie zmienił).

W tym momencie musimy się cofnąć w nieodległą przeszłość (ta achronologia jest potrzebna, bo gdyby to wszystko wrzucać chronologicznie, to musiałbym w tekście non stop robić odnośniki do tego, „co było wcześniej”). Otóż 30 maja Giertych opublikował na YT filmik zatytułowany „Pakt senacki nie wystawia mi kontrkandydata”. Na filmiku produkował się Hołownia, który opowiadał o tym, jak bardzo się Giertych zmienił (żałuje, że w filmiku nie padło „no na serio się zmienił, uwierzcie mi, mordy!”) i że on (Hołownia) to widzi tak, że Giertych powinien mieć prawo do startu, a inne partie (te z paktu senackiego) nie powinny mu wystawiać kontrkandydata. Dodał również, że „z tego co wie”, to temat jest już praktycznie dogadany ze wszystkimi partiami wchodzącymi w skład paktu senackiego). No i wszystko pięknie, tylko że późniejsze wypowiedzi polityków różnych opcji wcale tego nie potwierdzały (co jeszcze bardziej uprawdopodabnia moją teorię o tym, że rozmowy na ten temat się toczyły, ale Giertychowi się tempo tych rozmów nie podobało i postanowił zagrać va banque). Później natomiast Giertych (opierając się na tejże wypowiedzi Hołowni) budował swoją narrację, z której wynikało, że tak właściwie to on jest z paktem senackim dogadany.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

W miarę zbliżania się terminów, w których pasowałoby pokazać listy wyborcze, dyskusja na temat kandydowania Giertycha się, eufemizując, zaostrzała. W pewnym momencie (tym pewnym momentem była końcówka lipca) Adrian Zandberg powiedział był, że (i to jest bardzo istotne zdanie, tak więc pozwolę sobie kawałek tegoż zdania capslockiem potraktować): „Jeżeli pan Giertych wystartuje PRZECIWKO PAKTOWI SENACKIEMU, to zmierzy się z konkurentką, albo konkurentem z Lewicy”. Zandberg dodał również, że z tym Giertychem to jest tak, że on w sumie to jest obciążeniem dla partii centroprawicowych i dlatego żadna z nich nie chce żeby startował z ich komitetów (to samo potem potwierdził Robert Biedroń [i dodał, że lewica będzie się sprzeciwiać scenariuszowi, który nakreślił był Hołownia]). Co prawda nie wiemy, jak przebiegały rozmowy w ramach paktu senackiego, ale obstawiam, że Lewica stwierdziła, że jak tak bardzo tego Giertycha lubią, to niech startuje z któregoś z ich komitetów. Nieco wcześniej Włodzimierz Czarzasty powiedział, że jeżeli któryś z komitetów wystawi Giertycha na swoich listach, to Lewica nie będzie się temu sprzeciwiać.

Teraz zaś dochodzimy do meltdownu Giertychowego (potraktuje to skrótowo, bo ten strumień nieświadomości trwa już od paru dni). Najpierw napisał bardzo długie oświadczenie, które zaczęło się od: „Odmówiłem startowi z Paktu Senackiego w sytuacji, w której Lewica zapowiedziała, że i tak mi wystawi kontrkandydata.” (cała reszta to bardzo długi wypełniacz). Rzecz jasna, zapomniał wspomnieć o tym, że Zandberg wyraźnie zaznaczył, że kontrkandydat Lewicy pojawi się w JOWie Giertychowym jedynie wtedy, gdy Giertych wystartuje przeciwko Paktowi Senackiemu. Jednakowoż, była to dość jednoznaczna deklaracja o rezygnacji ze startu w wyborach.

Kolejnego dnia meltdown trwał w najlepsze i na profilu Giertycha (na Elonexie) pojawil się wpis (teraz będzie dłuższy kawałek, uprasza się o odstawienie płynów): „Chciałbym sprostować kłamstwa Lewicy. W Pakcie Senackim moją kandydaturę przedłożył pan Szymon Hołownia na okręg Olsztyn lub obwarzanek Poznania. Lewica publicznie zapowiedziała, że w sytuacji nominacji przez Pakt wystawią i tak mi kontrkandydata. Tym samym Lewica zapowiedziała złamanie paktu (...)”

Pod jego wpisem pojawiły się screeny z artykułu, w którym Paulina Henning-Kloska tłumaczyła, że: „Roman Giertych nie został zgłoszony przez Polskę 2050 do paktu senackiego. Roman Giertych nigdy nie był, nie jest i nie będzie naszym kandydatem”, które, co zrozumiałe, zostały przez niego olane. Gdy ktoś mu napisał, że jego nazwisko nie padało w trakcie negocjacji, Giertych wrzucił link do artykułu z Gazety Prawnej, w którym stało, że Hołownia powiedział, że go zgłosił (co stoi w jawnej sprzeczności z tym, co powiedziała Henning-Kloska).

Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że senatorka z okręgu, do którego (zdaniem Giertycha) zgłosił go Hołownia, już na samym początku tej Giertychiady oznajmiła, że ona i tak zamierza wystartować (biorąc pod rozwagę to, jakie miała tam poparcie, to przesądzało sprawę). Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to bym napisał coś na temat tego, że zdaniem Giertycha Rotnicka jest z lewicy. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, pozwolę sobie przejść do jednej z wypowiedzi Hołowni, do której odnosił się Giertych (obstawiam, że chodziło o tą z 3 sierpnia).

Otóż, 3 sierpnia Hołownia opowiadał o tym, że z tym Giertychem to będzie tak, że: „został zgłoszony i przeze mnie i przez Michała Koboskę, jako kandydat do Senatu, na takiej samej zasadzie, na jakiej z paktem senackim relacje będą mieli Adam Bodnar, Wadim Tyszkiewicz, Krzysztof Kwiatkowski czy inni kandydaci, którzy będą, jako niezależni startowali w swoich okręgach, a pakt senacki nie będzie wystawiał przeciwko nim żadnych kontrkandydatów.”

Nie byłbym sobą, gdybym w tym miejscu nie zauważył, że Wielki Orędownik Prowadzenia Dialogu (aka Szymon Hołownia) o tym „zgłaszaniu” opowiadał na długo po tym, jak Czarzasty i Zandberg dość wyraźnie zaznaczyli, że nie będzie zgody Lewicy na „kandydata niezależnego Giertycha”. Tę deklarację (jak również to, że w okręgu, który upatrzył sobie Giertych startować zamierza obecna senatorka) Hołownia (w ramach prowadzenia dialogu) miał po prostu w dupie, bo nawet słowem się w tym temacie nie zająknął. Uwaga natury ogólnej. Nawet jeżeli Hołownia tego Giertycha zgłosił (albo nie zgłosił [vide, wypowiedź Henning-Kloski]) na długo przed tym, jak Lewica publicznie powiedziała co sądzi o tej kandydaturze, to w momencie, w którym się o tym produkował (3 sierpnia) wiadomo było, jaka jest opinia Lewicy na ten temat (swoją drogą ten temat NA PEWNO był poruszany w trakcie negocjacji nad paktem senackim, tak więc Hołownia na pewno nie dowiedział się o tym z mediów). Osobną kwestią jest to, że Hołowni absolutnie nie zależało na tym, żeby Giertych wystartował, bo gdyby tak było, to wystawiłby go ze swojego komitetu. No, ale to tylko dygresja.

Kilkanaście minut po tym, jak Giertych wrzucił swój wpis o tym, że Hołownia go zgłosił, dorzucił kolejny, w którym tłumaczył, że: „Pan Biedroń i Zandberg publicznie deklarowali, że jak wystartuję z Paktu Senackiego to i tak wystawią mi kontrkandydata. Czyli publicznie zapowiadali łamanie Paktu (...). Giertych ten swój (nad wyraz krótki) wywód podparł linkiem do artykułu, w którym są cytaty z Biedronia. W tym miejscu pora na dygresję. Giertych wspomniał o tym, że Zandberg zapowiadał „łamanie paktu”. Warto więc wspomnieć o tym, że Zandberg zapowiadał (stąd ten capslock się tam wziął), że lewica wystawi swojego kandydata/kandydatkę JEŻELI GIERTYCH WYSTARTUJE PRZECIWKO PAKTOWI SENACKIEMU.

Jeżeli zaś chodzi o Biedronia, to na Do Rzeczy (zalinkowane przez Giertycha) pojawił się kawałek jego wypowiedzi. Na stronie RMFu można całość zobaczyć i posłuchać. Padło tam między innymi zdanie: „Umowa jest taka - wszędzie, gdzie będą samowolne kandydatury, my będziemy jako pakt senacki wystawiali naszych kandydatów”. Indagowany przez dziennikarza w temacie tego, czy przez Giertycha się pakt może rozlecieć odpowiedział, że nie, bo nikt Giertycha nie zgłosił. Potem (zapytany o to, co będzie, jeżeli będzie propozycja wystawienia Giertycha) oparł się na wcześniejszych wypowiedziach Czarzastego i Zandberga i powiedział, że Lewica będzie przeciw. Jak się na jego wypowiedz popatrzy w oderwaniu od tych wcześniejszych, to faktycznie można uznać (przy dużych nakładach złej woli), że to była groźba zerwania paktu, ale, no cóż, te wcześniejsze wypowiedzi padły, a Biedroń o nich wspominał.

Gdzieś między tymi wpisami Giertych popełnił jeszcze jeden, w którym tłumaczył, że ludzie (tzn. jego fanklub) namawiają go do startu w Warszawie, żeby wystartował przeciwko kandydatowi PiS i Magdzie Biejat. Ponieważ byłoby to działanie przeciwko paktowi senackiemu, mecenas się potem musiał podpierać tymi wpisami o tym, że tak naprawdę to Lewica chciała złamać pakt senacki, a on jest w tej całej sytuacji ofiarą ich knowań.

Żebyście mogli w pełni docenić to, co działo się na koncie (na Elonexie [niegdysiejszy Twitter]) Giertycha, pozwolę sobie zacytować wam komentarz internauty, który pojawił się pod jednym z wpisów Giertycha: „W ciągu ostatnich niecałych 48 godzin od wpisu o rezygnacji z startu do Senatu wysłał Pan 37 wpisów, z czego 26 o Magdzie Biejat/Razem/Lewicy, a 3 o wymyślonej "informacji" o rezygnacji M Biejat z Senatu. Do tego co najmniej kilkanaście retweetów uderzających w to samo. Obsesja?”  To, czego w tym wpisie nie dało się oddać, to ten drobny szczegół, że Giertych ze swoim fanklubem bawił się w najzwyklejsze w świecie szczucie, którego nie powstydziłby się vloger Dariusz (albo inni hejterzy z partii Ziobry). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że mimo tego, że fake news o „rezygnacji Magdy Biejat z kandydowania” został zdementowany, Giertych nie usunął swoich komentarzy (ani też retweetów [nie mam pojęcia jak na Elonowym portalu nazywa się „retweet” i boje się sprawdzić).

Gdyby nie kontekst, to dość zabawne byłoby to, że wzmożenie fanklubu Giertycha na tle kandydatury Biejat zaczęło się nie od momentu, w którym wiadomo było, że będzie ona kandydatką  do Senatu (4 sierpnia Gazeta Wyborcza o tym napisała), ale w momencie, w którym powiedziała ona na temat Giertycha to samo, co wcześniej powiedzieli Czarzasty, Zandberg i Biedroń.


Podsumowując: Giertych sobie wymyślił, że chce kandydować do Senatu. Nie wiadomo, czy sam na to wpadł, czy też pomógł mu w tym „wpadnięciu” Szymon Hołownia. Chętnych na wystawienie go ze swojego komitetu nie było. Ten drobny szczegół zupełnie umyka fanklubowi Giertycha. Umyka im również to, że Czarzasty wprost powiedział, że jeżeli ktoś go wystawi ze swoich list, to Lewica nie będzie się temu sprzeciwiać w żaden sposób. Jeżeli więc Giertych (i jego fanklub) chce mieć do kogoś pretensje (a widać, że chce) to niech je ma do komitetów, które nie chciały panu mecenasowi użyczyć miejsca na swoich listach.

Warto pamiętać, że Giertych zaczął się wzmagać w mediach społecznościowych w temacie tego, że „Lewica go blokuje” jakieś trzy tygodnie po tym, jak Czarzasty opowiedział o tym, że reakcja Lewicy na start będzie zależała od tego, czy ktoś wpuści mecenasa na listy. Mam niejasne przeczucie, że brak wzmożenia po tej wypowiedzi wziął się stąd, że pan mecenas był przekonany o tym, że jakiś tam Wuj Włodek, to na niego za krótki jest.

Zresztą, jak się prześledzi uważnie chronologię wydarzeń i wypowiedzi, to nietrudno dojść do wniosku, że Giertych uznał, że wszyscy są na niego zbyt krótcy i skoro on chce startować, to wszyscy inni (w tym cały pakt senacki) ma się do tego dostosować. Jeżeli ktoś chce mi w tym miejscu zarzucić, że przesadzam, to ja nieśmiało przypominam, że Giertych wrzucił swoje oświadczenie o starcie nie przejmując się tym, jakie plany odnośnie startu ma Jadwiga Rotnicka (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część fanklubu Giertycha zaczęło Rotnicką hejtować i sugerować, że mogłaby se już dać spokój ze startowaniem ze względu na swój wiek). Innymi słowy, mecenas pomyślał sobie „bądź wola moja” i uznał, że rzeczywistość się ugnie i do niego dostosuje.


A potem, gdy okazało się, że rzeczywistość nie chciała się ugiąć, mecenas zaczął odreagowywać i uznał, że najlepiej będzie, jak się wyżyje na Lewicy. Warto sobie w tym miejscu odpowiedzieć na jedno pytanie: czy to Lewica jest winna temu, że centroprawica nie chciała mecenasa Giertycha na swoich listach? Jak to powiedział bohater jednego z filmów Olafa Lubaszenki „nie wydaje mnie się”. Przyczyną, dla której Giertych zajął się chłostaniem Magdy Biejat (i całej Lewicy) było to, że na chłostanie Platformy Obywatelskiej jest po prostu za krótki (poza tym jego fanklub mógłby tego nie przełknąć), a nie wypadało mu hejtować Hołowni (bo przecież ten publicznie się za nim wstawił), a co za tym idzie, nie wypadało również jeździć po PSL-u (bo „Trzecia Droga”).

Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że Giertych wyżywając się na Magdzie Biejat i na całej lewicy, udowodnił bardzo wielu osobom to, że lewicowi politycy mieli rację, gdy mówili o tym, że Giertych się nie zmienił. Prawda jest bowiem taka, że on to mógł inaczej ogarnąć. Mógł wrzucić oświadczenie, w którym opowiedziałby o tym, że ponieważ nikt nie zdecydował się na wystawienie go ze swoich list, on doszedł do wniosku, że to jeszcze nie jest jego pora i że na tym się przecież świat nie kończy, a on na pewno będzie miał swoją szansę. Ujmując rzecz innym słowy: mógł to załatwić w sposób cywilizowany. Gdyby zrobił to z RiGCzem, część ludzi mogłaby łyknąć tę jego bajerę o „ewolucji poglądów” (no bo mecenas taki uprzejmy jest i tak na luzie to przyjął, to pewnie nie jest już ten sam Roman Giertych, który kiedyś był skrajnym prawicowcem, prawda?). Ciekaw jestem, czy Giertych zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo to wszystko (eufemizując) spieprzył swoją biegunką argumentacyjną. Pokazał bowiem, że potrafi się „zachowywać” tylko i wyłącznie wtedy, gdy może mu to przynieść jakieś wymierne korzyści. I stąd się wziął taki, a nie inny tytuł notki.


Źródła:

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1544025%2Croman-giertych-na-senatora-problematyczne-bo-ktos-musi-oddac-miejsce-na

https://www.rp.pl/polityka/art38535021-roman-giertych-zapowiedzial-start-w-wyborach-do-senatu-dotychczasowa-senatorka-z-jego-okregu-zaskoczona

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/swiat/artykuly/8724476,siemoniak-giertych-senat.html

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1578873%2Cj-rotnicka-po-o-zapowiedzi-startu-r-giertycha-do-senatu-nie-wiem-co-nim

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,29806556,roman-giertych-jednak-wystartuje-do-senatu-ma-potencjal.html

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1662710578752757760

https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/giertych-do-senatu-ostre-slowa-z-opozycji-nikt-sie-do-niego-nie-przyznaje

https://oko.press/giertych-nie-budzi-entuzjazmu-poznan-platforma

https://www.rmf24.pl/polityka/news-jak-chcecie-sie-bic-z-pis-em-apel-budki-do-petru-i-giertycha,nId,6823086#crp_state=1

Koroluka filmik o Giertychu:

https://www.youtube.com/watch?v=T-Ld2olUBAo

Hołownia o Giertychu:

https://www.youtube.com/watch?v=wxp_heRKDbk

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1601430%2Cadrian-zandberg-jezeli-roman-giertych-wystartuje-przeciwko-paktowi

https://dorzeczy.pl/opinie/462963/biedron-jezeli-giertych-wystartuje-lewica-wystawi-kontrkandydata.html

https://twitter.com/arekpisarski/status/1689588969439207424/photo/1

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/holownia-zdradza-co-z-giertychem-a-psl-co-z-trzecia-droga/f8ttjtm

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1689322343502422031

https://wiadomosci.wp.pl/kuriozalne-komunikaty-polski-2050-zglosilismy-giertycha-ale-to-nie-nasz-kandydat-znamy-decyzje-6926918284896960a

https://twitter.com/GiertychRoman/status/1689588772902518784

https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/poranna-rozmowa/news-biedron-na-poczatku-sierpnia-kandydatury-paktu-senackiego,nId,6914005#crp_state=1

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/holownia-zdradza-co-z-giertychem-a-psl-co-z-trzecia-droga/f8ttjtm

https://twitter.com/MikolajChmielak/status/1690010928866078720

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,30041592,pakt-senacki-w-warszawie-lewica-dostala-miejsce-i-wystawi.html#S.embed_link-K.C-B.1-L.1.zw

środa, 16 czerwca 2021

Hejterski Przegląd Cykliczny #78

Ja wiem, że postanowiłem sobie nigdy nie obiecywać, że tekst pojawi się tego, a tego dnia, ale nie udało mi się dotrzymać tego postanowienia. Przegląd miał się pojawić w poniedziałek „jak pójdzie źle”. Czemu więc pojawił się dopiero teraz (żałuję, że nie pojawił się w sobotę, bo wtedy mógłbym napisać, że to dlatego, że „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”)? Ano temu, że nie uwzględniłem w swoich rachubach, że jak sobie pojadę poodpoczywać do niewielkiej miejscowości, to przyjdzie deszcz i sieć komórkowa pójdzie się kochać, a co za tym idzie dostęp do internetu będzie wyglądał tak, że jak się net pojawi na moment, to pingi będą miały po kilka sekund. Posypuję głowę obierkami cebuli, a was zapraszam do lektury, którą (jak to zwykle bywa) zdominowało kilka tematów. Od razu nadmieniam, że nie udało mi się wepchnąć w ten Przegląd tematu uczelni założonej przez Instytut, O Którym Nie Wolno Mówić Wiecie Czego oraz komisji, która miała walczyć z pedofilią (w powyższym zdaniu kluczowe jest słowo „miała”).


Początek niniejszego Przeglądu będzie sponsorowało angielskie słówko „cringe”. Niedawno doszło do najbardziej ambitnego crossoveru w historii, albowiem Jaś Kapela poszedł do programu prowadzonego przez Stanowskiego. Jeżeli ktoś zna obie te osobistości to wie, że taki crossover musiał być kwintesencją żenady. Jeżeli to oglądaliście, współczuję. Jeżeli tego nie zrobiliście, to nie róbcie tego. Zamiast tego obejrzyjcie sobie coś mniej żenującego, na ten przykład „The Room” Tommy'ego Wiseau. Wspominam o tym dlatego, że lewica w Polsce jest utożsamiana również z ludźmi pokroju osoby, która była gościem u Stanowskiego. Jest to o tyle spektakularne, że osoba owa jest najzwyklejszym w świecie atencjuszem. No chyba, że ktoś na serio uwierzy w to, że ktoś, kto utożsamia się z lewicą, będzie w internetach bronił prawa zygotarian do utrudniania życia ludziom organizującym legalne zgromadzenie. Zygotarianie stosowali sprawdzoną metodę „na modlitwę”. Jak wygląda ta metoda? To proste. Ktoś organizuje event, który nie podoba się najbardziej uciskanej grupie Polaków (czytaj: fundamentalistom religijnym). Załóżmy, że akurat nie ma pod ręką żadnych faszoli (a przepraszam, „prawdziwych patriotów”) i nie da się przy ich pomocy spuścić nikomu wpierdolu. Czy to oznacza, że najbardziej uciskana grupa Polaków ma związane ręce? Nic z tych rzeczy. Można stanąć obok takiego eventu i „modlić się przez megafon”.


Co prawda policja zabezpiecza legalne zgromadzenia/etc., ale przeca żaden bagieciarz nie powie najbardziej prześladowanej grupie Polaków, żeby przestała się modlić, bo skończyłoby się to kilkugodzinnym programem w TVP Info, w którym Pereira i spółka tłumaczyliby, że katolicy nie mieli tak źle nawet za czasów Stalina. Nie wspominając już o tym, że część bagieciarni utożsamia się z poglądami zygotarian (vide „wydział Chaos”). Dla każdego jasne jest to, że tego rodzaju eventy „modlitewne” są elementem agresji. Dla każdego, poza Jasiem Kapelą, który udaje, że tu przecież chodziło o modlenie się i nic poza tym. Warto w tym miejscu wspomnieć również o tym, że Jasiowi Kapeli nie podoba się to, że mianem zygotarian określa się środowiska, które swoich oponentów wyzywają od morderców i porównują terminację ciąży do Holocaustu. Pod względem atencjuszostwa Jaś Kapela może się śmiało mierzyć ze Stanowskim, który swego czasu wykopał fotkę Khalidowa pozującego z giwerą (chciałbym w tym miejscu zauważyć, że pozowanie do zdjęć z giwerami znajduję żenującym) i bóldupił na ćwitrze. Czemu bóldupił? Ano temu, że ISIS wtedy zamachy terrorystyczne uskuteczniało (no, a skoro Khalidow jest muzułmaninem, to powinien wiedzieć lepiej!). Potem się okazało, że odkopał zdjęcie sprzed roku, ale, jak sam stwierdził: „Nie zmienia to faktu, że niesmaczne”. Generalnie, Stanowski jest znany z tego, że wypowiada się na tematy nie związane ze sportem, o których to tematach ma niewielkie pojęcie (nie jestem w stanie ocenić jego komentarzy „sportowych”, bo się nie znam na sporcie). Warto wspomnieć o tym, że owo „niewielkie pojęcie" bardzo pomaga mu w wykręcaniu zasięgów w soszjalach (a te zasięgi zapewne pomagają mu w zarabianiu szekli).


Po wszystkim, Kapela skomentował to w sposób następujący: „Mogłem się lepiej przygotować (…)” (w dalszej części był komentarz odnośnie samego Stanowskiego). Owszem, mogłeś się, kurwa, lepiej przygotować. Poszedłeś do programu, którego prowadzący jest znany ze swojego antylewicowego nastawienia i z wpisów w rodzaju: „Czy ty uważasz, że posłanki Lewicy cokolwiek mogą merytorycznie skontrolować?” (ten wpis Stanowski wrzucił w trakcie ćwiterowej dyskusji z Mietczyńskim [to ten od kanału „Masochista”]). Jeżeli ktoś utożsamia się z lewicą i idzie pogadać z takim typem przed kamerami, to powinien się przygotować bardzo dobrze. Wiadomo bowiem, że typowi nie zależy na merytorycznej dyskusji, ale na nawalaniu „one-linerami”. Wiadomo, że typowi będzie chodziło o „obśmianie lewaka”. Wiadomo, że typ będzie się bawił w trolling. Jeżeli jednak ktoś idzie do takiego typa z nastawieniem „myślałem, że to będzie śmieszne”, to o czym tu, kurwa, mowa? Mam niejasne przeczucie, że to było tak, że Kapela sobie pomyślał, że Stanowski go zaprosił po to, żeby sobie z nim po kumpelsku pogadać i poszedł do tego programu z pewnością siebie polityka PiSu idącego do TVP Info. Gdyby było tak, że Kapela reprezentował u Stanowskiego Kapelę, to bym sobie i wam nie zawracał tym tematem czterech liter. Problem w tym, że on tam również lewicę reprezentował. Co prawda, nikt nie zrobił badań odnośnie tego, w jaki sposób Kapelowe atencjuszowanie wpływa na postrzeganie lewicy w Polsce, ale mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że ów wpływ nie jest raczej pozytywny. Jeżeli chodzi o ten konkretny program, to odbiór suwerena był taki, że Stanowski był arogancki i się przypierdalał, ale w sumie to nie musiał, bo Kapela się sam ośmieszał i nie potrafił sensownie uargumentować tego, o czym mówił. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Stanowskiemu bycie Stanowskim w niczym nie zaszkodzi, zaś performance lewaka, który sprawiał wrażenie, jak gdyby średnio ogarniał, może się (eufemizując) niekoniecznie przysłużyć lewakom i lewaczkom.


Po tym, jak ów program wylądował w internetach głośno zrobiło się na temat tego, że Kapela chciał, żeby Stanowski mu za udział w tymże programie zapłacił (tak też się stało). Wywiązała się z tego (kolejna) ćwiterowa napierdalanka i w pewnym momencie Kapela wrzucił screena z wymiany DM-ek, w której Stanowski tłumaczył, że: „nie płacimy gościom z zasady, nawet takim jak Quebo, który za koncerty biorą setki tysięcy jak nie miliony. Ale możemy skrócić program”. W którymś dniu inby Kapela zapytał Stanowskiego o to, ile zarobił na tym odcinku swojego programu. Stanowski odparł, że z samego Youtube wyciągnął 22 tysie. I tak sobie dumam, że w sumie to miło by było, gdyby Stanowski choćby symbolicznie dzielił się tymi szeklami z osobami, które zaprasza (a jak gość nie chciałby tej kasy, to można by to było wrzucić na jakiś cel charytatywny), bo prawda jest taka, że gdyby siedział przez te dwie godziny i pierdolił sam do siebie, to pewnie nieco mniej osób chciałoby to oglądać, a to przełożyło by się na mniejsze wpływy (a „koszty administracyjne, ludzkie, infrastruktura itd.”  byłyby takie same). Takie symboliczne „podzielenie się” byłoby o tyle wskazane, że to nie jest jakiś trzydziestominutowy podcast. Byłoby to wskazane również dlatego, że Stanowskiemu nie spodobała się słynna już „zbiórka na kompa” a potem się wyzłośliwiał na ćwiterowy wpis, w którym stało, że fajnie by było, gdyby praca nie musiała być koniecznością. Wspominam o tym dlatego, że jeżeli ktoś idzie do ponad dwugodzinnego programu, to musi się przygotować do tego (o ile nie jest Kapelą), a takie przygotowania można uznać za rodzaj pracy. Wydaje mi się, że Stanowski raczej stoi na stanowisku takim, że ludziom powinno się płacić za robotę. No chyba, że wychodzi z założenia, że praca powinna być koniecznością, ale nie powinno się za nią płacić. Aczkolwiek może jest też tak, że wyżej wymieniony jest centrystą i uważa, że co prawda praca powinna być koniecznością, ale nie wszystkim powinno się za nią płacić.


Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że udział w programie Stanowskiego to praca w trudnych warunkach. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to mam taką odezwę-prośbę do każdego lewaka, któremu zdarzy się być zaproszonym do tegoż programu (pozwolę sobie użyć capsa): PRZYGOTOWUJCIE SIĘ, KURWA, DO TAKICH PROGRAMÓW. Zakładam, że takowe zaproszenia mogą się pojawić, bo zarabianie na YT wymaga klikalności i oglądalności, a tą zdobywa się między innymi poprzez zapraszanie nieprzygotowanych gości, celem ośmieszenia tychże (oraz reprezentowanych przez nich poglądów). Bo tak się składa, że jeżeli nie będziecie się przygotowywać, to suweren o tym, czego chce lewica, dowie się z TVP Info i od polityków Konfederacji. W tym miejscu popełnię uwagę natury ogólnej (niemającej związku z Kapelą, Stanowskim/etc.). Polskie lewaki zdają sobie sprawę z tego, że przyszło im działać w cokolwiek niesprzyjających warunkach. Z jednej strony bowiem są media sprzyjające liberałom, które, delikatnie rzecz ujmując, nie pałają miłością do lewicy i lewicowych postulatów. Z drugiej strony jest rząd i media prawicowe, które jeszcze bardziej lewicy nie kochają. Jeżeli chodzi o rządową część mediów prawicowych, to te mogą się od czasu do czasu nie przypierdalać do lewicy (jak to np. miało miejsce w okolicach ratyfikacji FO), ale to są wyjątki od reguły. Lewaki sobie z tego wszystkiego zdają sprawę, a mimo tego nie robią nic, żeby w jakiś sposób temu zaradzić.


Ponieważ staram się, żeby moje hejterstwo było konstruktywne, pozwolę sobie na podsunięcie pierwszego lepszego pomysłu: może by tak przygotowywać się dobrze do wizyt w mediach i wywiadów? Lewica potrafi od czasu do czasu przypierdolić temu, czy innemu pracownikowi mediów, ale kluczowe w tym zdaniu jest „od czasu do czasu”. Ja rozumiem, że Zandberg wypadł bardzo dobrze w debacie w 2015 i że równie dobrze wypadł po expose premiera i że zdarzyło mu się kilka razy, że tak to ujmę „zaorać”, ale to były pojedyncze przypadki, a tu potrzebna jest napierdalanka 24/7. Wypowiedzi, owszem, powinny być merytoryczne, ale powinny być również upakowane po brzegi one-linerami, którymi potem będzie można zarzucić soszjale (aczkolwiek, jeżeli one-linery będą dobre, to suweren sam z siebie to zrobi). Politykiem, który do perfekcji opanował budowanie krótkich wypowiedzi (którymi potem zarzucane są media społecznościowe), jest nie kto inny, jak Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny. Jest to człowiek, który nie jest w stanie sformułować długiej wypowiedzi tak, żeby miała ona ręce i nogi (spektakularną porażką zakończyła się konwencja, na której Patryk Jaki mówił bardzo długo, ale nikt tak do końca nie wie o czym, bo prawie nikt tego nie ogląda-chodzi mi o zasięgi „internetowe”, albowiem konwencja leciała na żywo w soszjalach). Co prawda, próbowano grać ulubioną narrację „hurr durr ten nasz wspaniały polityk to bez kartki mówi”, ale nikogo to nie obchodziło.


I teraz warto sobie zadać pytanie: czy nieumiejętność formułowania dłuższych wypowiedzi w czymkolwiek Doktorowi Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny przeszkadza? No nie bardzo. Nie przeszkadza mu nawet to, że nie jest najostrzejszym ołówkiem w piórniku i że zdarza mu się cholernie kiepsko wypaść w starciu z przeciętnymi dziennikarzami. Czemu? Ano temu, że nawet jeżeli Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny zrobi z siebie głąba, to i tak internety zostają zalane fragmentami powycinanymi z wywiadu, z których to fragmentów wynika, że „zaorał” tego, czy innego dziennikarza/polityka/etc. Patrykowi Jakiemu nie zaszkodziło nawet to, że w trakcie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego opowiadał mądrości o tym, że (w skrócie) on tam w tej Brukseli to będzie walczył z reprywatyzacją. Zapowiadał również: „Pierwsze, co zrobię w Parlamencie Europejskim, to wystawa o tym, jak wyglądała reprywatyzacja w Warszawie”. Jasno z tego wynikało, że Patryk Jaki nie ogarnia (tak samo, jak reszta jego partyjnych kolegów) czym tak właściwie europosłowie powinni się zajmować. Czy oponenci Jakiego zwrócili na to uwagę w trakcie kampanii? A gdzie tam. Czy sam Patryk Jaki zorganizował tę wystawę? A gdzie tam (no chyba, że takowa wystawa się odbyła i absolutnie nikt [łącznie z głównym zainteresowanym] o tym nie wspomniał). Czy to wszystko w jakikolwiek sposób „utrudnia” życie Doktorowi Chłopakowi z Biedniejszej Rodziny? Ni cholery. Czemu miała służyć ta przydługa dygresja? Ano temu, żeby zwrócić uwagę na to, że lewica powinna zastanowić się nad tym, jak to jest możliwe, że prawica robi prawie wszystko chujowo, a mimo tego pozostaje u władzy. Jak to jest, że prawicowi politycy robią z siebie idiotów (nagminnie) i w niczym im to nie przeszkadza? Owszem, współodpowiedzialne za taki stan rzeczy są również media, ale skoro spora część dziennikarzy to nieogary, to może by tak nauczyć się to nieogarnięcie wykorzystywać dla własnych celów?


Może warto by było zawalczyć o coś więcej niż o (w porywach) kilkanaście procent poparcia w sondażach? Jestem się w stanie założyć o wiele, że kalkulacja na lewicy jest teraz mniej więcej taka: ok, PiS na bank przejebie kolejne wybory (czytaj: może i wjedzie do Sejmu na pierwszym miejscu, ale to dzisiejsza opozycja będzie rządziła, bo PiS straci większość), a z sondaży wychodzi, że choćby skały srały, lewica będzie współrządzić (u części lewicowego komentariatu widać już sny o potędze „lewica będzie współrządzić, tak więc będzie mogła wymuszać różne rzeczy na koalicjantach/etc.”). Skoro więc wiadomo, że lewica będzie współrządzić, to po cholerę się napinać w tej kadencji? Po co się męczyć, skoro władza sama przyjdzie do lewicy? Czy jest to scenariusz realny? Owszem. Czy z tego wynika, że lewica powinna dalej bawić się w jebałpiesizm? Nie. Bo z tego, że ów scenariusz jest realny nie wynika, że na pewno tak będzie. Po pierwsze, Zjednoczona Prawica/PiS może utrzymać samodzielną większość. Tak, wiem, w sondażach to różnie wygląda, ale PiS już wielokrotnie udowadniał, że potrafi odrabiać straty. Po drugie, wszystko może pójść w jeszcze inną stronę i może się okazać, że co prawda PiS przejebał wybory, ale lewica nie jest potrzebna do współrządzenia. I ja wiem, że część komentariatu pewnie zatarłaby ręce, bo przecież średnio dogadany i skonfliktowany wewnętrznie rząd pełen liberałów to wprost wymarzony punkt wyjścia do tego, żeby lewica się na tym wypromowała (bo wtedy można by było w tych liberałów napierdalać non stop). Tyle, że to są mrzonki, bo w opozycji byłby PiS, który byłby pierdylion razy bardziej skuteczny w krytyce rządu. Po trzecie, nawet jeżeli PiS padnie, a lewica będzie potrzebna do współrządzenia, to może się okazać, że jest na tyle słaba, że nie będzie w stanie wywierać zbyt dużego nacisku. Po czwarte (acz ma to związek z punktem trzecim), jeżeli lewica będzie słaba i będzie współrządzić, to może się po prostu rozpaść (nie tylko PiS potrafi wyciągać posłów z innych partii). Tych punktów mogło by być znacznie więcej, ale te cztery wystarczą w zupełności do tego, żeby raczej negatywnie ocenić plan „nic nie robimy, bo władza i tak do nas przyjdzie”. Nie jest to co prawda ten sam poziom co „i wtedy Jarosław Kaczyński wychodzi na mównicę (...)”, ale nie zmienia to faktu, że lewica potrzebuje lepszego planu. W przeciwnym wypadku o tym „co robi lewica i czym się zajmuje” suweren będzie się dowiadywał od polityków prawicy i mediów, które lewicy nie sprzyjają. Jak to powiedział zbawca, który oddał życie za połowę ludzkości: „not a great plan”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro wspomniałem o tym, czego lewica mogłaby się uczyć od prawicy, dobrze by było, gdybym wspomniał o tym, czego nigdy nie powinna się uczyć. Tym czymś są poglądy. Skąd wiedzieliście, że ten kawałek będzie o Rafale Wosiu? Ja się w tym miejscu przyznam do tego, że moje zlewaczenie nie miało związku z czytaniem lewackiej bibuły, tak więc twórczość Wosia z czasów, w których jeszcze było w niej widać trochę wrażliwości społecznej, nie była mi znana. Tzn. wiedziałem, że jest sobie taki lewacki redaktor, ale to by było na tyle. Uwagę zwróciłem na niego dopiero w momencie, w którym puścił się poręczy i zaczął opowiadać o tym, że kibole są w Polsce uciskani. Nie załapałem się więc na dysonans, który stał się udziałem sporej części lewicowej banieczki. Dla tych ludzi sporym problemem było to, że typ, którego uważali za sensownego lewaka, nagle zaczął pisać i opowiadać bzdury, które bardzo trudno pogodzić z „byciem lewicowym” (nawet gdybyśmy zastosowali kryterium Korwina [wszyscy na lewo od niego = lewica], to pewne punkty wspólne są, bo Korwin też nie przepada za imigrantami). Dla mnie Rafał Woś od początku był typem, który pisze nie do końca mądre rzeczy. Zastanawiałem się nad tym, czy w przypadku Wosia nie chodzi o coś w rodzaju Ziemkiewiczowszczyzny, czyli pisanie dowolnych bzdur i obrażanie wszystkich dookoła, upieranie się, że to wszystko dlatego, że się „wkurza salon” (albo, jak u Wosia „wyprzedza mainstream o kilka lat”). Część komentariatu twierdzi, że to, co robi Woś, to zwykły trolling. Tylko, że gdyby to był „zwykły trolling”, to Woś nie poszedłby pracować do Tricepsa Dla Wyklętych (aka Sławomir Jastrzębowski). Z drugiej zaś strony nie uwierzę w to, że skrajnie prawicowy troll w rodzaju Jastrzębowskiego zatrudnił Wosia tylko i wyłącznie dlatego, że szanuje go za jego lewicowe poglądy i wcale, a wcale nie ma to związku z tym, że Woś od jakiegoś czasu tłumaczy, że lewica powinna się dogadać z PiSem (o tym za moment).


Tak, jak to przed momentem napisałem byłem, nie miałem dysonansu związanego z Wosiem, ale jednakowoż trochę dumałem nad tym, czemu on pisze aż takie brednie, jak te o kibolach. Potem zaś dotarło do mnie, że on sam tego nie wymyślił. To są kalki z prawicowych narracji. Do pewnego momentu panowała zgoda odnośnie tego, że kibole to bandyterka. Ta zgoda skończyła się w okolicach 2011 kiedy to PiS, który rozpaczliwie poszukiwał jakiegoś punktu zaczepienia dołując w sondażach, zaczął tłumaczyć, że kibole to w sumie nie są tacy źli, a Platforma Obywatelska ich źle traktuje (ktoś jeszcze pamięta, jak ochoczo część PiSowskiej nomenklatury podchwyciła hasło o Donaldzie, który ma Tolę?). W tym miejscu pora na dygresję i wyciągnięcie karty pt. „wiek”. Cieszy mnie to, że mam już swoje lata i że miałem sporo styczności z kibolami (w małym mieście prawie wszyscy znają prawie wszystkich). Oni sobie doskonale zdawali sprawę z tego, że dla suwerena są zwykłymi bandytami i ni cholery im to nie przeszkadzało (a część jarała się tym, że suweren się ich boi i jak ich widzi na chodniku, to przechodzi na drugą stronę ulicy). Polityką się kibole nie interesowali (czym różnili się od skinów). W pewnym momencie się to zmieniło i choć nie mam żadnych badań, które by to potwierdziły (nie wiem, czy ktokolwiek takowe przeprowadzał w ogóle) śmiem twierdzić, że stało się tak za sprawą Prawa i Sprawiedliwości, które zaczęło tłumaczyć, że kibole są ofiarą systemu/etc. Te idiotyzmy o ofiarach zaszły tak daleko, że hipster prawica w jednym z numerów „Frondy” tłumaczyła, że kibole to tacy współcześni AK-owcy (za cholerę tego nie oblinkuję, bo nie miałem tego numeru, a linki, w których były fragmenty z papierowego wydania już dawno odeszły w niebyt).


Choć specjalistą od głowologii kiboli nie jestem, ale wydaje mi się, że nietrudno zrozumieć jak doszło do tego, że subkultura, która jarała się tym, że suweren się jej boi tak ochoczo podchwyciła narrację, w myśl której jej przedstawiciele wcale nie są bandytami, oni są tak przedstawiani przez „wrogie media”. Ktoś może powiedzieć „no zaraz, ale przecież sam przed momentem napisałeś, że oni wcześniej wiedzieli, że są bandytami i część z nich się tym jarała”. Tu nie ma sprzeczności. Suweren nadal się ich boi, a część z nich nadal jara się tym, że są bandytami, ale teraz mają po prostu „lepszy PR”. Prawicowe narracje były tak skuteczne, że uwierzyła w nie nawet część ludzi, którzy je wyprodukowali. Miałem kiedyś na ćwitrze spięcie z pewnym redaktorem prawicowego tygodnika, który tłumaczył mi, że to nieprawda, że kibole coś jeszcze demolują i że to po prostu „absuralny spin” (ów pan redaktor został redaktorem naczelnym jednej z redakcji po tym, jak Obajtek przejął Polskę Press [na ten temat skrobnę coś więcej w kolejnym Przeglądzie]). Mniej więcej w takich okolicznościach przyrody należy osadzić narracje Wosia, który opowiada o tym, że kibole są uciskani. Coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: sam tego nie wymyślił, po prostu skorzystał z już istniejących spinów i narracji prawicowych.


Redaktor Woś jest bardzo skromny. Tak bardzo, że pod koniec swojego pierdylionowego tekstu o tym, że lewica powinna się dogadać z PiSem napisał:„Nie wiem jak będzie. Nikt nie wie. Koalicja PiSu i lewicy jest alternatywą. Bardziej realną niż kiedykolwiek. I nie mniej racjonalną od większości innych politycznych scenariuszy. Gdy się ziści i gdy ci, co dziś chwytają się za głowę, zaczną ją nazywać „oczywistą”, pamiętajcie gdzie przeczytaliście o niej po raz pierwszy.”. W tym samym tekście opisał przyczyny, dla których do takiego sojuszu powinno dojść, a ćwit, w którym wrzucił link do tekstu opatrzył takim komentarzem: „Trzy powody dla których PiSolew ma głeboki sens i dobre widoki na przyszłość. Czy potrafisz je obalić?”. Z czystej oszczędności miejsca pozwolę sobie na odniesienie się do jednego z tych powodów, który jest moim zdaniem najbardziej durny. Otóż. Woś tłumaczy, że lewica powinna dogadać się z PiSem, albowiem (zapnijcie pasy): „Powód trzeci, bo różnic jest mniej niż się wydaje”. To już nie może być trolling. To jest po prostu czysty spin, który ma pokazać, że partia rządząca nie jest taka zła, jak ją malują. Lista różnic jest bowiem tak długa, że pewnie dałoby się o nich napisać książkę. Pozwolę sobie wymienić kilka z nich, które wykluczają w mojej opinii możliwość koalicji lewicy z PiSem: biologiczny rasizm wyznawany przez część polityków Zjednoczonej Prawicy (widać to wyraźnie na przykładzie polityków udostępniających treści, z których wynika, że „biała rasa jest zagrożona”), szczucie na każdą grupę zawodową, która ma czelność domagać się podwyżek (no, prawie na każdą, bo jednak nikt nie lubi zapachu palonych opon), walka ze społeczeństwem obywatelskim i NGOsami, instytucjonalna homofobia (która ma uprzykrzyć życie elbegietom nie tylko w Polsce, ale i za granicą [vide, zesranko pt. „nie będziemy w Polsce uznawać jednopłciowych małżeństw zawartych za granicą]), używanie aparatu państwowego do niszczenia ludzi, którzy mają czelność nie zgadzać się z władzą (vide blamaż służb w sprawie Fundacji Otwarty Dialog), prowadzenie skrajnie antykobiecej polityki (przywrócenie recept na pigułki „dzień po”, zaostrzenie prawa aborcyjnego, walka z konwencją antyprzemocową/etc.), która jest efektem religijnego fundamentalizmu części polityków Zjednoczonej Prawicy (i spłacania długów wyborczych kościołowi), skrajny nacjonalizm i ksenofobia.


Choć mógłbym tak pisać i pisać (i wspomnieć np. o tym, jak to PiS upierdolił dotowanie in vitro, po to, żeby wydać pieniądze na jakiś szamanizm, a potem w ogóle olał wspomaganie rozrodczości), ale te wymienione różnice wystarczą do tego, żeby stwierdzić, że każdy, kto wie co dzieje się w Polsce od roku 2015 potrafiłby obalić te przyczyny, z wymienienia których Woś był tak bardzo dumny. Nawiasem mówiąc, warto wspomnieć o tym, że zdaniem Wosia, lewica powinna zastąpić w rządzie Gowinowców, bo najprawdopodobniej ultraprawicowi Ziobryści mu nie przeszkadzają w najmniejszym stopniu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że mądrości Wosia zostały podchwycone przez część liberalnego komentariatu, (która najwyraźniej kilka ostatnich lat przeleżała pod lodem i nie widziała, w jaki sposób lewaki reagują na wpisy Wosia), który zaczął opowiadać o tym, że Woś jest jednym z ideologów lewicy (cokolwiek miałoby to znaczyć) i snuć fantazje o tym, że jeżeli doszłoby do tej koalicji, to lewica się rozpadnie i potem powstanie prawdziwa lewica (nie pytajcie mnie o to, co autorzy mieli na myśli, bo nie mam pojęcia). Tak sobie dumam, że ten komentariat ma częściowo rację, bo gdyby faktycznie lewica utworzyła koalicję z PiSem, to pewnie jej poparcie można by mierzyć w skali od zera do Ogórek. Niemniej jednak budowanie narracji, w myśl których Woś miałby wskazywać lewicy drogę, jest cokolwiek mało poważne (ale to jest coś do czego komentariat nas zdążył przyzwyczaić).


Niestety, nie możemy zamknąć tematu Wosia, albowiem ostatnimi czasy kopiowanie prawicowych narracji zdarza mu się bardzo często. Kolejną (i przedostatnią, nad którą będę się pastwił) będzie ta, w której do uciskanych kiboli dołącza kolejna grupa: „Żyjemy w wieku XXI a nie XIX. We współczesnym społeczeństwie powiedzieć wierzę w Boga jest prawdziwym aktem buntu i nonkonformizmu. Ateizm to domyślna postawa mieszczaństwa współczesnego.”. Tak, dobrze widzicie. Kolejną uciskaną grupą w Polsce są katolicy (mógłbym co prawda pożartować o tym, że Woś nie wskazał, o którego boga chodzi, ale wpis Wosia nie jest wart nawet takiego suchara). Faktem jest, że laicyzacja w Polsce sobie raźnie postępuje, ale Woś zdaje się nie dostrzegać przyczyn, dla których tak się dzieje (trochę o tych przyczynach za moment będzie), to po pierwsze. Po drugie, opowiadanie o tym, ze przyznawanie się do wiary w boga to akt buntu, w państwie, w którym Kościół praktycznie współrządzi, to srogi idiotyzm przebijający nawet te o uciskanych kibolach. O tym, że Woś znalazł sobie kolejną kategorię społeczną, której się brzydzi („mieszczaństwo”) wspominać nie trzeba. Prawdą jest to, że w większych miastach laicyzacja postępuje szybciej, niż w mniejszych miejscowościach. Jednakowoż warto by było (jeżeli chce się uchodzić za poważnego publicystę [a wydaje mi się, że Woś ma takie aspirację]) zastanowić się nad tym, z jakich przyczyn Polska się laicyzuje i wspomnieć o tym, dlaczego laicyzacja postępuje wolniej w mniejszych miejscowościach.


To jest swoją drogą cokolwiek zjawiskowe, bo Woś jest niewiele młodszy ode mnie i siłą rzeczy dorastał w podobnych okolicznościach przyrody, w których dorastałem ja (miejscowość, z której pochodził jest mniejsza od Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, tak więc pewne tendencje powinny być tam jeszcze bardziej dostrzegalne). O jakie tendencje chodzi? Ano o takie (jeżeli już o tym wspominałem, w którymś ze swoich Głośnych Tekstów, to przepraszam za ewentualne powtórzenie). Otóż, w pewnym momencie się zorientowałem byłem, że jeżeli chodzi o Kościół to tak, jakby (eufemizując) nie wszystko mi się podoba w tej instytucji. Ponieważ to było Podkarpacie (acz wtedy to było „tarnobrzeskie”), toteż niespecjalnie miałem z kim pogadać o tym, że mi z tą instytucją nie po drodze. Dopiero w liceum poznałem jednego nauczyciela, który był jawnie antyklerykalny i jednego człeka (z którym się byliśmy zaprzyjaźniliśmy), który nie był katolikiem. W owych czasach jawnie antyklerykalne poglądy nauczyciela pracującego na zadupiu, to był właśnie ten nonkonformizm i akt buntu. W sumie to też była ciekawa sprawa, bo jeżeli chodzi o marudzenie na Kościół, to miałem styczność z dorosłymi, którym od czasu do czasu zdarzało się powiedzieć coś niepochlebnego na temat wyżej wymienionej instytucji, ale wyglądało to tak, że z jednej strony marudzili, a z drugiej grzecznie chodzili do Kościoła i grzecznie słuchali tego, co ksiądz proboszcz ma do powiedzenia. Ten nauczyciel był o tyle inny, że tego rodzaju niespójności mu się nie zdarzały. Swoją drogą, ten jego antyklerykalizm był dla uczniów o tyle dobry, że zapewne również dzięki niemu ów nauczyciel z własnej inicjatywy zamieniał kilka godzin biologii w edukację seksualną, dzięki czemu mogliśmy się dowiedzieć tego, jak bardzo skuteczne są tzw. „naturalne metody planowania rodziny”, o skutecznej antykoncepcji (i o tym, jakie ma ona wady)/etc. Dla porównania, wcześniej w szkole podstawowej miałem jakieś, za przeproszeniem gówno-zajęcia, na których pewna bardzo mądra pani nam opowiadała, że najlepszy środek antykoncepcyjny, to, hehehe, szklanka wody zamiast, a prezerwatywy są złe, bo mają mikropory (na szczęście po usłyszeniu tych rewelacji rodzice powiedzieli, że jak jeszcze raz będą te zajęcia, to mam wyjść z sali, a oni mi to usprawiedliwią), tak więc różnica w podejściu była dostrzegalna.


Ktoś może powiedzieć, „no dobrze, ale to było kiedyś, teraz na pewno wygląda to inaczej”. I taki ktoś będzie miał trochę racji. Trochę, bo owszem, wygląda to inaczej, ale w większych miejscowościach. W małych nadal nagminne jest posyłanie dzieci na religię „dla świętego spokoju”. W małych miejscowościach duchowni potrafią doprowadzić, na ten przykład, do odwołania koncertu zespołu, który im się nie podoba (chciałbym w tym miejscu pozdrowić kolegę Marcina z Kolbuszowej, który mi o tym opowiedział był parę lat temu). Jeżeli zaś chodzi o moje rodzinne miasto (aka Wyimaginowane Miasto Nad Akwenem), to niewiele się zmieniło, bo od dawna już w każdą pierwszą sobotę miesiąca organizowane są procesje, których uczestnicy modlą się za niewierzących. W moim rodzinnym mieście kilka lat temu zmarło się pewnemu duchownemu, który był pewnego rodzaju klero-celebrytą. Pogrzeb zorganizowano z taką pompą, że ulica obok mnie została wyłączona z ruchu i przekształcona w parking (a miejska komunikacja jeździła inną trasą). Nigdzie wcześniej nie było informacji na ten temat (tzn. może były w kościele, ale jeżeli ktoś był „spoza wspólnoty” to nie mógł się o tym w żaden sposób dowiedzieć). Potem okazało się, że w sumie to zablokowany był wjazd do miasta (dowiedziałem się o tym czekając na busa, który spóźnił się jakieś 40 minut [bo, of korz, nikt nie poinformował przewoźników o tym, że mogą być jakiekolwiek utrudnienia w ruchu i że może by tak sobie trasę zmienili]). Jak mniemam, zdaniem Wosia, gdyby któryś z mieszkańców mojego rodzinnego miasta głośno przyznał, że wierzy w boga, to byłby to przejaw nonkonformizmu i akt buntu.


Po tym, jak skończyłem liceum i sobie wyjechałem do większego miasta (aka Kraków) celem studiowania, okazało się, że ludzi o poglądach nie do końca zbieżnych z linią kościelną jest więcej i większa liczba ludzi głośno mówi o tym, jakie ma w tej kwestii poglądy. I w tym moim zdaniem tkwi cały sekret tego, że w większych miastach laicyzacja postępuje szybciej, niż w małych. Im więcej „oficjalnych” antyklerykałów, tym mniejsze ciśnienie są w stanie wytworzyć zwolennicy kleru. Im więcej niewierzących, tym mniej osób będzie zapisywać dzieci na religię „bo tak wypada”. Gwoli ścisłości, ciekaw jestem, czy ktokolwiek bada religijność Polaków pod kątem tego, jak zachowują się migranci, którzy przenieśli się z małych miejscowości do dużych. Może być bowiem tak, że to są oni współodpowiedzialni za laicyzację w większych miejscowościach, bo niekoniecznie może im zależeć na tym, „żeby było tak, jak było”. Aczkolwiek to jest tylko i wyłącznie moje gdybanie, bo nie dysponuję żadnymi twardymi danymi. Na sam koniec dodam dowód anegdotyczny. Z okien mojego kwadratu widać jedną z główny arterii, którymi poruszają się procesje. Kilka lat temu zwróciłem uwagę na to, że choć na procesji było trochę ludzi, to były to głównie osoby starsze. Być może Woś zobaczył kiedyś taką procesję i wysnuł z tego wniosek, że „skoro jest tam mało młodych to znaczy, że katolicy mają w Polsce pod górkę”? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że to są bzdury i Woś musi o tym wiedzieć. Skąd więc mu się to wzięło? Biorąc pod rozwagę fakt, że te bzdury o uciskanych katolikach dominują w mediach rządowych i generalnie „po prawej stronie”, raczej sam tego nie wymyślił. Nawiasem mówiąc, z niecierpliwością czekam na moment, w którym w Wosiowym pisaniu pojawi się argument, w myśl którego laicyzacja przyszła do Polski z Zachodu, bo przecież nasz polski Kościół i rodzimi fundamentaliści nie mają z tą laicyzacją absolutnie żadnego związku.


Ostatnią kwestią Wosiologiczną, którą poruszę będzie ta odnosząca się do migracji. Okazało się bowiem (o czym pewnie już wiecie), że redaktor Woś jest zwolennikiem „moratorium na migrację”. Nie wiem, jak wam, ale mnie się to moratorium skojarzyło z tym, jak to część polskiej prawicy tłumaczyła, że oni nie są antysemitami, ale po prostu judeosceptykami. Z imigrantami jest podobnie. Można napisać, że po prostu się ich nie lubi i że się nie chce, żeby przyjeżdżali do naszego kraju, ale wtedy ciężko by było odpierać zarzuty o to, że się jest nacjolem. Można też napisać, że się jest za „moratorium na migrację” i wtedy brzmi to bardzo mądrze i uczenie i nadal można utrzymywać, że jest się poważnym publicystą. Nie będę rozbierał całego tekstu na czynniki pierwsze (bo mi się po prostu nie chce, albowiem nie warto), tak więc odniosę się jedynie do dwóch kwestii. Pierwszą z nich było to, że w myśl tekstu Wosia, imigranci psują rynek pracy. No bo przyjeżdżają, przez co jest nadpodaż pracowników, przez co wszelkiej maści chujowi pracodawcy mogą grozić (szczególnie tym gorzej wykształconym i gorzej wykwalifikowanym) pracownikom tym, że jeżeli ci zaczną podskakiwać, to jest dziesięciu takich, czy owakich na ich miejsce. Co prawda, można by było takie patologiczne sytuacje potraktować jako punkt wyjścia do dyskusji o tym, w jaki sposób należałoby zreformować rynek pracy, celem ochrony najsłabszych pracowników, ale to wymagałoby jakiegoś wysiłku intelektualnego, tak więc łatwiej jest sieknąć wnioskiem „potrzebne moratorium na migrację”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że właśnie z tego powodu tekst Wosia został pochwalony przez Krzysztofa Bosaka.


Druga i ostatnia kwestia to taka, że redaktor Woś okazał się wielkim fanem drenażu mózgów, albowiem był łaskaw napisać (pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment tekstu): „Po drugie, regulacja migracji nie znaczy oczywiście, że nie będzie żadnego dopływu, a granice zmienią się w nieprzekraczalne twierdze. Dobrze zorganizowane państwo wie (a właściwie powinno wiedzieć), jakiego typu pracowników mu naprawdę potrzeba. Studenci? Czemu nie. Specjaliści? Owszem tak. Ale przecież nie pracownicy niewykwalifikowani. Na import takiej siły roboczej powinno zostać nałożone w naszym kraju czasowe moratorium.”. Tak, można bezpiecznie założyć, że Woś nie był świadomy tego, że jego tekst jest wewnętrznie sprzeczny. Owszem, wspomniał o tym, że najgorzej mają niewykwalifikowani pracownicy, ale z tego wynikało wprost, że jego zdaniem nieregulowana migracja ma negatywny wpływ na cały rynek pracy (po prostu niektórzy mają przejebane mniej, a niektórzy bardziej). Cebulą na torcie jest to, że redaktor, który tak wiele liter poświęcił krytyce liberalizmu, jest zwolennikiem liberalnego podejścia do kwestii gospodarczych. Państwo może bowiem dbać o kształcenie własnych obywateli (dbać o to, żeby mieli takie, czy inne kwalifikacje), ale wiąże się to z kosztami. Państwo może również olewać kwestie kształcenia własnych obywateli i ściągać wykwalifikowaną kadrę (bądź też dobrze rokujących studentów) z innych krajów. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że pewnie niejeden nacjonalista ma dysonans po zapoznaniu się z takim postulatem, bo z jednej strony ściąga się migrantów, ale z drugiej strony dyma się przy okazji inne kraje, a to dla nacjoli przeca wartość dodana. No, ale to dygresja.


Chciałbym, żeby kiedyś doszło do debaty między Wosiem, a jakimś lewicowym politykiem, bądź też działaczem (generalnie rzecz biorąc: z kimś, kto ma gadane), w trakcie której to debaty rozmówca Wosia byłby się wstanie przebić przez papkę pojęciową, na której opiera się wyżej wymieniony redaktor i pokazać, że jest zasadnicza różnica między lewicą, a tym, czym jest, bądź też powinna być lewica w ujęciu Wosia. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jednym z propagatorów narracji, w myśl której PiS (i cała prawica) nie różni się zbytnio od lewicy, jest Wosiowe nemesis, czyli Leszek Balcerowicz.


Dobra, skoro mamy za sobą pastwienie się nad lewicą i lewicowymi publicystami, teraz można przejść dalej. Ponieważ wcześniej wspominałem o Kościele, pozwolę sobie pociągnąć temat dalej. Od jakiegoś czasu w działaniach i wypowiedziach kościelnych funkcjonariuszy można dostrzec pewną prawidłowość. Jakiś czas temu Episkopat wypowiedział się negatywnie na temat szczepionek (co prawda nie wszystkich, ale jednak). Okazuje się bowiem, że zdaniem Episkopatu: „technologia produkcji szczepionek firm AstraZeneca i Johnson&Johnson budzi poważny sprzeciw moralny”. Co prawda dodali, że są inne szczepionki, ale jeżeli komuś się wydaje, że stanowisko Episkopatu byłoby inne, gdyby dostępne były jedynie te „złe”, to ten ktoś chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak działa Episkopat. O tym, że Episkopat musiał zdawać sobie sprawę z tego, że te wypowiedzi będą miały negatywny wpływ na wyszczepialność wspominać nie trzeba, prawda? Praktycznie od początku funkcjonowania w naszym kraju tzw. „reżimów sanitarnych” kler bóldupił, że to złe, że ograniczenia złe, że msze w mediach są chujowe i że wierni powinni chodzić do kościołów, amen. W teorii reżimy sanitarne obowiązywały, ale w przypadku kościołów były one jak polskie państwo: teoretyczne. W praktyce bowiem policja praktycznie nie kontrolowała kościołów. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, ze redaktor Woś pewnie uznałby to za kolejny przejaw prześladowania katolików. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że ten brak doraźnych kontroli musiał mieć związek z symbiozą partii rządzącej z Kościołem. Co prawda nie wiadomo, w jakim stopniu kościoły przyczyniły się do rozprzestrzeniania się koronawirusa, ale można bezpiecznie założyć, że miały w tym swój udział. Warto mieć również na uwadze to, że duchowni praktycznie wzywali wiernych do olewania reżimów sanitarnych i nikt mi nie wmówi, że to olewanie ograniczało się potem tylko i wyłącznie do obostrzeń dotyczących kościołów. Nieostrożne zachowanie wiernych musiało mieć wpływ na rozprzestrzenianie się koronawirusa.


Kilka dni temu, Marek Jędraszewski (aka pierwszy jeździec apokalipsy) wypowiedział się krytycznie na temat terapii: „Myślę, że jedną z przyczyn, dla których kościoły w Zachodniej Europie opustoszały, jest to, że uwierzono w psychoanalizę, a nie w łaskę odpuszczenia grzechów i pojednania z Panem Bogiem”. Czy Jędraszewski zdaje sobie sprawę z tego, że terapia bardzo często może uratować czyjeś życie? Zapewne tak. Czy to ma dla niego jakiekolwiek znaczenie? Nie, bo jego zdaniem terapia odciąga ludzi od Kościoła, a to jest dla niego ważniejsze od ludzkiego życia. To kolejny przypadek (zaraz po walce ze szczepionkami i reżimem sanitarnym), w którym polski Kościół mając do wyboru działania mogące ratować życie wiernych bądź też działania mogące doprowadzić do ich śmierci, wybierają bramkę numer dwa. Dlaczego? Dlatego, że dla nich ważniejsza od ludzkiego życia jest religia (najważniejsze są pieniądze, ale to jest oczywista oczywistość). Warto o tym pamiętać za każdym razem, gdy członkowie episkopatu i całe duchowieństwo zaczyna opowiadać o tym, jak bardzo ważne jest dla nich życie ludzkie. Tak sobie myślę, że tego rodzaju działania idealnie wpisują się w coś, co sam Kościół określa mianem „cywilizacji śmierci”, ale mogę się mylić.


W zeszłą niedzielę w Rzeszowie (nie tylko tam, ale tam w sumie były one „największe”) odbyły się wybory prezydenta miasta, albowiem dotychczas urzędujący prezydent (Tadeusz Ferenc) zrezygnował z funkcji. Ja się wam od razu przyznam, że nie miałem zbyt dużego rozeznania w tym „how into Rzeszów” i dlatego konsultowałem się jakiś czas temu ze znajomym, który zrobił mi mikrowykład i spointował to tak, że jego zdaniem wygra Konrad Fijołek. Nie przyglądałem się jakoś specjalnie tym wyborom, docierały więc do mnie jedynie jakieś odpryski w rodzaju twórczości Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, który wyciągnął Fijołkowi jakiś komentarz z FB, albo (zdaniem „Do Rzeczy”) był dla kandydata opozycji „bezlitosny”, bo skrytykował jego wystąpienie na jakiejś debacie. W sumie to trochę budujące, że partia rządząca też nie potrafi wyciągać jakichkolwiek wniosków z wyborów samorządowych. W niedzielę okazało się, że mój znajomy miał rację. Okazało się również, że zwycięstwo Fijołka miało ten skutek uboczny, że zwolennicy Zjednoczonej Opozycji znowu zaczęli opowiadać o swoim, kurwa sprytnym, planie na obalenie rządu PiS. Ludzie ci w ogóle nie zwracają uwagi na to, że wybory do Sejmu to nie to samo, co wybory prezydenta miasta. Gdyby wybory do Sejmu odbywały się w ramach JOWów (do czego mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie), to byłbym gorącym zwolennikiem Zjednoczonej Opozycji, bo startowanie wielu partii „osobno” (przprszm, musiałem) jest w przypadku JOWów bezsensowne, albowiem w praktyce jest to oddawanie mandatów praktycznie walkowerem. Dlatego też, choć nie jestem fanem ZO, uważam, że „pakt senacki” był i jest sensownym przedsięwzięciem. Jeżeli chodzi o Rzeszów, to trzeba mieć na uwadze to, że rozbicie głosów prawicy nie miało wpływu na wynik wyborów (bo nawet zsumowane głosy kandydatów PiSu, Solidarnej Polski i Konfederacji nie sprawiłyby w magiczny sposób, że Fijołek spadłby poniżej 50%). Osobną kwestią jest to, że w przypadku wyborów prezydentów miast (przynajmniej na zadupiach) czynnikiem decydującym jest rozpoznawalność kandydata – znaczki partyjne mają raczej marginalne znaczenie (a czasem wręcz są w stanie zaszkodzić).


Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem to, że wynik wyborów w Rzeszowie bardzo, ale to bardzo nie spodobał się pewnej partii. Radna PiS (sejmik województwa zachodniopomorskiego), która jest jednocześnie przewodniczącą klubu PiS, doznała rozległego meltdownu i zaczęła klarować na ćwitrze, że: „Bezpośrednie wybory wójta/burmistrza/prezydenta to mordowanie samorządności w białych rękawiczkach. Gra na lidera, a następnie autorytarne rządy jednej osoby bez żadnego nadzoru i ze szczątkowymi kompetencjami radnych, zabija samorządność.”. Zapewne nie ma to związku z tym, że pani Jacyna-Witt startowała w wyborach prezydenckich w Szczecinie w roku 2010 i 2014. Za pierwszym razem dostała 11,28% głosów i nie weszła do drugiej tury. Za drugim razem (w roku 2014)  po wejściu do drugiej tury (w pierwszej uzyskała 17,73% poparcia) sromotnie przegrała z Piotrem Krzystkiem (stosunkiem głosów 71,93% do 28,07%). Zaraz się odniosę nieco bardziej na serio do tego „mordowania samorządności”, ale zanim to zrobię, pozwolę sobie przytoczyć jeszcze dwa inne wpisy (o tym, w którym chwaliła wynik wyborów w Dobrzanach, gdzie wygrał kandydat popierany przez PiS, wspominać nie będę, bo za długo się wszyscy przyglądamy PiSowi, żeby spodziewać się jakiejkolwiek spójności w poglądach członków tej partii). W pierwszym z nich również odnosi się do wyborów w Rzeszowie: „Niestety, coraz więcej Polaków mieszka w dużych miastach, gdzie autorytarny sposób rządzenia prezydentów zwalnia ich z poczucia odpowiedzialności za wspólnotę. Są anonimowi. Jedyne wyjście - zmiana ordynacji wyborczej na pośrednią.”. W późniejszym wpisie zaś stwierdziła, że: „Gdyby wójt/burmistrz/ prezydent miasta/gminy był wybierany przez radnych, to radni rozliczaliby go z tego. A tak to rozlicza go sekretarz, którego on sam wybiera. #WyboryBezpośrednieToZło”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że radna Jacyna-Witt narzeka na to, że dla urzędujących prezydentów miast budżet miejski to środki, które niemalże są ich funduszem wyborczym, ale te same dwie kulki nie zderzają się jej w głowie, gdy patrzy na budżet krajowy i na to, co robi z nim Zjednoczona Prawica.


Ktoś mógłby w tym miejscu zapytać „czemu w ogóle powinniśmy się przejmować tym, co mówi/pisze jakaś tam radna?”. Ano temu, że, na ten przykład, pomysł zmiany ordynacji celem doprowadzenia do tego, żeby prezydentów/burmistrzów wybierała rada gminna, nie jest pomysłem pani Jacyny-Witt. Po raz pierwszy pomysł ów pojawił się w przekazach partyjnych pod koniec roku 2017 i nawet pastwiłem się nad nim w krótkiej notce. Co prawda, rzeczniczka partii (czy tam klubu, nie pamiętam) stwierdziła, że „nie planują takich zmian”, ale zanim doszło do tego zdementowania, członkowie Zjednoczonej Prawicy wychwalali ten pomysł stwierdzając, że: „Wybory pośrednie prezydentów miast to wzmocnienie wyborców i przywrócenie samorządności w Polsce, wreszcie...”. Zapewne nastąpiło wtedy mierzenie i ważenie opinii suwerena i PiS doszedł do wniosku, że ten pomysł może się jednak suwerenowi nie spodobać. Nie oznacza to, że PiS zmienił zdanie odnośnie poprawiania swoich szans w wyborach samorządowych, bo potem przecież wprowadzono ograniczenie kadencyjności burmistrzów/prezydentów miast. Nie powinno się zapominać o tym, że w pierwotnej wersji pomysł ograniczenia kadencyjności miał działać „wstecz” (co oznaczałoby uniemożliwienie startu w wyborach prezydentów z dwiema [lub więcej] kadencjami na koncie. Potem Zjednoczona Prawica złagodziła ton (bo suwerenowi się ten pomysł nie spodobał) i w ostatecznej wersji ustawy stało, że licznik będzie działał od kadencji, która zacznie się już po wejściu ustawy w życie. A potem się okazało, że ograniczenie kadencyjności może Zjednoczonej Prawicy nie pomóc specjalnie, albowiem casusy Warszawy, Wrocławia i teraz Rzeszowa (tak więc miast, których włodarze i włodarki zrezygnowali z kandydowania po paru kadencjach) pokazują, że suweren nie pała specjalnie gorącym uczuciem do kandydatów Zjednoczonej Prawicy.


To jest bardzo ciekawa kwestia, która raczej umyka wszystkim zwolennikom narracji, w myśl których suweren głosuje na PiS w wyborach ogólnopolskich, bo się wziął i „sprzedał za pincet złoty”. Gdyby tak było, to PiS wygrywałby wszystkie wybory łącznie z tymi, w których wybiera się burmistrzów/prezydentów. No bo skoro się suweren sprzedał, to przeca będzie bezrefleksyjnie głosował na każdego kandydata, którego podsunie mu Zjednoczona Prawica. Czemu więc nie głosuje? Nie ma innej przyczyny poza to, że wbrew temu, co opowiada bóldupiący komentariat, suweren w Polsce jest dość ogarnięty. Wspominałem o tym pewnie, ale będę musiał dokonać autoplagiatu: dla części elektoratu PiS jest mniejszym złem. Nie, nie chodzi mi o beton, bo beton będzie głosował na PiS niezależnie od tego, co zrobi partia Jarosława Kaczyńskiego. Tyle, że betonem wyborów się nie wygrywa. Gdyby tak było, to PiS już dawno rozjechałby sądownictwo do reszty, a zakaz aborcji zostałby wprowadzony w 2016, bo Zjednoczona Prawica miałaby wyjebane na protesty. Moim zdaniem wysokie słupki poparcia PiSu są po części efektem działań mediów rządowych, ale współodpowiedzialna jest też opozycja, która nie jest w stanie sformułować sensownego przekazu. O tym, jak bardzo nie była w stanie tego zrobić (a co za tym idzie, nawiązać równorzędnej walki z partią rządzącą w 2019) niech zaświadczy to, że partia Hołowni (czy tam ruch społeczno-polityczny), która pojawiła się na scenie politycznej pięć minut temu, wyprzedziła w sondażach Platformę Obywatelską. Gdyby inne partie opozycyjne potrafiły w politykowanie i w komunikację polityczną, taki scenariusz byłby nierealny.


No dobrze, ale czemu tak właściwie ten rozsądny suweren nie chce głosować na mniejsze zło w wyborach na prezydentów miast/burmistrzów? Bo w tych wyborach nie jest to mniejsze zło. Suweren zdaje sobie sprawę ze zinstytucjonalizowanej patologii, będącej nieodzownym elementem (chciałem napisać „immanentną cechą”, ale się powstrzymałem, żeby nie odebrano mi karty Podkarpacianina) rządów Zjednoczonej Prawicy. Suweren wie, że Zjednoczona Prawica chce przejmować miasta po to, żeby poobsadzać wszystkie stołki swoimi ludźmi, a nawet w niewielkich miastach w rodzaju Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, to jest ogromna liczba miejsc pracy, którą można obdarować „swoich”. Przejęcie tych miejsc pracy może skłonić ludzi zatrudnionych na różnych stanowiskach do przyłączenia się do PiSu. Ciekaw jestem, jak wyglądała dynamika „zapisów” do PiSu po wyborach samorządowych 2019, w których partia ta przejęła trochę sejmików wojewódzkich (a co za tym idzie, dorwała się do kolejnej transzy stołków). Insza inszość to fakt, że porażki w wyborach prezydentów/burmistrzów sprawiają, że narracja „Polacy kochają Zjednoczoną Prawicę”, jest cokolwiek mało wiarygodna (ale, of korz, opozycja tego nie wykorzysta w żaden sposób). No, ale to dygresja.


O tym, co w praktyce oznaczałaby zmiana ordynacji, wymądrzałem się byłem dawno temu (na wypadek gdyby ktoś chciał poczytać, link w źródła wrzuciłem), tak więc nie będę się teraz nad tym jakoś specjalnie pastwił. Napiszę jedynie, że gdyby te zmiany zostały wprowadzone, to wyborcy straciliby jakąkolwiek kontrolę nad tym, kto będzie burmistrzem/prezydentem miasta. Co prawda, kandydaci na radnych mogliby w trakcie kampanii „obiecywać” kto zostanie prezydentem/burmistrzem miasta, w którym kandydują, jeżeli wygrają/etc., ale w praktyce nie byłoby żadnego mechanizmu, który mógłby zmusić ich do dotrzymania słowa. Kronikarski obowiązek (któryż to już raz w tym Głośnym Tekście) każe wspomnieć o tym, że Zjednoczona Prawica ma bardzo długą historię łamania obietnic, że tak to ujmę „personalnych” (Gowin już został szefem MON, czy jeszcze nie?). Zmiana ordynacji oznaczałaby to, że prezydent/burmistrz byłby przywożony w teczce. Taki włodarz byłby bytem absolutnie niesamodzielnym (z przyczyn oczywistych), a kadencje takich włodarzy byłyby zależne w głównej mierze od „czynników decyzyjnych” w partii i od tego, kto komu w trakcie kadencji podbierze radnych.


Jednym z zabawniejszych argumentów pani Jacyny-Witt był ten, przy pomocy którego starała się wytłumaczyć, dlaczego włodarz wybierany przez radę gminy jest lepszy. Otóż, dlatego, że gdyby był wybierany, to rada miejska rozliczałaby go z tego, co robi, a teraz „rozlicza go sekretarz” (cokolwiek miałoby to znaczyć, bo nie wiem, czy radna zdaje sobie sprawę z tego, że sekretarz nie jest w stanie odwołać prezydenta). Tym, czego pani radna nie dopowiedziała było to, że co prawda wtedy rozliczałaby prezydenta/burmistrza rada gminna, ale teraz z jego działań rozliczają go wyborcy, a to jest o wiele skuteczniejsze narzędzie nadzoru. I ja wiem, że mogą tu paść argumenty, że ten, czy inny włodarz jest chujem, a mimo tego ludzie go wybierają, ale w tym miejscu mogę zagrać kartę mieszkańca Wyimaginowanego Miasta Nad Akwenem, w którym to mieście rządził sobie pewien prezydent kilka kadencji, aż wreszcie wkurwił suwerena, przegrał wybory i przestał rządzić. Jego następca, który w trakcie kadencji traktował mieszkańców z buta i mimo gigantycznych środków przeznaczonych na kampanię, przegrał w drugiej turze. Ja wiem, że to jest dowód anecdotyczny zadupiariusza (dawno nie było słowotwórstwa), ale może po prostu jest tak, że ci wieloletni włodarze i włodarki rządzą tak długo dlatego, że nie wkurwiają mieszkańców? Ja wiem, że pani Jacynie-Witt wydaje się, że ona by była lepszą prezydentką Szczecina niż kandydaci, z którymi przepierdalała wybory, ale suweren miał insze zdanie na ten temat. Ja wiem, że pani Jacynie-Witt i jej partyjnym kolegom (oraz koleżankom) nie podoba się to, że nie mogą wygrać wyborów, ale tak jak powyżej: suweren ma insze zdanie na ten temat. Zjawiskowe jest to, że opozycja, która dostaje prezenty w rodzaju tych od pani Jacyny-Witt nie jest w stanie ich wykorzystać. Gdyby role były odwrócone (PO rządzi, PiS w opozycji, ale wygrywa wybory w miastach, zaś PO chce zmiany ordynacji), to PiS już od paru dni trąbiłby na lewo i prawo o tym, że Platforma chce odebrać prawo głosu milionom Polaków, bo nie potrafi się pogodzić z wynikami wyborów. Opozycja zaś ma to w dupie. Mimo tego, że podkładką pod shitstorm mogłyby być harcownictwo z roku 2017 i późniejsze grzebanie przy kadencyjności.

 
Wielokrotnie pastwiłem się nad polską polityką zagraniczną, ale na szczęście nigdy nie napisałem, że „głupiej się nie da”. Jeżeli bowiem dokonania polskiej dyplomacji do czegoś mnie przyzwyczaiły to do tego, że zawsze może być głupiej. Zacznę od zacytowania nagłówka, odnoszącego się do polskiej polityki zagranicznej i wprost idealnie oddającego zjebanie tejże polityki: „Joe Biden nie skonsultował z Polską decyzji o wycofaniu sankcji na konsorcjum budujące Nord Stream 2. Nie spotka się też z Andrzejem Dudą przed szczytem z Władimirem Putinem 16 czerwca – ujawnia „Rzeczpospolitej” szef polskiej dyplomacji prof. Zbigniew Rau.”. Później było już tylko lepiej, ale mnie osobiście urzekł ten fragment:


"Jędrzej Bielecki: Polska mocno zaangażowała się w zablokowanie budowy Nord Stream 2. Jednak 19 maja Joe Biden zrezygnował z nałożenia sankcji na konsorcjum budujące gazociąg. Projekt może zostać bez przeszkód zakończony. Jak się Pan o tym dowiedział?


Prof. Zbigniew Rau: Z mediów. Sojusznicy amerykańscy nie znaleźli czasu na konsultacje z najbardziej narażonym na skutki tej decyzji regionem świata."


Trzeba przyznać, że polityka kadrowa Zjednoczonej Prawicy jest jedyna w swoim rodzaju. Okazuje się, że szefem polskiej dyplomacji jest koleś, który chyba nawet nie wie o tym, że jest szefem dyplomacji. No bo, kurwa, serio, typ opowiada o tym, że Amerykanie źli, bo nie znaleźli czasu, bo nie skonsultowali, bo to, bo tamto i sramto i zupełnie umyka mu ten drobny szczegół, że do jego pierdolonych obowiązków należy dbanie o to, żeby Amerykanie mieli czas i chęć na konsultacje. Tego rodzaju narracje mogłyby (i powinny) wychodzić ze strony opozycji, bo opozycja jak najbardziej ma prawo do krytykowania poczynań polskiej dyplomacji w sytuacji, w której ta coś zjebie. Tutaj mamy zaś sytuacje, w której Rau dokonuje spektakularnego aktu samopodpierdolenia się i najwyraźniej nie ogarnia, że go dokonał. Szczególnie rozbawiło mnie (bo przeca nie będę się wkurwiał, bo to nie zdrowo) to jego utyskiwanie, że dowiedział się o rezygnacji z nałożenia sankcji na konsorcjum budujące gazociąg „z mediów”. To znaczy, że kontakty dyplomatyczne na linii USA – Polska istnieją (a jakże) tylko teoretycznie. W tym miejscu chciałbym szczerze pogratulować Rauowi tego, że udowodnił, że jeżeli chodzi politykę zagraniczną da się ją robić znacznie głupiej, niż robił to Waszczykowski. Tamten co prawda przyznał, że w ogóle nie brali pod rozwagę porażki Clinton i dopiero po wygranej Trumpa nawiązywali kontakty z Trumpem (potem Waszczykowski tłumaczył, że to nie prawda, bo oni już trakcie kampanii kontaktowali się z Trumpem, ale się tym nie chwalili, żeby ich nikt nie posądził o stronniczość). Niemniej jednak po tym, jak Trump wygrał, to jakoś te kontakty ogarnęli. Obecna dyplomacja nie potrafi nawet tego.


Ponieważ zahaczyłem o Trumpa, wrzucę tu coś w charakterze ciekawostki. Za wielką wodą zbadano i zważono zasięgi, jakie obecnie wykręcają wypowiedzi Trumpa i porównano je z tymi, jakie wykręcał zanim dostał bana. Gdyby racje mieli nasi rodzimi obrońcy „wolności słowa”, którzy twierdzili, że media społecznościowe są złe, bo cenzurują wypowiedzi Trumpa i że to się na pewno nikomu nie spodoba (tak więc „dobra nowina” głoszona przez Trumpa powinna się rozprzestrzeniać choćby „na złość” złym cenzorom, bo przecież jego wyznaw, znaczy się, zwolennicy będą jego wypowiedzi rozrzucali niezależnie od tego, czy znajdą je na jego oficjalnym koncie, czy w jakichś artykułach/etc.). Pewnie będziecie tym zaskoczeni, ale okazało się, że co prawda Trump dalej opowiada swoje, ale zasięgi są bez porównania mniejsze (niektóre wrzutki podchwycone przez prawicowe rozrzutniki osiągają zbliżone zasięgi, ale wcześniej to była norma dla każdego jego wpisu). W komentarzach do artykułu pojawił się jeden, który utkwił mi w pamięci. W telegraficznym skrócie, chodziło w nim o to, że gdyby Trump dostał bana wcześniej (prosiła o to Kamala Harris), to być może udałoby się ocalić życie tysięcy amerykanów (albowiem Trump rozsiewał dość skutecznie foliarstwo). Ten konkretny casus jest złożoną sprawą. Z jednej bowiem strony, jeżeli banem oberwał prezydent USA, to widać wyraźnie, że media społecznościowe nie biorą jeńców. Z drugiej strony, Trump dostawał pierdyliony ostrzeżeń od administracji, które to ostrzeżenia olewał (a konta prowadzone w ramach eksperymentu, które to kona publikowały to samo co on, spadały z rowerka bez ostrzeżenia). Z trzeciej strony nikt nie zagwarantuje, że tego rodzaju działania nie będą prowadzone w ramach jakichś międzynarodowych przepychanek (względnie, w ramach przepychanek na linii korporacje-państwa). Z czwartej strony, gdyby zbanowano go wcześniej, ocalono by od cholery ludzi. Z piątej strony – być może jest to jakiś sposób na walkę z fake newsami? Z szóstej strony, jakoś tak tej walki nie widać i całe media społecznościowe są zajebane fake newsami odnośnie pandemii, szczepień/etc. Z siódmej strony, jak człek popatrza na to, co proponują matoły z partii rządzącej w Polsce, to dochodzi do wniosku, że może to i lepiej, że kontrolowaniem tego, kto spada z rowerka zajmuje się jakieś zagramaniczne korpo, bo gdyby miały decydować o tym polskie władze, to media społecznościowe momentalnie zamieniłyby się w TVP Info.


Na sam koniec Przeglądu zostawiłem sobie jeszcze inszą ciekawostkę. Otóż, jakiś czas temu pojawiły się informacje odnośnie tego, że koncerty owszem, będą się odbywać, ale uczestniczyć w nich będą mogli jedynie zaszczepieni. Kult zapytany o to, czy to prawda, wydalił z siebie idiotyzm w rodzaju „hurr durr, my nie dzielimy ludzi, hurr durr koncerty dla wszystkich, bo jak nie, to to będzie apartheid”. W tym miejscu popełnię parafrazę i pozwolę sobie napisać: kto porównuje walkę z pandemią do apartheidu jest kutasem i niech spierdala - po dwakroć!".



Źródła:

https://twitter.com/AdriannaPalus/status/1308005539763367936

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1307985478973632512

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1318837222204985344

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1308364475481894914

https://twitter.com/SlawekRojewski/status/712958097866801152

https://www.wp.pl/?s=https%3A%2F%2Fksiazki.wp.pl%2Fjas-kapela-dal-popis-za-700-zl-stanowski-powiedzial-mu-jaki-ma-dochod-6648160694229664a&nil&src01=f1e45&src02=isgf

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/jas-kapela-wzial-700-zl-krzysztof-stanowski-cham-opinia

https://twitter.com/Lukasz_Najder/status/1377947667037360129

https://twitter.com/JasKapela/status/1398368355472523266

https://twitter.com/K_Stanowski/status/1401846527866322950

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/1785578,1,patryk-jaki-chce-w-brukseli-bronic-lokatorskich-praw-po-co.read

https://polskatimes.pl/hipster-prawica-rosnie-w-sile-kim-sa-ludzie-ktorzy-przejeli-kwartalnik-fronda/ar/920295

https://twitter.com/PiknikNSG/status/599294662369746944

https://twitter.com/RafalWos/status/1402282262457204738

https://twitter.com/PiknikNSG/status/909452905182248960

https://www.salon24.pl/newsroom/1141461,trzy-powody-dla-ktorych-przyszla-koalicja-pisu-i-lewicy-ma-gleboki-sens-i-dobre-widoki-na-przyszlosc-czy-potraficie-je-obalic,2

https://twitter.com/RafalWos/status/1395293701757353984

https://biznes.interia.pl/praca/news-rafal-wos-dlaczego-potrzebujemy-moratorium-migracyjnego,nId,5281989#

https://www.rp.pl/Konfederacja/191129371-Korwin-Mikke-Imigranci-moga-pracowac-nie-moga-miec-praw-politycznych.html

https://twitter.com/krzysztofbosak/status/1402204482377859074

https://cowzdrowiu.pl/aktualnosci/post/episkopat-krytykuje-szczepionki-dwoch-firm-dlaczego

https://wiadomosci.wp.pl/abp-gadecki-wyslal-list-do-premiera-podziekowal-w-nim-za-lagodzenie-obostrzen-6649270379457408a

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,26922135,komendant-glowny-policji-limity-osob-w-kosciolach-nie-mamy.html

https://wiadomosci.wp.pl/psychoterapeuta-abp-jedraszewski-powinien-skorzystac-z-terapii-jego-slowa-szkodza-wiernym-wywiad-6648486492638080a

http://sejmik.wzp.pl/cb-profile/133-malgorzata-jacyna-witt.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1404320335340650502

https://twitter.com/JacynaWitt/status/1404170571542315009

https://twitter.com/JacynaWitt/status/1404346232928194565

https://wybory2010.pkw.gov.pl/geo/pl/320000/326201.html#tabs-6

https://samorzad2014.pkw.gov.pl/360_Wybory_Burmistrza_-_I_tura/0/3262.html

https://samorzad2014.pkw.gov.pl/361_Wybory_Burmistrza_-_II_tura/0/3262.html

link do notki na temat zmiany ordynacji wyborczej:

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1843026945764654&id=424617787605584

https://www.rp.pl/Dyplomacja/210619958-Rau-Biden-decyduje-ponad-naszymi-glowami.html

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/witold-waszczykowski-nie-bedzie-nord-stream-ii/c7lpjm

https://twitter.com/sheeraf/status/1401950838524837888

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2121477,1,kult-przeciw-szczepieniom-kazik-strzela-sobie-w-stope.read