czwartek, 2 kwietnia 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 2 – wybory

Notkę tę zacznę trochę niestandardowo, albowiem będą to moje własne, osobiste, subiektywne jak cholera obserwacje odnośnie tego, jak się żyje w lockdownie i jakie przemyślenia się człowiekowi po łbie pałętają. Jeżeli chodzi o kwestie pracowe, to na moje szczęście, robotę miałem i mam zdalną, tak więc nie było żadnych problemów z „przejściem na home office”. Jedyna komplikacja polega na tym, że teraz się homeofficeuję razem z resztą członków rodziny, którzy na ten przykład też mają homeoffice albo też placówki przedszkolne mają zamknięte. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam farta, bo gdybym miał inszą robotę, to pewnie bym do niej uczęszczał (i był w niej non stop zesrany ze strachu, że ktoś mnie zarazi). Wychodzenie z domu ogranicza się do niezbędnego minimum. Jak się już z domu wychodzi, to widać głównie puste ulice. Praktycznie w każdym sklepie obowiązują „kwarantannowe” przepisy (max kilku klientów + odstępy etc.). Przed sklepami (pocztami, aptekami etc.) ustawiają się kolejki, ale z zachowaniem odstępów. Widać więc wyraźnie, że spora część ludzi przejęła się lockdownem. Rzecz jasna, różnie to bywa w różnych miejscach, bo przecież ludzi, którzy nie wierzą w wirusy albo uważają, że to wszystko przez sieci 5G, nie da się przekonać do niczego poza dożylnymi wlewami szuroskrętnych kwasów zięboaskrobinowych. Niemniej jednak, można zaobserwować znaczny spadek poziomu naszego polskiego jebałpiesizmu. Niestety partia rządząca stara się nadrobić te spadki i dokłada do tego swój najukochańszy tupolewizm, ale nad tym pastwić się będę w dalszej części tekstu. Wracajmy jednak do lockdownowej obserwacji uczestniczącej. Interakcje społeczne ograniczają się do telefoniczno-internetowych. I się muszę przyznać, że jak sobie tak gadam ze znajomymi i mówimy sobie „do zobaczenia w lepszych czasach”, to sobie człek zaczyna dumać nad tym, że nie bardzo wiadomo, kiedy te lepsze czasy (w domyśle – postpandemiczne) nadejdą. Może inaczej – człek się po prostu zastanawia nad tym, kiedy będzie można się spotkać ze znajomymi nie ryzykując zamiany spotkania w nieświadome koronaparty. Święta traktowałem od dość dawna jako czas, w którym można było spokojnie posiedzieć na dupie z rodziną. Tym razem praktycznie cała rodzina będzie „świętować” oddzielnie. Jeżeli chodzi o moje first world problems, to zaliczyłbym do tego fakt, że Triceps Dla Marksa muszę teraz robić w domu, albowiem siłownie pozamykali. Ponieważ nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa, człek sobie zaczyna zadawać również inne pytania. Np. takie „kurwa, co będzie z moją robotą?”. Z jednej bowiem strony, moja sytuacja zawodowa jest raczej stabilna, ale z drugiej strony – już mi się przydarzyła przygoda w postaci „nieprzewidzianej okoliczności” (wywołanej dzbanizmem osoby trzeciej), która to przygoda skończyła się dla mnie szukaniem innej roboty. Teraz zaś cały kraj ma do czynienia z „nieprzewidzianą okolicznością”, tak więc moja „stabilna sytuacja zawodowa” może się w pewnym momencie okazać niezbyt stabilna. Wiem, że niektórzy już teraz „mają gorzej” jeżeli chodzi o robotę, bowiem z moich informacji anecdatycznych wynika, że zaczęło się zwalnianie. Ja tam nie jestem specem od ekonomii, ale wydaje mi się, że można bezpiecznie założyć, że im dłużej potrwa lockdown, tym więcej osób wyleci z roboty. W naszym kraju bywało mocno chujowo z bezrobociem, ale tym razem będzie o tyle gorzej, że nie będzie ono niwelowane przez emigrację zarobkową. Gwoli ścisłości, nie wiadomo, czy cały ten clusterfuck nie skończy się powrotami z emigracji zarobkowej. W telegraficznym skrócie, nikt nie ma pojęcia „co będzie dalej”. Pewne jest tylko i wyłącznie to, że raczej niewielu Polaków ma powody do optymizmu. Jakiś tydzień temu na portalu Dziennik Gazeta Prawna pojawiły się sondażowe słupki, które pokazywały stosunek Polaków do obostrzeń (jeżeli ktoś jest ciekaw tych słupków, to w Źródłach link znajdzie) i generalnie to wynikało z nich, że się na te obostrzenia i zakazy zgadzamy i jesteśmy gotowi na kolejne (poza wycięciem transportu publicznego [tutaj większość była na „nie”]). Ciekawe jest to, że choć tytuł artykuły brzmiał następująco: „Boimy się wirusa, akceptujemy dalsze zakazy. Pytanie, na jak długo”, to nikt nie pytał o to respondentów. No, ale to tylko dygresja była. Co prawda, zbyt wielu badań na ten temat jeszcze nie przeprowadzono, bo sondażownie są zajęte przeprowadzaniem sondaży wyborczych, ale wydaje mi się, że nasze społeczeństwo rozumie, że te wszystkie obostrzenia/zakazy nie są spowodowane tym, że rząd popierdoliło, ale dlatego, że chcemy uniknąć pierdyliona zgonów z powodu „chorób współistniejących”. W kontekście powyższego, warto sobie zadać pytanie: jak bardzo trzeba być pojebanym, żeby w zaistniałej sytuacji próbować organizować wybory prezydenckie w maju 2020? Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że trzeba być Zjednoczenie Pojebanym, ale ponieważ złośliwy nie jestem, proszę was o udanie się w kierunku dalszej części tekstu, żebyście mogli w pełni docenić gargantuiczny wręcz poziom odklejenia, który prezentuje obecna władza.


Po raz kolejny przyjdzie mi posypać głowę obierkami z cebuli (acz, jak się zaraz przekonacie, po raz kolejny w polskiej polityce mamy do czynienia ze stanem kwantowym). W pierwszej połowie marca sobie napisałem Hejterski Przegląd Wyborczy, który to Przegląd spointowałem tak: „Teraz zaś wszystko zostało zdominowane przez Wiadomy Temat, zaś kampania została praktycznie zawieszona (ogranicza się ona do reagowania na Wiadomo Jaką Sytuację), a same wybory odbędą się najprawdopodobniej nie-wiadomo-kiedy. (...)”. To były piękne czasy, w których wydawało mi się, że rządząca nami partia, może i nie ogarnia pewnych rzeczy, ale że nawet ta partia nie będzie na tyle durna, żeby, kurwa, organizować wybory w trakcie pandemii i że po prostu zostaną one przełożone. Niecały tydzień później sobie napisałem pierwszy odcinek „Państwa teoretycznego z pandemią w tle” i opisałem tam konflikt w Zjednoczonej Prawicy. Konflikt ów wziął się stąd, że z wypowiedzi publicznych nomenklatury Zjednoczono Prawicowej wynikało, że wybory może się odbędą, a może się nie odbędą. Potem musiałem dodać, że Morawiecki i Witek twierdzili, że wybory się na pewno odbędą. Już sam fakt trwania konfliktu (sprzeczne wypowiedzi nie wzięły się z powietrza) oznaczał to, że zakładanie, że wybory zostaną na pewno przełożone ze względu na pandemię, było (eufemizując) przejawem naiwności, do której to naiwności się przyznaję, bo pomimo mojej bezbrzeżnej nieufności do rządzących i mojego raczej niskiego o nich mniemania – uznałem, że nie są oni do tego stopnia popierdoleni, żeby organizować wybory w trakcie pandemii.


Skoro posypywanie głowy obierkami z cebuli mamy za sobą, można przejść dalej. Warto w tym miejscu odnotować, że wypowiedzi, w których wierchuszka Zjednoczonej Prawicy zapewniała, że wybory się odbędą, doczekały się sprzecznych reakcji komentariatu. Część komentariuszy twierdziła, że tych wyborów to w maju nie będzie, choćby chuj na chuju stawał, zaś te wypowiedzi, że „zrobimy” to tylko po to, żeby przykryć fuckup z chujowym zaopatrzeniem szpitali w środki, które by się szpitalom przydały bardzo w trakcie epidemii. Druga część komentariatu twierdziła, że te wybory się odbędą, bo PiS ma wyjebane na potencjalne konsekwencje (wiadomo jakie). Przyznam, że nie przemawiała do mnie teoria z „zasłoną dymną”. Nie przemawiała, bo jest cokolwiek bezsensowna. Żeby wykazać jej bezsens, przez moment załóżmy, że to prawda. Tzn., że Zjednoczona Prawica nie chce tych wyborów w maju i chce je przesunąć, ale używa wypowiedzi „zrobimy” w charakterze sztuczki prestidigitatorskiej. Czy da się na tym cokolwiek zyskać? W krótkiej perspektywie, owszem. Tyle, że jeżeli wybory miały by być przełożone, to ta krótsza perspektywa czasowa nie będzie miała znaczenia, bo do tych (w zamyśle) przełożonych wyborów będzie dość czasu, żeby każde niedopatrzenie „epidemiczne” zostało wyciągnięte na światło dzienne. Poza tym, do tych kolejnych wyborów ciągnęłoby się za twórcami „zasłony dymnej” to, że chcieli organizować wybory w trakcie pandemii. Jedynym powodem, dla którego ktoś opowiadałby o tym, że chce zorganizować wybory jest to, że chce zorganizować wybory. Owszem, od czasu do czasu padają wypowiedzi w rodzaju: „Kluczowa będzie opinia ministra zdrowia. Jeśli sytuacja będzie pozwalała na przeprowadzenie normalnych, demokratycznych wyborów, to one się odbędą” (Dworczyk 31-03-2020), „Za tydzień lub dwa wydam rekomendacje” (Szumowski 31-03-2020), ale są to bezpieczniki, które „w razie czego” pozwoliłyby się wycofać z wyborów z twarzą (tzn. z resztkami tejże, bo obciążenie: „idioci, w trakcie pandemii wybory chcieli organizować” by nie zniknęło). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Minister Zdrowia, Łukasz Szumowski dał pokaz tego, w jaki sposób należy używać dupochronu. „Na pytanie prowadzącego, co odpowiedziałby prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdyby zapytał go, czy bezpiecznie można przeprowadzić te wybory, odpowiedział: "Dzisiaj nic bym nie odpowiedział, bo nikt mnie o to nie pytał"” Innymi słowy: proszę mnie nie mieszać do tego, co ci ludzie pierdolą, bo mnie nikt o zdanie nie pytał. Wielokrotnie zdarzało mi się wymądrzać w temacie tego, że PiS nauczył się od Trumpa uprawiania „wielonarracji”, czyli wysyłania pierdyliona różnych (często sprzecznych ze sobą) narracji. Nie inaczej jest w przypadku tych nieszczęsnych wyborów. Z jednej bowiem strony władza mówi, że „o tym, czy wybory się odbędą zadecydujemy za jakiś czas”, a z drugiej opowiada o tym, że „wybory się na pewno odbędą”. Na pierwszy rzut oka, jest to business as ususal w wykonaniu partii rządzącej. Tylko, że nie uwierzę w to, że żaden  z (ponoć) genialnych spindoktorów Zjednoczonej Prawicy nie wpadł na to, że ta konkretna wielonarracja (przypominająca dwójmyślenie) jest nie do utrzymania ze względu na kontekst. Kontekst ów (w uproszczeniu) można sprowadzić do: „zostań w domu bo umrzesz”. Tego kontekstu nie da się „zawiesić” na jeden dzień. Powtarzam: nie wierzę, że ludzie, którzy przez kilka ładnych lat szlifowali swoje skille w mieszaniu ludziom w głowach, nie wpadli na to, że tym razem się po prostu, kurwa, nie da. Wydaje mi się, że jedynym sensownym uzasadnieniem jest to, że spindoktorzy wiedzą, ale nie ma to najmniejszego znaczenia, bo ta konkretna wielonarracja jest efektem konfliktu wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, do którego to konfliktu spindoktorzy musieli się dostosować. Konflikt ten zaś wziął się stąd, że część Zjednoczonej Prawicy ma wyjebane na pandemię i uważa, że można w jej trakcie przeprowadzić wybory.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Warto sobie w tym miejscu odpowiedzieć na pytanie: czemu tak właściwie Zjednoczona Prawica  tak bardzo chce utrzymać majowy termin wyborów? Przyczyn jest, moim zdaniem, kilka. Częścią z nich jest to, co wyszło w sondażu Kantaru na zlecenie Wyborczej. Pozwolę sobie zacytować lead artykułu: „Sprawdziliśmy, kto odważy się zagłosować mimo trwającej epidemii i okazało się, że głównie wyborcy Andrzeja Dudy. Jeśli wybory prezydenckie odbędą się podczas epidemii, Duda dostanie w I turze aż 65 proc. głosów. Jeśli już po epidemii: 44 proc.”. Jeżeli chodzi o frekwencję, to z sondażu wyszło 31% (maj) i 61% („późniejszy termin”). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w sondażu badano również to, jak bardzo elektoraty konkretnych kandydatów się boją: „Gdy poprosiliśmy wyborców Andrzeja Dudy, by ocenili, jak bardzo przejmują się epidemią koronawirusa w skali od 0 do 10, najczęstszą odpowiedzią było… 10. Tyle samo lęku wykazali wyborcy kandydatów opozycji”.  Jeżeli ktoś kiedyś zastanawiał się nad tym, co to jest ten cały „żelazny elektorat”, to właśnie uzyskał odpowiedź na swoje pytanie. Jeżeli połączymy żelazny elektorat z niską frekwencją, to uzyskamy jedną ze składowych, które mają wpływ na proces decyzyjny Zjednoczonej Prawicy. Drugą składową jest to, co wyszło w sondażu w przypadku scenariusza „późniejszy termin”. Owszem, obecny Prezydent RP nadal jest na czele stawki i ma 25 punktów procentowych przewagi nad Małgorzatą Kidawą-Błońską. Problem w tym, że to jest „tylko” 44%. Nieśmiało przypominam, że rządowy agitprop działa na wysokich obrotach i tłumaczy wszystkim, że polskie władze już dawno przegoniły inne władze, jeżeli chodzi o przygotowania do epidemii. Dodajmy do tego eksponowanie obecnego Prezydenta RP gdziekolwiek się tylko da. Kilkukrotnie widziałem wrzutki, z których wynikało, że ten czy inny pomysł tarczy, którą rząd chce ochronić kryzys przed obywatelami, to był pomysł Prezydenta RP. Przykładem niech będzie „wywiad”, który „Do Rzeczy” przeprowadziło z właścicielem marki Red is Bad, który- jak przystało na wroga interwencjonizmu (bo czerwone złe)- zachwycał się pomysłem Prezydenta RP: „Prezydent zaproponował, by w ramach tzw. tarczy antykryzysowej, składka na ZUS płacona przez przedsiębiorców była nie odroczona – jak proponował to rząd – ale całkowicie umorzona. Jak ocenia Pan ten pomysł?” Odpowiedzią było: „Jest to pomysł rewelacyjny!”. W tym miejscu trzeba poczynić dłuższą dygresję, żebyście mogli w pełni docenić, z jaką odmianą  naczynia gospodarczego o szerokim zastosowaniu, zwykle służącego do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, mamy do czynienia: „Sam w ogóle nie jestem zwolennikiem składki emerytalnej tego typu. Uważam, że każdy sam powinien mieć możliwość decydowania o swoich pieniądzach, a nie być zmuszany do wrzucania ich do takiego wspólnego kotła, nad którym w dodatku jest dość słaba kontrola. Dlatego, w tak trudnej sytuacji umorzenie składki jest bardzo dobrym pomysłem. A im mniej pieniędzy w ZUS-ie, tym lepiej.”.  Ciekaw jestem, jak zareagowaliby tego rodzaju ludzie, gdyby kiedyś padła propozycja ustawy, w której by stało, że jeżeli pracownik nie chce się dorzucać do ZUSu, to nie musi, ale pracodawca ma obowiązek wypłacić mu pieniądze, które normalnie wpłacałby w jego imieniu na ZUS. Może inaczej, ciekaw jestem, jak szybko okazałoby się, że tego rodzaju naczyniom wcale nie chodziło o to, żeby „każdy mógł wybierać”, ale o to, żeby trochę zaoszczędzić. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ja bym się z takiej ustawy nie cieszył, bo, w przeciwieństwie do wyżej wymienionego naczynia, zdaję sobie sprawę z tego, że oznaczałoby to obciążenie ZUSu (a co za tym idzie, budżetu kraju). Najmniejszym zaskoczeniem świata było to, że słynny przeciwnik interwencjonizmu poparł dorzucanie się do wypłat pracowników przed budżet. Ja tam ten pomysł popieram, ale to nie ja się obnoszę z RiB, więc mnie wolno (tak, wiem, partycypacja państwa jest bardzo niewielka, ale na więcej ze strony „prosocjalnej” Zjednoczonej Prawicy liczyć nie można). Widać więc wyraźnie, że do chwalenia Prezydenta RP zaprzęgnięto kogo tylko się da. Mimo tego, z sondażu wynika, że jeżeli wybory miałyby się odbyć w późniejszym terminie, to Prezydent RP może liczyć na poparcie, zbliżone do tego, na które mógł liczyć zanim został Najlepszym Prezydentem RP, który Zajebiście Reaguje na Pandemię i Bez Niego Wszystko By Się Zawaliło. W kontekście powyższego, nietrudno zgadnąć, dlaczego część Zjednoczonej Prawicy obstaje przy majowym terminie wyborów.


Na nieszczęście Zjednoczonej Prawicy (i nasze, bo może to doprowadzić do zorganizowania wyborów w trakcie pandemii) kolejna składowa ma znacznie większy ciężar gatunkowy. Prawda jest bowiem taka, że te 44% poparcia dla obecnego Prezydenta RP to wariant optymistyczny. Do wszystkich pomału dociera to, że lockdown będzie miał, eufemizując, negatywne efekty dla polskiej gospodarki. Część z pracowników przekonała się o tym już teraz, bo jak patrzam na „świadectwa” ćwiterowe, to wynika z nich to, że część firm już teraz zwalnia pracowników, a inne obniżają pracownikom pensje. Choć rządowy agitprop stara się wszystkich przekonać do tego, że ta tzw. „tarcza antykryzysowa” jest tak zajebista, że nikomu włos z głowy nie spadnie, to jednak pomysły rządowe są (eufemizując) jebane przez praktycznie wszystkich, którzy nie mają partykularnego interesu w tym, żeby (w wymiarze politycznym) było tak, jak było. Spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy muszą sobie zdawać sprawę z tego, że ich chlebodawcy poniosą polityczne konsekwencje swoich zaniedbań i każdego chujowego zapisu, który wrzucili do swojego opós magnóm. Dotarło do nich zapewne również to, że Zjednoczona Prawica może zapłacić (politycznie) za propagandę sukcesu. Owszem, po mediach społecznościowych wałęsają się smętne drony, które starają się tłumaczyć, że no może i ta Tarcza Antycośtam nie jest rewelacyjna i ten cały PiS nie jest najlepszy, „ale należy pamiętać o tym, że PO kradło”, jednakowoż wydaje mi się, że spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy nieszczególnie wierzą w skuteczność tych działań. Jest coś przewrotnego w fakcie, że partia rządząca, która powinna ponieść konsekwencje pierdyliona innych podjętych przez siebie decyzji, najprawdopodobniej wypierdoli się na tych decyzjach, które były słuszne. Acz z drugiej strony, gdyby Zjednoczona Prawica podeszła na poważnie do kwestii ochrony Polaków przed nadciągającym kryzysem, konsekwencje mogłyby być minimalne. Ponieważ zaś sklecono, na odpierdol się, ustawę, która miała dobrze wyglądać i pomóc obecnemu Prezydentowi RP w reelekcji (przy założeniu, że wybory odbędą się w maju), wszyscy będziemy mieli przejebane. Naturalną zaś konsekwencją tego, że będziemy mieli przejebane będzie to, że przejebane będzie miała Zjednoczona Prawica. W tym miejscu muszę zaznaczyć (albowiem kronikarski obowiązek mnie zmusza), że nie należę do ludzi, których cieszy to, że będzie kryzys „bo PiS będzie miał przejebane”.


Ostatnia składową, którą dołożył Zjednoczonej Prawicy komentariat oraz były przewodniczący Platformy Obywatelskiej, Grzegorz Schetyna, pojawiły się bowiem teorie, w myśl których przesunięcie wyborów może oznaczać roszady wśród kandydatów opozycji. Kilka dni temu Schetyna produkował się w RMFie i: „Dziennikarz RMF FM Robert Mazurek zapytał też Schetynę, czy gdyby wybory zostały przesunięte, Małgorzata Kidawa-Błońska nadal byłaby kandydatką KO.  – To decyzja Koalicji Obywatelskiej. Ja uważa, że jeżeli wybory będą przesunięte, to wszystko się otworzy na nowo – odpowiedział Schetyna.”.  Politycy i drony Zjednoczonej Prawicy zrozumiały to w sposób następujący: „PO chce wystawić Tuska zamiast Kidawy”. Nie mam pojęcia, czy te teorie mają jakiekolwiek zakotwiczenie w rzeczywistości, ale mam pewność odnośnie tego, że Zjednoczona Prawica je traktuje poważnie. Czemu? Na ćwitrze ktoś przytomnie zauważył, że gdyby okazało się, że Tusk jednak zmieni zdanie, to Zjednoczona Prawica miałaby spory problem, bo w realiach, które nadciągają, „obciążenia” Tuska nie miałyby najmniejszego znaczenia. Na tym przerwę wyliczankę „powodów, dla których, moim zdaniem, Zjednoczoną Prawicę popierdoliło” do tego stopnia, żeby w ogóle rozważać organizowanie wyborów w trakcie pandemii.


Teraz zaś przejdziemy do tych działań i wypowiedzi, które sugerują, że wypowiedzi polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy twierdzą, że „wybory odbędą się na pewno” nie są „zasłoną dymną”. Jeżeli chodzi o działania, to pierwszym z nich jest wrzucenie do „tarczy” przepisu, dzięki któremu seniorzy będą mogli głosować korespondencyjnie. Czemu akurat seniorzy? Bo są grupą wiekową szczególnie narażoną na powikłania pokoronawirusowe. W internetach momentalnie pojawiły się komentarze, z których wynikało, że skoro tak, to opozycja powinna zgłosić poprawkę (w Senacie), dzięki której głosować korespondencyjnie będą mogli wszyscy. Nie zgadniecie, co się stało później i dlaczego chodzi o to, że Zjednoczona Prawica złożyła w Sejmie projekt ustawy zmieniającej Kodeks Wyborczy tak, żeby wszyscy mogli głosować korespondencyjnie. To nie jest przemyślana strategia, to jest, kurwa, miotanie się. Ponieważ Senat (ustami Grodzkiego) oznajmił, że przetrzyma tę ustawę tak długo, jak się da, Marszałkini Elżbieta Witek sieknęła orędzie, z którego wynikało, że wybory da się przeprowadzić bezpiecznie dzięki temu głosowaniu i ona apeluje do Senatu, żeby nie ciął w chuja i procedował szybko. Widać więc wyraźnie, że któryś ze spindoktorów Zjednoczonej Prawicy uznał, że odpowiedzialność za wszystko, czym może się skończyć organizowanie wyborów w trakcie pandemii można spróbować zwalić na opozycję. Ponieważ propozycja zorganizowania wyborów korespondencyjnych „dla wszystkich” została generalnie zjebana na funty, uruchomiono drony, które zaczęły tłumaczyć, że opozycja ma zamknąć mordę, bo skoro w Bawarii się dało zorganizować wybory korespondencyjnie, to znaczy, że my też damy radę. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że narrację „damy radę” budowało również jedno konto, które znane jest z rozpowszechniania rosyjskiego dezinfo. Co prawda, jestem tylko prostym blogerem z Podkarpacia, ale wydaje mi się, że ciężko uznać tę biegunkę legislacyjną za zasłonę dymną. Kronikarski obowiązek (po raz kolejny w tym tekście, ale cóż poradzić) każe mi wspomnieć też o tym, że jeżeli chodzi o głosowanie korespondencyjne, to jeden z polityków Prawa i Sprawiedliwości, Marcin Horała, tłumaczył kilka lat temu, że trzeba to w chuj zlikwidować, bo głosowanie korespondencyjne: „to jest potężna dziura w systemie wyborczym. Były takie afery w Polsce, były kupowane głosy”.  Warte uwagi są również wypowiedzi (odnoszące się do kwestii wyborów), którymi raczyli nas politycy Zjednoczonej Prawicy. Obecny Prezydent RP zapytany o to „co z wyborami” stwierdził z właściwą swej kondycji intelektualnej przenikliwością, że: „Jeżeli są warunki do tego, żeby chodzić normalnie do sklepu, to są i warunki do tego, żeby pójść do lokalu wyborczego, z zachowanie odpowiednich środków ostrożności”. Im bliżej do wyborów, tym bliżej do różnych-takich-tematów, które należałoby ogarnąć przed wyborami (ogarnięcie komisji wyborczych/etc.). Część samorządowców (nie wiem dokładnie ile osób stanęło okoniem i stąd ta „część”) oznajmiła, że oni to pierdolą i nie zamierzają narażać wyborców, a co za tym idzie, olewają kwestie komisji wyborczych/etc. Deklaracje te wkurwiły Ryszarda Terleckiego, który powiedział kilka słów za dużo: „Samorządy są też częścią władzy państwowej. One nie mogą sobie działać poza prawem. Oczywiście są przepisy, które umożliwiają postępowanie wobec takich osób, które chcą się ustawić ponad prawem. Można wyznaczyć komisarzy. Niech ci samorządowcy, którzy teraz buńczucznie zapowiadają, że złamią prawo, liczą się ze stratą stanowisk”. To nie była typowa zjednoczonoprawicowa zarozumiałość, Terlecki najzwyczajniej w świecie groził samorządowcom, którzy z kolei oświadczyli, że mają na to wyjebane. Tak nawiasem mówiąc, w każdym urzędzie jest przynajmniej jeden radca prawny, który to radca jest zaufanym samorządowca (czy to burmistrza, czy to prezydenta miasta), tak więc, nie wydaje mi się, żeby samorządowcy, którzy się „stawiają”, nie byli świadomi zagrożenia. Widać więc wyraźnie, że część Zjednoczonej Prawicy ma raczej mocno ugruntowane poglądy odnośnie tego, kiedy wybory się powinny odbyć. Czy z tego wynika, że konflikt wewnątrz Zjednoczonej Prawicy się skończył? A gdzie tam. Równolegle do tych wypowiedzi mogliśmy usłyszeć inne. Wiceminister Edukacji Wojciech Maksymowicz, powiedział, że: „Żadne wybory 10 maja nie mogą być przeprowadzone, nie będzie takiej możliwości. Jestem przekonany, że tych wyborów nie będzie 10 maja, nie będzie możliwości, żeby te wybory były”. Jarosław Gowin zaś powiedział, że: „Uczciwie powinno brzmieć to tak, że jeśli przesuwamy wybory, to o rok” i zapowiedział, że będzie do tego przekonywał kolegów ze Zjednoczonej Prawicy. Obu wyżej wymienionych panów łączy nazwa „Porozumienie”, bowiem Maksymowicz startował z list PiSu, ale z rekomendacji partii Gowina. Nawet gdybyśmy założyli, że te wszystkie wypowiedzi (tak, nawet ta Terleckiego) i cały konflikt to „zasłona dymna”, to nie można tego samego powiedzieć o przepychaniu kolanem ustaw zmieniających Kodeks Wyborczy. O ile bowiem wypowiedź można zwalić na to, że ktoś się zagalopował (albo np. utracił kontrolę nad swoim aparatem mowy), to ciężko to samo powiedzieć o legislacji. Do myślenia powinno nam wszystkim dać również to, że Marek Jakubiak (XXI-wieczne wcielenie Szymona Słupnika) zebrał 150 tysięcy podpisów poparcia pod swoją kandydaturą. Wirtualna Polska dotarła ponoć do smsa, w którym stało, że podpisy Jakubiakowi ogarniał pomorski PiS. Nie wiem, na ile wiarygodne jest WP (sprawdzić, czy nie Suwart), ale wydaje mi się, że to, że Jakubiak ogarnął zbiórkę podpisów, która to zbiórka jest przedsięwzięciem wymagającym posiadania struktur potrafiących w logistykę, jest cokolwiek podejrzane. Wspomaganie Jakubiaka mogło się wziąć stąd, że w pewnym momencie komentariat antyPiSowski zaczął opowiadać o tym, że szach mat PiSowcy – wszyscy kandydaci opozycji zrezygnują i chuja będziecie mieli, a nie wybory. Ktoś ze Zjednoczonej Prawicy mógł uznać, że scenariusz, w którym wybory się nie odbędą, bo sobie inni kandydaci pójdą, jest na tyle realny, że może lepiej sobie ogarnąć jakiegoś Słupnika. Nawiasem mówiąc, komentariatowi gratuluje tego, że po raz kolejny dokonał zjebania rzeczy, której niezjebanie wymagałoby jedynie zamknięcia ryja i poczekania do momentu, w którym minie termin składania podpisów. No ale, co ja się tam znam, przeca alianci też głośno opowiadali o tym, że zamierzają wylądować w Normandii (zaś operacja Fortitude nie miała miejsca), prawda? 


Już po tym, jak sobie napisałem powyższy tekst, na ćwiterowym koncie jednego z pluszaków władzy, Marcina Makowskiego, pojawił się wpis o następującej treści: „Informacja sprzed chwili: Jarosław Kaczyński zwołał kierownictwo partii. Tematem zapewne data i sposób przeprowadzenia wyborów oraz sytuacja w Zjednoczonej Prawicy.” Zwróciliście na pewno uwagę na to, że Pluszak zasygnalizował, że tematem będzie „zapewne data”. Od razu pojawiły się komentarze, z których wynikało, że Jarosław Kaczyński jednak uznał, że on nie chce tych wyborów, a Morawiecki ma to jutro (02-04-2020) ogłosić. Jeżeli chodzi o moją opinię na ten temat, to nie zmienię zdania. Tzn. owszem, nie wykluczam tego, że wybory mogą zostać przesunięte, ale póki co, Zjednoczona Prawica robi absokurwalutnie wszystko, żeby się odbyły w maju 2020. Zaś w to, że wybory mogą zostać przesunięte uwierzę wtedy, gdy zostanie przekroczony któryś-z-nieprzekraczalnych terminów, których przekroczenie uniemożliwia przeprowadzenie wyborów albo przyklepany zostanie jeden ze „stanów”, który wyklucza przeprowadzenie tychże. Dopóki, któryś z tych warunków nie zostanie spełniony, każdą z wypowiedzi „no my się zastanawiamy” uznam za zasłonę dymną, która ma uśpić czujność opozycji i dziennikarzy. Mam szczerą nadzieję, że te jebane wybory się nie odbędą w terminie, bo ich zorganizowanie może się skończyć dla nas bardzo źle i nie mam tu na myśli tego, że obecny Prezydent RP może je wygrać w pierwszej turze. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem fanem obecnego Prezydenta RP i uważam, że powinien sobie już pospierdalać, ale jego druga kadencja przeraża mnie w znacznie mniejszym stopniu, niż powtórzenie się w Polsce scenariusza włoskiego. Na sam koniec dodam od siebie, że jeżeli te wybory odbędą się „terminowo” to nie zamierzam w nich brać udziału.



https://fakty.interia.pl/raporty/raport-koronawirus-chiny/polska/news-koronawirus-w-polsce-lukasz-szumowski-w-polsat-news-to-nie-j,nId,4404593

https://wyborcza.pl/7,75398,25820060,dlaczego-pis-prze-do-wyborow-podczas-epidemii-zamowilismy.html


https://dorzeczy.pl/kraj/134184/kidawa-blonska-nie-bedzie-juz-kandydatka-ko-czyzby-schetyna-wlasnie-zdradzil-tajny-plan-platformy.html

https://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/1464622,kodeks-wyborczy-zmiana-2020-koronawirus.html


https://wpolityce.pl/swiat/493912-wybory-w-bawariiglosowanie-tylko-w-formie-korespondencyjnej


https://www.rp.pl/Wybory-prezydenckie-2020/200339954-Terlecki-Bedzie-opor-samorzadow-Wprowadzimy-komisarzy.html






1 komentarz:

  1. A może to jednak zasłona dymna? I to jedna z pierwszych? Żeby przykryć ten w kurwę wielki stan niekompetencji i braków środków na prowadzenie poważnej walki z rozprzestrzenianiem się wirusa (jako niedoszły wirusolog molekularny, dzień w dzień zesrywam się, na razie sam w sobie, i jebię kogo się da, za w chuj brak spójności w narracji kiedy i kogo można testować i jak ten test wyjdzie...niespójność pomiędzy całym MZ, GISem, przydupasami GISu (typu prof. Gut), etc...a do tego jebię w myślach 'dziennikarzy', którzy konkretnych pytań zadać nie potrafią...ale o tym kiedy indziej i może inaczej, bo w końcu zawory mi puszczą)? I te zasłony się będzie ciągnąć i ciągnąć, aż kasa ze start za wpływy z abonamentu się skończy (bo na 'Szkole TVP' na pewno kasa się nie skończy...).
    Czemu uważam, że to zasłona? Przez dwie pozostałe nocne wrzutki do Tarczy: zwolnienie z ZUSu duchownych (bez omówienia skutków projektu) i przez art. o RDS (żeby Andżej mógł skierować sobie coś do TK i pokazać, że dalej jest ojcem wszystkich Polek i Polaków i żeby było,że trzyma rękę na pulsie i żeby nikt go na TikToku nie zapytał, gdzie jest Kinga w czasie kampanii/pandemii).
    Tylko moje, subiektywne zdanie.

    wjg (wybacz, że semi-anonimowo, ale pokazuje mi tu możliwość komentowania z jakiegoś mojego porno-konta, a mieszać dwóch rzeczy nie mam zamiaru :P )

    OdpowiedzUsuń