piątek, 17 kwietnia 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 3 – lockdown

Lockdown w naszym kraju trwa już od (pi razy oko) miesiąca. Nie wiadomo jeszcze do kiedy będzie trwał, bo zależy to w głównej mierze od tego, czy uda się ogarnąć epidemię. Władze przebąkują o potrzebie „rozmrażania gospodarki”, a ja mam przeczucie graniczące z pewnością, że temat ten pojawił się tylko i wyłącznie dlatego, że „zagranica” będzie gospodarkę uruchamiać, a my nie możemy być gorsi. Nie wierzę bowiem w to, że nasz rząd dysponuje jakim-kurwa-kolwiek planem, poza „zobaczymy, jak zagranica rozmraża gospodarkę i zrobimy coś podobnego, ale nie identycznego, żeby nikt nam nie mógł zarzucić tego, że robimy to samo, bo przecież nasze działania wyprzedzają działania innych krajów”. Zapewne będzie tak, jak w przypadku putinizacji sądownictwa – powybierane zostaną jakieś pojedyncze rozwiązania z różnych krajów i jak coś nie zadziała (albo zadziała chujowo), to wyjdzie jakiś Kaleta i powie, że „robimy tak, jak inni, to nie nasza wina, że to nie działa”. No ale, trudno oczekiwać od obecnych władz tego, żeby próbowały ogarnąć to, co dzieje się w kraju w sytuacji, w której są one za bardzo zajęte organizowaniem wyborów w trakcie pandemii. Kiedy sobie pisałem te słowa, w mediach się pojawiła rządowa wrzutka, że: „jutro (czyli 16-04-2020) przedstawimy szczegółowy plan dotyczący zarówno najbliższego tygodnia, jak i zarysujemy nasze propozycje dotyczące kolejnych faz zmiany w obostrzeniach na najbliższych kilka tygodni, mniej więcej do połowy maja”, ale jestem, kurwa, pewny, że ten szczegółowy plan będzie się pewnie potem zmieniał z dnia na dzień. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że jeżeli chodzi o pandemię, to teraz wszyscy po omacku z tą gospodarką i jej odmrażaniem, ale biorąc pod rozwagę to, o ile więcej szekli inne kraje pompują w gospodarkę, można bezpiecznie (niestety, bezpiecznie nie dla nas) założyć, że ich „po omacku” może być znacznie lepiej przeprowadzone. 


Żeby nie było najmniejszych wątpliwości, popierałem i nadal popieram decyzję o lockdownie, bo nie było innej metody, która uchroniłaby nas przed powtórzeniem się scenariusza włoskiego. Tyle, że w momencie, w którym podjęło się decyzje o rozpoczęciu lockdownu, należało mieć choćby zarys planu pt. „co dalej”. Bo chyba dla każdego jasne było, że jak się ten lockdown zrobi, to będzie miał on konsekwencje poważne i trzeba będzie sobie z nimi jakoś poradzić. O tym, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie miała żadnego planu, może zaświadczyć choćby to, że pierwsza Tarcza Antykryzysowa była tak doskonała, że potem potrzebna była Tarcza Antykryzysowa 2.0. Obie tarcze są zaś tak doskonałe, że nikt nie ma najmniejszych wątpliwości odnośnie tego, że czeka nas srogie jebnięcie. Jedyną niewiadomą jest tylko skala tegoż jebnięcia. Negatywne efekty lockdownu potęgowane są przez totalne nieogarnięcie partii rządzącej. Domyślam się, że zdaniem, które pada najczęściej w trakcie rozmów „ludzi władzy” jest coś w rodzaju „kurwa, co my teraz zrobimy?”.


No dobrze, ale może ja jestem niesprawiedliwy? Może rząd ma jakiś plan? Popatrzmy na to, co się działo (i dzieje) w przypadku szkolnictwa. Zamknięcie przedszkoli, szkół, uniwerków/etc. miało służyć wypłaszczeniu krzywej zachorowań (tl;dr ograniczenie przyrostu zachorowań tak, żeby nasza, zajebiście niedofinansowana, służba zdrowia dała sobie z tym radę). Decyzja o zamknięciu szkół zapadła 12 marca. Zapowiedziano jednocześnie, że szkoły/etc. pozostaną zamknięte co najmniej do 25 marca. 16 marca Łukasz Szumowski (z którego robi się bohatera tylko i wyłącznie dlatego, że (wybaczcie mój podkarpacki) ma wory pod oczami, powiedział: „Ze szczytem epidemii będziemy walczyć za dwa lub trzy tygodnie”. Co wynikało z tej wypowiedzi? To, że działania Ministerstw Zdrowia zaczęły nosić znamiona sensownych i ktoś tam wreszcie zaczął ogarniać jakieś modele statystyczne. Z wypowiedzi tej wynikało również to, że choćby chuj na chuju stawał, szkół się nie otworzy ani w przeciągu tych 2-3 tygodni, ani w przeciągu kilku następnych, bo to skończyłoby się zapewne kolejnym szczytem zachorowań. 20 marca Mateusz Morawiecki ogłosił, że w Polsce wprowadzony został stan epidemii, a szkoły/etc. pozostaną zamknięte co najmniej do Wielkanocy. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że polskie media sieją zajebisty zamęt, bo ta sama wypowiedź Szumowskiego była różnie referowana w różnych mediach. Z tej samej wypowiedzi Rzeczpospolita wywnioskowała, że: „Szczyt epidemii za 3-4 tygodnie” (mimo, że Szumowski mówił o 2-3 tygodniach). Co zrozumiałe, pytanie o to, kiedy w Polsce będziemy mieli szczyt zachorowań przewija się w mediach dość często i za każdym razem można było usłyszeć nieco inną odpowiedź. 8 kwietnia Szumowski, w trakcie jednej z wielu rozmów z mediami (to „wielu” to nie zarzut, to stwierdzenie faktu) oświadczył, że: „Przewidywania dotyczące rozwoju epidemii koronawirusa są oparte na modelach. Modele, które były aktualne tydzień temu, nie są aktualne dzisiaj. Obecne pokazują, że szczyt zachorowań będzie w ciągu najbliższych tygodni. Ale równie dobrze, jeśli będziemy mocno trzymali się reżimów sanitarnych, możemy ten szczyt przesunąć dalej”. Następnego dnia, Mateusz Morawiecki oznajmił, że szkoły będą zamknięte przynajmniej do 26 kwietnia. Wróćmy jednakże do wypowiedzi Szumowskiego, bo tam jest fragment, na który powinniśmy zwrócić uwagę: „jeśli będziemy mocno trzymali się reżimów sanitarnych, możemy ten szczyt przesunąć dalej”. Ja tam nie jestem wirusologiem, ale tak na mój podkarpacki rozum, z tego wynika, że rację mogą mieć ci rodzice, którzy już od jakiegoś czasu mówią o tym, że w sumie to liczą się z tym, że szkoły to raczej nie ruszą w tym roku szkolnym.


Zamknięcie szkół spowodowało, że główni zainteresowani tematem zaczęli pytać o to „co z egzaminami ósmoklasisty i maturami?”. 18 marca Piontkowski oznajmił, że: „Jeżeli przerwa w zajęciach w szkole skończyłaby się wraz ze Świętami Wielkanocnymi, to wówczas spokojnie te egzaminy mogłyby się jeszcze odbyć (...) Gdyby ta przerwa jednak się wydłużała, to oczywiście egzaminy nie mogłyby się odbyć, musielibyśmy je przenieść – wyjaśnił. Zaznaczył przy tym, że ma tu na myśli zarówno egzaminy ósmoklasisty, jak i majowe matury.”. 21 marca Minister Edukacji Narodowej powiedział był: „Na tę chwilę nie zostaną wprowadzone żadne zmiany w kalendarzu szkolnym. Egzaminy mogą się odbyć, jeżeli przerwa w zajęciach zakończyłaby się wraz ze świętami wielkanocnymi. Odpowiednie decyzje zostaną podjęte w przypadku braku zmiany sytuacji epidemicznej”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że egzamin ósmoklasisty miał odbyć się w dniach 21-23 kwietnia 2020. Przypominam, że szef MEN opowiadał o tym, że „egzaminy mogą się odbyć” kilka dni po tym, jak Szumowski powiedział, że jego zdaniem szczyt zachorowań się u nas objawi najprawdopodobniej w tygodniu przedświątecznym. Innymi słowy, szef MEN twierdził, że egzamin da się bezproblemowo przeprowadzić pi razy oko 2 tygodnie po tym, jak przyjebie w nas szczyt zachorowań. 26 marca MEN po raz kolejny wypowiedział się w temacie matur/egzaminów ósmoklasistów: „Obecne regulacje nie nakazują przesuwania terminów egzaminów. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, że sytuacja jest bardzo dynamiczna. Przygotowujemy się na różne scenariusze. Dla nas kluczowe są wytyczne Ministerstwa Zdrowia i GIS, a także to, jak rozwijać się będzie sytuacja epidemiczna w kraju”. 9 kwietnia rząd się zlitował i: „Na konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że termin egzaminów ósmoklasisty i matur ulegnie zmianie. Wiadomo już, że egzaminy będą przesunięte, ale nie jest znana dokładna data. Premier powiedział jednak, że egzamin ósmoklasisty i matura odbędą się najwcześniej w czerwcu”


Kilka dni później, 15 kwietnia – Rzepa cytowała ekspertów (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie chodzi o Ziębitów, ale o sensownych ludzi), którzy prognozowali, że szkoły zostaną otwarte nieprędko, a dla bezpieczeństwa najlepiej byłoby ich nie otwierać w tym roku szkolnym. 16 kwietnia w sprawie otwierania szkół wypowiedział się dla RMFu wicepermier pełniący obowiązki Jacka Sasina: „Pytany o otwarcie szkół minister Sasin odpowiedział zdecydowanie: Szkoły na razie nie. Przyznał, że ze względu na to, że społeczności szkolne mogą być bardzo liczne, rząd na razie nie chce ich otwierać.  Nie było to dyskutowane, będziemy nad tym myśleć w dalszej kolejności - szkoły to jednak bardzo duże skupiska ludzi.”. Wypowiedź Sasina należałoby osadzić w kontekście dwóch wypowiedzi Szumowskiego. 14 kwietnia (czyli dzień przed Sasinem) Szumowski powiedział: „Szumowski powiedział, że trwają analizy scenariuszy, według których miałyby być otwierane szkoły”. Nieśmiało przypominam, że dzień później Sasin opowiadał o tym, że nie dyskutowano nad tym, co ze szkołami. Drugą, równie, istotną wypowiedzią jest tak, która pojawiła się w „Fakcie”, któremu Szumowski udzielił wywiadu:  „Minister zdrowia, zapytany o to, czy obowiązek zakrywania ust i nosa może potrwać nawet rok, odpowiedział: "Być może tak". Jak dodał, "trudno powiedzieć, jak będzie wyglądał proces wynajdywania leków, przebiegał proces immunizacji społeczeństwa".


Gdybym miał podsumować jednym słowem politykę informacyjną rządu, odnoszącą się do szkolnictwa, to słowem tym byłby „chaos”. Nie jest to jednakże typowa dla Zjednoczonej Prawicy wielonarracja, ale efekt tego, że rząd nie ma żadnej spójnej strategii „jak w szkolnictwo w trakcie pandemii”. Czemu jej nie ma? Trudno mieć jakąś spójną strategię, jeżeli ma się na dany problem totalnie wyjebane. Przesadzam? Biorąc pod rozwagę to, że szef MEN indagowany w temacie tego co zrobić, jeżeli brakuje komputerów do pracy zdalnej, odparł, z właściwą swej kondycji intelektualnej wrażliwością, że samorządy te komputery powinny kupić. Nie wspomniał co prawda za co i kiedy, ale to chyba nie powinno nikogo dziwić. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że szef MEN był łaskaw zrzygać się na nauczycieli, albowiem oznajmił, że: „to jest szansa na to, aby nauczyciele także pokazali, że nie tylko potrafią strajkować i ubiegać się o wyższe wynagrodzenie, ale także są po prostu dobrymi wychowawcami i nauczycielami”.


Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że teraz (w trakcie pandemii) minister miał szanse, aby pokazać, że nie tylko potrafi hejtować i opowiadać brednie, ale także jest człowiekiem, który ma choćby niewielkie pojęcie o tym, czym powinien zajmować się szef MEN. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że minister z tej szansy nie skorzystał. Prawda jest bowiem taka, że gdyby ktokolwiek w tym (eufemizując) zasranym rządzie poważnie zastanowił się nad tym „co dalej ze szkołami w trakcie pandemii”, to już dawno zostałaby podjęta decyzja o tym, że w trakcie tego roku szkolnego – uczniowie do szkół nie wrócą. Kto w ogóle, kurwa, wpadł na pomysł, żeby zamykać te szkoły na dwa tygodnie? Czy w rządzie ludzie byli na tyle spizgani, że ktoś uznał, że „nie no, dwa tygodnie wystarczą, żebyśmy sobie ogarnęli te epidemię”? Potem zaś było przedłużanie „no dobra, to do świąt”, potem „do 26”, teraz zaś pojawiły się informacje, że no teraz to na pewno nie, bo to nie jest najważniejsze. Efekt tego galopującego kretynizmu jest taki, że rodzice nie mają pojęcia „co dalej”, bo nikt nie wie, czy rządowi się nie odmieni za kilka tygodni i nie uzna, że dosyć tego dobrego – wszyscy wypierdalać do szkoły. Ponieważ rząd ma wyjebane – rodzice nie bardzo wiedzą, do kiedy będą sobie organizowali czas (żeby dzielić go między pracę, opiekę nad dziećmi/etc.). Ponieważ rząd ma wyjebane – rodzicom pozostaje szukanie strzępów informacji w pierdylionie wypowiedzi ministrów. Nie bez przyczyny chwilkę wcześniej zacytowałem Szumowskiego, który stwierdził, że nie ma pojęcia, czy z tymi maskami to przypadkiem nie będzie tak, że będziemy w nich popierdalać przez rok. Z tej wypowiedzi wynika bowiem tyle, że social distancing z nami zostanie przez dłuższy czas. Z tego zaś, kurwa mać, wynika, że nie ma mowy o otwarciu szkół. Jestem sobie bowiem w stanie wyobrazić to, że uczelnie wyższe wpuszczą trochę studentów do budynków, tak, coby zachowany był social distancing (+ maseczki + dezynfekcja stolików + pierdylion innych środków ostrożności). Of korz, zajęcia musiałyby się odbywać rotacyjnie jedynie w pomieszczeniach o odpowiedniej kubaturze (tak więc nie mogłyby się odbywać w przytulnych klitach). Byłoby to spore wyzwanie logistyczne (a rząd na pewno by się do tego nie dołożył, bo są ważniejsze sprawy, np. wybory), niemniej jednak w teorii dałoby się to jakoś ogarnąć. Tyle, że to byłoby możliwe jedynie w przypadku uczelni wyższych, bo w przypadku uczniów (szczególnie tych podstawówkowych [i dzieci w wieku przedszkolnym]) social distancing dałoby się osiągnąć chyba jedynie poprzez przytwierdzenie dzieci na stałe do krzesełek. Ujmujące jest to, że Szumowski w jednym z wywiadów stwierdził, że: „Trudno rok trzymać dzieci w domach, to jest też nie do zrobienia”. Jest to ujmujące o tyle, że w chwili obecnej nie da się całkowicie wykluczyć takiego scenariusza. No, ale to tylko dygresja jest. Faktem natomiast jest to, że nasz niemiłościwie panujący rząd już jakiś czas temu powinien ogłosić, że „ban” na szkoły potrwa do końca roku szkolnego. Ułatwiłoby to wszystkim życie, bo przynajmniej byłoby wiadomo na czym się stoi. Zamiast tego mamy typowy „jakoś-to-będzizm” połączony z jebałpiesizmem.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Już po napisaniu powyższego kawałka, objawił się w internetach „plan” otwierania państwa. Okazało się, że w jednym z przypadków mamy do czynienia raczej z otwarciem parasola w dupie. Otóż III etapem (daty nie są określone, bo będą zależały od tego, czy poprzednie etapy „otwarcia” nie przełożyły się na wzrost zachorowań) jest „Organizacja opieki nad dziećmi w żłobkach, przedszkolach i w klasach szkolnych 1-3 – ustalona max. liczba dzieci w sali”. Dla porównania – kolejnym etapem ma być otwarcie „teatrów i kin w nowym reżimie sanitarnym”. Widzicie więc, moi drodzy, nasz zajebiście przygotowany do wszystkiego rząd uznał, że reżim sanitarny łatwiej utrzymać w żłobku, przedszkolu i szkole (klasy 1-3), niż w kinach/teatrach, w których się z założenia siedzi na dupie.


Kolejnym przejawem tego, jak zajebiście przygotowane były do wszystkiego nasze władze i jak rewelacyjnie sobie wszystko przemyślały może być to, co działo się w kontekście maseczek ochronnych. W końcówce stycznia pojawiło się sporo newsów o tym, że ludzie zaczęli kupować maseczki ochronne. Pod koniec lutego kupowali praktycznie wszystko, co przypominało maski. Of korz, nie mogło być tak, żeby na ludzkiej panice nie usiłowały skorzystać pijawki, które sprzedawały na allegro „maski przeciwwirusowe”. Również pod koniec lutego Szumowskiego pytano o to, czy maski chronią przed koronawirusem. Ów, jakże, kurwa, dobrze przygotowany merytorycznie minister, zaczął się nabijać, że on w sumie nie wie, czy te maski to powinno się „stosować doustnie, czy na ręce”, potem powiedział, że maseczki ni chuja nie pomagają i że on nie wie, po co ludzie je noszą. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Szumowski opowiadał, że maseczki nie chronią przed zarażeniem się i nie poruszał kwestii tego, czy maseczka noszona przez chorego może ochronić przed chorobą osoby postronne. Tylko, że wiecie, kurwa, co? Chuj mnie to obchodzi, bo wychodzę z założenia, że jeżeli ktoś wypowiada się na jakiś temat, to powinien wiedzieć o czym mówi. Temat maseczek ochronnych przewalał się przez debatę publiczną praktycznie przez cały marzec. Pod koniec marca Szumowski wypowiedział się (po raz kolejny) w temacie maseczek: „W tej chwili skala zachorowań nie jest tak duża, żebyśmy rekomendowali noszenie masek przez zwykłych obywateli”. Dzień później: „Lekarze rodzinni z Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia zaapelowali o wprowadzenie obowiązku noszenia maseczek ochraniających nos i usta w miejscach publicznych i w zakładach pracy (…) Odpowiedzialne noszenie maseczek pozwoli ograniczyć rozprzestrzenianie się zarazy i tym samym – o czym jesteśmy przekonani – uratuje niejedno ludzkie życie”– napisali w liście otwartym do premiera Mateusza Morawieckiego, ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i do głównego inspektora sanitarnego Jarosława Pinkasa. Lekarze PPOZ”. Potem nastąpiło zwolnienie bębna maszyny losującej, które potrwało jakiś tydzień i: „na konferencji prasowej 9 kwietnia minister zdrowia Łukasz Szumowski wprowadził obowiązek zakrywania twarzy. Noszenie maseczek jest teraz wymagane w miejscach publicznych. Maseczki ochronne są obowiązkowe dla wszystkich. Maseczki ochronne lub chustki zakrywające twarz będą musieli nosić wszyscy od czwartku 16 kwietnia”. Ponieważ polscy dziennikarze są pod wielkim wrażeniem tego, jak bardzo Szumowski jest niewyspany i jak bardzo ciężko pracuje, żaden z nich nie zadał mu bardzo prostego pytania. Otóż, żaden z dziennikarzy nie zapytał Szumowskiego o to, o ile mniej zachorowań mielibyśmy dziś w Polsce, gdyby pod koniec lutego Szumowski nie robił sobie jaj z noszenia masek? Ilu zachorowań udałoby się uniknąć, gdyby razem z lockdownem wprowadzono obowiązek noszenia maseczek ochronnych? Abstrahując od wszystkiego innego, jeżeli Szumowskiemu zdarza się czasem odrobina refleksji, to bardzo być może, że powodem, dla którego kiepsko sypia nie jest to, że się, kurwa, przepracowuje, ale świadomość tego, jak straszliwie dał dupy. Na uwagę zasługuje również wypowiedź z końcówki marca, kiedy to nie rekomendowano noszenia masek, bo mieliśmy (w uproszczeniu) za mało zachorowań. I znowuż, ze mnie to żaden wirusolog, ale wydaje mi się, że w całym tym lockdownie/etc. chodziło głównie o to, żeby ograniczyć skalę zachorowań. Tym samym – nierekomendowanie jednego ze środków ochrony (który mógłby ograniczyć liczbę zachorowań) dlatego, że zachorowań jest zbyt mało, to jest straszny, kurwa, idiotyzm.


W tym miejscu pora na dygresję. Jeżeli jesteście ciekawi tego, w jaki sposób polscy dziennikarze traktują Szumowskiego, to zaraz wam pokażę ćwit, który mógłby być wzorcem z Sevres tegoż traktowania: „Medialnie minister Łukasz Szumowski wciąż robi bardzo dobre wrażenie. Rzeczowo odpowiada na pytania, nie ucieka od odp., nie kręci, nie zmienia tematu, nie zagaduje, spokój, opanowanie, bez jadu, kulturalnie. Bardzo sprawny polityk, przed którym najważniejsza decyzja zawodowa.” (tą decyzją mają być najprawdopodobniej rekomendacje odnośnie tego, „co z wyborami”). Biorąc pod rozwagę dziennikarską kryszę nad Szumowskim, trudno się dziwić temu, że stał się on liderem w rankingu zaufania.


Niestety, nie możemy w tym momencie przerwać tematu maseczek, bo polskie władze nawet w trakcie pandemii i nawet w temacie, którego nie powinny poruszać (ze względu na wcześniejszy jebałpiesizm) odpierdalają taką propagandę sukcesu, że to się po prostu w pale nie mieści. 16 kwietnia, tak więc w dniu, w którym noszenie namordników jest już obowiązkowe, ogłoszono kolejny sukces: „Kilka milionów maseczek ochronnych tygodniowo powstanie w polskich zakładach produkcyjnych. Prezydent Andrzej Duda ogłosił inicjatywę Koalicja "Polskie szwalnie", w ramach której ponad 200 firm wyprodukuje do końca czerwca 100 mln maseczek.”  Wtórowała mu wicepermier Emilewicz: „Polska jest dzisiaj jedynym państwem Unii Europejskiej, na terenie którego znajdują się szwalnie i takie obiekty produkcyjne. Maseczki są potrzebne nam wszystkim, także tym pracującym w handlu, usługach. Będziemy ich potrzebować bardzo dużo, zatem uniezależnienie się w tej kwestii od Chin jest jednym z naszych największych wyzwań”. Wiecie, mnie tam cieszy to, że będziemy sobie sami tutaj w Polsce szyli maski. Jednakowoż ogłaszanie w dniu, w którym (uwaga CAPS) ZACZYNA OBOWIĄZYWAĆ NAKAZ NOSZENIA MASECZEK OCHRONNYCH tego, że pi razy oko, za półtora miesiąca (ponoć moce przerobowe mają się zwiększać z czasem) uszyjemy sobie tyle masek, ile potrzeba by było do tego, żeby sobie każdy obywatel mógł wyjść z domu tegoż dnia, to jest jednak, kurwa, parodia. I to znacznie większa od urządzania uroczystego powitania i pożegnania dla samolotu transportowego. Nie wspominając już o tym, że owych uszytych w Polsce masek raczej nikt nam nie będzie rozdawał za darmo. Tak zupełnie bez związku z cała sprawą się zacząłem zastanawiać nad tym, ile maseczek można by było uszyć i rozdać Polakom, gdyby przeznaczyć na ten cel kwotę rzędu 2 miliardów złotych. Gdyby obywatel czekał na to, aż władza (bardzo dobrze przygotowana do epidemii) załatwi mu maski, żeby mógł po prostu wyjść z domu, to by sobie, kurwa, długo poczekał. Nawiasem mówiąc, wyjątkowo wrażliwy społecznie jest rząd, który wprowadza nakaz noszenia maseczek ochronnych i ma totalnie wyjebane na to, czy aby na pewno wszyscy mają do nich dostęp.


Ostatnią częścią lockdownowej notki będzie to, jak bardzo przemyślane były te wszystkie rozporządzenia kwarantannowe. Otóż, były one w chuj przemyślane. Na tyle bardzo w chuj, że w pewnym momencie doszło do bardzo ciekawej wymiany ćwitów. Twitterowe konto jednej z radiowych redakcji motoryzacyjnych (MotoSygnały się to konto zwie) rzuciło ćwit, w którym otagowało konto polskiej policji: „Hej @PolskaPolicja @BorowiakPolicja to jak jest z tym myciem samochodów - można, nie można? Dla kolegi pytam” (Borowiak to rzecznik poznańskiej policji). Do ćwita dołączony był filmik, na którym widać było policyjne auto, w myjni samochodowej. I w tym momencie wchodzi Polska Policja cała na biało: „Nie ma mandatów za bieganie, za mycie auta, za wymianę opon. Mandaty są za przebywanie w miejscach wyłączonych z użytku publicznego jak np. parki, za grupowanie się, za niestosowanie się do przepisów ograniczających izolację itp. Akurat czynności zawodowe są wyłączone z obostrzeń”. I w tym momencie wchodzi Polska Policja, cała na biało: „„Za mycie, za jazdę na rowerze i bieganie po ulicach i chodnikach” jak to określają media będą mandaty, jeśli nie jest to zaspokajanie bieżących potrzeb życiowych a na chwilę obecną tylko rekreacja, z którą można poczekać.”. Jeżeli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości: tak, oba wpisy „policyjne” pochodziły z tego samego konta twitterowego. Można się z nich dowiedzieć, że mandatów za bieganie nie ma, no chyba że biega się w celach rekreacyjnych. I teraz, kurwa, trzeba sobie odpowiedzieć na jedno zajebiście ważne pytanie: w jaki sposób odróżnić bieganie w ramach zaspokajania bieżących potrzeb życiowych, od biegania w celach rekreacyjnych? Przyznam się w tym miejscu do tego, że trochę sobie biegałem (po tym, jak mnie zamknęli siłownie i nie mogłem se na orbitreku śmigać) po zadupiastych rejonach, w których ludzi mija się raczej rzadko, ale jak się zaczęły sypać mandaty, to uznałem, że chyba zbastuję. Gdybym trafił na rozsądną osobę, pewnie nikt by mi nie truł dupy, ale nigdy nie ma gwarancji, że się nie trafi na jakiegoś upierdliwego typa z poczuciem misji, który zacznie mi tłumaczyć, że ponieważ obok jest trawa, to biegam po terenach zielonych, a w takim a takim rozporządzeniu stało, że nie wolno. No, ale wróćmy do naszych milusińskich stróżów prawa. Wyżej wymieniona wymiana ćwitów była pokłosiem doniesień medialnych i całej kupy wpisów ludzi (takich zwykłych, a nie niezależnych internautów, którzy od 2015 publikują „świadectwa”, które zawsze idealnie wpasowują się w narracje Zjednoczonej Prawicy [vide „zapłakana kuzynka”]), z których wynikało, że, ujmując rzecz delikatnie, część polskich policjantów trochę pojebało. O ile bowiem nikt nie miał pretensji o to, że ten, czy inny dzban łamiący kwarantannę dostał wysoką karę, to już zawracanie dupy komuś, kto wyszedł na spacer z dziećmi (nie, nie łaził po parku), wkurwieni lockdownem ludzie zaczęli znajdywać, jako trochę denerwujące.


Równie wkurwiające były (ja przepraszam za to co teraz napiszę, ale żadne inne określenie tutaj nie pasuje) twitterowe wysrywy, które pojawiały się na koncie rzecznika komendy głównej policji. Otóż, pan niedorzecznik w ramach rozładowywania napięcia, postanowił wrzucać na swoje konto jakieś pojebane filmiki. A to jakieś brutalne zatrzymanie w Hiszpanii, które opatrzył komentarzem: „Ten mężczyzna w jednym z krajów nie stosował się do obowiązków kwarantanny i izolacji... Zostawiam tylko do obejrzenia....”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że przyczyną, dla której „bohater” filmiku został zglebowany (po uprzednim zrzuceniu z motocykla) było to, że odepchnął policjanta. Innym razem wrzucił filmik z komentarzem: „Uwaga, szef policji w jednym z państw (Uganda) ostrzega przed pandemią... Tak tu zostawię tylko do przemyślenia...”. Na filmiku jakiś czarnoskóry jegomość darł ryj i bluzgał tak, że nawet na mnie robiło to wrażenie. Bardzo szybko okazało się, że na filmiku z „szefem policji z Ugandy” produkował się jakiś Amerykanin, który już wcześniej przebierał się za policjanta. Co prawda, jestem tylko blogerem z Podkarpacia, ale wydaje mi się, że chyba wiem, co chciał osiągnąć pan niedorzecznik. Zapewne chodziło o to, żeby pokazać, że jego wyrywni koledzy może i dają mandaty, ale gdzie indziej ludkowie, to by was napierdalali pałami, więc bądźcie grzeczni i nie narzekajcie, ok? Ta wersja (moja autorska) wydaje mi się bardziej prawdopodobna od tej, którą przypinają niedorzecznikowi niektórzy komentatorzy twierdzący, że po prostu chciałby, żeby w Polsce też można było napierdalać ludzi pałami.


W przysłowiowym międzyczasie na ćwiterowym koncie warszawskiej policji, pojawiła się grafika opatrzona komentarzem: „"Oni podjechali za blisko, tamten podszedł, ta pani za bardzo się zbliżyła, to on tak jechał...". Tłumaczenia są różne. Efekt może jednak być ten sam, kolejne zarażone osoby.” Muszę w tym miejscu przyznać, że osoba obsługująca to konto ma bardzo dużo odwagi cywilnej, bo wpis nadal wisi. Nadal, mimo tego, co część polityków partii rządzącej odjebała w ramach smoleńskiego eventu rocznicowego. O tym, że banda nierozgarniętych polityków zrobiła sobie spęd (który był transmitowany przez równie nierozgarniętych dziennikarzy), na którym to spędzie olano coś takiego, jak social distancing, wiedzą chyba wszyscy. Tak samo, jak o tym, że jedyną osobą, która miała maskę na tym evencie był kuzyn Kaczyńskiego (przyznam szczerze, że o istnieniu tegoż kuzyna dowiedziałem się dopiero z „Ucha Prezesa”). Noszenie maski przez kuzyna (który miał tę maskę na szyi) skończyło się tak, że został on opierdolony przez Prezesa Polski i schował maskę do kieszeni, no ale to dygresja. Tak więc, polskie władze zrobiły sobie spęd. Ponieważ działo się to w czasie, w którym część policjantów przeżywała wzmożenie, momentalnie posypały się pytania do policji, czy już zaczęli napierdalać mandatami w wierchuszkę Zjednoczonej Prawicy. Odpowiedzi na to pytanie udzielono przy pomocy twitterowego konta warszawskiej policji: „W związku z obchodami 10. rocznicy katastrofy smoleńskiej przypominamy, że nie mamy w tym przypadku do czynienia ze zgromadzeniem w trybie ustawy, a poszczególne osoby wykonują swoje zadania w ramach pełnionych urzędów i funkcji. Podobnie, jak prowadzący relacje dziennikarze.”. Ja sobie doskonale zdaję sprawę z tego, że ta sytuacja była dość, ekhm, mało komfortowa dla policmajstrów. Gdyby bowiem chcieli przestrzegać przepisów, to musieliby przyjebać srogie mandaty wszystkim uczestnikom tegoż spędu (a organizatorów eventu trzeba by było „podać” do jakiegoś GISu, żeby poprawił jakąś karą administracyjną za organizowanie zgromadzeń nielegalnych). Problemem było to, że wszyscy wiedzą, że nasze obecne władze bywają w chuj małostkowe i takie wystawianie mandatów skończyłoby się zapewne tym, że paru (albo parunastu/parudziesięciu w zależności od humoru Prezesa Polski) policjantów mogłoby wylecieć z roboty. Tylko, że wiecie co? Mam na to, kurwa, wyjebane. Olewanie takiego spędu, przy jednoczesnym jebaniu mandatami w ludzi, którzy mieli czelność iść pobiegać w celach rekreacyjnych, to podważanie resztek zaufania, które część obywateli z niezrozumiałych przyczyn jeszcze ma do naszego państwa z tektury. I jeszcze to kretyńsko-płaszczące się tłumaczenie, że ten spęd to „w ramach pełnionych urzędów i funkcji”. Serio? To znaczy, że dogadaliście się z koronawirusem i on wam powiedział, że skoro to w ramach pełnionych urzędów i funkcji, to spoko, on nie będzie zarażał. O tym, że nasze władze powinny same z siebie wpaść na to, żeby nie organizować spędu, wspominać chyba nie trzeba, bo to raczej oczywista oczywistość. Jakim trzeba być, kurwa, dzbanem, żeby w trakcie pandemii i po tym, jak się ludzi przekonywało do tego, że powinni siedzieć w domach – samemu pokazać, że ma się na wszystko wyjebane? Tu już nie chodzi o PR-owy fuckup ani o foliarzy, którzy zaczęli komentować: „ONI WIEDZĄ, ŻE NIE MA ŻADNEJ EPIDEMII”. Chodzi o zwykłych ludzi, którzy siedzą na dupach w domu (część z nich to siedzenie na dupie przypłaciło robotą, część z nich dopiero przypłaci, że nie wspomnę o osobach tkwiących w przemocowych związkach, które mają obecnie cholernie mocno ograniczone możliwości uzyskania pomocy/wsparcia [kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że dla prawicowych dronów jest to zajebisty temat do żartów]) i którym władza pokazuje, że ograniczenia to są dobre dla szaraczków, bo nam nikt nie podskoczy. Cebulą na torcie było to, co zaraz potem zrobił Prezes Polski, który sobie wjechał limuzyną na Powązki (na które to Powązki nikt inny nie mógł się dostać ze względu na pandemię). Ludzie wkurwili się do tego stopnia, że Prezesa postanowił bronić nie kto inny, a sam Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny, który stwierdził, że co prawda Prezes wjechał na Powązki, ale: „To był element uroczystości państwowych i pełnienia uroczystości państwowych, które są wyłączone z rozporządzenia”. Ciekawym, czy do spindoktorów Zjednoczonej Prawicy dotarło to, jak bardzo zjebali szansę na to, żeby móc pokazać, że „władza jest blisko ludzi” i przestrzega tych samych obostrzeń/przepisów?


Wydawać by się mogło, że po 10 kwietnia cały obóz władzy zrozumiał, że warto by było trochę przystopować i chociaż udawać, że nie ma się wyjebane na własne rozporządzenia, bo reakcja społeczeństwa była raczej jednostronna (władz broniły tylko i wyłącznie rządowe drony). Jeżeli po
takim wstępie uznaliście, że trzeba zapiąć pasy, to znaczy, że już trochę mnie znacie. Okazało się, że jednak nie wszyscy zrozumieli. Taki, na ten przykład, rzecznik Ministerstwa Zdrowia uznał, że co prawda w Polsce obowiązuje nakaz chodzenia w maseczkach ochronnych, ale on ma to w dupie i w pierwszy dzień obowiązywania tegoż nakazu, przylazł na konferencję prasową bez maski. Dziennikarze tym razem nie zawiedli i zapytano pana rzecznika, czy ma rozum i godnośc człowieka. Z jego odpowiedzi wynika, że nie bardzo. Czemuż, ach czemuż to, rzecznik MINISTERSTWA ZDROWIA przyszedł bez maski? Zgadliście „bo mu wolno”. Pan rzecznik powiedział, że: „„paragraf 18, punkt 2, podpunkt 4, zwalniający osoby wykonujące zadania służbowe na terenie budynków użyteczności publicznej z obowiązku noszenia maseczki”, a on jest na terenie ministerstwa, tak więc spierdalać. Oko Press wytknęło panu rzeczniku, że co prawda zacytował przepisy, ale nie do końca, bo gdyby zacytował to wyszłoby na to, że jednak by tę maskę musiał mieć na twarzy, ale pan rzecznik się tym raczej niespecjalnie przejął. Ja się muszę przyznać, że ja tam się nie znam, ale wydaje mi się, że osobiście wolałbym założyć maskę na ryj, niż robić z siebie kretyna tłumacząc „dlaczego wolno mi jej nie nosić”, powołując się na przepisy, które albo źle zapamiętałem, albo dobrze zapamiętałem i teraz muszę niedokładnie cytować, żeby mieć jakiś
dupochron.


Żeby nie przedłużać. Mam niejasne przeczucia, że rządowy jebałpiesizm może się niestety przełożyć na nonszalancję w trakcie „rozmrażania gospodarki”. Problem polega na tym, że teraz nie chodzi o to, że ktoś tam wyda ileś milionów na jakieś bzdury, albo wyda dwa miliardy na partyjną szczujnie. Jeżeli rozmrażaniu gospodarki będzie przyświecał wyżej wymieniony (zwyczajowy dla Zjednoczonej Prawicy) jebałpiesizm, to może się to wszystko tragicznie skończyć dla nas wszystkich. Niestety, nic nie wskazuje na to, że Zjednoczona Prawica ma jakiś dobrze przemyślany plan. Wiele zaś wskazuje na to, że po inicjalnym zesraniu się ze strachu (wywołanym tym, co działo się we Włoszech) i po wprowadzeniu lockdownu (który, powtarzam, był bardzo dobrym pomysłem) Zjednoczona Prawica ochłonęła i zaczęła traktować pandemię, jak każdy dotychczasowy problem, czyli jako coś, co da się załatwić przy użyciu propagandy. Jeżeli mam być szczery, to jakoś tak mnie to wszystko, kurwa, nie napawa optymizmem.


PS – jeżeli tylko możecie, zostańcie w domu


PPS – jeżeli nie możecie zostać w domu, to pamiętajcie o zakładaniu masek.


Źródła:


https://konkret24.tvn24.pl/zdrowie,110/w-ktorych-krajach-zamknieto-szkoly-sprawdzamy,1008801.html


https://zdrowie.wprost.pl/koronawirus/10313360/szumowski-o-scenariuszach-wygasniecia-pandemii-moze-w-grudniu-moze-za-15-roku.html


https://echodnia.eu/swietokrzyskie/matura-2020-i-egzamin-osmoklasisty-2020-przesuniete-czy-beda-egzaminy-osmoklasisty-i-matury-jest-decyzja-egzaminy-w-czerwcu/ar/c1-14908572

https://www.rp.pl/Covid-19/304159886-Szczyt-zachorowan-przed-nami-Szkoly-zamkniete-do-wakacji.html

https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/poranna-rozmowa/news-jacek-sasin-z-punktu-widzenia-przygotowania-wyborow-17-maja-,nId,4441596








https://gazetakrakowska.pl/od-16-kwietnia-maseczki-ochronne-obowiazkowe-ile-kosztuja-maseczki-na-twarz-wybor-jest-spory/ar/c1-14912796

https://twitter.com/JNizinkiewicz/status/1250480772730978306

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/6479724,lukasz-szumowski-lider-ranking-zaufania-sondaz-koronawirus-covid-19.html





https://twitter.com/Policja_KSP/status/1247905837600948224

https://twitter.com/Policja_KSP/status/1248533456059011072











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz