piątek, 7 lutego 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #66

Zastanawiałem się nad tym, od czego zacząć ten Przegląd (bo znowu tematami obrodziło) i po dłuższym namyśle (kurde, „dłuższy namysł”, jak to dramatycznie i dumnie brzmi) doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie zacząć do tego, że Zjednoczona Prawica nie musi przejmować mediów w Polsce, żeby mieć media. Chodzi, rzecz jasna, o artykuł Oko Press, w którym stało, że Wirtualna Polska pompowała balonik wizerunkowy Ziobrystów, wychwalając Ministerstwo Sprawiedliwości/etc. Of korz, nie chodzi o to, że portal chwalił Ziobrystów, ale o to, że, według ustaleń Oko Press, nie robił tego za darmo. Po tym, jak o artykule i ustaleniach Oko Press zrobiło się głośno, Wirtualna Polska wystosowała oświadczenie, którego nie będę cytował, albowiem absolutnie nic z niego nie wynika. Oświadczenie jest typową sieczką słowną, którą czasem produkują działy Public Relations, którym daje się wiaderko wody i każe się nim ugasić pożary w Australii (jeżeli ktoś jest ciekaw tego oświadczenia, to linki w Źródłach znajdzie). No, ale to tylko dygresja. Balonik wizerunkowy pompowano na różne sposoby (na ten przykład dziennikarze mieli szlaban na krytykowanie Ziobry), ale skupimy się na tym najbardziej spektakularnym, czyli metodzie „na Krzysztofa Suwarta”. Krzysztof Suwart to fikcyjne nazwisko (tak samo, jak Krzysztof Major), których WP używało do pisania artykułów pochwalnych (ale, jak się przekonacie niebawem, były to nie tylko artykuły). Artykułów „pochwalnych” było od cholery, ale jednym z bardziej zjawiskowych popisów Wirtualnej Polski był, w mojej opinii, ten, w którym akurat nie wychwalano Ziobrystów. Otóż, nie wiem, czy wiecie, ale Krzysztof Suwart „napisał” dla Money.pl (właścicielem portalu jest Wirtualna Polska) artykuł pt.: „Dotyczy to już ponad połowy polskich internautów. To ofiary manipulacji lub dezinformacji”, w którym to artykule możemy przeczytać między innymi to, że: „Dezinformacja i manipulacja opinią publiczną to jedne z poważniejszych wyzwań współczesnego Internetu - od miesięcy przekonuje minister cyfryzacji Marek Zagórski. - Większość z nas nie potrafi odróżnić opinii od faktów. 70 proc. sporadycznie weryfikuje informacje znalezione w sieci”. Przyznam szczerze, że nie wiem, czy ten artykuł zestawiony z nazwiskiem to przejaw poczucia humoru ludzi z Wirtualnej Polski, czy też przejaw bezczelności (czy też obu naraz), ale to tylko dygresja. Potem zaś okazało się, że jest jeszcze zabawniej. Otóż w trakcie kampanii samorządowej 2018, Krzysztof Suwart przeprowadził wywiad z żoną Patryka Jakiego, Anną Jaki. W trakcie tej samej kampanii Krzysztof Suwart napisał krótki artykuł o tym, jak to Patryk Jaki pojechał do Madrytu, żeby pokazać, że jak się chce, to się da metro szybko budować, a PO po prostu nie chce/nie umie. Tyle się mówi o tym, że w Polsce nie ma pracy, a Wirtualna Polska ma tyle wakatów, że aż sobie musi wymyślać nieistniejących dziennikarzy do przeprowadzania wywiadów (nie, nie przeproszę za tego suchara). Jak to możliwe, że nieistniejący Krzysztof Suwart przeprowadził wywiad? Obstawiam, że było to tak, że „wywiad” trafił do Wirtualnej Polski w formie gotowej do publikacji (wcześniej pewnie treść była długo szlifowana przez spindoktorów Chłopaka z Biedniejszej rodziny). Ponieważ „wywiad” miał taką, a nie inną treść („ale Pani jest zajebista, a Pani mąż, to tak samo zajebisty, albo jeszcze bardziej”), zapewne nikt się nie chciał pod tym podpisać swoim nazwiskiem. Zorganizowano więc losowanie, w którym Krzysztof Suwart wyciągnął najkrótszą słomkę (Krzysztof Major zapewne odetchnął z ulgą). Przyznam szczerze, że niniejszy kawałek Przeglądu by się zakończył pointą z Krzysztofem Majorem, gdyby nie to, że już po napisaniu tegoż kawałka coś mi się przypomniało. Jesienią 2017 prawie pewne było, że kandydatem na prezia Wawy będzie Patryk Jaki. Tzn. może inaczej – na początku jesieni Zjednoczona Prawica się ponoć „wahała” jeszcze, ale mimo tego „wahania”, machina propagandowa zaczęła bardzo intensywnie promować Jakiego. Wtedy też właśnie Patryk Jaki stał się „chłopakiem z biedniejszej rodziny”. Stało się tak dlatego, że antyPiS nie potrafił sensownie skrytykować Jakiego (co samo w sobie jest w chuj spektakularne, bo ów polityk non stop dostarcza amunicję swoim oponentom), więc ktoś z gazety.pl wpadł na pomysł genialnego spinu: „Dziś wiceminister i wróg Gronkiewicz-Waltz. A w młodości stał pod blokiem”. Ponieważ Patryk Jaki potrafi w kreowanie własnego wizerunku, momentalnie odpowiedział własnym spinem, z którego wynikało, że (w telegraficznym skrócie): tak, on stał pod blokiem, bo był biedny, a elity go hejtują, bo nie chcą, żeby motłoch rządził Polską. Narracja ta okazała się skuteczna, zaś Chłopak z Biedniejszej Rodzinny zaczął ją coraz bardziej rozbudowywać. Ponieważ pochylam się nad twórczością polityków/etc. od dłuższego czasu, toteż mało rzeczy jest mnie w stanie wkurwić. Patrykowi Jakiemu się to udało. Efektem wkurwu była notka blogowa, w której zestawiłem tę „bieda-narrację” z rzeczywistością. Zapewne tekst zostałby zignorowany przez (wtedy jeszcze nieformalny) sztab Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, ale na nieszczęście tegoż sztabu, ich własna narracja o „biedzie” nakręciła zasięg mojej notki. Postanowiono więc przedsięwziąć środki zaradcze. Zaczęły się do mnie przypierdalać drony, które opowiadały o tym, że Jaki to biedny był, bo oni go znają, a ja nie wiem, jaka sytuacja w domu była etc. Tym samym, było to zwyczajowe erystyczne pierdolenie, mające na celu rozmycie argumentacji oponenta i udowodnienie mu, że nie ma RiGCzu. Równolegle, sztab zaczął się bawić w budowanie innej narracji. Pozwólcie, że zacytuję wpis Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (który wprost idealnie wpasowuje się w działalność Krzysztofa Suwarta): „Wypraszam sobie! Nigdy nikomu nie płaciłem za pisane negatywnych tekstów na konkurentów. Niech bloger lub Oko napiszą kto im płaci.” Ponieważ Chłopak z Biedniejszej Rodziny mnie zbanował na Twitterze (za to, że w ferworze tego, co Zjednoczona Prawica odpierdalała z Trybunałem Konstytucyjnym, przypomniałem mu, że nie ma wykształcenia prawniczego), o istnieniu tej narracji dowiedziałem się po tym, jak mi ją znajomi ćwiternauci podrzucili. Narracja „płacą im” jest dla Zjednoczonej Prawicy normą, ale Sebastian Kaleta poszedł o krok dalej i napisał, że: „Warto dodać, że bloger wprost napisał, że tekst powstał na zlecenie”. Wpis Kalety był jednocześnie RT ćwiternauty o nicku „Pająk Pafnucy”, który komentował artykuł OKO press: „artykuł powstał na podstawie tekstu z bloga „Piknik na skraju głupoty” na który dostał zlecenie i wziął za to pieniądze. Od kogo? Można się tylko domyślać.” (co prawa Kaleta [po zjebie] usunął wpis i przeprosił, ale screeny nie płoną, tak więc w Źródłach będzie link do notki ze screenem]). Muszę przyznać, że to mnie trochę zainteresowało i pokopałem trochę w necie. Już wcześniej wiedziałem, że ktoś zajebał mi tekst i wrzucił na Wykop jako własny. Nie wiedziałem jednakże, że „autor” tekstu zaczął w pewnym momencie pisać o tym, że za napisanie tegoż tekstu wziął pieniądze. Nadal nie mam pojęcia „co autor miał na myśli”. Nie wiem, czy był to jakiś mitoman, czy też ktoś ze sztabu (bo np. sztab uznał, że notka i tak tam trafi, więc lepiej ją wrzucić samemu i dopisać, że ktoś pieniądze za to wziął). Ja wiem, że ta druga ewentualność brzmi mało sensownie, ale w trakcie beefu z Kaletą usiłowałem tłumaczyć „Pafnucemu”, że pierdoli głupoty, bo nie mam konta na Wykopie, ale ów „wiedział lepiej”. No, ale to tylko przydługa dygresja. Wróćmy do tego, co napisał Chłopak z Biedniejszej rodziny. Wydaje mi się, że nieprzypadkowo skonstruował wpis tak, a nie inaczej. Mógł przecież napisać, że nie płacił za teksty, ale napisał, że nie płacił za „pisanie negatywnych tekstów”. Skąd taki pomysł? Ano stąd, że w artykule z Oko Press stoi, że: „Z relacji naszych rozmówców wynika, że co najmniej od listopada 2017 roku (nasi rozmówcy wskazują, że wtedy byli świadkami pierwszych ingerencji w teksty) krytyczne artykuły dotyczące Ministerstwa Sprawiedliwości, Ziobry, Patryka Jakiego oraz obsadzanych ich ludźmi państwowych spółek, są blokowane, cenzurowane albo szybko zdejmowane ze strony głównej.” Jeżeli osadzimy w takim kontekście wpis Chłopaka z Biedniejszej Rodziny, to zacznie on wyglądać, trochę jak dupochron. No bo z jednej strony chciał przyjebać w Oko Press i w „blogera” (pozdrawiam, Panie Europośle!), a z drugiej trzeba się było zabezpieczyć na wypadek, gdyby „się wydało”. Teraz zaś dochodzimy do stałego fragmentu gry pt. „gdybyśmy w Polsce mieli dziennikarstwo z prawdziwego zdarzenia”. Tak więc, gdybyśmy je mieli, to Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny byłby od dłuższego czasu grillowany za to, że nieistniejący dziennikarz przeprowadził wywiad z jego żoną (a z tego się raczej ciężko by było wytłumaczyć) oraz za to, że artykuł, który był niczym innym, jak reklamą wyborczą, nie został opisany w ten sposób. Grillowano by go w temacie tego, że zarzuca innym „pisanie za pieniądze”, mimo że to jego „strona” zleca takie pisanie i nawet nie płaci za to swoimi pieniędzmi, tylko kasą podatników (bo w tekście OP wyraźnie stoi, że chodziło o interesy z Ministerstwem Sprawiedliwości). Ponieważ zaś dziennikarstwo mamy takie, jakie mamy, o tym, że Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny produkował się w temacie „płacenia za teksty”, dowiadujecie się z bloga jakiegoś Podkarpacianina.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

(To dla Pana, Panie Europośle Doktorze z Biedniejszej Rodziny, żeby już Pan nie musiał pytać o to, kto mi płaci [acz nadal otwarta pozostaje kwestia: na czyje zlecenie piszę]).

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Jak już wspomniałem w poprzednim kawałku Przeglądu, jeżeli chodzi o politykę, to mało rzeczy jest mnie w stanie wkurwić. Niemniej jednak wkurw mi się czasem zdarza. Tym razem padło na Prezydenta RP. Aczkolwiek z góry zaznaczam, że wkurwiło mnie nie tyle to, co zrobił Prezydent RP, co kontekst, w którym należy osadzić to, co zrobił. W poprzednim Przeglądzie przypomniałem narracje, którą Zjednoczona Prawica budowała, kiedy postanowiła zakończyć dotowanie in vitro. Oddajemy głos ówczesnej rzeczniczce rządu: „Zdaniem rzeczniczki są inne potrzeby; są Polacy, którzy "są bardzo ciężko chorzy, którzy mają ciężko chore dzieci i którzy muszą je leczyć prywatnie, za swoje pieniądze”. Ten kawałek kontekstu mamy ogarnięty, pora na kolejny: rząd chce przeznaczyć 2 miliardy na swój sztab wyborczy (niegdyś Telewizja Publiczna). Z tego by wynikało, że stać nas już na wszystko i na nic już nie brakuje, prawda? No dobrze, skoro kontekst mamy ogarnięty, to teraz przejdźmy do tego, co zrobił Prezydent RP. Otóż udostępnił na swoim koncie link do zbiórki środków na leczenie dziewczynki cierpiącej na SMA. Terapia jest dostępna jedynie w USA (moje kontakty z BigPharmy twierdzą, że lek jest legitny i jest w trakcie rejestracji na terenie UE). Jednakowoż problemem w przypadku tego leku nie jest to, że trzeba lecieć do Stanów Zjednoczonych (choć taka wycieczka tania nie jest), ale to, że to tzw. „orphan drug”, więc jest kurewsko drogi. W tym przypadku chodziło o kwotę rzędu 8 milionów złotych. Być może gdyby nie to, że przy okazji researchowania do poprzedniego Przeglądu wygrzebałem wypowiedź ówczesnej rzeczniczki, nie striggerowało by mnie to tak bardzo. Ponieważ jednak striggerowało w chuj mi się uleje. Wypowiedź Elżbiety Witek datowana jest na 02-12-2015, tak więc ponad 4 lata temu. W tym czasie rząd mógł zrobić w chuj, żeby ludzie nie musieli organizować zbiórek internetowych, żeby ratować swoich bliskich (bo NFZ ma wyjebane). Prezydent RP w trakcie kampanii w 2015 opowiadał o tym, że sytuacja w służbie zdrowia jest chujowa (używał innych słów, ale generalnie do tego się to sprowadzało). Rząd też miał świadomość tego, że w służbie zdrowia brakuje pieniędzy. I co z tym zrobiono? Wszystko, byle tylko ukryć problem. Na jesieni 2017 doszło do strajku rezydentów, którzy domagali się przede wszystkim zwiększenia nakładów na służbę zdrowia. Co zrobił rząd? Poszczuł na nich Samueli, Bogdanów i innych Ziemowitów, żeby zbudowali narrację, w myśl której rezydenci to bananowe dzieci, które mają w chuj kasy, a chcą mieć jeszcze więcej. Pamiętam „sondę”, którą przeprowadzili pracownicy telewizji rządowej, dopytując ludzi, czy lekarze w Polsce za mało zarabiają. Na rezydentów szczuto również drony internetowe. Zrobiono bardzo wiele, żeby rezydentów zawrzeszczeć. Rzecz jasna po to, żeby do jak najmniejszej liczby ludzi dotarło to, dlaczego tak właściwie rezydenci strajkują. Potem co prawda obiecano zwiększenie nakładów na służbę zdrowia i trochę nawet zwiększono, ale, żeby sobie pomóc rząd zastosował kreatywną księgowość: „rząd uważa, że wszystko jest w porządku, ponieważ wielkość dotacji liczy nie według wielkości PKB z ostatniego roku, ale sprzed dwóch lat, kiedy był o wiele mniejszy.” W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że rzygać mi się, kurwa, chce jak słucham/czytam polityków, którzy traktują ciężkie choroby (albo generalnie to, że niektórzy ludzie mają przejebane) jako młotek, którym można komuś przyjebać. Of korz, po tym, jak już komuś tym młotkiem przyjebią (i np. wytną finansowanie in vitro z budżetu), nagle dopada ich amnezja i zapominają o ciężkich chorobach. Co ciekawe – zapominają tym bardziej, im bardziej potrzebują pieniędzy na szerokopojęte „co innego”. Trzeba było wyciąć in vitro (żeby spłacić dług wyborczy Kościołowi)? Użyło się „chorych dzieci”, jako argumentu. Ponieważ już nie trzeba hejtować in vitro, rząd ma to w dupie i lekką ręką wydaje 2 miliardy na swoją szczujnię, a ludzie nadal muszą organizować zbiórki, bo państwo z tektury nie jest w stanie o nich zadbać. Prezydent RP też się służbą zdrowia niespecjalnie przejmuje. No chyba, że w trakcie swojego urzędowania złożył w Sejmie projekt ustawy o podwyższeniu nakładów na służbę zdrowia, a ja po prostu to wyparłem, bo jestem stronniczy.


W przysłowiowym międzyczasie odbyły się wybory na szefa Platformy Obywatelskiej. Przed wyborami Grzegorz Schetyna oświadczył, że jemu już wystarczy i zrezygnował ze startu w wyborach. Ogłaszając decyzję o rezygnacji ze startu Schetyna dodał, że rekomenduje na to stanowisko Tomasza Siemoniaka. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że antyPiSowskiemu komentariatowi, który po każdej porażce wyborczej PO (pod wodzą Schetynatora) tłumaczył, że: „Dla wszystkich którym nie pasuje to co robi Schetyna. .Nie podoba się to wypierdalać!”, musiało być tak po ludzku przykro po tym, jak Schetynator zrezygnował. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, skupię się na tym, że rekomendowany przez Schetynę Siemoniak przejebał te wybory z Borysem Budką. Morał z tego taki, że chyba można już przestać udawać, że Grzegorz Schetyna: „co prawda, jeżeli chodzi o wybory, to mu nie szło ale był doskonałym organizatorem i mistrzem działań zakulisowych”. Gdyby tak bowiem było, to nowym szefem PO zostałby protegowany Schetyny.  Kronikarki obowiązek każe wspomnieć o tym, że Donald Tusk poparł był Borysa Budkę. W kontekście powyższego dumam sobie nad tym, czy Tusk był trendseterem, czy też poparł kandydata, który jego zdaniem miał największe szanse na zwycięstwo.   


Rozpierdol wymiaru sprawiedliwości w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy trwa w najlepsze. Nie będę się w tym miejscu wypowiadał w temacie tego, co się dzieję na linii SN vs. rząd+TK, bo po prostu się na tym, kurwa, nie znam. Tak nawiasem mówiąc, to już niebawem SN będzie spoko (tak ja TK), bo kadencja Małgorzaty Gersdorf na stanowisku prezeski Sądu Najwyższego kończy się 30 kwietnia 2020. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że znając dotychczasowe zapędy „antykomunistów” ze Zjednoczonej Prawicy, kolejnym prezesem SN zostanie Andrzej Kryże. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie, że niestety powyższego scenariusza nie można wykluczyć (vide Stanisław Piotrowicz). No dobra, czy z tego, że nie umiem w prawo wynika, że nie będę się wymądrzał w temacie „reformy” wymiaru sprawiedliwości? A pewnie, że będę się wymądrzał, tylko że z nieco innej perspektywy. Zjednoczona Prawica (wspierana przez rządowe media i drony internetowe) tłumaczy, że w tej reformie to chodzi o to, żeby sędziowie (którzy mają coś za uszami) nie byli już bezkarni. Na pierwszy rzut oka nie budzi to zastrzeżeń, prawda? Tylko, że zaraz po tym nadchodzi drugi rzut oka i się, na ten przykład, okazuje, że sędziów-stalkerów z Ministerstwa Szczucia nie spotkają żadne nieprzyjemności za to, co robili. Jest to o tyle, kurwa, zjawiskowe, że nawet symetryści (z bólem godnym prawdziwie bezstronnych komentatorów) przyznawali, że to, co się odjebywało w kontekście Małej Emi, to już kryminał, bo udostępniano jej poufne informacje, żeby mogła ich używać do szczucia. Muszę przyznać, że się przez jakiś czas zastanawiałem nad tym, dlaczego nie ukarano tych ludzi choćby na pokaz (żeby pokazać, że „nie ma świętych krów” i „nawet jak nasi coś źle zrobią, to ich ukarzemy”). Tak sobie dumałem, aż do mnie dotarło, że to pewnie dlatego, że chciano uniknąć kolejnej „Małej Emi”. Bo ok, nawet swojego sędziego można przeczołgać, ale jeżeli ktoś, kogo chcielibyśmy przeczołgać zbyt dużo wie, to lepiej tego nie robić, bo czołgany, nie mając nic do stracenia, pójdzie do mediów. Tym samym sędziowie-stalkerzy nie zostali ukarani. Czy jest to argument przemawiający za tym, że w rozpierdalaniu wymiaru sprawiedliwości nie chodzi o karanie winnych? Owszem. Czy opozycja powinna napierdalać o tym 24/7? Owszem. Czy to robi? Proszę o inny zestaw pytań. No dobrze, skoro więc w „reformie” nie chodzi o żadne tam karanie sędziów, którzy mają coś za uszami, to o co chodzi?  Casus sędziego Juszczyszyna jest wręcz idealnym egzemplum (ja pierdolę, właśnie użyłem słowa egzemplum... chyba się starzeję). Juszczyszyn jest właśnie czołgany przez Izbę Dyscyplinarną (twór utworzony przez Zjednoczoną Prawicę i obsadzony zaufanymi sędziami). Czemu jest czołgany? Bo wkurwił Dobrą Zmianę (bo np. chciał zobaczyć listy poparcia do KRS). Temu właśnie ma służyć ta cała zasrana „reforma”. Chodzi o czołganie sędziów, którzy wkurwią rząd. Zjednoczona Prawica najwyraźniej wyszła z założenia, że prokuratura nie może w nieskończoność umarzać śledztw (pozdrowienia dla Vlogera Dariusza). Nie można również w nieskończoność „losować” tych samych sędziów (pozdrowienia dla sędziny TK, Krystyny Pawłowicz). Tzn. w teorii można to wszystko robić i liczyć na to, że te „drobne” niespójności narracyjne zostaną zignorowane (jak wszystkie inne do tej pory), niemniej jednak zawsze istnieje ryzyko, że suweren się wreszcie wkurwi. W takiej sytuacji należy zacząć przeczołgiwać sędziów, którzy podpadli władzy i robić to tak długo, aż ci, którzy zostaną, będą już wiedzieli jak należy się zachowywać i jakie wyroki wydawać. Idealny dla Zjednoczonej Prawicy scenariusz to taki, w którym udałoby się zastraszyć większość środowiska. Gdyby to się udało, to wyroki „po myśli władzy” wydawaliby nie tylko „wylosowani” sędziowie (których w jakiś sposób można połączyć z władzą). Teraz pora na cebulę na torcie, którą jest fakt, że gdyby udało się zastraszyć większość, to kasyno zawsze by wygrywało. Zastraszony sędzia wydał wyrok uniewinniający jakiegoś partyjnego kacyka (albo kogoś z jego rodziny, albo dowolnego działacza partyjnego, który „ma telefon do Zbyszka”) i wszystko przeszło bez echa? Spoko, o taką reformę sądownictwa Zjednoczona Prawica walczyła. Zastraszony sędzia uniewinnił kogoś „partyjnego” i sprawa zrobiła się zbyt głośna (na tyle, że nawet rządowe media nie są w stanie narzucić swojej narracji)? Spoko, przeczołga się sędziego w Izbie Dyscyplinarnej za to, że wydał chujowy wyrok, bo o taką reformę sądownictwa Zjednoczona Prawica walczyła. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że ja naprawdę bym chciał, żeby to, co napisałem powyżej, było jakimś political fiction, ale biorąc pod rozwagę dokonania niezależnej prokuratury, raczej nietrudno się domyślić tego, po co Zjednoczonej Prawicy sądy.


Zanim przejdziecie do lektury kolejnego kawałka Przeglądu, proszę o założenie strojów ochronnych, albowiem będzie o mediach rządowych. W trakcie obchodów 75 rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz jeden z byłych więźniów, Marian Turski, wygłosił wykład, który nie spodobał się stronie rządowej. Ponieważ stronie rządowej nie wypadało flekować byłego więźnia, zajął się tym Samuel Pereira, który we wpisie ćwiterowym (którego nie zamierzam cytować) zasugerował, że Turski „zaraził się złem” będąc więźniem Auschwitz (nie, kurwa, tego się nie da inaczej interpretować). Co zrozumiałe, wpis Pereiry został skrytykowany (niektórzy komentujący nie przebierali w słowach [co mnie, kurwa, nieszczególnie dziwi]). Samuel Pereira zrozumiał, że przesadził, skasował swój wpis i za niego przeprosił. No dobra, żartowałem. Oczywiście, że wpis nadal wisi, a Pereira opowiadał o tym, że padł ofiarą hejtu. Tak, dobrze czytacie – typ, który zrzygał się na byłego więźnia Auschwitz twierdzi, że to on jest ofiarą, bo ludzie pisali nieprzyjemne rzeczy na jego temat. W całej tej sprawie dziwi mnie tylko jedna rzecz. Konkretnie zaś to, że część ludzi zdziwiło to, że pracownik rządowych mediów zhejtował byłego więźnia Auschwitz. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że ja trochę zazdroszczę ludziom, którzy się temu dziwią, bo z tego zdziwienia wynika, że ludzie ci uważają, że są granice przyzwoitości, których nikt nie powinien przekraczać. Owszem, nikt nie powinien ich przekraczać, ale, niestety, pracownicy rządowych mediów wielokrotnie udowadniali, że ich te ograniczenia nie obowiązują. Zazwyczaj unikam głowologizowania i anecdat, ale tym razem zrobię wyjątek. Nie wiem ilu z moich czytelników oglądało „Diunę” Lyncha (1984). W filmie tym padło zdanie, które odnosiło się do tzw. „melanżu”: „the spice must flow” (tl;dr + uproszczenie: melanż był substancją, która dawała ludziom nadludzkie umiejętności). Gdyby ktoś nakręcił film o pracownikach mediów rządowych, to pewnie któryś by w pewnym momencie powiedział „Zjednoczona Prawica musi rządzić”. Każde działanie rządowych mediów jest podporządkowane celowi, którym jest przedłużenie (dokąd się da) rządów Zjednoczonej Prawicy. Teraz pora na anecdatę. Dawno temu, doleciały do mnie plotki o tym, że w mediach rządowych urządza się coś w rodzaju korpo-gadek. Jeżeli ktoś miał kiedyś jakieś szkolenie w korpo (które było skonfliktowane z innym korpo), to pewnie był świadkiem żenującego spektaklu pt. „dlaczego my jesteśmy od nich zawsze lepsi, a oni zawsze gorsi od nas”. Tylko, że w przypadku mediów rządowych te pogadanki miały ponoć wyglądać jak połączenie korpo-gadek z sekciarstwem i wojskowym planowaniem. Przyznam szczerze, że „dawno temu” wydawało mi się, że osoba, która mi to opowiedziała trochę koloryzuje. Teraz mam niemalże stuprocentową pewność, że to nie było koloryzowanie. Misją rządowych mediów nie jest informowanie kogokolwiek o czymkolwiek, ale prowadzenie wojny ze wszystkimi, którzy zdaniem partyjnych bonzów zagrażają Zjednoczonej Prawicy. Od tej reguły nie ma wyjątków. Strajk rezydentów? Patrzcie, jeżdżą na zagraniczne wycieczki i jeszcze im, kurwa, mało! Protest opiekunów osób z niepełnosprawnościami? Patrzcie, „ciamajdan na kółkach” (copyright Ziemkiewicz). Sędziowie się nie chcą podporządkować? Patrzcie, fioletowe ludziki (na wypadek gdyby ktoś nie wiedział o co chodzi – to nawiązanie do „Zielonych Ludzików”, czyli rosyjskich prowadzących działania w ramach prowadzenia wojny hybrydowej).  W narracji rządowych mediów każdy może zostać Zdrajcą, Targowicą, Ubekiem (w dowolnym pokoleniu) /etc. Wyliczankę można by ciągnąć przez kilka stron, bo rządowe media lubią obraźliwe określenia tak, jak Lovecraft lubił przymiotniki. Tym samym fakt, że ich pracownik zhejtował byłego więźnia Auschwitz, nie powinien nikogo dziwić. Ponieważ Turski powiedział coś, co zostało odebrane jako „atak na Zjednoczoną Prawicę” (mimika Prezydenta RP, który w trakcie wykładu miał minę pt. „obraza majestatu”, nie pozostawiała wątpliwości odnośnie tego, jak Zjednoczona Prawica „odbierze” ten wykład), rządowy mediaworker postanowił pokazać mu „gdzie jego miejsce”. Jeżeli ktoś zastanawia się nad tym „jak tak można”, to taka osoba powinna sobie uświadomić, że dla rządowych mediaworkerów kwestia tego, czy Zjednoczona Prawica będzie rządzić, czy też nie – to być, albo nie być. Bo niby gdzie ci ludzie znajdą ciepłe posadki w razie porażki ZP? Owszem, część „nawróconych” (którzy, rzecz jasna, będą opowiadać, jak to się sobą brzydzili, kiedy robili to, co robili) zostanie przygarnięta przez różne media, ale medialnych pretorian Zjednoczonej Prawicy tego rodzaju amnestia raczej nie obejmie. Poza tym, wydaje mi się, (acz mogę się mylić), że część z tych ludzi ma tak sprane banie, że oni święcie wierzą, że to, co robią jest słuszne, tak więc nie będą widzieli powodów do „nawrócenia” po ewentualnej porażce Zjednoczonej Prawicy.


Wydaje mi się, że idealnym przykładem (jedno użycie słowa „egzemplum” na Przegląd wystarczy) tego, jak działają rządowe media będzie follow up historii „ataku na Magdalenę Ogórek” (cudzysłów jest tu bardzo istotny). Dla przypomnienia. Pozwolę sobie zacytować wypowiedzi pracowników rządowych mediów, którymi to wypowiedziami raczyli nas zaraz po tym incydencie. Wojciech Biedroń napisał był: „„Przegrali wybory samorządowe, a ustawki z taśmami onetu, nagraniami Wyborczej i wściekłość dekanek nie poruszyły sondażami. Efekt? Agresja podszyta frustracją i próba fizycznej eliminacji oraz atak na Magdalenę Ogórek .Obrońcy demokracji spuszczeni ze smyczy i bez kagańców.” Krzysztof Ziemiec powiedział: „Jest o włos od wielkiej tragedii. Emocje są ogromne, trzeba powiedzieć stop (…)"  W tym miejscu muszę w dygresję (tak samo, jak w Przeglądzie, w którym zajmowałem się tą sprawą „na świeżo”). Wypowiedź Ziemca o tym, że „jest o włos od wielkiej tragedii” padła 3 tygodnie po tym, jak zamordowany został Paweł Adamowicz. Marzena Nykiel oświadczyła, że: „Atak na Magdalenę Ogórek to ostatni sygnał ostrzegawczy. Działania PO prowadzą do rozlewu krwi” (Pani Marzena Nykiel, tak jak Krzysztof Ziemiec, żyje w rzeczywistości, w której Paweł Adamowicz nie został zamordowany). Na sam koniec cytatów „z przeszłości” zostawiłem sobie Marka Suskiego, który z właściwą swej kondycji intelektualnej przenikliwością oznajmił: „opozycja próbuje rozhuśtać nastroje, to niebezpieczne”. Uprzejmie proszę o zapamiętanie słów o rozhuśtywaniu nastrojów. Przewińmy teraz wszystko do przodu. Konkretnie zaś do momentu, w którym Magdalena Ogórek zeznawała w sądzie. Zeznając zaś miała świadomość tego, że sędzia może nie być przedstawicielem zreformowanego wymiaru sprawiedliwości, a ona składa zeznania jako świadek, tak więc „kreowanie rzeczywistości”, bądź też opowiadanie (jak to mawiała jedna z doradczyń Trumpa) alternatywnych faktów, może mieć przykre konsekwencje natury prawnej. Cóż więc zeznała niedoszła ofiara „próby fizycznej eliminacji”? (Tak, wiem, że w ćwicie Wojciecha Biedronia "próbę fizycznej eliminacji" od Magdaleny Ogórek oddzielało "oraz", ale jego komentarz odnosił się do incydentu pod TVP, więc słowo "oraz" było dupochronem) Osoby o słabych nerwach uprzedzam, że będzie to opowieść mrożąca krew w żyłach: „Zeznając Ogórek przyznała także, że nie doszło ani razu do kontaktu fizycznego między nią a demonstrującymi. Nie widziała także nikogo, kto by pluł na jej auto, choć po chwili zastanowienia dodała, że wcześniej w ciągu dnia widziała zaschniętą ślinę na karoserii.” Zaraz po zdarzeniu Magdalena Ogórek twierdziła, że jej auto zostało porysowane. Co potem powiedziała w sądzie. Otóż: „Miałam wrażenie, że niszczony jest samochód, słyszałam odgłosy, to było takie walenie w auto”. Ogórek powróciwszy do domu, oddała samochód rodzinie, by ta zrobiła przegląd. Z zeznań prezenterki wynikało, że jeszcze tego dnia dowiedziała się, że auto nie zostało zniszczone”. Kiedy zapytano ją o to, czemu nie sprostowała swoich słów, odparła, że miała na głowie ważniejsze rzeczy. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wypowiedzi i wpisy rządowych mediaworkerów po raz kolejny rozminęły się z rzeczywistością. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że zgadzam się z komentarzami, w których stoi, że to, co wtedy odjebały media rządowe, tzn. niby-atak na pracowniczkę TVP (nad którym to „atakiem” czuwał przebieraniec z pyty.pl, który usiłował szczuć ludzi), miało służyć temu, żeby odciągnąć uwagę suwerena od politycznego mordu, którego ofiarą padł Paweł Adamowicz. Chodziło więc o to, żeby (jak to powiedział Suski) rozhuśtać nastroje społeczne. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie pomyślał „ja pierdole, co to za, kurwa, dno” to chciałbym taką osobę pouczyć: to po prostu media rządowe. Co zrozumiałe, po upublicznieniu fragmentów zeznań niedoszłej ofiary „próby fizycznej eliminacji”, absolutnie, kurwa, żaden z pracowników mediów rządowych nie sprostował swoich wcześniejszych wypowiedzi/wpisów. Jeżeli wydaje się wam, że rządowi mediaworkerzy poprzestali na tym, że mieli wyjebane na to co wcześniej mówili/pisali, to macie racje, wydaje się wam, bowiem rzeczywistość jest bardziej spektakularna. Jej prawa do wypisywania bzdur (i nieprostowania ich) bronił jej redakcyjny kolega Daniel Liszkiewicz: „Był Pan kiedyś pod TVP? Był Pan traktowany jak trąd i choroba? Był Pan odsądzany od czci i wiary tylko za to, że pracuje Pan w miejscu gdzie pracuje? Nie. Nie był Pan. Po tym co spotkało Magdę miała pełne prawo do emocjonalnej oceny tego z czym się zetknęła.”. Tak więc widzicie: może i opowiadała bzdury, ale i tak jest ofiarą. Ja wiem, że już jesteście najedzeni, ale to nie wszystko. Niektórzy z was mogą kojarzyć Daniela Liszkiewicza, albowiem po tym, jak Sebixy napierdalały uczestników białostockiego Marszu Równości, pan Liszkiewicz „analizował” filmik. Jak to zrobił? Ano tak, że spowolnił filmik do tego stopnia, że nawet, jakby na nagraniu był jakiś nokaut w wykonaniu Mike'a Tysona (z jego najlepszych lat), to i tak wyglądałby on na ustawkę. Jakiż jest mój brak zdziwienia faktem, że człowiek, który z prawdziwego pobicia usiłował robić „ustawkę” z „ustawki” pod TVP usiłuje robić „prawdziwy atak”. Nie dziwi mnie to, bowiem to, co działo się w Białymstoku, mogło zaszkodzić władzom, bo te bawiły się [i nadal to robią] w nagonkę na mniejszości seksualne. Tak więc trzeba było wytłumaczyć suwerenowi, że pobicia, to nie pobicia. Z drugiej zaś strony kwestia „ataku na Magdalenę Ogórek” Zjednoczonej Prawicy się przyda (żeby pokazać, że oponenci władzy są agresywni), tak więc to MUSIAŁA być prawda i coś takiego, jak fakty, nie ma tu najmniejszego znaczenia.


O tym, że sondaży nienawidzę bardziej niż Ziemkiewicz researchu wspominałem już wielokrotnie. W jednym z poprzednich Przeglądów przytaczałem artykuł Onetu, w którym zestawiono finałowe sondaże przedwyborcze z wynikami wyborów. Na czele stawki (w konkursie na sondaż, który najbardziej odbiegał od wyniku wyborów) był, rzecz jasna CBOS. Zaraz po CBOSie znalazła się sondażownia o nazwie Social Changes. Po tym, jak sobie poczytałem artykuł onetowy, przyglądałem się „sondażom” (cudzysłów użyty z rozmysłem) tejże firmy i (co za brak szoku) okazywało się, że wyniki sondażów zawsze były korzystne dla władz. Raz nawet zrobili „sondaż”, w którym zapytali respondentów o to, czy ich zdaniem marszałek Grodzki brał łapówki. W kontekście powyższego kwestią czasu było to, kiedy ktoś się pochyli nad tą sondażownią. Padło znowu na Onet, któremu udało się ustalić, że prezes Social Changes jest również prezesem Fundacji Mamy i Taty. Coś wam świta, ale nie do końca wiecie co? To przypomnijcie sobie jedną z najbardziej idiotycznych kampanii antyspołecznych pt. „nie zdążyłam zostać matką”. Fundacja wyprodukowała również kampanię mającej na celu: "promocję małżeństwa jako optymalnej formy profilaktyki przestępczości". W przypadku tej drugiej kampanii zleceniodawcą było: „Ministerstwo Sprawiedliwości, które zapłaciło za to 1,5 mln zł.” Jeżeli odnieśliście wrażenie, że sondaże, z których zawsze wynika coś dobrego dla władzy, mogą mieć związek z tym, że władza zleca fuchy drugiej firmie prezesa Social Changes, to odnieśliście mylne wrażenie, bowiem : „szef Social Changes twierdzi, że nie jest to związane z działalnością jego firmy.”, bowiem: „to dwa zupełnie różne podmioty prawne”. Nie wiem, jak was, ale mnie przekonał. 


Z racji tego, że się rozpisałem, nie udało mi się ogarnąć wszystkich tematów (ale do tego, się pewnie już przyzwyczailiście), tak więc będę się nad nimi pastwił w następnym Przeglądzie. Chciałbym również w tym miejscu zapowiedzieć, że we wtorek powinna się pojawić notka nie-Przeglądowa. Nie będę spoilerował o czym będzie, ale od razu zaznaczam, że nie będzie to notka „transformacyjna”, ale na tę również przyjdzie pora.

Źródła:

Uwaga natury ogólnej: stare Przeglądy (i notki) linkowałem dlatego, żeby trochę ograniczyć liczbę wklejanych linków źródłowych (bo i tak ich od cholery jest). Niemniej jednak wszystko (tak jak wcześniej) jest oźródłowane.

https://oko.press/wirtualna-polska-ziobro-machala/




Potyczka z dronem sztabowym:



Link do notki o strajku rezydentów:


https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-budka-nowym-szefem-po-kidawa-blonska-mozemy-zajac-sie-kampan,nId,4290583



Wykład Turskiego:



https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/rafal-ziemkiewicz-felietonista-faktu-grzedzinski-protestuje-to-postac-pogardzajaca-slabszymi


Przegląd, w którym komentowałem (na świeżo) „próbę fizycznej eliminacji” Magdaleny Ogórek:

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2019/03/hejterski-przeglad-cykliczny-47.html


https://twitter.com/WBiedron/status/1092327108733517825


Przegląd, w którym pochylałem się nad narracjami dotyczącymi białostockiego Marszu Równości

http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2019/07/hejterski-przeglad-cykliczny-54.html









1 komentarz: