W poprzednim Przeglądzie zapowiadałem, że w tym będzie (między innymi) o karcie LGBT+. Od tamtej pory, temat z lokalnego-warszawskiego przerodził się w główny filar kampanii PiSu. Ponadprzeciętne zainteresowanie tematem wykazują również konta prowadzone przez braci zza Buga. Trochę dumałem nad tym, czy politycy partii rządzącej (+ Patryk Jaki, bo on przeca teraz „bezpartyjny”) sami zaczęli gównoburzę, czy też (po raz kolejny) przyłączyli się ochoczo do wojny informacyjnej dronów Wujka Włodka, ale trochę pogrzebałem w netach i moim zdaniem, bardziej prawdopodobny jest ten drugi scenariusz. Wystarczy prześledzić narrację (odnoszącą się do Karty LGBT+), którą budował Bezpartyjny Patryk. Otóż przed wyborami (17-10-2018) stwierdził, że: „Nigdy nie podpiszę samorządowej karty LGBT, ale to nie ma znaczenia z samorządowego punktu widzenia, bo chcę prezydentury pragmatycznej, a nie ideologicznej”. Dopowiedział coś o tym, że on jest konserwatystą/etc. Idźmy dalej. 18 lutego Trzaskowski podpisał Kartę LGBT+. Tego samego dnia, Patryk Jaki napisał na swoim ćwitrze: „Czyli nie będzie realizacji programu PO dot. smogu, Skry, zajęć dla dzieci, reprywatyzacji, metra. Są podwyżki podatków, bałagan w śmieciach. Zamiast tego mamy: Tramwaj różnorodności, "Polonez równości", Hostele i budżet LGBT. Brawo! Tak będzie w całej Polsce jak wygra PO”. I znowuż, mamy do czynienia z typowo prawackim pierdoleniem (hejtowanie LGBT dla samego hejtowania), ale wypowiedź ta nie wykracza za bardzo poza wcześniejszą narrację „ostrzegałem przed tym, że we Wawie będzie ideologiczna prezydentura”. W tym samym czasie, rosyjskie konta Twitterowe – zaczęły rozrzucać po ćwitrze wpisy, z których wynikało, że „będą dzieci uczyć masturbacji”. Do gównoburzy przyłączyła się momentalnie fringe-prawica (spod znaku Ordo Iuris/etc). Po kilku dniach, Patryk Jaki mówił już zupełnie co innego: „Patryk Jaki o karcie LGBT w Warszawie: To wprowadzanie deprawacji do szkół”. Wtedy machina propagandowa ruszyła pełną parą. Przysłowiową cebulą na torcie było wystąpienie Szeregowego Posła na konwencji PiSu, który opowiadał o tym, że: „Trudno to nazwać wychowaniem. To nie jest wychowanie, to jest właśnie socjotechnika mająca zmienić człowieka. Co jest w jej centrum? Otóż w jej centrum jest bardzo wczesna seksualizacja dzieci. To jest nie do uwierzenia”. Z cytowanej wypowiedzi prawdziwe jest tylko ostatnie zdanie. Owszem, to jest, kurwa, nie do uwierzenia, bo w standardach nie ma nic o nauce masturbacji. Jest za to sporo o potrzebie przekazania dzieciom wiedzy o tym, że niektórzy dorośli mogą chcieć je skrzywdzić i wyuczenia w dzieciach tego, żeby potrafiły poprosić kogoś o pomoc. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to bym napisał, że zapewne to jest przyczyna, dla której prawica przytulona do Kościoła, tak bardzo hejtuje te standardy. Dobra, bo zdryfowałem trochę. Wróćmy do Patryka Jakiego, który w „Kawie na Ławie” opowiadał o tym, że: „Do dzieci wprowadza się próbę relatywizacji płci. Polega to na tym, że chłopców przebierano za dziewczynki, a dziewczynki za chłopców, pokazując, że płeć możecie sobie wybrać.”. I tak sobie, kurwa, dumam. Jak to się stało, że Patryk Jaki nie wiedział o tym w trakcie wyborów prezydenckich w Wawie? Owszem, usiłował bajerować centrum, ale gdyby był przekonany o tym, że w tej karcie są jakieś Straszne Rzeczy Przed Którymi Trzeba Chronić Dzieci, to wspomniałby o tym w trakcie kampanii. Nie, to nie jest tak, że sztab Jakiego nie wiedział co jest w tej karcie, bo pewnie rozmontowano ją na czynniki pierwsze. Biorąc pod rozwagę poziom kampanii Jakiego (w zakresie hejtowania Trzaskowskiego) zarzucanie temu drugiemu, że chce „deprawować dzieci i uczyć je masturbacji” idealnie by się w nią wpasowało (mendia rządowe by z przyjemnością podchwyciły temat). To trochę tak, jak ze straszliwym gęgerem. Gender Studies miały się w Polsce całkiem nieźle, aż tu nagle x lat po ich wprowadzeniu, prawica zaczęła się oburzać, że co to, kurwa, w ogóle ma znaczyć, że chłopców przebierają w sukenki/etc. (strach pomyśleć co by było, gdyby taka prawica obejrzała sobie serial na podstawie powieści „Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek”). Wtedy oburzenie prawicy zostało wywołane przez Kościół (który jej powiedział, że ma się oburzyć i nie zadawać zbyt wielu pytań). Tym razem wszystko poszło znacznie szybciej, ale tak jak wtedy, ktoś powiedział prawicy, że ma się oburzać. Wtedy był to Kościół, teraz jest to Wujek Włodek (przy pomocy influencerów), którego drony od dłuższego czasu prowadzą z Zachodem wojnę informacyjną (aka walka z szeroko pojętym „Zgniłym Zachodem”). W krajach, które mają służby specjalne, co jakiś czas pojawiają się newsy o kolejnych „rozpracowanych” kontach influencerskich, farmach trolli/etc. Ponieważ w Polsce służb nie ma (no dobra, są, ale mają ważniejsze sprawy na głowie, np. nachodzenie jednego z dziennikarzy biorących udział we wcieleniówce, dzięki której powstał materiał „Polscy Neonaziści”), tropieniem zajmują się hobbyści. Osobną kwestią jest to, czy niechęć służb do tropienia tych wątków wynika z tego, że świadomość polskich władz na temat PsyOpsów ogranicza się do tego, że „trza kupić bomby ulotkowe”, czy też jest to działanie celowe, bo wiadomo co się tam odkopie i nikomu nie zależy na napisaniu raportu, za który go wyjebią z roboty (bo się okaże, że posłów partii rządzącej można uznać za farmę trolli ze względu na bezrefleksyjne rozrzucanie po internetach fejków).
Postanowiłem „rozbić” temat, albowiem w pewnym momencie zaczął się on wymykać spod kontroli. Ok, nasze władze powielają brednie, które im wciskają Putinicanis, ale po chuj im w ogóle to? Sprawa jest na tyle prosta, że już sporo o tym napisano. W 2015 straszono Polaków uchodźcami (nawet się nad tym pastwiłem – link w źródłach wrzucę). W uproszczeniu, przekaz wyglądał tak, że JAK ZAGŁOSUJECIE NA PO (albo na „nie nas”), TO DO POLSKI PRZYJADĄ ISLAMIŚCI I WSZYSTKICH NAS ZAMORDUJĄ, A POTEM ZISLAMIZUJĄ. Strategia ta okazała się skuteczna. Z racji zbliżających się wyborów usiłowano ją znowu zastosować. Tylko, że pojawił się pewien problem (już jakiś czas temu), który przewidziałby każdy, kto słyszał cokolwiek o Babci Wheaterwax i głowologii. Otóż, jak się ludzi straszy 24/7 tym samym przekazem, to się, kurwa, przyzwyczają do niego. Zainteresowanie tematem islamistycznego terroryzmu oscyluje pewnie w granicach zainteresowaniem Mamą Małej Madzi. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że PiS był łaskaw wyrzygać z siebie rasistowski spot wyborczy w trakcie kampanii samorządowej i ów spot nie spotkał się ze zbyt ciepłym przyjęciem. Nie zmienia to faktu, że narrację tę usiłowano reanimować. Z uporem godnym lepszej sprawy, zajmowało się tym (i zajmuje) głównie „Do Rzeczy” (no ale tam jest największe zagęszczenie sebixo-mediaworkerów w rodzaju Wybranowskiego, Ziemkiewicza/etc). Efekty reanimacji były co prawda nieco lepsze niż w przypadku spotu wyborczego (tzn. nikt się nie wkurwił), ale nadal nikt (poza fringe prawicą) się tematem nie jarał. Nie powinno więc nikogo dziwić to, że kiedy internetowi macherzy Zjednoczonej Prawicy wypatrzyli w swoich aplikacjach do monitorowania ruchu sieciowego, że temat standardów edukacji seksualnej WHO ma potencjał i może zacząć „żreć”, zdecydowali się wcisnąć gaz w podłogę. Tym, na co nie zwrócili uwagi, był fakt, że temat „żarł” jedynie po stronie „fringe prawicy”, która jest po pierwsze zajebiście nadreprezentowana w mediach społecznościowych (wystarczy przypomnieć, że Bloger Dariusz zawiaduje bodajże trzydziestoma fanpejdżami o tematyce skrajnie-spierdolono-prawicowej). Umknęło im również to, że część kont z tejże „fringe prawicy” jest prowadzonych przez braci zza Buga (im się wydaje, że to suweren, który ich kocha, ale czasem na nich narzeka). W tym miejscu pora na dygresję. Ja tu się skupiam jedynie na wymiarze politycznym i nie pochylam się nad takim, kurwa, zwykłym ludzkim wymiarem tego, co odpierdala PiS szczując na osoby LGBT. Nie pochylam się, bo ludzie, którzy to robią, osiągnęli taki poziom doświadczenia w profesji „ludzka spierdolina”, że skale wyjebało. Nie chce się mnie nawet zastanawiać nad tym, jak się czują osoby LGBT, które słuchają tych idiotyzmów, skoro mnie, heteryka, trzęsie z wkurwienia. I na tym zakończę dygresję, bo kontynuacja tejże może sprawić, że zagęszczenie wulgaryzmów będzie tak wielkie, że utworzy się w tym miejscu osobliwość. Czy PiSowi uda się zamysł LGBT is the new uchodźcy? Wydaje mi się, że partia Jarosława Kaczyńskiego może się na tym przejechać (jak to powiedział bohater ekranizacji pasty „Fanatyk”: „i bardzo, kurwa, dobrze”). Przyczyn jest kilka. Pierwszą i najważniejszą jest to, że uchodźcami było łatwiej straszyć, bo przeciętny Polak uchodźców widział co najwyżej w mediach, albo w internetach. Z osobami LGBT jest trochę inaczej, bo to nie są lata 90-te i te osoby nie są już niewidzialne. Owszem, sytuacja nie jest jakoś specjalnie zajebista (skoro władze kraju wpadły na pomysł, że pobawią się w Putiniadę), ale jest znacznie lepsza niż te 20 lat temu (z hakiem). Nie da się więc Polaków (in general) straszyć tym, że „jak w Polsce będą geje/lesbijki to (...)”. Po drugie, część społeczeństwa jest wkurwiona na obecne władze, za to, że robiono ich w chuja w 2015 strasząc uchodźcami. Próba „straszenia ich” kolejnym tematem skończy się backlashem (któren widać już w internetach). Po trzecie, jakaś część społeczeństwa (ciężko mi dywagować o tym, jak duża i jak mała) potraktuje narracje PiSu jak szczucie na swoich bliskich (synów, córki, braci), na swoich przyjaciół/etc. Po czwarte, pomimo starań Kościoła i prawicy, robimy się (jako społeczeństwo) nieco bardziej tolerancyjni z roku na rok. Chodzi mi, rzecz jasna, o „starsze” roczniki, bo jak się czyta młodych ludzi w internetach, to widać wyraźnie, że spora część z nich nie bardzo rozumie po chuj się oszołomstwo do LGBT przypierdala. Of korz, z tą tolerancją nadal nie jest tak różowo (przprszm, musiałem), bo nadal (niestety) zdarzają się sytuacje, w których rodzina wypierdala z domu dzieciaka za to, że ma „nie taką jak trzeba” orientację seksualną (i dlatego potrzebne są hostele, w których te osoby będą się mogły przechować). Nadal pojawiają się osoby, które usiłują się autopromować na homofobii. Dobrym przykładem może być pewna sportswomanka, która co prawda wie, że jej dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim, ale nie bardzo wie po czyjej stronie (i po temu rozkminiała, czy jej dziadek by sobie życzył Warszawy przyjaznej dla osób LGBT, czy też walczył o Warszawę wolną od osób LGBT). W tym miejscu sobie pozwolę na „pogdybanie”, ale wydaje mi się, że jakaś część partii rządzącej (i okolic) zdaje sobie sprawę z tego, że rozkręcanie tych konkretnych hejtów było pomysłem cokolwiek durnym i przebąkują, że w sumie całe to gadanie o LGBT, to „wina opozycji”. Przedstawiam wam Michała Dworczyka (szef KPRM): „Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnej rewolucji, do żadnej wojny ideologicznej. Chciałaby ją rozpętać opozycja”. Wypowiedź ni chuja nie pasuje do sytuacji w Warszawie, bo w Wawie opozycją jest PiS, więc mogła to być próba wybadania gruntu. Aczkolwiek, zastrzegam, że to tylko moje gdybanie i może po prostu Dworczyk się trochę zakiwał.
Tak na samiutki koniec rozważań nad kartą LGBT+ i standardów WHO, taka jedna rzecz. Polska prawica zachowuje się tak, jakby absokurwalutnie nie miała żadnej styczności z dziećmi. Straszliwy ból dupy, który wywołuje fragment matrycy: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa”. Ktoś, kto nie ma styczności z dziećmi, uzna ten fragment za oburzający, bo BĘDĄ UCZYĆ DZIECI MASTURBACJI. Nieco inaczej na to spojrzą ludzie, którzy mają styczność z dziećmi (i zwracają uwagę na to, co dzieci robią). Tak się bowiem składa, że w pewnym momencie dzieci wchodzą w okres ponadprzeciętnego zainteresowania swoimi i cudzymi (że tak pozwolę sobie zacytować Monty Pythona) „częściami niesfornymi”. Sporym problemem, z którym muszą się zmierzyć rodzice jest wytłumaczenie dzieciom, że prezentowanie części niesfornych szerszej publice jest nie do końca społecznie akceptowalne (tak samo, jak machanie nimi/etc). Wydaje mi się, że część rodziców z przyjemnością przyjęłaby wsparcie w tej materii (tzn. w tłumaczeniu, nie zaś w machaniu częściami niesfornymi [no oczywiście, że musiałem]), bo może akurat edukatorowi łatwiej będzie znaleźć argumentację, która przemówi do dziecka. Bardzo istotna jest tu również kwestia podejścia. Człowiek „wyposażony” w odpowiednią wiedzę (i posiadający doświadczenie w rozmowach z dzieciakami) będzie miał zupełnie inne podejście niż rodzic, który co prawda cieszy się z tego, że jego latorośl rozwija się prawidłowo, ale z drugiej strony, chciałby żeby ten etap zainteresowania częściami niesfornymi (połączony z prezentowaniem tychże „w przestrzeni publicznej”/etc.) przeminął w miarę szybko i bezproblemowo. Tak swoją drogą, nie wiem, jak bardzo trzeba mieć sprany łeb, żeby uznać, że Światowa Organizacja Zdrowia chce, żeby ktoś, kurwa, uczył przedszkolaki masturbacji. I wcale, a wcale nie jest alarmujące to, że podobne myśli zalęgły się w głowie Rzecznika Praw Dziecka (niestety, nazwa tego stanowiska stała się kolejnym, najkrótszym, nieśmiesznym, dowcipem). Warto również pamiętać o tym, że część polityków/działaczy, którzy tak głośno sprzeciwiają się przekazywaniu dzieciom jakichkolwiek informacji w zakresie ludzkiej seksualności, niezdrowo podnieca się umieszczaniem w przestrzeni publicznej bannerów z pokawałkowanymi płodami.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
Do tej pory linkowałem Patronite na samym końcu, ale od pewnego czasu Mój Kolega Marcin zaczął mi tłumaczyć, że lepiej by było, żebym link wrzucał w tekście. Próbowałem tłumaczyć, że przeca równie dobrze może być na samym spodzie, ale Mój Kolega Marcin nie odpuszczał i zagroził, że jak tak dalej pójdzie to już nigdy więcej nie zaprosi mnie na kanapkę z grillowaną psiną (Mój Kolega Marcin też jest z Podkarpacia). Tak więc, Mój Kolego Marcinie, to dla Ciebie ;*
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Teraz pora na odrobinę archeologii i kolejny zblokowany temat. Na samym początku muszę posypać głowę obierkami z cebuli i przyznać, że jakem pisał tekst o Gdańsku, to zakładałem, że politycy partii rządzącej (i rządowi mediaworkerzy) byli zbyt głupi, żeby zrozumieć, czym może skończyć się szczucie na polityków. Potem w follow upie dopisałem, że po tym, jak prezydent Gdańska został zamordowany, wymówka „byliśmy głupi” nie ma racji bytu. To, co wydarzyło się w przysłowiowym międzyczasie sugeruje, że nasze władze z premedytacją podkręcają atmosferę sporu politycznego i liczą na to, że zaatakowany zostanie ktoś od nich (domyślam się, że jebie ich to, czy ten ktoś przeżyje). Wszystko po to, żeby móc zbudować narrację „to my jesteśmy ofiarami”. Parę dni po tym, jak Stefan W. zamordował Pawła Adamowicza, Państwowa Agencja Prasowa przyjebała fejkiem, z którego wynikało, że Stefan W. usiłował wejść na teren Pałacu Prezydenckiego (fejk został szybko zdebunkowany przez SOP). Minęło kilka dni i nagle media obiegła wiadomość „PRÓBA SFORSOWANIA BRAM PAŁACU PREZYDENCKIEGO”. No przyznam, kurwa, szczerze, że mnie trochę to zmroziło. Of korz rządowi mediaworkerzy, którzy apelowali o nienazywanie mordu politycznego w Gdańsku mordem politycznym i „niewykorzystywanie tego zdarzenia politycznie” (ci sami, którzy budowali swoje kariery medialne w oparciu o idiotyzmy o „zamachu smoleńskim”) momentalnie przeprowadzili wywiad z rzecznikiem Prezydenta RP, który powiedział, że : „Całe szczęście pan prezydenta nie było na terenie Pałacu Prezydenckiego, bo przebywa w Davos. Ale ten mężczyzna nie musiał tego wiedzieć” (mój ukochany portal w Polityce miał praktycznie cała stronę główną zawaloną tym tematem). Bardzo szybko okazało się, że ziomek, który wyjebał w barierę przed ogrodzeniem miał spore przesunięcie w fazie i nie bardzo wiedział co się dzieje (tak więc, rzecznik miał trochę racji, mężczyzna nie wiedział, czy Prezydent RP jest „u siebie”, bo generalnie to niewiele kojarzył). A potem doszło do incydentu pod TVP, w trakcie którego protestujący pokrzykiwali na Magdalenę Ogórek (blokowali jej przejazd/etc.). Po jakimś czasie okazało się, że rządowym mediaworkerom znudziło się czekanie na to, aż ktoś sam z siebie odjebie jakąś inbe i wysłali do protestujących typa z „Pyty.pl”, który w gustownym przebraniu podkręcał atmosferę protestu. Of korz, protestujących to nie tłumaczy, bo nie powinni się dać prowokować jakiemuś dzbanowi ze sztuczną brodą, ale wart odnotowania jest fakt, że rządowe media miały udział w tym, co się tam odjebało. Co zrozumiałe, po tym incydencie nie mogło zabraknąć komentarzy rządowych mediaworkerów. Pozwolę sobie wybrać te najbardziej zjawiskowe i opatrzyć je swoim komentarzem. Na pierwszy ogień idzie Ziemiec, który powiedział: „Jest o włos od wielkiej tragedii. Emocje są ogromne, trzeba powiedzieć stop (…)". Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że słowa „jest o krok od wielkiej tragedii” padły trzy tygodnie po tym, jak Stefan W. zamordował Pawła Adamowicza. Jeżeli to, zdaniem Ziemca, nie była „wielka tragedia”, to nie wiem, kurwa, co by nią miało być. Drugi Katyń? Potem było już tylko lepiej. Marek Suski opowiedział o tym, że: „opozycja próbuje rozhuśtać nastroje, to niebezpieczne”. Ów cytat brzmi cudownie, szczególnie w kontekście tego, co PiS teraz odpierdala w ramach szczucia na mniejszości seksualne (no alle, to zapewne nie jest „próba rozhuśtania nastrojów”). Przedostatni komentarz jest autorstwa ulubionego mediaworkera na telefon, Wojciecha Biedronia: „Przegrali wybory samorządowe, a ustawki z taśmami onetu, nagraniami Wyborczej i wściekłość dekanek nie poruszyły sondażami. Efekt? Agresja podszyta frustracją i próba fizycznej eliminacji oraz atak na Magdalenę Ogórek .Obrońcy demokracji spuszczeni ze smyczy i bez kagańców.”. Ciekaw jestem, jak zareagowałyby media rządowe, gdyby ktoś po zabójstwie Pawła Adamowicza napisał „Przegrali wybory prezydenckie w Gdańsku, a ustawki rządowych mediów nie poruszyły sondażami. Efekt? Agresja podszyta frustracją i udana próba fizycznej eliminacji Pawła Adamowicza. Zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości spuszczeni ze smyczy i bez kagańców”. Kurwa, to jest na serio zjawiskowe. Parę tygodni po mordzie politycznym typ wyrzyguje z siebie jakieś idiotyzmy o „próbie fizycznej eliminacji” po tym, jak ktoś Magdalenie Ogórek nalepił kartkę na samochodzie. Na deser zostawiłem sobie Marzenę Nykiel (również „w Polityce”), która napisała była, że: „Atak na Magdalenę Ogórek to ostatni sygnał ostrzegawczy. Działania PO prowadzą do rozlewu krwi”. I znowuż, okazuje się, że mord polityczny na Pawle Adamowiczu to nie to samo co „rozlew krwi”, bo do tego to może dopiero dojść. Do niedawna, rządowi mediaworkerzy (i politycy) z niecierpliwością wyczekiwali kolejnych zamachów terrorystycznych. Teraz z niecierpliwością czekają na to, aż coś złego spotka kogoś z PiSu (albo okolic). O tym, że są do takiego zdarzenia przygotowani lepiej niż dobrze świadczą cytowane przeze mnie wypowiedzi.
Wszystko wskazuje na to, że niebawem będziemy mieli do czynienia z protestem nauczycielskim o cokolwiek masowej skali. Jako dziecię nauczycielki (teraz już emerytowanej) zdaje sobie sprawę z tego, że przedstawiciele tego konkretnego zawodu byli dymani przez wszystkie kolejne rządy. Nie jestem w stanie wskazać władz, które jako pierwsze postanowiły szczuć społeczeństwo na nauczycieli (patrzcie, jak się, kurwa, opierdalają! Pracują kilkanaście godzin na tydzień i jeszcze podwyżek chcą). Jeżeli ktoś pamięta, kiedy to się zaczęło, to bym prosił o doinformowanie. Anyhow, między obecnymi i poprzednimi władzami trwa batalia pt. „to wyście bardziej w chuja nauczycieli robili, a my ich bardziej szanujemy/szanowaliśmy). W tym miejscu chciałbym przypomnieć, że to za koalicji PO-PSL ówczesna szefowa MEN, Joanna Kluzik-Rostkowska, powiedziała, że: „Nie mam żadnych wątpliwości, że Karta nauczyciela powinna być wyrzucona. To jeden z pierwszych dokumentów stanu wojennego (…) Dziś mamy dosyć głęboki niż demograficzny. To powinno prowokować do takiego zarządzania kadrą nauczycielską, żeby w szkole zostawali najlepsi. Karta na pewno temu nie pomaga”. Ja pewnie jakoś uprzedzony jestem, ale dla mnie to brzmiało, jak utyskiwanie na to, że przez tę jebaną KN nie można wypierdalać nauczycieli ze szkół. Co prawda można by było skorzystać z tego, że jest niż i pokombinować tak, żeby klasy były mniej liczne, ale po chuj, skoro można dumać na tym, ile się zaoszczędzi na wypierdalaniu nauczycieli. No ale, wracajmy do myśli przewodniej. Ponieważ nauczyciele nie dali się ustawić do pionu i nadal twardo obstają przy swoich postulatach, PiS uruchomił drony i influencerów. Zapewne niebawem będzie można w necie znaleźć „świadectwa” nauczycieli i nauczycielek, którzy PRZENIGDY NIE PROTESTOWALIBY TAK, ŻEBY DZIECI NA TYM UCIERPIAŁY (PS – ZNP, to kurwa świnia!). Uruchomiono również aktyw partyjny. Z jednym przedstawicielem aktywu dane mi było się posprzeczać na ćwitrze. Zaczęło się od tego, że pan Błażej Poboży był łaskaw wrzucić na ćwitra wyniki sondażu, z którego wynikało, że większość Polaków nie popiera strajku nauczycieli i dodał komentarz „Polacy o proteście nauczycieli”. Pozwoliłem sobie zaczepić Pana Doktora Pobożego i napisać, że „Uwielbiam sytuacje, w których ludzie zarabiający kilka razy więcej od nauczycieli, zajmują się szczuciem na belfrów.” Do ćwita dołączyłem screena z oświadczenia majątkowego Pana Doktora Pobożego, gdzie stało, że ów zarobił w 2018 (oświadczenie złożył 14-12-2018) 207 koła z hakiem (z czego te 207 na umowie o prace). Pan Doktor Błażej przyjął to, jak przystało na polityka, na klatę i napisał: „Z dwóch stosunków pracy na umowy o pracę (pełny etat). Kwoty brutto. A teraz BAN.” Zanim Panu Doktorowi udało się kliknąć w odpowiedni button, zdążyłem mu jeszcze odpisać, żeby mi wypłakał rzekę (i porobić screeny, żeby nie musieć uruchamiać „prawego konta”). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Pan Doktor tłumaczył bana (bo go uprzejmie zapytano ocb) tym, że zbanował mnie za „za bezmyślność i wulgaryzmy.”. Tak se myślę, że gdyby Poboży banował za bezmyślność, to po tym, jak się zrzygał na nauczycieli zarabiajacych kilka razy mniej od niego, powinien (co najmniej) skasować konto. Muszę w tym miejscu przyznać, że trochę nakłamałem Panu Doktorowi, bo tak naprawdę, to nie uwielbiam tych sytuacji, tylko mnie one wkurwiają straszliwie. Mnie naprawdę chuj obchodzi ile zarabia ten, czy inny polityk. Jednakowoż uważam, że jak już zarabia tyle, ile zarabia, to mógłby łaskawie się odpierdolić od tych, którzy są gorzej sytuowani i nie szczuć na nich nikogo. Od tamtej pory trwa w partii rządzącej plebiscyt na najbardziej zjebaną wypowiedź. Krzysztof Szczerski usiłował realizować przekaz dnia (500+) i trochę się nie wstrzelił: „Nauczyciele nie mają obowiązku życia w celibacie. W związku z powyższym także te transfery, które są dzisiaj dokonywane np. dla rodzin polskich – 500 plus – to też dotyczy nauczycieli”. Ponieważ został za wypowiedź zjebany uznał, że warto rzucić jakimś non-apology: „Jest mi niezmiernie przykro, że moje słowa, wypowiedziane w ostatnią sobotę w Programie 3 Polskiego Radia, które uległy następnie zniekształceniom i celowej instrumentalizacji, mogły u odbiorców wywołać negatywne oceny co do moich intencji.” (argumentum ad wyrwanum z kontekstum wiecznie żywe). Potem Marek Suski powiedział „potrzymaj mi piwo”, a następnie dodał, że: „Posłowie mają 8 tys. zł brutto pensji podstawowej, więc jeśli nauczyciel dyplomowany ma z kawałkiem 5 tys. zł brutto, to jest to nieduża różnica między posłem a nauczycielem” (jeżeli ktoś wie, skąd oni biorą to 5 brutto, to niech da znać, bo jestem, kurwa, autentycznie ciekaw). Na pewno nie zgadniecie, w jaki sposób tłumaczył się potem ze swoich słów: „Jest mi niezmiernie przykro, że moje słowa wypowiedziane w Radiu Radom, które wyjęte z kontekstu stały się treścią artykułu w Superekspresie, uraziły wielu nauczycieli. Uprzejmie informuję, że nie było to moją intencją. Osobiście bardzo cenię i poważam zawód nauczyciela” (jeżeli waszą odpowiedzią było „wyrwane z kontekstu”, to wygraliście facepalma [albo headdeska]). Nieco później jeden z radnych PiSu, Dariusz Rudnik, stwierdził: „Jeśli nauczyciele uważają, że zarabiają tak źle, to sytuacja na rynku nie jest wcale taka zła. Można znaleźć inną pracę, która jest lepiej płatna”. Jakem pisał te słowa, to radny jeszcze nie zdecydował się na non-apology. Podsumowując, PiS robi wszystko, żeby do protestu nauczycielskiego doszło. Partia Jarosława Kaczyńskiego pokazała, że w razie czego, jest w stanie założyć kagańce politykom (trochę brawurowa stylistyka, ale alternatywą było „założyć kagańce swoim członkom”). Tym razem się na to nie zdecydowano i partia idzie na zwarcie. PiS ma ułatwione zadanie, bo (jak już wspomniałem wcześniej) od pewnego czasu wszystkie kolejne władze, zamiast zająć się problemem nauczycieli, którzy zarabiają gówniane pieniądze, wolą szczuć na nich suwerena. Dodatkowo, rządowe publikatory piszą/mówią o tym, że „nauczyciele biorą dzieci za zakładników”. Wszystko po to, żeby skłonić tych ostatnich do rezygnacji ze strajku. Ze strajkiem jest bowiem tak, że to nie jest protest uliczny, który władze mogą mieć w dupie, ze strajkiem trzeba się liczyć. Tak okołotematowo, jestem cokolwiek zafascynowany tym, jakie efekty dało (dotychczasowe) szczucie na nauczycieli. Doprowadziło ono bowiem do sytuacji, w której część społeczeństwa, w trakcie sporów na linii nauczyciele vs władza, staje po stronie władzy. Narracja o „nauczycielach nierobach”, tak bardzo się niektórym wgryzła w głowy, że jednemu z drugim nie przejdzie przez myśl to, że zadbanie o godne wynagrodzenie dla osób, które uczą jego dzieci leży w jego najlepiej pojętym interesie (nawet jeżeli władze mówią co innego). Aczkolwiek nauczyciele są tu tylko przykładem, bo tak samo rzecz się ma z pielęgniarkami, na ten przykład. Tutaj też części ludzi brakuje refleksji nad tym, że warto by było zadbać o wynagrodzenie osób, które odpowiadają za życie i zdrowie pacjentów. No, ale w dygresję poszedłem. Jeżeli czytają mnie jakieś belfry, to niech przyjmą moje najszczersze, trzymajcie się i nie dajcie się, kurwa, zadeptać temu Gangowi Olsena z Warszawy.
Tak się złożyło, że od pewnego czasu mamy w Polsce Wiosnę, tak więc trza by się było pochylić i spojrzeć lewackim okiem. Wiosna proponuje sporo rozwiązań socjalnych, na ten przykład emerytura obywatelska, która byłaby dość sensownym rozwiązaniem w sytuacji, w której kupa ludzi zapierdala na śmieciówkach (albo została wypchnięta do prowadzenia działalności gospodarczej). Znajdują się tam również takie zamysły, jak stopniowe podwyższanie pensji minimalnej, „autobus w każdej gminie”, 500+ na każde dziecko/etc. Poza tym, można w programie znaleźć kwestie takie, jak legalizacja aborcji na życzenie do 12 tygodnia ciąży, legalizacja związków partnerskich/etc. Jeżeli chodzi o politykę zagraniczną, to temat ten jest w programie Wiosny raczej nieobecny. Tak swoją droga, wydaje mi się, że to trochę uczciwsze postawienie sprawy niż to, co robią obecne władze, które snują swoje sny o potędze, nie mając absokurwalutnie żadnego pojęcia o tym, jak powinna wyglądać polityka zagraniczna. No ale, wracajmy do Wiosny. O ile program „światopoglądowy” nie budzi moich zastrzeżeń, to trochę inaczej jest z programem gospodarczo-socjalnym. Pomysły są owszem, dobre, ale może być problem z ich finansowaniem. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Nie przemawia przeze mnie jakieś pierdololo „hurr durr za moje podatki”, chodzi mi jedynie o to, że programy socjalne wymagają nakładów, które skądś trzeba wziąć. Nie mam nic przeciwko sytuacji, w której ktoś stawia sprawę jasno i mówi „ej, chcemy sfinansować, to, to, to i to, ale będziemy musieli podwyższyć w tym celu podatki”. Nieco mnie zaś irytują sytuacje, w których ktoś mówi, że chce sfinansować to, to, to i to, jednocześnie twierdząc, że nie planuje podwyższenia podatków. Aczkolwiek warto w tym miejscu zaznaczyć, że Wiosna może sobie pozwolić na formułowanie tego rodzaju programów, bo raczej mało prawdopodobne jest to, że ta partia wygra wybory. Owszem, istnieją „matematyczne szanse”, że dzień wyborów akurat zgra się z „pikiem” sondażowym Wiosny, ale najpierw partia ta musiałaby zacząć lecieć lotem wznoszącym (póki co, słupki są raczej wyrównane). Gdyby PiS przejebał wybory parlamentarne (a trzeba przyznać, że od początku 2019 partia ta robi wszystko, żeby je spektakularnie przejebać i może być tak, że suweren postanowi zadośćuczynić tym pragnieniom), to Wiosna (IMHO, można bezpiecznie założyć, że partia ta dostanie się do Sejmu) mogłaby być częścią koalicji rządzącej. Gdyby była częścią koalicji, to mogłaby realizować swój program w mocno ograniczonym zakresie. Może być również tak, że PiS jednak się wślizgnie na drugą kadencję i wtedy Wiosna będzie w opozycji i nie będzie miała możliwości realizowania programu. Może być również tak, że nawet jeżeli PiS przejebie, to Wiosna będzie w opozycji, bo będzie powtórka z PO-PSL. Generalnie, sporo gdybania jest jeszcze, ale wydaje mi się, że program Wiosny został tak skonstruowany właśnie w oparciu o prognozy, z których wynika, że trzeba go będzie realizować w mocno okrojonej wersji. Sorry, taki mamy klimat. Of korz, pojawienie się Wiosny wywołało spore poruszenie. AntyPiS zaczął srać ogniem, albowiem hurr durr, Wiosna zepsuje wynik wyborczy Koalicji Europejskiej i da PiSowi drugą kadencję/etc./etc. Ci sami komentatorzy pytani (wcześniej) przez internautów o to, czemu PO-PSL nie prowadziło bardziej (w uproszczeniu) „progresywnej światopoglądowo” polityki, stosowali metodę zdartej płyty „bo nie mieli tego w programie”. Z tego by wynikało, że taki progresywny wyborca powinien głosować na partie takie jak Razem i Wiosna, co nie? A chuja tam! Ma głosować na Zjednoczoną Opozycję, bo jak nie, to Kaczyński wygra. Generalnie partiom progresywnym stawia się ultimatum, albo przyłączacie się do Zjednoczonej Opozycji, albo wypierdalać wy jebane pomagiery Kaczyńskiego. No dobrze, pierdolec po stronie antyPiSu był do przewidzenia, ale okazało się, że program Wiosny był niemiłą niespodzianką dla partii Wielkiego Dewelopera. PiS sobie pewnie koncypował, że Biedroń pójdzie w stronę spraw światopoglądowych i będzie go można spokojnie zaszufladkować, jako kolejnego Palikota. Prosocjalne elementy programu Wiosny sprawiły, że PiS musiał zmienić zapatrywania w tej kwestii. Doszło do dość kuriozalnej sytuacji. Na wieść o tym, że Wiosna ma w programie 500+ na każde dziecko, ministra Rafalska poszła do mediów: „Na pytanie, czy ten postulat jest realny do spełnienia, podliczyła, że kosztowałoby to budżet dodatkowe 17-18 mld zł.”. Ministra dała więc dość jednoznacznie do zrozumienia, że „nie stać nas na to”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że słowa te zostały wypowiedziane 05-02-2019. Niecałe trzy tygodnie później 23-02-2019 Jarosław Kaczyński (w trakcie konwencji) obiecał, że od lipca wprowadzone zostanie 500+ na każde dziecko. Niestety, nie możemy w tym miejscu zatrzymać karuzeli śmiechu, bo po złożeniu tej obietnicy w internetach uaktywnili się influencerzy (którzy wcześniej jeździli po Biedroniu, że co on pierdoli o tym 500+, bo przeca pieniędzy nie ma) i rozpoczęło się budowanie narracji „wcześniej nie było pieniędzy na 500+ na każde dziecko, bo budżet po rządach PO-PSL był w złym stanie” (abstrahując od wszystkiego innego, skoro była w nim kasa na 500+ w formie, w której ją wprowadzono, to chyba nie był w aż tak złym stanie, ale to tylko dygresja). I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ten budżet, co to był w złym stanie po rzadach PO-PSL, przestał być w złym stanie w ciągu niecałych 3 tygodni. No, ale skoro Al Templeton mógł przynosić do swojego baru mięso z przeszłości, to być może PiS cofnął się w połowie lutego w czasie i zajebał nazistom Złoty Pociąg. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że na tym się rzecz skończyła, bo po tym obietnicach Wielkiego Dewelopera, Biedroń powiedział, że 500+ na każde dziecko, to „przekupywanie wyborców” i dodał, że gdyby Wiosna była w Parlamencie, to nie poparła by żadnej z propozycji z „Piątki Kaczyńskiego” (tak, w tym 500+ na każde dziecko), bo „politycznie nie można wspierać Kaczyńskiego”. Halo? Operator Karuzeli Śmiechu? Zaraz osiągniemy 1.5 warpa, proszę przestać, bo się spawiuję. Nieco zaś bardziej na serio, to, co się dzieje w kontekście obietnicy 500+ na każde dziecko, to polska polityka w pigułce. Co się zaś tyczy samej Piątki Wielkiego Dewelopera, to wieść gminna niesie, że ów z nikim tego nie konsultował i po prostu sobie wyszedł i ogłosił to, co wymyślił. Zazwyczaj z pewną taką nieśmiałością podchodzę do „gminnych wieści”, ale wcześniejsze wypowiedzi Rafalskiej sugerują, że raczej nikt nie planował zmian w programie 500+ (a jeżeli już, to raczej wprowadzanie górnego limitu dochodu [od czasu do czasu politycy z partii rządzącej „wrzucali” ten temat do mediów]). Gdyby PiS planował rozszerzenie programu 500+, to raczej by to wcześniej wrzucił (i zabezpieczył na to środki w budżecie). IMHO, była to doraźna próba walki z prosocjalnym programem innej partii. Podsumowując, ta kampania parlamentarna będzie raczej długa i będzie obfitowała w tego rodzaju eventy.
Jak się tam ma nasza Zjednoczona Opozycja? Nie tak dawno temu dołączyły do niej SLD i Zieloni. Co do samej instytucji Zjednoczonej Opozycji, to pastwiłem się nad nią w notce o nic-nie-mówiącym-tytule „Zjednoczona Klęska”, albowiem moim zdaniem pomysł wtedy nie rokował (wtedy, czyli w listopadzie 2017, kiedym to pisał). Czy od tamtej pory projekt zaczął „rokować”? Niezupełnie. Tzn., ok, pojawiają się sondaże, w których ZO przeskakuje ZP, ale moim zdaniem, nie jest to zasługa ZO, ale efekt zajebistych problemów PiSu. Prawda jest bowiem taka, że rok wyborczy jest najgorszym rokiem dla PiSu, a przeca mamy dopiero środek marca. Innymi słowy, to nie jest tak, że Zjednoczona Opozycja rośnie w siłę (słupkowo-sondażową) w miarę dołączania do tej formacji kolejnych partii, ale część wyborców szuka alternatywy dla PiSu (na który głosowali, bo miał być alternatywą dla PO [na którą ludzie głosowali, bo...]). Warto w tym miejscu nadmienić, że ZO nie pomagają publicyści, napierdalający na każdą partię, która ma czelność nie przyłączyć się do ZO. Żaden z tych mędrców nie zastanawia się nad tym, czy ZO dojedzie do wyborów parlamentarnych. Tutaj wszystko zależy od tego, jak zostaną rozdane miejsca na listach. Jeżeli będą one rozdawane na zasadzie „Duży Może Więcej” i mniejsze partie zostaną zrobione w chuja, to może im się nie chcieć zjednaczać przed wyborami parlamentarnymi (bo co za różnica, czy sami się nie dostaną, czy nie dostaną się startując z listy ZO). Gdybym mógł w tym miejscu wystosować apel do tych publicystów, brzmiałby on tak: przestańcie wkurwiać wyborców, którzy nie mają ochoty głosować na Zjednoczoną Opozycję i pierdolić o tym, że „głosując na inne partie popierają PiS”, bo to, kurwa, nie zadziała. Może inaczej, nigdy w historii nazywania kogoś debilem, nikt nazywający kogoś debilem, nie był w stanie przekonać do swoich racji kogoś, kogo nazwał debilem. Cieszę się, że mogłem pomóc.
Patronite
(Tylko nie mówcie Mojemu Koledze Marcinowi, że na dole też wrzuciłem!)
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Źródła:
https://www.tvp.info/39503903/patryk-jaki-nigdy-nie-podpisze-samorzadowej-karty-lgbt
Czasem mam tak, że szukam jakiś ciekawych treści w Internecie. Ot tak, dla przyjemności i żeby sobie poczytać, pomyśleć.. A tutaj kolejny wielce oświecony internauta, prawdopodobnie zakochany w Europie cebularz-nosiciel myśli "liberalnej", który krytykuje myśl przeciwną ot tak, żeby sobie krytykować. Zasadniczo poza rzucaniem chujami, kurwami i modnymi słówkami co jakiś czas niewiele tutaj jest. Przyznam szczerze, że nie chciałem nawet czytać do końca. Media lewicowe przynajmniej potrafią napisać coś sensownego, mimo, że nie jestem zwolennikiem tej strony sceny politycznej. Poziom tego bloga jest o wiele niższy, niż Gazety Wyborczej czy Newsweeka. Ogółem blog założony raczej dla Patronite, niż dla treści. Równie dobrze z takim poziomem wiedzy mógłbyś zgrywać konserwatystę, kosmitę lub Misia Uszatka.
OdpowiedzUsuń"Ogółem blog założony raczej dla Patronite, niż dla treści."
UsuńHAHAHAHAHAHAHAHAHA
Królu riserczu, Blog ma 6,5 roku, Patronite założyłem parę miechów temu. ;*
No dobrze, z tym się akurat zgodzę. Nie sprawdziłem. Reszta się zgadza.
UsuńW sumie wiadomo, że "riserczu". Polski język nie ma polskich określeń w tym przypadku i trzeba brać zagramaniczne.
UsuńPozdrawia zimno król Riserczu
Wypłacz mnie rzekę :*
Usuń