czwartek, 10 października 2019

Koalicja Entropii Obywatelskiej

Na samym początku niniejszego tekstu (w którym uleje mi się strasznie) pragnę zaznaczyć, że to pierwszy przypadek, w którym z jednej strony miałem wewnętrzne przekonanie, że jeżeli tekstu nie napisze, to mnie po prostu chuj strzeli, a z drugiej strony nie chciało mi się go pisać z obawy o to, że w trakcie pisania chuj mnie strzeli bardziej. Będzie, of korz, o kampanii wyborczej i o heroicznej walce opozycji parlamentarnej o to, żeby PiS miał w kolejnej kadencji co najmniej samodzielną większość parlamentarną. Wybory prezydenckie 2015 nauczyły mnie tego, żeby nie bawić się w prognozowania (acz prawie udało mi się wytypować wynik Kukiza), tym niemniej w tych konkretnych wyborach ciężko się spodziewać plottwistu. Tzn. ok, istnieje matematyczna szansa na to, że ludzie, którzy do tej pory nie chodzili na wybory się zmobilizują i pójdą, i będą to akurat ci ludzie, którzy nie chcą, żeby rządził na mi PiS, ale należy pamiętać, że jedna szansa na milion, która sprawdza się w dziewięciu przypadkach na dziesięć, to raczej w Świecie Dysku. Ok, są sondaże, z których wynika, że PiS ma najmniej zmobilizowany elektorat, ale, no cóż, nienawiść do sondaży wyniosłem z roku 2015 (kiedy to wysondażowano, że jakieś 70% Polaków weźmie udział w referendum) oraz z 2018, kiedy to sondażownie zaliczyły spektakularny fuckup pt.: „Patryk Jaki dogania Rafała Trzaskowskiego”.


Zanim przejdę dalej, muszę zaznaczyć, że pastwić się będę praktycznie wyłącznie nad tym, co odjebuje POKO. Nie, nie dlatego, że jestem lewakiem i zamierzam głosować w wyborach na lewicę (choć jestem lewakiem i zamierzam głosować na lewicę). Nie chodzi również o to, że jestem złośliwy (bo, jak zapewne już zdążyliście się przekonać, nie jestem). Przyczyn jest kilka i jak się zapewne domyślacie, wymienię je wszystkie. Po pierwsze, PO jest największą partią opozycyjną. Po drugie, PO dysponuje największym budżetem spośród partii opozycyjnych. Po trzecie, PO ma najliczniejszy „manpower”. Po czwarte, od dłuższego czasu komentariat przytulony do PO/POKO lansował tezę, w myśl której nie warto głosować na inne partie, bo tylko POKO (albo inna KE [kurwa, pogubić się w tym idzie]) może odsunąć PiS od władzy. Po piąte, nieudolne działania PO (zarówno w trakcie trwania kadencji, jak i te stricte kampanijne) są motorem napędowym Prawa i Sprawiedliwości (i nikt z tego nie wyciąga żadnych wniosków) i rzutują na całą opozycję. Wystarczy przyjrzeć się wrzutkom TVP, w których każda wpadka POKO przypisywana jest całej opozycji. Po szóste (co wiąże się z poprzednim punktem), przez swoje trzęsidupstwo PO pomaga PiSowi przesuwać kredens w prawo. W swym trzęsidupstwie PO jest wspierane przez liczny komentariat, który non stop nawija o tym, że (na ten przykład) lewica nie powinna w lewicowe postulaty, bo w Polsce łamana jest konstytucja. Ten sam komentariat dostaje sraczki, kiedy lewica uprzejmie przypomina, że zakazywanie Marszów Równości (które potem i tak pada w sądzie) to próba odebrania mniejszościom seksualnych ich konstytucyjnych praw, ale to już szczegół.


Wydaje mi się, że przypierdalanie się pasowałoby zacząć od osadzenia wszystkiego w kontekście. Bo wiecie, ja rozumiem, że po 89 (przed to nie pamiętam za bardzo, bo się urodziłem w 1981, a ponieważ nie jestem prawicowcem, to nie walczyłem z komuną mając kilka lat), żadna partia nie odjebała z mediami publicznymi tego, co odjebał PiS. Owszem, były „biasy”, ale teraz TVP jest po prostu rządową agencją PR, która zajmuje się praktycznie wyłącznie czarnym PR-em. Jednakowoż to nie jest tak, że TVP się „nagle” zmieniła w tę agencję PR w trakcie kampanii parlamentarnej i nie było czasu na to, żeby wypracować sobie jakąś strategię obronną. Chuja tam. TVP działa w ten sposób praktycznie od początku 2016. Czasu na to, żeby „coś wymyślić” było więc aż nadto. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ten początek 2016 jest umowny. Prawda jest bowiem taka, że do TVP pościągano Rachoni, Pereirów, Wildsteinów/etc. To są ludzie, którzy wyklikali i wybluzgali sobie stołki i nie pojawili się znikąd. Zmierzam do tego, że gdyby PO nauczyło się tego, jak sobie radzić z takimi indywiduami, to poradziłoby sobie bez problemu z metodami, które stosuje TVP, albowiem (co za szok) pozostały one niezmienne. Różnica między Pereirą w Gazecie Polskiej, a Pereirą w TVP polega na tym, że w TVP ma znacznie większy budżet i może sobie zatrudniać hejterów (pozdro Bogdan 607!), którzy będą na niego zapierdalać.


Zanim przejdziemy do tego co się dzieje, potrzebny będzie bardzo krótki rys historyczny (kurwa, powiedziałem „BARDZO KRÓTKI”, WRACAJCIE TUTAJ!), bo obecnych działań największej partii opozycyjnej nie da się zrozumieć bez osadzenia ich w nieco szerszym kontekście. Moim zdaniem, wszystko zaczęło się w 2015 roku. Tzn. już wcześniej PO niedomagała (bo sobie Tusk poszedł [a wcześniej zadbał, żeby w partii nie został nikt, kto byłby w stanie z nim konkurować]), ale punktem zwrotnym było przejebanie wyborów prezydenckich. Tak swoją drogą, komentariat, który tak zapamiętale lansuje tezę „hurr durr, to, że PiS może robić to co chce to wina Zandberga/etc.” słowem nie odniesie się do porażki PO w wyborach prezydenckich. Przyczyna tej częściowej amnezji jest bardzo prosta – winy za porażkę Gajowego nie da się zwalić na żadną inną opcję polityczną. W tym miejscu poczęstuję was historią opartą na faktach. Kiedy kurz bitewny po wyborach prezydenckich opadł, rozmawialiśmy se z jednym lewakiem. Obaj doszliśmy do wniosku, że nie ma chuja we wsi i PO na pewno wyciągnie wnioski z tego, co się stało i ogarnie się do czasu kampanii parlamentarnej. Żaden z nas nie pałał miłością do PO, ale wychodziliśmy z założenia, że od partii rządzącej można wymagać minimum profesjonalizmu. A potem się okazało, że jednak nie można. Owszem, ktoś może podnosić argument, że PO miało pecha, bo kryzys migracyjny, którym PiS straszył jak pojebany. Tyle, że to tak nie do końca. Straszenie uchodźcami miało olbrzymi wpływ na wynik wyborów, ale było tak tylko i wyłącznie dlatego, że PO nie wiedziało, jak sobie poradzić z narracjami budowanymi przez PiS, Kukiza i partię Kuców. Czemu zaś nie umiało sobie z tym poradzić? Bo nie odrobiło lekcji po wyborach prezydenckich. To samo odnosi się do afery taśmowej. Gdyby w 2015 PO jeszcze cokolwiek ogarniała, to Afera Taśmowa miałaby taki wpływ na słupki poparcia, jaki wpływ miały wszystkie dotychczasowe nagrania na słupki poparcia PiSu. Cebulą na torcie jest fakt, że jednym z bohaterów Afery Taśmowej był Morawiecki i absolutnie nic z tego nie wynikło. Można bezpiecznie założyć, że gdyby PO miała w 2015 tyle, co ma za uszami  PiS w 2019, to szczytem marzeń tej partii byłoby uzyskanie wyniku w granicach 15-20% w wyborach parlamentarnych.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Potem nastąpiła przerwa w wyborach, w trakcie której PiS szlifował swoje metody i sprawdzał, na ile może sobie pozwolić machina propagandowa Dobrej Zmiany. W tym samym czasie PO i Nowoczesna jarały się sondażami i miały absolutnie wyjebane na wyciągnięcie wniosków z tego, co się stało w 2015. W czasie, w którym opozycja parlamentarna podniecała się sondażami, PiS robił swoje (stosując cały czas te same metody). Trzeba było rozjechać TK? W mediach rządowych pojawiało się mnóstwo wrzutek, że to lenie, że jebane nieroby, że zarabiają tyle i tyle, że są upolitycznieni (+ of korz hejtowanie Rzeplińskiego). Po przejęciu TK temat zarobków, upolitycznienia i bycia nierobem, rzecz jasna „umar”. W międzyczasie pojawił się Komitet Obrony Demokracji. Co zrobił PiS? To samo, tzn. rozjechał ten twór wizerunkowo (warto wspomnieć, że ze sporą pomocą Midasa Polskiej Informatyki, Mateusza Kijowskiego). Nowoczesna podskoczyła w sondażach? Partia została rozjechana (tutaj podziękowania należą się królowi przysłów i wycieczek na Maderę, Ryszardowi Petru). PiS zrobił podejście do pacyfikacji Sądu Najwyższego? Skupiono się na Gersdorf, która absolutnie nie ogarniała (i nadal nie ogarnia) tego, co i gdzie można powiedzieć. Strajkujący nauczyciele? Hejtujemy Broniarza i ZNP. W Sejmie protestowali opiekunowie osób z niepełnosprawnościami? Hejtowano Iwonę Hartwich (między innymi za to, że jej syn miał nowe buty). Machina propagandowa miała lekki problem ze Strajkiem Rezydentów, bo ciężko było go podpiąć pod konkretne nazwisko, ale nic to, wyszukane drony zostały nasłane na prywatne konta FB i usiłowano tłumaczyć, że hurr durr protestują, a taka jedna to se jeździ na wakacje do Iraku (+ młodzi lekarze jedzą kanapki z kawiorem [+ zrobiono „sondę uliczną”, w której pytano ludzi, czy „lekarze mało zarabiają”]). Bardzo szybko okazało się, że „wakacje” były misjami medycznymi. Sekielski nakręcił film „Tylko nie mów nikomu”? Przez moment machina propagandowa milczała, bo Ryszard Terlecki zakazał wypowiadania się na ten temat. Jednakże trwało to tylko chwilę, po której zaczęto atakować Sekielskiego. „Superwizjer” nakręcił materiał o polskich nazistach? Hejtowano wszystkich, którzy brali udział przy kręceniu materiału (oberwało się również typowi, który brał udział we wcieleniówce). Mechanizm szczucia wykorzystywano w wielu innych przypadkach, ale wydaje mi się, że te, o których wspomniałem wystarczą do tego, coby wyciągnąć wniosek pt. „PiS stosuje cały czas te same metody”.  W trakcie kadencji tylko jedna sytuacja sprawiła, że PiS się autentycznie przestraszył. Sytuacją tą był Czarny Protest. Kiedy pojawiły się zapowiedzi tegoż, PiS usiłował robić to, co zwykle, tj. rozjechać wizerunkowo cała sprawę. Nie, wypowiedź Tommy'ego Wiseau dyplomacji „niech się bawią” to nie była jego własna inicjatywa – taki był przekaz dnia. Dodatkowo, jeszcze zanim ludzie zaczęli się zbierać, usiłowano klarować, że frekwencja była niewielka/etc./etc. Ponadto, rządowe drony usiłowały zrobić konkurencyjną akcję (w internetach) i wymyśliły sobie hashtag #białyprotest (wieczorem okazało się, że hashtag #CzarnyProtest miał pi razy oko 20-krotnie większy zasięg). Kiedy do PiSowskich spindoktorów dotarło to, że skala wkurwienia jest olbrzymia, temat zaostrzania prawa aborcyjnego zarzucono, projekt zaś ujebano w Sejmie. Potem Kaja (aka „Kafar Episkopatu”) złożyła swój własny zygotariański projekt (ten, który wywołał Czarny Protest, był autorstwa Ordo Iuris) i znowu doszło do protestów. Co zrobił PiS? Wrzucił projekt do prac w komisjach, ale jednocześnie część posłów PiS złożyła wniosek do TK, żeby sprawdził konstytucyjność zapisu, który gwarantuje kobiecie prawo do terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu, zaś profesor Legutko zapowiedział, że przed wyborami temat aborcji nie będzie ruszany.


Wiem, że się powtarzam, niemniej jednak muszę napisać, że POKO nie wyciągnęła wniosków z tego, co zostało opisane powyżej. Ktoś może w tym miejscu zapytać „no ale jak sobie radzić ze szczuciem?”. Odpowiedź jest dość prosta – pokazać suwerenowi na czym ono polega. Tzn. rozebrać mechanizm na czynniki pierwsze i to opisać. W uproszczeniu wygląda to tak. Coś (dowolna organizacja, grupa pracownicza, protest jakiś/etc.) się nie podoba PiSowi? Szuka się osób, do których można „przypiąć” całą sprawę. Potem spuszcza się psy, które mają szukać sytuacji, wypowiedzi/etc., które mogą negatywnie wpłynąć na wizerunek tych osób (czasem bywa jedna, np. Gersdorf). W międzyczasie, szczuje się na te osoby/osobę drony tak długo, aż osoba powie coś nieprzemyślanego (bo się po prostu wkurwi). Kiedy już się zbierze wszystko do kupy, tzn. ma się odpowiednią ilość „kompromatów”, zaczyna się festiwal szczucia, w trakcie którego suwerenowi pokazuje się „prawdziwe oblicze” tej osoby, ujawnia się „kulisy ustawek”/etc. Równocześnie stosuje się jeszcze inną technikę. Polega ona na tym, że za każdym razem, kiedy poruszana jest kwestia konkretnego protestu/organizacji/etc., wypowiadający się robi od cholery nawiązań do osoby, którą „rozpracowano”. Chodzi rzecz jasna o to, żeby wbić ludziom do głów, że ta osoba = całe środowisko (pamiętacie kampanię billboardową, z której wynikało, że w Polsce potrzebna jest reforma sądownictwa, bo jeden sędzia zajebał kiełbasę w sklepie, a potem wjechał do rowu, bo miał 2,26 promila? To jest dokładnie ta metoda). Drony dobrej zmiany przez dłuższy czas z powodzeniem stosowały inną metodę, ale w pewnym momencie srogo przegięto. Mowa tu o metodzie na „moją kuzynkę” (która wróciła zapłakana ze szkoły, bo chciała poprawić oceny, ale był protest i Broniarzom powinno być wstyd). Ta metoda ma wiele odmian. Łączy je wszystkie to, że stosujący ją przypominają sobie o tym, że (skupmy się na przykładzie nauczycieli) są nauczycielami, ich małżonkowie są nauczycielami, ich kuzynostwo uczy. Co zrozumiałe, żadna z tych uczących osób nie popiera strajku nauczycieli. Gdyby ktoś przyglądał się uważniej wpisom dronów, do „przegrzania” tej metody doszłoby wcześniej, bo już w trakcie gównoburzy wywołanej „reformą oświaty” pojawiały się wpisy, z których wynikało, że „moja żona jest nauczycielką i straci na tej reformie, ale ją popiera”. Rozumiecie? Typ klarował, że żona straci robotę, bo zlikwidują gimnazja, ale i tak to popiera. Inną odmianą tej metody jest wcześniej wymieniona „zapłakana kuzynka”, która miała dowodzić tego, jak bardzo Broniarz i ZNP krzywdzą dzieci. Metody te łączy to, że autorzy wpisów „przypominają sobie” o tych małżonkach, kuzynkach/etc. tylko i wyłącznie wtedy, gdy PiS wojuje z jakimś środowiskiem, w które trzeba przypierdolić. Typ może prowadzić konto na Twitterze przez 5 lat i opisywać kupę rzeczy odnoszących się do życia prywatnego, ale o tym, że żona jest nauczycielką wspominał w trakcie dyskusji nad „reformą oświaty” i w trakcie strajku nauczycieli.


Jak się taki mechanizm rozbierze na czynniki pierwsze, to wypadałoby o nim jakoś suwerenowi opowiedzieć. Jak to zrobić? W bardzo prosty sposób. Skoro politycy idą do mediów, to zamiast pierdolić swoje kocopoły, mogliby się zająć czymś pożytecznym. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuacje. Trwa strajk nauczycieli, w jakimś programie publicystycznym spotykają się członkowie różnych partii i mają o tym strajku rozmawiać. Polityk PiSu zaczyna tyradę na temat Broniarza i ZNP. Po chwili do rozmowy wtrąca się inny polityk i zaczyna opowiadać, że w sumie nie dziwi go wypowiedź polityka PiS, bo to środowisko od dawna stosuje takie, a nie inne metody. Rzecz jasna, polityk PiSu nie posiada się z oburzenia i żąda dowodów. Na co polityk innej partii wyciąga sobie z teczki przygotowane materiały i w skrócie opisuje szczucie na Iwonę Hartwich, czyta kilka przykładowych wypowiedzi/etc. Jeżeli Polityk PiSu zacznie się bronić, że to „jednostkowy przykład” polityk „z teczką” wyciąga z niej kolejną kartkę i opowiada o tym, jak szczuto na lekarkę, która wyjeżdżała na misje medyczne. Równolegle, można by było założyć jakąś stronę internetową (bloga, chuj wie co), na którym wszystkie te sytuacje byłyby zebrane i szczegółowo opisane (do strony można by było odsyłać widzów). Metodę „na teczkę” (albo „na tablet”) należałoby stosować do skutku. Prócz tego, można by było od czasu do czasu organizować konferencje prasowe i na nich nieco szerzej przybliżać publice to, jak działa szczujnia partii rządzącej. Generalnie, można by było zrobić w chuj rzeczy. Zamiast tego, politycy usiłują wchodzić w polemikę z gównonarracjami partii rządzącej. Ktoś może powiedzieć, no ale czemu tak właściwie ja się tutaj przypierdalam do PO (łamane przez KO)? Przecież każda inna opcja mogła się tym zająć. To jest piękna teoria. Praktyka jest zaś taka, że najwięcej „czasu antenowego” w mediach, którymi nie steruje rząd, mieli politycy PO i Nowoczesnej (a teraz politycy POKO), więc im byłoby, kurwa, najłatwiej. Nie wspominając już o tym, że PO miała najwięcej kasy (tu powinien być dowcip odnośnie długów Nowoczesnej, ale mi się nie chce) i ludzi, więc ogarnięcie tematu byłoby dość proste. Byłoby, ale nikomu się nie chciało. Najwyraźniej były ważniejsze sprawy. Np. tłumaczenie, że nie można zajmować się niczym innym, bo w Polsce łamana jest Konstytucja.


Najbardziej absurdalne jest to, że PO „uczy się” od PiSu. Problem polega na tym, że uczy się rzeczy, które nie mają sensu. Skoro PiS zrobił Zjednoczoną Prawicę, to PO powinno zrobić Zjednoczoną Opozycję. Skoro Kaczyński schował się w 2015 za Beatą Szydło, Schetyna w 2019 schował się za Małgorzatą Kidawą-Błońską. Cóż z tego, że przez parę lat śmiano się z Kaczyńskiego za to, że „rządził z tylnego siedzenia”. Cóż z tego, że zbieranie do kupy większej liczby partii jest w kontekście metod stosowanych przez PiS – totalnie, kurwa, bezsensowne, bo skoro można było hejtować wszystkich nauczycieli „bo Broniarz”, to można by było hejtować wszystkie te partie bo Schetyna. Przecież wiadomo, że twarzą zjednoczonej opozycji byłby Grzegorz Schetyna ze swoim szczerym uśmiechem handlarza używanymi autami (który zapewnia nas, że autem to Niemiec tylko matkę woził do kościoła, a potem jak sprzedał to gonił handlarza aż do samej granicy, bo się rozmyślił). Słów kilka trzeba popełnić w temacie wyborczych losów PO. Po raz kolejny sobie pozwolę na wymądrzanie się, ale moim zdaniem tym, co PO zaszkodziło najbardziej, były wyniki wyborów samorządowych w dużych miastach. O ile tego, co się stało w Łodzi, można się było spodziewać (bo sondaże zapowiadały taki scenariusz), to nokautu w Warszawie nikt nie przewidział. Nikt, z PiSem włącznie, którego członkowie klarowali potem, że „nie było szans”.Jednakże zaangażowanie partii rządzącej w „Bitwę Warszawską"  (TVP było spotem wyborczym Jakiego 24/7, cała internetowa machina propagandowa robiła Jakiemu zasięgi/etc.) było tak ogromne, że ciężko mi uwierzyć w to, że była to sztuka dla sztuki. Z wyników tych wyciągnięto wniosek, że PiS teraz w odwrocie będzie. Wynikami wyborów do sejmików się nie przejmowano, bo prorządowy komentariat wieszczył przejęcie większej liczby województw (skoro zaś PiS ich nie przejął, to znaczy, że wybory były dla partii rządzącej porażką/etc.). Przeświadczenie „teraz im skopiemy dupę” towarzyszyło PO aż do ogłoszenia wyników wyborów do PE, z których wynikło tyle, że wieści o tym, że PiS jest w odwrocie, są cokolwiek przesadzone. To chyba właśnie wtedy PO sobie odpuściło wybory parlamentarne. Najwyraźniej uznano, że skoro PiSu nie dało się pokonać w wyborach do PE, to nie ma sensu się wysilać w wyborach parlamentarnych, bo przecież bycie w opozycji nie jest takie złe.


Nieudolność POKO ma swoje odzwierciedlenie w bezczelności Zjednoczonej Prawicy, która to bezczelność jest tak wielka, że moją osobistą skalę wyjebało już kilka razy. Do krytykowania rakotwórczej strony o nazwie „Sok z Buraka” oddelegowano, między innymi Patryka Jakiego, który jest królem hejtów i fake newsów. Przecież to się aż prosiło o to, żeby wjebać w przestrzeń publiczną co bardziej hardkorowe wypowiedzi „Człowieka z Biedniejszej Rodziny” i przypomnieć historię urojonej biedy, którą cierpiał w dzieciństwie. Przykład kolejny. Ktoś w POKO wpadł na pomysł, że fajnie by było na listach mieć Klaudię Jachirę. Jeżeli nie wiecie, kim jest owa osoba, to wam, kurwa, zazdroszczę, bo jej twórczość to crossover pomiędzy Studiem Yayo i siostrami Godlewskimi. Co zrozumiałe, PiS i media rządowe momentalnie zaczęły  przytaczać suwerenowi twórczość Jachiry. I wszystko byłoby ok (bo to nie wina mendiów rządowych, że POKO sobie na listy wzięło taką, a nie inną osobę), gdyby nie fakt, że PiS na swoje listy wpuścił, między innymi Dariusza Mateckiego. Ciężko mi ocenić, jak bardzo rozpoznawalny jest Matecki, więc pozwolę sobie w skrócie go opisać. Jest to typ, który zarządza kilkudziesięcioma fanpejdżami o treściach prorządowych (niektóre z nich są skrajnie antyunijne). Na swoim twitterze publikował wpisy, w których sugerował, że Ewa Kopacz powinna popełnić samobójstwo. W innym stwierdził, że Donald Tusk powinien trafić przed pluton egzekucyjny. O ile wpisy z ćwitra zniknęły, to tyrada na temat Tuska, będąca fragmentem wywiadu, który Matecki przeprowadził z Grzegorzem Braunem, nadal wisi na jego stronie „Prawicowy Internet” i na jego koncie na YT. Internetowa twórczość Mateckiego absolutnie nie przeszkadzała partii rządzącej. Zanim dostał miejsce na liście w wyborach do Sejmu, został wybrany w wyborach do Rady Miasta Szczecina (z listy PiS), poza tym, był (nie wiem, czy nadal jest) pracownikiem Ministerstwa Sprawiedliwości.  I znowuż, w przypadku tego typa wystarczyłoby zaspamowanie przestrzeni publicznej jego wpisami i treściami, którymi dzielił się na swoim portalu. Partia rządząca tak bardzo się nie przejmowała niczym, że poparcia Mateckiemu udzielił sam Ziobro (o tym, że poparł go Jaki, wspominać chyba nie trzeba, co nie?). Na tym, rzecz jasna, bezczelność partii rządzącej się nie kończy. Otóż, Samuel Pereira dostał nowe nagrania do piwniczki. Tym razem padło na Sławomira Neumanna, który mówił językiem Mateusza Morawieckiego (tzn. bluzgał) i z nagrań wynikało, że „broni swoich”. „Wiadomości” postanowiły poprosić o komentarz pewnego polityka (którego personalia za moment podam dla lepszego efektu), który to polityk powiedział, że: „W PO wyznają filozofię, że jak jesteś z nimi to będą bronić cię jak niepodległości niezależnie od wagi zarzutów, czy brałeś łapówki, czy nie. Jak jesteś z PO będą bronić cię do końca, a jak wyjdziesz to ich już nie interesujesz.”. Tak więc widzicie, PO jest złe, bo dba o swoich, nie zwraca uwagi na ciężar zarzutów/etc./etc. A teraz wam wyjebie skalę, bo politykiem, który to powiedział, był Mariusz Kamiński, człowiek tak kryształowy, że Prezydent RP postanowił go ułaskawić, żeby nie obciążać wymiaru sprawiedliwości jego sprawą. To już jest, kurwa, wyjątkowa bezczelność. I co? I nic. To jest tylko kilka przykładów, bo jest tego od cholery i jeszcze trochę. Łączy je wszystkie to, że choć każda z nich dawała POKO mnóstwo możliwości „odwinięcia się” (i to takiego, na które PiS musiałby jakoś zareagować), to wszystkie zostały olane.


Prócz bezczelności, olany został również  skrajny jebałpiesizm kampanijny Zjednoczonej Prawicy.  Zjednoczona Prawica wie, że POKO jej gówno zrobi, więc pozwala sobie na działania, które w starciu z partią/koalicją, chcącą na serio namieszać, zostałyby bezlitośnie obśmiane. Pierwszym lepszym z brzegu przykładem jest lansowanie hashtagu #JedziemyDalej. Zamysł PiSowskich spindoktorów stojących za tym hasłem raczej nietrudno odgadnąć, więc nie będę was męczył oczywistymi oczywistościami. Skupię się jedynie na tym, jak w prosty sposób można by było doprowadzić do sytuacji, w której PiSowi ten hashtag wyszedłby bokiem. Najpierw, rzecz jasna, trzeba by było pozwolić polansować ten tag, żeby się przyjął. A potem, każdą wrzutkę dowolnego influencera dobrej zmiany (bądź też mediów rządowych) z tym hashtagiem należałoby zaspamować screenami z artykułów, w których opisywano dzwony SOP, Beaty Szydło, Antoniego Macierewicza, Prezydenta RP/etc./etc. (rzecz jasna, każda wrzutka byłaby opatrzona tym samym hashtagiem). Bardzo szybko okazałoby się, że hashtag robi karierę podobną do tej, którą po kilku latach od kampanii zrobiło hasło Beaty Szydło „spotkajmy się w drodze”.


To, co opisałem powyżej blednie w porównaniu z tym, co mnie na serio wkurwiło u POKO. Tym czymś było (miejmy nadzieje, że nieświadome) wspieranie PiSu w przesuwaniu w prawo kredensu jeżeli chodzi o mniejszości seksualne. Nie, nie oznacza to, że PO robi to samo co PiS, ale to, że w sytuacji, w której trzeba było się, kurwa, jednoznacznie opowiedzieć po którejś ze stron, komentariat przytulony do PO (łamane przez KO) zaczynał tłumaczyć, że lewaki dupa cicho, bo najpierw Konstytucja. Paru włodarzy miejskich z ramienia PO poszło o krok dalej i usiłowało zakazać Marszów Równości (typ z Lublina próbował dwukrotnie). Brak jednoznacznych reakcji na to, że kolejne kontrolowane przez PiS samorządy ogłaszają się „strefami wolnymi od Polaków, których Partia rządząca uważa za gorszych” (tak, kurwa, trzeba reagować za każdym razem). Kiedy Trzaskowski zdecydował się na wprowadzenie w Wawie karty LGBT, najpierw komentariat wychwalał go za odwagę, a potem, jak już PiS (z Patrykiem Jakim na czele) zaczął go hejtować, komentariat i część polityków „jasnej strony mocy” zaczęła tłumaczyć, że może jednak nie powinien tego robić, bo szkodzi partii. Co znamienne, to nie było tak, że chwalono Trzaskowskiego za wprowadzenie karty – po prostu chwalono jego decyzję, bo była jego decyzją. Kiedy Rabiej powiedział coś o adopcji dzieci przez pary homoseksualne i rzucił się na niego PiS – odcięto się od niego, zaś Trzaskowski udzielił mu reprymendy. Usłużny komentariat za każdym razem tłumaczył, że ta, czy owa decyzja była słuszna, bo „poruszanie tych kwestii daje paliwo PiSowi”. Chuj mnie, kurwa, strzela ilekroć widzę tego rodzaju rzygi. Głównie z tego powodu, że paliwem dla PiS jest chybotliwość PO i usłużnych komentatorów. Gdyby stanęli oni murem za mniejszościami, to PiS musiałby się cofnąć. Tak, wiem, Kościół kazał PiSowi szczuć na mniejszości, bo musi jakoś odwrócić uwagę od pedofilów w sutannach, ale gdyby narracje „nie żarły”, to PiS by ich nie stosował. Gdyby za każdym razem, kiedy PiS zaczynał szczucie – ktoś przypominał o tym, że tak samo wcześniej straszono uchodźcami (można by było dodać, że szczujący pewnie ubolewają nad tym, że w Europie Zachodniej nie dochodzi do tylu zamachów co wcześniej), PiS by się cofnął. Gdyby, do kurwy nędzy, największa partia opozycyjna przyznała, że nie ma absolutnie niczego złego w małżeństwach jednopłciowych i adopcji dzieci przez pary homoseksualne, PiS musiałby się cofnąć. Zamiast tego, mamy rejteradę przed Duginowskim pierdoleniem o tym, że mniejszości seksualne to jakaś, kurwa, zgnilizna, która przychodzi z Zachodu. Już mi się nawet nie chce pisać o tym, że jak się odłoży na bok kwestie polityczne i wizerunkowe, to zwykła, kurwa mać, ludzka przyzwoitość wymagałaby od największej partii opozycyjnej/koalicji czy chuj wie czego, stanięcia po stronie obywateli, którzy są gnojeni przez partię rządząca.


Kiedy już tekst się miał ku końcowi i wydawało mi się, że ulało mi się w stopniu wystarczającym, okazało się, że POKO przyjebało konferencją, z której można było się dowiedzieć, że: „to Koalicja Obywatelska jest gwarantem realizacji w przyszłym Sejmie lewicowych postulatów” oraz: „Wartości lewicowe, socjaldemokratyczne nie są w Polsce przypisane do jednej partii - przekonywał senator Marek Borowski. - Lewicowy wyborca może głosować na SLD, ale może też z powodzeniem głosować na Koalicję Obywatelską”, a także: „Nie będzie możliwe wprowadzenie lewicowych postulatów bez silnej reprezentacji Koalicji Obywatelskiej w Sejmie”. Przyznać muszę, że po zapoznaniu się z treścią wystąpień przez moment się zastanawiałem nad tym, czy aby mnie, kurwa, nie przerzuciło do jakiegoś innego wymiaru. Szczególnie mnie ujęło to, że „to KO jest gwarantem/etc.”. Serio, kurwa? Może trzeba przypomnieć POKO, jak to dało dupy (i to, kurwa, dwukrotnie) w trakcie głosowania nad projektami Ratujmy Kobiety? Tak, wiem, projekty i tak by padły, bo PiS by ich nie puścił, ale w niczym nie umniejsza to fuckupu tych dwóch partii. Tzn. ja rozumiem, że gdyby większość parlamentarną miał duet POKO-SLD, to pewnie dałoby się część postulatów lewicowych realizować (gdyby akurat POKO nie przestraszyło się tupnięcia tego czy innego purpurata). Tylko wiecie co? Z tego wcale nie wynika, że lewaki powinny głosować na POKO. Mało tego, lewakom powinno zależeć na tym, żeby SLD (łamane przez Lewica) miało w Sejmie jak największą reprezentację, bo im więcej głosów w duceie POKO-SLD będzie miała ta druga strona, tym większa szansa na to, że lewicowe postulaty nie będą olewane (ze względu na Konstytucję/etc.).


Tak na samiutki koniec, mam jedną, krótką oświadczenie dla partii, która przekonuje mnie do tego, że „równie dobrze mógłbym głosować na nią, a nie na SLD”: NIE


Źródła:

Uwaga natury ogólnej, w drodze wyjątku ograniczam liczbę linków do niezbędnego minimum. Gdybym chciał oblinkować wszystkie kwestie, które poruszyłem w notce, zapewne lista linków byłaby dłuższa od samego tekstu. 



Nie chcę linkować bezpośrednio ścieku Mateckiego, więc zapodaję link do swojej wrzutki z ćwitra (tam są screeny i linki)

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1150748967073976320


https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-10-09/kidawa-blonska-potrafimy-otwierac-sie-na-rozne-srodowiska/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz