środa, 11 września 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #56

Ponieważ do wyborów jeszcze trochę ponad miesiąc, a większość ludzi już pomału zaczyna rzygać kampanią wyborczą, of korz, że zacznę od tematu ogólnego o wyborach właśnie. Dzięki tytanicznym wysiłkom opozycji przed wyborami 2019 większość ludzi zainteresowanych polityką zastanawia się nad tym, „jak bardzo” wybory wygra Prawo i Sprawiedliwość, bo rozważania na temat tego, „kto je wygra”, są cokolwiek bezsensowne. Owszem, polska polityka bywa w chuj nieprzewidywalna (vide wybory prezydenckie 2015), ale ciężko sobie wyobrazić scenariusz, w którym „coś się dzieje” i przez to „coś” PiS przegrywa wybory. Machina propagandowa dobrej zmiany jest w stanie zespinować praktycznie wszystko. Ponieważ pracownicy rządowej telewizji są zesrani (i to zesranie ma wymiar absolutny) perspektywą utraty władzy przez PiS, pracują na najwyższych obrotach. Z drugiej zaś strony KO pracuje na najwyższych obrotach, żeby te wybory nie tylko przejebać, ale zrobić to spektakularnie. Przykład? Kilka dni temu Prezes Polski zapowiadał podwyższenie płacy minimalnej. Reakcją KO było opowiadanie o tym, że oni na pewno będą przeciwko temu, bo jebać nierobów. Wydaje mi się, że raczej nietrudno zgadnąć, która z tych narracji bardziej spodoba się suwerenowi. No dobrze, ale czy z tego wynika, że narracje PiSu są niewywracalne i że nie należy ich krytykować? Nic z tych rzeczy, ale może pasowałoby to robić z głową? Czyli, na ten przykład, dyskusję o podwyższaniu minimalnej płacy zacząć od dość istotnej kwestii, którą jest to, ilu pracowników budżetówki zarabia mniej od tej zapowiadanej „nowej-minimalnej” i skąd rząd zamierza wziąć pieniądze na te podwyżki. I nie, to nie jest pierdolololo „rzont nie ma swoih piniendzy hurr durr”. Po prostu chodzi mi o to, że, do kurwy nędzy, kiedy rezydenci powiedzieli „hej, może by tak więcej pieniędzy na służbę zdrowia i żeby ludzie pracujący w tejże nieco lepiej zarabiali”, to zaczęło się pierdolenie „hurr durr, nieroby jedzo kanapki z kawiorem, wypierdalać, nie ma pieniędzy”. Kiedy zastrajkowali nauczyciele – rząd zastosował tę samą narrację (z tym, że zamiast kanapek z kawiorem było „nieroby mają wakacje i mało pracują, a  poza tym, nie ma pieniędzy, bo kosztowałoby to tyle, a tyle”). Opiekunowie osób z niepełnosprawnościami odbili się od tej samej ściany. W tym ostatnim przypadku, Jacek Sasin się wypowiedział i rzekł był: „nie będzie żywej gotówki dla protestujących. Ci, którzy mówią, abyśmy dali te pieniądze, niech powiedzą komu mamy zabrać". Rzecz jasna, na miesiąc (z hakiem) przed wyborami, okazuje się, że pieniądze się znajdą na wszystko i of korz, nikt nie podaje żadnych wyliczeń. Biorąc pod rozwagę narrację, którą rządowe mendia klepią od jakiegoś czasu, z której to narracji wynika, że samorządy to chuje, bo kradną i nie potrafią gospodarować pieniędzmi, nietrudno zgadnąć, w jaki sposób rząd będzie próbował finansować część swoich pomysłów. Jeżeli chodzi o samorządy, to jeszcze taka malutka dygresja. PiSowi zbyt dobrze wybory samorządowe nie poszły (nie chodzi o sejmiki, ale o włodarzy miejskich). Wcześniej PiS sobie wymyślił 5-letnią kadencję i z tego by wynikało, że trzeba będzie cierpliwie poczekać do kolejnych wyborów, prawda? Nic z tych rzeczy. Jeżeli bowiem rząd zacznie kombinować z dofinansowywaniem samorządów (np. zacznie obcinać subwencje/etc.), to część z nich może mieć (eufemizując) problemy z płynnością finansową. A co się robi w przypadku, w którym jakieś miasto się za bardzo zadłuży i nie jest w stanie się wykaraskać samodzielnie? Zgadliście, wtedy do akcji wkracza zarząd komisaryczny i zupełnym przypadkiem komisarzy powołuje opcja, która trzyma łapę na Sejmie. No, ale to tylko dygresja. Wracajmy do „dużych” wyborów. Moim skromnym zdaniem, partią, która trzęsie się nad wynikiem wyborczym jest partia rządząca. No bo ok, zwycięstwa są pewni, ale prawda jest taka, że dla obecnej partii rządzącej zwycięstwo, które nie skończy się ugraniem samodzielnej większości parlamentarnej, może się okazać zwycięstwem zajebiście pyrrusowym. Pogdybajmy sobie przez moment. Załóżmy, że PiS wygrywa wybory i do większości parlamentarnej brakuje mu koalicjanta (tzn. nie wystarczy sobie dokupić posłów, którzy dostali się z list innych partii). Załóżmy, że udało się tego koalicjanta znaleźć. Na pierwszy rzut oka, wszystko ok, bo udało się utrzymać władzę. Tylko, że nie bardzo, bowiem taki koalicjant musi coś dostać. Stołek wicepremiera, jakieś ministerstwa, być może któryś wojewoda (w latach 2005-2007 PiS, o ile mnie pamięć nie myli, nie oddał żadnego stołka wojewody koalicjantom, ale to jeszcze o niczym nie świadczy). Nie wspominając o pierdylionie pomniejszych stołków w ministerstwach (bo przecież koalicyjny minister pozatrudnia sobie tam „swoich”), w Urzędach Wojewódzkich/etc./etc. Warto mieć na uwadze fakt, że to już nie jest rok 2005, w którym PiS oddawał Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin stołki „odziedziczone” po SLD. Tym razem trzeba by było oddać „swoje”, a co za tym idzie – wyjebać z roboty sporą część aktywu partyjnego. Chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że wypierdalany z roboty aktyw partyjny nie byłby zbytnio zadowolony. Większość niezadowolonych ograniczy się pewnie do cichego burczenia i będzie czekało na to, że partia ich jednak nie porzuci i obdaruje jakimś stołkiem. Jednakowoż część z nich może się np. zemścić na swoich dotychczasowych chlebodawcach i zrobić to, co zrobiła „Mała Emi”. Osobną kwestią jest to, że to, co się odjebywało w Ministerstwie Szczucia (wcześniej znanym pod nazwą Ministerstwo Sprawiedliwości) dzieje się pewnie we wszystkich ministerstwach, bo jeżeli ktokolwiek skrytykuje dowolne ministerstwo, to momentalnie obsiadają go drony dobrej zmiany, które przeważnie (dziwnym trafem) dysponują pokaźnym arsenałem informacji na temat osoby mającej czelność skrytykować tego, czy innego dobrozmianowego ministra/wiceministra. Poza tym, można bezpiecznie założyć, że gnój w ministerstwach nie ogranicza się jedynie do farm trolli; co za tym idzie, każda osoba „z zewnątrz”, która przejmie ministerstwo – może być potencjalnym zagrożeniem. Of korz, to są tylko i wyłącznie moje dywagacje, ale obstawiam, że to właśnie lęk przed utratą samodzielnej większości parlamentarnej sprawia, że PiS prowadzi taką, a nie inną kampanię. Już po napisaniu całego Przeglądu w mediach objawiła się Małgorzata Kidawa-Błońska, która powiedziała, że podwyższanie płacy minimalnej jest chujowe, bo tak było w socjalizmie. Co znamienne, Kidawa-Błońska przyjebała po paru dniach od momentu, w którym PiS złożył takie, a nie inne obietnice można więc domniemywać, że te konkretne autograbie były efektem pracy sztabu, który przez parę dni szlifował przekaz. Wspominam o tym dlatego, żebyście wiedzieli, że mam świadomość tego, że moje rozważania na temat tego „co by było gdyby PiS nie miał samodzielnej większości parlamentarnej”, to rozważania, które mają charakter, że tak to ujmę po inteligencku, w chuj teoretyczny.


Ja wiem, że punktowanie rządowych mediów to chodzenie „na skróty”, a znęcanie się nad „Wiadomościami”, to coś w rodzaju używania teleportera, ale jeden z ostatnich ćwitów (pochodzący z konta „Wiadomości”) jest na tyle spektakularny, że muszę się nim z wami podzielić. Otóż, gdybyście nie wiedzieli, to PiS walczy z wykluczeniem komunikacyjnym. W jakiż to sposób walczy? Ano w taki: „Walka z wykluczeniem komunikacyjnym nabiera tempa. We wschodniej Polsce ruszyła budowa dwóch ważnych odcinków Via Carpatii. Inwestycja będzie ulgą dla mieszkańców Janowa Lubelskiego. Wsparcie otrzymali też mieszkańcy Stalowej Woli.” Bo wiecie, hehehe, wykluczenie komunikacyjne jest wtedy, jak macie auto, ale drogi są chujowe, co nie? Domyślam się, że ludziom, którzy usiłują się przemieszczać zbiorkomem między pomniejszymi zadupiami na pewno się taka walka z wykluczeniem komunikacyjnym spodoba. Może i busów jest mało, może kursują tak, że potrafią odjechać z przystanku 20 minut przed czasem, ale powstają nowe drogi, więc jest spoko. Tak okołotematowo, to ciekawi mnie jedna sprawa, którą jest „zwijanie się” PKS-ów. Zaczynało się ono likwidacją części linii, a często kończyło na sprzedaży dworca (wraz z rdzewiejącym taborem). Jest to interesujące o tyle, że jak się np. człowiek buja po dworcach w większych miastach, to widać tam od zajebania prywatnych przewoźników. Tak więc, to nie było tak, że ludzie przestali chcieć się przemieszczać zbiorkomem z punktu A do punktu B, tylko po prostu państwo zrejterowało. Wiem, że się powtarzam, ale wydaje mi się, że budowa nowych dróg jakoś niespecjalnie w tej materii cokolwiek zmieni.


Gdzieś tak na początku sierpnia Beata Mazurek najprawdopodobniej dostała polecenie, żeby trochę postraszyć suwerena straszliwym multikulturalizmem i na swoim ćwitrze opublikowała łamiący wpis: „Zamachy,wzrost przestępczości, gwałty, strach i strefy szariatu.Takie są konsekwencje multikulturalizmu i otwartych drzwi dla imigrantów.Szwedzi uciekają ze swojego kraju,aby w Polsce znaleźć spokój i normalność. A jeszcze nie tak dawno PO chciała ich przyjąć każdą ilość -zgroza”. Beacie Mazurek bardzo szybko odpowiedział  szwedzki Minister Sprawiedliwości: „ To kompletna bzdura. Ruch migracyjny idzie obecnie w zupełnie innym kierunku. W latach 2017-2018 ponad 8 tys. Polaków wyemigrowało do Szwecji. To ponad trzy razy więcej niż ogólna liczba Szwedów, którzy żyją w Polsce”, potem dodał jeszcze coś o polskich gangach, które dokonują włamań w Szwecji. Na reakcję Beaty Mazurek nie trzeba było długo czekać. Najpierw napisała ona na ćwitrze, że (w uproszczeniu), wypad, pajacu, a jak sobie nie radzisz z przestępczością, to wypad, pajacu. Potem zaś „podparła się” linkiem do strony, co do której można mieć pewność, że jest elementem rosyjskiej wojny informacyjnej prowadzonej z Zachodem. Do rewelacji Beaty Mazurek (odnośnie Szwedów uciekających do Polski) odniosła się również Ambasada Szwecji i opublikowała kilka ćwitów. Pozwolę sobie zacytować jeden z nich: „W polskim Urzędzie ds. Cudzoziemców w sprawie Szwedów ubiegających się o azyl w Polsce ambasada uzyskała następujące dane na lata 2017-2019: w 2018 o azyl ubiegał się 1 obywatel Szwecji. W latach 2017 i 2019: 0 obywateli.” Widać więc gołym okiem, że mamy do czynienia z kolejnym Potopem Szwedzkim. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Beata Mazurek nie odniosła się w żaden sposób do wpisów Ambasady Szwecji. Obstawiam, że dostała odgórny zakaz, bo jej przełożeni zdają sobie sprawę z tego, że gdyby zrobiła to, co w przypadku szwedzkiego szefa MS (czytaj – kazała ambasadzie spierdalać), to mogłoby się to skończyć lekkim skandalem dyplomatycznym. Muszę przyznać, że dysonans poznawczy mi się przydarzył w związku z tą sprawą. Z jednej bowiem strony, bardzo dobrze się dzieje, że ktoś prostuje idiotyzmy produkowane taśmowo przez polityków z łbami przeżartymi rosyjskim dezinfo. Z drugiej jednakowoż strony, to, że prostowaniem takich idiotyzmów muszą zajmować się ambasady obcych krajów pokazuje, że nasze media są w cokolwiek czarnej dupie jeżeli chodzi o walkę z dezinformacjami. Rzecz jasna, to nie jest tak, że media mają obowiązek prostować każdy (eufemizując) prawacki wysryw, ale jeżeli już cytują jakiś wpis, to mogłyby sprawdzić, jak się ów wpis ma do rzeczywistości. 


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie prawackich wysrywów (zaraz się przekonacie, że w kontekście omawianego zagadnienia, określenie to będzie się jawić jako ta subtelna gra słów), to niestety będziemy musieli poświęcić chwilę na to, co się odjebało na wykładzie organizowanym przez IPN w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej im. Janusza Kurtyki „Przystanek historia”. Otóż, pojawił się tam profesor Chuj Wie Kto (aka Marek Chodakiewicz) i w ramach gay-bashingu opowiedział o tym, że jak jego dziewczyna pracowała w jednym ze szpitali, to musieli usuwać jednemu facetowi chomika z odbytnicy. Potem rozkręcił się, jak ksiądz Oko opowiadający o dziecięcej masturbacji (chciałbym móc napisać, że to z tym księdzem Oko, to taki żart głupi niegodny lewackiego blogera, ale doskonale pamiętam, jak ów jegomość z błyskiem w oku opowiadał o masturbujących się dzieciach), kontynuował, że takiego chomika to trzeba najpierw ogolić, usunąć zęby i pazury posmarować olejem i (resztę sobie dopowiedzcie sami). Każdemu, kto w tym momencie sobie pomyślał „ja pierdole, co żem ja przeczytał/a” przypominam, że event ten odbył się w (niestety, muszę CAPSa) CENTRUM EDUKACYJNYM INSTYTUTU PAMIĘCI NARODOWEJ IM. JANUSZA KURTYKI. W tym momencie pora na jeden ze stałych elementów gry, czyli „co by było gdyby”. Wyobraźmy sobie, co by było gdyby jakaś lewicowa organizacja (nie oszukujmy się IPN nie jest „państwowy”, tylko prawicowy, sowicie obdarzany groszem publicznym (tak, wiem, brzmi to jak kiepski dowcip) organizował sobie wykłady. Teraz zaś sobie wyobraźmy, że na jednym z takich wykładów, prof. J.H. Taboryta opowiedziałby historię o tym, jak to księża katoliccy urządzili sobie ligę (z punktami/etc.), której zwycięzcą zostaje duchowny, który zgwałci największą liczbę dzieci. Źródłem historii, byłoby „świadectwo” kogoś, kto opowiedział ją dawno temu. A teraz wyobraźmy sobie reakcję polskiej prawicy. Domyślam się, że mielibyśmy do czynienia z gównoantycyklonem o roboczej nazwie „Wielka Brązowa Plama”. Co zrozumiałe, prawica się ni chuja nie odniosła do „wykładu”. Czemu? Bo jak się hejtuje mniejszości seksualne (bądź też dowolną inną grupę, która podpada prawicy swoim istnieniem) to można wygadywać dowolne idiotyzmy. Prawica zaś jest za bardzo zajęta waginami na kiju, żeby zwrócić uwagę na to, że IPN organizuje „wykłady”, w ramach których ktoś po prostu bredzi. Na tym jednakże nie koniec. Znalazł się bowiem jeden odważny lewak i odpalił guglarkę (link w Źródłach [swoją drogą szacun, bo ja bym się bał szukać tej historii w guglach]) i wynorał, że cały ten wysryw opiera się na anglojęzycznym urbanledżendzie: „Źródłem tej "informacji" nie są jakieś badania nad seksualnością tylko artykuł w gazecie na temat miejskich legend.”, w którym to artykule stało, że to Urban Legend, bo w szpitalu, w którym miało się odbywać wyciąganie myszoskoczka [tak, w oryginale był „Gerbill”], nikt nie potwierdził tej historii, tak więc równie dobrze profesor Chuj Wie Kto mógł opowiadać o tym, że w trakcie II wojny światowej jednemu facetowi wyciągnięto z odbytu działo kolejowe Ciężki Gustaw (zapewne część prawicy by w to uwierzyła bez mrugnięcia okiem) i opowieść ta miałaby dokładnie tyle samo wspólnego z rzeczywistością, co historia o chomiku. Odważny Lewak swój wątek spointował w następujący sposób: „Zakończę ten wątek tak: zajęło mi to wszystko kwadrans z google. Dłużej pisałem te wszystkie tłity niż robiłem "badanie". Nie dołożyć choć tyle staranności to nie jest przypadek. To celowe działanie.” I niech to wystarczy za pointę. 


W poprzednim Przeglądzie poświęciłem trochę liter polskim publicystom, którzy jakiś czas temu stracili kontakt z bazą. Co zrozumiałe, prym wśród tych, którym odjechał peron wiodą prawicowcy.  IBRIS sprawdził (sondażowo), na kogo głosują widzowie poszczególnych serwisów informacyjnych (porównywano „Wiadomości TVP”, „Wydarzenia Polsatu” i „Fakty TVN”). Ze słupków wyszło, że 80,1% widzów „Wiadomości” głosuje na PiS, tak samo głosuje 49,5% widzów „Wydarzeń Polsatu” i 33,7% Widzów „Faktów TVN”. I w tym momencie wchodzi Dawid Wildstein (syn znanego ojca): „Taka ciekawostka. Z badań ibris wynika, że wyborcy PiS oglądają różne telewizje. Wyborcy PO de facto skupiają się tylko na TVN. Niby wiadome od dawna ale znów widać, kto tak naprawdę ma mentalność- jeden wódz, jedna partia, jedna telewizja. I żadnej akceptacji dla innych opinii”. Kurwa, to jest na serio niesamowite. Typ widzi badania, z których wynika, że serwis informacyjny z jego firmy oglądają praktycznie tylko i wyłącznie wyborcy jednej partii i wyciąga z tego wniosek, że ci wyborcy są spoko, bo oglądają inne serwisy informacyjne. I tak się zastanawiam, czy typ po prostu bredzi, czy też ściemnia, bo alternatywna interpretacja danych sprawia, że jest cokolwiek zesrany. Ta alternatywna interpretacja (która, moim nieskromnym zdaniem, ma znacznie więcej wspólnego z rzeczywistością) jest taka, że spora część wyborców Prawa i Sprawiedliwości rzyga „Wiadomościami” i szuka sensownych alternatyw. Niespecjalnie mnie to dziwi, bo „Wiadomościom” udało się przeskoczyć poziom, który do niedawna prezentowały takie media, jak Telewizja Republika, bądź też portal „Fronda”. Osobną kwestią jest to, że wyniki tego konkretnego sondażu pokazują, że nie ma, kurwa, absolutnie żadnej symetrii między „Wiadomościami” i „Faktami”, jeżeli chodzi o „biasy”. Jeszcze bardziej osobną kwestią jest to, że te wyniki to wyraźny, kurwa, sygnał dla części mędrców, którzy tłumaczą, że kto głosuje na partię rządzącą jest głupim kutasem i niech spierdala, bo widać wyraźnie, że (co za szok), na partię rządzącą głosują też tzw. „normalsi”. Obstawiam, że głosują na PiS dlatego, że uznali tę partię za „mniejsze zło”. Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale dlaczego Dawid Wildstein miałby się zesrać z tego powodu, że serwis informacyjny TVP oglądają głównie wyborcy PiS? Przecież o to chyba chodzi?”. No trochę nie bardzo. Tzn. na pierwszy rzut oka, wszystko jest spoko, bo telewizja narodowa (czy jak jej tam) ma być ulotką wyborczą PiSu działającą 24/7. Tylko że drugi rzut oka pokazuje, że gdyby PiS się „potknął” w wyborach, to TVP będzie można zaorać i nikt, poza tzw. betonowym elektoratem, nie zapłacze bo mediaworkerach wywalanych z roboty. Może inaczej, kiedy PiS zmieniał media publiczne w swoją ulotkę wyborczą, ludzie się niespecjalnie przejęli. Kiedy następcy będą przeorywać TVP, sporo ludzi będzie biło brawo, zaś „bycie niepokornym” (tzn. udawanie bezstronnego i wspieranie konkretnej opcji politycznej) raczej już nie wypali.


Jeżeli chodzi o ciekawostki z gatunku fringe prawicy. Konfederacji nie trzeba nikomu przedstawiać? Jest to twór polityczny z gatunku tych skrajnie hardkorowych. Wydawać by się mogło, że nikt nie jest zbyt hardkorowy dla tej partii, prawda? Najwyraźniej Kaja Godek o tym nie wiedziała, bo ją stamtąd wyjebali. Potem chciała iść do wyborów z Markiem Jurkiem. Nieco później tam też doszło do jakiejś dramy, bo okazało się, że Kaja Godek jednak dołączyła do „Skutecznych Piotra Liroya-Marca”. Nie mam pojęcia, czy ostatecznie wystartuje z tych list, bo „Skuteczni” nie ogarnęli zbierania podpisów i wystawią kandydatów jedynie w pięciu okręgach. Nie udało mi się wyguglać, czy Kaja Godek się załapała na któryś z tych okręgów, czy też odpadła w przedbiegach. Wydaje mi się, że w tym konkretnym przypadku (bycie zbyt hardkorowym dla Konfederacji [i być może dla Marka Jurka]), pointa jest raczej zbędna.


Ponieważ głośno zrobiło się o farmie trolli z Ministerstwa Szczucia, rządowe mendia przyjebały spinem A BREJZA MIAŁ FARMĘ TROLLI W INOWROCŁAWIU. Potem zaś politycy partii rządzącej zaczęli budować narrację, w myśl której Onet odpalił aferę z farmą trolli w Ministerstwie Szczucia, bo chciał przykryć sprawę Brejzy. Zazwyczaj w takich sytuacjach cytuję, że tak to ujmę, wszystkie strony, ale w tym konkretnym przypadku mam na to wyjebane z dwóch przyczyn. Po pierwsze, cała sprawa zaczęła się od tego, że „Stary Brejza” sieknął wnioskiem do prokuratury, bo część urzędników robiła wały wystawiając lewe faktury. Sprawa bardzo długo nie ruszała z miejsca bo, co za przypadek, główną „zainteresowaną” była polityczka Zjednoczonej Prawicy. Po tym, jak Onet przypierdolił „farmą trolli” nagle okazało się, że tam w tym Inowrocławiu nie chodziło o żadne faktury, ale o farmę trolli właśnie. Mam niejasne przeczucie, że lwia część „informacji” pochodzi od ludzi, którzy mają na głowie prokuraturę i z racji tego, że są podejrzanymi – mogą mówić co im się, kurwa, tylko podoba, bo nic im nie grozi za ściemnianie. Jeżeli ktoś ma skojarzenia z „urodzinami Hitlera” i typem, który w ramach składania wyjaśnień powiedział, że dostał 20 tysięcy zeta w reklamówce na organizację urodzin, to skojarzenia są słuszne. Choćby dlatego, że sprawa lewych faktur nie ruszyła z miejsca, zamiast tego prokuratura zajmuje się pierdołami. Jednakowoż tym, co sprawia, że absokurwalutnie nie wierzę w to, że sprawa wygląda tak, jak ją przedstawiają media rządowe (poza tym, że swoim nazwiskiem firmuje to Pereira) jest to, że gdybyśmy uprościli tę sprawę, to wyszło by na to, że Ryszard Brejza złożył doniesienie do prokuratury na swojego syna i swoją żonę. Nie wiem, jak wam, ale mnie się, kurwa, średnio chce w to wierzyć. Czy z tego wynika, że w Urzędzie Miejskim w Inowrocławiu nie działała żadna „komórka”, która zajmowała się pisaniem komentarzy w necie? Jakby wam to powiedzieć, zdziwiłbym się, gdyby nie działało tam coś takiego. Posłużę się anecdatą. Wyobraźmy sobie miasto nad akwenem.  Wyobraźmy sobie, że w mieście nad akwenem przewodniczący rady miejskiej wkurwiał wszystkich do tego stopnia, że radni się zmówili i złożono wniosek o odwołanie go. W mieście śmiga kilka portali lokalnych, ale tylko jeden z nich relacjonuje (na żywo) wszystkie sesje. Tak samo było w tej naszej wyobrażonej sytuacji. Przed sesją pojawiło się tylko kilka komentarzy (których autorzy wątpili w to, że przewodniczącego uda się odwołać). Wyobraźmy sobie, że w trakcie sesji przewodniczący został odwołany, i ani jeden fuck nie został dany w komentarzach pod relacją. A teraz wyobraźmy sobie swój całkowity brak zdziwienia faktem, że masowe spamowanie komentarzami zaczęło się pi razy oko pół godziny po tym, jak się sesja rady miejskiej skończyła (tak więc radni zdążyli się w międzyczasie dotaśtać do domów). Jeżeli takie rzeczy potrafią się dziać w wyimaginowanym mieście nad akwenem, to można bezpiecznie założyć, że podobnie rzecz się ma w innych (większych) miastach. Czy tego rodzaju działania są niezgodne z prawem? Co prawda nie jestem prawnikiem, ale się wypowiem: śmiem w to, kurwa, wątpić. Namawianie do głosowania na kogoś z sondzie internetowej (bo takie łamiące informacje „ujawniło” TVP) nie podpada pod żadne paragrafy. Warto również wspomnieć o tym, że spin rządowych mediów wypierdala się na tym, że to, co działo się w Ministerstwie Szczucia, podpadało pod paragrafy (co przyznawali, z bólem, symetryści). Szczytem, kurwa, wszystkiego było to, że w sprawie Inowrocławia wypowiedział się nie kto inny, jak Zbigniew Ziobro, który był niemożebnie oburzony tym, że: „Wykonujący te zadania byli opłacani z pieniędzy podatników”. Niech ktoś zatrzyma tę karuzelę, bo się porzygam. No chyba, że czegoś nie ogarniam i, na ten przykład, wyjebany wiceminister (ten od „małej Emi”) był wiceministrem w czynie społecznym i nie pobierał za to kasy. Jeżeli bowiem nie pracował za darmo, to coś mi, kurwa, mówi, że „wykonujący te zadania był opłacany z pieniędzy podatników”.


24 sierpnia w Zabrzu miał się odbyć „Marsz Równości”. Cudzysłów użyty z rozmysłem, albowiem była to prowokacja. Zacznę od końca, czyli od cytatu z artykułu traktującego o tym „Marszu”: „Marsz Równości w Zabrzu. Przyszedł sam organizator, wokół niego kilkudziesięciu policjantów
Na pochodzie pojawiło się też dwustu kiboli. Manifestacja budziła emocje już przed rozpoczęciem. Wszystko przez osobę organizatora, od którego odcięli się inicjatorzy Parady Równości w Warszawie.”. Nie pamiętam już, kiedy pojawiły się pierwsze informacje o tym, że w Zabrzu m się odbyć jakiś Marsz, ale bardzo szybko zaczęły się od niego odcinać polskie organizacje LGBT. Wieść o tym, że event w Zabrzu ma być prowokacją rozniosła się bardzo szybko. Efekt końcowy był taki, że pojawił się tam jedynie organizator i (co za całkowity brak niespodzianki) dwustu kiboli (którzy nawet skandowali hejty na organizatora). Wydawać by się mogło, że nikt nie ma wątpliwości odnośnie tego, że z tym eventem było coś nie tak, prawda? Dzień dobry, tu portal „Do rzeczy”: „Klapa Marszu Równości w Zabrzu. Media: Pojawił się jeden uczestnik” oraz: „Środowisko LGBT nie zmobilizowało się?”. Bycie prawicowcem to zajebista fucha (poza tym, że człowiek musi się przyzwyczaić do bycia chujem). Gdyby prowokacja w Zabrzu się udała i kibole zrobiliby zadymę, można by napisać o tym, że „ZNOWU ZADYMY NA MARSZU RÓWNOŚCI”. Prowokacja się nie udała, bo nikt nie przyszedł? Nic straconego, napiszemy, że to była frekwencyjna klapa, bo się środowiska LGBT nie zmobilizowały i chuj z tym, że o mobilizacji środowisk świadczy fakt, że nikt się tam, kurwa, nie pojawił, bo wszyscy wiedzieli, że to lipa. Pozwolę sobie zacytować kawałek wpisu Odważnego Lewaka, który bronił dobrego imienia Boo (Minsc będzie mu za to dozgonnie wdzięczny): „Nie dołożyć choć tyle staranności to nie jest przypadek. To celowe działanie.” Wydaje mi się, że tu nie chodziło o żaden Risercz Ziemkiewiczowski (choć przyznaję, że, dla zasady, wręczyłem „Do Rzeczy” Karnego Ziemkiewicza za chujowy research). Ziomki z „Do Rzeczy” doskonale wiedziały, że ten „Marsz” to lipa, ale przecież nikt nie płaci im za pisanie prawdy, nieprawdaż?


Niestety musimy się tu na momencik pochylić nad funkcjonariuszem Jędraszewskim (bardzo, ale to bardzo, kurwa, dużo kosztowało mnie powstrzymanie się od umieszczeniem imienia „Heinrich” przed jego nazwiskiem), który był łaskaw znowu się zrzygać. Tym razem, tłumacząc się ze swojej wypowiedzi o zarazie zadał następujące pytanie: „Jeśli ktoś walczy z zarazą, np. z epidemią dżumy czy cholery, to czy tym samym jest wrogiem tych, którzy na te choroby chorują i znajdują się w niebezpieczeństwie życia? Oczywiście, że nie”. Mam nadzieję, że Jędraszewski, który nie jest już najmłodszym człowiekiem, będzie żył długo. Na tyle długo, żeby mógł zobaczyć, czym dla Kościoła skończy się agitacja polityczna i stosowanie nazistowskiej retoryki. Nie, Prawo Godwina nie ma zastosowania w przypadku, w którym ktoś porównuje ludzi do dżumy. Owszem, polski Kościół to potężna instytucja, ale wiernych jej ostatnio nie przybywa, a to, co odpierdalają biskupi, raczej mało kogo (poza Sebix-prawicą) nie zachęci do uczestnictwa „we wspólnocie”. W pewnym momencie może się okazać, że część ludzi przestanie przymykać oczy na to, co się dzieje („no bo przecież nie wszyscy księża są chujami, są też dobrzy/etc./etc.”  i uzna, że nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem w obecnym kształcie. Żeby nie przedłużać, mam nadzieje, że Jędraszewski i ci, którzy go bronią, dożyją momentu, w którym pierwsze zadłużone kościoły pójdą pod młotek, amen.


Nie przepadam za autocytatami (bo choć jestem zarozumiałym chujem, to jednak wolę zachowywać pozory), ale tym razem muszę. W poprzednim Przeglądzie: „w trakcie kampanii w Wawie, kiedy okazywało się, że któryś z wywiadów poszedł nie po myśli człowieka z „biedniejszej rodziny”, to zawsze się znalazł jakiś uczynny internauta, który wyciągnął z całego wywiadu ten jeden fragment, w którym Jaki prezentował się dobrze i wrzucił go u siebie z odpowiednim komentarzem (zaś główny zainteresowany momentalnie to u siebie udostępniał).”  Dosłownie dzień po opublikowaniu tego Przeglądu, zadziałał dokładnie ten sam mechanizm. Patryk Jaki, który poszedł do TVN24 i usiłował kręcić spin „hurr durr farma trolli w Inowrocławiu”, wyjebał się tam, jak Konfederacja przed progiem wyborczym w trakcie wyborów do PE. Co było dalej? Pozwólcie, że oddam głos mojemu ukochanemu portalowi „wPolityce”, który uraczył me oczy artykułem o następującym tytule: „"Pozamiatał"; "Gratulacje za cierpliwość". Gorące KOMENTARZE po występie Jakiego w TVN24. Internauci krytykują Anitę Werner”. Teraz przygotujcie się na najmniejsze zdziwienie w swoim życiu, czyli na krótką listę internautów, którzy postanowili bronić Jakiego. Było tam influencerskie konto o nazwie „Arkadiusz Czerepach”, które w trakcie kampanii samorządowej zajmowało się robieniem (gigantyczych) zasięgów Jakiemu (cytując jakieś „hajlajty” z wywiadów i tłumacząc, że „zaorał”). Kolejne konto należało do Macieja Szoty (nie wiem, czy poprawnie odmieniłem nazwisko „Szota”), który w trakcie kampanii samorządowej (nie zgadniecie) wspierał Patryka Jakiego, w lipcu zaś został „akredytowanym asystentem parlamentarnym Patryka Jakiego”. Żeby zostać asystentem Jakiego, Szota musiał zrezygnować z zasiadania w Radzie Miejskiej Inowrocławia. Na stołku radnego zastąpił go pan, który się zwie Damian Polak. Czemu o nim wspominam? Bo on również był jednym z „internautów”, którzy bronili Jakiego po wpierdolu, który ów dostał w TVN24. Jedziemy dalej. Cytowano również wpis Katarzyny Stróżyk, która w trakcie kampanii robiła zasięgi Jakiemu, jako „niezależna internautka”, a potem (co za przypadek) wystartowała z list PiSu w wyborach do RM w Warszawie. Zacytowano również Oliwiera Kubickiego. Kim jest Pan Kubicki? Pozwolę sobie zacytować Wirtualne Media: „Były rzecznik komisji weryfikacyjnej i szef kampanii Patryka Jakiego zatrudniony w Banku Pekao”. Kolejny cytat pochodzi z trollkonta założonego w styczniu 2018, które bardzo szybko dorobiło się followa od Patryka Jakiego i Sebastiana Kalety (i wcale, ale to wcale nie wspierało Jakiego w trakcie kampanii wyborczej). Zaraz po publikacji artykułu, można było w nim przeczytać ćwit z troll konta „Immanuela Kant” (znane trollkonto z farmy Jenota [aka Dominik Tarczyński]), potem nastąpiła aktualizacja i ćwit Immanueli zniknął (ale nadal wisi tam screen ćwita). Po tym, jak wywalono wpis z tego konkretnego konta, wszystkie pozostałe cytaty „internautów” pochodzą od ludzi związanych z Patrykiem Jakim. Brawo wy!


Na deser zostawiłem wypowiedź Jędraszewskiego, który tym razem postanowił przypierdolić się do antypedofilskich standardów w edukacji seksualnej WHO. Bo wiecie, generalnie edukacja seksualna jest zła, albowiem: „w ten sposób próbuje się niszczyć małe, jeszcze przedszkolne dzieci. Odbierając im prostotę spojrzenia, czystość ich oczu i tę piękną postawę niewinności, która nas, starszych, tak często wzrusza”. Primo, gdybym był wierzący, to bym napisał „spłoń w piekle”. Ponieważ wierzący nie jestem, to secundo, WARA OD NASZYCH DZIECI. Tertio, ja wiem, że pewnie to już pisałem pierdylion razy, ale jeżeli ktoś (nadal) miał wątpliwości odnośnie tego, czemu Kościół tak bardzo się zaczął przypierdalać do mniejszości seksualnych, to hejty na WHO, powinny rozwiać te wątpliwości. Quatro: Ilekroć widzę/słyszę wypowiedzi, które sławią „niewinność”, „prostotę spojrzenia” (czasem bywa to „naturalna bariera wstydu”) tylekroć chce mi się rzygać, bo dokładnie te „mechanizmy” są pierwszą linią ochrony pedofilów. Czasem bowiem bywa tak, że dziecko nie powie nikomu o tym, że ktoś je wykorzystał, bo co prawda wie, że spotkała je krzywda, ale wstydzi się („naturalna bariera wstydu”) o tym komukolwiek powiedzieć. W innych przypadkach dziecko (szczególnie małe) po prostu nie wie, co się stało („niewinność” + „prostota spojrzenia”). I na tym poprzestanę, albowiem muszę iść po miednicę.


Źródła:


https://wpolityce.pl/polityka/394968-jacek-sasin-stanowczo-nie-bedzie-zywej-gotowki-dla-protestujacych-ci-ktorzy-mowia-abysmy-dali-te-pieniadze-niech-powiedza-komu-mamy-zabrac



https://wpolityce.pl/polityka/458681-szwedzki-minister-oskarza-polakow-odpowiada-beata-mazurek





https://dorzeczy.pl/kraj/112992/Co-trzeci-widz-TVN24-to-wyborca-PiS-To-badanie-moze-zaskoczyc.html





https://www.tvp.info/44308256/ziobro-o-farmie-trolli-w-inowroclawiu-wykonujacy-te-zadania-byli-oplacani-z-pieniedzy-podatnikow

https://wiadomosci.wp.pl/marsz-rownosci-w-zabrzu-przyszedl-sam-organizator-wokol-niego-kilkudziesieciu-policjantow-6417065883076737a













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz