sobota, 4 maja 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #50

Początek tego Przeglądu raczej nikogo nie zdziwi, albowiem sporo jest do napisania w kwestii strajku nauczycieli. Zacznę od kwestii najważniejszej, czyli tego, że strajk został zawieszony. Opinie na temat tego, czy stało się dobrze czy też źle, są podzielone (ale na nieco mniej równe części niż Darth Maul). Moim zdaniem decyzja o zawieszeniu strajku była słuszna. ODŁÓŻCIE TE WIDŁY I KAMIENIE I DAJCIE MI DOKOŃCZYĆ MYŚL. Po nastu dniach strajku widać było wyraźnie, że PiS ma wyjebane na strajkujących. Tęgie głowy z partii rządzącej uznały, że po prostu wezmą nauczycieli głodem, a całą resztę (klasyfikowanie/etc.) załatwią przy pomocy ustaw. Of korz, jakby się czegoś nie dało załatwić przy pomocy ustawy, to winą za to, co się stało, obarczono by strajkujących. W tym przypadku „im gorzej, tym lepiej” (bo można bardziej „nasrać” na nauczycieli). O tym, jak bardzo wyjebane miała partia rządząca na nauczycieli może zaświadczyć to, że „negocjacje” służyły tylko i wyłącznie temu, żeby można było Poprzedniczce Premiera Tysiąclecia kampanię do PE za darmo ogarnąć. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie tylko PPT usiłowała sobie na tym temacie robić kampanię, ale o tym rozpiszę się nieco dalej. Partia rządząca doskonale sobie zdawała sprawę z tego, że (wziąwszy pod rozwagę wysokość zarobków nauczycielskich) nauczyciele nie będą w stanie strajkować zbyt długo. Gdyby faktycznie zarabiano takie kokosy, jak nam mendia rządowe (i MEN) tłumaczyły, to nauczyciele mogliby się spokojnie przygotować finansowo do strajku i np. strajkować choćby i jebane dwa miesiące. Aczkolwiek w tym miejscu wchodzimy w kwestie gdybalnicze, bo gdyby władze wiedziały o tym, że nauczyciele mogą strajkować długo, to nie próbowały by ich „brać głodem”/etc. Czy z tego wszystkiego wynika, że pomysł zorganizowania strajku był bezsensowny? Absokurwalutnie nie. Nikt nie mógł założyć (i nikt nie zakładał, wystarczy pogrzebać za wcześniejszymi komentarzami „liderów opinii”), że PiS wszystko „obejdzie” ustawami. Owszem, wiadomo było, że zacznie się nagonka na kolejną „nadzwyczajną kastę” (no ale w końcu nauczyciele kiedyś uczyli sędziów, więc to wszystko się ładnie zazębia, co nie?), bo to jedyna forma „dialogu” obecnych władz ze środowiskami, które władzom „podpadną”.Ale tego, że PiS puści się poręczy aż tak bardzo, że będzie wolał grzebać w ustawach, przewidzieć się raczej nie dało. Najprawdopodobniej było tak, że wierchuszka najpierw nie wierzyła w to, że strajk się odbędzie, potem sobie wykoncypowała, że nawet jeśli, to w paru szkołach, a na samym końcu ktoś tam doszedł do wniosku, że chuj z nauczycielami, mamy Sejm, Senat i Prezydenta RP, to se, kurwa, jakoś poradzimy. Jednym z większych absurdów „okołostrajkowych” było to, że o ile hejty internetowe nie złamały nauczycieli, to władzy, która te hejty zleciła udało się (po raz, kurwa, pierdylionowy) doprowadzić opozycję do stanu zesrania się ze strachu. W efekcie czego poparcie opozycji (w tym antyPiSowskich liderów opinii) dla strajku bardzo szybko zamieniło się w budowanie narracji „no dobra, poprotestowaliście sobie, ale już przestańcie, bo poparcie wam spada, a najważniejsze jest odsunięcie PiSu od władzy”. Od czego by tu zacząć. Może od tego, że żadnemu z geniuszy nie przyszło do głowy, że owo poparcie mogło spaść, między innymi dlatego, że część antyPiSowskich liderów opinii zaczęła udzielać nauczycielom „porad”? Sprawa kolejna, liderzy opinii nie do końca ogarniają sondaże. Owszem, wzrósł odsetek osób, które są przeciwne strajkowi, ale słupek poparcia dla strajku pozostał praktycznie niezmieniony, zaś słupek „przeciwnych” wzrósł kosztem „niezdecydowanych” (w źródłach wrzucam linki do kilku sondaży, które przeprowadzano w różnych „momentach”). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że był jeden sondaż, z którego wynikało, że poparcie dla strajku było na poziomie 37% respondentów, ale zrobiono go przy pomocy Ariadny, więc z pewną taką dozą nieśmiałości do niego podchodzę (wszystkie inne sondaże, które się mnie udało znaleźć, wskazywały na to, że poparcie dla strajku to pi razy oko 45%). Tak sobie trochę dumałem nad tym, po chuj robić tyle sondaży na ten temat, ale bardzo szybko doszedłem do wniosku, że po to, żeby portale miały o czym pisać, ale to tylko dygresja. O tym, jak bardzo rząd ma wyjebane na nauczycieli świadczy oświatowy „okrągły stół”, na który zaproszono między innymi Janusza Korwin-Mikkego. Sam fakt zaproszenia tego indywiduum na taki event wypierdala skalę żenadometru. Bo to trochę tak, jakby na spotkanie z rezydentami rząd zaprosił Jerzego Ziębę. ZNP zapowiadało, że o ile rząd się nie ogarnie, to strajk może zostać „odwieszony” we wrześniu. Rząd zaś, non stop nawija o tym, że trzeba reformować oświatę bo „system jest niewydolny”. To jest, nawiasem mówiąc, też wyjątkowy idiotyzm. Mamy końcówkę kadencji, w trakcie której PiS grzebał przy oświacie, ale nikt nie wpadł na to, że „system jest niewydolny” i dopiero strajk nauczycieli sprawił, że rządowi geniusze się nad tym pochylili. Gdybym miał gdybać, to bym napisał, że zamysł był chyba taki, że suwerenowi chciano tak bardzo obrzydzić nauczycieli, żeby suweren potem ochoczo poparł dowolną reformę, która miałaby służyć przeczołganiu belfrów. Średnio się to udało. Tym niemniej, gdyby doszło do jakiegoś fuckupu z maturami, sytuacja mogłaby wyglądać nieco inaczej. Z tego by wynikało, że strajk został zawieszony w odpowiednim momencie. No ale, jak to zaznaczyłem, to tylko moje gdybanie. Taka myśl mnie naszła na sam koniec niniejszego kawałka Przeglądu, że poparcie dla nauczycieli może wzrosnąć, jak we wrześniu rodzice będą się mogli przekonać o tym, jaką skale mają zniszczenia, których dokonał w szkolnictwie huragan „Anna” (podwójny rocznik idzie do liceum i te sprawy).


Ponieważ wątek strajkowy się mi był rozrósł uznałem, że trzeba go podzielić. W tym kawałku Przeglądu pochylimy się nad hejtami na nauczycieli. Rządowa machina propagandowa już wcześniej nie grzeszyła subtelnością, ale to, co się działo w kontekście strajku nauczycieli, to było przeskoczenie Rubikonu na rekinie. O tym, że prawie każdy prawicowy ćwiterowicz miał w rodzinie nauczyciela, który nie strajkował, bo „nie chciał brać dzieci za zakładników, a poza tym nauczyciel powinien się żywić powołaniem”, już pisałem. Gdybym był paskowym w „Wiadomościach”, to bym napisał, że „prawicę popierdoliło”. Otóż komentarze, przy pomocy których straszono suwerena nauczycielami, zaczęły się mnożyć szybciej niż wirus odry u dziecka antyszczepionkowców. I tak oto powstał tekst „moja kuzynka wróciła zapłakana ze szkoły”, który zrobił zawrotną karierę w internetach. Jeżeli ktoś miał wątpliwości w zakresie tego, czy nasze władze bawią się w astroturfing, to powinien wytłumaczyć tym wątpliwościom, że pora spierdalać (no bo może akurat ktoś przeleżał ostatnie 3 lata pod lodem). Nie ma, kurwa, bowiem takiej możliwości, żeby ktoś to kretyństwo wymyślił tak sam z siebie, bez żadnego trybu. Potem było jeszcze bardziej spektakularnie, bo do hejtów na nauczycieli wtrącił się nie kto inny, jak „Flaszka” Głódź, który jest personifikacją ołtarza w Licheniu (względnie, złotym golemem). Co miał do powiedzenia na temat strajku nauczycieli ów purpurat? Otóż strajk był zły, bo: „Skrzywdzono wrażliwość, idealizm, zaufanie ludzi młodych, dzieci i młodzieży”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że kiedy w Dużym Formacie pojawił się artykuł o prałacie Jankowskim, Głódź (w trakcie pasterki) podziękował kapłanom za posługę: „Przełamuję się opłatkiem z kapłanami naszej gdańskiej archidiecezji. (...)Dziękuję za(...)wasz hart ducha, kiedy wasza godność kapłańska – zarówno żyjących, jak i zmarłych – przez środowiska wrogie Kościołowi stawiana jest pod pręgierzem oskarżeń, zarzutów, pomówień. Na wyrost, na oślep, dla medialnego efektu”. Najwyraźniej, zdaniem purpurata, kilka dni wolnego w trakcie strajku nauczycieli, to dla dziecka większa trauma niż gwałt. Ciekawi mnie jedynie to, czy ten, kto zdecydował, że „Flaszka” ma mówić o krzywdzeniu dzieci, był pijany, czy też wiedział o tym, że „Głódź” bronił Jankowskiego, ale miał na to wyjebane. Kiedy już wydawało się, że nic głupszego nie da się powiedzieć, na scenę wszedł Patryk Jaki, cały na biało (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się od dowcipu o paskach na dresie, proszę to uszanować) i stwierdził, że jak się nauczyciele ustawili w szpaler i hejtowali łamistrajków, to byli jak Wermacht. Takie sytuacje się zdarzają, jak ktoś nie ma pomysłu na kampanię, usiłuje się podczepić pod jakiś „medialny” temat, żeby sobie trochę balon wizerunkowy podpompować i jest przyzwyczajony do tego, że wyznawcy mu wybaczą bardzo wiele. Jaki nie przewidział jednakże skali backlashu i bardzo szybko się ze swoich słów wycofał. Nie byłby jednakże sobą, gdyby przy okazji nie zaczął ściemniać. „Ja porównałem zachowanie, upokarzanie innych szpalerami. To porównanie było złe, ja się z tego wycofuję – mówił. Przepraszam, zgoda, to było słowo za dużo – dołożył, dopytywany przez dziennikarza”. Jak było z tym „słowem za dużo”? Kiedy Jaki jebnął jak KORWiN w próg wyborczy, że te szpalery to tak, jak Wehrmacht. Doszło między nim a Beatą Lubecką do następującej wymiany zdań:
- Przesadził pan. Nie można porównywać tego do Wehrmachtu… - stwierdza Beata Lubecka.
- Dlaczego? To jest upokarzanie ludzi, ostracyzm. Dla mnie osobiście jest to nie do zaakceptowania. Osoby, które zrobiły ten szpaler nigdy nie powinny być nauczycielami – uznał wiceminister sprawiedliwości.
- To była zbrodnicza formacja. Przesadził pan - zauważa prowadząca.
- Wehrmacht? Przecież to była regularna armia niemiecka.

Tak więc, gołym okiem widać, że słów, które nie powinny paść było znacznie więcej. O porażającej wiedzy historycznej Patryka jakiego świadczy fakt, iż nawet nie wie o tym, że Wehrmacht brał udział w zbrodniach wojennych (poza własnymi „akcjami” wspomagał, między innymi, Einsatzgruppen). Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że to niezły fuckup, jak na kogoś kto szczyci się tym, że był “pomysłodawcą i przewodniczącym komitetu obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej mającej na celu zwiększenie liczby obowiązkowych lekcji historii w szkołach ponadgimnazjalnych”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem napiszę jedynie, że to po prostu chichot historii.


W trakcie trwania strajku nauczycielskiego, TVP przeprowadziło śledztwo dziennikarskie (najprawdopodobniej połączone z wcieleniówką). Dzięki śledztwu udało się uzyskać materiały na bardzo wysokim poziomie (tzn. na takim, do którego TVP nas przyzwyczaiło). Żeby niczego nie uronić, zacytuję wam cały lead artykułu: “Po raz kolejny dużą popularność w mediach społecznościowych zyskał żart ukazujący łatwowierność części sympatyków opozycji. Turecka aktorka jako jedna z osób z zagranicy bacznie obserwuje sytuację polskich nauczycieli!” – napisał internauta na jednej z anty-PiS-owskich grup na Facebooku. Obok krytykujących obecną władzę słów zamieścił zdjęcie kobiety z podpisem „wspieram nauczycieli!”. Jak się jednak okazuje, na fotografii widnieje znana aktorka porno.  Domyślam się, że pracownicy TVP spędzili długie godziny na researchu, żeby upewnić sie, że kobieta ze zdjęcia jest aktorką porno. No więc widzicie, hehehe, jaka ta opozycja jest naiwna! Wierzy we wszystko, co zobaczy w internecie. Byłaby wielka szkoda, gdyby okazało się, że zwolennicy PiSu i jeden z posłów tejże formacji (syn Ryszarda Czarneckiego) nabrali się na twitterowy wpis, w którym stało, że W. Biały nie popiera strajku nauczycieli, który to wpis był opatrzony portretem bohatera serialu “Breaking Bad”, granego przez Bryana Cranstona. Niestety, dziennikarze śledczy z mendiów narodowych, nie napisali artykułu na ten drugi temat. Przyznam, że zdziwiło mnie trochę to, że prawicowe tuzy (of korz, te od których nie mam bana) rozrzucają tego Waltera White'a po internetach. Wystarczyło kliknąć moje konto, żeby się zorientować, że coś jest nie tak, no ale, jak się dostało prikaz, żeby pompować przekaz “nie wszyscy nauczyciele strajkują”, to brakowało czasu na takie drobnostki.

UWAGA! Artykuł sponsorwany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Wybory do Parlamentu Europejskiego za pasem, tak więc z przyjemnością się popastwię nad kampanią partii rządzącej. Czemu akurat nad ich kampanią? Albowiem polityków tej formacji cechuje zajebista zarozumiałość i ponadprzeciętna wiara w ich siłę sprawczą. W tym ostatnim przypadku ryba popsuła (czas przeszły bardzo dokonany) się od głowy, bo przecież Prezes Polski dawno temu już zapowiedział, że jego znajomy prawnik będzie pisał nowe traktaty unijne. Tego nie dało się przeskoczyć nawet wpierdolem 27:1 (choć był on spektakularny). Zaś fakt, że żaden z dyżurnych mediaworkerów/polityków, którzy zazwyczaj tłumaczą “Co Prezes Miał Na Myśli” nie sprostował tego kretynizmu sugeruje, że członkowie partii rządzącej w ten idiotyzm uwierzyli. Skoro zaś już jesteśmy przy temacie idiotyzmów, to nie tak dawno temu Prezes Polski obiecał “dopłaty do krów i świń”. Nie, nie chodzi o to, że dopłaty unijne są idiotyzmem, ale o to, że obietnica owa padła na kilka dni przed planowanym rozpoczęciem strajku nauczycielskiego. Osobną kwestia jest to, że z tymi dopłatami to jest tak, że trzeba je najpierw z UE wyciągnąć, a biorąc pod rozwagę to, w jaki sposób PiS prowadzi negocjacje z Unią, można bezpiecznie założyć, że te negocjacje nie będą przypominały zabawy w “połącz kropki”. Ciekawostką jest to, że negocjowaniem (o ile, rzecz jasna, jakiekolwiek negocjacje są/będą prowadzone) zajmuje się Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, tak więc kwestia ta ma zerowy związek z eurowyborami. Kolejna sprawa, to przeświadczenie członków PiSu, że jeżeli uda się im wygrać eurowybory, to (uwaga załączam Capslocka) NA PEWNO BĘDĄ MIELI DECYDUJĄCY WPŁYW NA UNIĘ. Stoi to co prawda w sprzeczności z tym, że Prezes już teraz chciał zmieniać traktaty (kurwa, nadal nie mogę uwierzyć w to, że ktoś był skłonny uwierzyć w to, że Żoliborski Strateg pstryknie palcami, a UE powie “nie no, dawaj te traktaty!”). Dzisiaj Europejska Partia Ludowa ma 275 europosłów, a partia Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy 76. Nawet jeżeli nastąpi jakieś tąpnięcie w EPL, a EKR będzie miał po wyborach więcej członków, to nie chce mi się wierzyć w to, że EKR wyskoczy przed EPL. Warto w tym miejscu zauważyć, że w EKR są również europosłowie z Wielkiej Brytanii (a z jej członkostwem w UE może być bardzo różnie, niezależnie od tego ile jeszcze potrwa Brexitowanie). Jeżeli ktoś jest fanem wisielczego humoru, to powinien sobie często imaginować sytuacje, w których  Joachim Brudziński albo Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia (albo inna Anna Zalewska/Waszczykowski/etc.) usiłują cokolwiek negocjować zasiadając w UE. Obstawiam, że będą tam atrakcją porównywalną z JKM. Różnica będzie polegać na tym, że o ile JKM bredził o Hitlerze, to członkowie PiS będą opowiadać o wstawaniu z kolan. Jeżeli komuś się wydaje, że to nieco zbyt ostra ocena, to przypominam, że wpierdol 27:1 sam się nie zrobił. To była ciężka praca Poprzedniczki Premiera Tysiąclecia i Tommy'ego Wiseau dyplomacji (aka Witold Waszczykowski). Przecież oni byli święcie przekonani, że uda im się upierdolić kandydaturę Tuska (a może nawet wepchnąć na jego miejsce Saryusz-Wolskiego). Cebulą na torcie kandydatów Zjednoczonej Prawicy jest mój ulubiony wiceminister sprawiedliwości, który nie ogarnia Parlamentu Europejskiego tak bardzo, że opowiada o tym, że: “Chciałby, żeby urzędnicy europejscy nie bali się sięgać do dziedzictwa europejskiego, nie bali się o nim mówić, bo tak długo jak do niego sięgali, tak długo Europa bardzo prężnie się rozwijała gospodarczo” a potem hurr durr, teraz dużo piniendzy idzie na LGBT (ale, of korz, żadnych kwot nie podał, bo wtedy można by je było z czymś zestawić, a tego byśmy nie chcieli), a one walczą z Kościołem/etc. Polecam tę krótką wypowiedź, bo to szczere złoto. Tzn. Jaki mówi, mówi i mówi, i wynika z tego tylko tyle, że Europa się rozwija wolniej “bo geje walczą z Kościołem”. Swoją drogą, zastanawiam się nad tym, czy Jaki dostanie się do PE. Jak się popatrzy na wyniki wyborów do PE z 2014 to wychodzi na to, że PiS powinien mieć w 2019 jakieś 4 mandaty (po zsumowaniu głosów PiS, Gowinoidów i Ziobroidów wychodzi 48.66% , tak więc raczej sporo). Patryk Jaki ma 3-kę i jest raczej rozpoznawalny. Tym niemniej, nie wiadomo, jak okręg zareaguje na spadochroniarza, który parę miesięcy wcześniej chciał być prezydentem Warszawy. Gdyby Jaki nie dostał się do PE (powiedzmy sobie szczerze, jest to raczej mało prawdopodobne), to musiałby niebawem ogarnąć sobie kolejną kampanię, a nie wiadomo gdzie tym razem by go partia zesłała (i komu musiałby kibicować).


W Przeglądzie nie może zabraknąć wątków archeologicznych, tak więc przedstawiam wam artykuł z początku kwietnia. Zacytuję sam lead, bo on jest mocno selfexplanatory: “Opinia prawna Krystyny Pawłowicz przyczyniła się do skazania byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego na więzienie — wynika z akt sądowych, które przeanalizował Onet. Chodzi o głośną sprawę przekroczenia uprawnień podczas operacji CBA przeciwko Andrzejowi Lepperowi, za co Kamiński usłyszał wyrok 3 lat więzienia.”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to napisałbym, że nie trzeba było jakoś specjalnie dużo akt analizować, bo w materiale TVN (30-03-2015) stoi, że w tej sprawie dość istotna była ekspertyza Krystyny Pawłowicz. Ciekaw jestem, w jaki sposób Pawłowicz (i jej wyznawcy) “łączą wątki”. No bo, hurr durr, źli sędziowie skazali Mariusza Kamińskiego, ale przeca sędzia oparł się na jej ekspertyzie. Jestem się w stanie założyć o wiele, że gdyby ekspertyzę napisał ktoś inny (np. jakiś prawnik związany z Platformą), to rozjazgotano by się w temacie tego, jak to czerwona zaraza Kryształowego Człowieka (nie mylić z Walterem White) pomogła skazać. Gdybyśmy mieli w Polsce dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia, to ktoś już dawno zapytałby Krystyny Pawłowicz, co sądzi na temat ułaskawienia Mariusza Kamińskiego. Owszem byłoby sporo darcia ryja, ale musiałaby się jakoś odnieść do tego, że jej partia (hehehe, “Prawo i Sprawiedliwość”) miała w dupie jej ekspertyzę. 


Polskiej odpowiedzi na Latający Cyrk Monty Pythona, czyli IPN-owi, przydarzył się w marcu fuckup sporych rozmiarów. Rajsa “Burego” nikomu nie trzeba przedstawiać. Acz na wypadek gdyby, to w telegraficznym skrócie, oddział tego przyjemniaczka zajmował się mordowaniem ludności cywilnej. I w tym momencie (tzn. w marcu) wchodzi IPN, cały na biało (wiem, że ten żart już był, ale za moment się przekonacie, że tutaj też pasował) i oznajmia, że w sumie to gówno prawda i że wcześniejsze ustalenia (ludobójstwo i te sprawy) “nie odpowiadają stanowi faktycznemu”. Autorzy oświadczenia dowodzili: “uważamy, że „Bury” nie działał z zamiarem zniszczenia (ani w całości, ani w części) społeczności białoruskiej lub też społeczności prawosławnej zamieszkałej na terenie Polski w jej obecnych granicach. Miał przecież możliwości, by puścić z dymem nie pięć, ale znacznie więcej wiosek białoruskich w powiecie Bielsk Podlaski.” Tego się, kurwa, nie da ogarnąć. Ciekawym, czy autorzy tego rzygu zdają sobie sprawę z tego, że w ten sposób można by było “wybronić” dosłownie każdą zbrodnie. Rosyjscy propagandyści mogliby tłumaczyć, że NKWD mogło zabić znacznie więcej oficerów niż ci, których rozstrzelano w Katyniu, więc nie ma mowy o żadnej zbrodni ludobójstwa/etc. Co zrozumiałe, oświadczenie wywołało gównoburzę, w tym dyplomatyczną, bo polski ambasador został wezwany do białoruskiego MSZ. Wydawać by się mogło, że sytuacja nie mogła się okazać bardziej pojebana nieprawdaż? I w tym momencie wchodzi IPN, cały na biało i publikuje oświadczenie w sprawie oświadczenia (wierzcie mi, chciałbym żartować), pod koniec którego stoi, że (będzie dłuższy kawałek, ale inaczej się nie da): “Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu nie prowadzi żadnego nowego postępowania w odniesieniu do śledztwa S 28/02/Zi, zamkniętego w 2005 roku.  Jakkolwiek autorzy tych publikacji polemizują z jego ustaleniami, ich badania nie mają mocy prawnej i nie wpływają na jego wynik. Wolność badań naukowych pozwala historykom na odnoszenie się do ustaleń śledztwa, a nawet ich kwestionowanie. Jednocześnie żadne interpretacje naukowe, nawet dalece rozmijające się z sentencją umorzenia śledztwa, nie mogą zmieniać decyzji prokuratora. Takiej ewentualnej zmiany dokonać może wyłącznie niezależny w swoich decyzjach od Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej prokurator, jedynie po ewentualnym wznowieniu śledztwa. Zawarte w poprzednim komunikacie sformułowania nie wyrażają intencji wznowienia śledztwa.” O co więc, kurwa, chodziło? O pieniądze. Ktoś po prostu uznał, że warto by było jakoś wypromować biografię “Burego” i postanowił użyć do tego celu IPN-u (tytułu książki nie podaje z premedytacją). Pomysłowy Dobromir musiał dostać zielone światło od szefów, bo po pierwsze, włos mu z głowy nie spadł za to co odjebał, a po drugie IPN czekał dziesięć dni z odniesieniem się do całej sprawy. 


Jeżeli wydaje się wam, że nie dało się niczego bardziej zjebać, to wyobraźcie sobie, że podchodzi do was IPN i mówi “potrzymajcie mnie piwo”. Ja się przyznam bez bicia, że choć trochę (“trochę” jest w tym zdaniu kluczowe) się historią interesuję, to nad historią stanu wojennego się raczej nie pochylałem. Tak więc ów stan wojenny kojarzył mi się głównie z dwoma nazwiskami: Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jak się mi rzucił w oczy artykuł, w którym stało, że ich bliskim współpracownikiem był generał Michał Janiszewski, to jakoś specjalnie zszokowany nie byłem. Tak się bowiem składa, że jestem świadomy tego, że Jaruzelski z Kiszczakiem nie wprowadzili stanu wojennego we dwóch i ludzi, którzy z nimi współpracowali musiało być raczej sporo. Kiedy 17 kwietnia 2007 prokuratorzy pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej zakończyli śledztwo przeciwko autorom stanu wojennego, akt oskarżenia nie objął generała Janiszewskiego, bo ów był już martwy. Co ciekawe, generał się faktem swojej śmierci specjalnie nie przejął i żył jeszcze 9 lat. Jeżeli w tym momencie zaczęliście się zastanawiać, czy przypadkiem się za bardzo nie nagmyzowałem przed rozpoczęciem pisania Przeglądu, to śpieszę z wyjaśnieniami. To nie mnie pojebało, tylko IPN. Instytut Pamięci Narodowej uznał bowiem, że generał Janiszewski nie żyje. Sławomir Cenckiewicz usiłował klarować, że to po prostu wina IPN-owskich prokuratorów z Katowic, ale, eufemizując, niespecjalnie mnie to, kurwa, przekonuje. Załóżmy bowiem, że Cenckiewicz ma racje i że winę za to co się stało ponosi jeden konkretny prokurator i ewentualnie paru jego najbliższych ziomków (albo nawet niech to będzie cały pion śledczy w IPN). Przecież nie było tak, że przez te 10 lat nikt się nie zorientował, że ten generał żyje. Sam Cenckiewicz zaczął swój wywód: “Mam przed sobą obszerny biogram generała dywizji Michała Janiszewskiego opracowany i zamieszczony w książce Janusza Królikowskiego „Generałowie i admirałowie Wojska Polskiego 1943–1990” (Toruń 2010). Na końcu znamienna i krótka informacja: „mieszka w Konstancinie k. Warszawy”, która dzisiaj nabiera wyjątkowego znaczenia. Otóż to, co dla historyków interesujących się elitą LWP było oczywiste, dla śledczych z IPN w Katowicach już takie nie było.” Z tego by wynikało, że historycy interesujący się elitą LWP (w tym Cenckiewicz) doskonale sobie zdawali sprawę z tego, że Janiszewski żyje, ale nic z tym, kurwa, nie zrobili, a przecież wystarczyło poinformować o tym media. Pewnie was to wyznanie nie zaskoczy, ale jestem organicznie wręcz uczulony na wszelkiej maści teorie spiskowe (JET FUEL CAN'T MELT THE STEEL BEAMS!). Jednakowoż nie jestem w stanie uwierzyć w to, że absolutnie nikomu nie przyszło do głowy ustalenie tego, czemu jeden z członków WRON nie został objęty aktem oskarżenia. Jest to szczególnie zabawne w przypadku Cenckiewicza, który był na tyle drobiazgowym tropicielem, że potrafił się zapalić do roboty nawet wtedy, gdy poprosił go o to jakiś dron dobrej zmiany (który zasugerował, że Tommy Wiseau dyplomacji się kształcił w nieodpowiednim miejscu). Aczkolwiek, może ta bierność Cenckiewicza wzięła się stąd, że nikt mu na Twitterze nie zwrócił uwagi na to, że Janiszewski żyje. Generałowi zmarło się na początku lutego w 2016, a Cenckiewicz założył konto w czerwcu 2015, tak więc John Bingham (taki nick miał jegomość, który prosił Cenckiewicza o prześwietlenie Waszczykowskiego [który to jegomość najprawdopodobniej miał jakieś powiązania ze służbami – patrz źródła]), nie miał zbyt wiele czasu i mógł się po prostu nie wyrobić. Jeżeli zaczęliście odnosić wrażenie, że coś z tą sprawą generała jest “nie tak”, to zapnijcie pasy. Krzysztof Brejza wynorał oficjalny biogram Barbary Skrzypek (aka ”Pani Basia” z "Ucha Prezesa”), która jest jedną z najbliższych współpracownic Prezesa Polski i (według ustaleń GW) zarabia około 10 tysięcy miesięcznie. Z biogramu: „wynika, że popularna "pani Basia" była sekretarką generała Janiszewskiego - najpierw jako szefa Urzędu Rady Ministrów, a następnie szefa Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego.” Brejza, opowiadając o „Pani Basi” przypomniał również o tym, że koło Macierewicza kręci się Kazimierz Bartosik. Kim jest ów jegomość? „Bartosik trafił do elitarnego oddziału WSW, który obsługiwał najważniejsze postaci PRL. Jak sprawdziliśmy w kilku niezależnych źródłach, w drugiej połowie lat 80. i na początku lat 90. był zaufanym kierowcą "szarej eminencji" Polski Ludowej, czyli generała Michała Janiszewskiego”. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Mnie naprawdę nie obchodzi to, co kto robił za PRL-u (o ile nie zajmował się łamaniem palców opozycjonistom/etc./etc.). Tym niemniej, nieco, kurwa, dziwną znajduję sytuacje, w której ludzie z otoczenia Janiszewskiego dostają robotę w partii, która twierdzi, że jest „antykomunistyczna”, zaś sam generał zostaje „uznany za zmarłego”, (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że działo się to za poprzednich rządów Prawa i Sprawiedliwości). Rozumiem doskonale, że w historii zdarzają się zajebiste zbiegi okoliczności np. takie, jak mój ulubiony: „Jednym z kucharzy Rasputina podczas pierwszej wojny światowej był szef kuchni z luksusowego hotelu Astoria, po rewolucji gotujący dla Lenina i Stalina. Nazywał się Spiridon Putin i był dziadkiem prezydenta Władimira Putina”, ale w przypadku generała Janiszewskiego tych zbiegów okoliczności jest nieco zbyt dużo.


Skoro zaś już poruszyłem temat zbiegów okoliczności, to trzeba (po raz pierdylionowy) wrócić do Fundacji Otwarty Dialog, której to fundacji zarzucano już prawie wszystko, łącznie z próbą zorganizowania zbrojnego przewrotu w Polsce. Ta konkretna narracja była przejawem wyjątkowego skurwysyństwa. FOD dostarczał Ukraińcom walczącym z Zielonymi Ludzikami kamizelki kuloodporne. Ujmując rzecz innymi słowy – FOD ratował ludziom życie. Pracownicy mendiów narodowych mieli to w dupie, bo dla nich liczyło się tylko i wyłącznie to, że dzięki temu, że fundacja miała koncesję na handel bronią (bez niej nie dało się wywozić z kraju kamizelek kuloodpornych), można było spiąć narrację „puczową”. TVP przegięło wtedy tak bardzo, że wkurwił się na nich funfel Pereiry i Wildsteina, Wojciech Mucha. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jego wkurw nie miał absolutnie żadnego znaczenia (nie pojawiło się bowiem ani jedno sprostowanie), zaś sam redaktor Wojciech nadal pracuje w Gazecie Polskiej. FOD był atakowany również przez „Sieci”, które zrzygały się na fundację w artykule pt. „Brudna kasa na polski majdan”, w którym to artykule usiłowano wytłumaczyć, dlaczego decyzja polskich władz o tym, żeby Ludmiłę Kozłowską wpisać do SIS i uniemożliwić jej wjazd do UE jest słuszna. Ponieważ kraje UE olały decyzję polskich władz (Kozłowska ma 5-letnia wizę belgijską, a poza tym odwiedziła kilka krajów europejskich [już po tym, jak polskie władze chciały ją „zbanować”]), można bezpiecznie założyć, że wszelkie „ustalenia” rządowych mediów były cokolwiek niepoważne. Jestem się w stanie założyć, że służby krajów UE straciły trochę czasu na analizowanie tego artykułu, za co są pewnie wybitnie wdzięczne polskim władzom. Nieco później jakiś ukraiński portal-krzak opisał, jak to SBU prowadzi śledztwo w sprawie Kozłowskiej. Momentalnie podchwyciły to polskie media rządowe, które (co zrozumiałe) nie sprawdzając absolutnie niczego, zaczęły grzać temat. Potem informacje sprawdził Onet i okazało się, że (co za szok), na Ukrainie nikt nie prowadzi żadnego śledztwa w sprawie Kozłowskiej. Nikogo chyba nie zdziwi to, że media rządowe (z TVP na czele) nie sprostowały informacji. Tym niemniej już nawet ciężki dzban powinien się zorientować, że komuś bardzo zależy na dyskredytacji FOD i że należy ze sporą dozą nieufności podchodzić do kolejnych rewelacji. Tak więc, kiedy polskie media obiegł news „The Sunday Times”: Fundacja Otwarty Dialog była zaangażowana w pranie brudnych pieniędzy”, po prostu poczekałem na to, co będzie dalej. Jakby to powiedział klasyk „a jednak, warto było”. W przysłowiowym międzyczasie obserwowałem co wyczyniali Bardzo Ważni Ludzie. Twitterową sekundę po tym, jak objawił się news o praniu pieniędzy, swoje trzy grosze postanowił wtrącić minister Brudziński: „Hej,hej obrońcy „europejsko-kazachskich” cwaniaczków od „wyłączenia rzadu” ,wiecie już,że jesteście поле́зный идиот? Wiecie,że grudniowy „cud zmartwychwstania” pana D. i świeczki z Rossmanna to wszystko za praną,brudną kasę? Lusia i jej tolerancyjny mąż raczej Nobla nie dostaną.”. Nieco później wypowiedział się Tommy Wiseau dyplomacji: „Witold Waszczykowski komentuje sprawę FOD i Kozlovskiej: Tego typu agentura wpływu nie powinna być przyjmowana”. Kluczowe z powyższych wypowiedzi są dwa fragmenty: pożyteczni idioci i agentura wpływu. Pierwszym medium, które pochyliło się nad artykułem o praniu pieniędzy była Wirtualna Polska, która opublikowała artykuł, w którym stało, że tekst z „The Sunday Times” opiera się na ustaleniach komisji mołdawskiego parlamentu (którym, de facto, steruje oligarcha Vladimir Plahotniuc). Na czym opierały się ustalenia owej komisji? Na artykułach z „wPolityce” (obstawiam, że również na tym z „Sieci”), oraz na zdebunkowanym artykule z ukraińskiego portalu-krzaka. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że mołdawski raport pojawił się w Sierpniu 2018 (czyli zaraz po tym, jak Kozłowska dostała bana od polskich władz, a „Sieci” wydaliły z siebie artykuł o „brudnej kasie”). Niestety, nie mogę jeszcze zatrzymać karuzeli śmiechu, bo dzień później do akcji wkroczył Onet i dorzucił kolejną porcję faktów. Autorami artykułu byli dwaj jegomoście (żaden z nich nie był pracownikiem „The Sunday Times”), z których jeden, Carlos Alba, jest właścicielem agencji PR (wcześniej był dziennikarzem), który oburzył się na Onet za to, że portal ów „bada jego przeszłość”. Drugi autor, Jordan Ryan, podaje się za dziennikarza śledczego (ale, według ustaleń Onetu, jego związek z dziennikarstwem śledczym ogranicza się do „podawania się za”), a wcześniej współpracował z portalami wspierającymi Brexit. Na samym końcu onetowego tekstu możemy przeczytać, że: „Niedługo przed ukazaniem się tego artykułu Carlos Alba przesłał do przedstawiciela FOD e-maila, w którym prosi o nieatakowanie go w mediach społecznościowych. W e-mailu Alba tłumaczy, że od kiedy został zredukowany, trudno mu utrzymać się z dziennikarstwa niezależnego, więc dorabia sobie, wykonując prywatne prace komercyjne.”. Tak sobie dumam, że gdyby pan Alba napisał artykuł opierając się na faktach, to raczej nie robiłby takiej szopki z prośbami o „nieatakownie go”, nieprawdaż? Jego reakcja sugeruje, że chyba tak do końca nie wiedział, jakie efekty może mieć jego artykuł. Z ustaleń Onetu wynika, że Alba nigdy nie zajmował się tematyką Europy Wschodniej, a dzwoniąc do FOD z pytaniami, pomylił nazwę organizacji. Pytania, które zadawał sugerowały, że nie ma pojęcia o co tak właściwie pyta. Biorąc to pod rozwagę, można bezpiecznie założyć, że każdy kto formułuje jakieś skrajne opinie na podstawie tegoż artykułu, jest w najlepszym wypadku pożytecznym idiotą, a w najgorszym agenturą wpływu, nieprawdaż?


W trakcie pisania niniejszego tekstu uznałem, że FOD również podzielę na dwa osobne kawałki. W tym kawałku pochylimy się nad nieco inną problematyką. Gdyby ten kawałek miał mieć jakikolwiek tytuł byłoby nim „Szybkie pytanie, co do kurwy?”. Zastanawiałem się nad tym, co się stanie po artykule na Onecie. Tzn. nie zakładałem, że ktokolwiek zdobędzie się na jakiekurwakolwiek sprostowanie, albo follow up (Brudziński ma długą historię wrzucania fejków na swoje konto, więc pewnie nie chciałby sobie psuć dobrej opinii przeprosinami), ale wydawało mi się, że po debunku hejtujący FOD politycy i mediaworkerzy trochę zbastują. Wcześniej wyglądało to właśnie w ten sposób. Tzn. pojawiał się np. artykuł o „śledztwie SBU” i temat co prawda grzano, ale po tym, jak Onet wjechał z debunkiem, nastąpiło, że tak to ujmę „wyciszenie”. Owszem, fake newsy nadal wiszą na portalach, ale zaprzestano grzania tematu. Co się zaś tyczy tego, że nikt nie usuwa fake newsów, to czasem wygląda to dość komicznie (acz, znowuż, jest to humor wisielczy). Jak już wcześniej wspomniałem, na WP pojawił się artykuł, w z którego wynikało, że ustalenia „The Sunday Times” są trochę nie ten tego. Pod koniec tegoż artykułu możemy znaleźć link do innego. Wiecie do którego? Tak zgadliście, do artykułu o tym, że „SBU prowadzi śledztwo w sprawie Kozłowskiej”. No ale to tylko dygresja. Wróćmy do meritum. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jesteśmy w aż tak czarnej dupie, jeżeli chodzi o fake newsy. Po raz kolejny w niniejszym Przeglądzie pojawi się Patryk Jaki. Dwa dni po tym, jak polskie media zaczęły się podniecać artykułem „The Sunday Times”, Patryk Jaki postanowił wykorzystać temat do politycznej napierdalanki i poświęcił temuż tematowi konferencję prasową: „Patryk Jaki pyta Różę Thun o powiązania z Fundacją Otwarty Dialog. "Czy świadomie wspierała rosyjską agenturę?" To, że Patryk Jaki bawi się w rozpowszechnianie fejków, nie dziwi mnie w najmniejszym stopniu. Nie zaskoczyło mnie nawet to, że media, które rozpowszechniały tę „odezwę” nie zapoznały się z artykułem na Onecie. W efekcie czego rozpowszechniały wrzutkę Jakiego: „Brytyjskie media twierdzą, że FOD to rosyjska agentura, Różo Thun, tłumacz się”. Nie zdziwiło mnie również to, że Jaki domagał się „debaty” z Różą Thun (of korz, debata miała się odnosić do jej „powiązań”). Co mnie w takim razie zaskoczyło?  Reakcja Róży Thun, która zaczęła się wypierać jakichkolwiek związków z Fundacja Otwarty Dialog. I znowuż, wiem, że europoseł może nie mieć czasu na to, żeby sprawdzać własnoręcznie każdą informacje, ale, do kurwy nędzy, przed wystosowaniem oświadczenia (czy co się tam z oświadczeniami robi), ktoś powinien sprawdzić, czy aby na pewno „zarzuty” są sensowne. W tym przypadku absokurwalutnie nie były. Nie oznacza to, że Róża Thun powinna debatować z Jakim, ale miała niepowtarzalną szansę na przyjebanie mu oświadczeniem, po którym Jaki wyszedłby na pożytecznego idiotę albo agenta wpływu mołdawskiego oligarchy. Całą robotę odwaliły za nią media, wystarczyło tylko poczytać artykuły i jakoś to wszystko skompilować. I co? I nic. Zamiast tego, mamy rejteradę przed fejkami. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że tego rodzaju zachowania mogą być wykorzystywane przez służby kraju, który jest nam nie do końca przychylny? Na zakończenie tematów FODowych wrzucę wam prawdziwą perełkę z Patrykiem Jakim w roli głównej. Otóż Patryk Jaki zbiera wpłaty na swoją kampanię. Nikogo nie powinno to dziwić, albowiem wykosztował się w trakcie „bitwy warszawskiej”, a sztaby partyjne się pewnie niezbyt chętnie dzielą pieniędzmi z „bezpartyjnymi”. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć, no dobrze, ale jaki to ma związek z FOD? Takiemu komuś w ramach odpowiedzi zacytuję wstęp fejsbukowego wpisu, w którym PJ zachęca do składania się na niego (zachowuję oryginalną pisownię): „Drodzy, walka z Różą THUN von Hohenstein, POKO, Wiosnami, „Otwartymi Dialogami” etc. wiąże się z dużymi kosztami. Wiecie o co walczę. Jeśli ktoś z Państwa ma możliwości i chce pomoc - każda wpłata się liczy. Nawet 10 zł.”. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to zasugerowałbym zmiany w tekście, po których wyglądałby on tak: „Drodzy, walka o kasę europosła etc. wiąże się z dużymi kosztami. Wiecie o co walczę (...)”. Osobną kwestią jest to, że co prawda nie wiem, z jakimi kosztami wiąże się walka z FOD, ale wiem kogo można o to zapytać. Między innymi, polskich władz i pewnego oligarchy z Mołdawii. Mógłbym w tym miejscu napisać coś o tym, że Jaki jest wiceministrem sprawiedliwości i że mógłby się, kurwa, łaskawie zastanowić nad tym, jak wygląda rozrzucanie fejków i opieranie na nich swojej kampanii (w szczególności zaś, jak tego rodzaju zachowanie odbierane jest w UE), ale byłoby to cokolwiek bezsensowne. 

Tekst mi się był rozrósł bardzo, ale pomyślałem sobie, że na samiuteńki koniec popełnię parę liter na temat służb. Uprzedzam, że tutaj będzie sporo teoretyzowania (aczkolwiek to, co was w tym tekście może wkurwić, będzie oblinkowane). Wydaje mi się, że w sytuacji, w której jest sobie w jakimś kraju jakaś fundacja (albo dowolna inna organizacja) i nagle w mediach (czy to krajowych, czy to zagranicznych) pojawia się artykuł z jakimiś grubymi zarzutami (w szczególności zaś szpiegostwo, pranie pieniędzy, działanie jako „agent wpływu”/etc.) odnoszącymi się do działalności tejże organizacji, to służby takiego kraju najprawdopodobniej z automatu weryfikują tezy zawarte w takim artykule. Zapewne tak właśnie było w przypadku artykułu „Sieci” o FOD. Obstawiam, że służby krajów EU rozebrały go na czynniki pierwsze i uznały, że jest gówno wart. W tej konkretnej sytuacji doszło na pewno do kontaktów polskich służb ze służbami państw zachodnich (bo polska wrzuciła Kozłowską do SIS). Niezależnie od tego, co polskie służby miały do przekazania i jakie „dowody” dostarczyły zachodnim kolegom, dowody owe zostały uznane za niewiarygodne. W efekcie czego Kozłowska mogła spokojnie wjeżdżać do różnych krajów w EU (i, jak wcześniej napisałem, dostała wizę belgijską). Z tego z kolei wynika tyle, że kraje EU uznały, że decyzja o „zbanowaniu” Kozłowskiej, była próbą użycia mechanizmów mających zapewnić EU bezpieczeństwo do walki politycznej. Jedno mnie w tym momencie zastanawia. Tzn. to, czy polskie władze zdecydowały się na wrzucenie Kozłowskiej do „SIS” wiedząc, że (w uproszczeniu) „gówno na nią mają”, ale liczyły, że jak pójdą na rympał, to nikt się nie będzie za bardzo pochylał nad tą sprawą. Tzn. czy ktoś tam we Warszawie uznał, że jak skorzystają z tego SISu, to EU uzna, że „jebło, to jebło, na chuj drążyć”. Druga możliwość jest taka, że polskie władze były przekonane o tym, że „mają rację” (tak jak w przypadku 27:1) i nie zdawały sobie sprawy z tego, że do przekonania zachodnich partnerów, trzeba czegoś więcej niż „przeświadczenia o mieniu racji”. Gwoli ścisłości, niezależnie od tego, co sobie myślały polskie władze, efekt był taki, że nikt im nie uwierzył. Czy trzeba w tym miejscu pisać coś na temat tego, że to zdarzenie musiało mieć zajebiście negatywny wpływ na to, jak polskie służby są postrzegane przez „Zachód” i na to, jak postrzegane są przezeń polskie władze? PiS od początku problemów „z zagranicą” klaruje, że to wszystko dlatego, że „donoszą na Polskę” różni ludzie. Wydaje mi się, że w tym konkretnym przypadku nasze władze nie kłamią, tzn., że politycy partii rządzącej są przekonani, że gdyby nie to, że jakiś europoseł z Polski coś tam powiedział w PE, to nikt na Zachodzie by nie wiedział, co się w Polsce dzieje. Skoro bowiem polscy politycy partii rządzącej (nie tylko, acz oni konkurencję zostawiają daleko w tyle) wiedzę na temat zagranicy czerpią z filmików z żółtymi napisami i z rzygających na Zachód ćwitów będących elementem rosyjskiej wojny informacyjnej, to raczej trudno ich podejrzewać o to, żeby ogarniali, że „na Zachodzie” może to wyglądać zupełnie inaczej. Tak samo, jak ciężko jest im ogarnąć to, że politycy partii rządzącej (ministrowie/etc.) nie powinni traktować każdego idiotyzmu, który znajdą w sieci, jak prawdy objawionej. Jak się patrzy na to, co odpierdalają nasze władze, to bardzo trudno sobie wyobrazić sytuację, w której po pojawieniu się jakiegoś „łamiącego newsa” polskie władze czekają z wypowiedzeniem się w temacie, aż ktoś im zweryfikuje tego newsa. Chuja tam. Zamiast tego, od razu odpala się machinę propagandową i uruchamia Pereirów, Bogdanów/etc. W Polsce służby nie mają czasu na to, żeby zajmować się takimi pierdołami, jak dbanie o to, żeby władze dysponowały wiarygodnymi informacjami, bo mają ważniejsze zadania. Jakie? Poniższy cytat możecie traktować jak pointę do tego kawałka Przeglądu, bo nic lepszego nie uda mi się wymyślić: „Taksówkarz ze Śląska zarzucił operatorowi TVN Piotrowi Wacowskiemu, że w 2017 roku nie zapłacił kilkudziesięciu zł za kurs. Wacowski temu zaprzeczył. Działania śledcze w tej sprawie prowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w ramach postępowania ws. grupy neonazistów ujawnionych w reportażu, przy którym pracował Wacowski”.


Źródła:

https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/sondaz-polacy-popieraja-strajk-nauczycieli/0zb9mw4


https://natemat.pl/270193,czy-polacy-popieraja-strajk-nauczycieli-jest-nowy-sondaz-kantar



Trochę się podłamałem, jak się okazało, że parówki zacytowały Głódzia dokładniej od Oko-pressu


http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24689828,strajk-nauczycieli-patryk-jaki-porownal-nauczycieli-z-sosnowca.html





https://pomorska.pl/500-zl-do-krowy-i-100-zl-do-tucznika-od-kiedy-i-dla-kogo-doplata-zapowiedziana-przez-prezesa-kaczynskiego/ar/c8-14028371

Patryk Jaki cannot into UE:


Wrzucam link do Wiki, bo tam wyniki wyborów są najbardziej czytelne.


https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/mariusz-kaminski-winny-w-sprawie-afery-gruntowej,528769.html


https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/michal-janiszewski-komunistyczny-general-pominiety-przez-ipn,926798.html


„Do Rzeczy” nr 17-18-2019

Z wymiany zdań między Johnem Binghamem i Cenckiewiczem ostał się ino screen, bo Bingham się był skasował:

https://twitter.com/jozefmoneta/status/877108314987008000


https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/macierewicz-ufa-mu-bardziej-niz-misiewiczowi-odslaniamy-tajemnice-pana-kazimierza,82,1665


3 komentarze:

  1. jak zwykle, czapka z głowy

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieki za Tekst o strajku.Tresciwy i uczciwy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny artykuł, ale na Boga, WIĘCEJ PARAGRAFÓW. Gównianie się czyta tak kobylasty artykuł :I

    OdpowiedzUsuń