poniedziałek, 30 lipca 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #33

Ogłoszenia parafialne: w tym Przeglądzie obrodziło tematami „zblokowanymi”, tak więc lojalnie uprzedzam, że ściana tekstu będzie grana kilka razy. Sprawa druga, zazwyczaj po tak długich przerwach robiłem „numery podwójne”, ale teraz będzie inaczej, albowiem zaraz wyjaśnię dlaczemu. Co prawda zrobiłem sobie przerwę w pisaniu, ale przez cały czas kolekcjonowałem linki i jak już zasiadłem do pisania, to się dość szybko zorientowałem, że będzie tego najmarniej kilkanaście stron, toteż postanowiłem napisać dwa przeglądy. W praktyce będzie to oznaczać tyle, że następny będzie za kilka dni, a nie za chuj wie ile, tak więc można to uznać za dobrą wiadomość.


Zacznijmy od nowelizacji ustawy o IPN, która była tak bardzo doskonała, że aż trzeba ją było ostatnio zmienić (aczkolwiek, jak mniemam, chodziło o to, że ustawa była diamentem i ktoś chciał z niej zrobić brylant). Rzecz jasna, nowelizacja nowelizacji nie miała absolutnie nic wspólnego z tym, że Dobra Zmiana dostała dyplomatyczny wpierdol od USA i Izraela. Potrzeba oszlifowania diamentu była tak silna, że nikt nawet nie czekał na decyzję Trybunału Przyłębskiego, który miał się w tej sprawie wypowiedzieć. Dobra, w tym miejscu słówko wyjaśnienia, zacząłem niniejszy tekst pisać kilka dni temu, ale musiałem sobie zaordynować dwutygodniową przerwę, albowiem, ja pierdolę, jak mi się nie chciało pisać o tej całej gównoburzy (po raz pierdylionowy). No bo to jest, na serio, nie do ogarnięcia, jakim trzeba być, kurwa, dzbanem, żeby przepychać przez Sejm ustawę, co do której zastrzeżenia zgłaszano od początku (o czym Główni Zainteresowani wiedzieli, ale mieli to w dupie). Ten sam poziom dzbanizmu osiągnięto w momencie, w którym usiłowano wszystkim tłumaczyć, że ustawa spoko, że wstajemy z kolan, że wszystko dobrze napisane i że wreszcie będzie Respektus na pełen kurwie. Skończyło się to wszystko ciężkim nokautem dyplomatycznym i  ustawę, która była „napisana bardzo dobrze” (dziękujemy Pan Patryk Jaki), trzeba pozmieniać. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji pasowałoby posypać głowę popiołem i oświadczyć „zjebaliśmy”, ale gdzie tam. Nasi rządzący (wspierani przez mediaworkerów) odtrąbili sukces w polityce międzynarodowej, zupełnie umknął im fakt, że było to zwycięstwo na miarę dokonań naszej reprezentacji na mundialu. Nasza polityka zagraniczna to taki bardzo ambitny crossover, w którym swe siły łączą „Moda na sukces” i „Studio YaYo”. Tzn nikt tak do końca nie wie o co chodzi, ale jedno jest pewne – jest w chuj nieśmiesznie i człowiek zaczyna żałować, że nie zginął z ręki Thanosa. Dodatkowo, nie wiadomo, kiedy będziemy mogli ten crossover wyłączyć. Najwcześniej w 2019, ale tylko pod warunkiem, że opozycja przestanie prowadzić PiSowi kampanię wyborczą (bo, póki co, świetnie jej to idzie). Jednakowoż, niezależnie o tego, kiedy w polskiej polityce nastąpią zmiany – teraz może być tylko i wyłączne przejebane. Kwestią otwartą pozostaje to „jak bardzo”. Warto na sam koniec odnotować, że nasi rządzący dostali biegunki gdy się okazało, że ktoś w Izraelu zaczyna wykorzystywać całą tę gównoburzę do uprawiania polityki wewnętrznej. Serio, kurwa, partia, która marnowała czas (i zasoby) na przekonywanie partnerów zagranicznych, że Tusk jest do dupy i żeby na niego nie głosowali przy Wyborach Króla Europy (jedynym powodem tego idiotyzmu było to, że Genialny Strateg z Żoliborza chciał się odegrać), oburza się na to, że inne kraje wykorzystują politykę zagraniczną „do celów wewnętrznych”. Ciężar ironii był tak olbrzymi, że nastąpił jej kolaps, tak więc pointy nie będzie.


Przy okazji mundialu, prorządowi mediaworkerzy (którzy dwoją się i troją, żeby tylko wesprzeć tezę o tym, jak bardzo potrzebna jest „decentralizacja mediów”, czyli tychże mediów u-PRL-owienie) wznieśli się na wyżyny, porównywalne z tymi, na które wzniosła się nasza reprezentacja (czytaj – przyjebali w dno). Wytknęli oni bowiem „Faktowi” (Ringier Axel Springer Polska), że nie poinformował na pierwszej stronie o odpadnięciu niemieckiej reprezentacji z piłkarskich mistrzostw świata, za to eksponował porażki naszej drużyny. Zasugerowali, że powodem jest fakt, że wydawca tabloidu w prawie połowie należy do niemieckiej firmy. Domyślam się, że gdyby „Fakt” przywalił okładką, na której wyśmiano by odpadnięcie niemieckiej reprezentacji, ci sami panowie uznaliby, że „Fakt” przejął się porażką niemieckiej drużyny dlatego, że w prawie połowie należy do niemieckiej firmy. Jednakowoż, nie powinniśmy się dziwić rządowym mediaworkerom. Oni sobie doskonale zdają sprawę z tego, że potencjalne u-PRL-owienia mediów, oznacza dla nich kupę stołków, na których będą się mogli dwoić i troić.


Z tematyką mundialową wiążę się również wystąpienie Pierwszej Damy, która kibicowała polskiej reprezentacji przyodziana w koszulkę firmy Re(a)d is Bad. Nie zwróciłbym na to szczególnej uwagi, gdyby nie to, że nie był to pierwszy przypadek wspierania tejże firmy przez nasze władze. Pierwszy reklamą tejże firmy zajął się Prezydent RP, który pozwolił sobie zareklamować i pozował do zdjęć w samolocie lecącym do Chin (ciekawe, czy na spotkaniu z chińskimi notablami krzyczał „precz z komuną”?). Teraz firmę zareklamowała Pierwsza Dama. Ktoś może powiedzieć „no dobrze, ale może po prostu chodzi o to, że Prezydent RP i jego żona lubią ciuchy tej firmy i może nie chodzi o żadną reklamę?” Tyle że pompowanie RiB przez władze nie sprowadza się do tego, że Prezydent RP z małżonką lubią się lansować w ciuchach tej firmy. W zeszłym roku (konkretnie zaś w maju) portale obiegła takie oto info- „Staropolanka razem z Red is Bad wprowadziła limitowaną edycję wody mineralnej. To specjalny produkt z okazji Święta Flagi.”. Bardzo szybko dało się wynorać, że „Staropolanka” to państwowa firma zarządzana przez członków Prawa i Sprawiedliwości (jeżeli ktoś chciałby coś więcej poczytać, to w źródłach linkuję swoją mikro notkę na ten temat). Tak zupełnie bez związku z całą sprawą przypomniało się mi, jak grillowano Komorowskiego i Wałęsę za to, że promowali portal Cinkciarz.pl. Rzecz jasna, grillowały ich głównie media rządowe (inne też, ale znacznie mniej zajadle). Te same niezależne (czyt – rządowe) media, które grillowały byłych prezydentów, słowem nie zająkną się w temacie tego, że obecnie urzędujący prezydent (wraz z małżonką) reklamuje firmę odzieżową (bądźmy poważni, lansowanie się w ciuchach RiB, to nic innego, jak reklama). Kiedy zaś „Staropolanka” pompowała RiB, media rządowe skupiały się na tym, że wszystko super, bo przeca Święto Flagi, więc patriotyzm i kto tego nie lubi, ten pierdolony lewak. Komentarza na temat tego, czemu państwowa firma pompuje RiB, się, co zrozumiałe, nie doczekaliśmy.


Niniejszy fragment zacznie się od anecdaty. Jakiś czas temu ze znajomą jedną sobie pisałem, która to znajoma sporo podróżuje samolotami i mnie owa znajoma napisała, że LOT zaserwował jej kilka opóźnień (w momencie, w którym o tym pisaliśmy, za jedno jej już dano hajs, a dwie inne sprawy były „w toku”). Ponieważ jestem nielotem, nie bardzo się orientowałem w temacie tego, czy tyle opóźnień (w dość krótkim czasie) to coś dziwnego, czy też norma (jak to np. się dzieje z kolejami w naszym pięknym kraju). Ta sama znajoma podrzuciła mi potem link do artykułu na Wyborczej, o tytule, który jest dość selfexplanatory: „Loty LOT-u masowo odwoływane i opóźnione. "Samoloty się posypały"”. Nieco później „Fakt” opisał problemy z silnikiem, które miał jeden z samolotów LOT-u .LOT przyznał potem, że samolot leciał 2 godziny na jednym silniku, ale zamierza się szarpać sądownie z „Faktem” w temacie tego, czy życie pasażerów było zagrożone. Tym niemniej, cebulą na torcie było to, co stało się w międzyczasie: „LOT świętowało setną rocznicę odzyskania niepodległości, a w tym czasie pasażerowie czekali na lotnisku Chopina na samolot, który brał udział w gali”. W sukurs LOT-owi przyszli rządowi mediaworkerzy, którzy zaczęli opowiadać o tym, że w sumie to wiadomo było, że „Niemcy się wezmą za LOT”. Nie bardzo tylko wiem, czy Pereirze (który historię o silniku [co do której wiedział, że została potwierdzona przez LOT], nazwał „fake newsem”) chodziło o to, że Niemcy psują samoloty LOT-u, czy też może o to, że Niemcy zorganizowali tę galę, przez którą pasażerowie musieli czekać na samoloty na lotnisku? Tak się tylko pytam, albowiem od pisania takich bredni, do tekstu „Biją mnie Niemcy” droga już naprawdę niedaleka.


U-PRL-owienie (tak wiem, często się u mnie pojawia to określenie, ale to nie ja mam lepkość tematyczna, tylko nasi rządzący) wymiaru sprawiedliwości idzie pełną parą. TK został zmieniony w Trybunał Przyłębski, który nie tak dawno temu zrewanżował się rządzącym tym, że uznał, że Prezydent RP miał prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego w trakcie procesu bo tak i chuj (tzn, bo nigdzie nie jest napisane, że nie można). Co ciekawe ludziom, którzy zwracają się do Kancelarii Prezydenta RP z prośbą o ułaskawienie tych lub owych, tłumaczy się, że trzeba poczekać na wyrok, bo wcześniej nie można. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że ten rant będzie miał dość „ogólny” charakter. O czym więc będzie? O tym, że dokonania opozycji w zakresie obrony wymiaru sprawiedliwości zakończyły się sukcesem porównywalnym z tym, który stał się udziałem niemieckiej reprezentacji występującej na mundialu (szach-mat Herr Pereira!). Tzn.- być może dało się to bardziej zjebać, ale trochę ciężko w to uwierzyć. Nie mam tu na myśli tego, że PO sobie było powołało trochę więcej sędziów do TK niż powinno (acz to też jest istotne, bo otworzyło PiSowi furtkę do narracji „oni też psuli, więc co się przypierdalacie”), ale o to, że opozycja nie potrafiła wytłumaczyć suwerenowi – czemu żadna partia nie powinna sterować sądownictwem. I nie, nie można tego zbywać klasycznym „to jest oczywista oczywistość”, bo, eufemizując, nie za bardzo to zadziałało. Tak po prawdzie, jedyną, narracją ukutą przez opozycję, była ta, w myśl której – jeżeli PiS weźmie SN, to będzie mógł np. unieważnić przegrane wybory. Nie mam najwyższego mniemania o naszych rządzących, ale nie wydaje mi się, żeby byli aż takimi kretynami. Prawda jest bowiem taka, że polskie społeczeństwo jest w stanie wytrzymać wiele, ale taki suweren (do którego się zaliczam) jest przekonany o tym, że jeżeli jakakolwiek partia go wkurwi, to będzie mógł tej partii podziękować przy urnach. Ktoś kto uznałby, że „nic się nie stanie” w sytuacji, w której partia rządząca nie uzna przegranych przez siebie wyborów, byłby, w moim mniemaniu, zbyt głupi, nawet jak na polską politykę. Tzn. nie wykluczam, że co bardziej wydygani politycy partii Dojnej Zmiany (ci, którzy mogą mieć obawy w zakresie tego, czy przegrane wybory i utrata kontroli nad sądami będzie oznaczać dla nich jedynie utratę paśnika, czy też pobyt w jakimś miejscu odosobnienia) mogą myśleć „a chuj, jak przegramy, to nie uznamy”, ale pozostali raczej zdają sobie sprawę z potencjalnego ryzyka. Ryzyko to polega na tym, że suweren, któremu się pokaże, że „jego głos nic nie znaczy” (pozdro dla Stanisława „towarzysza antykomunisty” Piotrowicza), może sięgnąć po widły. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że jeżeli w 2019 (albo w innem roku wyborczym), okaże się, że nie miałem racji i że władza (z któregokolwiek nadania) unieważni sobie wybory, których wynik nie będzie dla władzy satysfakcjonujący, to będziecie mi mogli wypominać to, co napisałem, jak się wszyscy spotkamy w Warszawie z tej okazji. No, ale to dygresja jedynie. Niemoc opozycji sprawiła, że PiS narzucał ton debacie. Rządząca partia była w chuj bezczelna, ale nawet na tym tle, to co swego czasu zrobił Szefernaker, w moim mniemaniu wyjebało skalę. W jednym ze spotów, Szefernaker tłumaczył, że reforma jest konieczna bo teraz jest tak, że jak gdzieś jakiś notabl zna prezesa sądu, to nikt nie ma szans w batalii sądowej z tymże notablem. Lekarstwem na tę sytuację miała być reforma, w myśl której prezesów sądu będzie powoływał Zbyszek Ziobro. Różnica polega więc na tym, że do tej pory na prezesów sądów mógł wpływać ów mityczny notabl (owszem, takie sytuacje na pewno miały miejsce, ale przesadzajmy), a teraz będzie mógł na prezesów sądów wpływać notabl (bo jak to powiedziała niegdysiejsza rzeczniczka PiS „każdy kogoś zna”), oraz dowolny członek aktualnie rządzącej partii (albowiem przełożonym wszystkich prezesów będzie jego ziomek). O ile wpływu notabla można by było uniknąć poprzez przeniesienie sprawy „gdzie indziej”, to wpływu Zbyszka (albo jego następcy z kolejnej partii rządzącej) uniknąć się nie da. Jaka była odpowiedź opozycji na idiotyzmy wygadywane przez Szefernakera? W skrócie: PRECZ Z KACZOREM DYKTATOREM. Niespecjalnie mnie to dziwi, bo opozycja parlamentarna, chcąc wyprodukować jakąś skuteczną kontrnarrację musiałaby przyznać, że III RP była miejscami mocno chujowa. Trzeba by było powiedzieć, że jakaś część sędziów, to jebane nieuki. Trzeba by było powiedzieć o tym że część sędziów jest na tyle leniwa, że nie chce się im zapoznawać z materiałem dowodowym i klepie areszty tymczasowe (+ bezrefleksyjnie traktuje to co prokurator dostarczył). Część sędziów ma „biasy”, które sprawiają, że nie powinni orzekać w takich, a nie innych sprawach. Trzeba by było opowiedzieć o tym, że czasami wydawano wyroki z przysłowiowej dupy (które łamały ludziom życie). Zamiast tego było budowanie narracji „wszystko jest super i jebać PiS”, którą to narracje rządowe media (i drony) rozbijały nagłaśniając patologie (których nie da się uniknąć w żadnym środowisku). Gdyby opozycja podeszła do tego tematu na poważnie, to nie uświadczylibyśmy w przestrzeni publicznej przepięknej antysądowej „kampanii kiełbasianej”, bo byłaby ona bezsensowna. Ponieważ jednak opozycja nie ogarnęła tematu – debata o sądownictwie skupiła się na tym, że sędzia zajebał kiełbasę w sklepie. Wydaje mi się, że doskonałą metaforą dla opozycji jest uniwersum filmowe DC,  które bardzo chciałoby być jak MCU, ale dobry film (np. „Wonder Woman” [za wyjątkiem wąsatego Aresa, of korz) zdarza się tam równie często, co dobry pomysł opozycji. Różnica polega na tym, że nikt nikogo nie zmusza do katowania się filmami z DC (ok, ja się katuję, bo by mi odebrali kartę nerda [poza tym, zawsze łudzę się tym, że może akurat będzie co dobrego]), a efektami fuckupów opozycji katowani są wszyscy.


Ponieważ trochę mi się ulało w temacie sądów, pozwoliłem sobie rozbić ścianę tekstu na dwa kawałki. W poprzednim pastwiłem się nad opozycją, tutaj zaś będę się pastwił nad Wielkimi Reformatorami i ich narracją. Opierała się o na haśle, w myśl którego sądy to Nadzwyczajna Kasta, nad którą nikt nie sprawuje kontroli i że co to, w ogóle, kurwa jest za patologia. Rzecz jasna (w myśl narracji) kontrolę nad sądownictwem (po „reformie”) sprawować będzie suweren. Nie jest jeszcze jasne to, który z polityków (Jarosław, Zbigniew, czy inny Joachim) zmieni imię na „Suweren”, ale pewnie niebawem się tego dowiemy. Niesamowite jest to, że nikt tej gównonarracji nie rozjechał jeszcze. Jak bowiem, w praktyce miałoby wyglądać sprawowanie kontroli nad sądownictwem, przez suwerena? Zapewne chodziło o to, że suweren sprawuję te kontrolę poprzez głosowanie na konkretną partię. W tym miejscu, należy sobie zadać jedno, zajebiście ważne pytanie – do czego sprowadza się sprawowanie kontroli nad władzą przez suwerena – pomiędzy wyborami? W skrócie, sprowadza się do tego, że jak władze wkurwią suwerena za bardzo i ten wyjdzie na ulice, to władze (może) się łaskawie wycofają z jakiegoś chujowego pomysłu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że na obecne władze działa również wkurw internetowy. Tzn. jeżeli nie są go w stanie zniwelować swoimi „legionami”, to zdarza się im położyć uszy po sobie (vide, dzieje „podatku drogowego”). Dialog z politykami możemy prowadzić również przy pomocy sądów. Przekonał się o tym, swego czasu profesor Legutko, który był łaskaw zwymiotować werbalnie na trójkę licealistów. Po tym, jak licealiści go pozwali, usiłował się chować za immunitetem europosła, ale sąd mu to uniemożliwił. Sądowa droga prowadzenia dialogu była dość nieprzewidywalna, ale polityk (w tym polityk partii rządzącej) musiał dopuszczać do siebie myśl, że jak się będzie z nim suweren sądził, to może się to dla tegoż polityka różnie skończyć. Tym samym, była to jakaś tam (mocno nie przewidywalna) forma kontroli, którą suweren sprawował nad władzami. Nasze władze właśnie odbierają suwerenowi ten bezpiecznik, firmując go zajebiście absurdalną narracją, w myśl której przejęcie przez PiS kontroli nad całym wymiarem sprawiedliwości „daje suwerenowi kontrolę nad sądownictwem”. Po co PiS chce przejąć kontrolę nad sądami? W skrócie? Żeby móc mieć wyjebane. Nie jest dla nikogo tajemnicą to, że partia rządząca ma dość specyficzne podejście do wymiaru sprawiedliwości (i to całego). Pozwolę sobie jednakże przytoczyć kilka przykładów, które doskonale zobrazują to podejście. Pierwszym i najbardziej spektakularnym było ułaskawienie Mariusza Kamińskiego. Wielki Strateg wydał dyspozycję Prezydentowi RP, a ów stwierdził, że Mariusz Kamińsk jest człowiekiem krystalicznie wręcz uczciwym, więc niech się, łaskawie, od niego wymiar sprawiedliwości odpierdoli. Drugą sprawą, którą chciałbym przypomnieć był fakt umorzenia przez prokuraturę śledztwa w sprawie wpisu radnej Prawa i Sprawiedliwości, Anny Kołakowskiej, która wzywała do dopadnięcia i ogolenia na łyso posłani PO, Agnieszki Pomaskiej (mam nadzieję, że dobrze odmieniam nazwisko). Mimo tego, że radna ma powiązania ze skrajną prawicą i że tego rodzaju „odezwa” mogła stanowić realne zagrożenie (bo któryś z narodowych koksów mógł uznać, że „kurwa, zaczęło się”) - prokuratura uznała, że chuj ją to obchodzi (zapewne zupełnie bez znaczenia był fakt przynależności partyjnej radnej Kołakowskiej). Pomaska pozwała Kołakowską na drodze cywilnej i wygrała proces. Ostatni przykład to coś, co mnie swego czasu wpędziło w zadumę. O dzwonie Premier Tysiąclecia (tzn. tej poprzedniej co to była przed obecnym Premierem Tysiąclecia) było cholernie głośno. Znacznie mniej głośno było o skrajnie idiotycznej wypowiedzi ówczesnego szefa MSWiA, Mariusza Błaszczaka. Zaczęło się od tego, że 21-letniego kierowce „wzięto na huki” i pryznałsia. Potem jego przypadkiem zainteresował się adwokat i w tym miejscu wchodzi Mariusz Błaszczak, cały na głupio: „Rozumiem, że pan Pociej włącza się w akcję mającą podważyć pierwsze ustalenia o wypadku. Ten pan (kierowca seicento) podpisał protokół, w którym przyznał się do winy. To jest fakt.”. Adwokat odpowiedział na te, ekhm, „zarzuty” (do których się za moment odniosę) i powiedział, że „Jego klienta tuż po wypadku wprowadzono w błąd, informując, że nie jest mu potrzebny adwokat.” Ciężko się dziwić 21-latkowi, że dał się zbajerować, gdyby we mnie wyjebała pancerna limuzyna wioząca osobę Pełniącą Obowiązki Premiera Tysiąclecia, to pewnie musiałbym zmienić bieliznę i wyprać w aucie tapicerkę. No, ale wróćmy do Mariusza Błaszczaka i jego wypowiedzi. Ja się na serio zastanawiałem przez jakiś czas nad tym, czy on to powiedział na poważnie, czy też to może jakaś odmiana „prawicowego poczucia chómoru”. Bowiem przypierdalanie się do adwokata za to, że robi to co adwokat robić powinien jest cokolwiek idiotyczne. Czego się Błaszczak spodziewał po obrońcy? Że przewróci swojego klienta na ziemie i będzie go kopał? Ponieważ Sebastianowi K. przydarzył się dobry obrońca, prokuratura postanowiła, że warto byłoby umorzyć sprawę (w myśl zasady „jebło, to jebło, na chuj drążyć”), sprzeciwili się temu Sebastian K. oraz jego obrońca. Sąd podzielił zdanie Sebastiana K i jego obrońcy, tak więc proces się odbędzie. W tym miejscu przerwę wyliczankę, bo i tak się mnie tekst rozrósł ponad miarę, a poza tym, wydaje mi się, że to wystarczy, do tego, żeby ukazać podejście PiS do wymiaru sprawiedliwości. Ów wymiar sprawiedliwości ma działać, tak jak sobie tego życzą politycy partii rządzącej, bo jak nie, to się zaczyna burczenie, że sędzia chuj i trzeba zreformować sądownictwo (vide sprawa Kamińskiego), albo idiotyczne wypowiedzi, których autorzy nie rozumieją funkcji adwokata. PiSowi nie wystarcza kontrolowanie prokuratury, bo co prawda można dzięki temu ukręcić łeb sprawie (vide – sprawa Pomaskiej [again, mam nadzieję, że dobrze odmieniam nazwisko]), ale zawsze potem zachodzi ryzyko pozwu cywilnego. Jeżeli sądy będą kontrolowane tak, jak teraz kontrolowana jest prokuratura, to życzę powodzenia każdemu, kto będzie się sądził z posłem/radnym/działaczem z PiS. Teraz ziomale z PiS muszą bronić swoich przed pozwami nie zezwalając na uchylenie immunitetu (vide Tarczyński i Jaki), po „przywróceniu suwerenowi kontroli nad sądami” nie będzie takiej potrzeby. Domyślam się, że jedyna rzecz, która powstrzymuje PiS przed przyspieszeniem „naprawiania mediów” jest to, że boją się przyciąć w chuja z Jankesami, którzy są właścicielami TVN-u. W USA może i szaleje huragan Trump, ale historia kary, którą PiS (rękami Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Trwam) przywalił TVN, a potem się szybko z tego wycofał (bo Departament Stanu USA dyplomatycznie zasugerował, żeby spierdalano z tą karą) pokazuje, że Jankesi są doskonale zorientowani w sytuacji. Gdyby nie to, partia rządząca już by nas pewnie uraczyła narracją w rodzaju „my tylko przywracamy suwerenowi kontrolę nad mediami”.


Musimy się jeszcze na chwilę pochylić nad Trybunałem Przyłębskim. Doniesienia medialne sugerują, że bardzo być może, że Sejm wcale nie będzie musiał głosować nad zygotariańską ustawą autorstwa Kai (aka „Kafar Episkopatu”, aka „tańcząca z silnikami”) Godek, albowiem bardzo być może, że magister Przyłębska uzna, że jeden z wyjątków od ustawy antyaborcyjnej (tak, ustawa ma inną nazwę, ale jest to w praktyce ustawa antyaborcyjna) jest niezgodny z Konstytucją. W teorii, zamysł jest genialny w swojej prostocie. Sejm nie może ruszyć tej ustawy, bo się suweren znowu wkurwi, tak więc ktoś (zapewne Genialny Strateg) wpadł na pomysł outsourcingu, bo przeca na Trybunał się nie głosuje. Poza tym, przegłosowanie ustawy w Sejmie mogłoby dać paliwo wyborcze opozycji (która obiecywałaby, że zrobi, żeby było tak jak było). Jeżeli Trybunał Przyłębski uzna, że przesłanka jest niezgodna z Konstytucją, to PiS będzie mógł hejtować opozycję za to, że obiecuje łamanie konstytucji (o swoich działaniach politycy Zjednoczonej Prawicy będą mówić tyle, że może i łamali, ale mniej niż PO, a poza tym, łamali ale się nie cieszyli). Momentalnie zacznie się budowanie narracji, że skoro niezależny Trybunał orzekł, to znaczy, że ma rację, więc mówi się trudno, Suwerenie. W teorii wygląda to pięknie (dla rządzących, którzy chcą spłacić dług wyborczy Kościołowi), ale w praktyce, uwalenie tej przesłanki przez Trybunał sprawi, że gówno wpadnie w wentylator (w skali, której raczej dotąd nie zaobserwowaliśmy). Wina za potencjalne „uwalenie” spadnie na łby polityków partii rządzącej, bo suweren doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Trybunał robi to co się mu każe (vide wyrok w sprawie ułaskawienia Kamińskiego). Na partii rządzącej zemścić się może również budowanie narracji, że w sumie ten Trybunał to chuj wie po co jest i w ogóle czemu oni tam tyle zarabiają. Narracja, co prawda, urwała się wraz z przejęciem Trybunału, ale można bezpiecznie założyć, że suweren będzie jak Północ i że raczej będzie pamiętał. Nie bez znaczenia jest w tym przypadku również potencjalna „nieodwracalność” takiego orzeczenia. Przepchnięcie ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne w Polsce można by było odwrócić ustawą i mógłby to zrobić również sam PiS (gdyby się okazało, że suweren się wkurwił nieco za bardzo). Zaostrzenie prawa aborcyjnego przez Trybunał, sprawi, że PiS nie będzie mógł sam tego odwrócić. Tzn. nie bardzo sobie jestem w stanie wyobrazić sytuację, w której Magister Przyłębska kilka miesięcy po zaostrzeniu prawa aborcyjnego, ogłasza kolejny wyrok, który brzmi: „a, chuj, pomyliliśmy się, to jednak zgodne z Konstytucją”. Tzn. ja wiem, że rządowi mediaworkerzy byliby w stanie tłuc 24/7 „idźże do domu suwerenie, Dobra Zmiana nic nie może zrobić, bo Konstytucja”, ale to by się mogło skończyć kontrnarracją suwerena „skoro nic nie możecie zrobić, to spierdalajcie”. Przejebane jest to, że jedyną rzeczą, która nam teraz pozostaje, jest liczenie na to, że rządzący nie są skończonymi zjebami, i że będą się bali politycznych konsekwencji (tylko i wyłącznie politycznych, bo konserwa z natury rzeczy ma w dupie kobiety) zaostrzenia prawa aborcyjnego.


Rzadko piszę o moim rodzinnym mieście (ok, na FB nie piszę o nim prawie wcale, ale jakoś przeca musiałem zacząć ten akapit), ale tym razem zrobię wyjątek. Na początku lipca rozpoczął się w naszym miejscowym szpitalu protest pielęgniarek (potem doczytałem, że protest odbył się również w innych szpitalach). Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć, że personel pielęgniarski domagał się tego, żeby przestano ciąć z nim w chuja i zaczęto nieco lepiej wynagradzać. Gdybym był złośliwy (a nie jestem), to napisałbym, że przeca nie powinno być problemu z podwyżkami, bo jak to Premier Tysiąclecia powiedziała „pieniądze są, wystarczy nie kraść”. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, to też będzie na poważnie bardziej (bo i temat poważny). Ja na serio nie wiem, na co, kurwa, liczą nasi rządzący (tzn nie odnosi się to do tych konkretnych dzbanów, bo olewanie Służby Zdrowia to taki running joke polityki po 89 roku)? Że pielęgniarki będą pracowały za tak gówniane pieniądze i nie będą się skarżyć? Olewanie tej konkretnej grupy zawodowej przez praktycznie wszystkie kolejne rządy (ktoś jeszcze pamięta Białe Miasteczko, za poprzednich rządów PiSu?) będzie miało niebawem dość chujowe konsekwencje: „Z danych Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych wynika, że od 2008 roku sukcesywnie wzrasta średni wiek pielęgniarek i położnych w Polsce. W roku 2016 wynosił on już 50,79 lat co oznacza, że pielęgniarki i położne są „starą demograficznie grupą zawodową”. Według statystyk 69,5 procenta aktywnych zawodowo pielęgniarek i położnych jest w wieku powyżej 45 lat.” Pamiętacie te idiotyzmy, o tym, że „jak ci się wydaje, że za mało zarabiasz, to zmień pracę i nie pierdol?”, których to idiotyzmów wyuczono część społeczeństwa? Dane na temat średniego wieku pielęgniarek wskazują na to, że młodzi ludzie wzięli sobie te „rady” do serca i nawet nie chce im się zaczynać pracy w chujowo opłacanym zawodzie. Myślę, że sytuacje uzdrowiłoby szczucie dronów na pielęgniarki, które to drony będą zasrywać internet wpisami o tym, że pielęgniarka to powołanie, a nie zawód i co one sobie w ogóle wyobrażają, że chcą pieniędzy. To na pewno pomoże młodym ludziom w podejmowaniu decyzji o tym, czy warto zostawać pielęgniarką. No, ale wróćmy do protestu, który został przez polityków partii rządzącej potraktowany bardzo poważnie: „Sejmik województwa podkarpackiego przyjął we wtorek (10 lipca) na nadzwyczajnej sesji stanowisko, w którym zaapelował do personelu szpitalnego o powrót do wykonywania obowiązków i poprosił o "rozsądne działania mające na celu zażegnanie trwającego kryzysu". Nie, nie żartuję, banda ćwoków, którzy są w stanie wyjebać kilkadziesiąt/kilkaset tysięcy złotych na kampanie wyborcze – urządziła sobie głosowanie, w trakcie którego przegłosowano to, że pielęgniarki powinny przestać protestować. Wydaje mi się, że lepszym pomysłem powinno być przegłosowanie wniosku „żeby społeczeństwo powstrzymało się od chorowania, bo takie egoistyczne zachowanie obciąża budżet”. Ponieważ protest miał formę taką, że personel pielęgniarski przedłożył zwolnienia lekarskie, pomocną dłoń wyciągnęli do dyrekcji szpitali chłopcy i dziewczęta od Zbyszka: „Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu bada masowe zwolnienia pielęgniarek ze szpitali w Tarnobrzegu i Mielcu. Zawiadomienia złożyły dyrekcje obu placówek, a dotyczą one ewentualnego uzyskania bezpodstawnych zwolnień lekarskich przez pielęgniarki, co utrudniło działalność szpitala i naraziło zdrowie pacjentów.”. Jeżeli mam być szczery, to na miejscu chłopców i dziewcząt od Zbyszka bym się nie rozpędzał za bardzo, bo biorąc pod rozwagę wiek pielęgniarek, oraz to, że mają kurewsko ciężką (obciążającą zarówno fizycznie, jak i psychicznie) robotę, raczej ciężko będzie pośród tych, które miały zwolnienia – znaleźć takie, które są całkowicie zdrowe. Nie zmienia to faktu, że poszczucie prokuratury na pielęgniarki na pewno pomoże dyrekcjom w prowadzeniu negocjacji. Swoją drogą, jedynym wątkiem humorystycznym w całym tym spierdoleniu, jest fakt, że politycy partii rządzącej (np. dyrektor szpitala w moim mieście, który jest również radnym PiSu) są bezbrzeżnie zdziwieni tym, że ktoś uwierzył w propagandę sukcesu ich własnego rządu. Bo przecież nie dało się przewidzieć tego, że jak się na lewo i prawo pierdoli o tym, że nadwyżki praktycznie rozsadzają budżet, to ktoś może się tym nieco zasugerować.

Źródła:


Tekst o "Staropolance" i Read is Bad

https://twitter.com/300polityka/status/1013361221754597376


https://wiadomosci.onet.pl/kraj/fakt-problemy-z-silnikiem-samolotu-lot-u-linie-wydaly-oswiadczenie/nm2pyk3





https://www.tvp.info/22675945/mariusz-kaminski-ulaskawiony-przez-prezydenta


http://telewizjarepublika.pl/trzeba-to-cos-zlapac-i-ogolic-na-lyso-prokuratura-umarza-sledztwo-ws-wpisu-radnej-pis,42675.html


http://300polityka.pl/live/2017/02/14/blaszczak-mecenas-pociej-wlacza-sie-w-akcje-majaca-podwazyc-pierwsze-ustalenia-o-wypadku/


https://fakty.interia.pl/polska/news-wypadek-beaty-szydlo-nie-bedzie-warunkowego-umorzenia,nId,2611369


https://dorzeczy.pl/kraj/23973/Patryk-Jaki-nie-straci-immunitetu.html

http://nadwisla24.pl/2018/07/02/szpital-w-tarnobrzegu-od-dzis-nie-przyjmuje-pacjentow/

http://www.portalsamorzadowy.pl/ochrona-zdrowia/radni-podkarpacia-apeluja-do-personelu-szpitali-o-powrot-do-pracy,110515.html













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz