czwartek, 29 stycznia 2015

Janusza Palikota walka z samouwielbieniem

Kiedy Janusz Palikot stworzył swoją partię, mało kto traktował go poważnie. Ot, kolejny wyskok ekscentrycznego posła specjalizującego się w trollingu na masową skalę, znienawidzonego przez prawicę (głównie tę spod znaku krzyża). Pomysł, że polityk ten cokolwiek w wyborach 2011 ugra, wielu komentatorom wydawał się wręcz komiczny. Najgłośniej śmiali się działacze SLD, którzy uważali, że co jak co, ale lewica parlamentarna jest w Polsce zabetonowana. Wyniki wyborów były dla wielu sporym zaskoczeniem. Nietęgie miny mieli zwłaszcza działacze SLD, gdy okazało się, że Palikot ze swoim „śmiesznym projektem” wszedł do parlamentu z 3 miejsca, a SLD z 5-go. Udała się mu bardzo trudna rzecz – wprowadził do polskiego parlamentu nową partię. Dotychczasowe „nowe partie” (takie jak PO i PiS) składały się z polityków, którzy masowo ewakuowali się ze swoich partii macierzystych (po tym, jak udało się im je rozpieprzyć – AWS, UW, PC i inne). Wcześniej do parlamentu dostał się Roman Giertych ze swoją Ligą Polskich Rodzin, ale udało się mu to tylko i wyłącznie dlatego, że promował go Tadeusz Rydzyk (o czym LPR-owcy boleśnie przekonali się w 2007 roku, kiedy to przerżnęli wybory parlamentarne, bo miłość „Ojca Dyrektora” przeniosła się na PiS).

Od politycznego sukcesu Janusza Palikota minęło niecałe 3,5 roku. W partii, która zmieniła nazwę na „Twój Ruch”, mało kto został. 2014 był rokiem, w którym polityk poniósł dwie klęski wyborcze. Pierwsza – w wyborach do Europarlamentu, w których wynik wyborczy Europy+ był gorszy od wyniku partii założonej przez Zbigniewa Ziobrę. Klęską skończył się również start TR w wyborach samorządowych. W międzyczasie klimat polityczny wokół Palikota zmienił się do tego stopnia, że w wyborach samorządowych TR nie udało się zarejestrować list wyborczych we wszystkich województwach. Innymi słowy - nie było chętnych do startowania. Po porażce w eurowyborach Janusz Palikot zapowiadał „wyciągnięcie wniosków z tego, co się stało”. Nie za bardzo wiadomo jakie to były wnioski, bo obszernego wywiadu udzielił na łamach Dużego Formatu dopiero po drugiej klęsce wyborczej. I muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem tego, jak bardzo mylnie ocenił on przyczyny katastrofy politycznej, w którą zmienił się eksperyment o nazwie „Twój Ruch”. W moim mniemaniu, przyczyną tejże katastrofy było i jest ego Janusza Palikota. Pozwolę sobie zacytować:

„Nie będę walczył z wiarą i tylko tyle się zmieniło, bo nadal jestem antyklerykalny. Zażądaliśmy od ludzi zbyt dużego wysiłku. Społeczeństwo, które chrzci i oddaje dzieci na lekcje religii, by mieć święty spokój, dostało od nas zbyt wysoką poprzeczkę.”

Przyznam szczerze, że ten fragment czytałem kilkukrotnie. Nie byłem bowiem w stanie uwierzyć w to, że szef TR jest aż tak zarozumiały. Okazuje się bowiem, że to nie Palikot zawiódł społeczeństwo, tylko społeczeństwo zawiodło Palikota. Społeczeństwo, które po prostu nie dorosło do tego, co chciał zrobić. Pomijając już fakt, że tego rodzaju wypowiedzi, stawiają go w jednym rzędzie z Jarosławem Kaczyńskim (do którego geniuszu społeczeństwo polskie nie dorosło [dorósł za to „naród”]), jest to diagnoza bardzo mylna. Właśnie ci ludzie, którzy (z przymusu) „chrzczą dzieci i oddają je na lekcje religii”, głosowali na Palikota. Po co? Właśnie po to, żeby mieć spokój i nie musieć już uczestniczyć w tego rodzaju jasełkach bez ryzyka ostracyzmu społecznego. Kościelne drony opowiadają na lewo i prawo o tym, jak to w Polsce „katolików się prześladuje”. Prawda jest jednak taka, że nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, w którym para katolików nie wzięłaby ślubu kościelnego (nie ochrzciła dziecka itp.) tylko i wyłącznie dlatego, że otoczenie im tego zabroniło. Tak samo, jak nie spotkałem się z sytuacją, w której ktoś posłał dziecko na etykę tylko dlatego, żeby dzieciak nie miał problemów z rówieśnikami. Faktycznie, Kościół jest w Polsce bardzo prześladowany.

Ludzie w Polsce nie są idiotami i spora ich część widzi, że jeśli już ktoś komuś życie utrudnia w naszym kraju, to raczej Kościół niewierzącym niż niewierzący Kościołowi. I dlatego głosowali na kogoś takiego jak Palikot. Kogoś, kto w ich opinii „miał jaja”, żeby się postawić funkcjonariuszom kościelnym. Ludzie ci liczyli na to, że jawnie antyklerykalna partia pomoże nieco unormować sytuację w kraju, w którym - w mieście mającym 48 tysięcy mieszkańców - proboszcz największej parafii może pełnić rolę „kadrowego” w Urzędzie Miejskim. Aczkolwiek w tym przypadku ciężko mieć pretensje do proboszcza, skoro praktycznie wszystkie stołki w UM-ach są rozdawane z klucza partyjnego – ksiądz chciał po prostu wyrównać szanse na rynku pracy.

Wyborcy głosowali na Palikota dlatego, że mieli dość sytuacji, w której grupki nawiedzeńców sterowanych przez Kościół usiłują do polskiego prawodawstwa wprowadzać rozwiązania rodem z państwa wyznaniowego (całkowity zakaz aborcji, penalizacja edukacji seksualnej etc., etc.). Janusz Palikot twierdzi, że „społeczeństwo nie było gotowe”. Na co? Na to, żeby potępić indywiduum w rodzaju profesora Chazana, który uznał, że jemu wolno łamać prawo i mieć wszystko w dupie, bo „jest wierzący”? Czy Palikot chce wszystkich przekonać do tego, że w przeciągu tych kilku lat, które dzieliły jego sukces wyborczy od porażek, sytuacja w Polsce zmieniła się tak bardzo, że nie ma żadnego zapotrzebowania na partie, które nie kryją się ze swoim antyklerykalizmem i chcą, aby Polska była krajem świeckim? Czy ktoś chce mi wmówić, że nikogo już nie wkurza, gdy przed kamery wychodzi kolejny dron katolicki i twierdzi, że „katolik nie musi przestrzegać prawa w Polsce, jeśli kłóci się ono z prawem naturalnym”? Rzecz jasna, owo „prawo naturalne” to zlepek, który ma być rodzajem karty „wychodzisz wolny z więzienia”.

Ostatnie kilka lat to okres radykalizacji Kościoła (a co za tym idzie - radykalizacji retoryki usłużnych polityków i dziennikarzy). Ponieważ niniejszy blog i fanpage prowadzę od końcówki roku 2012, jestem w stanie w telegraficznym skrócie przypomnieć retorykę i działania organizacji, którymi (czasem wprost) steruje Kościół:

1) Dwie próby zaostrzenia prawa aborcyjnego (obie dotyczyły odebrania kobietom prawa do terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia nieodwracalnego uszkodzenia płodu).
2) Próba wprowadzenia zakazu edukacji seksualnej.
3) Szczucie ludzi na dzieciaki z in vitro i demonizowanie tej metody.
4) Walka z edukacją seksualną (piętnowanie pracy, którą wykonuje np. Ponton).
5) Próby wytłumaczenia, że 11-13 letnie dziewczynki są gotowe do macierzyństwa (mowa tu, rzecz jasna, o ofiarach gwałtu).
6) Sprawa profesora Chazana.
7) Szczucie ludzi przeciwko idei związków partnerskich, adopcji dzieci przez osoby homoseksualne itd.
8) Stygmatyzacja osób homoseksualnych.
9) Wielokrotne próby zrzucenia odpowiedzialności za przypadki pedofilii w Kościele na jej ofiary.
10) Walka z gender studies (czyli po katolicku - z „ideologią gender”).
11) Walka z europejską konwencją antyprzemocową.
12) Łańcuchowe pozwy o „obrazę uczuć religijnych”. 

I na tym poprzestanę, choć lista mogłaby być znacznie dłuższa. Każda z wyżej wymienionych sytuacji wywołała olbrzymi shitstorm i oburzenie sporej części społeczeństwa. Z tego natomiast wniosek płynie taki, że partia antyklerykalna miała pole do popisu i do zwiększenia poparcia.

Chciałbym ponadto przypomnieć Januszowi Palikotowi, że jedną z przyczyn zwycięstwa SLD w 2001 były obietnice zbudowania świeckiego państwa (towarzysz ministrant Leszek Miller zmienił zdanie w tej materii, ale dopiero po wyborach). Czemu Palikotowi i jego partii nie udało się odnaleźć w takich sprzyjających warunkach? Najprawdopodobniej dlatego, że za nośnymi hasłami „walka o świeckie państwo” nie stało nic. Była to po prostu pusta retoryka, którą wyborcy TR bardzo szybko przejrzeli. Aby nie być gołosłownym. Pochyliłem się swego czasu nad dwiema debatami sejmowymi. Jedna z nich dotyczyła zaostrzenia prawa aborcyjnego, druga penalizacji edukacji seksualnej (o drugim projekcie można przeczytać tutaj) . Zanim zacząłem oglądać debaty, przeczytałem dokładnie uzasadnienia autorów tych projektów. Obydwa były po prostu idiotyczne. W jednym można było przeczytać, że „letalna wada płodu nie musi być śmiertelna, bo może się samoistnie cofnąć”. Poza tym „medycyna tak szybko idzie do przodu, że nie można orzec, która wada jest nieuleczalna!”. W drugim przypadku (w projekcie, który miał w zamierzeniu „chronić dzieci przed pedofilią”) w uzasadnieniu był jeden wielki hejt na edukację seksualną i „demoralizację dzieci” - co to miało wspólnego z „ochroną przed pedofilią”? Tego nie wiem.

Argumentacja autorów tych projektów była kolejnym przykładem „argumentum ad zdupum”. W takiej sytuacji przeciwnicy tych projektów (a do takich zaliczali się przecież posłowie i posłanki partii Janusza Palikota) powinni dokładnie przeczytać uzasadnienia tych projektów, a potem „rozjechać” ich autorów z mównicy sejmowej. Zważywszy na idiotyzmy, które powypisywano w tych uzasadnieniach, byłoby to dziecinnie łatwe (poza tym pokazałoby społeczeństwu, że fanatycy religijni są całkowicie oderwani od rzeczywistości). Nikt z partii Palikotowej nie odniósł się słowem choćby do tych uzasadnień. Zamiast tego w sejmie nastąpiło zwyczajowe pokrzykiwanie. Czemu nikt nie skomentował słowem tych idiotyzmów? Zapewne dlatego, że nikomu nie chciało się przeczytać kilkustronicowego uzasadnienia projektu. Owszem – posłom i posłankom z SLD również nie chciało się tego przeczytać, ale to Palikot i jego świta mieli być „nową, lepszą lewicą”.

Parafrazując Palikota, jego koledzy partyjni sami sobie podnieśli poprzeczkę zbyt wysoko i nie byli gotowi na tak „duży wysiłek”, jakim jest merytoryczna krytyka fanatyzmu religijnego, który non stop podnosi łeb w naszym kraju. Jeśli Janusz Palikot tego nie widzi, to znaczy, że nie wyciągnął żadnych wniosków z porażki wyborczej (PEU 2014) i nadal uważa, że zrobił wszystko dobrze, ale społeczeństwo nie doceniło. I nawet jeśli w dalszej części wywiadu twierdzi, że „jesteśmy świadomi błędów”, to „hejt” na społeczeństwo (że wysoko poprzeczka podniesiona etc.) nieco się kłóci z tą pełną pokory deklaracją. Diagnoza Janusza Palikota dotycząca przyczyn porażek wyborczych jest raczej słabo zakotwiczona w rzeczywistości. Gdyby Palikot miał rację i gdyby faktycznie społeczeństwo „nie było gotowe” na antyklerykalną partię, to jakim cudem Palikot w ogóle dostał się do parlamentu w 2011 roku?

Drugi i ostatni fragment wywiadu, który zacytuję, jest uzasadnieniem tytułu niniejszej notki:

„Nie chcę przegrać. Stworzyłem partię od zera i nie mogę zaakceptować, że przy moich talentach miałbym przegrać z liderami obecnych partii, z kimś takim jak Piechociński czy Kopacz.”

Trzeba mieć w sobie spore pokłady samouwielbienia, żeby powiedzieć coś takiego. Janusz Palikot powinien sam sobie zadać pytanie: „jak to się stało, że w kraju, w którym liderami partii są ludzie pokroju Kopacz, Piechocińskiego, Kaczyńskiego i Millera (który jest właśnie w trakcie dobijania SLD), to właśnie moja partia poniosła sromotną klęskę dwa razy z rzędu?” Wydaje mi się, że przyczyn upadku Palikota (nie wiadomo, czy jest on ostateczny, ale póki co sporo na to wskazuje) należy szukać właśnie w jego przeświadczeniu o swojej (przepraszam za wyrażenie) zajebistości.

Nie bez znaczenia jest też to, że posłowie i posłanki z jego partii zamiast ciężkiej pracy bawili się w trolling (nierzadko prymitywny). Społeczeństwo, owszem, lubi się pośmiać, ale bez przesady. W końcu taki przeciętny Kowalski pomyśli sobie: „no dobra, żarty żartami, ale weźcie się, kurwa, do jakiejś roboty wreszcie, bo nie jesteście kabaretem”.

Źródła:

Duży Format nr 2/1113 15 I 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz