wtorek, 16 września 2014

Wojna z edukacją seksualną

Kościelny projekt „Stop pedofilii” (mający na celu wyrugowanie edukacji seksualnej ze szkół), został odrzucony w pierwszym czytaniu. Prawicowe media eksplodowały oburzeniem i zaczęły tropić „manipulacje medialne”. Pozwolę sobie zacytować Samuela Pereirę (spin doktor PiS, który w swej własnej opinii jest „dziennikarzem”):

„Dziennikarz mówiący o projekcie "karania za edukację seksualną" albo świadomie kłamie, albo nie zna treści projektu.”

„Manipulacja medialna” miała polegać na tym, że ów projekt (w opinii rzetelnych, prawicowych dziennikarzy) w ogóle nie miał na celu rugowania edukacji seksualnej. On miał uchronić dzieci przed „rozbudzaniem seksualnym”! Tym samym, edukacja seksualna - owszem, ale taka, jakiej sobie życzy katolicki beton w postaci Mariusza Dzierżawskiego i Kai Godek, rzecz jasna. I znowu: prawica chciała dobrze, tylko media „zmanipulowały przekaz” i dlatego „słuszny i potrzebny projekt obywatelski” przepadł. Jak było w rzeczywistości? Pochylmy się nad jego treścią,  uzasadnieniem i wypowiedziami pomysłodawców.

Uzasadnienie projektu

Sprawdźmy, jak często pojawiały się w uzasadnieniu konkretne słowa (dobór słów - subiektywny):

Antykoncepcja (różnie odmieniana) - 19 razy
Demoralizacja (różnie odmieniana) - 11 razy
Pedofilia - 5 razy
Wykorzystywanie dzieci - 1 raz
Molestowanie - 1 raz
Przemoc - 1 raz
Gwałt - 0 razy

Już samo to pokazuje, na czym tak naprawdę zależało pomysłodawcom. Skoro „Stop pedofilii” miało za zadanie ochronę dzieci, to czemu tak mało miejsca poświęcono problemom takim, jak molestowanie i wykorzystywanie małoletnich? Dlatego, że wcale nie chodziło, by chronić ich przed czymkolwiek. W tekście występują 2 słowa klucze. „Antykoncepcja” (z którą Kościół wojuje od dawna) i „demoralizacja”. To właśnie występowanie tego drugiego pokazuje, o co tak naprawdę chodziło kościelnemu wasalowi – Mariuszowi Dzierżawskiemu. Chodziło o to, żeby nagiąć prawo do oczekiwań Kościoła. Nikt chyba nie ma wątpliwości co do tego, że przez „demoralizację” Mariusz Dzierżawski rozumie sprzeciwianie się zasadom, które fanatycy religijni chcą narzucić całemu społeczeństwu.

W ujęciu kościelnym przejawem demoralizacji jest stosowanie antykoncepcji, trwanie w związku niesakramentalnym, rozwodzenie się, stosowanie in vitro, homoseksualizm, terminacja ciąży etc., etc. W projekcie nie chodziło o ochronę dzieci (śmiem twierdzić, że były one w projekcie tylko tłem) – chodziło o zwalczanie zjawisk, których nie lubi Kościół. Edukacja seksualna (nie będąca katolicką odmianą wychowania do życia w rodzinie) jest z punktu widzenia Kościoła demoralizowaniem dzieci, bo w jej ramach dzieci mogą się dowiedzieć czegoś o antykoncepcji.

A teraz kilka fragmentów z uzasadnienia:

„Proponowana edukacja seksualna, przez przedwczesne rozbudzenie seksualne dzieci i banalizowanie aktów seksualnych, faktycznie ułatwia pedofilom wykorzystywanie dzieci. Obawy te potwierdzają publiczne wypowiedzi posłów na Sejm, postulujące obniżenie wieku legalnej inicjacji seksualnej do 12 roku życia.”
Nikt w Polsce nie postulował obniżenia wieku legalnej inicjacji seksualnej. Swego czasu zarzucano to Januszowi Palikotowi – skończyło się na wytoczeniu kilku procesów (które Janusz Palikot wygra bez problemu, wystarczy, że w sądzie odtworzy się program, w którym rzekomo miał to mówić). Autor uzasadnienia doskonale wie, że nikt w Polsce nie chce obniżenia wieku inicjacji i dlatego napisał „publiczne wypowiedzi posłów” (chcąc uniknąć pozwu ze strony Janusza Palikota).

„Projekt ustawy ma powstrzymać deprawatorów i w ten sposób wzmocnić konstytucyjną ochronę dzieci przed demoralizacją.

Wprowadzenie projektu w życie powstrzyma narastającą falę demoralizacji dzieci i młodzieży. Zmniejszy liczbę dzieci narażonych na zagrożenie ze strony pedofilów (obecnie mogą oni działać jako edukatorzy seksualni).

Przyjęcie projektu będzie realizacją konstytucyjnej normy ochrony dzieci przed demoralizacją.”


Trzeba być prawicowym dziennikarzem, aby po przeczytaniu uzasadnienia projektu nadal utrzymywać, że „wcale nie chodzi o zwalczanie edukacji seksualnej”. Pytanie tylko, czy owi dziennikarze kłamią (niezależnie od tego, czy za darmo, czy też za pieniądze), czy też po prostu nie rozumieją słowa pisanego

Walka z rzetelną edukacją

Prawicowe media, jak jeden mąż (tzn. jak związek mężczyzny i kobiety) twierdzą, że „w projekcie wcale nie chodziło o walkę z edukacją seksualną!” Oddajmy więc głos Kai Godek:

„Edukatorzy seksualni wchodzą do szkół za przyzwoleniem rady rodziców i dyrekcji po uprzednim przedstawieniu konspektów lekcji. W tych konspektach są oczywiście rzeczy, które brzmią bardzo niewinnie, na przykład profilaktyka chorób wenerycznych, profilaktyka AIDS, profilaktyka zachowań przemocowych... Ale już to, co się dzieje na lekcjach, jest zupełnie czymś innym! Często na koniec lekcji z ust edukatora pada zachęta, by dzieci zadawały dowolne pytania. Dzieci chętnie to wykorzystują, pytają o to, co gdzieś usłyszały... Mamy teraz do czynienia z czymś, czego nigdy wcześniej nie było. Jeśli nastolatki przekazywały sobie pewne informacje, to raczej pokątnie, było to przedmiotem wstydu. To było coś krępującego. A dziś podnosi się to do rangi przedmiotu lekcyjnego. Jest to usankcjonowane jako pewna wiedza, którą dzieci muszą otrzymać.

(...)Zresztą, przez tysiące lat istnienia ludzkości nie było edukacji seksualnej i ludzie mieli dzieci...”

Żałuję, że nie ma w okolicy żadnego prawicowego dziennikarza – wytłumaczyłby mi, jak mam rozumieć słowa Kai Godek. Bo na pewno nie chodziło o to, że edukacja seksualna jest niepotrzebna (przecież ludzie i tak mieli dzieci), że młodzież powinna się wstydzić rozmów o związanych z seksem, czy że odpowiadanie na pytania młodych ludzi to coś złego. Ja to po prostu źle zrozumiałem. Pewnie media mnie zmanipulowały.

Ludzie z kosmosu

Za profesorem Iwińskim (SLD) nie przepadam, ale w trakcie debaty powiedział:

„Mam wrażenie, że to jest sytuacja złożona z wielu elementów qui pro quo i inicjatorzy tej akcji przyjechali z Marsa.”

Bardzo mi się spodobały te słowa, bo doskonale oddają poziom wiedzy (oraz zorientowania w realiach) Mariusza Dzierżawskiego i jego kolegów/koleżanek. Do znudzenia powtarzali oni, jakie ryzyko niesie „rozbudzanie seksualności” u młodych ludzi. I jak tak słuchałem ich wypowiedzi, doszedłem do wniosku, że albo Mariusz Dzierżawski miał w młodości problemy hormonalne, albo nie pamięta okresu dojrzewania, albo jest aseksualny, albo po prostu łże. W żaden inny sposób nie da się zrozumieć bredni o „rozbudzaniu seksualnym”, które jest wywołane edukacją seksualną.

Pozwolę sobie na krótką opowieść z mojego życia. Urodziłem się w roku 1981. Całą swoją młodość (do czasu studiów) spędziłem w małej mieścinie zwanej Tarnobrzegiem. Gdybym powiedział, że panował tam zabity konserwatyzm, to tak, jakbym nic nie powiedział. Jedyna styczność młodych ludzi z „edukacją seksualną” polegała na tym, że przychodziła do nas na lekcje jakaś pani i tłumaczyła nam, że prezerwatywa nie chroni przed wirusem HIV, „bo mikropory”. Na pytanie kolegi „jaka jest najlepsza metoda antykoncepcyjna” pani odparła rezolutnie „szklanka wody zamiast”. Generalnie sprowadzało się to wszystko do straszenia seksem, piekłem i szatanem (acz te dwa ostatnie to siostra Krystyna i siostra Stanisława).

Jak więc to możliwe, że spora część młodych ludzi inicjację seksualną miała za sobą mniej więcej na poziomie 1 klasy szkoły średniej (teraz to by była 3 klasa gimnazjum)? Kto ich rozbudził seksualnie? Siostry zakonne? Panie, które straszyły dzieciaki tym, jaki to seks jest zły? Internetu nie było. Zanim ktoś powie „przecież ci, którzy się chwalili swoim pierwszym razem, mogli kłamać” - owszem, część z nich kłamała, ale nawet to nie zmienia faktu, że o seksie myśleli. Tym samym, „rozbudzenie seksualne” musiało się im przydarzyć dużo wcześniej. Pan Mariusz Dzierżawski zapewne zwaliłby wszystko na pornografię (chwalił się tym, że usiłował z nią kiedyś walczyć).  Tylko, że realia były wtedy nieco inne i dzieciaki nie miały masowego dostępu do pornografii (panu Mariuszowi podpowiadam – internetu nie było, a panie w kioskach jakoś tak niechętnie sprzedawały dzieciom świerszczyki).

Cały problem ludzi pokroju Mariusza Dzierżawskiego i Kai Godek polega na tym, że - ich zdaniem - coś takiego, jak „potrzeby seksualne”, samoczynnie włącza się dopiero po ślubie (rzecz jasna, mam na myśli ślub kościelny). Jeśli młody człowiek odczuwał je wcześniej (przed ślubem), to znaczy, że ktoś go „zdemoralizował” i „wepchnął do łóżka”. O czymś takim, jak „okres dojrzewania”, pomysłodawcy akcji „stop pedofilii” nie słyszeli. O tym, że młodzi ludzie sami z siebie zaczynają się interesować sferą seksualną, zapewne też nie słyszeli. Mądrzejsi od nich, wpadli na to, że skoro dzieciarnia zaczyna się interesować „tymi sprawami”, warto by było jakoś ją doinformować. Przynosi to efekty nawet w UK, które jest koronnym dowodem (prawicy) na to, że edukacja seksualna zwiększa liczbę ciąż u nastolatek. Dzięki uprzejmości jednego z czytelników dostałem roczniki statystyczne, z których wynikało, że w  Anglii i Walii w roku 2012 stosunek liczby ciąż u nastolatek (poniżej 18 roku życia) do ogólnej liczby ciąż był najniższy od 1969 roku. I nie da się tego wytłumaczyć dostępem do aborcji, bo chodzi o liczbę ciąż, które zakończyły się zarówno urodzeniem dziecka, jak i aborcją.

Źródło: Conceptions in England and Wales, 2012

Kościołowi seksualność ludzka sprawiała problemy od dawna, gdyż nie da się jej zamknąć w dogmatach. Ludzie mają (metaforycznie) w dupie „czystość” przedmałżeńską. Mało kogo obchodzi zdanie Kościoła w temacie antykoncepcji itd. Ponieważ instytucja ta nie może się pogodzić z faktem, że w tak ważnej dla siebie tematyce (co dziwne – związanej głównie z żeńskimi narządami rozrodczymi) ma coraz mniej do powiedzenia, próbuje działać za sprawą „obywatelskich” projektów ustaw”. Najpierw próbowano zakazać aborcji całkowicie (2011 rok), potem „tylko” terminacji ciąży w przypadku stwierdzenia uszkodzenia płodu (2013). Teraz z kolei usiłowano walczyć z edukacją seksualną. Co będzie następne? Próba wprowadzenia penalizacji dojrzewania?

Mogę za darmo odstąpić projekt ustawy:

„Kto dojrzewa w wieku poniżej lat 15, lub naraża osobę poniżej 15-go roku życia na dojrzewanie, podlega karze ograniczenia wolności do lat 10.”

(bo 2 lata to za mało)

Źródła:

http://www.fronda.pl/a/kaja-godek-dla-frondapl-nam-chodzi-tylko-o-to-aby-nie-zachecac-dzieci-do-seksu,39139.html

Statystyki:

http://www.ons.gov.uk/ons/dcp171778_353922.pdf

Uzasadnienie projektu:

 http://www.stoppedofilii.pl/images/pliki/projekt_ustawy.pdf

6 komentarzy:

  1. Pikniku, jestem pod wrażeniem! Oby w mediach i świadomości ludzi zagościło więcej tak rozsądnych wypowiedzi, jak Twoje i będę mogła z dumą nazywać siebie "lewakiem" wśród znajomych, bez obawy identyfikowania mnie z poglądami polskiej "lewicy".

    OdpowiedzUsuń
  2. Super napisane. Będę czekał na więcej takich artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Graf pokazuje cos innego: liczbe poczec u maloletnich na tysiac kobiet, a nie w stosunku do liczby poczec w ogole. Trend u maloletnich moze wynikac (i pewnie wynika) z trendu ogolnego, a nie z edukacji seksualnej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonim2:
    Kolega ma rację powinien być wykorzystany wcześniejszy wykres z dokumentu. A najlepiej przedstawić oba by ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Generalnie można by porównać liczbę niechcianych ciąż w krajach z i bez edukacji seksualnej, jak również liczbę gwałtów popełnianych przez nieletnich.
    Taka statystyka byłaby bardziej rzetelna niż 2 strony beletrystyki o mocno emocjonalnym podejściu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O bezsensowności tego rodzaju porównań pisałem we wcześniejszym artykule (Polska rajem kobiet). W którym kraju ofiara gwałtu zgłosi się do organów ścigania? W tym, w którym wie, że może liczyć na wsparcie państwa, czy w tym, w którym trybuni ludowi (pokroju Rafała Ziemkiewicza) tłumaczą, że wykorzystanie seksualne nietrzeźwej kobiety to normalna sprawa? Dodajmy do tego jeszcze fakt, że za tego rodzaju wynurzenia trybuni ludowi zbierają oklaski od swoich fanów.

      Usuń