Fanatycy religijni bardzo nie lubią
psychologii jako nauki. Ale to jeszcze nic. Psychologii społecznej
wręcz nienawidzą. Jeśli ktoś w dyskusji z fanatykiem użyje
argumentu z zakresu psychologii społecznej – biada mu. Zaraz dowie
się tego, że psychologia społeczna to nie jest nauka, bo sprowadza
ludzi do roli szczurów laboratoryjnych! A człowiek to coś więcej!
Przez jakiś czas głowiłem się nad tym – o co do jasnej cholery
chodzi? Skąd ta niechęć. A potem mnie olśniło. Psychologia
Społeczna rozbija na czynniki pierwsze nawet te interakcje – które
wydają się być może nie tyle pierwotne – co „podstawowe”,
rozbija na czynniki pierwsze nawet najprostsze komunikaty. Inaczej
rzecz ujmując – nie ma na tyle prostej interakcji, nie ma na tyle
pierwotnej reakcji na bodziec „społeczny”, nie ma na tyle
pierwotnego komunikatu, nad którym psychologia społeczna prędzej
czy później się nie pochyli. Tym samym jest to odmiana psychologii
– demaskatorska. Czasem – ludzie dowiadują się o sobie ( w
ramach zgłębiania zagadnień tej gałęzi psychologii) rzeczy,
których nie chcieli by wiedzieć. Ale to wszystko nic nie znaczy.
Najwięcej znaczy to, że po zapoznaniu się choćby pobieżnym z
P.S. człowiek dochodzi do jednego wniosku. Nie ma ludzi idealnych.
Jak to powiedział jeden z bohaterów „Czasu apokalipsy” (Ang
„Apocalypse Now”) „Every man has got a breaking point
„. Co znamienne – nie chodzi o to, że człowieka można złamać
za pomocą tortur/etc. Człowiek może się „sam” złamać pod
wpływem bodźców zewnętrznych. Wszystko jest kwestią odpowiednich
bodźców. A jeśli można „łamać” to można też wpływać –
tym samym odpowiednie bodźce (bądź też ich konfiguracja) wywołają
pożądane stany emocjonalne. I to ma być dowód na to, że
psychologia społeczna traktuje ludzi jak szczury.
Tym co umknęło wyznawcom doktryny
JPS! (Nienawiść do psychologi wyniosłem z domu!) to fakt, że te
bodźce zostały wpierw dostrzeżone przez uważnego badacza a
dopiero potem potwierdzone eksperymentalnie. Tym samym jeśli
psychologia społeczna traktuje ludzi jak szczury laboratoryjne –
to tylko i wyłącznie dlatego, że sami się tak zachowują. Rzecz
jasna – ponieważ jej (psychologii) nienawidzą -tedy się nią nie
zajmują „bo po co”.
Ten przydługi wstęp teoretyczny nie
jest li tylko popisem erudycji (ale jaka to erudycja – czytałem
jakieś pierdoły o szczurach laboratoryjnych). Chodziło o osadzenie
skutków ignorancji proliferów -w kontekście. Kontekst jest
„nienawiść do psychologii” i nieznajomość najprostszych
mechanizmów psychologicznych. A konkretnie jednego, który sprawia,
że całkowity zakaz aborcji – tak naprawdę niczego nie zmieni -
będzie ich dokładnie tyle samo. Ten mechanizm to reaktancja.
Reaktancja to - „przywracanie wolności wyboru”. W teorii –
można wielu rzeczy zakażać. W praktyce jeśli ktoś będzie chciał
coś zrobić to będzie miał zakazy w 4 literach. Zwłaszcza w
sytuacji, w której zakaz obowiązuje np. w jednym kraju. A We
wszystkich sąsiednich już nie. Ale nawet jeśli nagle cała Europa,
cały świat, gremialnie zakazałby aborcji, ten jeden prosty
mechanizm sprawi, że aborcja nie zniknie. Nawet gdyby karać za
nią kobiety – niczego to nie zmieni. Może tyle, że będą
jeszcze bardziej ostrożne.
Zanim ktoś zaneguje reaktancje i
powie „to tylko teoria a psychologia to nie nauka” proponuje
zapoznać się z historią okupowanej polski. Historyk opowiadał nam
kiedyś na zajęciach, że jeśli nam się wydaje, że jesteśmy
wyjątkowi bo nam się nie chce uczyć -to nam się wydaje. W
Przedwojennej Polsce nauczyciele mieli dokładnie ten sam problem.
Problem zniknął w momencie, w którym polska była okupowana a za
nauczanie polskiego/etc można było iść do więzienia, albo nawet
zginąć. Wtedy wszystkim zachciało się uczyć. Przecież żaden
nauczyciel nie zmuszał uczniów do uczenia się w konspiracji, sami
chcieli. Nawet ci, którzy wcześniej się obijali. Nawiasem mówiąc
uczniowie uczyli się nie wiedząc tego czy wojna się skończy i
jak się skończy. W tamtych warunkach można było wierzyć w to, że
Polski już nie będzie. No to po cholerę im to było? Ano
przywrócili sobie wolność wyboru. Choćby i za cenę własnego
życia. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli kobieta nie chce
urodzić dziecka, to go nie urodzi. Zabije siebie wraz z „napoczętym
życiem”, ale dziecka nie urodzi. Skrajny przypadek? Być może,
tym niemniej tego rodzaju sytuacje też występują. Choćby jedna na
milion to nie znaczy, że ich nie ma.
Jeśli kogoś nie zadowala przykład z
uczniami za okupacji. To podam inny – recydywiści i ich
wewnętrznie sformalizowane formy zachowania („Symetrie” polecam
obejrzeć – tam pobieżnie bo pobieżnie ale w miarę prawidłowo
pokazano). Popatrzmy na to okiem zewnętrznym. Ludzie siedzą w
więzieniu. W miejscu, w którym olbrzymią ilość czynności
należy wykonywać na komendę i w odpowiednim czasie. Spacer,
prysznic, jedzenie etc. Co więc robią ludzie, którzy mają
ograniczoną wolność? Ograniczają ją jeszcze bardziej. Poprzez
wymyślanie własnych regulacji często o wiele bardziej
restrykcyjnych od tych narzuconych przez system penitencjarny. No po
cholerę im to? Mało im zakazów? Ano poprzez te „własne”
zakazy przywracają sobie wolność decydowania o sobie.
Ulubionym argumentem proliferów,
którego używają zawsze gdy ktoś powie „Polki i tak będą
dokonywać aborcji” jest argument „to, że ktoś popełnia
przestępstwo nie oznacza, że trzeba taką sytuacje zalegalizować”.
2 sprawy, pierwsza, aborcja stała się przestępstwem nie tak dawno
temu. Druga wszędzie dokoła aborcja jest legalna. Gdyby było
tak, że aborcja jest nielegalna w większości państw argument
byłby sensowny i trafiałby do ludzi. No przestępstwo i tyle
patrzcie, wszędzie dokoła zakazali! Rzeczywistość jak wszyscy
wiedzą jest inna. Polka ma świadomość tego, że to co jest
przestępstwem w naszym kraju, nie jest nim w żadnym Państwie
ościennym. Ba, Słowacja ma ponoć w konstytucji zapis o ochronie
płodu i co z tego wynika? Niech no ktoś wpisze w google „aborcje
Słowacja” i zobaczy pierwsze wyniki. I w tym momencie kolejny
mechanizm poznawczy się uaktywnia sytuacja, w której znajdują się
Polki (wszędzie do koła aborcja legalna - u nas nie) wywołuje
dysonans poznawczy. Nasze umysły dysonansu nie lubią – więc go
usuwają. W efekcie tego usuwania dysonansu sporo ludzi dochodzi do
wniosku takiego, że zakaz aborcji to kolejny debilny przepis jakich
u nas wiele. A skoro przepis jest debilny to znaczy, że można sobie
go spokojnie obchodzić. A skoro można obchodzić witaj podziemie
aborcyjne i turystyko aborcyjna!
Aczkolwiek to, że aborcji byłoby tyle
samo (w przybliżeniu) to najmniejszy problem proliferów. Drugim
byłoby to, że reaktancja mogłaby się objawić pospolitym
ruszeniem ludzi o poglądach pro choice, którym w takiej sytuacji
znacznie bardziej zależałoby na zmianie prawa niż proliferom na
jego utrzymaniu (choćby dlatego, że przez jakiś czas pławiliby
się w samozadowoleniu). Poza tym proliferzy nie doceniają ludzkiej
determinacji. Zwłaszcza w momencie, w którym człowiek czuje się
tak jakby mu (za przeproszeniem) w pysk napluli. Już teraz
„kompromis” trzeszczy. I choć proliferzy są bardziej aktywni –
to nie stanowią większości społeczeństwa.
Ktoś mi może zarzucić w tym momencie
bajkopisarstwo. No bo skąd ja wiem, że jak by był zakaz to by
potem była liberalizacja? Pisałem już o tym na początku istnienia
bloga w notce (quo vadis aborcjo – czyli patrzmy na to co robi
Gowin) Jak to jest, że ten który słyszy krzyczące zarodki nie
poparł zakazu aborcji? Gowin choć na pierwszy rzut oka zachowuje
się jak średnio rozgarnięty przedstawiciel katoprawicy jest
cwany. Cwany i jednak sporo wie. Na tyle dużo, że zdaje sobie
sprawę z tego czym się skończy całkowity zakaz aborcji. Nie
wspominając już o tym, że gdyby coś takiego (zakaz aborcji)
przeforsowano w roku wyborczym to lewica zdemolowałaby scenę
polityczna wystarczyłoby im jedno hasło „jesteśmy pro choice”.
O politykach „pro choice” - będzie kolejna notka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz