niedziela, 9 grudnia 2012

Prawo jazdy w Polsce czyli „dojenie frajerów cz. 1”

O tym, jak bardzo durny jest w naszym kraju proces uzyskiwania dokumentu uprawniającego do kierowania pojazdem silnikowym (czyli prawa jazdy), można by napisać kilka książek. Co jakiś czas ministerstwa chcą „uzdrowić sytuację” w sposób, od którego średnio rozgarniętemu człowiekowi otwiera się scyzoryk w kieszeni.

Mnie się nigdy do niczego nie spieszyło. Kurs na „prawko” zacząłem robić jak tylko skończyłem 17 lat. Tylko że kurs jakoś mi średnio do gustu przypadł, a samo jeżdżenie również nie bardzo mnie pociągało, więc sprawę (za przeproszeniem) olałem. Po 5 latach uznałem, że prawko się jednak może przydać. Poszedłem więc na kurs po raz drugi i zdałem egzamin. W międzyczasie pozmieniały się niektóre przepisy dotyczące tego jak ma kurs wyglądać. Wcześniej część teoretyczna składała się z 18 pytań. Żeby nie było zbyt łatwo, było również 18 zestawów (albo 20 nie pamiętam już) różniących się od siebie. Zdawalność „teoretyczna” stała na średnim poziomie. O zdawalności „praktycznej” lepiej nie wspominać, bowiem były to czasy egzaminatorów, którzy mierzyli odległości od auta do krawężnika za pomocą linijek. Tym niemniej, sam system jakoś specjalnie uciążliwy nie był.

Jednakże w pewnym momencie „Niezbyt Mądre Głowy” z WarszaFki (nie, nie obrażam miasta tylko „state of mind” ministrów) uznały, że trzeba poprawić bezpieczeństwo na drodze. A że młodzi dużo wypadków powodują, podniesiono wiek, od którego prawko można było zrobić do 18 roku życia. NMG uznali, że trzeba pozmieniać metodologię kursu. I teraz mała dygresja. Zgadzam się z tym, że młodzi kierowcy powodują wypadki i stłuczki (3 tygodnie po tym, jak dostałem prawko, wjechałem w naukę jazdy uszkadzając sobie i tejże L-ce zderzak ;)). A jako osoba obdarzona wyobraźnią i czymś, co przy odpowiedniej dozie dobrej woli można określić mianem umiejętności logicznego i analitycznego myślenia, wiem jak mniej więcej powinny takie zmiany wyglądać. Po pierwsze – kursantowi powinno się pokazać jak wygląda awaryjne hamowanie przy prędkości 90km/h (no ale szkoda tarcz hamulcowych). Po drugie – pasowałoby kursanta nauczyć jak sobie radzić podczas poślizgów (zamykanie oczu i jednoczesne krzyczenie JEZUS MARIA/ O K*WA/AAAAAA średnio pomaga – nie, żebym testował te metody, ale jestem o tym głęboko przekonany). Po trzecie – nauczyć go tego, że czasem trzeba wcisnąć gaz w podłogę, żeby nie dać się zabić. Po czwarte – nauczyć, że podczas wyprzedzania warto jechać ZNACZNIE SZYBCIEJ od pojazdu wyprzedzanego (bo buractwo w naszym kraju ma tendencję do przyspieszania w momencie, w którym owo buractwo zaczniemy wyprzedzać). I tak dalej, i tak dalej. Czy coś z tej listy zostało wprowadzone do kursu na prawko? Nope. Ale za to zamiast 18 (albo 20) zestawów, było 500 pytań, z których system losowo wybierał te, które miały pojawić się na egzaminie teoretycznym. Warto więc było znać odpowiedzi na wszystkie (dlaczego to takie istotne, wytłumaczę za moment). Dodatkowo WORD miał prawo dodać „coś od siebie” - moje 2 (dopuszczalne) błędy na egzaminie to właśnie owe pytania „od siebie”.

Tym razem NMG poszli o krok dalej. Pytań będzie 32 (co samo w sobie nie byłoby wcale takie złe), ale pula będzie wynosiła 3000 – słownie: TRZY TYSIĄCE PYTAŃ. Ktoś może powiedzieć „no i co z tego, nauczę się teorii i sobie poradzę z tymi pytaniami”. I będzie to przejaw naiwności młodzieńczej. Bowiem z pytaniami jest jeden problem. Mniej więcej 10% z nich miało debilne odpowiedzi. Albo to albo fakt, że były źle skonstruowane. Za „starych czasów” (tzn. „zestawowych czasów”) pytania się powtarzały, ale nie było mowy o pomyłkach. Za czasów 500 moje oczy ujrzały np. takie „mądrości” (zrobię użytek ze swojej pamięci słonia):

1 ) W pytaniu dotyczącym tego, jak sobie poradzić z poślizgiem, poprawna odpowiedź brzmiała „skręcić kierownicę w stronę, w którą skręca pojazd”. Doświadczony kierowca za taką poradę dałby w pysk. Niedoświadczonym tłumaczę – jeśli zrobisz coś takiego, najprawdopodobniej przypieprzysz bokiem auta w drzewo albo w inne auto – nie ma szans na wyprowadzenie pojazdu z poślizgu przy zastosowaniu tej metody. Za to można zrobić kilka bardzo ładnych i widowiskowych obrotów.

2 ) Poprawna odpowiedź przy pytaniu dotyczącym tego, co zrobić z osobą u której podejrzewamy obrażenia wewnętrzne: „dać jej coś ciepłego do picia”.

3 ) Przenoszenie z miejsca na miejsce ofiar, u których podejrzewamy uraz kręgosłupa, też zagościło w odpowiedziach egzaminu.

4 ) Pytania - „krzyżówki”, w których na rycinie tramwaj był 3x większy od ronda, na które wjeżdżał (bądź też z niego zjeżdżał) to norma.

5 ) Na zdjęciu widniało auto 5 metrów przed linią zatrzymania i pomarańczowym światłem + pytanie co ma zrobić kierowca. Tylko, że nikt nie napisał tego, czy auto stoi, jedzie, rusza czy hamuje.

6 ) Pytania, w których prawidłowa jest odpowiedź nieprawidłowa (nope – nie pomyliłem się) to standard. Zapytaliśmy się wykładowcy co z tym fantem zrobić. Podpowiedział, że pytania, które od nich dostaniemy (na CD-ku) to aktualny „stan rzeczy”, więc należy zaznaczyć odpowiedź nieprawidłową, bo można uwalić egzamin, a wykłócanie się o to, że błąd w pytaniu jest – skończy się najprawdopodobniej 15-toma egzaminami praktycznymi ;)

Tych kilka przykładów (przypomniałbym sobie więcej pewnie) wystarczy, żeby dojść do wniosku takowego, że owe pytania były straszliwie niechlujnie ułożone. Tak po polsku, czyli na „odpi*** się”. Pewnie układał je ktoś, kto „złożył najtańszą ofertę” albo w ogóle robił to „za karę”. Przypominam – cały ten bardak mieliśmy wtedy, gdy pula pytań wynosiła 500. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego, w jaki burdel zmieni się egzamin teoretyczny, jeśli NMG będą musiały ułożyć jeszcze 2500 pytań (słownie: dwa i pół tysiąca!). Ale to nie koniec genialnych zmian. Wcześniej egzaminowany miał sporo czasu na pytania. Jeśli był dobrze przygotowany, mógł przeskoczyć pytanie (zaznaczając „cokolwiek”), które sprawiło mu problem i wrócić do niego po skończeniu testu. Teraz już tak nie będzie. Raz wpisanej odpowiedzi nie będzie dało się zmienić. 20 sekund na przeczytanie pytania + 15 sekund na odpowiedź.

I ja przyznam, że nie ogarniam. Nie rozumiem, dlaczego nie można wrócić do pytania. To jest egzamin teoretyczny, który z jazdą ma tyle wspólnego, co czytanie książek o wspinaczce ze wspinaczką jako taką, bądź też oglądanie filmu pt. „Gladiator” z nauką szermierki. Kursant powinien opanować teorię (przepisy etc.), a nie uczyć się na pamięć 3000 pytań, z których pewnie z 500 będzie zawierało przepisy na to, jak zrobić kalekę z ofiary wypadku (względnie - zabić tę ofiarę) albo też jak zabić się o drzewo/latarnię/TIRa podczas poślizgu. Bezpieczeństwa to za cholerę nie poprawi. Natomiast pieniędzy się od kursantów/egzaminowanych wydrze znacznie więcej. Nawet jeśli egzamin teoretyczny będzie kosztował tyle samo, to zdanie egzaminu za 1 razem będzie graniczyło z niemożliwością. A sam kurs teoretyczny będzie przypominał praktyczny, czyli zamiast nauczyć ludzi przepisów, będzie się ich uczyło jak zdawać (praktyczny kurs to „nauka zdawania egzaminów”). A potem przyjdzie kolejny minister NMG i zamiast 3 tysięcy pytań zrobi 30 tysięcy.


W mojej skromnej opinii WORDy w takiej postaci jak teraz powinno się wyburzyć, teren ogrodzić i nie wpuszczać tam nikogo poza Stalkerami. Gwoli wyjaśnienia – nie nawołuję do wysadzania budynków, tylko chciałbym, żeby „ministry” zajęły się faktyczną poprawną bezpieczeństwa, a nie łataniem budżetu. Pomyślał by głąb jeden z drugim jakie oszczędności krajowi przyniosłoby ograniczenie ilości wypadków (mniej rent, niższe koszty leczenia etc., etc.). Ale w sumie po cholerę to komu. Ważne żeby pytań było dużo :) 

1 komentarz:

  1. Ale Ministry same przecie głomby som, to po co insze majo mondrzejsze być? Lepi jak głupoli bedom na drogi wypuszczać. Naród sam sie trochy wytempi i bezrobocie wtedy spadnie. A wcześnij tochu kasy trzeba z niego wytrzepać, bo umarlakowi piniendzy do trumny nie trzeba przecie.

    OdpowiedzUsuń