czwartek, 6 grudnia 2012

Ekspansywna troska fanatyków cz. 2

Poprzednią notkę zakończyłem pytaniem o to, czemu bossowie fanatyków (nazwisk już nie będę powtarzał, bo są one ogólnie znane) tak śmiało sobie poczynają. Dlaczego kościół zagroził rządowi „wojną”, jeśli rząd zacznie „majstrować przy ustawie antyaborcyjnej” (nie udało mi się znaleźć źródeł, ale tego rodzaju „wojenna” retoryka ze strony kościoła pojawiła się niemalże zaraz po wygranych przez PO wyborach – tzn. tych pierwszych)? Wszak w interesie kościoła powinna leżeć współpraca z rządem. Czemu Bossowie zamiast spróbować łagodnej retoryki, która jest o wiele bardziej skuteczna od ostrej - bo nie zniechęca „niezdecydowanych” - stosują tę drugą właśnie? W przypadku tematu aborcji jest to szczególnie widoczne. Obrazkiem można zaszokować, ale jego oddziaływanie jest krótkotrwałe. Szokowanie jest na dłuższą metę nieskuteczne, bo nie można cały czas robić tego w ten sam sposób. Dlatego też bossowie starają się cały czas szokować różnymi metodami. Ku uciesze swoich fanów (będących niemalże ich wyznawcami), prześcigają się w krytykowaniu tych, którzy maja inne zdanie w temacie aborcji. Terlikowski osiągnął już niemalże perfekcję – nikt, kto nie jest zacietrzewionym „prolajferem”, nie jest w stanie czytać jego celebryckich wypocin nie odczuwając jednocześnie chęci rzucenia monitorem o ścianę. Tego rodzaju zachowanie sprawia, że czytają go tylko ci, którzy mają takie same poglądy jak on – a co za tym idzie, do jego wypowiedzi mało kto się odnosi. Czasem ktoś udaje, że próbuje dyskutować z Terlikowskim, ale kończy się to tak jak jego ostatnia wymiana uprzejmości z Maziarskim. Pod koniec której Maziarski poprosił, żeby jednak nie krytykować Terlikowskiego, bo to fajny facet jest.

Ja widzę dwie przyczyny (równie ważne), dla których bossowie sobie tak folgują. Pierwsza to ta, że łagodna retoryka – choć skuteczna - nie zapewnia rozgłosu. Cejrowski, będąc grzecznym ewangelistą, nie mógłby liczyć na rozgłos, który jest mu niezbędny – bez rozgłosu książki będą się gorzej sprzedawać. A tak – ma chłop darmową reklamę. Hołownia mógłby być nieco mniej zarozumiały, ale wtedy nie byłby tak bardzo rozchwytywany przez media. I tak dalej, i tak dalej.

Druga przyczyna jest banalnie prosta. Robią to, bo mogą. Społeczeństwo się nie buntuje przeciwko temu, choć nie zgadza się z opiniami wszystkich tych panów, którzy są zwolennikami całkowitego zakazu aborcji, antykoncepcji, mieszkania ze sobą przed ślubem etc. Mainstreamowi są oni na rękę, bo wystarczy zacytować , a klikalność w Internecie wzrasta. Publicyści nie bardzo wiedzą jak dyskutować z „argumentami” kogoś, kto kategorycznym i nieznoszącym sprzeciwu tonem plecie o tym, że powinniśmy postępować tak, a nie inaczej, bo bóg tego od nas chce. I jeśli naruszyłem czyjeś uczucia religijne tym zdaniem to bardzo mi przykro, ale skoro człowiek nie jest w stanie „poznać” boga, to w jaki sposób Terlikowski & co. mają pewność, że to co mówią/piszą jest w 100% zgodne z wolą boską?

Pozwolę sobie w tym miejscu na małą dygresje (kolejną ;)) Pewnie już opisywałem ów casus, ale nie zaszkodzi przypomnieć. „Znajomy-znajomej”, osoba wierząca, praktykująca, uczęszczająca na spotkania młodzieży katolickiej, będąca „pro life” (owa osoba podpisała nawet petycję – tę dotyczącą „dużej książki o aborcji”) napisała u siebie na FB coś, od czego mi się nieco włos na głowie zjeżył. Tajemnicą nie jest dla nikogo to, jakie zdanie na temat pigułki mają fanatycy. No jest zła i tyle. Ów osobnik (nazwiska nie podam) również ma takie zdanie - zalinkował artykuł dotyczący tego, że pigułka może zwiększać ryzyko zatoru, który może doprowadzić do zgonu. W artykule stało o odszkodowaniach od firmy farmaceutycznej (bo zator zabił kilka osób) itd. No i nie byłoby w tym fakcie nic zdrożnego – wszak artykuł zgodny z „jedyną słuszną linią”, gdyby nie to, jakim komentarzem go opatrzył. Było to „ojej, kto by pomyślał, że pigułka jest szkodliwa”. Przypomnijmy: wierzący katolik, „pro life” skomentował artykuł dotyczący śmierci -nastu osób (albo i –dziesięciu, nie pamiętam) - „ojej”. Jedyne, co było dla tego osobnika ważne, to to, że „miał rację”! A to, że ktoś umarł – czort z tym! Napisze się ironiczny komentarz i wszystko będzie super. Innymi słowy - „chronimy i szanujemy wszelkie życie, ale baba co bierze pigułkę jest głupia i możemy się z niej śmiać, jak umrze!”

Do tego rodzaju zachowań doprowadza owa deklarowana niezachwiana pewność siebie, którą prezentują bossowie. „Szaraczki-fanatycy” tacy pewni niczego nie są i z radością powitają wszystko co jest zgodne. Ktoś umarł? To bardzo dobrze! Wreszcie mamy potwierdzenie! Jeśli ktoś jest czegoś pewien (przykładowo tego, że grawitacja działa), nie będzie z radością wklejał na swojego FB zdjęć ludzi, którzy wyskoczyli z 10 piętra i komentował „HA! A jednak miałem rację!”. Że przykład z grawitacją jest przejaskrawiony? W kontekście bezrefleksyjnej wiary „szaraczków” w to, co mówią bossowie, przykład grawitacji jest moim zdaniem za mało „kolorowy”. Jednakże trudno znaleźć przykład, który w pełni będzie odzwierciedlał ośli upór i ślepą wiarę w to, co z siebie wyrzucają bossowie. Taki szaraczek nie ma łatwego życia. Z jednej strony bowiem bossowie grzmią, że pigułka zabija, Frondzia podrzuca odpowiednie smakowite artykuły, a z drugiej strony sporo kobiet pigułek używa i jak na złość nic się im nie dzieje...

Ale to tylko taka dygresja, rzecz jasna tendencyjna - jak wszystko inne u mnie - mająca na celu pokazanie (rzecz jasna na jednostkowym przykładzie), że woda z mózgu jaką robią ludziom bossowie, czasem daje efekty w rodzaju „głęboko wierzącego katolika”, który żartuje sobie ze śmierci „tych co nie słuchali”. Bo takiemu człowiekowi - w tym konkretnym przypadku - wszystko co złe spotka kobietę biorącą pigułki. To rodzaj niemalże „boskiej sprawiedliwości”.

Powróćmy do argumentu „bo mogą”. Tutaj bowiem w pełnej krasie widać w jaki sposób bossowie postrzegają tolerancję i jak ją wykorzystują do swoich celów. Społeczeństwo – większa jego część, która się z poglądami bossów nie zgadza – toleruje ich wybryki i nie mówi głośno tego, co o tychże wybrykach sądzi. Że przesadzam? Że kraj katolików? To jak wytłumaczyć, że ogromna większość społeczeństwa nie popiera wymarzonego i upragnionego przez Terlikowskiego całkowitego zakazu aborcji? Tak samo rzecz się ma z terminacją ciąży będącej wynikiem gwałtu. Ale co tam aborcja. Bossowie mają ściśle określone zdanie na temat antykoncepcji, które to zdanie większość społeczeństwa ma w głębokim poważaniu. Czemu więc to samo społeczeństwo nie buntuje się przeciwko filozofii miłości w wykonaniu bossów? Czemu tak mało ludzi protestowało przeciwko obwoźnemu horror show (sławetna „wystawa antyaborcyjna” obwożona po całym kraju)? Czemu nie udało się zebrać odpowiedniej ilości podpisów pod akcją „tak dla kobiet” (skoro 44% ludzi w Polsce jest zdania, iż przerwanie ciąży do 12 tygodnia powinno być dopuszczalne i zależeć od decyzji kobiety)? Czemu większość milczy?

Dlatego, że mniejszość sterowana przez bossów osiągnęła coś, co wydaje się być prawie niemożliwe. Tej mniejszości udało się zawrzeszczeć wszystkich dokoła. Udało się doprowadzić do tego, że większość boi się ostracyzmu. Bossom udało się zaprowadzić w naszym kraju coś, co można określić mianem terroru semantycznego połączonego z etykietowaniem. Każdy, kto nie jest z nimi, jest: mordercą, złodziejem, bolszewikiem, Żydem, masonem (czasem cyklistą), chorym człowiekiem, nieukiem, komunistą etc. Katolicy nieutożsamiający się z bossami są w jeszcze gorszej sytuacji, bowiem wystarczy jedno złe (z punktu widzenia bossów) słowo wypowiedziane publicznie żeby boss uznał, że ktoś już nie jest katolikiem (casus Komorowskiego i ekskomuniki, której się domagał dla niego Terlikowski). Są też ludzie, którzy po prostu nie słuchają tego, co mają do powiedzenia bossowie - tzn. nie są w najmniejszym stopniu zainteresowani ich retoryką (bo „nie mają zdania” w temacie danym). Owa swoista znieczulica doprowadza do tego, że bossowie ogłaszają wszem i wobec, że przemawiają w imieniu większości. I trudno mieć do nich pretensje o to. Wiedzą, że sytuacja nie będzie trwała wiecznie – chcą więc wydrzeć dla siebie jak najwięcej (w wymiarze stricte monetarnym). A że przy okazji sami przykładają rękę do demonizowanej laicyzacji? To już nie ich problem.

Wspomniałem już o publicystach, którzy nie bardzo wiedzą jak dyskutować z bossami. Nie wiem, czy wynika to z pewnych problemów natury argumentacyjnej (jak dyskutować z kimś, kto powołuje się na niepodważalny autorytet)? Czy też ze zwykłego lenistwa intelektualnego – „a po cholerę z oszołomami rozmawiać, ludzie swoje wiedzą!”. Czy też może chodzi o to, że bossowie są wymagający –być może prezentują zbyt wysoki poziom aby publicyści lewej strony umieli sobie z nimi poradzić? Czy też po prostu brakuje nam elit. Takich elit, których przedstawiciele nie bali by się złapać za bary z Hołownią i zrobili z niego sieczkę (w wymiarze argumentacyjnym rzecz jasna). Przykład Hołowni nie jest tu przypadkowy – wszak to on twierdził (w swej książce pt. „Bóg, życie i twórczość”), że jego argumenty są zawsze skuteczne. I chyba miał rację bowiem nikt jeszcze nie rzucił mu wyzwania. Tym niemniej, efektem tego „lenistwa” oponentów bossowskich jest supremacja bossów w debacie publicznej. Z której to supremacji korzystają gdy „zauważą”, że ich wiara, uczucia religijne itp. są zagrożone.

Współczesnymi „zagrożeniami” dla kościoła zajmę się w kolejnej części „cyklu fanatycznego”.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz