czwartek, 27 marca 2025

Dyktatura Chłopskiego Rozumu: Część 2 – Chaos

 Dawno dawno temu, wydano grę pt „Warhammer: Mark of Chaos”, która miała bardzo, ale to bardzo fajne intro. Pod koniec tegoż intra narrator wypowiedział frazę „there is no escape from Chaos – it marks us all (w tłumaczeniu Piknikowym: nie ma ucieczki przed chaosem – naznacza nas wszystkich). Wydaje mi się, że będzie to idealny wstęp do niniejszej ściany tekstu.

Gdyby było tak, że USA to jest jakiś taki kraj, który nie ma najmniejszego wpływu na nasze państwo, to można by było patrzeć na to, co się tam dzieje ze współczuciem. No ok, wybrali sobie Trumpa, ale chyba do końca nie zdawali sobie sprawy z tego, w co się pakują (tzn. miliarderzy wiedzieli, ale biedniejsi chyba nie do końca). Problem polega na tym, że Trump jako prezydent światowego mocarstwa to problem nie tylko Ameryki, ale, nad czym możemy jedynie ubolewać, nas wszystkich.

Czy jestem zdziwiony tym, co robi Trump i jego otoczenie? Nieszczególnie. Główna przyczyna tego mojego nieszczególnego zdziwienia to to, że gdy w 2016 Trump wygrał wybory, to obawiałem się właśnie tego, co się teraz dzieje. Wtedy mu nie wychodziło (choć się starał), bo stopowali go niektórzy Republikanie i administracja. W 2024 sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Partia Republikańska była po prostu partią Trumpistowską, a plany zaorania administracji były dość szczegółowo rozpisane (project 2025), tak więc mniej więcej wiadomo było, czego się spodziewać. Kwestią otwartą było jedynie to, w którym momencie Trump zacznie traktować wszystkich dookoła (no prawie wszystkich, o czym jeszcze będzie) z buta.

Okazało się, że na traktowanie z buta nie trzeba było długo czekać. Tak po prawdzie to Trump nie poczekał nawet na zaprzysiężenie i pogadanki o tym, że tak właściwie to on by chciał, żeby Kanada była kolejnym stanem, zaczął wcześniej. Tak samo, jak pogadanki o pozyskaniu Grenlandii i Kanału Panamskiego. Warto wspomnieć o tym, że w przypadku tych dwóch ostatnich Trump nie wykluczył nawet interwencji zbrojnej. Ktoś mógłby powiedzieć: dobra, może on se tak tylko gada. Tyle, że taki ktoś najwyraźniej ostatnie rządy Trumpa przeleżał pod lodem i nie wie, że w przypadku Trumpa „tylko gadanie” wygląda tak, że jeżeli nikt go nie powstrzyma, to „tylko gadanie” ciałem się stanie. Przykładowo, po przegranych w 2020 wyborach Trump „tylko gadał” o tym, że tak właściwie to je wygrał i w ramach „tylko gadania” dzwonił do sekretarza stanu Georgia i namawiał go do tego, żeby „znalazł” mu brakujące głosy. Co prawda wtedy się nie udało, ale właśnie dlatego, że ów sekretarz Trumpowi odmówił. Po „wyczyszczeniu” administracji państwowej może być różnie z tym odmawianiem.

I tu w sumie taka ciekawostka się pojawia. Otóż, jeżeli ktoś przygląda się temu, co się dzieje na Eloneksie, to taki ktoś może dostrzec mało subtelne próby przekonania amerykańskiego suwerena do tego, że Rosja to w sumie nie jest taka zła, a co za tym idzie, Trump ma rację,  gdy chce się dogadywać z Rosją. O ile sam Trump opowiada o tym, że on się z Putinem przyjaźni, że są BFF/etc., to MAGA-owcy opowiadają już zupełnie inna historię. Opowiadają np. o tym, że gdyby USA weszło w sojusz z Rosją, to byliby nie do powstrzymania. O NATO mają do powiedzenia tyle, że w sumie to ten sojusz jest już zbędny i niech się Europa broni sama przed Rosją (i nie, nie gryzie się im to absolutnie z narracjami o tym, że powinni się zaprzyjaźnić z Wołodią). Tego rodzaju wielce uczone narracje pojawiły się w infosferze MAGA-owców zaraz po tym, gdy Dobry Car Rosji zaproponował, że jakby co, to on może po taniości sprzedać USA dwa miliony ton aluminium. Zupełnym przypadkiem ta propozycja zbiegła się w czasie z nałożeniem przez UE kolejnego pakietu sankcji na Rosję, w którym to pakiecie, cóż za niespodzianka, było między innymi zbanowanie rosyjskiego aluminium.

No ale dobrze, wróćmy do pogróżek, którymi Donald Trump sypie jak z rękawa. Jak już wspomniałem, jeżeli chodzi o Grenlandie, to argumentacja Trumpa jako żywo przypomina tą, którą obserwujemy już od jakiegoś czasu za naszą wschodnią granicą. Otóż, zacznijmy od tego, że Trumpowi chodzi po prostu o ochronę wolnego świata i (werble) jego zdaniem mieszkańcy Grenlandii chcą, żeby Grenlandia przeszła pod kuratelę USA. Co prawda nie padło jeszcze sakramentalne „chcemy tylko chronić mniejszość MAGA”, ale moim zdaniem jest bardzo blisko.

Mieliśmy również niezbyt zawoalowane groźby w celu przejęcia Kanału Panamskiego. Tu jedna uwaga. Jakiś czas temu objawiły się doniesienia medialne, z których wynikało, że USA już odkupiła Kanał Panamski, ale zaraz potem okazało się, że jednak nie. Z późniejszych newsów wynika, że Trump zlecił wojskowym ogarnięcie (na wszelki wypadek) planu, coby w razie czego przejąć siłowo tenże kanał.

Idźmy dalej, albowiem następną porcję gróźb Trump wystosował pod adresem Kanady, która jego zdaniem powinna być kolejnym stanem. Rzecz jasna, opinia Kanadyjczyków się w tym miejscu w ogóle nie liczy, bo to są drobne szczegóły. Póki co Trump rozpoczął wojnę celną i opowiadał o tym, że jakby co, to on by chciał renegocjowania umów sprzed 100 la,t bo mu się nie podoba to, jak granice zostały wytyczone. Bo oczywiście, że jeżeli jest coś, czego potrzebujemy, to tym czymś jest typ, który chce wprowadzić precedens polegający na tym, że ustalenia „graniczne” sprzed pierdyliona lat można na spokojności zmieniać jeżeli tylko się bardzo chce. Jeżeli chodzi o wojnę celną, to Trump rozpoczął takowąż z Unia Europejską.

Co łączy te wszystkie działania? Ano łączy je to, że są skierowane przeciwko krajom (i blokowi krajów), które są sojusznikami Stanów Zjednoczonych. I w tym miejscu pozwolę sobie na eksperyment myślowy: jeżeli Trump w ten sposób traktuje sojuszników, to w jaki sposób potraktuje tak np. Rosję? Rzecz jasna, w tym eksperymencie myślowym zaszyta została pułapka, albowiem Rosja nie jest przez Trumpa uważana za wroga. Nie jest przez niego uznawana za wroga tak bardzo, że aż sobie planuje z Rosją jakieś wspólne projekty geopolityczne. Wydawać by się mogło, że tego rodzaju plany powinny spotkać się z ostrą reakcją jednej takiej partii, która Obamie politykę resetu wobec Rosji wypomina do tej pory, no ale, ponieważ teraz do resetu dąży „ich” prezydent, krytyki się nie doczekamy (to była tylko taka dygresja, albowiem obrońcom Trumpa, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, poświęcę osobny tekst). Wracając do meritum, jakoś tak się złożyło, że w pierwszej kolejności niełaską Trumpa obrywają kraje sojusznicze. Sorry, taki mamy klimat.

Przed wyborami w USA podnosiły się głosy, że jeżeli Trump wygra, może to oznaczać politykę skrajnego izolacjonizmu. Dziś wiemy, że to było skrajne wręcz niedoszacowanie tego, jak może działać na arenie międzynarodowej Trumpistowska Ameryka. Otóż, w porównaniu do tego, co dzieje się teraz, izolacjonizm jako taki nie byłby wcale taki zły. Zacznijmy od tego, że ten izolacjonizm już się w pewnym sensie „dzieje” w ramach hasła „America First”. Mamy, na ten przykład wrzutki, z których wynika, że artykuł 5 NATO jakby co, to wcale nie jest wyryty w kamieniu i jest negocjowalny. Jeszcze przed wyborami J.D. Vance stwierdził, że USA może nie chcieć pomagać tym, którzy będą próbowali wpływać na Twittera pod rządami Muska. Potem były narracje, z których wynikało, że jeżeli państwa nie zwiększą wydatków na obronność (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że im dalej w las, tym wyższy %PKB ma być zdaniem Trumpa tym „docelowym”), to też się ich nie będzie bronić. Reasumując: zakładanie dziś, że w przypadku ataku na państwo sojusznicze USA na 100% będzie takie państwo chronić, można traktować jako daleko idącą naiwność.

USA mogą bronić takiego państwa, ale wcale nie muszą. Mało tego, jeżeli przyjrzymy się temu, w jaki sposób traktowana jest teraz Ukraina (o czym też za moment będzie), to widać wyraźnie, że dla USA kluczowe jest teraz to „a co my z tego będziemy mieli”. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Trumpowi zdarzyło się również opowiadać o tym, że jego zdaniem, gdyby przyszło co do czego, to inne państwa NATOwskie by wcale Ameryce na pomoc nie ruszyły. Najwyraźniej interwencje w Afganistanie i Iraku się zdaniem Trumpa nie wydarzyły.

Gwoli ścisłości, to zachowanie Trumpa w tej konkretnej materii jest tak bardzo chaotyczne, że gdyby ktoś nakręcił o tym film z gatunku political-fiction, to by go wyśmiano za to, że wyszła mu slapstikowa komedia, bo to przecież jest niemożliwe. Pochylmy się nad tym, żeby w pełni docenić działania „stabilnego geniusza”. Tak na pierwszy rzut oka Trump ma racje. No bo wiecie, „America First”, prawda? No to po co on ma bronić jakiejś tam Estonii, czy innej Litwy, czy też Polski? Przecież taka obrona to koszty same. Nie dość, że sprzęt wojskowy trzeba wysyłać, to jeszcze żołnierzy/etc., no a to prosta droga do strat finansowych i ludzkich. Poza tym, przecież USA nie potrzebuje żadnej pomocy z zewnątrz, bo jest mocarstwem wojskowym, z którym samodzielnie żadne inne państwo nie jest w stanie się równać (póki co przynajmniej).

Po pierwsze. Amerykanie już od jakiegoś czasu twierdzą, że w nieodległej przyszłości dojdzie do konfliktu USA z Chinami. Ja to co prawda jestem tylko prosty bloger, ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji sojusznicy by się jednak Ameryce przydali. Co prawda podnoszą się głosy, że USA chce zrobić „odwróconego Nixona”, czyli wciągnąć do sojuszu Rosję i nastawić ją przeciwko Chinom, ale ten pomysł jest bezdennie głupi, bo wiadomo czym się kończy „wciąganie Rosji do współpracy”. O wiele lepszym sojusznikiem byłaby Europa Zachodnia i Środkowa, bo ma bez porównania większy potencjał ekonomiczny i militarny od Rosji.

Po drugie. Jeżeli USA ma się faktycznie przygotowywać do konfliktu z Chinami, to jak się do tego mają zapowiadane przez Trumpa cięcia budżetowe w wydatkach wojskowych? I to nie jakieś kosmetyczne cięcia tylko 8% (rok do roku przez pięć kolejnych lat). Trump opowiadał, że wydawanie pieniędzy na wojsko nie ma sensu, bo przecież można się dogadać zamiast ze sobą walczyć. Jeszcze trochę, a Trump zacznie śpiewać „Imagine” (a to, jak wiemy jest wizja komunizmu niestety).

Po trzecie. Przez moment załóżmy, że to przygotowywanie się do konfliktu z Chinami jakoś im się spina z cięciami budżetowymi i wydawaniem mniej na obronność. Jak to się ma do próby zarżnięcia amerykańskiego przemysłu wojskowego? Z jednej strony będą cięcia, a z drugiej Trump robi wszystko, żeby zniechęcić każdego potencjalnego kupca do zaopatrywania się w sprzęt wojskowy w USA. Z jednej bowiem strony mieliśmy to, co się stało po słynnej (dojdziemy do tego) kłótni w Gabinecie Owalnym, czyli kombinowanie, jakby tu utrudnić życie Ukraińcom (brak danych, wstrzymanie wsparcia dla ukraińskich F-16 i tak dalej). Z drugiej zaś wypowiedź Trumpa, który powiedział, że będą sprzedawać samoloty, które będą „toned down” (czyli nie takie jak powinny być). Czemu? No bo teraz je może kupić ktoś, kto jest sojusznikiem, ale potem może nim już nie być. Po tym, jak USA zaczęło utrudniać życie Ukrainie, dość głośno zrobiło się o tym, że może być tak, że ktoś sobie kupi w USA jakiś sprzęt, a potem nie będzie go mógł użyć. Gwoli ścisłości, ja sobie zdaję sprawę  tego, że tego rodzaju narracje mogą być rozpowszechniane przez, na ten przykład, lobbystów europejskiego przemysłu zbrojeniowego, ale hello, gdyby USA zachowywała się tak, jak powinien się zachowywać sojusznik, nikt nie dawałby faka o takie narracje.

Po czwarte. Trumpowi i jego „walczącemu z globalizacją” otoczeniu umyka najwyraźniej to, że USA robi interesy wszędzie, gdzie może. Robi je też w Europie. Przez interesy rozumiem również wszelkiego rodzaju inwestycje. I teraz warto sobie zadać jedno pytanie: gdzie lepiej inwestować? W miejscach, w których jest spokojnie, czy też w miejscach zagrożonych działaniami wojennymi? Zmierzam do tego, że USA opłacało się (i nadal opłaca) sojusz w ramach NATO, tak samo jak opłaca się im posiadanie baz wojskowych w Europie, bo dzięki temu ich wcale-nie-globalne firmy nie muszą się martwi o swoje inwestycje.

Gdybym chciał to jakoś podsumować, to chyba sięgnąłbym bo fragment filmu „Glass Onion”, w którym główny bohater w pewnym momencie stwierdzi, że jedna z postaci zachowuje się w sposób głupi. Gdy ktoś zadał pytanie „czy to jest tak głupie, że aż mądre?”, główny bohater (Benoit Blanc) stwierdził: „nie, to jest po prostu głupie”.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Skoro już zahaczyliśmy o temat Ukrainy, to pociągnijmy go dalej. Wszyscy pamiętają obietnice Trumpa, z których wynikało, że jeżeli wygra wybory, to zakończy wojnę w 24 godziny. Gdy w trakcie kampanii ktoś podnosił, że to mało realny scenariusz, fani Trumpa tłumaczyli, że wiadomo, że będzie przesadzał, ale na pewno i to na bank będzie się starał zakończyć tę wojnę i nie będzie się cackał z Rosją i Putinem. Poruszyliśmy tę kwestię w „Trumpolakach” i wyszło nam, że jedynym „lewarem”, który ma Trump i przy pomocy którego będzie mógł chcieć wpływać na konflikt jest to, że USA udzielają pomocy militarnej Ukrainie i mogą tę pomoc przyciąć, żeby skłonić Ukrainę do ustępstw. Okazało się, że fani Trumpa się mylili, a my mieliśmy rację (tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to bardzo nisko zawieszona poprzeczka).

Wartym nadmienienia jest ten drobny szczegół, że USA pod wodzą Trumpa się w stosunku do Ukrainy zachowują tak, jak gangusy wymuszające haracze. Z tym, że o ile gangusy po tym, jak dostaną co chcą czasami bronią tych, od których wymuszają kasę przed innymi, to Trump już o jakiejkolwiek obronie nie chciał słyszeć. Trump sobie w pewnym momencie wymyślił, że za tę pomoc, którą to już Ukrainie USA wręczyło, to on sobie odbierze od Ukrainy połowę jej zasobów (minerały) i część infrastruktury (porty etc.). W zamian za to USA obiecały, że może porozmawiają z Putinem, a no i jeszcze część pieniędzy, które by sobie amerykański biznes zarobił inwestowano by w Ukrainie. Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że na decyzję (czy podpisać tę umowę, czy też nie) USA dały Ukrainie całą godzinę. Innym razem Trump wpadł na pomysł, że może by tak przejął Ukraińską energetykę jądrową. No dusza człowiek po prostu.

Wspominałem przed momentem o słynnym już spotkaniu w Gabinecie Owalnym, w trakcie którego Zełeński został przeczołgany tylko i wyłącznie dlatego, że miał czelność zwrócić uwagę na to, że bez gwarancji bezpieczeństwa pokój będzie iluzoryczny, bo Putin nie dotrzymuje danego słowa. Wtedy to właśnie odpalił się J.D. Vance, który stwierdził, że Zełenski nie ma RiGCzu, a poza tym to nie podziękował USA za pomoc (potem wyliczono, że podziękował ponad 30 razy). I tu doszliśmy do kolejnej kwestii, która nawet w obrębie Trumpowej logiki (i narracji, którymi się karmi tabuny MAGA) jest pozbawiony sensu. Trump bowiem przekonuje wszystkich o tym, że Putin to jego ziom i że się z nim dogada bezproblemowo. Gdyby nawet nie był jego ziomem to (i tu druga narracja) uszanuje rozejm, bo szanuje Trumpa. Gdyby to zawiodło, to (narracja numer trzy) na pewno uszanuje rozjem i pokój, bo się Trumpa po prostu boi.

Równolegle do tych wszystkich narracji Trumpiści ogłaszają wszem i wobec, że oni nie chcą dać Ukrainie żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Czemu nie chcą dać tych gwarancji? Skoro są tak absolutnie pewni, że Putin nie złamie danego słowa, to takie gwarancje bezpieczeństwa to tylko formalność. Mało tego. Pomyślcie sobie ile można by było ugrać wizerunkowo na takim dealu. USA ogłasza, że Ukraina zostaje objęta takimi, a takimi gwarancjami, a Putin siedzi grzecznie jak mysz pod miotłą. Czemuż, ach czemuż więc z tymi gwarancjami jest taki problem? Bo administracja Trumpa zdaje sobie sprawę z tego (ci ludzie niewiele rozumieją, ale to akurat tak), że Putin może nie chcieć dotrzymać słowa choćby dlatego, żeby móc powiedzieć „sprawdzam” Amerykanom. No a skoro są tego świadomi i mimo tego próbują wmanewrować Zełeńskiego w jednostronny deal pokojowy, to chyba nie do końca dobrze o nich świadczy a my, ze względu na nasze położenie geograficzne, powinniśmy to brać pod rozwagę.

Tak swoją drogą, zaskoczeniem dla nikogo nie powinno być to, że narracje MAGA, Musków/etc., są doskonale zbieżne z narracjami rosyjskimi. Otóż, w myśl tych narracji to jest tak, że gdyby tylko Zełeński chciał, to mógłby zakończyć wojnę choćby z dnia na dzień. A nie chce tylko i wyłącznie dlatego, że boi się, że straci władze (gadanie idiotyzmów o tym, że w Ukrainie powinny się odbyć wybory, zawędrowało już do Polski i zostało wrzucone w przestrzeń publiczną przez Elżbietę Witek). I jakoś tak się składa, że w tych narracjach (i to literalnie wszystkich) nie pojawia się taki jeden drobny szczegół. Tym szczegółem jest fakt, że wojnę może zakończyć również Władimir Putin (mógł jej w ogóle nie zaczynać, ale to już osobna kwestia). Dziwnym trafem, w opinii MAGA-owców całkowitą winę za to, co się dzieje, ponosi Zełeński. Czemu nie Putin? Odpowiedź brzmi następująco: nie wiem, ale się domyślam.

Najlepiej podejście USA do Rosji obrazuje to, co ostatnio opowiadał Steve Witkoff (wysłannik Trumpa ds. Bliskiego Wschodu). A opowiadał rzeczy, które powinny sprawić, że osobom drącym w Sejmie japę „Do Nald Trump” powinno się zrobić co najmniej głupio. Przykładowo, Witkoff (w rozmowie z Tuckerem – wcale – nie – onucą Carlsonem) tłumaczył, że Putin po zamachu na Trumpa poszedł się pomodlić do cerkwi dlatego, że Trump to jego przyjaciel. Ten przemiły jegomość (i fachowiec, co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości) klarował również, że na terenach okupowanych przez Rosję odbyły się referenda i tam ludzie się opowiedzieli za przyłączeniem do Rosji i że to też powinno być brane pod rozwagę. Powinienem to jakoś skomentować, ale zamiast tego pozwolę sobie przejść do kolejnej części niniejszej ściany tekstu.

Nie bardzo wiem, jak zacząć ten konkretny kawałek, więc zacznę go tak: administracja Trumpa najchętniej rozpieprzyłaby Unię Europejską i wszystko wskazuje na to, że tym się właśnie zajmuje. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że to nie jest żadna nowość. Jest sobie taki człowiek, jak Steve Bannon. W 2018 ogłosił, że on ma plan rozwalenia Unii Europejskiej od środka. Chciał to zrobić w ramach organizacji, którą było „The Movement”. W zamierzeniu miało to wyglądać tak, że Bannon zbierze wszystkich eurosceptyków (Le Pen, Orbana, Saliviniego, Wildersa i wielu innych), którzy dzięki jego światłym radom uzyskają co najmniej 30% miejsc w Europarlamencie. Dzięki temu, Bannon chciał rozwalić UE od środka. Początkowo całkiem sporo ugrupowań było zainteresowanych.

Jednakowoż im bliżej było wyborów, tym więcej organizacji wycofywało swoje poparcie. Przykładowo, Marine Le Pen stwierdziła, że impuls do reformy UE powinien być „wewnętrzny”, a nie zewnętrzny. FPO stwierdziło, że nie podoba się im amerykański wpływ i tak dalej i tak dalej. Tego, jakie były rzeczywiste przyczyny, dla których „The Movement” nie wypalił, się pewnie nie dowiemy, ale moim zdaniem mogło chodzić o to, że o ile część z tych środowisk chce w jakiś sposób reformować UE (zapewne w taki nie za dobry), to jednak nie uśmiechało się im branie udziału w inicjatywie, której pomysłodawca chce rozwalić Unię Europejską. Aczkolwiek przyczyna, dla której „nie pykło” mogła być prozaiczna. Bannon już wtedy nie był w łaskach Trumpa (pokłócił się również ze swoimi sponsorami, Mercerami). Nie oznacza to, że nie miał wpływów, ale były one bez porównania mniejsze od wcześniejszych.

Teraz zaś sytuacja wygląda zupełnie inaczej, bo zainteresowana rozwaleniem UE jest cała administracja Trumpa, która dysponuje olbrzymimi pieniędzmi i wpływami. Warto w tym miejscu przypomnieć o tym, co w Monachium nawywijał J.D. Vance, który na konferencji ds. bezpieczeństwa zaczął opowiadać o tym, że największym zagrożeniem dla Europy wcale nie są Rosja, czy tam jakieś Chiny, ale (uwaga, będzie capslock) SAMA EUROPA. Czemu? Ano temu, że brukselskie komisarze chcą cenzurować media społecznościowe, na ten przykład! Innymi słowy, panu wiceTrumpowi nie podoba się walka z dezinformacją. Ponieważ to, dlaczego wiceTrump nie chce walki z dezinformacją (khe khe, bo gdyby nie dezinfo, to jego szef nie byłby prezydentem, khe khe) jest jasne, jak cera Donalda Trumpa, nie będę się nad tym pochylał. Tak samo, jak nad bredniami o tym, że w Europie prześladuje się chrześcijan za antyaborcyjne protesty (trzeba wybitnego męża stanu, żeby podnosić ten temat, będąc wiceprezydentem w kraju, w którym niemalże opatentowano antyaborcyjny terroryzm). I tak dalej i tak dalej.

W telegraficznym skrócie, Unia Europejska jest zła i stanowi zagrożenie dla Europy. Dodajmy do tego to, że administracja Donalda Trumpa wprost popierała AfD. Wiecie, tę partię, której członkowie, dziwnym trafem, są zainteresowani spuścizną polityczną po pewnym austriackim akwareliście (co jest o tyle ciekawe, że prawica stara się nas przekonywać do tego, że ów akwarelista był lewakiem). Kronikarski obowiązek (trochę tych obowiązków już było) każe wspomnieć o tym, że praktycznie zaraz po tym, jak J.D. Vance zaczął chwalić AfD. Tomasza Froelicha, który pełni w AfD funkcję tokenowego Polaka, zaproszono do TV Republika, gdzie prowadząca nie przeszkadzała mu w wybielaniu AfD. No, ale to dygresja.

Z punktu widzenia administracji Trumpa (nastawionej na krótkoterminowy zysk) Unia Europejska jest sporą przeszkodą. To, w jaki sposób USA prowadzi rozmowy z Ukrainą dość wyraźnie pokazuje, w jaki rodzaj „negocjacji” celuje administracja Trumpa. Są to, rzecz jasna, negocjacje prowadzone z pozycji siły (rzecz jasna nie z Rosją, bo Rosja jest rządzona przez Putina, który się modlił za Trumpa) i nastawione na jak największe wydrenowanie drugiej strony. Dokładnie w ten sposób USA prowadziłoby negocjacje z państwami UE (zawsze można takiemu państwu powiedzieć, że jak nie przystanie na ten, czy inny warunek, to się okaże, że artykuł 5 NATO jest jeszcze bardziej negocjowalny). Zupełnie inaczej wyglądają negocjacje z blokiem państw, bo Unia Europejska to nie to samo, co Ukraina, która nawet nie bardzo miałaby się jak odgryźć.

Ale wiecie, to wszystko USA robi dlatego, że chcą „naprawić” Unię Europejską, albowiem Make Europe Great Again. Ja wiem, że o Trumpolakach sobie będę pisał w kolejnym tekście, ale gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, jak bardzo bezrefleksyjne jest to towarzystwo. Im się na serio wydaje, że Trumpowi w starciu z UE chodzi o jakieś wartości, ideały/etc. I równie na serio im się wydaje, że gdyby działanie w ramach UE ograniczało się do wspólnego ogarniania umów handlowych/etc., to Trump miałby o Unii dokładnie takie samo zdanie, jakie ma teraz, bo to nie „wartości” stoją mu na drodze do celu, którym jest wyżymanie innych państw.

W tym miejscu miałem kończyć niniejszą ścianę tekstu, ale dotarło do mnie, że zapomniałem, o bardzo istotnej kwestii, którą jest to, że USA, eufemizując, wpieprzają się w politykę wewnętrzną krajów, które przynajmniej w wymiarze deklaratywnym są krajami sojuszniczymi. Ponieważ Elonowi nie podoba się to, kto rządzi w Wielkiej Brytanii, zapowiedział, że może wesprzeć partię Nigela „Brexit Będzie Opłacalny dla Wielkiej Brytanii” Farage'a kwotą 100 milionów dolarów (dopiero szukając linku źródłowego doczytałem, że byłoby to jak najbardziej legitne i dlatego rząd będzie chciał zmienić prawo). W Rumunii z uporem godnym lepszej sprawy USA wspierało Georgescu (prorosyjski nacjonalista) i nawet przestrzegali Rumunię przed „uniemożliwieniem mu startu”. W Niemczech było wspieranie AfD. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, to nie było tak, że oni po prostu powiedzieli, że „AfD baza”. Nic z tych rzeczy. J.D. Vance na słynnej konferencji monachijskiej wezwał niemieckie partie do współpracy z AfD.

Parę słów wyjaśnienia się tu należy: generalnie rzecz ujmując w Niemczech AfD jest otoczone kordonem sanitarnym i żadna partia z nimi nie chce współpracować. Ponieważ administracja Trumpa była przekonana o tym, że AfD wybory wygra, wezwali do skancelowania tego kordonu sanitarnego. Ostatecznie wybory w Niemczech skończyły się tak, jak się skończyły. AfD miała co prawda drugie miejsce, ale rządu współtworzyć nie będzie. Ciekaw jestem czy ktokolwiek badał to, czy działania Trumpistów nie okazały się przeciwskuteczne. Niemcy nieszczególnie kochają USA i jawne popieranie AfD (i do tego pokazywanie palcem „wy powinniście robić to i to) mogło zadziałać jako czynnik mobilizujący wszystkie inne elektoraty. No ale – to tylko takie moje gdybanie.

Otwartą kwestią natomiast pozostaje to, czy Wielce Szanowni Politycy Zza Wielkiej Wody będą usiłowali zamieszać w naszych wyborach prezydenckich. MAGA krytykuje nasz rząd często i gęsto, zaś Muskowcy z uporem godnym lepszej sprawy rozpowszechniają bzdury o tym, że w Polsce trwają prześladowania. Jednakowoż wypowiedzi administracji (takie, jak te dotyczące AfD na ten przykład) wychwalające tego, czy innego kandydata, jeszcze się nie zmaterializowały. Nawiasem mówiąc, to jest też dość ciekawa sprawa, bo choć PiS dwoił się i troił, żeby Polacy pokochali Trumpa (a Tarczyński po prostu pomagał sztabowi Trumpa w kampanii prezydenckiej), to jednak nietrudno odnieść wrażenie, że w wymiarze ideologicznym Trumpistom bliżej jest do konfy, niż do Zjednoczonej Prawicy, tak więc nie do końca wiadomo, który z kandydatów miałby liczyć na ich wsparcie.

Tak na sam koniec pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. Ja tam jakimś specjalnie wielkim fanem USA nie byłem, nie jestem i nie będę. Wiem, że jest to państwo, które ma zapędy imperialne. Mimo tego, miałem świadomość tego, że kraj ten jest jednym z filarów naszego bezpieczeństwa. Tym filarem bezpieczeństwa do tej pory rządzili ludzie, którzy byli przewidywalni. Ok, czasami potrafili srogo przydzbanić (vide, polityka resetu z Rosją), ale jednak z naszego punktu widzenia „dowozili”. Na ten przykład, gdy amerykański wywiad dowiedział się o tym, że Rosja planuje inwazję, to Amerykanie się tymi informacjami podzielili z sojusznikami. Co prawda nasze ówczesne władze pozyskawszy te informacje nadal miziały się z proputinowskimi politykami, ale to już nie była wina USA. Gdy do inwazji doszło, Ameryka pomagała Ukrainie i nie próbowała składać jej propozycji w rodzaju „ej, dajcie nam swoje elektrownie atomowe, a my zadbamy o ich bezpieczeństwo, ok?”.


Teraz zaś doszliśmy do momentu, w którym USA jest całkowicie nieobliczalne. Obecna administracja USA jest (co warto powtarzać) nastawiona wyłącznie na krótkoterminowy zysk i zachowuje się tak, jak gdyby nikt tam nie był w stanie myśleć perspektywicznie. Być może (w razie czego) będą chcieli bronić swoich sojuszników, ale równie dobrze może być tak, że ktoś tam uzna, że takie pomaganie się nie kalkuluje. Natomiast nawet, gdyby się okazało, że Trump kocha Europę na tyle, żeby w razie czego jej pomagać, to nie da się wykluczyć, że do dyskusji na temat tego, w jaki sposób pomóc nie zaproszą przez przypadek jakiegoś ruskiego dziennikarza (i nie mam tu na myśli Tuckera Calrsona).



W tym miejscu się powtórzę: There is no escape from Chaos. It marks as all.


Źródła:

https://apnews.com/article/canada-trump-us-state-131dcff58a8f56116765f160d9f35460

https://www.theguardian.com/world/2025/jan/08/why-is-donald-trump-talking-about-annexing-greenland

https://apnews.com/article/trump-biden-offshore-drilling-gulf-of-america-fa66f8d072eb39c00a8128a8941ede75

https://tvn24.pl/swiat/wybory-prezydenckie-w-usa-2020-donald-trump-wezwal-sekretarza-stanu-georgia-do-znalezienia-glosow-st4919829

https://www.rynekinfrastruktury.pl/wiadomosci/biznes-i-przemysl/2-miliony-ton-aluminium-z-rosji-trafia-do-usa-propozycja-putina--94403.html

https://businessinsider.com.pl/gospodarka/minister-ds-ue-adam-szlapka-mowi-o-nowych-sankcjach-wobec-rosji/990zss9

https://www.tvp.info/85573872/usa-donald-trump-mial-poprosic-o-opracowanie-scenariuszy-w-sprawie-przejecia-kanalu-panamskiego

https://www.radiopik.pl/3,127224,ameryka-i-rosja-jednym-glosem-o-interesach-geopolitycznych-i-powojennych-inwestycjach

https://www.independent.co.uk/news/world/americas/us-politics/jd-vance-elon-musk-x-twitter-donald-trump-b2614525.html

https://abcnews.go.com/Politics/trump-questions-nato-defend-us-1000-allies-killed/story?id=119529187

https://www.bankier.pl/wiadomosc/USA-tna-maksymalnie-swoj-budzet-obronny-Odbija-sie-na-polskim-kontyngencie-8895138.html

https://tvn24.pl/swiat/najgoretszy-moment-w-gabinecie-owalnym-klotnia-donalda-trumpa-i-wolodymyra-zelenskiego-nagranie-i-transkrypcja-st8328934

https://tvn24.pl/swiat/wolodymyr-zelenski-dziekowal-amerykanom-i-przywodcom-33-razy-cnn-wskazala-przyklady-st8329068

https://defence24.pl/wojna-na-ukrainie-raport-specjalny-defence24/ukrainskie-f-16-traca-wsparcie-usa

https://defence24.pl/wojna-na-ukrainie-raport-specjalny-defence24/ukrainskie-himars-y-bez-wsparcia-usa-ale-jakiego

https://www.rp.pl/dyplomacja/art41448291-siergiej-lawrow-skomentowal-slowa-donalda-trumpa-o-zakonczeniu-wojny-w-24-godziny

https://wyborcza.biz/biznes/7,177151,31723230,usa-chca-mineralow-ukraina-gwarancji-pomocy-powstac-ma-nowy.html?disableRedirects=true

https://www.money.pl/gospodarka/donald-trump-chce-elektrowni-jadrowych-perla-ukrainskiego-przemyslu-7138249464539840a.html

https://wroclaw.wyborcza.pl/wroclaw/,35771,31724541,politycy-pis-o-ukrainie-mowia-jak-putin-i-trump-polska-powinna.html

https://defence24.pl/wojna-na-ukrainie-raport-specjalny-defence24/wyslannik-trumpa-mieszkancy-ukrainskich-terytoriow-okupowanych-chca-byc-w-rosji

https://www.dw.com/en/opinion-steve-bannon-attacking-the-eu-from-the-right/a-44808912

https://en.wikipedia.org/wiki/The_Movement_(right-wing_populist_group)

https://www.nytimes.com/2018/01/04/us/politics/bannon-mercer-trump.html

https://tvrepublika.pl/Polska/Froelich-Nie-mozna-mowic-ze-AfD-to-partia-antypolska/182643

https://www.cbsnews.com/news/jeffrey-goldberg-the-atlantic-trump-officials-group-chat-signal/

https://www.rp.pl/polityka/art41974681-brytyjski-rzad-chce-uniemozliwic-elonowi-muskowi-wplate-na-partie-nigela-farage-a

https://businessinsider.com.pl/wiadomosci/administracja-trumpa-ostrzega-rumunie-chodzi-o-start-prorosyjskiego-polityka/1dr3ezg


poniedziałek, 10 marca 2025

Dyktatura Chłopskiego Rozumu – część 1

 Chyba jeszcze nigdy nie przydarzyła mi się sytuacja, w której odczuwałem przemożną chęć napisania jakiegoś tekstu, ale za cholerę nie wiedziałem, jak się do niego zabrać, to po pierwsze. Po drugie zaś, z cierpliwością godną tybetańskiego mnicha czekałem na rozwój wypadków i w pewnym momencie sobie zdałem sprawę z tego, że wypadki rozwijają się tak szybko i tak spektakularnie, że już za chwileczkę i już za momencik będzie tego wszystkiego tyle, że ciężko to będzie ogarnąć sensownie. W tym miejscu pozwolę sobie na uwagę natury ogólnej: nie mam pojęcia, jak długi będzie ten tekst, ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że wrzucę to w odcinkach. Edycja: ok teraz już mam pewność, że będzie w odcinkach. W pierwszym (który teraz czytacie), będzie o Trumpie i o tym, co robi z własnym krajem, w kolejnym o tym, co robi z innymi, a w jeszcze bardziej kolejnym (i mam nadzieję być może ostatnim) to, jak się na jego działania zapatrują Trumpolacy.


No dobrze, nawet najdłuższy tekst musi mieć jakiś początek. Wydaje mi się, że najlepiej będzie niniejszy tekst zainaugurować opisem tego, co teraz dzieje się za Wielką Wodą. Otóż, rządzi tam człowiek, który nie tak dawno temu, całkowicie nieironicznie wrzucił w soszjale filmik, w którym mogliśmy zobaczyć, jak wygląda Strefa Gazy jego marzeń. Jeżeli to widzieliście, to wiecie w czym rzecz. Jeżeli tego nie widzieliście, to, choć link źródłowy będzie, stanowczo nie polecam oglądania tego. Tak w telegraficznym skrócie: złota ma być tam więcej niż w Licheniu (nie mogło też zabraknąć OGROMNEGO, złotego posągu Trumpa]), prócz tego będzie tam totalny chill i Trump razem z Netanyahu będą sobie siedzieć przy basenie, a Elon Musk będzie ludzi obdarowywał pieniędzmi.


Tenże sam Trump na swoim portalu (Truth Social) zamieścił wpis, w którym niejaki Michael McCune tłumaczy, jakim geniuszem jest Trump. Bo wiecie, jak Ukraina podpisze umowę dotyczącą wydobywania metali ziem rzadkich z USA, to Rosja na pewno nie dokona inwazji (do tego przejdziemy w dalszej części tekstu, bo jest to argument, który pojawia się często i gęsto wśród pewnych środowisk). Geniusz polega również na tym, że w ten oto sposób Trump chroni Ukrainę, nie wciągając USA do wojny. Już samo wrzucanie tego rodzaju laurki byłoby śmieszne, ale okazało się, że jednemu z użytkowników portalu Eloneks (o wdzięcznej nazwie Rzep) chciało się wyszukać kim jest ten pan, którego cytuje Trump. Okazało się, że to jakiś randomowy typ z małego miasteczka w Arizonie, który jest trenerem karate. No ale, kto bogatemu zabroni.


Wydaje mi się, że Donalda Trumpa najlepiej podsumował John Scalzi. W 3 tomie „The Interdependency” (w podziękowaniach) nazwał go „jednym, wielkim, amoralnym wirem chaosu”. To podejście jest znacznie bardziej adekwatne od tego, które możemy zaobserwować u części komentatorów. Nie, nie chodzi o członków Zjednoczonej Prawicy, ani też o przytulonych do tej partii mediaworkerów, tylko o ludzi, którzy przeważnie wypowiadają się w sposób sensowy.


Tacy ludzie widzą te same działania Trumpa, które widzimy my wszyscy i usilnie starają się tym decyzjom i działaniom przypisać racjonalność, a czasami wręcz tłumaczą, że Trump może mieć „co innego na myśli”. Gdy Trump obiecywał, że zakończy wojnę w 24 godziny, część komentatorów twierdziła, że może być tak, że jak Putin nie będzie chciał się dostosować, to Trump zwiększy pomoc dla Ukrainy, żeby go do tego zmusić. My w „Trumpolakach” (uprzedzam lojalnie, że będzie tu trochę nawiązań do naszej książki) tłumaczyliśmy, że jedyny „lewar”, który Trump ma, to pomoc dla Kijowa i chcąc „szybko zakończyć wojnę”, może skorzystać z tego lewara. Niestety, okazało się, że mieliśmy rację. Nawiasem mówiąc, byli i tacy (np. Podkast Amerykański), którzy od dawna mówili, że jeżeli ktoś chce poznać intencje Trumpa, to może tak warto by było zacząć go słuchać.



O ekspertach jeszcze będzie, ale teraz skupmy się jeszcze na chwilę (tak, ja też nie chcę) na Trumpie. Pamiętam doskonale moment, w którym okazało się, że Trump wygrał wybory w 2016 roku. Nikt się tego nie spodziewał (choć niektórzy komentatorzy usilnie starali się przekonywać wszystkich dookoła, że tak właściwie to oni od początku wiedzieli, że tak będzie). A potem momentalnie pojawiła się obawa, że ten całkowicie nieobliczalny typ może narobić wiele złego. Obawy te okazały się słuszne, ale częściowo. Nie udało mu się narobić zbyt wielu szkód w polityce międzynarodowej (której poświęcone zostanie bardzo dużo miejsca nieco dalej) i nie udało mu się też rozwalić państwa.


Nie, nie dlatego, że nie chciał i nie próbował. Po prostu nie był przygotowany do rządzenia i otaczali go (na szczeblu administracyjnym) fachowcy, którzy wiedzieli co można, a czego nie. Sama Partia Republikańska też go wtedy nie kochała. I choć potem obroniła go przed impeachmentem, to ciężko to przyrównać do obecnej sytuacji, w której swoistym rytuałem przejścia w utrumpowionej Partii Republikańskiej jest przyznanie, że wybory w 2020 roku zostały „ukradzione”.


Wróćmy na moment do tego szczebla administracyjnego. Trump naobiecywał w trakcie kampanii 2016 bardzo wiele, a potem miał problem z dowiezieniem. A miał ten problem dlatego, że stopował go (w uproszczeniu) pion administracyjny. Z pracownikami administracji publicznej w USA jest (a raczej było, o czym za moment) tak, że część z nich jest z nadania politycznego (najwyższe szarże), a część (i to znaczna) to pracownicy merytoryczni, których nie można wywalić „po uważaniu”. Tym samym, takiego urzędnika nie można było zwolnić za nie wykonanie polecenia (np., no nie wiem, Trumpowego), które to polecenie było niezgodne z prawem. To właśnie ci urzędnicy byli tym mitycznym „deepstate”, który stopował Trumpa. Rzecz jasna, Trump jest człowiekiem czynu, tak więc pod koniec swojej pierwszej kadencji postanowił to zmienić i przekwalifikować około 50 tysięcy pracowników merytorycznych na takich, których będzie można wywalić na zbity pysk, jeżeli nie będą posłuszni.


A potem zmienił się Prezydent i Biden ten pomysł skancelował. Zostańmy przy tym na chwilę, albowiem to dobry moment, żeby sobie pozwolić na drobną złośliwość pod adresem osób, które opowiadają o tym, że w sumie to między Bidenem a Trumpem to nie było zbyt dużej różnicy, bo w sumie jedni i drudzy po tych samych pieniądzach/etc. Jak to możliwe, że Biden skancelował te zmiany, zamiast je wprowadzać w życie? Przecież jego poprzednik zostawił mu zabawki, dzięki którym mógł zaorać amerykańską służbę cywilną i obsadzić ją partyjnymi nominatami. Zapewne nigdy nie dowiemy się dlaczego tak się stało. Na pewno nie ma to żadnego związku z tym, że te symetrystyczne narracje są po prostu, eufemizując, nie do końca mądre.


Potem wszyscy mieliśmy przerwę od Trumpa na stanowisku prezydenta USA. W trakcie tejże przerwy zaczęło się głośno (rzecz jasna głośno za Wielką Wodą, bo u nas mało kto [poza dwoma randomami z internetu, którzy napisali książkę] się tym interesował) robić o czymś, co się zwie „Project 2025”. Tak w telegraficznym skrócie (dla niezorientowanych) to taka inicjatywa, która zakładała zaoranie administracji publicznej i posypanie jej solą. I to się właśnie teraz odbywa. Co prawda Sąd Najwyższy (w którym republikanie mają większość) stwierdził, że wypadałoby, na ten przykład, zapłacić tym ludziom, którzy już wykonali robotę dla USAID, ale kultyści z MAGA już tłumaczą na Eloneksie, że skoro Biden nie przejmował się wyrokami SN (co nie jest prawdą, bo co prawda SCOTUS Bidenowi zabronił umarzania kredytów studenckich na szczeblu państwowym, to nie zakazał poszczególnym stanom ogarnięcia tego tematu]), to oni też mogą.



Skoro zaś już jesteśmy przy tym USAIDzie, to warto się nad tym tematem pochylić. Otóż, w poszukiwaniu oszczędności nowa administracja USA zaorała USAID (po polskiemu Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego). W teorii opowiadali o tym, że oni tylko zrobią przegląd tego, na co się tam wydaje pieniądze i jeżeli na coś złego, to oni te pieniądze przytną. Problem w tym, że zaczęli od przykręcenia kurka w całości i wywalenia kupy pracowników. I zrobili to nawet nie tyle bez żadnego trybu, co bez żadnego sensownego planu. Ok, można w tym miejscu dywagować na temat tego, czy dało się sensownie zwolnić kupę ludzi z takiej organizacji, nie rozpieprzając jej przy okazji. Zapewne się nie dało i zapewne nikogo to nie obchodzi. Nawiasem mówiąc, dla Muska&co jest to w sumie doskonały temat do żartów. Na spotkaniu gabinetowym z kamarylą Trumpa opowiedział historię, która brzmiała mniej więcej tak: „no nie uwierzycie mordy jaka akcja, ale jak robiliśmy cięcia, to żeśmy omyłkowo przycięli kasę na walkę z Ebolą”, moim zdaniem to się aż prosiło o puszczenie śmiechu z pudełka w tle, bo to przecież takie zabawne, że boki zrywać.


Tym, co zupełnie umknęło Elonowi i jego przybocznym było to, jaką funkcję pełniła ta organizacja. Poza, rzecz jasna, pomaganiem (I SPONSOROWANIEM LEWAKÓW NA CAŁYM ŚWIECIE!!111 [Przepraszam, musiałem]). Otóż, była to organizacja, która całkiem niewielkim kosztem (w stosunku do PKB USA) „produkowała” Ameryce tzw. „Soft Power”. USA, nie wszędzie jest kochane, a taka organizacja idealnie się sprawowała w roli „ocieplacza wizerunku”, dzięki któremu można było łatwiej ogarniać różne kwestie (np. dyplomatyczne). Dodajmy do tego kolejną układankę. Od dłuższego czasu słyszymy ze strony USA, że prędzej, czy później będzie tak, że USA czeka konflikt z Chinami. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji warto by było inwestować w soft power, prawda? Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod rozwagę to, że Chiny wpychają się (w wymiarze gospodarczym [acz nie tylko]) wszędzie, gdzie tylko mogą. Dla was to może być oczywiste, ale dla genialnych strategów spod znaku szachów 5D to wcale oczywiste nie jest. Najwyraźniej chcą oni uśpić czujność Chin poprzez oddawanie im pola. Albo po prostu do „oszczędzania” na administracji/etc. wzięli się ludzie, których z braku lepszego określenia można nazwać głąbami.


Bo wiecie, to nie jest tak, że skoro Elon ogarnia różne biznesy (tak, wiem, nie robi tego sam), to na pewno zna się na tym, jak powinno działać państwo. No chyba że założenie jest takie, że USA po tych wszystkich „reformach” ma skończyć jak Twitter pod rządami Elona (i tu również używając eufemizmu można użyć określenia „faszystowski ściek”). Elon w trakcie kampanii obiecał wyborcom Trumpa oszczędności w wysokości 2 trylionów (po polskiemu to są biliony) dolarów rocznie. Nie, nie powiedział na czym chce oszczędzać. I nie, tam nie ma absolutnie żadnego planu oszczędności.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
 


W tym miejscu popełnię krótką dygresję. Na pewno zauważyliście, że spora część kandydatów na burmistrzów/prezydentów miast idzie do wyborów z hasłami o odchudzaniu swojej Jednostki Samorządu Terytorialnego. Tłumaczą oni, że w tej konkretnej JST pracuje zbyt dużo urzędników i że w sumie to jest marnotrawstwo. I zawsze (i to literalnie) kończy się to tak, że po wygranej temat jakoś dziwnie przycicha. Kogoś się tam wywali (przeważnie ludzi lojalnych względem poprzedniego włodarza), kogoś się zatrudni (przeważnie ludzi lojalnych względem nowego włodarza), powymienia się najwyższe szarże (kierowników referatów/naczelników, skarbników/etc., a cała reszta pozostaje bez zmian.



Przyczyna tego stanu jest prosta jak budowa posła Suwerennej Polski: gdyby ktoś w ramach oszczędności zaczął wywalać przypadkowych pracowników i likwidować przypadkowe referaty/wydziały, to rozwaliłby JST. Oczywiście nie byłoby tak, że taka jednostka zawaliłaby się z dnia na dzień, ale bardzo szybko okazałaby się absolutnie wręcz niewydolna. Można w tym miejscu sięgnąć po nieco inny przykład. Na terenach popowodziowych był spory problem z wydawaniem decyzji o wsparciu finansowym. Nie chodziło o to, że złe urzędasy robiły ludziom na złość (jak to mają w zwyczaju te złe urzędasy), ale o to, że chodziło o znaczne kwoty i w takim przypadku trzeba taki wniosek rozpatrzyć, żeby potem nie świecić oczami za to, że się dało kasę komuś, kto jej nie powinien dostać. Dodatkowo, po prostu zabrakło urzędników. Bo do wydawania konkretnych decyzji potrzebny jest odpowiedni urzędnik z odpowiednimi uprawnieniami (w trakcie pandemii przekonali się o tym mieszkańcy Częstochowy, w której praktycznie cały Wydział Komunikacji albo wyłapał koronę, albo był na kwarantannie).  


Tak więc, nikt nie bawi się w tego rodzaju Wielkie Cięcia, bo każden jeden włodarz zdaje sobie sprawę z tego, czym by się to skończyło. Do czego nam była potrzebna da dygresja? Ano do tego, że właśnie tym się zajmuje Elon razem ze swoimi podwładnymi. W ramach Wielkich Oszczędności (które muszą sobie potem poprawiać na stronie dodając zera) rozwalają kolejne gałęzie administracji i zwalniają przypadkowych pracowników. I to zupełnie przypadkowych bez zwracania uwagi na to, czym się zwalniani zajmują. Jednym z bardziej spektakularnych przykładów działania DOGE było wywalenie z roboty pracowników, którzy zajmowali się, bagatela, bezpieczeństwem jądrowym kraju. Gdy się okazało, że mamy do czynienia z sytuacją, którą można określić mianem „przypału”, próbowano ich zatrudnić z powrotem i okazało się, że nie we wszystkich przypadkach jest to możliwe, bo z częścią tych ludzi nie ma się jak skontaktować.


Takich przykładów było mnóstwo. Mieliśmy np. „kondomy dla Gazy”, które, zdaniem Trumpa miano przerabiać na bomby. Potem się okazało, że pomoc szła, owszem, do Gazy, ale nie do tej, o której mówił Trump, ale do prowincji w Mozambiku. Były „wampiry pobierające pieniądze” (z Social Security). Potem się okazało, że ludzie z DOGE nie za bardzo się znają na językach programowania i nie wiedzą jak działa COBOL. Gwoli ścisłości, ja też nie wiem jak działa ten język i szczerze mówiąc, do niedawna nie wiedziałem o jego istnieniu, ale na swoją obronę mam to, że nie jestem Wielkim Oszczędzaczem, więc nie muszę się znać na wszystkim. Osobną kwestią jest to, że była to jedna z głupszych teorii spiskowych (a konkurencja jest mocna), bo Elonowi wyszło, że jakimś 20 milionom osób wypłaca się niesłusznie pieniądze i (uwaga będzie capslock) ABSOLUTNIE NIKT SIĘ DO TEJ PORY NIE ZORIENTOWAŁ.


No ale, może i ekipa z DOGE nie zna tego języka, ale za to próbują „naprawić system”, który „stoi” na tym języku. Jestem pewny, że to na 100% skończy się dobrze. Teraz dochodzimy do cięć, które są tak durne, że gdyby ktoś nakręcił film (bądź też książkę napisał, co kto lubi) z gatunku political fiction i opisał tam takie działania, to wszyscy byliby zgodni, że to przesada. Administracja Trumpa w ramach walki z genderem (DEI - Diversity, equity, and inclusion) obcina różne wydatki, które się jej „źle kojarzą”. I wszystko byłoby pięknie z tą konserwatywną kontrrewolucja, gdyby nie to, że ci ludzie najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że różne wyrazy i określenia mogą mieć więcej niż jedno znaczenie, a poza tym warto by było uważnie czytać te wyrazy, żeby je dobrze zrozumieć. Chyba najgłośniejszym przypadkiem tego rodzaju fuckupu było to, jak Trump wyszedł przed kamery i opowiadał o tym, że miliony dolarów przeznaczono na to, żeby stworzyć „transpłciowe myszy”. Byłem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka, gdy się okazało, że Stabilnemu Geniuszowi pomyliło się słowo „tansgender” z „transgenetic”. Tego rodzaju kwiatków jest tam całe mnóstwo.


Wróćmy jednakowoż do cięć i zwolnień. Elon zadbał o to, żeby były one całkowicie przypadkowe (może ma w domu ołtarzyk Thanosa z MCU?), bo otoczył się, między innymi 19 letnimi specami, którzy mu te tematy ogarniają. Teraz wyobraźcie sobie taką sytuację: Jesteście urzędnikami z zylionem lat doświadczenia i w pewnym momencie zmienia się w waszym kraju władza, a efekt końcowy tych zmian jest taki, że musicie jakiemuś typowi, który nie ma pojęcia o tym, czym zajmuje się wasza gałąź administracji, wytłumaczyć do czego tak właściwie jesteście potrzebni. Tu na pewno chodzi o jakieś sensowne działania, prawda?  


Nieco  wcześniej wspomniałem o tym, że warto było słuchać tego, co Trump mówi w trakcie kampanii. To samo odnosi się do Elona. Tenże przemiły jegomość zakochany w „rzymskich salutach”, praktycznie na finiszu kampanii powiedział, że jeżeli Trump wygra, to amerykanie muszą być przygotowani na gospodarcze turbulencje, ale potem będzie już wszystko fajnie. To się jakoś wpisywało w ogólną narrację, w myśl której wszystko, co złe, jest winą Bidena (vide „Bidenflation”). Po wygranych wyborach będzie jeszcze trochę trzęsło, ale potem już tylko wielkość ponowna Amerykę czeka. Jak długo będą trwały te turbulencje? Tego Elon nie powiedział. Ponieważ zaś wystarczająco dużo Amerykanów uznało, że to jest droga, którą chcą podążać jako kraj, wszyscy będziemy się mogli o tym przekonać.


To jest, swoją drogą, bardzo ciekawe zagranie z punktu widzenia stricte perswazyjnego. Wyobraźmy sobie bowiem (wiem, że będzie ciężko, ale się postarajcie) sytuację, w której zmiany wprowadzane przez nową administrację sprawiają, że ludziom żyje się jeszcze gorzej, niż za czasów tego przeklętego Bidena. Wtedy zawsze Elon Musk może wyjść przed kamery i powiedzieć „no elom, mordeczki, ja was przecież uprzedzałem, że to tak może być”. Wspominam o tym dlatego, że właśnie taka narracja jest testowana przez duże konta kultystów MAGA. Na jednym z nich, o wdzięcznej nazwie „END WOKENESS” można przeczytać, że za Bidena ekonomia (kraju) była sztucznie poprawiana przy pomocy fejkowych pieniędzy i manipulowania danymi. Pointą wpisu było „zapnijcie pasy”.



Teraz zrobimy sobie krótki quiz. Jak myślicie, kto będzie musiał zapiąć pasy i kogo najbardziej dotkną te zmiany?

a) Elon Musk z kolegami miliarderami?
b) Miliarderzy wspierający Partię Demokratyczną
c) Donald Trump
d) Ludzie dobrze sytuowani.
e) Ludzie, którzy już teraz mają problemy natury finansowej.


Jeżeli waszą odpowiedzią było „E”, to brawo, nie jesteście Rafałem Wosiem, bo on nadal wierzy w lewicowość Trumpa. Przed momentem wspomniałem, że tego rodzaju narracje „będzie trzęsło, ale to wina Bidena”, są ciekawym zagraniem. Niemniej jednak nie wydaje mi się, żeby na samym końcu okazało się, że jest to skuteczne. Nikogo bowiem nie obchodziło to, że to nie Biden wywołał inflację w USA i że przyczyniły się do tego w głównej mierze czynniki zewnętrzne. Ludzi obchodziło to, że tu i teraz mają problemy. W związku z powyższym, przekonywanie ludzi, którzy najbardziej oberwą, że może i obrywają dlatego, że obecna administracja wprowadza zmiany, ale to wina Bidena, wydaje mi się cokolwiek karkołomne.


Jeżeli zaś odłożymy na bok kwestie takie, jak pragmatyzm polityczny, to nam z tego wyjdzie, że bogaci państwo chcą wprowadzać jakieś zmiany (nie bardzo wiadomo dlaczego i po co [poza przyczynami natury politycznej]), a zapłacą za to (jak zwykle) ci, którzy bogaci nie są. Biorąc pod rozwagę to, w jaki sposób do tej pory Elon i jego Doge poczynało sobie z urządzaniem państwa, można bezpiecznie założyć, że jego plan zakłada „wrzucenie pod autobus” całej masy ludzi.


Jak już wielokrotnie powtarzałem, nie bawię się w prognozowanie, bo mnie tego skutecznie oduczył rok 2015. Niemniej jednak, jak tak sobie patrzę na to, co się dzieje w USA i w którą stronę to wszystko zmierza, to może się tam niebawem „dziać”. No bo tak. Jak sobie przypomnimy działania Zjednoczonej Prawicy z pierwszej kadencji, to wyglądało to tak, że z jednej strony wprowadzano zamordyzm (w co również celuje Trump, a to cenzura „Washington Post” w wykonaniu Bezosa, a to plany zmiany FBI w policję polityczną), ale z drugiej strony było też, na ten przykład 500+. Nowa administracja działa zaś tak, że zamordyzm wprowadzany jest w tempie ekspresowym i dodatkowo wszystko wskazuje na to, że prócz prawicowego zamordyzmu będzie też skrajna bieda. Gdybym był Rafałem Wosiem, to bym napisał, że bardzo to wszystko lewicowe. Ponieważ zaś nie jestem tym przemiłym redaktorem napiszę jedynie tyle, że wygląda to wszystko bardzo źle.


Jeżeli zaś chodzi o latający cyrk deregulatorów Muska, to jakoś tak się złożyło, że zajmuje się on rozwalaniem federalnych agencji, które (zupełnym przypadkiem) wcześniej zajmowały się kontrolowaniem prowadzonych przez niego biznesów. Niesamowity zbieg okoliczności, nieprawdaż?


Jedynym plusem, jaki można w tym wszystkim znaleźć, jest to, że wszyscy będziemy mogli się przekonać o tym, jak wyglądają rządy chłopskiego rozumu i może uda się z tego wyciągnąć jakieś konstruktywne wnioski przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi w naszym kraju.


I na tym zakończę pierwszą część mojego wymądrzania się na temat tego, co się teraz dzieje w USA i co z tego dla nas wynika. Mam nadzieje, że kolejne części uda mi się napisać przed „Wichrami Zimy”.


Źródła:

https://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-trump-pokazuje-rajska-strefe-gazy-kuriozalne-nagranie,nId,7920433#crp_state=1

https://x.com/rzep8/status/1896309351016747378

Trylogię „The Interdepedency” polecam.

https://www.opb.org/article/2025/03/05/supreme-court-usaid-pay-contractors-pay/

https://www.bbc.com/news/articles/cr42r2gw5wzo

https://www.npr.org/sections/goats-and-soda/2025/02/27/g-s1-50929/elon-musk-ebola-usaid

https://czestochowa.wyborcza.pl/czestochowa/7,48725,26876972,czestochowa-referat-komunikacji-zamkniety-na-tydzien-nie-odbierzesz.html

https://www.bbc.com/news/articles/cdj38mekdkgo

https://edition.cnn.com/2025/02/19/politics/doge-canceled-contracts-8-billion-invs/index.html

https://wyborcza.pl/7,75399,31655513,hamas-dostal-od-bidena-miliard-prezerwatyw-i-robi-z-nich-bomby.html

https://www.fastcompany.com/91278597/elon-musk-doge-cobol-language

https://economictimes.indiatimes.com/news/international/global-trends/twilight-is-real-why-elon-musk-said-100-to-300-year-old-vampires-are-collecting-social-security-in-us/articleshow/118384287.cms?from=mdr

https://www.ndtv.com/world-news/transgender-vs-transgenic-mice-row-over-donald-trumps-animal-experiments-claim-7867258

https://www.nbcnews.com/business/economy/economy-if-trump-wins-second-term-could-mean-hardship-for-americans-rcna177807

https://x.com/EndWokeness/status/1896774810572918987

https://x.com/rzep8/status/1896309351016747378

środa, 8 stycznia 2025

Hejterski Przegląd Cykliczny #136

Ten Przegląd będzie niestandarowy, albowiem będzie to coś w rodzaju podsumowania ubiegłego roku. Poza tym, będzie to gawęda, bo gdybym oźródłował wszystko, o czym tu będę wspominał, to bardzo możliwe, że źródła byłyby obszerniejsze od tekstu. Aczkolwiek to jest sytuacja wyjątkowa, tak więc przy okazji kolejnego Przeglądu możecie się spodziewać standarodwego zyliona linków źródłowych.


Wydaje mi się, że idealnym punktem wyjścia będzie moje marudzenie na obecną koalicję rządzącą. Niemniej jednak, zanim zacznę marudzić, poczynię kilka spostrzeżeń. Po pierwsze, żadna władza po 89 roku nie musiała się mierzyć z takimi „przeciwnościami losu”. Choć w sumie to nie są przeciwności losu, tylko działania Zjednoczonej Prawicy, która zaprowadziła w naszym kraju chaos prawny.


Rzecz jasna, ten chaos prawny został wprowadzony „przy okazji”. Przy jakiej okazji? Ano przy takiej, że Zjednoczona Prawica chciała zorbanizować Polskę. Oni się niespecjalnie przejmowali konsekwencjami swoich działań. Gdy w 2015 (i później) „dziadki z KODu” (to chyba najłagodniejsze określenie, jakiego używano) uprzedzały ich, że ktoś może potem zastosować te same metody, które stosowali oni, śmiechom nie było końca.


Mam przeczucie graniczące z pewnością, że te heheszki brały się stąd, że Zjednoczona Prawica nie liczyła się z utratą władzy. Ani w 2015, ani później (rzecz jasna, aż do 2023 roku, gdy okazało się, że sondaże nie dają jej samodzielnej władzy, ani też władzy razem z Konfą). Można bezpiecznie założyć, że planem Zjednoczonej Prawicy na wybory 2019 była większość konstytucyjna. Gdyby udało się ją zdobyć wszystko to, co partia Kaczyńskiego ogarnęła metodami pozakonstytucyjnymi, mogłaby sobie zalegalizować. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że gdyby suweren dał Kaczyńskiemu takie same zabawki, jak Orbanowi, to Kaczyński użyłby ich dokładnie tak samo i odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy stałoby się na wiele lat mrzonką.

Większości konstytucyjnej zdobyć się nie udało, a w 2023 nie udało się nawet utrzymać przy władzy. Udało się natomiast zostawić następcom syf prawny niespotykanych do tej pory rozmiarów. Udało się również zostawić coś, co można porównać do przetrwalników, dzięki którym Zjednoczona Prawica pomimo utraty władzy może wpływać na to, co się dzieje w kraju. Nie chodzi mi nawet o to, że Niemiłościwie Nam Panujący Jeszcze Przez Kilka Miesięcy wetuje ustawy, które mu się nie podobają (bo tego rodzaju rzeczy się działy u nas wcześniej), ale o to, że jeżeli nie chce wetować, ale równolegle nie chce sobie tym niewetowaniem brudzić rąk, to kieruje ustawę do Trybunału Przyłębskiego (teraz zamiast Przyłębskiej jest Święczkowski, ale zasada działania trybunału pod jego wodzą będzie zapewne dokładnie taka sama).

Jeżeli zaś chodzi o tę zasadę, to brzmi ona tak: jak się coś nie podoba Kaczyńskiemu (bądź też jego kamaryli), to to jest niezgodne z konstytucją, amen. I to też jest pewne nowum. Wcześniej zdarzało się, że TK orzekał, że ta, czy inna ustawa jest niezgodna z konstytucją. Tyle, że wcześniej można było mieć pewność, że prawnicze nerdy, które siedziały w tym TK będą orzekały zgodnie z literą prawa. Czy te prawnicze nerdy to były jedne z bardziej nadętych osób? A i owszem. Czy władza miała na nich wpływ? Otóż, właśnie przez to, że to były prawnicze nerdy i że byli nadęci, władza nie miała na nich żadnego wpływu. To zmieniło się wraz z przejęciem TK przez Zjednoczoną Prawicę. Gdybym był złośliwy, to bym w tym miejscu przypomniał, jak to Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny, usiłując jakoś uzasadnić przejęcie trybunału tłumaczył, że ten tamten trybunał to był zły, bo, przykładowo, zamiast zajmować się sprawami w takiej kolejności, w której wpływały one do tegoż Trybunału, zajmował się nimi według własnego widzimisię. Ponieważ złośliwy nie jestem zwrócę uwagę na to, że teraz już faktycznie tak nie jest. Trybunał nie orzeka według własnego widzimisię, ale według widzimisię Zjednoczonej Prawicy.

Zanim nie nastała Zjednoczona Prawica, nie mieliśmy w Polsce do czynienia z sytuacją, w której trybunał nie orzekał w jakiejś sprawie dlatego, że pokłóciła się koalicja rządząca i typowani przez konkretne partie sędziowie siedzieli w różnych okopach. Nigdy wcześniej nie okazało się, że politycy jakiejś formacji nie muszą (w swojej opinii) stawiać się na posiedzenia komisji śledczych, bo kontrolowany przez tę partię trybunał orzekł, że w sumie to nie wiadomo, czy komisja jest zgodna z konstytucją, więc wypad.

Tak sobie dumam, że najbardziej spektakularnym przykładem chaosu prawnego jest to, co dzieje się w kontekście PKW i tego, że PiS dostał po łapach. Zacznijmy może od tego, że PiSowi się ta kara po prostu należała. Jeżeli można było zabrać część kasy Razemom i Nowoczesnej (hehe, była kiedyś taka partia) za jakieś błędy z przelewami, to tym bardziej powinno się zabrać kasę partii, która traktowała budżet państwa, jak partyjny fundusz wyborczy. W zwyczajnych okolicznościach przyrody skargę PiSu na decyzję PKW rozpatrzyłby SN (i pewnie tę skargę oddalił tak, jak w przypadku Nowoczesnej i Razemów na ten przykład). Ponieważ okoliczności przyrody są takie, a nie inne, rozpatrywać tę skargę miała (werble) izba SN, która nie jest uznawana za sąd i która (cóż za przypadek) została powołana do życia przez Zjednoczoną Prawicę i która w sposób absolutnie bezstronny podjęła decyzję po myśli Zjednoczonej Prawicy. PKW zaś umyło ręce (tl;dr my musimy się liczyć z decyzją SN, a to czy to jest legitna izba i legitna decyzja, to już nie naszej głowy rozum).

Takich sytuacji można by było tu opisać całe mnóstwo (PiS bardzo dba, żeby było ich jak najwięcej). Łączy je wszystko to, że do żadnej z nich by nie doszło, gdyby nie działalność PiSu. Najgorsze jest to, że tak na dobrą sprawę nie da się wrócić do tego, co było wcześniej. Może inaczej: po tym, jak ktoś uznał, że zwykła większość parlamentarna wystarczy do wytarcia sobie wiadomej części ciała orzeczeniem TK, nie da się wrócić do sytuacji, w której te orzeczenia są faktycznie w jakikolwiek sposób wiążące. Może jeszcze inaczej: funkcjonowanie trójpodziału władzy było niczym więcej (i niczym mniej) jak umową społeczną. Umówiliśmy się na to, że władza nie może się opierać tylko i wyłącznie na decyzjach jakiejkolwiek partii. A potem przyszedł PiS i zaczął mówić, że w sumie to taki trójpodział władzy to jest sędziokracja, tak więc koniecznie trzeba to zmienić. Zmiana, co zrozumiałe, polegała na tym, że od teraz decydujący głos w literalnie każdej sprawie będą miały czynniki decyzyjne partii rządzącej.

Nawet gdyby (a to jest wielkie gdyby) obecnej władzy udało się w jakiś sposób (uwaga, teraz będziecie narażeni na spotkanie z najbardziej wyświechtanym sloganem) przywrócić praworządność, to ta przywrócona praworządność będzie obowiązywać do momentu, w którym władzy nie przejmie partia (bądź też koalicja), która uzna, że taka praworządność to nie jest nikomu do niczego potrzebna. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że jeżeli tą nową władzą będzie Zjednoczona Prawica, to nasze państwo zostanie po prostu zaorane, a to, co partia Kaczyńskiego robiła przez 8 lat swoich rządów będzie wyglądało jak przygrywka. I nie, to nie jest tak, że ja sobie to teraz wymyślam na poczekaniu, politycy tej formacji mówią o tym otwarcie. Rzecz jasna w ich narracjach wygląda to tak, że wszystkiemu winne są obecne władze, a biedna Zjednoczona Prawica będzie po prostu musiała przywrócić praworządność. Zapewne właśnie dlatego jej członkowie publicznie grożą swoim oponentom politycznym dożywotnimi wyrokami więzienia.

Mniej więcej taki jest kontekst, w którym należałoby osadzić działania obecnej władzy. Czy to oznacza, że należy być względem tej władzy pobłażliwym? Absolutnie i bezapelacyjnie: NIE. Już nawet mi się nie chce wspominać o 100 konkretach, bo od początku było jasne, że nawalono ich na listę tyle, żeby potem po zrealizowaniu jakichkolwiek można było napisać, że NO ELO, PRZECIEŻ COŚ ROBIMY. Tu chodzi o całokształt. Mieliśmy obietnice liberalizacji prawa aborcyjnego. To, że liberalizacja będzie trudna, było wiadomo od momentu, w którym pojawiły się wyniki exit poll ze względu na bardzo dobry wynik Trzeciej Drogi. I jestem w stanie zrozumieć to, że Tusk nie ma zbyt wielu możliwości wywierania nacisku na Kosiniaka w tym konkretnym przypadku, bo Kosiniak zawsze może zagrać kartę „zdolność koalicyjna” i pójść rządzić z tymi drugimi.

Podobnie jest ze związkami partnerskimi, bo choć na ich temat Kosiniak się wypowiadał w trakcie kampanii, to jednak potem nie objęto tego umową koalicyjną. Po przejęciu władzy okazało się, że z tymi związkami partnerskimi to wcale nie jest tak, że Kosiniak je popiera. I jeżeli mam być szczery, to rzygać mi się chce, jak czytam kolejne wynurzenia PSLowców na ten temat. Na samym początku było tłumaczenie, że te związki git, ale bez adopcji (żeby nie ranić uczuć konserwatystów). Potem się okazało, że co prawda w USC można je robić, ale żeby tam za dużo radości nie było.

Zostańmy przy tym na moment. Wyobraźcie sobie, że się macie hajtać. To jest taki dzień, który powinien być radosny, prawda? Bo wiecie, całkiem sporo osób organizuje potem takie coś, jak WESELE. A teraz sobie wyobraźcie, że przed ślubem zostajecie poinformowani o tym, że w USC macie zachowywać powagę cały czas i nie wolno się wam za bardzo cieszyć. Czemu? Bo życzy sobie tego typ, który mógłby robić za dublera Bashara Al-Asada (+ jego koledzy i koleżanki z partii). Potem zaś okazało się, że nawet ten USC uwiera PSL i lepiej, żeby się to u notariusza odbywało. Być może ja na to źle patrzę, ale wydaje mi się, że to dlatego, że PSLowcy uważają elgiebety za gorszych ludzi i starają się za wszelką cenę uprzykrzyć im życie.

Na tym się jednakowoż karuzela śmiechu nie zatrzymała, bo po jakimś czasie okazało się, że nawet z takimi związkami partnerskimi może być problem, albowiem może być tak, że ktoś się z kimś pozwiązkuje, żeby zdobyć ziemię rolną, albo też dlatego, żeby załapać się na benefity dla rodzin żołnierzy. Zupełnym przypadkiem nagłą troskę w tym temacie wyprodukowały ministerstwa obsadzone przez PSL. Przez moment uznajmy, że oni to wszystko na poważnie opowiadają. Czy z tego wynika, że małżeństwa też zostaną obłożone takimi samymi ograniczeniami? Przecież ktoś z kimś może wejść z związek małżeński tylko po to, żeby (werble) przejąć ziemię rolną, albo żeby (werble po raz drugi) załapać się na benefity, przysługujące rodzinom żołnierzy.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Jedyny powód, dla którego w naszym kraju powstało pojęcie związków partnerskich to ośli upór prawicy i konserwatystów, którzy się zaparli i tłumaczą, że po pierwsze to nie można wprowadzić równości małżeńskiej, albowiem artykuł 18 konstytucji (tu warto zaznaczyć, że jest spór prawny na ten temat [który to spór jest bezprzedmiotowy, bo wszyscy wiemy, jak orzekłby Trybunał Święczkowski, a wcześniej Trybunał Przyłębski]), a poza tym to oni się nie zgadzają na równość małżeńską, bo nie i już (co ciekawe, PSL nie podnosił nigdy wcześniej argumentu o ziemi rolnej i benefitach). Teraz zaś się okazuje, że związki partnerskie muszą być okrojone jeszcze bardziej, bo nie może być tak, żeby ktoś w takim związku miał te same prawa, co ludzie w związkach małżeńskich. Czemu? O to należy pytać Kosiniaka-Kamysza. Tak samo jak o to, jakie są powody, dla których nie zgadza się na równość małżeńską. I nie, odpowiedź „bo to nie jest zgodne z jego poglądami” nie jest satysfakcjonująca. Tu warto by było jednak w szczegółach się zanurzyć i zapytać „z którymi konkretnie”. Nawiasem mówiąc, nie mam pojęcia jakie następnym razem PSL będzie miał zastrzeżenia do związków partnerskich, ale nie oszukujmy się, jakieś na pewno wymyślą. I jak tak sobie patrzę na te fikołki to mam pewność, że nawet gdyby kwestia związków partnerskich została objęta umową koalicyjną, to Kosiniak i tak by się znarowił i powiedział, że on jednak zmienił zdanie w tej kwestii.

Edycja. Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że krytycznie na temat ustawy o związkach partnerskich wypowiada się również Ministerstwo Sprawiedliwości oraz RPO. Już mi się nawet nie chce wchodzić w szczegóły, więc napiszę po raz kolejny (podpierając się capslockiem) WPROWADŹCIE PEŁNĄ RÓWNOŚĆ MAŁŻEŃSKĄ, TO SIĘ NIE BĘDZIECIE MUSIELI OBAWIAĆ ZWIĄZKÓW PARTNERSKICH. Bo jeżeli nawet w projekcie ustawy o związkach partnerskich są jakieś bugi, to ja nieśmiało przypominam po raz dwa tysiące sto trzydziesty siódmy, że gdyby nie ośli upór konserwatystów polskich – to w ogóle nie byłoby konieczności tworzenia ustawy o związkach partnerskich.

Swoją drogą, skoro już się pochyliliśmy nad PSLem, to warto wspomnieć o tym, że partia ta robi wiele, żeby w Polsce nie zaginęła tradycja obsadzania stołków „swojakami”. Gdyby nie kontekst zabawne byłoby to, że to właśnie PSL w pewnym momencie zaczął ostro krytykować Zjednoczoną Prawicę za nepotyzm i nawet stworzono listę „357 tłustych kotów”. Teraz zaś się okazuje, że może i kolesiostwo było złe w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy, ale w wykonaniu PSL jest w porządku. Znamienne jest to, że PSL jest teraz krytykowany między innymi przez (werble po raz n-ty) Zjednoczoną Prawicę.


Ja tak nie bez przyczyny zwracam na to uwagę, bo w trakcie kampanii (ale i wcześniej) obiecywano nam, że jak się PiS odsunie od władzy, to się do Spółek Skarbu Państwa będzie wpuszczało tylko fachowców. No a teraz się okazuje, że z tymi fachowcami to trzeba tak na spokojnie usiąść i obgadać, bo najwyraźniej to nie jest takie proste. Ja doskonale rozumiem to, jak działa polska polityka, ale tak sobie dumam, że jeżeli się chciało robić to samo (nawet jeżeli na mniejszą skalę), to może nie trzeba było z krytykowania kolesizmu robić jednego z filarów kampanii wyborczej.

Warto się pochylić nad kwestią rozliczeń. Z tymi rozliczeniami to jest tak, że po odsunięciu PiSu od władzy część komentariuszy zaczęła tłumaczyć, że w sumie to nie wiadomo, czy takie rozliczenia są potrzebne. Jeszcze inna część (głównie ta proPiSowska) tłumaczy, że w sumie to nie chodzi nawet o to, że rozliczenia nie są potrzebne, ale o to, że PiSu nie ma za co rozliczać. Ja w tym miejscu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że moim skromnym zdaniem, jeżeli ktoś robił jakieś wały, to powinien ponieść tego konsekwencje niezależnie od tego, z której partii jest. Nie widzę również powodu, dla którego akurat politycy Zjednoczonej Prawicy mieliby uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny.

Z drugiej jednakowoż strony prócz rozliczania, wypadałoby coś robić. Bo jak się robi niewiele, to potem się zaczynają podnosić głosy, że w sumie to tej władzy rozliczenia są potrzebne do tego, żeby nie robić nic poza nimi. Of korz, nie będę tutaj tłumaczył, że obecna władza nie robi z tych rozliczeń igrzysk, bo oczywistą oczywistością jest to, że to są właśnie igrzyska. Z drugiej jednakowoż strony Zjednoczona Prawica swego czasu robiła igrzyska na podstawie Audytu o Stanie Państwa. Niestety część igrzysk jest wybitnie nieudana. Chodzi mi, rzecz jasna, o komisje śledcze. Bo ja może nie jestem politykiem i może się nie znam, ale wydaje mi się, że jak się już taką komisję ogarnia, to wypadałoby się przygotować do przesłuchań, żeby potem nie kończyło się to tak, jak po zaproszeniu Kaczyńskiego (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że gdy Zjednoczona Prawica powołała komisję ds. Amber Gold, to zaproszenie Tuska skończyło się tak źle, że trzeba było w mediach rządowych wrzucić kolejne taśmy od Sowy).

Jeżeli chodzi o te rozliczenia, to jakiś czas temu striggerował mnie srogo Adrian Zandberg. Nie, nie dlatego, że jest z partii Razem (hehe, jest taki żart o tej partii, że osobno, hue hue hue), ale dlatego, że totalnie od czapy napisał był, że z tymi rozliczeniami to jest tak, że władza ma na nie zwykle rok. Ja bardzo przepraszam, ale czemu akurat rok? Nawet jeżeli założymy przez moment, że do tej pory tak bywało, że rok i ani dnia dłużej, to nieśmiało chciałbym zwrócić uwagę na to, że Zjednoczona Prawica, nie była równa normalnej władzy. Już sama liczba wałów, które ta władza „wyprodukowała”, była po prostu olbrzymia. A jeżeli dodamy do tego drobny szczegół jak to, że przez osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy jej politycy byli niemalże nietykalni (chyba, że ktoś podpadł Kaczyńskiemu/etc.), to na końcu takiego dodawania będziemy mieli to, że rozliczenia potrwają jeszcze cholera wie ile czasu. Sam Zandberg miał potem redemption arc, bo dodał, że jego zdaniem każde złodziejstwo trzeba rozliczyć. No i tutaj pełna zgoda, ale na to potrzeba czasu.

Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że choć, cytując klasyka, jestem głęboko przekonany o tym, że w przypadku sporej części osób, nad którymi pochyla się teraz prokuratura, zapadną za jakiś czas wyroki skazujące, to jednak wcale nie musi to oznaczać ukarania złodziejstwa. Tak się bowiem składa, że jeżeli (czego sobie i wam nie życzę) wybory wygra Obywatelski Kandydat, to może skazańców ułaskawiać, tłumacząc wszem i wobec, że to ofiary prześladowań Bodnarowców i „nadzwyczajnej kasty”. Elektoratu Zjednoczonej Prawicy, a przynajmniej tej jego części, która wierzy w te idiotyczne narracje o prześladowaniach, by to w najmniejszym stopniu nie zniechęciło do głosowania na ich ukochaną partię. Jeżeli komuś się wydaje, że Zjednoczona Prawica nie działałaby w sposób aż tak bezczelny, to nieśmiało takiemu komuś przypominam, że z ojca Salcesjoniusza robią Popiełuszkę, a od typa, który uciekł po azyl do Orbana jakoś tak nie chcą się odciąć. Nie odciął się od niego również obywatelski kandydat, który stwierdził, że jeżeli chodzi o Romanowskiego, to on nie uważa nic. To jest nawet ciekawy kejs, bo z jednej strony Nawrocki mógłby zapunktować odcięciem się od Romanowskiego, bo tak się jakoś składa, że z sondaży wynika, że suweren średnio się rwie do popierania „azylanta”. Tyle, że to by oznaczało zdenerwowanie Suwerennej Polski, a jej zasięgi się Obywatelskiemu Kandydatowi przydadzą w kampanii. 

No dobrze, ale wróćmy do koalicji rządzącej. Tym, co się w tym minionym roku rzucało w oczy (i to bardzo) był brak jakiejś spójnej wizji i sensownego planu na rządzenie w wydaniu tejże koalicji.  W dużym uproszczeniu chodzi mi o to, że nie bardzo wiadomo, jaki pomysł na rządy ma koalicja. Ok, jest przywracanie praworządności, są rozliczenia, ale co poza tym? Gwoli ścisłości, to nie jest tak, że obecne władze nic nie robią, ale o to, że to się nie układa w jakiś spójny obraz rządów.  Zamiast tego są jakieś pojedyncze pomysł i „zrywy”, które wywołują konflikty wewnątrz koalicji. Jednym z przykładów takiego pomysłu był, na ten przykład, kredyt 0%. Wszyscy (poza osobami posiadającymi uczucia deweloperskie i bankowe) wiedzieli, że to zły pomysł, bo tak jak poprzednie przełoży się na wzrost cen mieszkań. Lewica od razu zapowiedziała, że tego nie poprze. Potem podobnie wypowiadała się Polska 2050. Hardkorowymi fanami byli PSLowcy. Sprawa ciągnęła się przez prawie cały rok i dopiero jakiś czas temu okazało się, że chyba jednak ten pomysł zostanie zarzucony. Aczkolwiek istnieją podejrzenia, że może to zostać „wpięte” w jakiś pakiet ustaw nieco później.

Innym przykładem, który był znacznie bardziej żenujący, była kwestia wigilii, jako wolnego dnia od pracy. Dla (prawie) każdego (i to niezależnie od tego czy jest to osoba wierząca, czy też nie) oczywiste jest to, jak w praktyce pracuje się w wigilię i jak bardzo się wtedy nie skupia na robocie. Rzecz jasna, nie jest to oczywiste dla wszystkich, bo taki, na ten przykład, Ryszard Petru był przeciwny, albowiem straty na PKB będą olbrzymie. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Petru opowiadając o tych stratach sięgnął po dane sprzed iluś tam lat, a i wtedy były to dane pochodzące z IDzD. A potem było jeszcze bardziej żenująco. Petru bowiem (chcąc zamknąć usta hejterom, rzecz jasna!) poszedł pracować do biedry. Pracował tam cały jeden dzień. A poszedł tam, żeby udowodnić, że od pracy w Wigilię to jeszcze nikomu korona z głowy nie spadła. No dobra, pożartowaliśmy sobie. To nie była żadna praca, tylko safari. Ot, bogaty pan poszedł zobaczyć co tam ta cala biedota robi i czemu od czasu do czasu narzeka, że mogło by być jej lepiej.

Problem z tego rodzaju działaniami (Petru jest tu jedynie przykładem) polega na tym, że za jakiś czas będą wybory parlamentarne. Poprzednie opozycja wygrała dlatego, że nastąpiło pospolite ruszenie. To pospolite ruszenie nastąpiło zaś dlatego, że ludzie mieli dosyć, a poza tym, obiecywało się im nową, lepszą jakość w polityce. Ja wiem, że w tym miejscu u wielu komentariuszy pojawia się chęć określenia tych, którzy wierzą w obietnice „nowej lepszej jakości” mianem „frajerów” (no bo przecież wiadomo, że politycy kłamią/etc./etc.), ale prawda jest taka, że bez tych „frajerów” mielibyśmy trzecią kadencję rządów Zjednoczonej Prawicy.

W tym miejscu dygresję popełnię jedną. Na Eloneksie ostatnio widziałem dyskusję części liberalnego komentariatu, który utyskiwał na to, że przed wyborami w 2023 Koalicja Obywatelska była aktywna w soszjalach, a teraz nie jest. Obstawiam, że mogło chodzić o to, że prawicowe wrzutki potrafią wykręcić lepsze zasięgi od wrzutek KO. Moim zdaniem to nie jest tak, że ci politycy nie są aktywni, bo nadal są. Po prostu te treści cieszą się teraz mniejszym zainteresowaniem z powodów, które wymieniłem powyżej. Przed wyborami w 2023 jechanie po Zjednoczonej Prawicy było niemalże sportem narodowym, teraz nadal się po nich jeździ, ale ponieważ są w opozycji, a denerwowaniem suwerena zajmuje się nowa władza, jeżdżenie po PiSie (a tym zajmuje się spora część polityków koalicji rządzącej) wykręca znacznie mniejsze zasięgi.

Pospolite ruszenie, o którym przed momentem wspomniałem, widoczne było również w internetach. Potem zaś przyszła proza życia i proza rządzenia i obie te prozy wyglądają tak, że nowa władza w wielu aspektach „nie dowozi”. W związku z powyższym trudno dziwić się temu, że (bliżej nieokreślonej) części osób się już nie chce bawić w tę politykę. Nie będzie chyba zbyt kontrowersyjną tezą stwierdzenie, że prowadzenie polityki w ten sposób może się dla nas wszystkich skończyć kolejną kadencją Zjednoczonej Prawicy (w bonusie z konfą). Z sondaży bowiem wynika, że dwie największe partie idą łeb w łeb niemalże, a co za tym idzie wszystko rozbije się o frekwencję i o to, komu uda się lepiej zmobilizować swoich wyborców. Dodajmy sobie do tego bonus w postaci konfy, która w trakcie wyborów do PE udowodniła, że ma bardzo zmobilizowany elektorat.

I ja wiem, że niektórym może się wydawać, że ludzie się drugi raz „nie nabiorą” na PiS. Ja wiem, że tym samym ludziom może się wydawać, że ludzie nie zagłosują na PiS, bo będą się bali tego, co PiS zrobi z naszym krajem. Tyle, że to jest myślenie magiczne. Owszem, PiS w przeciągu roku bycia w opozycji dotarł już do grożenia rządzącym teraz politykom dożywotnimi wyrokami więzienia, a Jarosław Kaczyński parę miesięcy temu zapowiedział, że gdy wygrają, to przy pomocy rozporządzeń zmienią nam ustrój w kraju. Ja to wszystko wiem i będę o tym pisał/mówił, bo nie można o tym zapominać. Jednakowoż mam świadomość tego, że to może nie mieć najmniejszego znaczenia. Jeżeli zbyt duża część społeczeństwa uzna, że ma wybory w dupie (bo w sumie to i tak od nich nic nie zależy, skoro „nic się nie da zrobić”), to te wszystkie przestrogi będą cieszyły się równym powodzeniem, co artykuł Gazety Wyborczej z 2015 roku pt. „Stawką tych wyborów jest sama demokracja”. Owszem, GW miała rację, ale wyniku wyborów to nie zmieniło.

Chciałem w tym miejscu napisać, że mam nadzieję, że obecne władze zdają sobie sprawę z tych zagrożeń, ale dotarło do mnie, że nawet jeżeli sobie z nich sprawę zdają, to najwyraźniej nic sobie z tego nie robią. Być może jestem przeczulony, ale jakoś tak się składa, że perspektywa rządów PiSu i konfy nieszczególnie mnie pociąga.


I tym pesymistycznym akcentem zakończę powyższy Przegląd.


PS pewnie się zastanawialiście nad tym, dlaczego w tym dość długim tekście nie ma praktycznie ani słowa na temat lewicy. Stało się tak dlatego, że na temat lewicy popełnię osobny tekst, ale muszę się do napisania tegoż tekstu zebrać.


piątek, 13 grudnia 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #135

 W poprzednim przeglądzie wspominałem o tym, że dwie największe partie odsłoniły karty i wiadomo, kto będzie je reprezentował w wyborach prezydenckich. Rzecz jasna, zawsze istnieje możliwość zamiany kandydata (o czym przekonaliśmy się w 2020 roku), ale póki co wszystko wskazuje na to, że KO będzie reprezentował Trzaskowski, a PiS Karol Nawrocki. O przyczynach, dla których w PiSie się zdecydowano na takiego „Dudę 2.0” wspominałem w poprzednim Przeglądzie, ale chcę zrobić jeden update. Czasami bywa tak, że widzimy jakieś związki przyczynowo skutkowe, ale wydają się nam one tak oczywiste, że dochodzimy do wniosku, że „naaah, tu na pewno nie o to chodzi”. Tak było ze mną i z Nawrockim.

Otóż, gdy ogłoszono, kto będzie obywatelskim kandydatem Zjednoczonej Prawicy, popieranym przez Zjednoczoną Prawicę i otaczający się ludźmi ze Zjednoczonej Prawicy, w internety wrzucono krótki filmik z siłowni. I tak sobie wtedy pomyślałem, że być może chodziło o to, żeby ludzie z jednej strony mieli Trzaskowskiego, który ma jakieś wykształcenie i sporo czyta (o ile mnie pamięć nie myli, kiedyś nawet Zjednoczona Prawica usiłowała toczyć bekę z tego, że Trzaskowski ma dużo książek w gabinecie), a z drugiej strony historyka z wykształceniem, który w przeciwieństwie do Trzaskowskiego, pizga żelastwo na siłowni i do tego był bokserem. To był właśnie ten moment, w którym człowiek sobie myśli: „dobra, to nie może być aż tak proste”. A potem się okazało, że, owszem, to jest takie proste. Zupełnym bowiem przypadkiem, gdy obywatelski kandydat Nawrocki biegał w ramach kampanii, niezrównany portal wPolityce, poświęcając temu krótki artykuł, umieścił tam również pytanie jednego z „przypadkowych internautów”: „Gdzie jest pan Rafał?”.

Dodatkowo trochę na siłę (to jest początek suchara) próbowano wrzucać w soszjale hasło „silny prezydent na trudne czasy”. Ciekaw jestem czy osoby, które próbowały to wrzucić, zdają sobie sprawę z tego, że powielają hasło wyborcze kandydata Ruchu Narodowego z 2015 (Mariana Kowalskiego), aczkolwiek u niego to było „silny człowiek na trudne czasy”, tak więc pewnie się po prostu czepiam bez sensu. Potem były fotki z kampanijnego noszenia worków z zaprawą w Lądku Zdroju. Niemniej jednak tym, co mnie ostatecznie przekonało (i przy okazji wywaliło mój wewnętrzny krindżometr) było to, jak na spotkaniu zupełnym-przypadkiem zapytano Nawrockiego o jego rekord na ławce prostej. Wiecie, jak sztab Trzaskowskiego chciał w 2020 zagrać kartę „nasz kandydat zna języki obce”, to dziennikarze z mediów zagramanicznych zadawali mu pytania w obcych językach (prawica usiłowała to wtedy wykoleić i skończyło się wiekopomnym „brzmisz jak Polak”). Gdyby to sztab Zjednoczonej Prawicy ogarniał kampanię Trzaskowskiego, to ktoś na spotkaniu zadałby mu pytanie o to, ile zna języków, a ten by je wymieniał (+ pewnie dodatkowo mówiłby na jakich poziomach). Nie da się bowiem zadać bardziej generycznego pytania dotyczącego siłowni niż to, ile ktoś wyciska na ławce płaskiej. Jest to o tyle żenujące, że ten człowiek przecież musiał sporo ćwiczyć i można go było zapytać choćby o rekord w martwym, albo o przysiad ze sztangą.

I w tym miejscu kandydat mógł zrobić cokolwiek, zażartować, że to było tak dawno temu, że już nie pamięta, że w sumie to nie wie, bo nie robił maksów na ławce. Ale gdzie tam, obywatelski kandydat od razu odpowiedział na to pytanie (co mnie w sumie nie dziwi, bo sam pamiętam swoje życiówki), ale zastrzegł, że wtedy więcej ważył, a teraz waży mniej, tak więc mniej wyciska. Do tego momentu można by to jeszcze było zrzucić na karb przypadku. No ok, ktoś wrzucił w internety filmik z ćwiczącym kandydatem i jakiś uczestnik był po prostu ciekaw. Tyle, że potem Karol Nawrocki pociągnął temat dalej i zrobił to z subtelnością właściwą swej kondycji intelektualnej: „Tylko proszę was, nie patrzcie na mnie tylko jak - chociaż nim jestem - na chłopaka z siłowni. Bo jestem jednak doktorem nauk humanistycznych (...)”. Ok, typie, nikt nie będzie Cię traktował jak chłopaka z siłowni, bo jesteś po 40. Natomiast jeżeli nie chcesz, żeby ktoś patrzył na Ciebie przez pryzmat aktywności fizycznej, to może przestań to podkreślać przy każdej możliwej okazji. Nieco zaś bardziej na serio, to coś mi mówi, że o ile sztab obywatelskiego kandydata się nie ogarnie, to będziemy mieli takich wrzutek znacznie więcej, albowiem kampania się dopiero rozkręca. Już po napisaniu tego kawałka trafiłem w soszjalach na fotkę (i artykuł z portalu Niezależna), na której Nawrocki niósł Pralkę na ramieniu a zagadnięty o to (przez przypadkowych ludzi rzecz jasna) lapidarnie stwierdził, że w sumie to nie była taka ciężka. Wydaje mi się, że dużymi krokami zbliżamy się do momentu, w którym Obywatelski Kandydat będzie wnosił lodówkę na siódme piętro.

A propos rozkręcającej się kampanii. Dla każdego od dawna oczywiste jest to, że partie (literalnie wszystkie) robią sobie jaja z dziurawych przepisów i ogarniają sobie kampanie wyborcze na wiele miesięcy przed legitną kampanią. Rzecz jasna, żeby się PKW nie czepiało, to się nazywa „działania prekampanijne” i cyk, pora na CSa, bo takich działań przepisy nie regulują. Na ten przykład, ja w tym temacie popełniłem notkę w 2014 roku, albowiem to wtedy wzmagał się był na portalu „Niezależna” Cezary Gmyz, który zwrócił uwagę na to, że PSL i PO ogarniają sobie billboardy, mimo że kampanii nie ma jeszcze. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Cezaremu Gmyzowi (co nie powinno dziwić) umknął ten drobny szczegół, że PiS też się wtedy w to bawił (żeby nie być gołosłownym, w swojej notce umieściłem fotkę cykniętą w okolicach dworca PKS, na której to fotce było widać wcale-nie-billboard-wyborczy Tomasza Poręby).


Potem zaś mieliśmy Zjednoczoną Prawicę przy władzy i kampanię wyborczą prowadzoną wszelkimi możliwymi sposobami 24/7 przez bite dwie kadencje. I w tym momencie wchodzi Nadzieja Dziennikarstwa i Nowomianowany Cesarz Researchu Krzysztof Stanowski, który zaczął się dosłownie parę dni temu oburzać na ten niecny proceder. Zupełnym przypadkiem akurat wtedy, gdy Trzaskowski rozpoczął swoje, ahem, „działania prekampanijne”. Co zrozumiałe, zaczęto mu hurtowo pod wpisem zwracać uwagę na to, że się trochę spóźnił z oburzeniem i co równie zrozumiałe, Nadzieja Dziennikarstwa to olała.

Wrócę na moment do Obywatelskiego Kandydata, bo się okazało, że miał dość nieciekawe powiązania. Wzięły się one stąd, że Nawrocki obracał się w towarzystwie kibolskim. Dla nikogo zaś nie jest tajemnicą to, że te środowiska (w szczególności w dużych ośrodkach) są siedliskiem wszelkiej maści gangsterki i przestępczości zorganizowanej. I znowuż, ja jestem w stanie zrozumieć to, że nie jest winą Obywatelskiego Kandydata to, że ludzie, których znał, poszli w gangsterkę. Niemniej jednak zastanawiające jest to, że będąc szefem IPN cykał sobie fotki z ludźmi, o których działalności musiał wiedzieć (bo znał ich od dawna). Pozostaje jeszcze kwestia „raportu”, który w sumie nie wiadomo kto wyprodukował i o którym sporo pisano. Tl;dr w tym dokumencie były po prostu zebrane do kupy różne informacje o Nawrockim i jego otoczeniu. Nic szczególnie odkrywczego się tam nie znalazło. Śmiem twierdzić, że gdyby kandydatowi na prezydenta z KO dało się przypiąć znajomości z gangusiarnią, to TV Republika utworzyłaby osobny kanał, na którym opowiadano by o tym non stop. Ponieważ zaś sprawa dotyczy „swojego”, to jak wiadomo „sprawy nie ma”.

W poprzednim Przeglądzie napisałem byłem o tym, że być może doczekamy się w naszym pięknym kraju nad Wisłą edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia. Wspomniałem również o wzmożeniu Episkopatu i pewnego instytutu. Okazało się, że wzmożenie jest nieco większe, ale ogranicza się do organizacji albo bezpośrednio powiązanych z Kościołem, albo skrajnie szurskich. Co ciekawe, gdy organizacje te zorganizowały spęd w Warszawie, pojawił się na nim nie kto inny, a „nie patrzcie na mnie jak na chłopaka z siłowni” Obywatelski Kandydat Karol Nawrocki. I szczerze mówiąc jest to dość ciekawe, bo na tym spędzie roiło się od szurii (w tym takiej, która swego czasu lżyła PiS za „segregacjonizm sanitarny”/etc.). Poza tym, być może ja siedzę w bańce, ale wydaje mi się, że pomimo zaangażowania Kościoła, sprawa edukacji zdrowotnej niespecjalnie rezonuje w środowiskach innych, niż skrajna prawica. To już nie jest rok 2013/2014, kiedy to można było ludziom wmawiać, że w myśl wytycznych edukacji seksuaalnej WHO dzieci w przedszkolu będzie się uczyć masturbacji. Tym samym dziwić może to, że angażuję się w to kandydat największej partii opozycyjnej, która zdaje sobie sprawę z tego, że przy pomocy samego betonu nie da się wygrać wyborów. Aczkolwiek, może to po prostu kolejna partia szachów 5D, a ja się najzwyczajniej  nie znam.

Co się zaś tyczy samej edukacji, to najmniejszym zdziwieniem świata jest to, że głównym hamulcowym w tej sprawie jest organizacja, która jako jedyna ma problemy z instytucjonalnym tuszowaniem pedofilii,  i która robi wszystko, żeby nie ponosić żadnych konsekwencji działań jej członków. Na uwagę zasługuje zaś fakt, że list otwarty w obronie tego przedmiotu podpisał między innymi Tomasz Terlikowski, Małgorzata Terlikowska i Błażej Kmieciak. Tenże sam Błażej Kmieciak, który był członkiem państwowej komisji, powołanej przez PiS po filmach Sekielskich, która to komisja (dzięki PiSowi) nic nie mogła. Kmieciak w pewnym momencie zrezygnował z szefowania i pozostaje członkiem tejże komisji. Istotne jest to, że Błażej Kmieciak jest jedną z niewielu osób, które współpracowały z Ordo Iuris i z tej współpracy zrezygnowały. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję krótką. Kościół nie ma zbyt dobrej passy i ze wszelkich możliwych badań wynika, że liczba jego fanów się zmniejsza.

Choć póki co wpływ Kościoła na politykę jest znaczny (wystarczy popatrzeć na głosowania w sprawie dekryminalizacji aborcji) i choć hardkorowi fani tej organizacji są rozwrzeszczani tak, że sprawiają wrażenie bardzo licznej grupy, to jednak jego wpływ na przeciętnego Kowalskiego jest coraz mniejszy. Przyczyny są różne, ale jedną z nich jest to, że „twarzami” Kościoła są skrajnie prawicowi politycy i działacze. Zmierzam do tego, że mamy w Polsce sporo ludzi wierzących, ale niekoniecznie identyfikujących się z Kościołem i jego poczynaniami. Gdyby było inaczej, to liczba uczestników marszów w „obronie papieża”, którymi to marszami PiS usiłował ratować swoje sondażowe słupki w marcu 2023, byłaby o rząd wielkości większa. W kontekście powyższego nieco dziwi ośli upór polityków różnej maści, którzy za punkt honoru postawili sobie robienie tego, czego sobie duchowni zażyczą. Dziwi również mnogość tych polityków.

Wracając do tematu edukacji. Pamiętam doskonale, jak wyglądała debata publiczna lata temu, gdy do Polski wjechało rosyjskie dezinfo, dotyczące wytycznych WHO. A wyglądała ona tak, że osoby takie, jak Dariusz Oko, robiły oszałamiające (choć na szczęście krótkotrwałe) kariery medialne. Mało kto wtedy bronił tych wytycznych, bo też i mało kto wiedział, o czym tak właściwie mowa, poza tym, że o naukę mastur**cji w przedszkolu. Wtedy też mogliśmy zaobserwować prawicowe wzmożenie na tle „genderu” (do tej pory nie udało mi się dowiedzieć, czym jest „ideologia gender”). Wydaje mi się, że dużym błędem było powielanie tych wszystkich durnych narracji bez równoczesnego debunkowania ich. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim mainstreamowym mediom, które w pogoni za klikami i wejściami wrzucały mądrości wszelkiej maści księży Oko do debaty publicznej. Teraz sprawa wygląda zupełnie inaczej i edukacja zdrowotna ma swoich obrońców. Z jednej strony są to osoby pokroju Terlikowskich, a z drugiej np. Polski Związek Zawodowy Psychologów. Co prawda, prawica bardzo dobrze się czuje, mogąc tłumaczyć, że wszyscy są przeciwko niej i że na dodatek są ze sobą w zmowie, ale z punku widzenia przeciętnego Kowalskiego wygląda to tak, że z jednej strony mamy różne środowiska, a z drugiej te same co zawsze, które klepią te same bzdury co zawsze. To napisawszy nadal mam obawy, że za pięć dwunasta mogą się w koalicji objawić hamulcowi (khe, khe, PSL, khe, khe), którzy będą chcieli z tą edukacją walczyć, bo uznają to za „lewicową rewolucję” albo coś w ten deseń. 

Już po napisaniu tego kawałka okazało się, że jedna z moich najukochańszych sondażowni przeprowadziła badania na temat edukacji zdrowotnej. Ponieważ tą sondażownią był IBRIS pytanie, które zadano respondentom było całkowicie neutralne, nie było w nim żadnego wartościowania i wcale nie miało sugerującej treści. A nieco bardziej na serio, to odstawcie płyny, bo będzie cytat: „Czy edukacja zdrowotna to deprawacja i nadmierna seksualizacja dzieci?”. Ponieważ nie jestem pracownikiem IBRISu, nie mam pojęcia czemu ktoś zdecydował się na wrzucenie tam słowa „nadmierna”. Niemniej jednak, nawet sondaż z tak doskonale skonstruowanym pytaniem badawczym, dał niezbyt dobre dla hamulcowych rezultaty: „60,7 proc. uczestników ankiety jest przeciwnego zdania, w tym aż 39,1 proc. zdecydowanie nie zgadza się z tym stwierdzeniem (…) Nieco ponad jedna czwarta (27,4 proc.) respondentów uważa edukację zdrowotną za deprawację i seksualizację nieletnich. 11 proc. nie ma zdania.”. Jako ciekawostkę mogę dodać, że nawet po stronie opozycyjnej 49 procent badanych popiera edukację zdrowotną i choć próbowano to tłumaczyć tym, że, hehe, wiecie, teraz jest tam też Razem, to wydaje mi się, że nawet bez Razemów te słupki nie byłyby zbyt dobre dla Zjednoczonej Prawicy (i Obywatelskiego Kandydata).


Uwaga! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Kolejny temat jest z gatunku tych, o których można powiedzieć, że „żodyn się nie spodziewał”. Bogdan Święczkowski został prezesem Trybunału, który część osób nazywa „Konstytucyjnym”. Przyznam, że gdy tylko zobaczyłem informacje o tym, że w trybunale dojdzie do zmiany i że dotyczyć ma ona osoby prezesowej, to momentalnie mi przyszła do głowy myśl, że pewnie chodzi o to, żeby przedłużyć chaos prawny. A potem się okazało, że zamiast odkrycia towarzyskiego Jarosława Kaczyńskiego, szefem jednego z rozmontowanych bezpieczników ustrojowych zostanie człowiek, który stratował w wyborach z list PiSu, był bliskim współpracownikiem Ziobry i tak dalej i tak dalej. Nawiasem mówiąc, to jest kolejny przykład tego, jak PiS robi to, o co oskarżał opozycję w latach 2015-2023. Chodzi rzecz jasna o bycie totalną opozycją (tak wiem, hasło wyszło ze środowisk platformianych, ale potem było używane przez PiS, jako obelga). Bo wiecie, teraz jest tak, że Trzaskowski może sobie wygrać wybory i może podpisywać ustawy, przegłosowane przez sejmową większość, ale na końcu tego łańcucha będzie stał Święczkowski, który ustala skład orzekający trybunału. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jedną z narracji pomocniczych, której Zjednoczona Prawica używała w trakcie rozjeżdżania Trybunału Konstytucyjnego walcem była taka, z której wynikało, że trzeba to zrobić, bo jeżeli nie to TK, na ten przykład, skanceluje 500+. I nie, to nie jest fabrykowanie konsekwencji i wymyślanie. PiS już udowodnił (przy pomocy swojego trybunału) po co to wszystko było, bo, na ten przykład, usiłowano skancelować komisje śledcze. Nigdy wcześniej TK nie orzekał w sprawie komisji śledczych, aż do teraz. Moim zdaniem o czymś to świadczy, ale zapewne jestem po prostu uprzedzony.

Na sam koniec niniejszego Przeglądu zostawiłem sobie coś z zupełnie innej beczki. Tym czymś jest sytuacja TVNu. Otóż, od jakiegoś czasu głośno było o tym, że Amerykanie będą chcieli tę stację sprzedać. A potem jeszcze głośniej zrobiło się o tym, że stację tę najprawdopodobniej kupi jeden z orbanowskich oligarchów. Od tego momentu prawicowa infosfera non stop grzała narrację o tym, że wreszcie będzie pięknie i już nawet wyliczano, kto weźmie jaki stołek w TVN. Prawicowych zdań odrębnych było bardzo niewiele. Nie byłbym sobą, gdybym w tym momencie nie wspomniał o tym, że ci sami ludzie jeszcze nie tak dawno temu przekonywali nas do tego, że nie może być tak, że jakieś obce kapitały będą kontrolowały media, które „nadają” w Polsce. Ci sami ludzie teraz nie mogli się doczekać sytuacji, w której jakiś węgierski oligarcha położy łapę na tej stacji.

Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że biorąc pod rozwagę rynek medialny u Węgrów już samo to, że jakiś oligarcha tamtejszy przejmie jedną z trzech największych stacji telewizyjnych w Polsce, byłoby niezbyt dobre. Znacznie gorsze jest natomiast to, że Węgrzy od 2022 roku aktywnie wspierają Rosję. Nie trzeba być fanem TVNu (a ja akurat fanem nie jestem), żeby się zorientować, że to jest raczej średnia sytuacja. Znamienne jest to, że Zjednoczona Prawica w ogóle nie zwraca uwagi na to zagrożenie. Dla nich najistotniejsze jest to, że Obajtek będzie mógł do TVNu wejść „jak do siebie”. Nie jest to pierwszy przypadek, w którym partyjna kalkulacja przysłania Zjednoczonej Prawicy absolutnie wszystko inne.

W dniu, w którym pisałem te słowa premier Tusk ogłosił, że zarówno Polsat jak i TVN zostaną objęte ochroną, jako spółki strategiczne i nie będą mogły zostać sprzedane bez zgody rządu. Choć 99% uwagi komentujących skupia się na TVNnie, to ja bym w tym miejscu zaznaczył, że w kontekście tego, co się ostatnio dzieje w otoczeniu Solorza, Polsatowi taka ochrona też by się przydała. Nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało w praktyce i na ile wiążące jest takie rozporządzenie. Nie wiem również czy rząd zdąży z takim rozporządzeniem przed finalizacją transakcji. Generalnie na tym etapie niewiele wiadomo. Wiadomo natomiast, że Zjednoczona Prawica eksplodowała z oburzenia. Ta sama partia, która nie tak dawno temu tłumaczyła, że hola hola, to nie może być tak, żeby jakieś obce kapitały/etc., dzisiaj (tzn. 11 grudnia 2024) zaspamowała soszjale swoimi mądrościami na temat tego, czemu Tusk jest komuchem i że to w ogóle skandal.

Mój prywatny hot tejk jest taki, że Zjednoczona Prawica musiała mieć dopięte na ostatni guzik kampaniowanie dla Obywatelskiego Kandydata przy użyciu przejętego TVNu. Ktoś może powiedzieć „ok, ale pewnie by tam zrobili paździerz taki, jak wcześniej w TVP Info, a potem w przerośniętej TV Republika” i taki ktoś miałby rację, niemniej jednak nawet paździerz mógłby się przyczynić do powiększenia chaosu informacyjnego. Bo co prawda to nie jest tak, że ludzie oglądający TVN po tym, jak zacząłby się tam pojawiać Rachoń, Holecka, Klarenbach/etc. (a Obajtek wchodziłby jak do siebie) rzuciliby się do głosowania na Obywatelskiego Kandydata, to jednak chaos informacyjny w trakcie kampanii prezydenckiej nie jest dla nas, jako obywateli, optymalnym stanem. Abstrahując od tego, że przejęty przez węgierskiego oligarchę TVN prócz promowania członków Zjednoczonej Prawicy, promowałby również prorosyjskie narracje w temacie Ukrainy/etc. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Zjednoczona Prawica zupełnie ignorowała taki drobny szczegół, ja kto, że niejednokrotnie się już zdarzało, że Orban dbając o swoje własne interesy, zachowywał się względem partii Kaczyńskiego nieszczególnie lojalnie. A tak po prawdzie, to w tym konkretnym układzie (Węgry dają kasę, a PiS w sumie nie wiadomo co) partia Kaczyńskiego nie miałaby zbyt wielu atutów.



I tym, nie wiadomo jakim akcentem, zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

https://wpolityce.pl/polityka/715201-poranny-bieg-nawrockiego-silny-prezydent-na-trudne-czasy

https://x.com/WojciechGnat/status/1865869810258874751

https://wpolityce.pl/polityka/226247-silny-czlowiek-na-trudne-czasy-marian-kowalski-kandydatem-ruchu-narodowego-na-prezydenta

https://www.youtube.com/watch?v=fGmtC-64Tzk

https://tvn24.pl/wroclaw/karol-nawrocki-w-ladku-zdroju-wstal-o-pierwszej-nosil-worki-i-przedstawil-syna-st8212294

https://tvn24.pl/polska/karol-nawrocki-w-lublinie-prosze-was-nie-patrzcie-na-mnie-tylko-jak-na-chlopaka-z-silowni-jestem-jednak-doktorem-nauk-st8212890

https://dorzeczy.pl/kraj/144163/trzaskowski-dostal-pytanie-po-francusku-oto-co-odpowiedzial.html


Moja stara notka o „prekampaniach”, które się wtedy jeszcze nie nazywały „prekampaniami”

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2014/02/niepokorni-w-suzbie-pis.html

https://x.com/K_Stanowski/status/1865828196135940556

https://tvn24.pl/polska/prezes-ipn-kontaktowal-sie-z-bylym-czlonkiem-gangu-sutenerow-ustalenia-rzeczpospolitej-st8067296

https://tvn24.pl/polska/raport-na-temat-karola-nawrockiego-jaroslaw-kaczynski-ktos-nawet-nie-wiem-kto-mi-go-dostarczyl-st8214821

https://www.pap.pl/aktualnosci/protest-przeciwko-edukacji-zdrowotnej-w-szkolach-nasze-wideo

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-polacy-zapytani-o-edukacje-zdrowotna-w-szkolach-jednoznaczny,nId,7874021

https://oko.press/trybunal-zablokuje-500-plus-kaczynski-tylko-straszy

https://tvn24.pl/polska/bogdan-swieczkowski-kim-jest-nowy-prezes-trybunalu-konstytucyjnego-st8215899

https://www.money.pl/gospodarka/bede-tam-chodzil-jak-do-siebie-daniel-obajtek-wypalil-o-przyszlosci-tvn-7095430726470208a.html

https://www.money.pl/gospodarka/tvn-i-polsat-pod-specjalna-ochrona-tuskzapowiada-7102122775177888a.html