Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Konfederacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Konfederacja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 maja 2025

Wybory Prezydenckie 2025

 Ponieważ wielkimi krokami zbliżają się wybory prezydenckie pomyślałem sobie, że wypadałoby coś na ich temat naskrobać. Zacznijmy więc od tego, że obrodziło kandydatami w tym roku. O planktonowych nie bardzo mi się chce pisać, tak więc wspomnę (i będzie to wzmianka krótka) tylko o jednym, który swoimi prorosyjskimi wypowiedziami przebił nawet Grzegorza Brauna. Chodzi, rzecz jasna, o Marcina Maciaka. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka to wygląda tak, jak gdyby jakiś jegomość ze srogą odklejką po prostu nagle zapragnął zostać prezydentem RP, ale prawda jest taka, że ci ludzie nie kandydują dlatego, że chcą wygrać, ale po to, żeby budować sobie rozpoznawalność, dzięki której mogą tworzyć struktury. Gwoli ścisłości, wyżej wymieniony pan ma je już na tyle rozbudowane, że był w stanie zebrać wymagają liczbę podpisów (co nie udało się, na ten przykład, Piotrowi Szumlewiczowi, który ma znacznie większą od Maciaka rozpoznawalność). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że nie chce mi się pisać nic na temat Jakubiaka, bo to jest po prostu PiSowska przybudówka.

Ponieważ jakoś musiałem uszeregować kandydatów doszedłem do wniosku, że będę się posiłkował danymi ze strony ewybory.eu, bo tam wrzucają wszystkie sondaże i wyciągają z nich średnią sondażową. Zacznę więc od kandydata z najniższym średnim poparciem sondażowym (zacząłem skrobać ten tekst 6 maja, więc nie gwarantuję, że w momencie, w którym to będziecie czytali coś się nie zmieni). Kandydatem tym jest Krzysztof Stanowski  (mniej niż 2%).


Edycja. Już po napisaniu tego kawałka okazało się, że z racji robienia pierdyliona sondaży nawet te uśrednione wartości się non stop zmieniają, tak więc pozwolę sobie na nie wrzucanie konkretnych wartości, bo zachodzi spore prawdopodobieństwo, że w momencie, w którym będziecie to czytać, będą one wyglądały inaczej.

Z tym Stanowskim to jest tak, że tak po prawdzie nie wiadomo czemu on tak właściwie wystartował. Główny zainteresowany stwierdził, że on nie startuje po to, żeby wygrać, ale po to, żeby „pokazać jak wygląda kampania”. Aż by się chciało w tym miejscu zacytować jednego z Wieszczów: „Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji (...)”. Ujmując rzecz nieco inaczej, wszyscy wiemy, jak wygląda kampania. Gdyby ktoś wystartował z takiego powodu w 1990 roku, to faktycznie mógłby suwerenowi pokazać to i owo, bo wtedy wybory prezydenckie wróciły do Polski po dość długiej przerwie i całkiem sporo ludzi mogło nie mieć pojęcia z czym to się je. Co prawda nie śledzę jakoś dokładnie twórczości Stanowskiego, ale o ile mnie pamięć nie myli, to wydaje mi się, że nieszczególnie wiele wyprodukował materiałów o tym „jak wygląda kampania”. Jedyny, który pamiętam, to ten dotyczący obowiązku zbierania podpisów. Argumentował w nim, że tak po prawdzie podpisujący nie wie, co się potem dzieje z podpisami i wspominał również o tym, że PKW liczy te podpisy aż do 100 tysięcy ważnych i potem już nie, tak więc kandydaci sobie mogą potem mówić, że zebrali trotyliard podpisów i nikt tego nie zweryfikuje.

No i wszystko fajnie, ale warto sobie w tym miejscu pozwolić na odrobinę złośliwości (a to do mnie niepodobne) i zwrócić uwagę na to, Stanowski wskazał akurat na ten problem i zupełnie przypadkiem miał problemy ze zbieraniem podpisu. Wsparł go w tej kwestii Sławomir Mentzen, który na swoim wiecu apelował o pomoc w zbieraniu podpisów. Z ludźmi pokroju Stanowskiego jest ten problem, że analizując ich wypowiedzi ciężko ustalić, czy mówią poważnie, czy też sobie robią z nas jaja (to trochę jak z tzw. prawem Poego). Choć tak na pierwszy rzut oka mogło chodzić o to, że Stanowski chciał wypromować (jeszcze bardziej) „Kanał Zero”, to równie dobrze mogło być tak, że on autentycznie miał jakiś plan, bo wydawało mu się, że jest w stanie swoją rozpoznawalność przekuć w jakiś pomniejszy sukces polityczny.

Mam przeczucie graniczące z pewnością, że gdyby Stanowskiemu udało się np. wyciągnąć 10% poparcie w wyborach, to potem opowiadałby, że właśnie o to mu chodziło od samego początku. Ponieważ z poparciem idzie średnio, to pewnie w trakcie wieczoru wyborczego (który zapewne się na antenie KZ odbędzie) dowiemy się, że jego trud skończon, bo chciał pokazać, że polityka jest do dupy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Stanowski zupełnym przypadkiem znacznie więcej uwagi poświęca Trzaskowskiemu. Nawrockiemu jakoś tak mniej i dziwnym trafem wyłącznie wtedy, gdy uda mu się wyczuć pismo nosem i dojdzie do wniosku, że nie da się jakiegoś działania/decyzji bronić, nie ośmieszając się przy okazji. Tak więc przy okazji mieszkaniowego przypału (o którym będzie nieco później, jak się domyślacie) Stanowski nawet nieszczególnie hamletyzował (a i nawet starł się z dronami Zjednoczonej Prawicy, które usiłowały tłumaczyć, że Trzaskowski to zrobił dokładnie to samo!).

Wiecie, mnie tam w sumie nie bardzo obchodzi to, że Stanowski sobie przy pomocy kampanii biznes promuje. Mierzi mnie natomiast niesamowicie to, że robił to wszystko używając moralizatorskiego tonu (no bo on nam głąbom pokaże, jak kampania wygląda, bo przecież nie wiedzielibyśmy bez niego).  Żeby nie przedłużać, z ludźmi pokroju Stanowskiego to jest tak, że nie zależnie od tego co się stanie, będą wam tłumaczyć, że tak właściwie to oni ugrali to, co chcieli.

Zostawmy już pana Krzysztofa i przejdźmy do następnego w kolejności kandydata, który na nasze nieszczęście od pewnego czasu nie jest już planktonem. Kandydatem tym jest Grzegorz Braun (2%<). Z Tym Braunem to było tak, że mógł sobie robić wszystko będąc w Konfie i Bosak z Mentzenem bezproblemowo go bronili, ale w momencie, w którym okazało się, że Braun chce sobie wystartować w wyborach (choć kandydatem konfy miał być Mentzen) wywalono go razem z Konfederacją Korony Polskiej. Mimo, że Brauna kojarzyłem już wcześniej (jeżeli ktoś lubi takie klimaty, to polecam recenzję autorstwa Masochisty, który pochylił się nad filmem „Arche. Czyste zło”, do którego Braun współtworzył scenariusz), to jednak w trakcie przygotowywania się do podkastowego odcinka na jego temat, nieco zaskoczyła mnie skala, w jakiej Braun działa. Konkretnie zaś chodzi mi o to, że Braun kolekcjonuje teorie spiskowe. Zebrał ich już od cholery i w ogóle mu nie przeszkadza to, że niektóre z nich się wzajemnie wykluczają.

Jednakowoż znacznie bardziej istone od tego, że Braun łowi foliarski elektorat jest to, że jest to skrajnie prorosyjski polityk. Co prawda Maciakowi chwilowo udało się Brauna przykryć swoimi wypowiedziami na temat Putina, ale Maciak jest mało znanym działaczem, a Braun jest aktywnym politykiem, który ma swój własny wierny elektorat. Ja wiem, że jak się popatrzy na te jego procenty, to to jest niewiele (raz udało mu się przeskoczyć 3pp), ale jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że w tych samych wyborach startuje Sławomir Mentzen, którego popiera konfa, to te sondażowe 2.4% to jest po prostu w cholerę. I jest to coś co powinno nas wszystkich martwić. Tak samo jak to, że choć w Polsce działa sobie Braun, to taki Maciej Maciak tworzy swoje własne prorosyjskie środowisko. To zaś oznacza, że mądrzy ludzie, którzy starają się nas przekonać do tego, że w Polsce środowiska prorosyjskie są na tyle marginalne, że nie należy się nimi przejmować, chyba jednak nie mają racji. 

Teraz zaś dochodzimy do najbardziej „ruchomego” trio. Jeszcze parę dni temu wyglądało to tak, że następny w kolejce jest Zandberg, potem Biejat, a następnie Hołownia. Póżniej nastąpiło przetasowanie i Biejat przeskoczyła Hołownię. Potem zaś pojawił się jeszcze inny sondaż, z którego wynikało, że Hołownia jest przed Zandbergiem, który jest przed Biejat. Pozwolę sobie więc na opisanie tego tak, jak było wcześniej (aczkolwiek od razu zaznaczam, że nie miałbym nic przeciwko temu gdyby duet Biejat&Zandberg przeskoczył Hołownię).

Zacznijmy więc od Adriana Zandberga. Jego start był efektem rozłamu, do którego doszło na lewicy. Partia Razem, która (choć poparła rząd) nie chciała być w koalicji, w pewnym momencie podjęła decyzję o opuszczeniu klubu parlamentarnego Lewicy. Efektem ubocznym tej decyzji było to, że z partii Razem odeszła jakaś część członków (ciężko określić jak duża, bo obie strony mają własny interes w tym, żeby zawyżać liczbę „swoich”). Jedną z osób, które odeszły z Razem była Magdalena Biejat, którą Lewica wystawiła w wyborach parlamentarnych. Wydaje mi się, że to mogło mieć wpływ na decyzję Razemów o wystawieniu własnego kandydata.

Myślę, że to odpowiednie miejsce do tego, żeby napisać, że może i Razemy sobie średnio radziły w samodzielnym życiu partyjnym (o tym będzie za moment), ale jakoś tak się złożyło, że w wyborach prezydenckich 2025 o elektorat lewicowy walczy dwoje kandydatów o razemickim rodowodzie (tak, Biejat już nie jest w Razem, ale prawie całe swoje dotychczasowe życie polityczne spędziła w Razemach). Tak, wiem, w wyborach startuje jeszcze Joanna Senyszyn, ale nie bardzo mi się chce na jej temat produkować (no może poza wzmianką o tym, że jestem zdziwiony tym, że udało się jej zebrać wymaganą liczbę podpisów).

Wracajmy do Zandberga. Potężny Duńczyk radzi sobie całkiem dobrze, co nie powinno dziwić nikogo, kto pamięta rok 2015 i słynną debatę, w której jakiś wielki lewak z brodą poradził sobie nadspodziewanie dobrze. Od tamtej pory Zandberg znany był z tego, że „miewa momenty” (np. przemówienia po expose premiera w 2019). Teraz po prostu tych „momentów” ma wiele, bo jest kandydatem na urząd prezydenta. Dodajmy do tego drobny szczegół, którym jest praktycznie całkowite olewanie lewicowych postulatów przez konserwatywo-liberalną cześć koalicji rządzącej i to, że Nowa Lewica nie bardzo potrafi cokolwiek ugrać. (Ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk robi co może, ale, eufemizując, działa w bardzo nieprzyjaznym środowisku).

W tym miejscu pozwolę sobie na dość długą dygresję. Otóż, jakaś część lewicowego komentariatu doszła do wniosku, że ponieważ Zandbergowi idzie nadspodziewanie dobrze, to z tego na bank wynika, że to jest ten moment, w którym Razemom zacznie dobrze iść. Dowodzić tego ma fakt, że rośnie im sondażowe poparcie oraz to, że od początku kampanii mieli już 1500 wniosków akcesyjnych (czy jak się tam to nazywa). Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja bym naprawdę chciał, żeby im poszło na tyle dobrze, żeby sami mogli wejść do parlamentu, ale na ich drodze do tego samodzielnego wejścia widzę w cholerę problemów, na które mało kto zwraca uwagę.

Po pierwsze, teraz lepsze wyniki sondażowe Razemów są związane z tym, że Potężnemu Duńczykowi dobrze idzie kampania. To, że sam sobie dobrze radzi jest oczywiste, ale idzie mu dobrze również dlatego, że tyra na niego cała partia. Tyle, że to nadal jest jedna osoba. Nawet gdyby (co jest niemożliwe) Zandberg po wyborach prezydenckich nadal działał na najwyższych obrotach, to nie ma szans na to, żeby udźwignął całą partię. Żeby to jakoś grało, Razemy musieliby mieć Zandberga w każdym regionie (i to minimum jednego), żeby mieć jakiekolwiek lokomotywy wyborcze (wystarczy popatrzeć na to, ile znanych nazwisk pojawia się na listach wyborczych dużych partii).

Po drugie, Razemy mają problem ze strukturami, w regionach. O ile w dużych miastach jeszcze to jakoś wygląda, to w mniejszych jest padaka. Ktoś może powiedzieć, ok, ale teraz mają 1500 nowych członków. No i wszystko fajnie, tyle, że coś mi mówi, że nie jest tak, że się tych 1500 nowych członków i członkiń rozkłada idealnie na całą Polskę. Poza tym, nawet gdyby się rozłożyło, to popatrzcie sobie wszyscy na Nową Lewicę. Osób w partii mają znacznie więcej, niż w Razemach, a gdy przychodzą wybory, to się nagle robi problem w regionach mniejszych, bo tam nie ma nikogo. Razemy mają sytuację jeszcze gorszą, tak więc ciężko sobie wyobrazić samodzielne dźwignięcie kampanii parlamentarnej (o samorządowej nie wspominając). Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Razemy mają spore problemy z zarządzaniem.


Po trzecie i chyba najważniejsze, Razem to nie jest nowa partia. Po 2015 warunki były wprost idealne do budowania lewicy, bo SLD lizało rany po podwójnej porażce wyborczej (najpierw 2% w prezydenckich, a potem spadek pod próg w parlamentarnych), a rządziła nami skrajna prawica, mająca zapędy zamordystyczne. Mimo tego, osiągnięcia Razemów w samodzielnym działaniu były, eufemizując, rozczarowujące. I ja się już przyznawałem (przynajmniej raz) do tego, że gdy Razemy podjęły decyzję o wspólnym starcie z SLD, to trochę krzywo na to patrzyłem, ale potem do mnie dotarło, że w sumie innego wyjścia (poza siedzeniem na kanapie) nie mieli. Tak więc była to decyzja ze wszech miar słuszna.

Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja im życzę jak najlepiej i z przyjemnością się pomylę po kolejnych wyborach parlamentarnych, ale nie bardzo sobie wyobrażam scenariusz, w którym Razemy ugrywają coś samodzielnie. Tak na sam koniec mojego pastwienia się nad Razemami pozwolę sobie na jedną złośliwość. W trakcie ostatniej debaty doszło do wymiany zdań między Magdaleną Biejat i Adrianem Zandbergiem, w tracie której to wymiany zdań Zandberg wypomniał Biejat (tak w telegraficznym skrócie), że firmuje swoim nazwiskiem Czarzastego. No i w tym miejscu sobie pozwolę na złośliwość, bo to są bardzo mocne słowa, jak na kogoś, kto dwukrotnie startował z list tego złego Czarzastego i wtedy mu to jakoś nie przeszkadzało, nawet jeżeli startował i się z tego nie cieszył. Tu  się powtórzę (co mi się absolutnie nigdy nie zdarza). Jeżeli w kolejnych wyborach parlamentarnych Razemy dostaną jakieś 8-10% głosów, to ja z przyjemnością napiszę: O, NIE. POMYLIŁEM SIĘ.

Idźmy dalej. Kolejną kandydatką, nad którą się pochylimy, będzie Magdalena Biejat. Zaraz po tym, jak ogłoszono tę kandydaturę podniosły się w części lewicowego komentariatu głosy, że nie bardzo sobie to komentariat wyobraża, że ona tego nie udźwignie i że może się to skończyć porażką o skali porównywalnej z 2015 i 2020. Tak okołotematowo, to wydaje mi się, że powodem, dla którego wystawiono Biejat było to, że Nowa Lewica, choć ma sporo członków i członkiń, to nie bardzo miała kogo wystawić. Ok, można było postawić na Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, ale obie te polityczki mają mniej więcej taką samą rozpoznawalność, a poza tym, ADB jest ministrą i pewnie musiałaby brać jakiś urlop na czas kampanii.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

W tym miejscu warto wspomnieć, że 1 maja ADB ogłosiła, że będzie się ubiegać o stanowisko przewodniczącej Nowej Lewicy. Ciekaw jestem, jak to się dalej potoczy, bo choć SLD kiedyś na moment odmłodziło kierownictwo, to całe to odmładzanie skończyło się w trakcie wyborów w 2011 (bo wtedy wystawiono całkiem sporo starych swetrów na listach), po których Grzegorza Napieralskiego zastąpił Leszek Miller, którego po jego sukcesach zastąpił Włodzimierz Czarzasty. 

Biejat nie ma zbyt łatwego zadania, bo musi walczyć o lewicowe głosy będąc członkinią koalicji, która (o czym już wspomniałem) niekoniecznie się kwapi do realizowania lewicowych postulatów. Zandberg może sobie pozwolić na ostrą krytykę (bo członkiem rządu nigdy nie był), ale ona już nie do końca, bo zawsze po takiej krytyce mogłaby usłyszeć, „mordo, jak Ci tam tak źle, to po co tam jesteś?” Co ciekawe, Magdalenie Biejat zadanie ułatwił Rafał Trzaskowski swoimi neoliberalnymi narracjami (o których będzie jeszcze później) i tym, że nagle zaczął się wstydzić elgiebetów. Gdy w trakcie jednej z debat Karol Nawrocki wręczył Trzaskowskiemu flagę elgiebetów, ten jej nie przyjął. Flagę wzięła Magdalena Biejat, która powiedziała, że ona się popierania elgiebetów nie wstydzi.

Sporym problemem Biejat jest to, że siłą rzeczy startując z takiego, a nie innego komitetu, musi świecić oczami za wszelkiej maści Gdule, Wieczorków, Szejny/etc. Eufemizując, jest to spore obciążenie wizerunkowe i może to być jedna z przyczyn, dla których w sondażach duet Biejat&Zandberg jest blisko siebie (bo dla części wyborców Zandberg jest w tej krytyce bardziej autentyczny). Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że jeden z największych fuckupów kampanijnych w wykonaniu sztabu Nawrockiego zaczął się od tego, że Magda Biejat zapytała go na jednej z debat o to, czy wie, co to jest podatek katastralny.

Jeżeli mam być szczery, to mnie tam wszystko jedno, czy ktoś zagłosuje na Biejat, czy też na Zandberga. Cieszy mnie to, że ta dwójka ma sumaryczne poparcie oscylujące w granicach 10%. Nawet gdyby spadli do 8%, to nie będzie powtórki z 2020 czy też z 2015. To zaś oznacza, że przed drugą turą obaj kandydaci (bo zapewne wejdą do niej Nawrocki z Trzaskowskim) będą musieli się pochylić nad lewicowymi postulatami, w czym, rzecz jasna, obaj będą kompletnie niewiarygodni, ale już sam fakt pochylenia się nad nimi będzie istotny. Bo w 2020 mieliśmy sytuację, w której obaj kandydaci przymilali się do konfiarzy. Niestety, nawet 10% (chciałoby się więcej, ale optymizmu we mnie nie ma zbyt wiele) to mniej, niż ma Sławomir Mentzen, ale do Mentzena przejdziemy za moment.

Albowiem najpierw trzeba się pochylić nad Szymonem Hołownią. Jeżeli mam być szczery, to nie bardzo wiem, co można napisać na jego temat. Nie mam zielonego pojęcia, po cholerę było mu to kandydowanie. W 2020 chodziło o budowanie rozpoznawalności i wtedy dało się to zrozumieć. Teraz chodzi chyba o to, żeby osiągnąć gorszy wynik. Dodajmy sobie do tego jeszcze ten drobny szczegół, którym jest fakt, że Szymon Hołownia chce uchodzić za niezależnego kandydata (tak obsypało nimi, bo swego czasu Tusk nazwał Trzaskowskiego kandydatem obywatelskim) i usiłuje pozować na krytyka obecnej koalicji rządzącej. Ok, ja jestem w stanie zrozumieć Biejat, bo ona choć jest częścią koalicji, to jednak startuje z pozycji lewicowych i tu pole do krytyki jest całkiem spore. Ale Hołownia jest liberałem, który miał na tyle duże wpływy, że zrobili z niego Marszałka Sejmu. W 2020  roku zrobiono sondaże, z których wynikało, że gdyby Hołownia wszedł do drugiej tury, to miałby większe szanse na pokonanie Andrzeja Dudy (tak, Mentzen nie był prekursorem takich drugoturowych narracji) i po prostu się na tym tak zafiksował, że mu nie przeszło do tej pory. Być może to jest więc odpowiedź na pytanie „Dlaczego i Po Co?”. To, że w wyborach nie chciał startować Kosiniak jest akurat zrozumiałe (2,36% głosów), ale ta ekipa mogłaby znaleźć jakiegoś nonejma, którego umiarkowany sukces wyborczy nie odbiłby się na wizerunku całej partii. Przyznam, że ciężko napisać coś sensownego na temat tej konkretnej kandydatury, bo jest ona bezsensowna.

Znacznie więcej można napisać na temat Sławomira Mentzena. Znamienne jest to, że w przypadku kandydata konfy znowu mieliśmy do czynienia z bardzo dobrym timingiem, bo pik sondażowego poparcia kandydata (tak samo, jak pik poparcia partyjnego) przypadł na mniej więcej dwa miesiące przed wyborami (w marcu w jednym z sondaży Pollsteru Mentzen miał 22% poparcia i doszło do mijanki z Nawrockim, który miał w tym samym sondażu 21%). Nieskromnie przyznam, że i tym razem udało mi się to przewidzieć (w pierwszym podkastowym odcinku prezydenckim).

Czy było to trudne do przewidzenia? Nie, nie było. Jeżeli bowiem ktoś uważnie obserwował kampanię w 2023, to taki ktoś widział, jaki był główny powód, dla którego konfa nagle zaczęła pikować w sondażach (abstrahując już od tego, że w kilku sondażowniach poparcie konfy było sztucznie nadmuchiwane [a szefowie tych sondażowni tłumaczyli, że to nie jest tak, że ono jest nadmuchane. Mało tego, tłumaczyli że konfa była z jakimiś 17% NIEDOSZACOWANA]). Ten Główny Powód nazywał się Sławomir Mentzen. To on był twarzą kampanii i to on ją położył. Owszem, w położeniu tej kampanii na pewno pomogło to, że na jej listach roiło się od szurów, ale to Mentzen był twarzą tej konkretnej porażki. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że do spadków sondażowych zarówno w 2023, jak i teraz przyczyniło się pospolite ruszenie internautów, którzy zajmowali się „wyjaśnianiem” Mentzena.


O ile w przypadku 2023 roku stosunkowo łatwo wskazać moment, w którym doszło do zwrotu, bo był nim słynny wywiad, którego Mentzen udzielił Patrykowi Słowikowi (tak, to ten od wygaśniętego hostingu), to teraz sprawa wyglądała nieco inaczej, albowiem mieliśmy do czynienia z nagromadzeniem tych „momentów”. Sztab Mentzena miał dość ciekawą strategię komunikacyjną, która polegała na tym, że Mentzen skupiał się (przynajmniej przez jakiś czas) praktycznie wyłącznie na social mediach i nie udzielał żadnych wywiadów. Ta strategia nie powinna nikogo dziwić, bo sztab Mentzena zdawał sobie sprawę z tego, że ich kandydat absolutnie wręcz nie potrafi odpowiadać na choćby średnio trudne pytania (w efekcie czego został parokrotnie rozjechany przez Ryszarda Petru).

Ponieważ Mentzen sobie nie radził, postanowiono go schować. Dopóki wszystko odbywało się w soszjalach i w ramach filmików, które można nagrywać pierdylion razy (a wcześniej ogarnąć do nich scenariusz), wszystko szło mu dobrze. I nawet wiece wychodziły mu całkiem nieźle. Tzn. w sumie wychodziłyBY, bo bardzo szybko się okazało, że Mentzen jest tak bardzo leniwy, że bawi się w recykling narracyjny i na wielu wiecach powtarzał praktycznie to samo. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że jacyś złośliwcy (to nie ludzie, to wilki) zrobili filmik, na którym widać było ten recykling.

Potem zaś było uciekanie (biegiem i na hulajnogach) przed trudnymi pytaniami i dziennikarzami. Gdy dziennikarze jednak do niego dotarli, Mentzen próbował z nimi walczyć przy pomocy czerstwych one-linerów. Zadziałało tak, jak w przypadku jego spięć z Ryszardem Petru (czyli wcale).

Jeszcze bardziej potem zaczęły się debaty, na których Mentzen się wykładał raz za razem. O ile bowiem całkiem spoko szło mu zadawanie „trudnych pytań” i punktowanie tego, że inni kandydaci zmieniają zdanie w zależności od potrzeb, to gdy jemu zadawano trudne pytania, bądź też rozliczano go ze „zmiany zdania”, nie potrafił na to sensownie zareagować. W tym miejscu można wspomnieć, że najboleśniej Mentzen oberwał od Zandberga, który puścił mu z telefonu jego własną wypowiedź, która stała (co za szok) w sprzeczności z tym, co przed chwiłą powiedział. W telegraficznym skrócie, po raz kolejny nie pykło, choć Mentzen i jego ekipa na pewnym etapie mieli chrapkę na drugą turę.

W tym miejscu pozwolę sobie na sporą dozę złośliwości pod adresem niemałej grupy komentariuszy, którzy w pewnym momencie doszli do wniosku, że z tym poparciem Mentzena to jest tak, że on po prostu ma najlepszą kampanię. Otóż, myślę, że wątpię. Dobra kampania to taka, która sprawi, że pik poparcia wypadnie w dniu wyborów, a nie dwa miesiące przed nimi. Dobra kampania to taka kampania, w której sztab przygotowuje kandydata do radzenia sobie w „nieprzyjaznym środowisku”. Tutaj tego, na nasze szczęście, zabrakło. Ta kampania była „poprawna”. Skupiono się na mocnych stronach kandydata (których było niewiele) i ogarnięto spędy partyjne tak, żeby było na nich dużo ludzi (to są po prostu podstawy podstaw). W momencie, w którym nie można było trzymać Mentzena w cieplarnianych warunkach, wszystko się po raz drugi posypało.

Aczkolwiek, żeby być uczciwym, trzeba Mentzenowi i jego sztabowi oddać, że w momencie, w którym okazało się, że w sztabie Nawrockiego rozdzwoniły się alarmy „PULL UP, MIESZKANIE PANA JERZEGO AHEAD”, Mentzen wykorzystał ten moment i pozwolił sobie na rozjechanie Nawrockiego. Przez praktycznie cały dzień na jego soszjalach pojawiały się teksty i filmiki, w których niemiłościwie chłostał PiS i Nawrockiego. Ponieważ po pierwszym z nich odpalili się PiSowcy, którzy do tej pory liczyli na to, że Mentzen nie będzie ruszał ich kandydata, Mentzen wbił kolejny bieg. Generalnie rzecz biorąc z tych narracji wynikało tyle, że to nie jego wina, że Nawrocki może przegrać wybory, ale PiSu, który zamiast wybrać kogoś uczciwego, wybrał typa, który jest zamieszany w jakiś niejasny deal z mieszkaniem. Co ciekawe, Mentzen użył tam bardzo grubych słów i jakoś tak się złożyło, że nie doczekał się pozwu w trybie wyborczym.

No dobrze, czy to niezbyt dobre sondażowe poparcie Mentzena powinno nas cieszyć? No tak nie do końca. Tzn. fajnie, że w przeciągu 2 miesięcy zgubił 10 punktów procentowych poparcia, ale prawda jest taka, że teraz ma stabilne 11-12% poparcia. To jest praktycznie 2 razy więcej, niż Bosak w 2020 roku (6.78% głosów w wyborach). To jest niesamowity progres, jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, jakie poglądy głosi konfa. Pamiętajmy o tym, że prócz Mentzena w tych wyborach startuje np. Braun, a Zjednoczona Prawica i jej skrajniejsze skrzydło (SuwPol) pojawia się w narracjach Nawrockiego często i gęsto. I jeżeli w tym kontekście osadzimy te 12% Mentzena, to to jest w cholerę za dużo.

Bo z tego płynie kilka wniosków. Po pierwsze, konfa (albo inny twór, którego nazwa będzie się rymować ze słowem „kolaboracja”) może kiedyś ogarnąć kampanię poprawnie. Czyli tak, że pik poparcia wypadnie akurat na weekendzie wyborczym. Po drugie, jeżeli nawet Mentzen (który jest tak bardzo ogarnięty politycznie, że nie potrafi udzielić wywiadu, non stop serwuje sobie autograbie i miewa problemy w spięciach nawet z takimi tytanami, jak Petru), potrafił dowieść 12%, to znaczy, że jeżeli konfa kiedyś zdecyduje się na kandydata, który dla odmiany potrafi w politykę, to całkiem realny może być scenariusz, w którym takowy kandydat wchodzi do drugiej tury.

Po trzecie, po raz 2137 konfa ma problemy ze względu na pospolite ruszenie w internetach. Bo ok, Zandberg mu puścił wiadome nagranie, ale to nie miało zbytniego wpływu na słupki sondażowe (bo poparcie Mentzena było już wtedy w trakcie wykonywania spektakularnego korkociągu). No a co się stanie, gdy odpowiednio duża część osób z tego pospolitego ruszenia uzna, że w sumie to się im już nie chce w to bawić, bo niby czemu oni mają robić to, co powinni robić politycy?

Po czwarte, nawet gdyby pijana konfa upadła i sobie głupi ryj rozwaliła, to to nie jest tak, że jej elektorat zniknie, albo śpiewając kumba ya będzie głosował na partię, która dla odmiany nie będzie siała dezinformacji na lewo i prawo (ok, jednak powinno być na prawo i prawo). Od jakiegoś czasu (mniej więcej od roku 2015) obserwujemy proces, w trakcie którego mainstreamowe partie przejmują postulaty od skrajnie prawicowych środowisk. Efekty krótkofalowe są takie, że tej czy innej partii mainstreamowej udaje się coś ugrać (Zjednoczona Prawica ugrała na swoim biologicznym rasizmie samodzielną większość [tak, to nie był jedyny powód, dla którego udał się jej ten wyczyn, ale był na tyle istotny, że do antyimigranckich narracji wracali przy praktycznie każdych kolejnych wyborach]).

Na efekty długofalowe nikt nie zwraca uwagi. A te efekty długofalowe to wzrost poparcia dla skrajnych kandydatów i partii. Jestem się w stanie założyć o wiele, że to, co zaraz napiszę będzie dla was zaskoczeniem porównywalnym z tym, że woda jest mokra, ale i tak trzeba to napisać. Wzrost poparcia dla skrajnych kandydatów sprawia, że (uwaga, to jest to wielkie zaskoczenie, tak więc czas na werble) mainstreamowe partie jeszcze chętniej sięgają po ich postulaty. I tak sobie żyjemy.

No dobrze, teraz możemy przejść do Karola Nawrockiego. Z Karolem Nawrockim to jest tak, że zdecydowano się na niego najprawdopodobniej dlatego, że Czynniki Decyzyjne Zjednoczonej Prawicy uznały, że taka kandydatura pomoże im w odebraniu części elektoratu konfiarzom. W kontekście powyższego jego powiązania z kibolami wcale nie musiały mu zaszkodzić (problemy zaczęły się wtedy, gdy się okazało, że część z tych kiboli to neonaziole). I to chyba była jedyna mocna strona tego konkretnego kandydata. Jest to bowiem człowiek całkowicie pozbawiony charyzmy. Ja nie jestem wielkim fanem Andrzeja Dudy, ale nawet on ze swoją niefrasobliwą mimiką i zamiłowaniem do dramatyzmu gra w lidze, która jest dla Nawrockiego nieosiągalna. W 2015 roku Dudę reklamowano jako lepszego od Komorowskiego, bo „znał angielski i nie potrzebował tłumacza” (bardzo źle się to zestarzało w trakcie jego dwóch kadencji) i dlatego, że przemawiał „bez kartki”.

Nawrocki zaś jest człowiekiem, który praktycznie każdy nagrany filmik „ogarnia” z promptera (albo np. z jakiejś tablicy na której ma wypisane to i owo). Rzecz jasna, to, że PiS zdecydował się na „kandydata bezpartyjnego”, było przedstawiane jako wynik tego, że Kaczyński gra w szachy 5D. Tyle, że to nie miało żadnego znaczenia, bo może i typ jest bezpartyjny, ale stołka w IPN by nie dostał, gdyby nie był wiernym żołnierzem. I to nie jest jakieś tam moje pisanie, każdy kto obserwował rządy Zjednoczonej Prawicy wie, jak wyglądała ich polityka kadrowa (było to BMW na pełnej). No i teraz takiego BMW wystawiono w wyborach.

Choć teraz bardzo łatwo wskazać przyczynę, dla której Nawrockiemu nie idzie, to jednak wcale nie było tak, że do momentu, w którym jego sztab usłyszał alarm „PULL UP, MIESZKANIE PANA JERZEGO AHEAD” (obiecuję, że to już ostatni raz), szło mu doskonale. Szło mu raczej kiepsko. Tylko w jednym sondażu (z grudnia 2024) udało mu się przeskoczyć 30 pp, a i tak nie oznaczało to mijanki z Trzaskowskim, bo w tym samym sondażu Trzasko miał 36.9 pp. Nie pomagało mu to, że praktycznie nie miał swojego zdania na żaden temat. Gdy zapytano go co sądzi o tym, że Romanowski uciekł na Węgry, odpowiedział rezolutnie, że „nie uważa nic”. I choć wbrew opinii komentariatu, ta wypowiedź „nie prześladowała go do końca kampanii” (aczkolwiek jego sztab pewnie by chciał, żeby taki był ich największy problem), to jednak wyznaczyła pewien trend. Zjednoczona Prawica usiłowała (i nadal to robi) budować narrację, z której wynikało, że kandydat KO, Rafał Trzaskowski jest całkowicie zależny od Tuska i że nie zrobi nic bez jego zgody. W tym samym czasie Nawrocki robił dokładnie to samo, co robiłby dowolny inny kandydat PiSu, który byłby na jego miejscu i ani na krok nie odstępował od partyjnych narracji.

Jeżeli chodzi o poparcie, to z tym poparciem było tak, że na długo przed „kawalerką”, w jednym z sondaży Nawrocki zapikował tak bardzo, że wyprzedził go Mentzen. A potem nadciągnęła sprawa kawalerki. Jestem autentycznie ciekaw, czy gdyby nie wymiana zdań pomiędzy Biejat i Nawrockim, ktokolwiek by się pochylił nad sprawą jego mieszkań. Może inaczej, nie wykluczam tego, że ktoś dysponował tymi informacjami i czekał na odpowiedni moment, ale równie dobrze (i to by było obiektywnie zabawne) Nawrocki sobie sam ściągnął tę kwestie na głowę opowiadając o tym, że chce bronić przed podatkiem katastralnym ludzi takich, jak on sam, którzy mają jedno mieszkanie. Of korz, potem się okazało, że Nawrocki ma w porywach do 3 mieszkań, ale to już szczegół.

Ja wiem, że to, co teraz napiszę pewnie już pierdylion razy widzieliście, ale: to w jaki sposób sztab  Nawrockiego (i on sam) ogarniało kwestię tej nieszczęsnej kawalerki będzie wykładane na kursach dla PR-owców. Otóż, sztab Nawrockiego wpadł na doskonały pomysł, którym było wypuszczanie pierdyliona zupełnie ze sobą sprzecznych narracji. A to Nawrocki pomagał Jerzemu i ten zapisał mu mieszkanie, a to Nawrocki kupił mieszkanie w imieniu Jerzego, a to pomógł mu zapłacić za „wykup” a resztę pieniędzy wypłacał mu w transzach, żeby Jerzy wszystkiego nie przepił i tak dalej i tak dalej. Czasami było tak spektakularnie, że Nawrocki mówił jedno u Rymanowskiego, a równolegle Czarnek mówił zupełnie co innego (co sprawiało, że „wersja” Nawrockiego się dezaktualizowała).

Zazwyczaj bywa tak, że gdy pojawia się sytuacja kryzysowa, to zaciemnianiem narracji polityka „w kryzysie” zajmują się jego konkurenci, którym zależy na tym, żeby takiemu politykowi nie udało się wykaraskać z opresji. W tym przypadku zaciemnianiem narracji zajął się sam Nawrocki i jego sztab. Prawie każda z narracji, które na ten temat pojawiły w przestrzeni publicznej pochodziła z jego otoczenia. W momencie, w którym to piszę, właśnie się rozlewa kwestia tego, że ponoć Nawrocki udzielił Jerzemu pożyczki na niemalże lichwiarskich warunkach. Z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy Karol Nawrocki to gift that keep on giving. I tak się teraz zastanawiam, czy przypadkiem nie było tak, że ekipa od Jarosława jednak trochę położyła Background Check Nawrockiego. Bo ilość trupów w szafie jest całkiem spora.

Wszelkie sondaże (poza jednym przeprowadzonym przez jakiś amerykański podmiot) wskazują na to, że Nawrocki nie ma większych szans na zwycięstwo. Rzecz jasna ktoś może powiedzieć, że podobnie rzecz się miała z sondażami w 2015 roku, ale tam jednak trend spadkowy u Bronisława Komorowskiego był widoczny, tak samo jak trend wzrostowy u Andrzeja Dudy. Poza tym, od tamtej pory sondażownie nie myliły się już aż tak bardzo (fuckupy były i nawet kiedyś im poświęciłem krótki cykl tekstów). Owszem, zdarzają się kreatywne sondaże z pytaniem „kto wygra wybory” zamiast „na kogo będzie pan/pani głosować”, ale moim zdaniem, to se ne vrati. Poza wszystkim innym, Andrzeja Dudę w 2015 roku dało się sprzedać jako „nowego lepszego kandydata”. Z Nawrockim ta sztuka się nie mogła udać. W szczególności zaś w sytuacji, w której całkiem spora część społeczeństwa dostrzega bardzo wyraźnie zagrożenie, którym może być utrzymanie przez PiS stanowiska prezydenta.

Tak nawiasem mówiąc, jak tak sobie patrzam na narracje PiSu, to tam królują te, z których wynika, że to właśnie ich kandydat wygra wybory. Śmiem twierdzić, że to nie dlatego, że PiS się odkleił aż tak bardzo (choć to też jest możliwe), ale dlatego, że to jest przygotowanie gruntu pod narracje o sfałszowanych i ukradzionych wyborach. PiSowscy influencerzy, w rodzaju Rafała Wosia opowiadają o tym, że jeszcze nigdy nie było wyborów, które byłyby aż tak nieuczciwe (najwyraźniej rok 2020 się nie wydarzył). Czy z tego wszystkiego wynika, że Nawrocki nie ma szans? Ponieważ rok 2015 nauczył mnie ostrożności, napiszę jedynie, że bardzo niewiele wskazuje na to, żeby w niedzielę wieczorem (a potem po podliczeniu głosów) czekała nas niespodzianka, choć kandydat Koalicji Obywatelskiej zachowuje się tak, jak gdyby niespecjalnie mu zależało na tym, żeby wygrać.

I tym samym docieramy do ostatniego z kandydatów, nad którymi się będziemy pastwić. Rafał Trzaskowski jaki jest każdy widzi. I to w sumie dosłownie, bo po dwóch kampaniach prezydenckich w Warszawie (i jednej ogólnopolskiej) Zjednoczona Prawica wystrzelała się z całej amunicji. To był moim zdaniem jeden z powodów, dla których to właśnie Trzaskowski został kandydatem zamiast Sikorskiego. Z Sikorskim jest ten problem, że choć on sobie bardzo dobrze radzi w debatach i w interakcjach, to jednak bardzo często bywało tak, że nie wiedział kiedy się zamknąć (co było dość zaskakujące jak na kogoś, kto zajmuje się dyplomacją) i miał całkiem spory bagaż działań/wypowiedzi, którymi Zjednoczona Prawica mogłaby w niego „strzelać”.

Ponieważ z początku sondaże wyglądały tak, że pierwsze miejsce miał Trzaskowski, drugie Nawrocki, a trzecie Mentzen (na tyle wysoko, że potem był już tylko płacz i zgrzytanie zębów jeżeli chodzi o wysokość słupków sondażowych), toteż obaj główni pretendenci zaczęli się miziać z konfą i jej poglądami. O ile w przypadku Nawrockiego było to dość naturalne, to już w przypadku Trzaskowskiego mogło niektórych trochę dziwić. Ja się przyznam, że mnie nieszczególnie to dziwiło, bo z racji tego, czym się tutaj zajmuję, mam na temat polityków opinię mocno ugruntowaną.

Pamiętam rok 2018 i kampanię w Warszawie, w trakcie której wystawiony przez Zjednoczoną Prawicę Patryk Jaki (aka Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny) zaczął robić fikołki, gdy przypomniano mu wcześniejsze wypowiedzi. Okazało się bowiem, że jego misternie zbudowany wizerunek skrajnego prawicowca (na którym raz za razem wjeżdżał do Sejmu) nie sprawdza się w Warszawie, bo jej mieszkańcy oczekują od kandydata na prezydenta czegoś innego niż wygadywanie głupot na temat leczenia elgiebetów.

Wspominam o tym dlatego, że teraz mamy do czynienia z odwrotną sytuacją (czyli „Odwróconym Jakim”). Trzaskowski, który chce być prezydentem Polski nagle zaczyna opowiadać o tym, że z tymi elgiebetami to całkiem spoko, ale tak właściwie to on jest przeciwko adopcji dzieci przez pary jednopłciowe (albo, na ten przykład, wstydził się flagi elgiebetów). Albo też opowiada o tym, że w Ochronie Zdrowia (tak, W POLSKIEJ) jest wystarczająco dużo pieniędzy, ale są źle wydatkowane i może warto by było poszukać tam oszczędności (TAK, NADAL CHODZI O POLSKĄ OCHRONĘ ZDROWIA).

Znamienne jest to, że to mizianie się z konfą pozostało niezmienne nawet wtedy, gdy z sondaży zaczął się wyłaniać nieco inny obraz (Mentzen nadal jest trzeci, ale zamiast 20pp ma [według uśrednionych sondaży] 11/12pp). Jest to dość ciekawe, bo jeżeli po pierwszej turze sytuacja będzie wyglądała tak jak teraz, to zamiast 2% Biedroniowych głosów (po które nikt się nie schylał), w puli będzie około 10% głosów duetu Biejat&Zandberg. Wtedy zaś może dość do kolejnych fikołków. Nawiasem mówiąc, już teraz część lewackiej banieczki (stosunkowo niewielka, niemniej jednak nieograniczająca się wyłącznie do lewicy zawierciańskiej) tłumaczy, że może lepiej zagłosować w drugiej turze na Nawrockiego, bo on będzie stopował neoliberalne plany uśmiechniętej koalicji. To, że Nawrocki nienawidzi podatku katastralnego tak bardzo, że chce go zakazać poprzez zmiany w konstytucji, najwyraźniej tej części banieczki umyka (swoją drogą, coś mi mówi, że Nawrocki jeszcze bardziej znienawidzi podatek katastralny po tej kampanii).

Pozwolę sobie na daleko idący eufemizm: nie jest dobrze. Z jednej strony, niby powinno nas cieszyć to, że o ile w 2020 roku po pierwszej turze wyborów, Anrzej Duda i Krzysztof Bosak mieli w sumie ponad 50% głosów, a teraz Mentzen z Nawrockim mają razem w porywach do 40pp, ale z drugiej strony odbywa się to kosztem implementacji konfiarskich pomysłów do mainstreamu. Główną zaletą Trzaskowskiego jest to, że nie jest kandydatem Zjednoczonej Prawicy. I choć w 2015 nie bycie z PiSu nie wystarczyło, to teraz najprawdopodobniej wystarczy. Inaczej by się rzecz miała gdyby Nawrocki nie był Nawrockim, a Mentzen Mentzenem, ale obaj wyżej wymienieni kandydaci w pocie czoła pracują na prezydenturę Trzaskowskiego. Być może będę niesprawiedliwy, ale wydaje mi się, że gdyby sztab Trzaskowskiego z podobną werwą podchodził do wyborów w 2020 roku, to Andrzej Duda mógłby je wygrać w pierwszej turze.

Ponieważ ta ściana tekstu już mi się rozrosła udam się w stronę wniosków końcowych. Choć w pierwszej turze zamierzam głosować „zgodnie z własnym sumieniem” (was zachęcam do głosowania na lewaków, żebyśmy wszyscy mogli oglądać fikołki w wykonaniu Trzaskowskiego i Nawrockiego), to w drugiej zagłosuję na tego kandydata, który nie będzie kandydatem Zjednoczonej Prawicy. Choć na Trzaskowskiego zagłosuje z podobnym entuzjazmem, jak jeden z moich znajomych, który zapytany przeze mnie w 2010 na kogo głosował odparł „no jak to na kogo? Na tego wąsatego chama”, to jednak nie mam wątpliwości w kwestii tego, że wygrana Nawrockiego mogłaby się dla nas wszystkich skończyć bardzo źle.

Czy z tego wynika, że namawiam was do głosowania „tak, jak ja”? Nic z tych rzeczy, po prostu informuję was o tym, co sam zamierzam zrobić. Aczkolwiek naprawdę nie dziwię się osobom, które zastanawiają się nad oddaniem w drugiej turze nieważnego głosu, bo, na ten przykład, Tuskowe pogadanki o tym, że trzeba deregulować wszystko i wszystkich działają mi na nerwy, bo wiem, że to oznacza mniej skuteczne państwo, a mniej skuteczne państwo to woda na młyn dla wszelkiej maści Mentzenoidów. Niemniej jednak wychodzę z założenia (być może mylnego), że jeżeli duet Zandberg&Biejat będzie miał odpowiednio wysokie poparcie, to Tusk nieco zbastuje ze swoimi neoliberalnymi planami nie dlatego, że zmieni swoje poglądy na gospodarkę (bo aż tak naiwny nie jestem), ale dlatego, że dostrzeże, że społeczeństwo ma inne zdanie na ten temat. Innymi słowy, wierzę w to, że z Tuskiem i KO da się negocjować. W negocjacje ze Zjednoczoną Prawicą nie wierzę, bo lat 2015-2023 nie przeleżałem pod lodem. Natomiast, jeżeli koniec końców z Tuskiem negocjować się nie będzie dało, to za jakiś czas będziemy musieli się pogodzić z tym, że skrajna prawica wróci do władzy i tym razem może jej już nie chcieć oddać po dobroci.


I tym, sam nie wiem jakim akcentem, zakończę powyższą ścianę tekstu.


Uwaga natury ogólnej, na temat sytuacji związanej z Akcją Demokracją się nie rozpisywałem, bo czekam na rozwój wypadków (przed drugą turą coś się na pewno uda na ten temat napisać).


Źródła:

https://tvn24.pl/polska/debata-prezydencka-28-kwietnia-maciej-maciak-pytany-czy-podziwia-wladimira-putina-reakcja-rafala-trzaskowskiego-st8435225

https://x.com/PiotrSzumlewicz/status/1908139775640436853

https://www.rp.pl/wybory/art41883131-wybory-prezydenckie-2025-kim-jest-krzysztof-stanowski-kandydat-obiecuje-zerokonkretow

https://wszystkoconajwazniejsze.pl/pepites/slawomir-mentzen-apeluje-o-pomoc-w-zbieraniu-podpisow-dla-krzysztofa-stanowskiego/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Poego

https://x.com/K_Stanowski/status/1919299892301672667

https://x.com/K_Stanowski/status/1919316971516035579

Recka Masochisty:

https://www.youtube.com/watch?v=BKXlV1OfrW4

https://x.com/MateuszPluta02/status/1920479839045161134

https://wyborcza.pl/7,75398,19056224,adrian-zandberg-zwyciezca-debaty-internet-oszalal-na-punkcie.html

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,25430340,efekt-zandberga-przemowienie-hitem-internetu-popularniejsze.html

https://x.com/BGrucela/status/1920410855142760533

https://wiadomosci.wp.pl/slawomir-mentzen-jestem-leniwym-lobbysta-6881890123549632a


poniedziałek, 23 października 2023

Po wyborach o wyborach #2

Tak, jak obiecałem w poprzednim odcinku, zaczniemy niniejszą notkę od bardzo istotnej dla wyniku wyborów kwestii, którą była bardzo, ale to bardzo wysoka frekwencja. Śmiem twierdzić, że absolutnie nikt nie spodziewał się rekordu frekwencyjnego. Gdy przed wyborami temat frekwencji pojawiał się w debacie publicznej (i np. w dyskusjach w SM-ach), to praktycznie zawsze chodziło o to, że w tym czy innym sondażu frekwencja jest zawyżona. W przeważającej większości przypadków komentarze te odnosiły się do sondaży, w których prognozowana frekwencja była wyższa, niż 60%, albowiem konsensus się taki w debacie publicznej ukonstytuował, że frekwencja w wyborach parlamentarnych 2023 będzie niższa, niż ta w 2019.

Nie mam pojęcia, skąd się wziął ten konsensus, ale jak tak sobie teraz myślę o tym na spokojnie, to mógł być efekt działania rządowej machiny propagandowej. Nie twierdzę, że piszący i mówiący o tej niższej frekwencji ludzie byli „w zmowie” z PiSem. Chodzi mi o to, że to mogły być mimowolne ofiary PiSowskich narracji o „wewnętrznych sondażach i badaniach”, z których wynikało, że zdaniem suwerena opozycja się potyka o własne nogi i non stop denerwuje i zniechęca do siebie swój własny elektorat. Poza tym, dość istotną rolę w tym odegrała sama kampania, która była cholernie męcząca dla odbiorcy. Nie dziwi mnie więc to, że ktoś mógł dojść do wniosku, że efekt końcowy tych działań będzie taki, że frekwencja będzie niższa. Beneficjentem takiej obniżonej frekwencji byłaby partia Jarosława Kaczyńskiego, która z jednej strony prowadziła działania „antyfrekwencyjne” (mające na celu zniechęcenie elektoratu opozycji), a z drugiej swój przekaz kierowała do swojego żelaznego elektoratu.

A potem przyszedł dzień wyborów i praktycznie od momentu, w którym pojawiły się pierwsze dane frekwencyjne, „wyszło na to”, że frekwencja będzie rekordowa. Się wam przyznam, że mnie też to zaskoczyło. Owszem, frekwencja na marszach opozycji była bardzo wysoka, ale to wcale nie musiało się przełożyć na frekwencję wyborczą. Poza tym, miałem świadomość tego, że PiS stara się zniechęcić do głosowania elektorat opozycji i nie miałem pojęcia czy i w jakim stopniu te działania okażą się skuteczne.

Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że te wszystkie działania PiSowi szły tak doskonale, że to właśnie jemu zawdzięczamy frekwencję najwyższą od 1989 roku. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę w skrócie „jak do tego doszło” (moim zdaniem rzecz jasna). PiS w trakcie swojej drugiej kadencji (oczywiście, już po wyborach prezydenckich) traktował wszystkich z buta. Swoich oponentów wyzywał od zdrajców, wrogów ojczyzny i tak dalej, i tak dalej. Zdaniem obywateli się w najmniejszym stopniu nie przejmował (a to i tak eufemizm). Partia Kaczyńskiego nie przejmowała się również tym, że bardzo często z sondaży (nie mam tu na myśli sondaży wyborczych) wychodziło, że suweren się dość krytycznie odnosi do różnych decyzji i działań ówczesnej władzy. Tych sondaży było całkiem sporo i dotyczyły różnych tematów, ale łączyło je to, że mniej więcej stały odsetek obywateli popierał decyzje/działania PiSu (było to przeważnie trochę więcej niż 30% respondentów). Co ciekawe, praktycznie zawsze przy okazji tych sondaży w SM-ach zaczynały się dyskusje,w których pojawiała się pointa „im te 30 (z hakiem) procent wystarczy do wygrania wyborów”. Można bezpiecznie założyć, że PiSowscy spindoktorzy wychodzili z tego samego założenia.

W trakcie kampanii to „traktowanie z buta” weszło na jeszcze wyższe obroty. Do tego doszła jeszcze pełna arogancji i zarozumiałości retoryka działaczy PiSu, którzy opowiadali 24/7 o tym, że choćby nie wiadomo, co się stało, to oni i tak wygrają wybory. Ponadto (co było znamienne) PiS (przeważnie ustami Kaczyńskiegio) obiecywał zaostrzenie kursu: zaoranie sądownictwa, „repolonizację” mediów (swoją drogą, ta konkretna „obietnica” wprost idealnie zgrała się z decyzją Orlen Pressu o tym, żeby odmówić publikacji materiałów kampanijnych opozycji). Ten przekaz był wprost idealnie skrojony pod partyjny beton. Problem (PiSu) polegał na tym, że choć beton się z tego przekazu cieszył, to tam chyba nikt do końca nie przemyślał tego, jaki będzie miało wpływ to „zaostrzenie kursu” na umiarkowanego wyborcę partii Kaczyńskiego.

Nie wykluczam, że mogło być tak, że ktoś tam kalkulował w sposób następujący „skoro podniesiemy sobie frekwencję u „własnego” elektoratu, to wygramy te wybory samym betonem partyjnym”. Niezależnie od tego, jak przebiegał proces decyzyjny, PiS (na nasze szczęście) popełnił katastrofalny błąd. Z jednej bowiem strony odstraszył część umiarkowanego elektoratu PiSowskiego, a z drugiej strony, to „zaostrzenie kursu” na finiszu kampanii jeszcze bardziej zmotywowało (już i tak zmotywowany) elektorat opozycyjny.

W poprzednim tekście zasygnalizowałem, że pochylę się nad pewnym wałem, który Zjednoczona Prawica miała w zanadrzu. Ten konkretny wał był kwintesencją schyłkowej Zjednoczonej Prawicy, albowiem wszystko było przeprowadzane jak najbardziej jawnie. Chodzi mi, rzecz jasna, o zmiany w kodeksie wyborczym i o ich wpływ na głosowanie za granicą. W ramach zmian w tymże kodeksie, wszyscy członkowie komisji muszą obejrzeć głos, żeby się upewnić, że jest on ważny. No i wszystko fajnie, ale to wydłuża proces liczenia głosów, co mogło stanowić problem w komisjach zagranicznych, które mają 24 godziny na podliczenie głosów (bo jeżeli się nie wyrobią w tym terminie, to głosowanie w tych komisjach uważa się za niebyłe). W maju Senat zaproponował zmianę w tej kwestii (wydłużenie czasu), ale ówczesna większość sejmowa się tym nie przejęła. Znamienne jest to, że pod koniec marca organizacja Polonia Głosuje przeprowadziła eksperyment, z którego wynikło, że (po zmianach w kodeksie wyborczym) mogą być problemy ze zmieszczeniem się w limicie czasowym. To nie była żadna tajemnica, a większość sejmowa mogła bezproblemowo wprowadzić zmianę w kodeksie wyborczym (i chyba każdy zgodzi się z tym, że byłaby to, że tak to ujmę, „dobra zmiana”). Jednakowoż jakoś tak się złożyło, że tego nie zrobiła.

No dobrze, ale czemu tak właściwie Zjednoczonej Prawicy zależało na tym, żeby głosy z zagranicy wpadły w niszczarkę? Ano temu, że „zagranica” nie przepada za partią Kaczyńskiego. Moim skromnym zdaniem, ten konkretny wał miał zabezpieczyć Zjednoczoną Prawicę przed przegraną w przypadku, w którym głosy z zagranicy miałyby zadecydować o tym, że Zjednoczona Prawica straci większość parlamentarną (bo np. po ich przeliczeniu okazałoby się, że partii Kaczyńskiego brakło jednego, albo dwóch mandatów).

Ktoś może powiedzieć, „no dobrze, ale przecież komisje się wyrobiły z liczeniem głosów, więc nie bardzo wiadomo, czemu mają służyć te dywagacje”. A ja takiemu komuś odpowiem: owszem, komisje zagraniczne się wyrobiły, ale warto popatrzeć na to, co działo się potem. Protokoły z USA (czyli z miejsca, w którym PiS zawsze wypada lepiej od innych) zostały przyjęte, a z protokołami z innych miejsc (cóż za przypadek) był problem. Problem na tyle duży, że media się nad tym pochyliły i zaczęto grillować PKW (której członkowie nie byli w stanie sensownie odpowiedzieć na pytanie, skąd się ten problem wziął). PKW przyciśnięta do muru oznajmiła, że jeżeli komisje złożyły te protokoły (tzn. „próbowały”) w odpowiednim terminie, to głosy zostaną uwzględnione.

Moja robocza teoria jest taka, że te „problemy” z przyjęciem protokołów to było dodatkowe zabezpieczenie (na wypadek, gdyby głosy się udało przeliczyć). Jestem się w stanie założyć o bardzo wiele, że gdyby Zjednoczonej Prawicy miało braknąć (do utrzymania samodzielnej większości) jednego, bądź dwóch mandatów, to tych protokołów z zagranicy pewnie by nie przyjęto, a winę zwalonoby na zagraniczne komisje. Równolegle w rządowych mediach grana by była narracja, z której by wynikało, że była próba sfałszowania wyborów, ale na szczęście się nie powiodła. Co prawda, nie da się przewidzieć do końca reakcji społeczeństwa na coś takiego, ale z drugiej strony PiS miał już długą tradycję „przetrzymywania” protestów, tak więc mogli sobie tam kalkulować tak, że ludzie trochę poburczą, a potem się rozejdą do domów (a oni sobie w międzyczasie spróbują dobrać posłów więcej, żeby sobie większość zabezpieczyć).

Ponieważ okazało się, że różnica w mandatach jest tak duża, że te zagraniczne głosy absolutnie niczego nie zmienią, „ludzcy panowie” z PiSu zmienili zdanie i „problemy” w komisji się skończyły.  Można to wszystko rzecz jasna uznać za przypadek, ale trochę tych przypadków (w kontekście zagranicznych komisji) za dużo.


No dobrze, skoro tematy frekwencyjne mamy już za sobą, to można przejść do wyników wyborczych poszczególnych partii (rzecz jasna, w tej wyliczance pominę partię Jarosława Kaczyńskiego, bo o niej już wystarczająco dużo było).

Zaczniemy od Koalicji Obywatelskiej, która uplasowała się na drugiej pozycji. Tutaj jakoś specjalnie rozpisywać się nie trzeba. KO miała bardzo skuteczną kampanię. Rzecz jasna, wpadki się partii Tuskowej zdarzały, ale potrafiono się jakoś z nich wyplątać (w przeciwieństwie do partii, która miała pierwsze miejsce, albowiem ona udawała, że wpadki się nie wydarzyły).  Partii Tuska udało się zaangażować w kampanii bardzo dużo ludzi. Nie chodzi mi tu o działaczy partyjnych, ale o zwykłych obywateli, których aktywność w SM-ach sprawiła, że PiS był w tej kampanii w mediach społecznościowych średnio widoczny (a gdy już był, to pod wpisami polityków Zjednoczonej Prawicy nieodmiennie dochodziło do demolki w komentarzach). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, jak to po jego powrocie do polskiej polityki, część komentariatu tłumaczyła, że teraz to PiS będzie miał ułatwione zadanie, bo Tusk będzie obciążeniem dla całej opozycji. Po raz kolejny okazało się, że komentariat potrafi się spektakularnie rozminąć z rzeczywistością ze swoimi prognozami. Żeby nie przedłużać, nie jestem, nie byłem i raczej nie będę fanem Donalda Tuska, ale muszę przyznać, że jest on politykiem skutecznym.

Teraz możemy się pochylić nad Trzecią Drogą. O ile nieco dziwić może to, że TD ugrało aż tak dobry wynik, to nie dziwi mnie to, że koalicja ta weszła do Sejmu. Od bardzo wielu lat jedna rzecz w polskiej polityce się nie zmienia (uwaga, będzie capslock): PSL JEST ZAWSZE NIEDOSZACOWANY W SONDAŻACH. Ileż to już razy można było przeczytać teksty o tym, że „no teraz to PSL już na pewno nie wejdzie do Sejmu”, a oni jak wchodzili, tak wchodzą. Można domniemywać, że TD swój wynik zawdzięcza pospolitemu ruszeniu obywateli i temu, że na finiszu kampanii (w wymiarze sondażowym) to, czy wejdą do Sejmu pozostawało wielką niewiadomą. Suweren był świadom tego, co się stanie, jeżeli TD się wywali przed progiem (sam PiS o to zadbał, rozrzucając przez swoich redaktorów narracje o tym, że mają wewnętrzne sondaże, z których wynika, że TD się wywala, a oni dzięki temu mają samodzielną większość) i najwyraźniej suwerenowi się ta perspektywa nie spodobała.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Teraz pora na przedostatnie miejsce (rzecz jasna, chodzi mi o partie „wchodzące”). Jak już wspomniałem w poprzednim tekście, nie byłem za bardzo ukontentowany wynikiem wyborczym Nowej Lewicy. Lewica miała „momenty” (np. Anna Górska, która zdemolowała PiSowskiego wojewodę w okręgu 63), ale „zgubienie” prawie 500.000 głosów pomimo znacznie wyższej frekwencji ciężko uznać za sukces wyborczy. Kampania lewicy była bardzo nierówna (i stąd np. przeskakiwanie „lokomotyw” przez osoby z dalszych miejsc). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że od jakiegoś czasu było widać, że w NL zapieprzają głównie Razemki. Znalazło to odzwierciedlenie w zwiększeniu „stanu posiadania” przez Razemy pomimo tego, że NL jako całość miała znacznie gorszy wynik, niż w 2019. Nie mam pojęcia, co się tam „zadziało”, ale mam nadzieję, że jakieś wnioski zostaną wyciągnięte przed wyborami samorządowymi.

Teraz czas na miejsce ostatnie. Lojalnie uprzedzam, że moje wymądrzanie w tym miejscu wejdzie na wysokie obroty. Jakoś tak się złożyło, że w ciągu ostatniego tygodnia część komentariatu zaczęła się bić w piersi i tłumaczyć, że no z tymi ich przewidywaniami o konfie (o której w czasie jej „zwyżek” mówili, że jest „niedoszacowana” i że „mogą na nią zagłosować kobiety”) to nie do końca wyszło. Przyznam szczerze, że bardzo dobrze się bawię patrząc na to „bicie się w piersi”, bowiem ja akurat się w nic bić nie muszę z tej prostej przyczyny, że moje przewidywania odnośnie konfy się sprawdziły. Swój Głośny Tekst o konfie napisałem na początku kwietnia, kiedy to wszędzie panowało przekonanie o tym, że konfa to dopiero pokaże, na co ją stać. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że szef jednej z sondażowni jeszcze w czerwcu wieszczył 15% i 60 mandatów dla konfy, a szef innej jeszcze w połowie września tłumaczył, że te spadki konfy to mogą być efektem celowego działania i że jak konfa zintensyfikuje swoje działania na finiszu kampanii, to może się jeszcze odbić w sondażach. 

W owym (kwietniowym) Głośnym Tekście napisałem o tym, że nie ma szans, żeby konfa „dowiozła” zwyżki sondażowe do wyborów i wskazałem główne problemy, z którymi będzie się musiała mierzyć. Na ten przykład, zwróciłem uwagę na to, że jak na listach znajdą się szury, to konfa będzie miała problem. Odniosłem się również do tego, że konfa będzie miała problem ze względu na wcześniejszą strategię komunikacyjną (zwracanie na siebie uwagi za wszelką cenę). Kolejnym problemem, z którym konfa się miała mierzyć, był ten wynikający z faktu, że praktycznie cała komunikacja konfy z jej elektoratem odbywała się za pomocą interneto, w którym jednakowoż sporo było krytycznych komentarzy i opinii na temat tej partii. W czerwcu popełniłem drugi (równie Głośny) tekst na temat konfy i tam z kolei zwróciłem uwagę na to, że gdyby spojrzeć na konfę przez pryzmat sondaży, to można by było odnieść wrażenie, że partia ta jest praktycznie teflonowa i nic nie jest jej w stanie zaszkodzić. 

Nieco później nastąpiła „korekta sondażowa” i poparcie konfy zaczęło spadać. Jej członkowie zareagowali na to tak, jak można się było tego spodziewać i po prostu zaczęli opowiadać o tym, że z tymi sondażami to coś nie tak jest na pewno (wcześniej, gdy mieli wysokie słupki, jakoś im sondaże nie przeszkadzały). Potem zaś przyszły wybory i okazało się, że partia, która w opinii bardzo wielu osób miała być „niedoszacowana”, była przeszacowywana w praktycznie każdym przedwyborczym sondażu.

Jednej rzeczy przewidzieć mi się nie udało. Nie wiedziałem bowiem, jak zareaguje ciężka szuria na zmianę strategii komunikacyjnej konfy i zastanawiałem się nad tym, czy aby nie będzie tak, że się od konfy odwrócą. Jednakowoż okazało się, że szury były niezachwiane (w przeciwieństwie do osób, które przez jakiś czas przychylnie patrzyły na partię uśmiechniętego Pana z Tik Toka) i nawet udało im się zwiększyć reprezentację w Sejmie. Istotne jest tutaj to, że elektorat szurski stanowi mniej więcej stałą część społeczeństwa i podwyższenie frekwencji przełożyło się na to, że więcej ludzi o takich, a nie innych poglądach udało się do Komisji Wyborczych. To, w połączeniu z faktem, że Mentzenowi i JKM udało się na finiszu skutecznie odstraszyć elektorat umiarkowany (no wiecie, tych, którzy chcieli niskich podatków, dwóch samochodów grilla/etc.) sprawiło, że Braunowców teraz w Sejmie będzie więcej.

Co prawda niezbyt mnie cieszy to, że konfa ma teraz więcej posłów, niż miała w 2019 roku, ale z drugiej strony bardzo, ale to bardzo cieszy mnie to, że pomimo „sondażowej magii” wylądowała na ostatnim miejscu (choć przecież pozycjonowano ją na trzecim miejscu). Wynik ten cieszy jeszcze bardziej, gdy sobie człowiek przypomni, że „poważne sondażownie” robiły sondaże, w których (jeszcze w lipcu) wychodziło, że konfa ma ponad 15% poparcia.  


I na tym zakończymy niniejszy odcinek. W następnym poruszone zostaną już kwestie aktualne (znaczy się „powyborcze”) i będzie sobie można pozwolić na pogdybanie „co to będzie, co to będzie”. Aczkolwiek, biorąc pod rozwagę fakt, że we wtorek mają liderzy opozycji konferencję organizować, to pewnie na temat pewnych kwestii już nie trzeba będzie gdybać


Źródła:

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/04/moze-i-maja-kontrowersyjne-poglady-ale.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/06/hejterski-przeglad-sondazowy-1.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/07/hejterski-przeglad-sondazowy-2.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/08/czy-mozemy-wam-wywrocic-to-panstwo.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/08/hejterski-przeglad-sondazowy-3.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/09/hejterski-przeglad-cykliczny-90.html

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/09/hejterski-przeglad-cykliczny-91.html

czwartek, 21 września 2023

Hejterski Przegląd Cykliczny #91

Jakiś czas temu KO zaliczyła wpadkę, wypuszczając w internety generator memów, który momentalnie został użyty, że tak to ujmę „niezgodnie z przeznaczeniem” (został strollowany). Jeżeli mam być szczery, to ciekaw jestem, jak to możliwe, że ktoś się zdecydował na coś takiego. Bo to nie jest tak, że to jest w moim wykonaniu mądrość post factum. Niepisaną zasadą układania przekazu (haseł/etc.) jest to, żeby nie były zbyt proste do przerobienia. Rzecz jasna, nie da się przekazu całkowicie zabezpieczyć przed przerabianiem, ale można się choć trochę postarać. Szczerze mówiąc, nie była to jakaś spektakularna wpadka i pewnie bym o niej nie wspomniał, gdyby nie to, że praktycznie zaraz potem PiS (którego influencerzy mieli bekę z platformerskiej wpadki) powiedział „myślicie, że to jest wpadka? To potrzymajcie nam piwo”.

Chodzi mi, rzecz jasna, o spot z Jarosławem Kaczyńskim, który został nakręcony tak nieudolnie, że był odpowiednikiem opublikowania w internecie zdjęcia, na którym ktoś trzyma białą kartkę. Co prawda, zrobienie mema jest łatwiejsze od zmontowania filmiku, ale mnogość „telefonów do Kaczyńskiego” pokazuje, że nie było to jakoś specjalnie trudne. I znowuż, PiS złamał tę samą zasadę, co PO wrzucając do internetów coś, co w praktyce było gotowym szablonem. Nawiasem mówiąc, o ile wcześniej PiS usiłował zreanimować (tzn. w sumie nadal to robi) narracje i kampanię z 2015, to spot z telefonem był jeszcze bardziej spektakularnym zastosowaniem nekromancji. W 2007 roku Platforma Obywatelska przywaliła w Prawo i Sprawiedliwość spotem, którego najistotniejszym elementem był „telefon do prezydenta” (link w Źródłach będzie). Jestem się w stanie założyć o wiele, że ten spot powstał tylko i wyłącznie dlatego, że chciał tego Jarosław Kaczyński. Potencjał memiczny tego spotu przykrył bowiem taką drobnostkę, jak to, że „kanclerz Niemiec” nie zadzwonił ani do Morawieckiego, ani do Dudy, tylko do Jarosława Kaczyńskiego. No ale to tylko dygresja.

Skoro zaś już jesteśmy przy wpadkach kampanijnych, to warto się pochylić nad jedną z najbardziej spektakularnych kampanijnych wpadek. O którą wpadkę chodzi? O tą, która nazywa się Sławomir Mentzen. W telegraficznym skrócie: kampania wyborcza przerosła Mentzena i teraz sprowadza się do tego, że uśmiechnięty pan z Tik Toka porusza się ruchem jednostajnie przyśpieszonym od jednej wpadki do drugiej. Zaczęło się od słynnego wywiadu, w którym poruszony został temat „100 Mentzena” (czy jak tam się to nazywało), z którego wywiadu mogliśmy się dowiedzieć, że wyżej wymieniony tak właściwie to nie pamięta o co chodzi, ale to nie on układał te ustawy i w sumie to ich już nie ma, bo mu zginęły (a poza tym hosting wygasł!). A potem było już tylko gorzej. Do pewnego momentu Mentzena chroniły wysokie słupki sondażowe (którymi konfa się chwaliła na prawo i prawo), na wszelkie słowa krytyki można było bowiem odpowiadać, że może i komuś się tam nie podobają wypowiedzi Pana Sławka, ale elektoratowi konfy najwyraźniej się podoba, a przecież to jest najważniejsze. Później zaś słupki zaczęły spadać (skończyło się gadanie o „stabilnym dwucyfrowym poparciu”) i atmosfera się zaczęła robić nerwowa. Jednym z ostatnich dokonań uśmiechniętego Pana z Tik Toka było to, że (używając prawicowego języka) został „mocno zmasakrowany” przez Petru na swoim własnym wiecu. Ponieważ Mentzen nie był przygotowany do jakiejkolwiek dyskusji, próbował „zaorać” Petru cytatami z filmu „Chłopaki nie płaczą” (za co został zjechany na eloneksie przez część własnego elektoratu). Tak sobie myślę, że o wiele bardziej na miejscu byłyby cytaty z „Psów”, ale mogę się mylić.

Motto konfy w ostatnich tygodniach powinno brzmieć „jak nie idzie, to nie idzie”. Jakiś czas temu konfa pozwała w trybie wyborczym Magdę Biejat za to, że w odniesieniu do tej partii użyła określenia „brunatna siła”. Ponieważ Biejat (tzn. pewnie reprezentujący ją prawnicy, ale to akurat didaskalia) przyszła do sądu z „paragonami” (tzn. z całym naręczem cytatów z konfiarskich tuzów), sąd uznał, że Biejat miała prawo do użycia takiego, a nie innego określenia. Zastanawiałem się nad tym, czy konfa się będzie odwoływać od wyroku (co jest w sumie standardem w takich sytuacjach), a potem na eloneksa wpadła wiadomość, że wyrok się uprawomocnił, bo pełnomocnik konfy zawalił przy dostarczaniu zażalenia i termin przepadł. Gwoli ścisłości, mógłbym to spróbować jakoś zweryfikować (i popytać znajomych lewaków), ale ponieważ mowa tu o partii, która najczęściej posługuje się „chłopskim rozumem”, to ja też wolałem ten chłopski rozum zastosować. A ten chłopski rozum mi podpowiada, że skoro się nie odwoływali, to znaczy, że ktoś coś zawalił, amen.  


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Jedna z moich ulubionych sondażowni przeprowadziła ostatnimi czasy sondaż, w trakcie którego badano to, czy Polacy będą chcieli brać udział w wyrobie referendopodobnym, który nam władza zaserwuje 15 października. Z sondażu wynikło, że w referendum chce wziąć udział mniej więcej połowa osób, które deklarują, że wezmą udział w wyborach. Tak, ja wiem, że PiS ma wynik referendum w wielkim poważaniu i że chodzi tylko i wyłącznie o próbę „podbicia” sobie frekwencji, ale przyznam szczerze, że taki wynik sondażu mnie cieszy.

Skoro zaś jesteśmy przy temacie sondażowni, to CBOS ostatnio wjechał cały na biało ze swoimi słupkami. Nie będę ich tu cytował (no bo szanujmy się) i pochylę się jedynie nad spektakularną frekwencją, którą „wysondażował” CBOS. Otóż „z badań” im wyszło,o że wyniesie ona 83%. Całe szczęście, że do wyborów nie zostało już dużo czasu, bo jeszcze kilka sondaży i CBOS mógłby dobić do 100%  Aczkolwiek, biorąc pod rozwagę to, jak długo CBOS przeprowadza sondaż (ogarnięcie ostatniego zajęło im 10 dni), mogliby się nie wyrobić przed wyborami.  

 
Od momentu, w którym medialnie rozkręciła się afera wizowa, PiS (razem ze swoimi mediami) w trybie 24/7 stara się przekonywać wszystkich dookoła, że nie było żadnej afery i że afery to były za PO. W momencie, w którym piszę ten kawałek, Ziobro się odgraża, że on opowie o tym, jak to wyglądało za czasów Platformy Obywatelskiej (jakie były wtedy prowadzone śledztwa/etc.). Nie mam pojęcia, co on tam wywlecze, ale prawda jest taka, że choćby tam były jakieś straszne rzeczy, to prawie całe internety są zarzucone danymi dotyczącymi przyznawania wiz i nie jest możliwe, żeby to, co działo się wcześniej, miało większą skalę niż to, co działo się za czasów PiS. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że my tak naprawdę nie wiemy o jakich liczbach wiz mówimy, bo z jednej strony mamy narracje o 250 tysiącach, a z drugiej o tym, że to było kilkaset wiz. Obie są równie mało prawdopodobne. Gdyby to było ćwierć miliona lewych wiz, to już dawno by się sprawa rypła. Z drugiej zaś strony, gdyby to było kilkaset wiz, to Zjednoczona Prawica już dawno by się pochwaliła „walką z korupcją”. 

Jeden z moich ulubionych polityków, Janusz Kowalski, jest specjalistą ds. ochrony Polski przed wyimaginowanymi zagrożeniami. Nikogo więc nie powinno dziwić, że tematyka (nieistniejących) zagrożeń zaczęła się pojawiać w trakcie kampanii, którą Kowalski prowadzi. W zeszłym tygodniu Janusz opowiadał o tym, że jak już Zjednoczona Prawica wygra, to wprowadzi ustawę, która ma chronić język polski. Przed czym? Tym razem poszło o feminatywy. Mógłbym w tym miejscu pożartować sobie na temat tego, że po wprowadzeniu tej ustawy antyfeminatywowej, będziemy mogli przeczytać, że Edward Szydło jest mężem byłego Premiera RP, ale trochę mi się nie chce. Warto natomiast zwrócić uwagę na to, że największym zagrożeniem dla języka polskiego jest prawicowa interpunkcja, pisownia i stylistyka. Ciekaw jestem, jak zareagowałby Janusz Kowalski, gdyby ktoś z opozycji zapowiedział wprowadzenie ustawy mającej na celu ochronę języka polskiego przed tym zagrożeniem. |

Jestem tak stary, że pamiętam artykuły i komentarze, w których tłumaczono nam, że start Romana w tym samym okręgu, w którym startuje Jarosław Kaczyński to genialne posunięcie, bo obaj panowie mają porachunki do wyrównania i Roman będzie wyprowadzał z równowagi Jarosława. Od tamtej pory to „wyprowadzanie z równowagi” wyglądało tak, że Roman napisał już tonę wpisów na Eloneksie, w których to wpisach zwraca się do „Jarka”. Póki co, nie przyniosło to żadnego efektu, ale być może stało się tak dlatego, że Jarosław nie ma konta na portalu u Elona.

Parę dni temu, w ramach kampanii wyborczej PiS wrzucił do spotu odtajniony kawałek dokumentu, przy pomocy którego usiłowali tłumaczyć, że zły Donald Tusk oddałby Rosji pół Polski, gdyby nas ta Rosja zaatakowała. Po pierwsze, nie ma drugiej (poza konfą) partii, która tak bardzo gardziłaby swoimi wyborcami (nie oszukujmy się, używając w tym przypadku takiej, a nie innej retoryki PiS traktuje swoich wyborców jak idiotów). Po drugie, niech ktoś wytłumaczy Błaszczakowi, że obrona kraju w trakcie wojny to nie jest granie w Starcrafta, gdzie (grając w kampanię) dało się przeciwnika zatrzymać w miejscu, jeżeli tylko zbudowało się w tym miejscu odpowiednio dużo bunkrów/wieżyczek i dorzuciło się do tego odpowiednią liczbę jednostek. Po trzecie, to jest działanie, o którym wspominałem w swoich Głośnych Tekstach. Chodzi, rzecz jasna, o ujawnianie kawałków dokumentów z pełną świadomością tego, że oponent nie jest się w stanie przed tym w żaden sposób obronić. No bo co niby ma zrobić Tusk? Powiedzieć „ej, no skoro tak krytycznie podchodzicie do tego planu, to może pokażcie te, które sami teraz ogarnęliście?”. Toć przecież zaraz by machina propagandowa zaczęła tłumaczyć, że Tusk to zdrajca, bo domaga się ujawnienia tajemnicy państwowej, a przecież Rosja tylko czeka na takie informacje. Po czwarte, używanie takich metod świadczy o tym, że PiS stawia wszystko na jedną kartę. No bo prawda jest taka, że ci ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ktoś może użyć tych samych metod przeciwko nim (przy założeniu, że uda się ich odspawać od władzy) i raczej nie wyjdą na tym dobrze.

Krzysztof Brejza wrzucił do internetów zdjęcia dokonań komendanta Szymczyka, który w zeszłym roku postanowił odświeżyć wnętrze komendy przy pomocy granatnika. Generalnie (a raczej komendancko) rzecz biorąc, bagieciarnia z tej komendy miała ogromne szczęście, że nikt wtedy nie zginął. Poza tym każdy, kto zobaczył te zdjęcia, mógł się przekonać o tym, że absolutnie wręcz niemożliwe było to, żeby komendant pomylił ten granatnik z czymkolwiek innym (aczkolwiek dobrze by było, gdyby jego koledzy z komendy skontrolowali mieszkanie komendanta i sprawdzili, czy nie podpiął sobie granatników do kina domowego). Nie było również możliwe to, żeby sobie ta rura sama wystrzeliła. Wniosek z tego płynie taki, że jeżeli Zjednoczona Prawica powie Szymczykowi, że ten ma zacząć skakać, to Szymczyk zapyta jedynie o to, „jak wysoko”.  

 

Źródła:

https://wiadomosci.wp.pl/po-stworzyla-generator-memow-wkrotce-go-usunela-6938877385812576a

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,30180749,spot-pis-z-kaczynskim-o-co-w-nim-chodzi-nie-merkel-nie-kazala.html

https://www.youtube.com/watch?v=f0-UbgCaP1k

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1701158638151196685

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,143907,30195585,petru-wyszedl-na-scene-na-wiecu-mentzena-czekal-cale-zycie.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,30162958,polityk-konfederacji-pozwal-poslanke-lewicy-w-trybie-wyborczym.html

https://twitter.com/GrzegorzKepka/status/1701174116844281859

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-wybory-parlamentarne-2023/news-sondaz-polacy-podzieleni-ws-pazdziernikowego-referendum,nId,7019161#crp_state=1

https://wyborcza.pl/7,75398,30194490,nowy-sondaz-cbos-ko-z-dwukrotnie-mniejszym-poparciem-niz-pis.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,30190601,janusz-kowalski-chce-chronic-jezyk-polski-przed-feminatywami.html

https://natemat.pl/511117,blaszczak-odtajnil-dokument-zeby-uderzyc-w-po-szok-u-bylych-wojskowych

https://tvn24.pl/polska/eksplozja-granatnika-w-komendzie-glownej-policji-senator-krzysztof-brejza-pokazal-zdjecia-wykonane-tuz-po-wybuchu-7348590

środa, 5 kwietnia 2023

Może i mają kontrowersyjne poglądy, ale liczy się program gospodarczy!

Jak się pewnie domyślacie, niniejsza notka będzie dotyczyć pewnej partii, która ostatnimi czasy zaliczyła sondażową zwyżkę. Po tym, jak owa partia tę zwyżkę zaliczyła, komentariat i wszelkiej maści media zaliczyli masowy incydent kałowy. Nie chciałbym być źle zrozumiany, nie chodzi mi o ludzi, którzy po prostu martwią się tym, że ta partia, której nazwa zaczyna się na literkę „K”, mogłaby wejść w koalicję rządzącą, bo to akurat jestem w stanie zrozumieć. Nie jestem natomiast w stanie zrozumieć tego, że media (i komentariat) popełniają ten sam błąd, który popełniali przy okazji każdej kolejnej populistycznej partii, która się u nas pojawiła. Zazwyczaj pewnej frazy używam żartobliwie, ale tym razem (niestety) zostanie ona przeze mnie użyta pół żartem - pół serio.  Otóż, jestem tak stary, że pamiętam, co się działo, gdy na naszej scenie politycznej łokciami zaczęła się rozpychać taka partia, jak Samoobrona.


Jeżeli ktoś nie wie, co to byli za ludkowie (co jest o tyle prawdopodobne, że to zamierzchła przeszłość polityczna [aczkolwiek co jakiś czas pojawiają się w różnych mutacjach filmiki „ileś tam minut, które zabiły Andrzeja Leppera”]), to tak w telegraficznym skrócie: to była zgraja cwaniaków, która to zgraja postanowiła „zagospodarować” tę część elektoratu, która była wkurzona na to, co działo się w szeroko pojętych latach 90-tych. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w owym czasie była sobie również brunatna Liga Polskich Rodzin (założona między innymi przez Romana Giertycha), ale to był inny rodzaj populizmu (kładący nacisk głównie na skrajny nacjonalizm/etc.), tak więc skupimy się na Samoobronie. Członkowie Samoobrony nie byli najostrzejszymi ołówkami w piórnikach, ale, jak już wspomniałem, była to zgraja cwaniaków, która wiedziała, w jaki sposób przemawiać do elektoratu. Media wtedy bardzo chętnie zapraszały do siebie członków tej partii, żeby robić sobie z nich bekę. No bo przychodził taki typ, który co prawda miał w cholerę kasy, ale udawał, że „reprezentuje biedę” (to na nich wzorowały się takie osoby, jak np. Patryk Jaki). Gdy zadawano mu pytania o program, o to, co trzeba zmienić w Polsce albo o to, jakie są plany jego partii, to człowiek ów opowiadał jakieś niestworzone historie, a państwo redaktorstwo podgrzewało atmosferę jakimiś „śmiesznymi” tekstami, żeby widz pośmiał się z prostaczka.



Do łbów państwu redaktorstwu nie przyszło natomiast to, żeby te bzdury w jakiś sposób na bieżąco debunkować. Efekt końcowy był taki, że dla kogoś, kto nie ogarniał, jak działają finanse publiczne (i generalnie jak działa państwo) wyglądało to tak, że przyszedł taki prosty człowiek do studia, opowiedział o tym, jak można „naprawić Polskę”, a jakieś mendy w garniturach się z niego śmiały. Lepper razem z partią wywalił się dopiero w wyborach 2007. Stało się tak dlatego, że razem z Giertychem Romanem sobie poszli porządzić z PiSem, a PiS im w międzyczasie podebrał poparcie Dyrektora Radia Zła Żmija. Przez praktycznie cały okres samoobronowej prosperity media nie nauczyły się tego, w jaki sposób sobie radzić z tymi ludźmi (ograniczało się to jedynie do onelinerów).


Potem przyszła era Palikota (który, jak na populistę, był dość ogarnięty i w sumie z całej tej czeredy najbardziej cywilizowany, ale na swoje nieszczęście był więźniem własnego ego), który po mistrzowsku wykorzystywał zainteresowanie mediów. Następnie nadszedł czas Kukiza, który jest totalnym nieogarem, ale ponieważ media nie potrafiły z nim rozmawiać, to w sumie wyszedł na antysystemowca (głównie dlatego, że chodził w kurtce, a nie w garniaku). Kukiz wygadywał przed kamerami straszliwe bzdury, ale, jak zwykle, nikomu nie chciało się ich prostować (bo i po co? Przecież te bzdury przyciągały przed telewizory widzów). Efektem takiego podejścia było 20% głosów, które Kukiz dostał w wyborach prezydenckich. Tenże sam Kukiz założył partię (o ile mnie pamięć nie myli, to on tego nie nazywał partią, tylko ruchem politycznym i bardzo się szczycił tym, że nie zakłada partii). Mimo wsparcia dziennikarzy (pomimo, że nadal mógł chodzić do programów telewizyjnych i opowiadać bzdury i nikomu nie chciało się ich prostować), partia (czy tam „ruch polityczny”) odniosła „umiarkowany sukces” (8.81% głosów). W trakcie kadencji 2015-2019 Kukizowi się to rozleciało, więc startował z PSLem.


W 2019 powstał twór zwany Konfederacją. Zrzeszał on (to bardzo adekwatne określenie) Korwinistów, Narodowców, Braunowców i (całą resztę ciężkiej szurii). W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję. W mediach przez praktycznie cały czas (od czasów LPR, poprzez czasy Ruchu Narodowego, aż do czasów Konfederacji) pojawiali się narodowcy. Im też nie specjalnie przeszkadzano w głoszeniu takich, a nie innych poglądów, ale głoszący te poglądy nie byli w stanie uzyskać poparcia społecznego wystarczającego do tego, żeby samodzielnie coś ugrać w wyborach. Dlatego tez dołączyli do Konfederacji (wcześniej część narodowców startowała z list Kukiza). Nie zgadniecie, w jaki sposób media reagowały na Konfederację i dlaczego robiły dokładnie to samo, co wcześniej z Kukizem, Palikotem, Lepperem, Giertychem i innymi.


Trochę się rozpisałem o tym, ile ta partia (i wszystkie wcześniejsze „antysystemowe”) zawdzięczają mediom, a to jest jedynie jedna z przyczyn, dla których ta partia weszła do Sejmu, a teraz ma takie, a nie inne poparcie. Tych przyczyn było znacznie więcej i pozwolę je sobie teraz skrótowo opisać.  


Ta partia jest dzieckiem chaosu informacyjnego. Ten chaos sam w sobie ma kilka przyczyn i gdybym je chciał opisać, nawet w skrócie, to wyszłaby z tego ściana tekstu, tak więc będzie bardzo skrótowo. Po pierwsze, chaos ten zawdzięczamy zarówno mediom, których pracownicy w przeważającej większości olewają research. Po drugie, zawdzięczamy go temu, że w pogoni za oglądalnością/wejściami na stronę media bombardują nas jakimiś śmiecio-informacjami. Po trzecie, kulejąca moderacja w mediach społecznościowych. Po czwarte, rządowym mediom i temu, że kreują one własną rzeczywistość, nie mającą nic wspólnego z tą, która nas otacza. Po piąte, zawdzięczamy go politykom, którzy potrafią zmieniać zdanie o 180 stopni i w ogóle nie przyznawać się do tego, że kiedyś mieli inne (Mentzen się w to towarzystwo idealnie wpasowuje). Taki chaos to wprost idealne miejsce do rozwoju partii, która co prawda opowiada straszliwie idiotyzmy, ale za to używa prostego przekazu (Kukiz robił to samo w 2015). Z punktu widzenia pragmatyzmu politycznego, ta partia ma praktycznie najskuteczniejszą politykę informacyjną: jeżeli wygadujesz bzdury, to masz przewagę nad kimś, kto stara się jakoś reagować na zmieniającą się rzeczywistość. Twój przekaz będzie spójny, bo nie będziesz zmieniać zdania, a nie będziesz go zmieniać, bo nie przejmujesz się rzeczywistością.


Problem, który ta partia będzie miała z wywiadem udzielonym przez jednego z jej liderów nie wynika z tego, że opowiadał brednie o biciu dzieci, ale z tego, że pokazał, że konfederacja zmienia zdanie (przyczyny, dla których „zmieniła zdanie”, opiszę nieco dalej.) Już samo to, że nagle się okazuje, że „piątka konfederacji” to był żart, a 100 ustaw Mentzena to było dawno i nieprawda sprawia, że główny filar polityki komunikacyjnej konfy (czyli spójność) właśnie się spektakularnie zawalił.   


Idźmy dalej. Ta partia jest dzieckiem wszystkich tych polityków, dziennikarzy/etc., którzy przez całe lata starali się zohydzić Polakom jakikolwiek solidaryzm społeczny. Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować fragment książki Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”: „We wrocławskiej komunikacji miejskiej zawrzało, gdy ogłoszono informację o podwyżce płac, ponieważ najwięcej dostać mieli kierowcy autobusów, a najmniej pracownicy warsztatów i sprzątaczki. Kierowcy, podobnie jak motorniczowie tramwajów, jeździli po kilkanaście godzin dziennie świątek piątek, ale też bardzo dużo zarabiali. Władek Frasyniuk, który przed sierpniem prowadził autobus pospieszny linii E, pokazywał mi odcinek kasowy ze swoim zarobkiem z lipca: 16 tysięcy złotych (ja byłem wtedy adiunktem po habilitacji i zarabiałem 4700 zł). We wrześniu strajkiem nie zagrozili jednak we wrocławskim MPK mechanicy ani sprzątaczki, tylko kierowcy autobusów, którzy zarabiali najwięcej i najwyższe też dostali podwyżki. Uważali oni, że ta nierówność jest niesprawiedliwa, i gotowi byli zatrzymać komunikację miejską wbrew własnemu interesowi materialnemu, żeby upomnieć się o tych, co mają gorzej.”


A teraz sobie wyobraźmy, jak bardzo nierealny jest taki scenariusz dzisiaj. Dzisiaj bowiem jest tak, że jeżeli ktokolwiek zacznie protestować, to rzuci się na niego machina propagandowa, która zacznie tłumaczyć wszystkim, że ten, co protestuje i chce podwyżek, to darmozjad. Aczkolwiek to nie do końca tak. To nie zaczęło się „dzisiaj”, tylko w latach 90-tych i trwa do dziś. PiS ze swoim szczuciem na dosłownie wszystkie (poza górnikami) protestujące grupy społeczne po prostu podtrzymał tę, jakże piękną tradycję. Chcesz podwyżki? To se zmień pracę, nierobie jeden! A poza tym, to ile ty pracujesz tak właściwie, leniu?! Do roboty się weź! Takie okoliczności przyrody są wprost idealne do rozwoju partii, która twierdzi, że w sumie to można te podatki wszystkie zlikwidować i wtedy nikt się do niczyich podwyżek nie będzie dokładał, a wszystko wyreguluje niewidzialna ręka rynku. Ktoś może powiedzieć, no dobrze, ale Władca Kuców działa od bardzo dawna i jakoś tak średnio mu szło. Ano szło mu średnio, bo był sam i generalnie to jest to człowiek całkowicie pozbawiony charyzmy, który ma bardzo długą historię wygadywania straszliwych idiotyzmów na bardzo różne tematy. Co innego uśmiechnięty pan z Tik Toka, który sprzedaje piwo.


Ta partia jest dzieckiem niedziałającego państwa. Gdyby nasze państwo działało choćby jako tako, to wszelkiej maści „antysystemowcy” (cudzysłów użyty z rozmysłem) wywalaliby się przed progiem wyborczym. No, ale jak nasze państwo ma działać poprawnie, skoro mamy (na ten przykład) wiecznie niedofinansowaną Ochronę Zdrowia? Kolejki do specjalistów (no chyba, że się ma pieniądze i się pójdzie prywatnie). Potrzebujesz rehabilitacji? Przykra sprawa. Albo zapłacisz, albo będziesz czekać tak długo, że będzie na rehabilitację za późno. I tak dalej i tak dalej. Czy kogokolwiek dziwi to, że część ludzi daje się zbajerować partii, która mówi: a wiecie co? Zaorzemy to i tyle. Każdy sobie wykupi prywatne ubezpieczeni i będzie super. Rzecz jasna, nie powiedzą tego, że z tym prywatnym ubezpieczeniem to będzie tak, że firmy będą chciały na tym zarabiać i że będzie to wyglądało tak jak w USA (albo nawet gorzej). Aczkolwiek OZ to tylko jedna z płaszczyzn, na których państwo nie działa. Nie działa, bo nie może działać, bo jest niedofinansowane. A jest niedofinansowane, bo praktycznie wszystkie partie (poza Lewicą) tłumaczą elektoratowi, że jakby co, to one zrobią tak, że państwo będzie działać, a dodatkowo (werble) obniżą podatki! Czy jakimkolwiek zaskoczeniem jest to, że partia, która z tymi głupotami idzie o krok dalej (i twierdzi, że po prostu część podatków zlikwiduje, a państwo sobie będzie działać jeszcze lepiej) potrafi przyciągać wyborców?



UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


I tak mógłbym sobie dalej wymieniać powody, dla których ten polityczny nowotwór ma takie, a nie inne poparcie, ale wydaje mi się, że tych kilka powodów wystarczy. Dopóki się nam w Polsce okoliczności przyrody nie zmienią, to wszelkiej maści konfederacje (wcześniej zaś Kukizy/etc.) będą miały idealne warunki do kiełkowania. Można więc bezpiecznie założyć, że jeżeli nic się w naszym pięknym kraju nad Wisłą nie zmieni na plus, to twory w rodzaju Konfederacji nie znikną z naszej rzeczywistości politycznej, bo będziemy mieli popyt na „antysystemowość”. Popyt, który, niestety może rosnąć. Czemu? Ano temu, że jeżeli nie doczekamy się jakiejś sensownej reformy systemu emerytalnego, to coraz więcej młodych będzie chciało się z tego obecnego wymiksować, bo średnio kusząco brzmi perspektywa „dorzucania się do systemu”, który będzie miał im do zaoferowania jedynie głodowe emerytury. Im dłużej będziemy zwlekać z tą reformą, tym większe pole manewru będą mieli wszelkiej maści „antysystemowcy”, którzy, co prawda nie bardzo ogarniają rzeczywistość, ale za to potrafią przekonująco opowiadać o tym, że jak zlikwidują to i owo, to wszystko będzie działać lepiej, niż teraz.


No dobra, ale co będzie dalej z Konfederacją? Z tego, co działo się w naszej debacie publicznej po tych paru sondażach z konfiarskimi zwyżkami wynika, że konfie będzie teraz rosło (i że, oczywiście, jest to wina lewicy) i na bank będzie współrządzić z PiSem po kolejnych wyborach.


Od czego by tu? Może od tego, że jedyne, co w tym wszystkim ma sens, to to, że faktycznie, gdyby partia uśmiechniętego pana z Tik Toka miała możliwość wejścia do koalicji rządzącej, to z pewnością by to zrobiła. Tak, ja wiem, że uśmiechnięty pan z Tik Toka napisał, że oni nie chcą z nikim siadać do stolika, ale chcą wywrócić stolik (parsknąłem w głos, jak przeczytałem tego ćwita), ale prawda jest taka, że gdyby konfie zaświecono w oczy dziesiątkami milionów złotych (mogło by być i więcej, PiS ma do dyspozycji cały budżet), które konfiarze mogliby zyskać na koalicji, to uśmiechnięty pan z Tik Toka bardzo szybko zapomniałby o tym, że chciał „wywracać stolik”. Obstawiam, że bardzo szybko wjechałyby wtedy narracje „no poszliśmy do tych Spółek Skarbu Państwa, bo teraz to przynajmniej będą on dobrze zarządzane”.


Jednakowoż to jest tylko jedna strona medalu. Drugą jest to, że dla PiSu koalicja z kimkolwiek oznacza gargantuicznej wręcz wielkości straty finansowe. Owszem, mogliby sobie na spokojnie dorobić nawet kilka ministerstw nowych, ale na ministerstwach się to wszystko przecież nie kończy. Są przecież Urzędy Wojewódzkie, KRUSy, stanowiska kierownicze w Służbie Cywilnej i tak dalej i tak dalej. Już teraz w regionach dochodziło do poważnych spięć między PiSem i Solidarną Polską (które to spięcia miały przyczyny, że tak to ujmę „merkantylne”). Ja wiem, że w sytuacji, w której PiS będzie miał wybór: stracić te dziesiątki milionów, stołki/etc., ale utrzymać władzę, czy też stracić wszystko, to wybór będzie bardzo prosty. Problem w tym, że z tych stołków trzeba będzie najpierw kogoś wywalić. A takie wywalenie (szczególnie z kierowniczego stanowiska) to problem, bo wywalony może się chcieć odegrać. Ja wiem, że gdzieś tam w tle jest jeszcze próba rozprawienia się z samorządami, ale jeżeli ktoś teraz ma fuchę i miałby z niej zostać wyrzucony, żeby zrobić miejsce dla jakiegoś konfiarza, to taki ktoś będzie miał w głębokim poważaniu „obietnicę i nadzieję”. Tak nawiasem mówiąc, nie bez przyczyny napisałem o „dorabianiu” nowych ministerstw. Prawda jest bowiem taka, że PiS miałby olbrzymie opory przed wpuszczeniem kogokolwiek do już istniejącego ministerstwa. Nie chodzi nawet o to, że „ich” ludzi by stamtąd wywalono, ale o to, co mógłby znaleźć ktoś, kto do tego ministerstwa wejdzie.


Na razie zostawmy kwestie potencjalnej koalicji i przejdźmy do innej sprawy, którą są rozważania na temat tego, czy konfie teraz będzie rosło, czy raczej spadało. Zacznę od tego, że bardzo wiele zależy tu od działań Zjednoczonej Prawicy. Jeżeli powtarzać się będą „przypadki” w rodzaju tego, z którym mieliśmy do czynienia na początku roku (pomimo powrotu VAT okazało się, że ceny nie wzrosły), to będzie to sprzyjało konfie (która opowiada o tym, że im mniej państwa w państwie, tym lepiej).


Teraz zaś przejdę do czegoś, za czym nie przepadam, czyli do prognozowania tego „co będzie”. Ja się wam przyznam, że nie mam pojęcia, jak działają ci wszyscy komentariusze, którzy wyrzucają z siebie miliardy prognoz, z których większość się im nie sprawdza i to „niesprawdzanie się” nie wpływa ani trochę na pewność, z którą wygłaszają swoje kolejne prognozy. Mnie pokory nauczył rok 2015, po którym to 2015 mocno ograniczyłem prognozowanie.


No dobra, skoro wstęp do prognozy mamy już za sobą, to teraz można przejść do samego prognozowania. Moim zdaniem, przez jakiś czas konfa może utrzymać poparcie na tym „podwyższonym” poziomie, a potem będzie już raczej tracić poparcie. Nawet, gdyby udało się na tym „podwyższonym” poparciu dojechać do wyborów (co jest wątpliwie z przyczyn, które zaraz wymienię), to wtedy może nastąpić tąpnięcie. Czemu akurat wtedy? Ano temu, że trzeba będzie sklecić jakieś listy wyborcze. Fajnie jest sobie schować onuce Brauna i Władcę Kuców do komórki, żeby się nie odzywali, ale jeżeli na listach wyborczych znajdzie się nazwisko Brauna, to Konfederacja będzie rozliczana z jego prorosyjskich wypowiedzi i działań. Nieśmiało przypominam, że to właśnie antyukraińskie i prorosyjskie akcje sprawiły, że w grudniu 2022 konfa w niektórych sondażach spadła poniżej progu wyborczego.


Niemniej jednak wątpię w to, żeby konfa dojechała na tym podwyższonym poparciu do wyborów. Wątpię dlatego, że już sama „zwyżka” sprawiła, że konfa musiała się zacząć mierzyć z pierdylionem problemów natury, że tak to ujmę, wewnętrznej. No bo tak. Do pewnego momentu ci ludzie byli przeświadczeni o tym, że niezależnie od tego, co zrobią i co powiedzą, nadal będą bezpiecznie tkwić o dwa/trzy oczka nad progiem wyborczym. Końcówka roku 2022 sprawiła, że dotarło do nich, że ich własny elektorat ma ograniczoną odporność. Stąd też schowanie do komórek wszelkiej maści ciężkich szurów. Dodajmy do tego ten drobny szczegół, że konfa zachęcona sondażami chciałaby pozyskać jeszcze większy elektorat. No i tutaj pojawia się jeden z wielu problemów (ja się akurat z tych problemów konfy cieszę, ale oni pewnie nie). Te problemy się ze sobą przeplatają, tak więc nie będę się bawił w wyliczankę i po prostu je opisze zbiorczo.


Główny problem konfy polega na jej dotychczasowej strategii komunikacyjnej. W telegraficznym skrócie, chodzi o to, że politycy tej partii do pewnego momentu (końcówka roku 2022) po prostu jechali po bandzie. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że konfa to zwyczajnie zbiorowisko ciężkich szurów, onuc, etc., które po prostu mówią to, co im ślina na język przyniesie. Tyle, że to nie jest prawda. Tzn. owszem, są tam takie osoby, ale te ich wypowiedzi nie były efektem tego, że akurat w danym momencie komuś zachciało się powiedzieć tę, czy inną bzdurę. To było przemyślane działanie. Konfiarze po prostu wiedzą, w jaki sposób działają algorytmy w mediach społecznościowych (tl;dr najczęściej podrzucają nam to, co nas irytuje, żebyśmy się odpalili i flejmowali w internetach). Żeby wykorzystywać te algorytmy, pozwolono wszelkiej maści szurom i innym Braunom (ciekawe, czy dali mu chociaż lampkę, czy też siedzi po ciemku w tej komórce) opowiadać to, co opowiadali. Szury opowiadały to, co opowiadały, a zasięgi same rosły.


Ktoś może powiedzieć: no ale skąd pewność, że to po prostu nie są same szury? Po pierwsze stąd, że pochowano prorosyjskich szurów. Po drugie zaś stąd, że uśmiechnięty pan z Tik Toka w wywiadzie, którego udzielił Patrykowi Słowikowi, bawił się w głównego bohatera „Memento”. Gdyby to po prostu były szury, które działają w sposób nieprzemyślany, to Brauna (wraz z innymi onucami) nie zamknięto by w komórce, a Mentzen w tym wywiadzie albo podtrzymałby wszystko, co w tych 100 ustawach było, albo w ogóle pojechał po bandzie i powiedział, że te ustawy to były jeszcze zbyt łagodne.


O ile pod koniec grudnia 2022 chodziło o to, żeby znowu skoczyć ponad próg wyborczy, to teraz (po tych zwyżkowych sondażach) planem minimum jest pewnie utrzymanie obecnego poparcia. Dlatego też uśmiechnięty pan z Tik Toka robił w trakcie wywiadu fikołek za fikołkiem. Z tą zmianą w strategii komunikacyjnej wiąże się kolejny problem. Tak, jak już to napisałem wcześniej, konfa do pewnego momentu miała spójny przekaz, który się rzeczywistości nie kłaniał. Teraz zaś (w pogoni za wyższym poparciem) zaczęły się fikołki, które sprawiły, że o jakiejkolwiek spójności przekazu można zapomnieć. Do tej pory to konfa chłostała wszystkich za to, że „raz mówią jedno, a innym razem drugie”, a teraz poprzez swoje fikołki sama się naraziła na tego rodzaju krytykę.


Gdyby wybory miały się odbyć miesiąc po tym, jak konfa zaliczyła te wzrosty sondażowe, to pewnie by im się udało do wyborów dojechać z takim „podwyższonym” poparciem w miarę bezproblemowo, bo fikołki by im raczej nie zaszkodziły. Tyle, że (na nasze szczęście) do wyborów jest jeszcze kawał czasu i te fikołki mogą się na nich zemścić. Ciekaw jestem, czy tam w konfie ktoś sobie poprzeliczał to wszystko. No bo z jednej strony, takie fikołki i ugłaskiwanie przekazu miało służyć pozyskaniu nowego elektoratu i utrzymaniu słupków na tej „dzisiejszej” wysokości. Tyle, że z drugiej strony, część elektoratu konfy to ciężka szuria, która to ciężka szuria zapewniała im zasięgi (rozrzucając zapamiętale rosyjskie dezinfo o pandemii, szczepieniach/etc.). Tego szura konfa nauczyła, że jeżeli partia raz mówi jedno, a potem drugie, to na pewno jest to element jakiegoś spisku. Kwestią otwartą jest to, czy ten szur jest taki, jak betonowy elektorat PiSu, który zagłosuje na swoją ukochaną partię, choćby nie wiem co, czy też szur jest labilny i zacznie sobie szukać innych „antysystemowców” (no wiecie, takich, którzy „nie zmieniają zdania”).


Ostatni problem konfy, nad którym się będę tutaj pastwił wiąże się z tym, że konfa (jeżeli chodzi o swój przekaz/etc.) stawia głównie na internety. Z tego, w jaki sposób działają algorytmy są otrzaskani. Potrafią sobie „robić zasięgi”. No i wszystko pięknie (tzn. dla nich), ale budowanie zasięgów na wkurzaniu wszystkich nie-szurów niesie ze sobą spore ryzyko. Ryzyko to polega na tym, że internety są reaktywne. Na tym też się opiera działanie algorytmów: podrzucanie nam tego co nas wkurza, żebyśmy się „zaangażowali” i poświęcali soszjalom więcej czasu. To „zaangażowanie” zapewniało konfie zasięgi. Tyle, że to samo zaangażowanie zapewniało konfie pierdyliony negatywnych reakcji i komentarzy. Dopóki opierali się w głównej mierze na szurskim elektoracie, te negatywne reakcje im nawet pomagały (patrzcie, przyszli tutaj ci, co głosują na inne partie i hejtują nas za słowa prawdy!). Może im to jednakowoż bardzo, ale to bardzo utrudnić utrzymywanie „podwyższonego” poparcia, bo ktoś skuszony filmikami, nakręconymi przez uśmiechniętego pana z Tik Toka, może niekoniecznie dobrze zareagować na to, że partia, którą Mentzen promuje, ma mniej uśmiechnięte oblicze. A z jakiegoś powodu pod koniec zeszłego roku konfa miała takie, a nie inne słupki sondażowe.


Na sam koniec tej i tak już trochę przydługiej notki zostawiłem sobie jeszcze jedną kwestię taką „okołokonfiarską”. Jest sobie taki film jak „Sully”, o pilotach, którzy po utracie obydwu silników wylądowali na rzece Hudson. Do pilotów były pretensje o to, że lądowali na tej rzece mimo tego, że zdaniem mądrych głów – daliby radę dolecieć do jakiegoś lotniska. Na spotkaniu (zebraniu?) komisji, która zajmowała się badaniem tej katastrofy oglądano loty symulacyjne, z których wynikało, że w sumie gdyby się ten Sully spiął, to dałby radę dolecieć nawet do dwóch lotnisk (tl;dr [oraz spoiler alert] zaraz potem okazało się, że wcale by nie dał rady). Pilot, który lądował (grany przez Toma Hanksa) wypowiedział w pewnym momencie kwestię „Can we get serious now” i zaczął tłumaczyć, dlaczego jego zdaniem te symulacje nie były adekwatne.


Wspominam o tym po pierwsze dlatego, że zawsze warto wspomnieć film z Tomem Hanksem, a po drugie dlatego, że po tym, jak się sondaże „zwyżkowe” objawiły i się okazało, że młodzież (głównie płci męskiej) chce głosować na konfederację, pojawiło się mnóstwo analiz odnośnie tego „dlaczego tak jest i dlaczego lewica nic z tym nie robi”. Can we get serious now? W jaki sposób lewica miałaby pozyskać ten elektorat?


To są w przeważającej większości (chodzi o mi o ten młody elektorat) osoby, które wierzą w te wszystkie „proste rozwiązania” proponowane przez konfę. Gwoli ścisłości, do tych młodych nie mam żadnych pretensji o to. Nieśmiało bym chciał zwrócić uwagę na to, że z niewyjaśnionych przyczyn się utarło, że Korwin (a co za tym idzie konfederacja, którą reprezentuje uśmiechnięty pan z Tik Toka) „zna się na gospodarce”. Największy absurdem jest to, że tego rodzaju bzdury powtarzane są nie tylko przez tę część młodzieży, która musi wyrosnąć z korwinizmu, ale przez osoby, na ten przykład, w moim wieku (ale też i starsze o jedno pokolenie). To zawsze jest coś w rodzaju „no tak on jest taki, jaki jest, ale trzeba przyznać, że podejście do gospodarki ma dobre”. Jeżeli tego rodzaju bzdury powtarzają starsi ludzie, którzy mają już trochę doświadczenia życiowego i powinni sobie zdawać sprawę z tego, że te „proste rozwiązania” (których, jakoś tak się złożyło, że nie wprowadzono jeszcze w żadnym kraju) to są po prostu bzdury. Poza tym, w jaki sposób lewica miałaby pozyskać elektorat, który gardzi solidaryzmem społecznym, uważa podatki za kradzież, a transfery publiczne uważa za wstęp do gułagów? To nie lewica „wychowała” tę część elektoratu konfederacji, tak więc nie bardzo rozumiem czemu mają służyć te pretensje kierowane w jej stronę. Nie zmienia to faktu, że lewica potrzebuje populistycznych narracji i to na ASAPie.


Źródła:

Uśmiechnięty pan z Tik Toka chce przewracać stolik

https://twitter.com/SlawomirMentzen/status/1639926659724857348

Uśmiechnięty pan z Tik Toka bawi się w "memento"

https://wiadomosci.wp.pl/slawomir-mentzen-jestem-leniwym-lobbysta-6881890123549632a

Sondaż z listopada 2022

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-sondaz-pis-na-prowadzeniu-konfederacja-poza-sejmem,nId,6410539#crp_state=1


Karol Modzelewski "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca"