piątek, 16 maja 2025

Wybory Prezydenckie 2025

 Ponieważ wielkimi krokami zbliżają się wybory prezydenckie pomyślałem sobie, że wypadałoby coś na ich temat naskrobać. Zacznijmy więc od tego, że obrodziło kandydatami w tym roku. O planktonowych nie bardzo mi się chce pisać, tak więc wspomnę (i będzie to wzmianka krótka) tylko o jednym, który swoimi prorosyjskimi wypowiedziami przebił nawet Grzegorza Brauna. Chodzi, rzecz jasna, o Marcina Maciaka. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka to wygląda tak, jak gdyby jakiś jegomość ze srogą odklejką po prostu nagle zapragnął zostać prezydentem RP, ale prawda jest taka, że ci ludzie nie kandydują dlatego, że chcą wygrać, ale po to, żeby budować sobie rozpoznawalność, dzięki której mogą tworzyć struktury. Gwoli ścisłości, wyżej wymieniony pan ma je już na tyle rozbudowane, że był w stanie zebrać wymagają liczbę podpisów (co nie udało się, na ten przykład, Piotrowi Szumlewiczowi, który ma znacznie większą od Maciaka rozpoznawalność). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć, że nie chce mi się pisać nic na temat Jakubiaka, bo to jest po prostu PiSowska przybudówka.

Ponieważ jakoś musiałem uszeregować kandydatów doszedłem do wniosku, że będę się posiłkował danymi ze strony ewybory.eu, bo tam wrzucają wszystkie sondaże i wyciągają z nich średnią sondażową. Zacznę więc od kandydata z najniższym średnim poparciem sondażowym (zacząłem skrobać ten tekst 6 maja, więc nie gwarantuję, że w momencie, w którym to będziecie czytali coś się nie zmieni). Kandydatem tym jest Krzysztof Stanowski  (mniej niż 2%).


Edycja. Już po napisaniu tego kawałka okazało się, że z racji robienia pierdyliona sondaży nawet te uśrednione wartości się non stop zmieniają, tak więc pozwolę sobie na nie wrzucanie konkretnych wartości, bo zachodzi spore prawdopodobieństwo, że w momencie, w którym będziecie to czytać, będą one wyglądały inaczej.

Z tym Stanowskim to jest tak, że tak po prawdzie nie wiadomo czemu on tak właściwie wystartował. Główny zainteresowany stwierdził, że on nie startuje po to, żeby wygrać, ale po to, żeby „pokazać jak wygląda kampania”. Aż by się chciało w tym miejscu zacytować jednego z Wieszczów: „Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji (...)”. Ujmując rzecz nieco inaczej, wszyscy wiemy, jak wygląda kampania. Gdyby ktoś wystartował z takiego powodu w 1990 roku, to faktycznie mógłby suwerenowi pokazać to i owo, bo wtedy wybory prezydenckie wróciły do Polski po dość długiej przerwie i całkiem sporo ludzi mogło nie mieć pojęcia z czym to się je. Co prawda nie śledzę jakoś dokładnie twórczości Stanowskiego, ale o ile mnie pamięć nie myli, to wydaje mi się, że nieszczególnie wiele wyprodukował materiałów o tym „jak wygląda kampania”. Jedyny, który pamiętam, to ten dotyczący obowiązku zbierania podpisów. Argumentował w nim, że tak po prawdzie podpisujący nie wie, co się potem dzieje z podpisami i wspominał również o tym, że PKW liczy te podpisy aż do 100 tysięcy ważnych i potem już nie, tak więc kandydaci sobie mogą potem mówić, że zebrali trotyliard podpisów i nikt tego nie zweryfikuje.

No i wszystko fajnie, ale warto sobie w tym miejscu pozwolić na odrobinę złośliwości (a to do mnie niepodobne) i zwrócić uwagę na to, Stanowski wskazał akurat na ten problem i zupełnie przypadkiem miał problemy ze zbieraniem podpisu. Wsparł go w tej kwestii Sławomir Mentzen, który na swoim wiecu apelował o pomoc w zbieraniu podpisów. Z ludźmi pokroju Stanowskiego jest ten problem, że analizując ich wypowiedzi ciężko ustalić, czy mówią poważnie, czy też sobie robią z nas jaja (to trochę jak z tzw. prawem Poego). Choć tak na pierwszy rzut oka mogło chodzić o to, że Stanowski chciał wypromować (jeszcze bardziej) „Kanał Zero”, to równie dobrze mogło być tak, że on autentycznie miał jakiś plan, bo wydawało mu się, że jest w stanie swoją rozpoznawalność przekuć w jakiś pomniejszy sukces polityczny.

Mam przeczucie graniczące z pewnością, że gdyby Stanowskiemu udało się np. wyciągnąć 10% poparcie w wyborach, to potem opowiadałby, że właśnie o to mu chodziło od samego początku. Ponieważ z poparciem idzie średnio, to pewnie w trakcie wieczoru wyborczego (który zapewne się na antenie KZ odbędzie) dowiemy się, że jego trud skończon, bo chciał pokazać, że polityka jest do dupy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Stanowski zupełnym przypadkiem znacznie więcej uwagi poświęca Trzaskowskiemu. Nawrockiemu jakoś tak mniej i dziwnym trafem wyłącznie wtedy, gdy uda mu się wyczuć pismo nosem i dojdzie do wniosku, że nie da się jakiegoś działania/decyzji bronić, nie ośmieszając się przy okazji. Tak więc przy okazji mieszkaniowego przypału (o którym będzie nieco później, jak się domyślacie) Stanowski nawet nieszczególnie hamletyzował (a i nawet starł się z dronami Zjednoczonej Prawicy, które usiłowały tłumaczyć, że Trzaskowski to zrobił dokładnie to samo!).

Wiecie, mnie tam w sumie nie bardzo obchodzi to, że Stanowski sobie przy pomocy kampanii biznes promuje. Mierzi mnie natomiast niesamowicie to, że robił to wszystko używając moralizatorskiego tonu (no bo on nam głąbom pokaże, jak kampania wygląda, bo przecież nie wiedzielibyśmy bez niego).  Żeby nie przedłużać, z ludźmi pokroju Stanowskiego to jest tak, że nie zależnie od tego co się stanie, będą wam tłumaczyć, że tak właściwie to oni ugrali to, co chcieli.

Zostawmy już pana Krzysztofa i przejdźmy do następnego w kolejności kandydata, który na nasze nieszczęście od pewnego czasu nie jest już planktonem. Kandydatem tym jest Grzegorz Braun (2%<). Z Tym Braunem to było tak, że mógł sobie robić wszystko będąc w Konfie i Bosak z Mentzenem bezproblemowo go bronili, ale w momencie, w którym okazało się, że Braun chce sobie wystartować w wyborach (choć kandydatem konfy miał być Mentzen) wywalono go razem z Konfederacją Korony Polskiej. Mimo, że Brauna kojarzyłem już wcześniej (jeżeli ktoś lubi takie klimaty, to polecam recenzję autorstwa Masochisty, który pochylił się nad filmem „Arche. Czyste zło”, do którego Braun współtworzył scenariusz), to jednak w trakcie przygotowywania się do podkastowego odcinka na jego temat, nieco zaskoczyła mnie skala, w jakiej Braun działa. Konkretnie zaś chodzi mi o to, że Braun kolekcjonuje teorie spiskowe. Zebrał ich już od cholery i w ogóle mu nie przeszkadza to, że niektóre z nich się wzajemnie wykluczają.

Jednakowoż znacznie bardziej istone od tego, że Braun łowi foliarski elektorat jest to, że jest to skrajnie prorosyjski polityk. Co prawda Maciakowi chwilowo udało się Brauna przykryć swoimi wypowiedziami na temat Putina, ale Maciak jest mało znanym działaczem, a Braun jest aktywnym politykiem, który ma swój własny wierny elektorat. Ja wiem, że jak się popatrzy na te jego procenty, to to jest niewiele (raz udało mu się przeskoczyć 3pp), ale jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że w tych samych wyborach startuje Sławomir Mentzen, którego popiera konfa, to te sondażowe 2.4% to jest po prostu w cholerę. I jest to coś co powinno nas wszystkich martwić. Tak samo jak to, że choć w Polsce działa sobie Braun, to taki Maciej Maciak tworzy swoje własne prorosyjskie środowisko. To zaś oznacza, że mądrzy ludzie, którzy starają się nas przekonać do tego, że w Polsce środowiska prorosyjskie są na tyle marginalne, że nie należy się nimi przejmować, chyba jednak nie mają racji. 

Teraz zaś dochodzimy do najbardziej „ruchomego” trio. Jeszcze parę dni temu wyglądało to tak, że następny w kolejce jest Zandberg, potem Biejat, a następnie Hołownia. Póżniej nastąpiło przetasowanie i Biejat przeskoczyła Hołownię. Potem zaś pojawił się jeszcze inny sondaż, z którego wynikało, że Hołownia jest przed Zandbergiem, który jest przed Biejat. Pozwolę sobie więc na opisanie tego tak, jak było wcześniej (aczkolwiek od razu zaznaczam, że nie miałbym nic przeciwko temu gdyby duet Biejat&Zandberg przeskoczył Hołownię).

Zacznijmy więc od Adriana Zandberga. Jego start był efektem rozłamu, do którego doszło na lewicy. Partia Razem, która (choć poparła rząd) nie chciała być w koalicji, w pewnym momencie podjęła decyzję o opuszczeniu klubu parlamentarnego Lewicy. Efektem ubocznym tej decyzji było to, że z partii Razem odeszła jakaś część członków (ciężko określić jak duża, bo obie strony mają własny interes w tym, żeby zawyżać liczbę „swoich”). Jedną z osób, które odeszły z Razem była Magdalena Biejat, którą Lewica wystawiła w wyborach parlamentarnych. Wydaje mi się, że to mogło mieć wpływ na decyzję Razemów o wystawieniu własnego kandydata.

Myślę, że to odpowiednie miejsce do tego, żeby napisać, że może i Razemy sobie średnio radziły w samodzielnym życiu partyjnym (o tym będzie za moment), ale jakoś tak się złożyło, że w wyborach prezydenckich 2025 o elektorat lewicowy walczy dwoje kandydatów o razemickim rodowodzie (tak, Biejat już nie jest w Razem, ale prawie całe swoje dotychczasowe życie polityczne spędziła w Razemach). Tak, wiem, w wyborach startuje jeszcze Joanna Senyszyn, ale nie bardzo mi się chce na jej temat produkować (no może poza wzmianką o tym, że jestem zdziwiony tym, że udało się jej zebrać wymaganą liczbę podpisów).

Wracajmy do Zandberga. Potężny Duńczyk radzi sobie całkiem dobrze, co nie powinno dziwić nikogo, kto pamięta rok 2015 i słynną debatę, w której jakiś wielki lewak z brodą poradził sobie nadspodziewanie dobrze. Od tamtej pory Zandberg znany był z tego, że „miewa momenty” (np. przemówienia po expose premiera w 2019). Teraz po prostu tych „momentów” ma wiele, bo jest kandydatem na urząd prezydenta. Dodajmy do tego drobny szczegół, którym jest praktycznie całkowite olewanie lewicowych postulatów przez konserwatywo-liberalną cześć koalicji rządzącej i to, że Nowa Lewica nie bardzo potrafi cokolwiek ugrać. (Ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk robi co może, ale, eufemizując, działa w bardzo nieprzyjaznym środowisku).

W tym miejscu pozwolę sobie na dość długą dygresję. Otóż, jakaś część lewicowego komentariatu doszła do wniosku, że ponieważ Zandbergowi idzie nadspodziewanie dobrze, to z tego na bank wynika, że to jest ten moment, w którym Razemom zacznie dobrze iść. Dowodzić tego ma fakt, że rośnie im sondażowe poparcie oraz to, że od początku kampanii mieli już 1500 wniosków akcesyjnych (czy jak się tam to nazywa). Nie chciałbym być źle zrozumiany. Ja bym naprawdę chciał, żeby im poszło na tyle dobrze, żeby sami mogli wejść do parlamentu, ale na ich drodze do tego samodzielnego wejścia widzę w cholerę problemów, na które mało kto zwraca uwagę.

Po pierwsze, teraz lepsze wyniki sondażowe Razemów są związane z tym, że Potężnemu Duńczykowi dobrze idzie kampania. To, że sam sobie dobrze radzi jest oczywiste, ale idzie mu dobrze również dlatego, że tyra na niego cała partia. Tyle, że to nadal jest jedna osoba. Nawet gdyby (co jest niemożliwe) Zandberg po wyborach prezydenckich nadal działał na najwyższych obrotach, to nie ma szans na to, żeby udźwignął całą partię. Żeby to jakoś grało, Razemy musieliby mieć Zandberga w każdym regionie (i to minimum jednego), żeby mieć jakiekolwiek lokomotywy wyborcze (wystarczy popatrzeć na to, ile znanych nazwisk pojawia się na listach wyborczych dużych partii).

Po drugie, Razemy mają problem ze strukturami, w regionach. O ile w dużych miastach jeszcze to jakoś wygląda, to w mniejszych jest padaka. Ktoś może powiedzieć, ok, ale teraz mają 1500 nowych członków. No i wszystko fajnie, tyle, że coś mi mówi, że nie jest tak, że się tych 1500 nowych członków i członkiń rozkłada idealnie na całą Polskę. Poza tym, nawet gdyby się rozłożyło, to popatrzcie sobie wszyscy na Nową Lewicę. Osób w partii mają znacznie więcej, niż w Razemach, a gdy przychodzą wybory, to się nagle robi problem w regionach mniejszych, bo tam nie ma nikogo. Razemy mają sytuację jeszcze gorszą, tak więc ciężko sobie wyobrazić samodzielne dźwignięcie kampanii parlamentarnej (o samorządowej nie wspominając). Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że Razemy mają spore problemy z zarządzaniem.


Po trzecie i chyba najważniejsze, Razem to nie jest nowa partia. Po 2015 warunki były wprost idealne do budowania lewicy, bo SLD lizało rany po podwójnej porażce wyborczej (najpierw 2% w prezydenckich, a potem spadek pod próg w parlamentarnych), a rządziła nami skrajna prawica, mająca zapędy zamordystyczne. Mimo tego, osiągnięcia Razemów w samodzielnym działaniu były, eufemizując, rozczarowujące. I ja się już przyznawałem (przynajmniej raz) do tego, że gdy Razemy podjęły decyzję o wspólnym starcie z SLD, to trochę krzywo na to patrzyłem, ale potem do mnie dotarło, że w sumie innego wyjścia (poza siedzeniem na kanapie) nie mieli. Tak więc była to decyzja ze wszech miar słuszna.

Nie chciałbym być źle zrozumiany, ja im życzę jak najlepiej i z przyjemnością się pomylę po kolejnych wyborach parlamentarnych, ale nie bardzo sobie wyobrażam scenariusz, w którym Razemy ugrywają coś samodzielnie. Tak na sam koniec mojego pastwienia się nad Razemami pozwolę sobie na jedną złośliwość. W trakcie ostatniej debaty doszło do wymiany zdań między Magdaleną Biejat i Adrianem Zandbergiem, w tracie której to wymiany zdań Zandberg wypomniał Biejat (tak w telegraficznym skrócie), że firmuje swoim nazwiskiem Czarzastego. No i w tym miejscu sobie pozwolę na złośliwość, bo to są bardzo mocne słowa, jak na kogoś, kto dwukrotnie startował z list tego złego Czarzastego i wtedy mu to jakoś nie przeszkadzało, nawet jeżeli startował i się z tego nie cieszył. Tu  się powtórzę (co mi się absolutnie nigdy nie zdarza). Jeżeli w kolejnych wyborach parlamentarnych Razemy dostaną jakieś 8-10% głosów, to ja z przyjemnością napiszę: O, NIE. POMYLIŁEM SIĘ.

Idźmy dalej. Kolejną kandydatką, nad którą się pochylimy, będzie Magdalena Biejat. Zaraz po tym, jak ogłoszono tę kandydaturę podniosły się w części lewicowego komentariatu głosy, że nie bardzo sobie to komentariat wyobraża, że ona tego nie udźwignie i że może się to skończyć porażką o skali porównywalnej z 2015 i 2020. Tak okołotematowo, to wydaje mi się, że powodem, dla którego wystawiono Biejat było to, że Nowa Lewica, choć ma sporo członków i członkiń, to nie bardzo miała kogo wystawić. Ok, można było postawić na Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk, ale obie te polityczki mają mniej więcej taką samą rozpoznawalność, a poza tym, ADB jest ministrą i pewnie musiałaby brać jakiś urlop na czas kampanii.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

W tym miejscu warto wspomnieć, że 1 maja ADB ogłosiła, że będzie się ubiegać o stanowisko przewodniczącej Nowej Lewicy. Ciekaw jestem, jak to się dalej potoczy, bo choć SLD kiedyś na moment odmłodziło kierownictwo, to całe to odmładzanie skończyło się w trakcie wyborów w 2011 (bo wtedy wystawiono całkiem sporo starych swetrów na listach), po których Grzegorza Napieralskiego zastąpił Leszek Miller, którego po jego sukcesach zastąpił Włodzimierz Czarzasty. 

Biejat nie ma zbyt łatwego zadania, bo musi walczyć o lewicowe głosy będąc członkinią koalicji, która (o czym już wspomniałem) niekoniecznie się kwapi do realizowania lewicowych postulatów. Zandberg może sobie pozwolić na ostrą krytykę (bo członkiem rządu nigdy nie był), ale ona już nie do końca, bo zawsze po takiej krytyce mogłaby usłyszeć, „mordo, jak Ci tam tak źle, to po co tam jesteś?” Co ciekawe, Magdalenie Biejat zadanie ułatwił Rafał Trzaskowski swoimi neoliberalnymi narracjami (o których będzie jeszcze później) i tym, że nagle zaczął się wstydzić elgiebetów. Gdy w trakcie jednej z debat Karol Nawrocki wręczył Trzaskowskiemu flagę elgiebetów, ten jej nie przyjął. Flagę wzięła Magdalena Biejat, która powiedziała, że ona się popierania elgiebetów nie wstydzi.

Sporym problemem Biejat jest to, że siłą rzeczy startując z takiego, a nie innego komitetu, musi świecić oczami za wszelkiej maści Gdule, Wieczorków, Szejny/etc. Eufemizując, jest to spore obciążenie wizerunkowe i może to być jedna z przyczyn, dla których w sondażach duet Biejat&Zandberg jest blisko siebie (bo dla części wyborców Zandberg jest w tej krytyce bardziej autentyczny). Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że jeden z największych fuckupów kampanijnych w wykonaniu sztabu Nawrockiego zaczął się od tego, że Magda Biejat zapytała go na jednej z debat o to, czy wie, co to jest podatek katastralny.

Jeżeli mam być szczery, to mnie tam wszystko jedno, czy ktoś zagłosuje na Biejat, czy też na Zandberga. Cieszy mnie to, że ta dwójka ma sumaryczne poparcie oscylujące w granicach 10%. Nawet gdyby spadli do 8%, to nie będzie powtórki z 2020 czy też z 2015. To zaś oznacza, że przed drugą turą obaj kandydaci (bo zapewne wejdą do niej Nawrocki z Trzaskowskim) będą musieli się pochylić nad lewicowymi postulatami, w czym, rzecz jasna, obaj będą kompletnie niewiarygodni, ale już sam fakt pochylenia się nad nimi będzie istotny. Bo w 2020 mieliśmy sytuację, w której obaj kandydaci przymilali się do konfiarzy. Niestety, nawet 10% (chciałoby się więcej, ale optymizmu we mnie nie ma zbyt wiele) to mniej, niż ma Sławomir Mentzen, ale do Mentzena przejdziemy za moment.

Albowiem najpierw trzeba się pochylić nad Szymonem Hołownią. Jeżeli mam być szczery, to nie bardzo wiem, co można napisać na jego temat. Nie mam zielonego pojęcia, po cholerę było mu to kandydowanie. W 2020 chodziło o budowanie rozpoznawalności i wtedy dało się to zrozumieć. Teraz chodzi chyba o to, żeby osiągnąć gorszy wynik. Dodajmy sobie do tego jeszcze ten drobny szczegół, którym jest fakt, że Szymon Hołownia chce uchodzić za niezależnego kandydata (tak obsypało nimi, bo swego czasu Tusk nazwał Trzaskowskiego kandydatem obywatelskim) i usiłuje pozować na krytyka obecnej koalicji rządzącej. Ok, ja jestem w stanie zrozumieć Biejat, bo ona choć jest częścią koalicji, to jednak startuje z pozycji lewicowych i tu pole do krytyki jest całkiem spore. Ale Hołownia jest liberałem, który miał na tyle duże wpływy, że zrobili z niego Marszałka Sejmu. W 2020  roku zrobiono sondaże, z których wynikało, że gdyby Hołownia wszedł do drugiej tury, to miałby większe szanse na pokonanie Andrzeja Dudy (tak, Mentzen nie był prekursorem takich drugoturowych narracji) i po prostu się na tym tak zafiksował, że mu nie przeszło do tej pory. Być może to jest więc odpowiedź na pytanie „Dlaczego i Po Co?”. To, że w wyborach nie chciał startować Kosiniak jest akurat zrozumiałe (2,36% głosów), ale ta ekipa mogłaby znaleźć jakiegoś nonejma, którego umiarkowany sukces wyborczy nie odbiłby się na wizerunku całej partii. Przyznam, że ciężko napisać coś sensownego na temat tej konkretnej kandydatury, bo jest ona bezsensowna.

Znacznie więcej można napisać na temat Sławomira Mentzena. Znamienne jest to, że w przypadku kandydata konfy znowu mieliśmy do czynienia z bardzo dobrym timingiem, bo pik sondażowego poparcia kandydata (tak samo, jak pik poparcia partyjnego) przypadł na mniej więcej dwa miesiące przed wyborami (w marcu w jednym z sondaży Pollsteru Mentzen miał 22% poparcia i doszło do mijanki z Nawrockim, który miał w tym samym sondażu 21%). Nieskromnie przyznam, że i tym razem udało mi się to przewidzieć (w pierwszym podkastowym odcinku prezydenckim).

Czy było to trudne do przewidzenia? Nie, nie było. Jeżeli bowiem ktoś uważnie obserwował kampanię w 2023, to taki ktoś widział, jaki był główny powód, dla którego konfa nagle zaczęła pikować w sondażach (abstrahując już od tego, że w kilku sondażowniach poparcie konfy było sztucznie nadmuchiwane [a szefowie tych sondażowni tłumaczyli, że to nie jest tak, że ono jest nadmuchane. Mało tego, tłumaczyli że konfa była z jakimiś 17% NIEDOSZACOWANA]). Ten Główny Powód nazywał się Sławomir Mentzen. To on był twarzą kampanii i to on ją położył. Owszem, w położeniu tej kampanii na pewno pomogło to, że na jej listach roiło się od szurów, ale to Mentzen był twarzą tej konkretnej porażki. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że do spadków sondażowych zarówno w 2023, jak i teraz przyczyniło się pospolite ruszenie internautów, którzy zajmowali się „wyjaśnianiem” Mentzena.


O ile w przypadku 2023 roku stosunkowo łatwo wskazać moment, w którym doszło do zwrotu, bo był nim słynny wywiad, którego Mentzen udzielił Patrykowi Słowikowi (tak, to ten od wygaśniętego hostingu), to teraz sprawa wyglądała nieco inaczej, albowiem mieliśmy do czynienia z nagromadzeniem tych „momentów”. Sztab Mentzena miał dość ciekawą strategię komunikacyjną, która polegała na tym, że Mentzen skupiał się (przynajmniej przez jakiś czas) praktycznie wyłącznie na social mediach i nie udzielał żadnych wywiadów. Ta strategia nie powinna nikogo dziwić, bo sztab Mentzena zdawał sobie sprawę z tego, że ich kandydat absolutnie wręcz nie potrafi odpowiadać na choćby średnio trudne pytania (w efekcie czego został parokrotnie rozjechany przez Ryszarda Petru).

Ponieważ Mentzen sobie nie radził, postanowiono go schować. Dopóki wszystko odbywało się w soszjalach i w ramach filmików, które można nagrywać pierdylion razy (a wcześniej ogarnąć do nich scenariusz), wszystko szło mu dobrze. I nawet wiece wychodziły mu całkiem nieźle. Tzn. w sumie wychodziłyBY, bo bardzo szybko się okazało, że Mentzen jest tak bardzo leniwy, że bawi się w recykling narracyjny i na wielu wiecach powtarzał praktycznie to samo. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że jacyś złośliwcy (to nie ludzie, to wilki) zrobili filmik, na którym widać było ten recykling.

Potem zaś było uciekanie (biegiem i na hulajnogach) przed trudnymi pytaniami i dziennikarzami. Gdy dziennikarze jednak do niego dotarli, Mentzen próbował z nimi walczyć przy pomocy czerstwych one-linerów. Zadziałało tak, jak w przypadku jego spięć z Ryszardem Petru (czyli wcale).

Jeszcze bardziej potem zaczęły się debaty, na których Mentzen się wykładał raz za razem. O ile bowiem całkiem spoko szło mu zadawanie „trudnych pytań” i punktowanie tego, że inni kandydaci zmieniają zdanie w zależności od potrzeb, to gdy jemu zadawano trudne pytania, bądź też rozliczano go ze „zmiany zdania”, nie potrafił na to sensownie zareagować. W tym miejscu można wspomnieć, że najboleśniej Mentzen oberwał od Zandberga, który puścił mu z telefonu jego własną wypowiedź, która stała (co za szok) w sprzeczności z tym, co przed chwiłą powiedział. W telegraficznym skrócie, po raz kolejny nie pykło, choć Mentzen i jego ekipa na pewnym etapie mieli chrapkę na drugą turę.

W tym miejscu pozwolę sobie na sporą dozę złośliwości pod adresem niemałej grupy komentariuszy, którzy w pewnym momencie doszli do wniosku, że z tym poparciem Mentzena to jest tak, że on po prostu ma najlepszą kampanię. Otóż, myślę, że wątpię. Dobra kampania to taka, która sprawi, że pik poparcia wypadnie w dniu wyborów, a nie dwa miesiące przed nimi. Dobra kampania to taka kampania, w której sztab przygotowuje kandydata do radzenia sobie w „nieprzyjaznym środowisku”. Tutaj tego, na nasze szczęście, zabrakło. Ta kampania była „poprawna”. Skupiono się na mocnych stronach kandydata (których było niewiele) i ogarnięto spędy partyjne tak, żeby było na nich dużo ludzi (to są po prostu podstawy podstaw). W momencie, w którym nie można było trzymać Mentzena w cieplarnianych warunkach, wszystko się po raz drugi posypało.

Aczkolwiek, żeby być uczciwym, trzeba Mentzenowi i jego sztabowi oddać, że w momencie, w którym okazało się, że w sztabie Nawrockiego rozdzwoniły się alarmy „PULL UP, MIESZKANIE PANA JERZEGO AHEAD”, Mentzen wykorzystał ten moment i pozwolił sobie na rozjechanie Nawrockiego. Przez praktycznie cały dzień na jego soszjalach pojawiały się teksty i filmiki, w których niemiłościwie chłostał PiS i Nawrockiego. Ponieważ po pierwszym z nich odpalili się PiSowcy, którzy do tej pory liczyli na to, że Mentzen nie będzie ruszał ich kandydata, Mentzen wbił kolejny bieg. Generalnie rzecz biorąc z tych narracji wynikało tyle, że to nie jego wina, że Nawrocki może przegrać wybory, ale PiSu, który zamiast wybrać kogoś uczciwego, wybrał typa, który jest zamieszany w jakiś niejasny deal z mieszkaniem. Co ciekawe, Mentzen użył tam bardzo grubych słów i jakoś tak się złożyło, że nie doczekał się pozwu w trybie wyborczym.

No dobrze, czy to niezbyt dobre sondażowe poparcie Mentzena powinno nas cieszyć? No tak nie do końca. Tzn. fajnie, że w przeciągu 2 miesięcy zgubił 10 punktów procentowych poparcia, ale prawda jest taka, że teraz ma stabilne 11-12% poparcia. To jest praktycznie 2 razy więcej, niż Bosak w 2020 roku (6.78% głosów w wyborach). To jest niesamowity progres, jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, jakie poglądy głosi konfa. Pamiętajmy o tym, że prócz Mentzena w tych wyborach startuje np. Braun, a Zjednoczona Prawica i jej skrajniejsze skrzydło (SuwPol) pojawia się w narracjach Nawrockiego często i gęsto. I jeżeli w tym kontekście osadzimy te 12% Mentzena, to to jest w cholerę za dużo.

Bo z tego płynie kilka wniosków. Po pierwsze, konfa (albo inny twór, którego nazwa będzie się rymować ze słowem „kolaboracja”) może kiedyś ogarnąć kampanię poprawnie. Czyli tak, że pik poparcia wypadnie akurat na weekendzie wyborczym. Po drugie, jeżeli nawet Mentzen (który jest tak bardzo ogarnięty politycznie, że nie potrafi udzielić wywiadu, non stop serwuje sobie autograbie i miewa problemy w spięciach nawet z takimi tytanami, jak Petru), potrafił dowieść 12%, to znaczy, że jeżeli konfa kiedyś zdecyduje się na kandydata, który dla odmiany potrafi w politykę, to całkiem realny może być scenariusz, w którym takowy kandydat wchodzi do drugiej tury.

Po trzecie, po raz 2137 konfa ma problemy ze względu na pospolite ruszenie w internetach. Bo ok, Zandberg mu puścił wiadome nagranie, ale to nie miało zbytniego wpływu na słupki sondażowe (bo poparcie Mentzena było już wtedy w trakcie wykonywania spektakularnego korkociągu). No a co się stanie, gdy odpowiednio duża część osób z tego pospolitego ruszenia uzna, że w sumie to się im już nie chce w to bawić, bo niby czemu oni mają robić to, co powinni robić politycy?

Po czwarte, nawet gdyby pijana konfa upadła i sobie głupi ryj rozwaliła, to to nie jest tak, że jej elektorat zniknie, albo śpiewając kumba ya będzie głosował na partię, która dla odmiany nie będzie siała dezinformacji na lewo i prawo (ok, jednak powinno być na prawo i prawo). Od jakiegoś czasu (mniej więcej od roku 2015) obserwujemy proces, w trakcie którego mainstreamowe partie przejmują postulaty od skrajnie prawicowych środowisk. Efekty krótkofalowe są takie, że tej czy innej partii mainstreamowej udaje się coś ugrać (Zjednoczona Prawica ugrała na swoim biologicznym rasizmie samodzielną większość [tak, to nie był jedyny powód, dla którego udał się jej ten wyczyn, ale był na tyle istotny, że do antyimigranckich narracji wracali przy praktycznie każdych kolejnych wyborach]).

Na efekty długofalowe nikt nie zwraca uwagi. A te efekty długofalowe to wzrost poparcia dla skrajnych kandydatów i partii. Jestem się w stanie założyć o wiele, że to, co zaraz napiszę będzie dla was zaskoczeniem porównywalnym z tym, że woda jest mokra, ale i tak trzeba to napisać. Wzrost poparcia dla skrajnych kandydatów sprawia, że (uwaga, to jest to wielkie zaskoczenie, tak więc czas na werble) mainstreamowe partie jeszcze chętniej sięgają po ich postulaty. I tak sobie żyjemy.

No dobrze, teraz możemy przejść do Karola Nawrockiego. Z Karolem Nawrockim to jest tak, że zdecydowano się na niego najprawdopodobniej dlatego, że Czynniki Decyzyjne Zjednoczonej Prawicy uznały, że taka kandydatura pomoże im w odebraniu części elektoratu konfiarzom. W kontekście powyższego jego powiązania z kibolami wcale nie musiały mu zaszkodzić (problemy zaczęły się wtedy, gdy się okazało, że część z tych kiboli to neonaziole). I to chyba była jedyna mocna strona tego konkretnego kandydata. Jest to bowiem człowiek całkowicie pozbawiony charyzmy. Ja nie jestem wielkim fanem Andrzeja Dudy, ale nawet on ze swoją niefrasobliwą mimiką i zamiłowaniem do dramatyzmu gra w lidze, która jest dla Nawrockiego nieosiągalna. W 2015 roku Dudę reklamowano jako lepszego od Komorowskiego, bo „znał angielski i nie potrzebował tłumacza” (bardzo źle się to zestarzało w trakcie jego dwóch kadencji) i dlatego, że przemawiał „bez kartki”.

Nawrocki zaś jest człowiekiem, który praktycznie każdy nagrany filmik „ogarnia” z promptera (albo np. z jakiejś tablicy na której ma wypisane to i owo). Rzecz jasna, to, że PiS zdecydował się na „kandydata bezpartyjnego”, było przedstawiane jako wynik tego, że Kaczyński gra w szachy 5D. Tyle, że to nie miało żadnego znaczenia, bo może i typ jest bezpartyjny, ale stołka w IPN by nie dostał, gdyby nie był wiernym żołnierzem. I to nie jest jakieś tam moje pisanie, każdy kto obserwował rządy Zjednoczonej Prawicy wie, jak wyglądała ich polityka kadrowa (było to BMW na pełnej). No i teraz takiego BMW wystawiono w wyborach.

Choć teraz bardzo łatwo wskazać przyczynę, dla której Nawrockiemu nie idzie, to jednak wcale nie było tak, że do momentu, w którym jego sztab usłyszał alarm „PULL UP, MIESZKANIE PANA JERZEGO AHEAD” (obiecuję, że to już ostatni raz), szło mu doskonale. Szło mu raczej kiepsko. Tylko w jednym sondażu (z grudnia 2024) udało mu się przeskoczyć 30 pp, a i tak nie oznaczało to mijanki z Trzaskowskim, bo w tym samym sondażu Trzasko miał 36.9 pp. Nie pomagało mu to, że praktycznie nie miał swojego zdania na żaden temat. Gdy zapytano go co sądzi o tym, że Romanowski uciekł na Węgry, odpowiedział rezolutnie, że „nie uważa nic”. I choć wbrew opinii komentariatu, ta wypowiedź „nie prześladowała go do końca kampanii” (aczkolwiek jego sztab pewnie by chciał, żeby taki był ich największy problem), to jednak wyznaczyła pewien trend. Zjednoczona Prawica usiłowała (i nadal to robi) budować narrację, z której wynikało, że kandydat KO, Rafał Trzaskowski jest całkowicie zależny od Tuska i że nie zrobi nic bez jego zgody. W tym samym czasie Nawrocki robił dokładnie to samo, co robiłby dowolny inny kandydat PiSu, który byłby na jego miejscu i ani na krok nie odstępował od partyjnych narracji.

Jeżeli chodzi o poparcie, to z tym poparciem było tak, że na długo przed „kawalerką”, w jednym z sondaży Nawrocki zapikował tak bardzo, że wyprzedził go Mentzen. A potem nadciągnęła sprawa kawalerki. Jestem autentycznie ciekaw, czy gdyby nie wymiana zdań pomiędzy Biejat i Nawrockim, ktokolwiek by się pochylił nad sprawą jego mieszkań. Może inaczej, nie wykluczam tego, że ktoś dysponował tymi informacjami i czekał na odpowiedni moment, ale równie dobrze (i to by było obiektywnie zabawne) Nawrocki sobie sam ściągnął tę kwestie na głowę opowiadając o tym, że chce bronić przed podatkiem katastralnym ludzi takich, jak on sam, którzy mają jedno mieszkanie. Of korz, potem się okazało, że Nawrocki ma w porywach do 3 mieszkań, ale to już szczegół.

Ja wiem, że to, co teraz napiszę pewnie już pierdylion razy widzieliście, ale: to w jaki sposób sztab  Nawrockiego (i on sam) ogarniało kwestię tej nieszczęsnej kawalerki będzie wykładane na kursach dla PR-owców. Otóż, sztab Nawrockiego wpadł na doskonały pomysł, którym było wypuszczanie pierdyliona zupełnie ze sobą sprzecznych narracji. A to Nawrocki pomagał Jerzemu i ten zapisał mu mieszkanie, a to Nawrocki kupił mieszkanie w imieniu Jerzego, a to pomógł mu zapłacić za „wykup” a resztę pieniędzy wypłacał mu w transzach, żeby Jerzy wszystkiego nie przepił i tak dalej i tak dalej. Czasami było tak spektakularnie, że Nawrocki mówił jedno u Rymanowskiego, a równolegle Czarnek mówił zupełnie co innego (co sprawiało, że „wersja” Nawrockiego się dezaktualizowała).

Zazwyczaj bywa tak, że gdy pojawia się sytuacja kryzysowa, to zaciemnianiem narracji polityka „w kryzysie” zajmują się jego konkurenci, którym zależy na tym, żeby takiemu politykowi nie udało się wykaraskać z opresji. W tym przypadku zaciemnianiem narracji zajął się sam Nawrocki i jego sztab. Prawie każda z narracji, które na ten temat pojawiły w przestrzeni publicznej pochodziła z jego otoczenia. W momencie, w którym to piszę, właśnie się rozlewa kwestia tego, że ponoć Nawrocki udzielił Jerzemu pożyczki na niemalże lichwiarskich warunkach. Z punktu widzenia Zjednoczonej Prawicy Karol Nawrocki to gift that keep on giving. I tak się teraz zastanawiam, czy przypadkiem nie było tak, że ekipa od Jarosława jednak trochę położyła Background Check Nawrockiego. Bo ilość trupów w szafie jest całkiem spora.

Wszelkie sondaże (poza jednym przeprowadzonym przez jakiś amerykański podmiot) wskazują na to, że Nawrocki nie ma większych szans na zwycięstwo. Rzecz jasna ktoś może powiedzieć, że podobnie rzecz się miała z sondażami w 2015 roku, ale tam jednak trend spadkowy u Bronisława Komorowskiego był widoczny, tak samo jak trend wzrostowy u Andrzeja Dudy. Poza tym, od tamtej pory sondażownie nie myliły się już aż tak bardzo (fuckupy były i nawet kiedyś im poświęciłem krótki cykl tekstów). Owszem, zdarzają się kreatywne sondaże z pytaniem „kto wygra wybory” zamiast „na kogo będzie pan/pani głosować”, ale moim zdaniem, to se ne vrati. Poza wszystkim innym, Andrzeja Dudę w 2015 roku dało się sprzedać jako „nowego lepszego kandydata”. Z Nawrockim ta sztuka się nie mogła udać. W szczególności zaś w sytuacji, w której całkiem spora część społeczeństwa dostrzega bardzo wyraźnie zagrożenie, którym może być utrzymanie przez PiS stanowiska prezydenta.

Tak nawiasem mówiąc, jak tak sobie patrzam na narracje PiSu, to tam królują te, z których wynika, że to właśnie ich kandydat wygra wybory. Śmiem twierdzić, że to nie dlatego, że PiS się odkleił aż tak bardzo (choć to też jest możliwe), ale dlatego, że to jest przygotowanie gruntu pod narracje o sfałszowanych i ukradzionych wyborach. PiSowscy influencerzy, w rodzaju Rafała Wosia opowiadają o tym, że jeszcze nigdy nie było wyborów, które byłyby aż tak nieuczciwe (najwyraźniej rok 2020 się nie wydarzył). Czy z tego wszystkiego wynika, że Nawrocki nie ma szans? Ponieważ rok 2015 nauczył mnie ostrożności, napiszę jedynie, że bardzo niewiele wskazuje na to, żeby w niedzielę wieczorem (a potem po podliczeniu głosów) czekała nas niespodzianka, choć kandydat Koalicji Obywatelskiej zachowuje się tak, jak gdyby niespecjalnie mu zależało na tym, żeby wygrać.

I tym samym docieramy do ostatniego z kandydatów, nad którymi się będziemy pastwić. Rafał Trzaskowski jaki jest każdy widzi. I to w sumie dosłownie, bo po dwóch kampaniach prezydenckich w Warszawie (i jednej ogólnopolskiej) Zjednoczona Prawica wystrzelała się z całej amunicji. To był moim zdaniem jeden z powodów, dla których to właśnie Trzaskowski został kandydatem zamiast Sikorskiego. Z Sikorskim jest ten problem, że choć on sobie bardzo dobrze radzi w debatach i w interakcjach, to jednak bardzo często bywało tak, że nie wiedział kiedy się zamknąć (co było dość zaskakujące jak na kogoś, kto zajmuje się dyplomacją) i miał całkiem spory bagaż działań/wypowiedzi, którymi Zjednoczona Prawica mogłaby w niego „strzelać”.

Ponieważ z początku sondaże wyglądały tak, że pierwsze miejsce miał Trzaskowski, drugie Nawrocki, a trzecie Mentzen (na tyle wysoko, że potem był już tylko płacz i zgrzytanie zębów jeżeli chodzi o wysokość słupków sondażowych), toteż obaj główni pretendenci zaczęli się miziać z konfą i jej poglądami. O ile w przypadku Nawrockiego było to dość naturalne, to już w przypadku Trzaskowskiego mogło niektórych trochę dziwić. Ja się przyznam, że mnie nieszczególnie to dziwiło, bo z racji tego, czym się tutaj zajmuję, mam na temat polityków opinię mocno ugruntowaną.

Pamiętam rok 2018 i kampanię w Warszawie, w trakcie której wystawiony przez Zjednoczoną Prawicę Patryk Jaki (aka Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny) zaczął robić fikołki, gdy przypomniano mu wcześniejsze wypowiedzi. Okazało się bowiem, że jego misternie zbudowany wizerunek skrajnego prawicowca (na którym raz za razem wjeżdżał do Sejmu) nie sprawdza się w Warszawie, bo jej mieszkańcy oczekują od kandydata na prezydenta czegoś innego niż wygadywanie głupot na temat leczenia elgiebetów.

Wspominam o tym dlatego, że teraz mamy do czynienia z odwrotną sytuacją (czyli „Odwróconym Jakim”). Trzaskowski, który chce być prezydentem Polski nagle zaczyna opowiadać o tym, że z tymi elgiebetami to całkiem spoko, ale tak właściwie to on jest przeciwko adopcji dzieci przez pary jednopłciowe (albo, na ten przykład, wstydził się flagi elgiebetów). Albo też opowiada o tym, że w Ochronie Zdrowia (tak, W POLSKIEJ) jest wystarczająco dużo pieniędzy, ale są źle wydatkowane i może warto by było poszukać tam oszczędności (TAK, NADAL CHODZI O POLSKĄ OCHRONĘ ZDROWIA).

Znamienne jest to, że to mizianie się z konfą pozostało niezmienne nawet wtedy, gdy z sondaży zaczął się wyłaniać nieco inny obraz (Mentzen nadal jest trzeci, ale zamiast 20pp ma [według uśrednionych sondaży] 11/12pp). Jest to dość ciekawe, bo jeżeli po pierwszej turze sytuacja będzie wyglądała tak jak teraz, to zamiast 2% Biedroniowych głosów (po które nikt się nie schylał), w puli będzie około 10% głosów duetu Biejat&Zandberg. Wtedy zaś może dość do kolejnych fikołków. Nawiasem mówiąc, już teraz część lewackiej banieczki (stosunkowo niewielka, niemniej jednak nieograniczająca się wyłącznie do lewicy zawierciańskiej) tłumaczy, że może lepiej zagłosować w drugiej turze na Nawrockiego, bo on będzie stopował neoliberalne plany uśmiechniętej koalicji. To, że Nawrocki nienawidzi podatku katastralnego tak bardzo, że chce go zakazać poprzez zmiany w konstytucji, najwyraźniej tej części banieczki umyka (swoją drogą, coś mi mówi, że Nawrocki jeszcze bardziej znienawidzi podatek katastralny po tej kampanii).

Pozwolę sobie na daleko idący eufemizm: nie jest dobrze. Z jednej strony, niby powinno nas cieszyć to, że o ile w 2020 roku po pierwszej turze wyborów, Anrzej Duda i Krzysztof Bosak mieli w sumie ponad 50% głosów, a teraz Mentzen z Nawrockim mają razem w porywach do 40pp, ale z drugiej strony odbywa się to kosztem implementacji konfiarskich pomysłów do mainstreamu. Główną zaletą Trzaskowskiego jest to, że nie jest kandydatem Zjednoczonej Prawicy. I choć w 2015 nie bycie z PiSu nie wystarczyło, to teraz najprawdopodobniej wystarczy. Inaczej by się rzecz miała gdyby Nawrocki nie był Nawrockim, a Mentzen Mentzenem, ale obaj wyżej wymienieni kandydaci w pocie czoła pracują na prezydenturę Trzaskowskiego. Być może będę niesprawiedliwy, ale wydaje mi się, że gdyby sztab Trzaskowskiego z podobną werwą podchodził do wyborów w 2020 roku, to Andrzej Duda mógłby je wygrać w pierwszej turze.

Ponieważ ta ściana tekstu już mi się rozrosła udam się w stronę wniosków końcowych. Choć w pierwszej turze zamierzam głosować „zgodnie z własnym sumieniem” (was zachęcam do głosowania na lewaków, żebyśmy wszyscy mogli oglądać fikołki w wykonaniu Trzaskowskiego i Nawrockiego), to w drugiej zagłosuję na tego kandydata, który nie będzie kandydatem Zjednoczonej Prawicy. Choć na Trzaskowskiego zagłosuje z podobnym entuzjazmem, jak jeden z moich znajomych, który zapytany przeze mnie w 2010 na kogo głosował odparł „no jak to na kogo? Na tego wąsatego chama”, to jednak nie mam wątpliwości w kwestii tego, że wygrana Nawrockiego mogłaby się dla nas wszystkich skończyć bardzo źle.

Czy z tego wynika, że namawiam was do głosowania „tak, jak ja”? Nic z tych rzeczy, po prostu informuję was o tym, co sam zamierzam zrobić. Aczkolwiek naprawdę nie dziwię się osobom, które zastanawiają się nad oddaniem w drugiej turze nieważnego głosu, bo, na ten przykład, Tuskowe pogadanki o tym, że trzeba deregulować wszystko i wszystkich działają mi na nerwy, bo wiem, że to oznacza mniej skuteczne państwo, a mniej skuteczne państwo to woda na młyn dla wszelkiej maści Mentzenoidów. Niemniej jednak wychodzę z założenia (być może mylnego), że jeżeli duet Zandberg&Biejat będzie miał odpowiednio wysokie poparcie, to Tusk nieco zbastuje ze swoimi neoliberalnymi planami nie dlatego, że zmieni swoje poglądy na gospodarkę (bo aż tak naiwny nie jestem), ale dlatego, że dostrzeże, że społeczeństwo ma inne zdanie na ten temat. Innymi słowy, wierzę w to, że z Tuskiem i KO da się negocjować. W negocjacje ze Zjednoczoną Prawicą nie wierzę, bo lat 2015-2023 nie przeleżałem pod lodem. Natomiast, jeżeli koniec końców z Tuskiem negocjować się nie będzie dało, to za jakiś czas będziemy musieli się pogodzić z tym, że skrajna prawica wróci do władzy i tym razem może jej już nie chcieć oddać po dobroci.


I tym, sam nie wiem jakim akcentem, zakończę powyższą ścianę tekstu.


Uwaga natury ogólnej, na temat sytuacji związanej z Akcją Demokracją się nie rozpisywałem, bo czekam na rozwój wypadków (przed drugą turą coś się na pewno uda na ten temat napisać).


Źródła:

https://tvn24.pl/polska/debata-prezydencka-28-kwietnia-maciej-maciak-pytany-czy-podziwia-wladimira-putina-reakcja-rafala-trzaskowskiego-st8435225

https://x.com/PiotrSzumlewicz/status/1908139775640436853

https://www.rp.pl/wybory/art41883131-wybory-prezydenckie-2025-kim-jest-krzysztof-stanowski-kandydat-obiecuje-zerokonkretow

https://wszystkoconajwazniejsze.pl/pepites/slawomir-mentzen-apeluje-o-pomoc-w-zbieraniu-podpisow-dla-krzysztofa-stanowskiego/

https://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Poego

https://x.com/K_Stanowski/status/1919299892301672667

https://x.com/K_Stanowski/status/1919316971516035579

Recka Masochisty:

https://www.youtube.com/watch?v=BKXlV1OfrW4

https://x.com/MateuszPluta02/status/1920479839045161134

https://wyborcza.pl/7,75398,19056224,adrian-zandberg-zwyciezca-debaty-internet-oszalal-na-punkcie.html

https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,25430340,efekt-zandberga-przemowienie-hitem-internetu-popularniejsze.html

https://x.com/BGrucela/status/1920410855142760533

https://wiadomosci.wp.pl/slawomir-mentzen-jestem-leniwym-lobbysta-6881890123549632a


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz