Kurde, trochę sobie człowiek przerwy zrobił od pisania Przeglądów i jak zasiadłem do pisania to pierwszą myślą, która mi zaświtała w głowie było „ok, i co dalej?”. Co prawda zapowiedziałem osobną notkę poświęconą subwencji PiS, ale dotarło do mnie, że jeżeli tego nie wcisnę w Przegląd, to najprawdopodobniej nic z tej notki nie wyjdzie (tak, jak nie wyszło z notki na temat wyniku eurowyborów, którą przekładałem i przekładałem, aż do mnie dotarło, że chyba nie dam rady jej napisać przed kolejnymi wyborami, tak więc sobie odpuściłem).
Zanim przejdę do meritum, uwaga natury ogólnej: źródła na Facebooka będę wrzucał z mniej więcej dobowym opóźnieniem. Jeżeli J.E. Algorytm nadal będzie się do mnie sadził, to wtedy przetestuję inną metodę (wrzucanie linku do notki na blogspocie, pod którą będą źródła).
Miałem zacząć ten Przegląd od kwestii subwencyjnych, ale w międzyczasie okoliczności przyrody się zmieniły i w części Polski pojawiło się (eufemizując) sporo wody. Hydrologiem nie jestem, więc się nie będę jakoś specjalnie produkował na ten temat. Mogę się natomiast produkować na temat prawicowych szurów, które wychynęły spod kamieni (pod którymi szukały cienia w trakcie nie tak dawnych upałów) i zaczęły tłumaczyć, że hurr durr, lewactwo mówi o globalnym ociepleniu, a tu woda! Niby człowiek wiedział, że tych ludzi nie obchodzi nic więcej poza „mieniem racji”, ale trochę jednak zaskakuje to, jak bardzo ci ludzie udają, że naukowcy wcale a wcale nie przestrzegali przed tym, że możemy mieć problemy z deszczem. Te problemy polegają na tym, że co prawda deszczu spadnie, na ten przykład, w ciągu roku tyle samo, ale zamiast padać „po trochu”, może zacząć padać hurtowo, a wtedy żadna infrastruktura tego może nie wytrzymać. I owszem, tego rodzaju zjawiska są częścią zmian klimatycznych, które zdaniem szurów są lewackim wymysłem. Na uwagę zasługują również narracje, z których wynika, że ich autorzy uznali, że powódź to idealny moment na polityczną naparzankę i wypominanie sobie nawzajem czego „ten drugi” nie zrobił. Gwoli ścisłości, symetrystą nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę, ale są takie sytuacje, w których wypadałoby zamknąć mordę.
Teraz zaś można przejść do tematu, którym, jak się pewnie domyślacie, będzie kwestia PiSowskiej subwencji. Zacznijmy od rzeczy najistotniejszej: to, że PiS robił wały i używał budżetu państwa, jakby to był fundusz wyborczy, było jasne dla każdego, kto ostatnich kilku lat nie przeleżał pod lodem (tak, jak Rafał Woś, o którym będzie za moment). O ile w przypadku wyborów parlamentarnych 2019 było tak, że wtedy PiS walczył o samodzielną większość konstytucyjną i w najmniejszym stopniu nie obawiał się porażki wyborczej, to wybory w 2023 były dla tej partii walką o życie. Po sondażowym tąpnięciu w 2020, które to tąpnięcie PiS sam sobie ściągnął na głowę zaostrzając prawo aborcyjne, słupki sondażowe nie podniosły się już do wysokości gwarantującej samodzielną większość. To zaś w połączeniu z faktem, że PiS jest partią pozbawioną zdolności koalicyjnych sugerowało, że nawet jeżeli PiS wybory wygra, to nic mu z tego nie przyjdzie.
Co prawda realny był scenariusz, w który PiS razem z konfą będzie miał większość parlamentarną, (a to na 99% oznaczałoby koalicję PiS+Konfa), ale sprawa się rypła, bo pomimo tego, że część sondażowni dzielnie pompowała słupki konfy, w pewnym momencie nastąpiło „urealnienie” sondaży i choć konfa weszła do Sejmu, to jednak posłów z tej formacji było zbyt mało, żeby ulepić z tego większość.
Ponieważ PiS był świadomy zagrożenia (o czym świadczyła choćby biegunka narracyjna, w której raz wszystkie siły rzucano na front walki z jedzeniem robaków, żeby zaraz potem rzucić je na front obrony dobrego imienia Karola Wojtyły przed nim samym [a konkretnie, przed jego działaniami]) skala nadużyć była gigantyczna.
I tak na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że PKW będzie miało bardzo prostą drogę do dania PiSowi po łapach. Jednakowoż, jak to powiedział jeden z bohaterów kinematograficznego dzieła pt. „Smoleńsk”: „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. W 2018 PiS zmienił sobie kodeks wyborczy. W telegraficznym skrócie zmiana polegała na wycięciu tylko jednego i aż jednego przecinka. Usunięcie go sprawiło, że agitację na rzecz partii mógł prowadzić absolutnie każdy i nie musiał uzyskiwać pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. To zaś sprawiało, że w kampanię można było wpompować dowolną liczbę pieniędzy i nie ponieść z tego tytułu żadnych konsekwencji. Skoro bowiem agitację można prowadzić bez zgody pełnomocnika wyborczego, to trudno mieć pretensję do partii za to, że ktoś tam, gdzieś tam prowadzi agitację. No prowadzi, to prowadzi, nie interesujcie się tak, bo kociej mordy dostaniecie.
W związku z powyższym do samiutkiego końca nie było wiadomo, jak się potoczy sprawa tej subwencji, bo sama PKW kilkukrotnie przekładała termin, w którym miała podjąć decyzję. Niemniej jednak słowo ciałem się stało. PiSowi co prawda nie utrącono całej subwencji, ale decyzja PKW była bolesna, bo między innymi oznaczała ona to, że rocznie PiS dostanie ponad 10 milionów mniej szekli. Reakcja PiSu była łatwa do przewidzenia i zamyka się ona w słowie „prześladowania”. Wiecie, ten sam PiS, który okiem nie mrugnął, gdy PKW utrącała kawałek subwencji Nowoczesnej (tak, była kiedyś taka partia) i Razemitom za pomyłki w przelewach, nagle się odpalił, gdy jemu zabrano część subwencji za ewidentne wały.
I znowuż, tak na pierwszy rzut oka, sytuacja była ewidentna: doszło do wielomilionowych wałów, za które PiS poniósł konsekwencje (aczkolwiek nie za wszystkie). Wypadałoby w takim momencie powiedzieć „ok, wiemy, że przeginaliśmy, przyjmujemy to z pokorą”. A gdzie tam, to Reżim Uśmiechniętej Polski całkiem niesłusznie odbiera pieniądze partii Jarosława Kaczyńskiego.
Nikogo nie powinno dziwić to, że bronić PiSu zaczął redaktor Woś, który zaczął tłumaczyć, że to jest po prostu niecny plan, który ma na celu zagłodzenie PiSu. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć: no dobra, ale przecież nawet Woś nie może być na tyle odklejony, żeby udawać, że PiS nie zrobił żadnego wału i że cierpi za niewinność. Okazało się, że rzeczywistość jest o wiele bardziej spektakularna, Woś o tym wie, ale nie ma to dla niego znaczenia, bo (nie, to nie żart) TU CHODZI O DEMOKRACJĘ! Rzecz jasna, demokracja jest wtedy, gdy trzeba powiedzieć, że PiSu nie należy karać za jego wały.
Co prawda PiS spróbował ogarnąć sobie finansowy damage control w postaci próśb o wpłaty, ale, choć nie jestem doktorem ekonomii, to wydaje mi się, że takich strat nie da się wyrównać pospolitym ruszeniem. Na partię składają się też politycy i ludzie z pieniędzmi, ale prawda jest taka, że ci ludzie i tak dokładaliby się do kampanii, tak więc nie ma szans na to, żeby PIS wyszedł na zero.
Osobną kwestią jest to, że mam szczerą nadzieję na to, że obecna koalicja załata Kodeks Wyborczy. Już mi nawet nie chodzi o uregulowanie tzw. „działań prekampanijnych”, bo tego raczej ciężko się spodziewać (dlatego, że prowadzą je wszyscy), ale niechże chociaż ten przecinek przywrócą do ustawy, żeby było tak, jak było.
Idźmy dalej. Jeżeli będziecie mieli zły tydzień to pomyślcie sobie o tym, że moglibyście być Ryszardem Czarneckim, który właśnie zaczął się przekonywać o tym, że jak się nie ma kryszy, to złe uczynki mogą zostać ukarane. Chodzi mi, rzecz jasna, o wyłudzanie kasy z UE. Choć naprzeciwko innych wałów Zjednoczonej Prawicy, ten konkretny jest stosunkowo niewielki, bo chodziło, o bagatela, jakieś 200 tysięcy euro, ale jednak jest do dużo pieniędzy.
Sam Czarnecki broni się tak, jak się bronił wcześniej: to asystenci wypełniali dokumenty, ja nie czytaty, nie pisaty. Do momentu, w którym Ziobrokratura trzymała tę (i inne) sprawy w garażu, tego rodzaju tłumaczenie mogło przynosić pożądane efekty (w postaci braku konsekwencji prawnych). Nawiasem mówiąc to jest bardzo dobry moment, żeby wspomnieć o tym, że PiS pod koniec swoich rządów usiłował zabetonować prokuraturę tak, żeby nawet po przegranych wyborach Zjednoczona Prawica mogła nią sterować. Ciekawym, ach ciekawym po co im to było i dlaczego chodziło o próbę uniknięcia odpowiedzialności za swoje działania (o czym będzie jeszcze za moment).
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed napisaniem jakiegoś suchara o kilometrówkach):
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Wróćmy na moment do tłumaczeń Czarneckiego, czyli do argumentum ad asystentum. Zastosujmy w tym momencie ulubiony przez prawicę chłopski rozum: skoro to asystenci oszukiwali UE (rzecz jasna, asystenci zeznali, że kwity wypełniali w oparciu o dane dostarczone im przez Obatela), to czemuż, ach czemuż to właśnie Obatel na tym zarabiał? Po drugie, gdyby to faktycznie asystenci robili te wały, to już dawno by siedzieli, bo chyba nikt nie ma wątpliwości w kwestii tego, że takich płotek nikomu nie opłacałoby się chronić przed odpowiedzialnością karną. Po trzecie, znowuż na moment załóżmy, że wszystkiemu winni asystenci. Jak to możliwe, że europoseł, który musiał się już wcześniej całymi latami rozliczać z UE nie zorientował się, że chyba mu na konto wpływa znacznie więcej pieniędzy, niż powinno i że może jednak warto to wyjaśnić tak na wszelki wypadek?
Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie są to jedyne problemy Czarneckiego, bo ostatnio został zatrzymany w związku innym wałem, który opisać można dwoma słowami: Collegium Humanum. Tym razem chodzi o zarzuty korupcyjne. No nie ma szczęścia Obatel. A to i tak niedopowiedzenie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że PiS się od niego odwróci. I nikogo to nie powinno dziwić. Jeżeli PiS nadal chce trwać przy narracjach „hurr durr, Bodnarowcy prześladują bohaterów”, to nie może bronić ludzi, w których przypadku sprawa jest ewidentna i chodzi o najzwyklejsze w świecie wyłudzenie. Tzn. może inaczej, owszem, mogą, ale jeżeli będą to robić, to nietrudno będzie zbudować narrację, że skoro bronią ich wszystkich tak samo, to znaczy, że te wszystkie „kryształy”, to też zwykli wyłudzacze, drobne cwaniaczki/etc.
Jakiś czas temu głośno zrobiło się o tym, że Donald Tusk podpisał kwit, którego podpisać raczej nie powinien (aka kontrasygnata). Chodzi o podpisanie glejtu, powołującego neosędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN. Po tym, gdy zrobiło się głośno, internety wypełniły się różnymi narracjami na temat przyczyn, dla których doszło do podpisania tegoż kwitu. Racjonalizacje szły już tak daleko, że część komentatorów doszła do wniosku, że to musiał być element jakiegoś dealu z Andrzejem Dudą. Parę dni później Tusk wycofał swoją kontrasygnatę, tak więc chyba jednak nie chodziło o żaden deal tylko o fakap. Po tym, gdy kontrasygnata została wycofana, w internetach doszło do wielkiej wojny prawniczej w temacie tego, czy w ogóle da się wycofać tę kontrasygnatę. W telegraficznym skrócie: nie wiadomo. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Do całej tej sytuacji by nie doszło, gdyby nie to, że Zjednoczona Prawica majstrowała przy trójpodziale władzy. To majstrowanie sprawiło, że teraz mamy bardzo dużo sytuacji, do których dochodzi po raz pierwszy i nie bardzo jest komu sprawdzać, czy te sytuacje są zgodne z prawem, bo zamiast Trybunału Konstytucyjnego mamy podmiot, który realizuje wolę Genialnego Stratega z Żoliborza.
Żeby nie być gołosłownym, to właśnie wyżej wymieniony podmiot ostatnio sobie orzekł, że tak właściwie to komisja ds. Pegasusa działa niezgodnie z Konstytucją. Primo, jestem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka. Secundo, chylę czoła przed bezczelnością prezesa Kaczyńskiego. Tertio, to jest element szerszej strategii. To, co napiszę, nie będzie specjalnie odkrywcze: chodzi po prostu o to, żeby po przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę (czego sobie i wam nie życzę), po prostu skancelować wszystkie prawne konsekwencje, które poniosą członkowie tej partii. Biorąc pod rozwagę bezczelność tej partii, można bezpiecznie założyć, że będzie to oznaczało jakieś gigantyczne zadośćuczynienia (no bo czemuż by nie, prawda?). I jest to coś, o czym należy pamiętać.
Na sam koniec zostawiłem sobie Prezydenta Andrzeja Dudę, który po raz zylionowy postarał się wszystkim udowodnić, że nie bez przyczyny musi się przez cały czas uczyć. A uczyć się powinien tego samego, czego jego partyjni koledzy (tak, wiem, de iure Duda nie jest członkiem partii, ale de facto, owszem jest), czyli tego, kiedy należałoby siedzieć cicho.
Andrzej Duda miał razem z prezydentem Litwy Gitanasem Nausėdą konferencję prasową. Jak bardzo byliście zaskoczeni, gdy się okazało, że w trakcie tej konferencji Duda zarzucił Tuskowi (i praktycznie całej nowej władzy) współpracę z FSB? Chodzi o sprawę Pablo Gonzaleza vel Rubcowa, który był agentem GRU, a w wolnych chwilach hiszpańskim dziennikarzem. Jakiś czas temu został zawinięty przez służby pod zarzutem szpiegostwa. Bardzo niedawno temu okazało się, że Rubcow wziął udział w wymianie więźniów. I ten, wcale nie agent, pojechał sobie na wycieczkę do Moskwy.
Gdyby nie kontekst, zabawne byłyby te wszystkie prawicowe narracje, z których wynikało, że prawica całkiem na serio przejmuje się tym, że w Polsce działają agenci rosyjskich wywiadów i rosyjscy agenci wpływu. Rzecz jasna, prawicowe zainteresowanie nie przeniosło się na ten przykład, na organizacje takie, jak Ordo Iuris, albo CitizenGO, bo jak powszechnie wiadomo, z tymi organizacjami jest absolutnie wszystko w porządku.
No, ale to tylko dygresja, bo tu miało być o prezydencie. Rubcow przed wyjazdem miał wgląd w akta sprawy. Dla prawicy był to dowód na to, że (uwaga, capslock) UŚMIECHNIĘTA POLSKA WSPÓŁPRACUJE Z FSB! Zupełnie pomijany jest w tych narracjach kontekst. A kontekstem tym było to, że prokuratura nie wiedziała o tym, że Rubcow poleci do Moskwy i myślała, że będzie miał proces w Polsce, a przed takowym wgląd w akta wypadałoby takiej osobie zapewnić. Ponadto, prokuratura zapewnia, że w aktach nie było nic na temat technik operacyjnych (co jest chyba oczywiste), a Rubcow miał po prostu wgląd w swoją własną działalność.
Ta sytuacja sprawiła, że Duda był łaskaw (w towarzystwie prezydenta Litwy) powiedzieć, że kiedyś to za PO podpisano umowę o współpracy z FSB i ta współpraca chyba trwa dalej. To, że pierwszą taką umowę podpisano w 2008 roku i prezydent Lech Kaczyński ją ratyfikował, rzecz jasna nie zmieściło się w prezydenckiej narracji. Niemniej jednak istotne jest to, że FSB podpisało takich umów 201 ze służbami różnych krajów.
Nawet gdyby Andrzej Duda w tym momencie nie kłamał i nie rozpowszechniał dezinformacji, to wypadałoby się zastanowić nad tym, czy tego rodzaju konferencja to odpowiednie miejsce do wyrażania swoich wątpliwości w tej kwestii. Wypadałoby się również zastanowić nad tym, że takie słowa nie są zawieszone w próżni i mogą zostać wykorzystane przez wszystkie te środowiska, którym bardzo zależy na tym, żeby wstrzymywać pomoc dla Ukrainy. No bo tak, ta pomoc w głównej mierze przez Polskę przechodzi, a skoro Polska współpracuje z Putinem, to czy naprawdę powinniśmy się wszyscy w to angażować, niechże sobie tamta część Europy sama ureguluje swoje sprawy, nam nic do tego. Ja rozumiem, że to jest dopiero jego druga kadencja i może jeszcze wszystkiego nie ogarnął, ale czułbym się znacznie bezpieczniej, gdyby Prezydent RP nie opowiadał tego rodzaju bredni na użytek bieżących narracji swojej najukochańszej partii.
Źródła:
https://wydarzenia.interia.pl/felietony/wos/news-zaglodzic-pis-ugotowac-demokracje,nId,7758039
https://oko.press/ryszard-czarnecki-z-zarzutami-collegium-humanum-uzbekistan
https://oko.press/prof-piotrowski-cofniecie-kontrasygnaty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz