piątek, 13 października 2023

Chrońmy dzieci

Poniższy tekst zacznę niestandardowo, albowiem od eksperymentu myślowego.


Wyobraźmy sobie sytuacje, w której mniej więcej 60-letni mężczyzna zaczyna publicznie opowiadać o tym, że jego zdaniem 11-letnia dziewczynka może być już gotowa na bycie matką i że może się w niej „obudzić instynkt macierzyński”. Można bezpiecznie założyć, że opinia na temat takiego osobnika byłaby raczej jednoznaczna, prawda? 

A teraz sobie wyobraźmy, że ta wypowiedź nie padła w próżni, ale w kontekście konkretnej sytuacji: 11-letnia dziewczynka zaszła w ciążę w efekcie g****u (gwiazdki sponsorowane są przez algorytmy Pana Marka, które dają po łapach każdemu, kto używa pewnych słów i robią to niezależnie od kontekstu, w którym słowa owe padły), dokonanego na niej przez dwóch kuzynów. W tym przypadku reakcje byłyby w większości zbliżone (aczkolwiek wyłamaliby się tutaj pewnie najbardziej zatwardziali zygotarianie, co nikogo nie powinno dziwić).

Czemu miał służyć ten eksperyment myślowy? Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na krótką dygresję. Jednym z powodów, dla którego zacząłem się bawić w blogowanie, była moja chęć doprowadzenia do tego, żeby politycy (politycy są tu akurat jedynie przykładem, ale niestety, dość dobrym) ponosili odpowiedzialność za słowa, które wypowiadają. Rzecz jasna, nie chodziło mi o to, że po tym, jak ja sobie napiszę notkę albo zrobię mema, ktoś zostanie zdeplatformowany (bo to nawet te 10 lat temu był nierealny scenariusz), ale choćby o symboliczne konsekwencje (wycofanie się ze swych słów, przeprosiny albo coś w tym rodzaju [tak wiem, teraz to jest równie nierealny scenariusz, jak wcześniej wspomniane „deplatformowanie”]).

Zakładam, że część z was (szczególnie tych, którzy interesują się polityką już od dłuższego czasu) wie, do czego zmierzam. Ten „eksperyment myślowy”, od którego zacząłem notkę, wcale nie jest eksperymentem myślowym. Słowa o możliwym „obudzeniu się instynktu macierzyńskiego” u 11-letniej ofiary g****u padły w czerwcu 2014 roku, a ich autorem był Czesław Hoc. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że pan Czesław jest 1-ką  na liście PiSu w 40 okręgu wyborczym. 

Ktoś może w tym momencie powiedzieć „no ale Pikniku, to było dawno temu, a co jeżeli pan Czesław zmienił przez te wszystkie lata zdanie?” (tak, wiem, nikt by czegoś takiego nie napisał, ale taki, a nie inny miałem zamysł na rozpoczęcie akapitu). Takiej osobie będę mógł odpowiedzieć „no nie wydaje mie się”. Tak się bowiem złożyło, że co jakiś czas przypominałem wypowiedź pana Czesława i za którymś razem (konkretnie zaś w kwietniu 2016 roku) kałszkwał zrobił się tak duży, że pan Czesław był łaskaw popełnić oświadczenie na ten temat.  W tym miejscu pora na kolejną dygresję. Ja tak trochę po łebkach to oświadczenie pamiętałem i wewnętrznie sobie zacząłem złorzeczyć za to, że go nie zarchiwizowałem, bo byłem (nie)święcie przekonany o tym, że wyżej wymieniony propagator macierzyństwa dokonał „zniknięcia” już dawno temu. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że oświadczenie nadal wisi na jego koncie na FB (na wypadek „zniknięcia” zrobiłem sobie screeny).

No dobrze, ale co tak właściwie w tym oświadczeniu było? Samo gęste. Obstawiam, że gdyby ktoś opublikował coś takiego dzisiaj, to algorytmy Pana Marka ścięłyby mu zasięgi tak bardzo, że wpisu nie zobaczyłby nikt, z nim samym włącznie (tym samym, cytaty będą „ostrożne”, będzie streszczenie). Rzecz jasna, pan Czesław z niczego się nie wycofał.


Po pierwsze. O ile wcześniej opowiadał o tym potencjalnym „obudzeniu się instynktu macierzyńskiego”, to w oświadczeniu już po prostu nazywa ją „młodą (acz przypadkową) matką” (nie wiem, jak bardzo złym człowiekiem trzeba być, żeby w kontekście tej całej sprawy użyć określenia „przypadkową”).

Po drugie, pan Czesław zaczął tłumaczyć, że praktycznie nie jest możliwe, żeby „w naszej szerokości geograficznej” tak młoda osoba zaszła w ciążę i że jest to „superrzadkie zjawisko”. Ja się przez jakiś czas zastanawiałem nad tym, po co on w ogóle o tym wspomniał, a potem sobie przypomniałem, że to jest po prostu ulubiona dla jego środowiska technika manipulacyjna. W praktyce polega ona na tym, że (przeważnie przy okazji dyskusji nad jakimś zamordystycznym pomysłem) gdy oponenci zadają pytania o to „no dobrze, ale co w sytuacji, w której dojdzie do takie, a nie innego zdarzenia”, wjeżdża narracja „to jest bardzo mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, więc w ogóle nie powinniśmy na ten temat dyskutować”. Zjawiskowe jest to, że Hoc nie ogarnął, że do tego konkretnego przypadku ta technika raczej nie pasuje.

Po trzecie. Hoc użył whataboutismu. Otóż, miał on pretensję do ludzi, którzy byli oburzeniu jego wypowiedzią. Pretensje o to, że jak to jest, że oni się obrażają na niego samego, a nikogo nie obchodzi to, że „gdzie indziej” do donaszania ciąż zmuszane są jeszcze młodsze osoby. Mam niejasne przeczucie, że gdyby to oświadczenie było „mówione”, to Hoc po wygłoszeniu tego konkretnego kawałka spodziewałby się sowitych oklasków.


Po czwarte, Hoc usiłował argumentować, że skoro doszło do tej ciąży, to znaczy, że donoszenie jej nie stanowi żadnego zagrożenia (nie jest to wyrażone wprost, ale właśnie o to Hocowi chodziło, gdy zaczynał swoją quasi-medyczną tyradę). Niespecjalnie znam się na medycynie, ale w mojej skromnej opinii to jest jakaś gargantuiczna bzdura. No, ale z drugiej strony, Hoc i jego środowiska żyją w świecie idealnym, w którym ciąża nie niesie ze sobą absolutnie żadnych zagrożeń. Było jeszcze sporo na temat (nieistniejącego) zespołu poa*****nego, straszenie potencjalnymi negatywnymi skutkami medycznymi terminacji (ale pamiętajmy o tym, że sama ciąża zagrożeń żadnych ze sobą nie niesie!) i tak dalej, i tak dalej.

W pewnym momencie Hoc zabrnął tak daleko, że zaczął tłumaczyć, że przecież była alternatywa (dla terminacji, do której na całe szczęście doszło) i że można było zrobić tak, że ta „młoda przypadkowa” matka mogła mieć, na ten przykład, indywidualny tok nauczania. Gdy czytałem to oświadczenie „na świeżo”, nie dotarła do mnie skala odklejenia tego człowieka (to „odklejenie” jest naprawdę najlżejszym określeniem).


Przyznam szczerze, że zawiesiłem się na dość długi czas w tym momencie. Bo to, co mam do napisanie w dalszej części to jest, jakby to powiedział pewien Znany Prezes, cokolwiek „porażające” i potrzebowałem chwili, żeby to jakoś przelać na litery. Otóż, moi drodzy, Czesław Hoc był (i zapewne nadal jest) zdania, że 11-letnie dziecko było gotowe do wychowywania własnego dziecka (dlatego z takim zapamiętaniem używał określenia „matka” i dlatego opowiadał o tym instynkcie macierzyńskim).

Ta moja „zwiecha” wzięła się też stąd, że usiłowałem jakoś swoim lewackim rozumem ogarnąć, skąd u dojrzałego człowieka mogła się wziąć taka durna myśl. A potem mnie olśniło. To jest polski konserwatyzm (ten z gatunku „kiedyś to było”) w stanie czystym. Kto się w myśl tego ich „prawa naturalnego” zajmuje dziećmi? No przecież, że nie mężczyzna. Dziećmi (tak samo, jak całym domem/etc.) zajmują się kobiety, bo przecież tak to ma wyglądać w myśl „tradycyjnego podziału ról” (którego polscy konserwatyści z uporem godnym lepszej sprawy bronią). Na samym końcu takiego rozumowania jest wiekopomna myśl, że kobieta jest gotowa do wychowywania dzieci przez sam fakt bycia kobietą. Tutaj zaś Czeław Hoc dodał sobie dwa do dwóch i wykoncypował, że skoro mamy do czynienia z ciążą, to znaczy, że ciężarna jest również gotowa na macierzyństwo (a co za tym idzie, jest gotowa do wychowywania dziecka).

Ja się staram nie formułować jednoznacznych i ostrych osądów (czasem mi się to zdarza, ale się staram), niemniej jednak w tym wypadku zrobię wyjątek (starałem się!). Moim skromnym zdaniem żadna, ale to żadna osoba, która kiedykolwiek brała aktywny udział w procesie wychowawczym nigdy, ale to przenigdy nie wpadłaby na tak idiotyczny pomysł, jak ten, który został zwerbalizowany przez Czesława Hoca. To, że on tam napisał, że „może” do tego dojdzie, to nie ma znaczenia. Bo prawdopodobieństwo tego, że 11-letnie dziecko może w jakiś magiczny sposób być gotowe do rodzicielstwa jest równe -1 (tak, zdaję sobie sprawę z tego co napisałem). Znamienne jest to, że żadna z „dzieciatych” partyjnych koleżanek (o kolegach nie wspominam, bo oni pojęcie na temat wychowywania dzieci i ich rozwoju mają takie, jak ja na temat pisma węzełkowego) nie zareagowała (ani w 2014, ani w 2016) na mądrości Czesława Hoca.


Uwaga! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!


https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ktoś może powiedzieć, „no ale zaraz, czy PiS to przypadkiem nie jest ta partia, która tak dużo miejsca poświęca opowiadaniu o tym, że dzieci trzeba chronić?” A ja wtedy odpowiem: ależ oczywiście, że o jest ta partia. Tyle że z tej ich postulowanej „ochrony dzieci” absolutnie nic nie wynika. Prawda jest bowiem taka, że dla tych ludzi „dziecko” to taki bardzo wygodny konstrukt, którego można używać gdy jest to potrzebne do krytykowania oponentów, a potem można o tym konstrukcie zapomnieć.

Gdy zachodzi taka potrzeba i trzeba wskazać suwerenowi wyimaginowane zagrożenie, można wyjść przed kamery i rzucić tonem nieznoszącym sprzeciwu „wara od naszych dzieci”, równolegle zupełnie ignorując całkiem realne zagrożenie, jakie dla dzieciaków stanowią pracownicy pewnego korpo, które ma bardzo długą historię tuszowania pewnych bardzo konkretnych przestępstw.


Ale to jeszcze nic. Mamy w Polsce trochę organizacji pozarządowych, które chcą edukować dzieciaki tak, żeby były one świadome zagrożeń (a zagrożeń jest teraz od cholery z czego spora część czyha na dzieciaki w ich własnych telefonach). Co robi partia chcąca „chronić dzieci”? Wyzywa tych ludzi od zbo****ców i prowadzi przeciwko nim krucjatę tłumacząc suwerenowi, że (a jakże) robi to w trosce o dobro dzieci.

Na tym się jednakowoż sprawa „ochrony dzieci” nie kończy. Doskonale pamiętam, co się działo po tym, jak Sekielscy wrzucili na YT film „Tylko nie mów nikomu”. Jak się wtedy zachował cały (sterowany przez PiS) „prawy sektor” internetowy? Ano „zachował się jak trzeba”, tzn milczał, aż do momentu, w którym pojawiły się wytyczne odnośnie tego „jak reagować”.

Potem zaś (gdy już ustalono jak reagować na coś na co zareagować potrafił każdy człowiek mający choć odrobinę przyzwoitości) żeby zatrzeć złe wrażenie i pokazać, że „coś się robi” obiecano, że powstanie komisja, która będzie miała wyjaśnić to i owo. Komisję celowo „wymyślono” tak, żeby nie była w stanie w żaden sposób skłonić Kościoła do współpracy. Komisja sobie może wnioskować o coś, a Kościół może sobie te wnioski do niszczarki wrzucić. To była jedna z bardzo wielu sytuacji, w których PiS mógł postąpić przyzwoicie, ale tego nie zrobił, bo ktoś tam w partii sobie wymyślił, że to nieopłacalne. Mogli stanąć po stronie ofiar, a stanęli po stronie oprawców.

Teraz zaś mamy do czynienia z kolejną akcją, którą (o ironio) nazwano „Chrońmy dzieci”. O co w tym chodzi? Otóż wyobraźmy sobie, że ktoś jest rodzicem i chciałby żeby jego dziecko uczęszczało na zajęcia dodatkowe, na których dziecko będzie edukowane w zakresie zagrożeń. Brzmi to całkiem sensownie i odpowiedzialnie, prawda? Otóż, zdaniem Zjednoczonej Prawicy wcale tak nie brzmi. Mało tego, te zajęcia stanowią (a jakże) zagrożenie dla dzieci. Reasumując, zagrożenie dla dzieci stanowią zajęcia, na których dzieci miałyby się uczyć jak rozpoznawać zagrożenia i jak na nie reagować. Że co? Że to nie ma sensu? To nie ma znaczenia, bo jeżeli chodzi o Zjednoczona Prawicę, to  żadne krzyki i płacze ich nie przekonają, że białe jest białe, a czarne czarne!

Gdyby nie kontekst, dość zabawne byłoby to, że pomysłodawcy akcji „Chrońmy dzieci” opowiadają o tym, że dzięki ich (genialnemu, mającemu na celu ochronę dzieci) pomysłowi, rodzice będą mieli większą kontrolę nad tym, jakie zajęcia są przeprowadzane w szkole. Ktoś może powiedzieć „ale o co w tym chodzi, przecież te zajęcia są dobrowolne i nikt nikogo nie zmusza do udziału w nich (bo przecież dzieciaki nie są takie zajęcia zapisywane automatycznie tak jak na religię [tak, to się nadal dzieje w wielu szkołach]) Dla Zjednoczonej Prawicy nie ma to znaczenia. Zjednoczona Prawica dużo mówiła o tym, że rodzic powinien mieć prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnym sumieniem. Potem zaś (co było najmniejszym zaskoczeniem świata) okazało się, że rodzic ma prawo do wychowywania dzieci zgodnie z sumieniem Przemysława Czarnka.

Ponieważ się rozpisałem, będę zmierzał ku wnioskom końcowym. Stopień zdegenerowania i zakłamania obecnych władz jest (znowu pozwolę sobie zacytować klasyka) porażający. Z jednej strony mordy mają pełne frazesów o tym, jak to oni chcą dbać o bezpieczeństwo dzieci. Z drugiej zaś strony robią wszystko, żeby dzieciaki miały jak najmniejszą wiedzę o zagrożeniach.  Z jednej strony wszędzie dookoła widzą zbo***ców i dew***ów, a z drugiej strony, słowem się nie zająknęli wtedy, gdy ich partyjny kolega opowiadał o instynkcie macierzyńskim u 11-letniej dziewczynki. Władza ta z jednej strony straszy Polaków wyimaginowanymi zagrożeniami, a z drugiej robi wszystko, żeby dzieci były coraz bardziej bezbronne wobec realnych zagrożeń.


Na sam koniec pozwolę sobie powrócić do tytułu niniejszej notki wystosować pewien apel: Chrońmy dzieci przed polską prawicą.



Źródła:

https://szczecin.wyborcza.pl/szczecin/7,34939,16139162,posel-hoc-dla-zgwalconej-dziewczynki-aborcja-to-kolejna-trauma.html


Oświadczenie Czesława Hoca:

https://www.facebook.com/czeslawhocprywatne/posts/pfbid02nT23eQcharp2GNKLV2xKG2FDmCxemK9JFPH99xPueboc5SJeoYZwB5A25CGeqEdfl

https://tvn24.pl/polska/tylko-nie-mow-nikomu-terlecki-w-sms-ach-zakazal-komentowania-filmu-ra937686-2303467


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz