Wielokrotnie zdarzało mi się zastanawiać nad tym, czy pisać ten, czy inny tekst. W tym konkretnym przypadku przyczyny, dla których się zastanawiałem były (i są) raczej oczywiste: czy aby na pewno odpowiednim „kontekstem” do wymądrzania się jest to, że w sąsiednim kraju ludności cywilnej lecą na głowy bomby? Moment przełomowy nastąpił w trakcie prasówki, kiedy to przeczytałem artykuł o tym, że F-35 latają nad Polską i że to jest wyraźny sygnał dla Putina, bo te samoloty mogą zadać „ostateczny cios Rosji”. Wtedy też doszedłem do wniosku, że czegokolwiek bym nie napisał – na pewno nie będzie to głupsze od tego zdania. Poza tym, miałem przeczucie graniczące z pewnością, że w pewnym momencie rząd Prawa i Sprawiedliwości spróbuje politycznie zmonetyzować rosyjską agresję. W momencie, w którym piszę sobie ten tekst, takie próby już zostały podjęte (póki co klawiaturami Pereiry, Szydło/Rybickiego, ale już wcześniej produkowały się w tym temacie pomniejsze opiniomaty partii rządzącej). Tak więc wiecie: co prawda Ukraińcom bomby lecą na głowy, ale słupki sondażowe są najważniejsze.
Od razu zaznaczam, że będzie to ściana tekstu wielowątkowa i że (niestety) będzie tu sporo o polskiej polityce. Poza tym, jeżeli ktoś się tu spodziewa jakichś geopolitycznych analiz, to takowych tu nie uświadczy (albowiem nie siedzę w skórzanej kurtce przed komputerem [jeżeli ktoś nie załapał tej aluzji, to ja takiej osobie naprawdę szczerze zazdroszczę, bo też bym chciał móc jej nie załapać]). Ponadto nie będę się tu jakoś specjalnie rozpisywał nad samym konfliktem zbrojnym, w jego wojskowym wymiarze, bo się nie znam na wojskowości. Co prawda, wypowiadające się w różnych mediach (i w „soszjalach”) osoby nie znają się na niej jeszcze bardziej ode mnie, ale to akurat nie jest dobry powód do tego, żeby robić z siebie polskiego publicystę. O samym konflikcie (w wymiarze wojskowym) będzie więc stosunkowo niewiele.
Skoro wstęp mamy za sobą, można przejść do meritum. Jak wspomniałem przed momentem, na wojskowości się nie znam. Niemniej jednak nie trzeba znać na pamięć Clausewitza, żeby stwierdzić, że Władimirowi Władimirowiczowi chyba coś nie poszło. Nie mam pojęcia o tym, jakie były jego rzeczywiste cele, ale jeżeli po paru dniach inwazji zaczyna grozić wszystkim reenactingiem Metro 2033 (względnie Fallouta), to można bezpiecznie założyć, że te cele raczej nie zostały zrealizowane. Z informacji, które wywiad amerykański udostępnił mediom wynikało, że Putin chciał szybko zdobyć Kijów i zmontować tam jakiś marionetkowy rząd. I choć nie ma powodu, żeby nie wierzyć w te informacje (bo inne, dotyczące inwazji/etc. im się, niestety, potwierdziły), to muszę przyznać, że z punktu widzenia przygłupa z blogiem brzmiało to jak scenariusz political fiction. Bo ok, Putin mógł sobie domniemywać, że da radę szybko przełamać opór Ukraińców (w źródłach wrzucę link do wieloćwitowej analizy na temat tego, czemu Putin mógł sobie tak myśleć. Autora nie znam, ale to, co tam napisał brzmiało dość przekonująco). Gdyby to się udało i gdyby udało się tam znaleźć jakiegoś Quislinga (albo przywieźć Janukowycza na czołgach [na jedno wychodzi w sumie]), to śmiem twierdzić, że taki marionetkowy przywódca mógłby mieć bardzo krótki okres przydatności do bycia przywódcą. Ukraińcy udowodnili już (w ostatnich latach dwukrotnie), że nie jest im po drodze z politykami-marionetkami rosyjskimi. Warto w tym miejscu zauważyć, że w obu przypadkach („Pomarańczowa Rewolucja” i Majdan) kontekst był zupełnie inny, niż teraz. Ujmując rzecz innymi słowy, biorąc pod rozwagę wcześniejsze działania Ukraińców, raczej trudno byłoby od nich oczekiwać tego, że w przypadku, w którym nowe władze zostałyby im przywiezione na czołgach, Ukraińcy po prostu by się z tym pogodzili i przeszli nad tym do porządku dziennego.
Niezależnie od tego, jaki był „master plan” Putina, gołym okiem widać, że (eufemizując) nie wszystko poszło tak, jak to sobie założyli rosyjscy planiści. Ukraińcy stawili (i nadal stawiają) zaciekły opór, są dość dobrze wyposażeni (a wyposażenie cały czas do nich dociera). Ukraińcy zdominowali tę wojnę w wymiarze informacyjnym, zaś ich narracje są praktycznie wszędzie. Rosyjskie próbują się gdzieś przebijać, ale kończy się to przeważnie „spalaniem” kolejnych „niezależnych kont”, agentów wpływu i innych pożytecznych idiotów Kremla (szerzej będzie o tym w dalszej części tekstu). Jeżeli chodzi o tych ostatnich, to ujmujące było to, jak pewien znany komentator sportowy oznajmił, że on nie rozumie, jak to możliwe, że „Pan Janusz” robi to, co robi. Obstawiam, że ostatnich 20 kilka lat Znany Komentator przeleżał pod lodem i po prostu nie wie, kim jest „Pan Janusz”. Tylko i wyłącznie w ten sposób można wytłumaczyć jego „zdziwienie”. Nawiasem mówiąc, nikogo nie powinno dziwić to, że ów komentator nieco wcześniej zaprosił Pana Janusza do swojego programu internetowego (wcale a wcale nie chodziło o zasięgi, chodziło o merytoryczną dyskusję, z której Pan Janusz słynie).
Wróćmy do meritum. Jeżeli zamysłem Putina miała być okupacja Ukrainy, to nawet w przypadku, w którym zrealizowałby się „najlepszy” (dla Putina, rzecz jasna) scenariusz, w którym Ukraińcy witają Rosjan kwiatami (ofiar zaś jest niewiele, bo ograniczają się do paru nadgorliwych żołnierzy, którzy nie chcieli witać Rosjan/etc.), zaanektowanie Ukrainy oznaczałoby spory opór wśród ludności cywilnej (z tym oporem się Putin liczył, bo według doniesień z Ukrainy część rosyjskich żołnierzy była wyposażona w sprzęt do tłumienia zamieszek). Tyle, że zamiast tego „najlepszego” scenariusza zrealizował się inny, w którym Rosjanie zaczęli atakować ludność cywilną. To nie są jakieś pojedyncze przypadki (no wiecie, jakiś nawciągany żołnierz, który odreagowuje niepowodzenia swojej armii/etc.), te ataki są przeprowadzane na skalę masową. Jeżeli więc Ukraińcy do tej pory nie pałali specjalną miłością do Rosjan, to nietrudno zgadnąć jakimi uczuciami darzą ich teraz. Jakakolwiek okupacja jest praktycznie nierealna, bo wymagałaby olbrzymiej liczby ludzi „z zewnątrz” (+ gigantycznych nakładów finansowych). Ktoś może powiedzieć „no ale czemu zaraz z zewnątrz ci ludzie, przecież w Ukrainie mieszka trochę Rosjan”. To, że oni tam mieszkają miało znaczenie wcześniej. Teraz nie ma praktycznie żadnego. Tak się bowiem składa, że Rosjanie, mordując ludność cywilną, nie sprawdzają paszportów, a bombardując miasta nie sprawdzają wcześniej, kto mieszka w danej dzielnicy. Biorąc powyższe pod rozwagę nietrudno dojść do wniosku, że raczej mało chętnych by się zgłosiło do współpracy z okupantem. To jest stosunkowo oczywista oczywistość, a jednak car Rosji w rozmowie z Macronem opowiadał o tym, że on chce cała Ukrainę podbić i uczynić ją państwem „neutralnym” (o tej „neutralności” będzie jeszcze później). Pozwolę sobie w tym miejscu na dygresję: cieszy mnie to, że jestem nikim ważnym i że nie muszę się zastanawiać nad tym „co autor miał na myśli” (tzn. po co Putinowi cała ta inwazja była). Tzn. może inaczej: mogę się nad tym zastanawiać (i się zastanawiam), ale od mojego zastanawiania się nic nie zależy. Od zastanawiania się wojskowych i polityków zaś zależy bardzo wiele.
Tak swoją drogą, od początku inwazji przeczytałem już chyba zylion analiz, których autorzy tłumaczyli, dlaczego Putin tak właściwie poszedł na wojnę i po przeczytaniu tychże jestem głupszy, niż przed ich przeczytaniem, bo jedyne w czym się te wszystkie analizy zgadzają to to, że doszło do agresji. Dokładnie tak samo rzecz się ma w przypadku analiz tego, jaki efekt będą miały sankcje. Tutaj też mamy szerokie spektrum. Począwszy od tego, że „sankcje nie mają znaczenia”, poprzez „może i sankcje mają znaczenie, ale wzmocnią Chiny”, aż do „sankcje zbankrutują Rosję”. Podobnież bywa z analizami tego, czemu Putinowi nie wyszedł blitzkrieg. Z jednej strony tłumaczenia, że „no pewnie źle to zaplanował”, a z drugiej „pewnie na samym początku wysłał najgorsze jednostki”. Aczkolwiek w tym konkretnym przypadku łatwo się zorientować, że zwolennicy tego drugiego wytłumaczenia raczej nie mają kontaktu z bazą, bo to jest po prostu mitologizowanie Putina, połączone z niemożnością pogodzenia się z tym, że po prostu mógł sobie coś (eufemizując) „źle zaplanować”. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeżeli ktoś chce sobie przeczytać jakieś (moim zdaniem) sensowne litery na temat tego, co się dzieje (w wymiarze wojskowym) w Ukrainie, to niech sobie wynora teksty Witka Głowackiego na OKO.press (w źródłach wrzucam link do jednego z tekstów).
Przyznam, że zastanawiam się nad tym, w jaki sposób „dumano” w trakcie planowania inwazji nad tym, co będzie się działo na granicy Ukrainy z Polską i w samej Polsce. Chodzi mi, rzecz jasna, o kwestię uchodźców. Mogło być bowiem tak, że Putin sobie zaplanował armagedon na naszej wschodniej granicy. Skąd ten pomysł? Ano stąd, że parę miesięcy wcześniej na granicy Polski z Białorusią pojawiła się niewielka liczba uchodźców i migrantów. Ponieważ temat uchodźców to dla rządu Zjednoczonej Prawicy „polityczne złoto”, usiłowano to rozegrać tak, jak w 2015. Odpalano więc całe mnóstwo mniej lub bardziej durnych narracji (nawet notkę na ten temat popełniłem, w Źródłach będzie zalinkowana). Cała operacja rządowa zakończyła się „średnim” sukcesem, albowiem ani im od tego nie zmalały słupki, ani nie urosły (gwoli ścisłości, nie skupiamy się tu na etycznej ocenie tego, co robił rząd, bo ta jest jednoznaczna, skupiamy się jedynie na wymiarze „politycznym”). Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że rządowi propagandyści już po tym, jak Putin zaatakował Ukrainę zaczęli tłumaczyć, że no ten rząd to miał rację, że ten płot chciał na granicy budować, bo dzięki temu nasz kraj jest bezpieczniejszy. Pozwolę sobie tego nie skomentować i wrócić do meritum. Otóż, cała ta histeria, którą rząd usiłował rozkręcić, mogła być uwzględniona w planach Putina. Jeżeli bowiem polski rząd zachował się w ten sposób, gdy na granicy pojawiło się kilka tysięcy uchodźców, to co się stanie, gdy na granicy pojawi się ich milion?
To jest, co prawda, moje gdybanie, ale wydaje mi się, że ma ono zakotwiczenie w rzeczywistości, albowiem zaraz po tym, jak do polskich granic zaczęli docierać uchodźcy, pewne konta bardzo zaczęły sprawdzać, jak dużo razy można do jednego zdania wrzucić słowa takie jak „Bandera”, „Wołyń”, „UPA” (etc.) zanim zdanie stanie się nieczytelne. Innymi słowy, do soszjali wjechały antyukraińskie narracje w ilościach hurtowych. Ta konkretna akcja dezinformacyjna okazała się być tak dobrze zaplanowana, jak inwazja. Zazwyczaj rozsiewanie rosyjskiego dezinfo wygląda tak, że najpierw jakieś tematy wrzucają jakieś randomowe konta, a potem, momentalnie podchwytują to wszelkiej maści „myślący samodzielnie” prawicowi influencerzy (których nie obchodzi to, że czerpią „wiedzę” z kont, których użytkownicy mają ewidentne problemy z polszczyzną). Efekt końcowy jest taki, że przeciętny odbiorca nie widzi tych randomowych (o nich też będzie w dalszej części tekstu) kont, bo informacje docierają do niego (głównie) za sprawą mainstreamowych mediów, które w ramach pogoni za zasięgami wrzucają wypowiedzi skrajnie prawicowych influencerów z komentarzem w rodzaju: „szokująca wypowiedź”, albo coś w ten deseń. Tym razem było inaczej. Tak się bowiem złożyło, że przed inwazją „myślący samodzielnie” prawicowi patoinfluencerzy tłumaczyli wszystkim dookoła, że nie będzie żadnej inwazji, że Putinowi wcale nie chodzi o atakowanie Ukrainy/etc. Potem zaś Putin dokonał inwazji i spora część prawicowych patoinfluencerów miała chwilowe (niestety, tylko chwilowe) problemy z wiarygodnością, tak więc albo przepraszali „no elo, w sumie to ja mówiłem, że tej inwazji nie będzie, a jednak jest, no kto by pomyślał”, albo siedzieli cicho. To ich milczenie okazało się katastrofalne w skutkach dla rosyjskiego dezinfo (w Polsce), bo wrzutki pojawiające się na randomowych kontach nie rezonowały po bańkach (czy tam „echo chambers”), bo prawie nikt nie robił im zasięgów. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeszcze przed inwazja, niektóre konta „wirusologów” zaczęły wychwalać Rosję i tłumaczyć, że bycie w rosyjskiej strefie wpływów, to akurat dobra rzecz (Ćwiterianin Gromota wrzucał screeny z tymi bredniami już 21-02-2022).
Na pewno spotkaliście się z żartami o tym, że ostatnio olbrzymia liczba ekspertów wirusologii przekwalifikowała się na wojskowość. To właśnie był efekt tego, że konta, które zajmowały się „czym innym” (tzn. specjalizowały się w innej „gałęzi” dezinformacji) nagle przerzuciły się na tematy powiązane z wojskowością i inwazją na Ukrainę. Z przyczyn oczywistych, nie poprawiło to skuteczności rosyjskiego dezinfo. Uchodźcy byli wpuszczani do Polski (to pewnie było niemiłe zaskoczenie dla Rosjan, którzy zapewne liczyli na powtórkę z tego, co działo się na granicy polsko-białoruskiej), a suweren nie kwapił się do hejtowania ich. Nie wiem jak przebiegał proces decyzyjny u ludzi, którzy zarządzają dezinfo w polskich soszjalach, ale można bezpiecznie założyć, że ten ktoś (albo ktosiowie) nie potrafią odpuścić. Skąd to wiadomo? Ano stąd, że od pewnego momentu wrzutki przygotowywane są bardzo, ale to bardzo niechlujnie. Pozwolę sobie na dwa cytaty (jeden odnosi się do uchodźców, drugi zaś do działań wojsk ukraińskich). 4 marca na koncie jednej z ćwiternautek pojawiła się łamiąca wiadomość (którą zescreenował i wrzucił na TL jeden z ćwiternautów): „Info od koleżanki z Łańcuta. Kobity wystraszone pokupiły wódki fajek i kiełbasy, bo chodzą po domach przybysze zaopatrzeni w noże i żądają kasy na jedzenie i alkohol. Nie wiem co za przybysze, i proszę mi nie insynuować, że jestem onuca. Mata info z pierwszej ręki”. Przyznam szczerze, że mnie ten wpis rozbawił. Tzn. rozbawiło mnie to, że ktoś, kto to sobie zaplanował, miał na tyle dużo wiedzy z zakresu mieszania ludziom w głowach, że potrafił (w swojej opinii) zadbać o to, żeby się „zabezpieczyć” przed byciem posądzonym o powielanie rosyjskiego dezinfo („proszę mi nie insynuować, że jestem onuca”), ale jednocześnie nie zadbał o to, żeby napisać ćwit po polsku („pokupiły”).
Idźmy dalej. Na innym koncie (założonym w 2015) pojawił się taki wpis (proszę odstawić płyny): „Jak mówią mieszkańcy Mariupola, strona ukraińska otwiera ogień do obywateli, którzy próbują opuścić miasto. Niektórzy muszą zapłacić pieniądze, aby przejść do korytarzy gumowych.”. Jeżeli nie wiecie, o co chodzi z tymi gumowymi korytarzami, to pozwólcie, że zacytuję osobę, która ten okaz znalazła: „gdybyście się zastanawiali skąd się wzięły "korytarze gumowe": "гум коридор" od "Гуманитарный коридор" czyli "korytarz humanitarny". Strasznie niechlujni ci Rosjanie.”. Tego rodzaju wpisów w soszjalach namierzono już mnóstwo. Tropieniem tych kont zajmują się internauci zwykli. Osoba publikująca pod nickiem Gromota poszła o krok dalej, bo zajęła się np. tropieniem tego, na jakie konta mailowe pozakładano konta na instagramie, szczujące na Ukraińców. Czy bardzo się zdziwicie, jak się dowiecie, że maile były na domenach .ru? To jest, nawiasem mówiąc, kolejny przykład niechlujności Rosjan, bo przecież konta mailowe można sobie założyć w dowolnej domenie. Wiemy więc, kto się zajmuje tropieniem tzw. „onuc”. Wiemy również, kto się tym nie zajmuje, choć powinien. Kto to taki? Nikt inny, jak polskie służby. Wzmożona aktywność kont (i influencerów) zajmujących się dezinfo sprawia, że służby (gdyby im się tylko chciało) dałyby radę upolować sporo kont (ba, pewnie nawet udałoby się wykryć kilka siatek kont, które zajmują się wiadomą działalnością). Wykrywanie i neutralizacja dezinfo było, jest i będzie kwestią bezpieczeństwa.
Czemu więc polskie służby się tym nie zajmują? Pozwólcie, że podzielę się z wami swoją roboczą teorią. Otóż, mam niejasne przeczucie, graniczące z pewnością, że nasze służby doskonale zdają sobie sprawę ze skali problemu i właśnie dlatego nic nie robią. Dla nikogo nie jest tajemnicą to, że PiS w 2015 sprofesjonalizował podejście do soszjali. Wcześniej kampanie wyglądały tak, że partie zaklejały wszystkie słupy, płoty/etc. swoim outdoorem. „Siła Robocza” brała się stąd, że koordynatorzy zbierali chętnych do pomocy, którzy za uścisk dłoni przewodniczącego (i za jakieś niejasne obietnice) gotowi byli bawić się w coś, co można nazwać wojnami plakatowymi (z tego też powodu plakaty na tablicach potrafiły się zmieniać zylion razy w ciągu jednej nocy). Potem zaczęło to wyglądać inaczej: chętni zaczeli spamować soszjale i głosić chwalę Jedynie Słusznej Partii. Ten cały e-legion był o tyle wygodny, że nawet nie trzeba było nikomu dłoni ściskać. Wystarczyło zorganizowanie jakichś zamkniętych grup w celu rozsyłania przekazów dnia (dzisiaj kłócimy się o to, a jak ktoś skrytykuje naszego polityka, to my wtedy odpisujemy, że ten inny polityk, to). Jeżeli zastanawialiście się kiedyś nad tym, skąd się biorą dyskusje, w trakcie których jedna strona praktycznie nie zwraca uwagi na to, co pisze/mówi druga, tylko wkleja (albo klepie) formułkę, mającą na celu zmianę tematu/etc., to nie musicie się już nad tym zastanawiać, bo wzięły się te dyskusje właśnie stąd.
No dobrze, ale czy to ma jakikolwiek związek z niechęcią polskich służb do polowania na rosyjskie dezinfo? Niestety (dla nas wszystkich) ma i to spory. Pamiętacie może casus Piotra Niewiechowicza? Pozwolę sobie zacytować fragment pewnego artykułu: „Czy można w ciągu kilku godzin stworzyć energetycznego eksperta, który przez kilka tygodni zbuduje potężną bazę kontaktów i zacznie wpływać na branżową dyskusję? Jak się okazało – można. „Żywym” przykładem tego jest Piotr Niewiechowicz, specjalista ds. rynku ropy i gazu, od początku do końca stworzony w zaciszu redakcji Energetyka24 w ramach dziennikarskiej prowokacji. Działając tylko za pośrednictwem konta na serwisie Twitter i skrzynki mailowej, nasz ekspert był w stanie zdobyć wrażliwe i niepubliczne informacje dotyczące jednej z najważniejszych inwestycji w historii Polski, opublikować kompletnie niemerytoryczny tekst, otworzyć sobie możliwość przekazania jednemu z liderów opozycji manipulacyjnych materiałów oraz nawiązać kontakty z wieloma przedstawicielami branży energetycznej.”. I teraz warto sobie zadać pytanie: skoro w ciągu kilku tygodni można było uzyskać dostęp do takich, a nie innych informacji, to ile takich informacji zdążyło wycieknąć? Ilu „kolegów z internetu” zostało obdarowanych tego rodzaju informacjami tylko dlatego, że długo i zapamiętale głosili chwałę Jedynie Słusznej Partii? Skoro politycy Zjednoczonej Prawicy chętnie udostępniali u siebie treści (rzecz jasna były to fejki) z kont, które, na ten przykład, swoje materiały graficzne „pożyczały” ze stron z bukwami (wystarczyło wrzucić obrazek w reverse image search, żeby sprawdzić skąd się wziął). W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresje. Wygrzebałem swój stary ćwit, na którym grillowałem Jacka Żalka za udostępnianie rosyjskiego dezinfo (ów tak bardzo miał to w głębokim poważaniu, że nawet nie zaszczycił mnie banem). Z ciekawości wlazłem na konto, z którego to udostępnił (rzecz jasna, miało nazwę „stop praniu mózgów”), żeby sprawdzić co się tam teraz dzieje. Na pewno będzie dla was ogromnym zaskoczeniem to, że dzieje się tam rosyjskie dezinfo na sterydach (nie będę cytował tego, co się tam odputinowuje, bo szkoda mi na to klawiatury). No dobra, dygresja będzie dłuższa, bo z ciekawości wlazłem na inne konto (tym razem, udostępniającym był Ryszard Czarnecki, który udostępniał rasistowskie wrzutki z jakiegoś konta, które już na pierwszy rzut oka śmierdziało dezinfo). I znowuż, nie zgadniecie, co się dzieje teraz na tym koncie i dlaczego rosyjskie dezinfo.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na pewien mechanizm, który można było zaobserwować już dawno temu. Partia rządząca wrzucała do soszjali różne narracje celem sprawdzenia, które z nich się spodobają suwerenowi. Po wrzuceniu jakichś treści w soszjale następowało mierzenie i ważenie reakcji. Jeżeli suweren zareagował na to pozytywnie, to na samym końcu lądowało to wszystko w rządowych mediach i uzyskiwało gigantyczne zasięgi. Teraz zaś należy sobie zadać jedno pytanie: ile z tych narracji zostało politykom partii rządzącej sprezentowanych przez rosyjską machinę dezinformacyjną? Ja nie znam odpowiedzi na to pytanie. Gdyby komuś z odpowiednimi mocami przerobowymi (czyli, np., no nie wiem, polskim służbom) zależało na uzyskaniu odpowiedzi na to pytanie, to by ten ktoś je uzyskał. Czemuż więc, ach czemuż, im się nie chce? No nie wiem, może ma to jakiś związek z tym, jakich followersów ma jedno z tych kont? Pozwolę sobie na skróconą listę (musiałem do celów researcherskich odpalić konto z husarzem): Krystyna Pawłowicz, Dariusz Starzycki (wicemarszałek Województwa Śląskiego), Maciej Wąsik („Zastępca Mariusza Kamińskiego w MSWiA Prawo i Sprawiedliwość Poseł, Sekretarz Kolegium do spraw Służb Specjalnych” [swoją drogą, Wąsik ma słabość do followowania kont, których właściciele posługują się na ten przykład brawurową polszczyzną i wrzucają wpisy w rodzaju „Wiem. Ironizuje ze skrajności w skrajność. Czasami zdarza mi się taką formułę użyć” {to konto spadło jakiś czas temu i ze starych wpisów pozostały mi jedynie screeny}]), Rafał Bochenek, Beata Mazurek (polityków i polityczek jest tam więcej + ogromna liczba prorządowych influencerów, którzy bardzo często wchodzili w interakcje z tym kontem).
Tak więc, w teorii, dałoby się bezproblemowo (szczególnie teraz) namierzyć konta i osoby, które wspierają Rosję w wojnie hybrydowej z Unią Europejską (i z Polską). Tyle, że w praktyce, gdyby powstał jakiś raport z listą kont/osób, to byłby on gigantycznym problemem dla obozu rządzącego. Nawet gdyby raport został schowany, to różni ludzie mieliby do niego dostęp, a to oznacza, że różni ludzie mogliby szantażować nim innych ludzi. Gdyby zaś taki raport ujrzał światło dzienne... no cóż, mogłoby zatrząść obozem rządzącym. Momentalnie bowiem na taki raport (zawierający listę kont/nazwisk) rzuciliby się internauci i przegrzebali internety w celu ustalenia, gdzie pojawiały się wrzutki z tych kont (i czy przypadkiem na tych kontach nie pojawiały się informacje, do których ich właściciele [mieszkający np. w Petersburgu]) nie mogliby mieć dostępu). W normalnych warunkach PiS by sobie z tym poradził. Tyle, że warunki nie są normalne, ze względu na działania Rosji. W takich warunkach suweren mógłby nerwowo zareagować na to, że partia rządząca współuczestniczyła w wojnie hybrydowej, którą Rosja prowadziła (i nadal prowadzi) z Zachodem (powielając narrację, dzieląc się informacjami/etc.), bo to jest jednak trochę gruby temat.
No dobrze, wróćmy teraz do kwestii uchodźców (aczkolwiek lojalnie uprzedzam, że temat dezinfo będzie się przewijał w tekście). Choć pewnie liczono na to, że polski rząd zachowa się w kwestii uchodźców z Ukrainy tak, jak zachowywał się wcześniej (zarówno w przypadku tego, co działo się na granicy z Białorusią, jak i wcześniej, w trakcie kryzysu migracyjnego [zawdzięczamy go również Rosji, której lotnictwo celowo równało z ziemia całe dzielnice/etc.]). Można bezpiecznie założyć, że Rosjanie przygotowali sobie plan awaryjny na wypadek wpuszczenia uchodźców. Tym planem awaryjnym była (i jest) próba wywołania napięć w społeczeństwie (poprzez straszenie uchodźcami, szczucie na uchodźców/etc.). O ile w przypadku tego, co napisałem na temat planów odnośnie armagedonu na granicy, to są tylko moje dywagacje, o tyle rosyjskie próby rozchwiania nastrojów w przypadku kryzysów migracyjnych są faktem, tak więc trzeba by było być nieskończenie naiwnym, żeby wierzyć w to, że tym razem czegoś takiego nie będą robić. W teorii, zadanie rosyjskiego dezinfo powinno być dziecinnie łatwe. Rządzi nami bowiem klika, której wydaje się, że w społeczeństwo można spokojnie wpompować dowolną ilość narracji, a te narracje (po tym, jak już nie będą potrzebne) sobie grzecznie znikną z mózgów Polaków. Rząd Zjednoczonej Prawicy całymi latami używał antyuchodźczej retoryki. Aczkolwiek to jest w sumie niedopowiedzenie, bo ta retoryka była jedną z przyczyn, dla których PiS w 2015 uzyskał samodzielną większość parlamentarną. Nieśmiało przypominam, że z narracji, wychodzących wtedy z obozu prawicy (która to prawica non stop chwali się tym, jak to się jej coś udało przewidzieć doskonale) wynikało tyle, że jeżeli Europa przyjmie jakichkolwiek uchodźców, to zostanie zislamizowana, wysadzona w powietrze [i skończą się w niej biali ludzie]). Wszystkiemu, rzecz jasna była winna Unia Europejska. Być może żyję w bańce, ale wydaje mi się, że nic takiego się nie stało.
Po przejęciu władzy Zjednoczona Prawica nadal używała takiej, a nie innej retoryki. Warto w tymi miejscu wspomnieć o tym, że politycy tej formacji starali się zbijać kapitał polityczny na trumnach ofiar zamachów terrorystycznych. Robili to zarówno w internetach, jak np. Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny, który po zamachu w Nicei napisał był na swoim koncie: „wszyscy zwolennicy multikulti przepraszać. Można pod moim tłitem”. Innym razem Premier RP Beata Szydło (po zamachu w Manchesterze) przemawiając w parlamencie powiedziała: „Mam odwagę zadać elitom politycznym pytanie w Europie: dokąd zmierzacie, dokąd zmierzasz, Europo? Powstań z kolan i obudź się z letargu, bo w przeciwnym razie codziennie będziesz opłakiwała swoje dzieci”. Tak wtedy wyglądała „solidarność” polskich władz z obywatelami Unii Europejskiej. No, ale to dygresja tylko. Część osób może tego nie pamiętać, ale te wszystkie wypowiedzi były rozpowszechniane przez rosyjskie konta (np. Voices of Europe), ku uciesze rządowych mediów, których nie obchodziło to, kto wzmacnia ich przekaz (i po co to robi). Mediom rządowym imponowało również to, że ktoś np. wypowiedzi Szydło tłumaczył na angielski. Nie pamiętam już nazwiska, ale pamiętam, że dosłownie jeden z prorządowych mediaworkerów przytomnie stwierdził, że może by tak zwracać uwagę na to, że nie wszystkim należy się chwalić, bo to, czy tamto konto jest ewidentnie prorosyjskie.
Tak to wyglądało w okolicach 2015. Potem sytuacja się uspokoiła (choć Zjednoczona Prawica nadal usiłowała surfować na trumnach). Aż wreszcie doszliśmy do roku 2021, w którym partia rządząca po raz kolejny usiłowała zagrywać kartę „szczucie na uchodźców/migrantów”. Swoją drogą pamiętam, jak wszystkie media chętnie podchwyciły rządową narracje, w myśl której mieliśmy do czynienia z „kryzysem migracyjnym” wtedy. I tak sobie myślę, skoro wtedy mieliśmy do czynienia z kryzysem migracyjnym, to jak określić sytuację, z którą teraz się mierzymy? W 2021 rząd odkurzył stare narracje (islamizm/etc.), ale też podrzucił kilka nowych, z których wynikało, że nie można tych paru tysięcy ludzi przyjąć, bo nie da się ustalić skąd pochodzą i kim są (rzecz jasna, potem sami sobie zaprzeczyli organizując konferencje prasowe, na których podawano imiona, nazwiska i szczegóły dotyczące poszczególnych osób). Jak wspomniałem wcześniej, 2021 to nie 2015 i prawicowe narracje okazały się „średnio” skuteczne. Nie zmienia to faktu, że zawalona nimi była praktycznie cała debata publiczna, tak więc można bezpiecznie założyć, że część z nich wróci teraz do tejże debaty. Gdyby nasze władze miały odrobinę instynktu samozachowawczego, to na powtarzanie narracji, którymi raczyły nas przy okazji tego co działo się na granicy PL-BY zostałoby zamilczane. Tyle, że rządzą nami ludzie, którzy nami rządzą, tak więc sami z siebie o tym przypominają. A to chwaląc się płotem, a to przypominając to, że tamci „nie przeszli”, jednakowoż hitem był rzecznik WOT, z którego wrzutki wynikało, że z uchodźcą mamy do czynienia wtedy, gdy osoba usiłująca przekroczyć granicę jest biała. Na uznanie zasługują również osoby, które tłumaczą, że Zjednoczona Prawica miała racje (bawiąc się z Łukaszenką w ping ponga ludźmi), bo gdyby tamtych ludzi wpuszczono do Polski, to doszłoby do „zdestabilizowania sytuacji w UE”. Tak, ci ludzie przypominają o tym (uwaga caps) TERAZ, i nie dostrzegają absurdu tych narracji (w sytuacji, w której do Polski wjechało już mnóstwo ludzi.)
Warto w tym momencie wspomnieć, że pierwszymi osobami, które podchwyciły „stare”, rasistowskie narracje antyuchodźcze, byli politycy partii onuc (tak, ta partia ma nazwę, ale zostańmy przy „onucach”). Jeden z jej przedstawicieli twierdził niedawno, że „jako pierwszy pojechał pomagać na granicy”. Gromota (czyli jednoosobowy kontrwywiad RP) przypomniał wpis tej konkretnej onucy: „W Przemyślu zatrzęsienie imigrantów spoza Europy, atakują kobiety”. Policja debunkowała te narracje, ale zanim zdążyła to zrobić, pożyteczni idioci Kremla (aka „polscy patrioci”, aka kibole) pojechali ganiać po ulicach osoby o niewłaściwym (z punktu widzenia rasisty) kolorze skóry. Z narracjami o „atakach” (rzecz jasna, na skalę masową) ruszyła cała partia onuc. Nikogo nie powinno dziwić to, że onuce po prostu podpięły się pod wcześniejsze narracje rządowe. Póki co te narracje cieszą się umiarkowanym powodzeniem, ale „póki co” jest w tym momencie kluczowe. Nawiasem mówiąc, jeden z przedstawicieli partii onuc oburzał się ostatnio, że jak to może być, że jak ktoś stawia interes Polski ponad interes Ukrainy, to się go nazywa onucą. Kontekstem tych utyskiwań było to, że ta konkretna onuca wcześniej tłumaczyła, że spoko, można wpuszczać uchodźców (w tym przypadku onuce zaliczyły 180 stopniowy zwrot, najprawdopodobniej podyktowany jakimiś badaniem focusowym), ale nie powinno się im w żaden sposób pomagać (w wymiarze finansowym), bo wtedy, to jest (uwaga, zapiąć pasy) SOCJALIZM. Bo wiecie, jak ktoś ucieka ze swojego kraju, bo nie ma gdzie mieszkać (albowiem rosyjskie bomby rozwaliły mu dom), to jak taka osoba dostanie parę groszy, albo np. będzie mogła za darmo korzystać z komunikacji miejskiej, to jest wtedy socjalizm i niedbanie o interes Polaków. Gwoli ścisłości, onuce nie wymyśliły tych narracji dzisiaj. To są kalki z tych z 2016 roku, kiedy to tuzy w rodzaju założyciela zakonu researchu opowiadały o tym, że jak „obcy” będą dostawali kupę pieniędzy miesięcznie „za nic”, to „pogromy gwarantowane”. Takich narracji było wtedy mnóstwo i według nich: słaby Zachód ściąga sobie (i nas chce zmusić!) takich i owakich i jeszcze im będzie płacił „za nic” (w domyśle: będzie ich traktował lepiej, niż „swoich” własnych obywateli).
Abstrahując od wymiaru etycznego tych narracji, trzeba zwrócić uwagę na to, że były wtedy wycelowane w szeroko pojęty Zachód (no nie dość, że ściągają terrorystów, to jeszcze chcą im płacić, Zachodu już nie ma!). Prawicowi intelektualiści (którzy, rzecz jasna „myślą samodzielnie”), powtarzali te narracje bezrefleksyjnie. Tak na dobrą sprawę nie wiemy, jak duży odsetek opiniomatów faktycznie chce wyjścia z UE (obstawiam, że spora część robi to, co robi, bo wychodzi z założenia, że to dobry pomysł na zdobycie popularności, no bo skoro ludzie są za UE, to oni będą przeciwko, żeby pokazać jacy są samodzielnie myślący). Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja ich w jakikolwiek sposób bronię. Niezależnie od tego, czy ich celem jest wyprowadzenie Polski z UE, czy też robią to dla lansu – są pożytecznymi idiotami Kremla. Gwoli ścisłości, nie chodzi mi o to, że każda krytyka UE jest zła. Chodzi mi o powtarzanie durnych sloganów w rodzaju „UE nic nie robi”, „wspólnota nie działa”, „potrzebujemy Europy ojczyzn” (do tego ostatniego za moment wrócę) i tak dalej. Każdemu kto twierdzi, że wspólnota nie działa/etc. należy zadać pytanie: kiedy w Europie było bezpieczniej? W czasie, w którym mieliśmy do czynienia z „Europą ojczyzn”', czy też w czasach UE (i NATO)? Tak, wiem, w ramach UE silniejsze państwa „mogą więcej”. Tyle, że gdyby nie UE to te państwa „mogłyby znacznie więcej” i nie musiałyby się np. przejmować jakimś tam TSUE (ciekawe, czy partia rządząca bierze pod rozwagę scenariusz, w którym Polska wygrywa z jakimś państwem przed TSUE, a to państwo zagrywa kartę „Polski rząd” i zaczyna twierdzić, że nie obchodzi go werdykt jakichś eurokratów/etc.). Zjednoczona Prawica może sobie pozwolić na swoje wyskoki tylko i wyłącznie dlatego, że inne kraje grają według zasad. Kwestią otwartą jest jedynie: jak długo będzie to tolerowane.
Zdaję sobie sprawę z tego, że trochę zdryfowałem, ale prawda jest taka, że te antyuchodźcze narracje były w głównej mierze narracjami antyunijnymi i miały na celu ustawienie Polski na kursie kolizyjnym z Zachodem. Teraz trochę się to onucom rozeszło w szwach, bo póki co nie da się spiąć Zachodu z uchodźcami z Ukrainy (aczkolwiek rosyjskie dezinfo wspierane przez zachodnią lewicę [to jeszcze nie ten moment, ale o tym też będzie) dwoi się i troi, żeby przekonać wszystkich do tego, że tak właściwie to Putin prowadzi wojnę obronną. Niemniej jednak osoby, które starają się wywołać niepokoje społeczne, powinny być traktowane ze sporą podejrzliwością (i np. NIE ZAPRASZANE DO PROGRAMÓW TELEWIZYJNYCH). W sumie to powinny się nimi zająć służby, ale, no właśnie „ale”.
Nie wiadomo, ilu uchodźców z Ukrainy do nas trafi, ale Putin robi wszystko, żeby było ich jak najwięcej. Stosuje więc te same metody, które stosowano w Syrii. Co prawda, to (chyba) nie jest jeszcze ta skala, ale jest bardzo blisko. Widziałem sporo wpisów/wypowiedzi, których autorzy twierdzili, że te bombardowania celów cywilnych (i mordowanie cywilów) przeprowadzane są po to, żeby złamać morale obrońców. Za którymś razem jak przeczytałem coś takiego, w pamięci otworzyła mi się szufladka jedna. Zdarzyło mi się kiedyś przeczytać książkę Richarda Overy'ego pt. „Bombowce nad Europą 1939-1945”. Tytuł jest z gatunku selfexplanatory, ale książka swoją tematyką zahacza o początkowe założenia wojny bombowej. A były one (w telegraficznym skrócie) takie, że wojskowi analitycy doszli do wniosku, że jeżeli prowadzi się z jakimś państwem wojnę, to wystarczy zrzucić na jakieś miasto (leżące na terenie tego państwa) odpowiednią ilość bomb, zniszczyć odpowiednią ilość infrastruktury i dojdzie do takiego chaosu i załamania morale, że państwo to będzie się musiało wycofać z wojny pod naciskiem opinii publicznej.
W praktyce wyglądało to inaczej, o czym będą dwa cytaty z książki, które wam zaraz zaprezentuje. Pierwszy z nich dotyczył wojny domowej w Hiszpanii: „Doświadczenia niemieckiego Legionu Condor z hiszpańskiej wojny domowej (która zapewniła niemal trzy lata rzeczywistej walki, idealnej do doskonalenia strategii bliskiego wsparcia) potwierdziły argumentację sił powietrznych, że strategiczny sens ma najbardziej lotnictwo frontowe oraz że ataki na amorficzny cel taki jak morale przynosiły efekt przeciwny do zamierzonego poprzez wzmacnianie oporu”. No dobrze, ale to było przed drugą wojną światową, może wtedy coś się zmieniło? Otóż, nie bardzo: „W obszernym przeglądzie Blitzu, stworzonym w 1941 roku przez brytyjski wywiad lotnictwa, stwierdzono, że „w żadnym mieście w Wielkiej Brytanii nie nastąpiło załamanie się morale”, choć równocześnie przyznano, iż nie wiadomo jaka musiałaby być skala ataku, by do tego doszło, i czy w ogóle istnieje taka możliwość”. Tak więc można uznać, że bombardowanie celów cywilnych w trakcie drugiej wojny światowej odbywało się głównie dlatego, że „mogło”, bo bombardujące strony wiedziały, że nie są w stanie złamać w ten sposób morale. Ja wiem, że czasy się zmieniają, zaś wszelkiej maści wyznawcy religii „kiedyś to było” tłumaczą nam na każdym kroku, że teraz to ludzie są z innej gliny ulepieni niż kiedyś/etc. Ale mimo tego, śmiem twierdzić, że bombardowanie ludności cywilnej zamiast złamania morale, budzi wściekłość, dodatkowo motywuje żołnierzy kraju, który stał się obiektem ataku (i na którego terenie dochodzi do bombardowań osiedli mieszkaniowych i celów cywilnych). Moim zdaniem (a jestem tylko zwykłym ludziem z blogiem), Putinowi nie chodzi o żadne tam łamanie morale, ale o to, żeby zmaksymalizować liczbę uchodźców. No bo z jednej strony nie da się złamać morale bombardowaniem, ale z drugiej strony jak ci zniszczą dom bombami, to raczej będziesz zmuszony/a znaleźć sobie inne miejsce do życia (takie, w którym, na ten przykład, ryzyko bycia zbombardowanym jest minimalne).
Reakcja Polaków (nie mylić z onucami) pewnie trochę zaskoczyła Rosjan, bo pomimo starań rosyjskiego dezinfo, praktycznie nikt (to „praktycznie” wrzucam dlatego, że gdzieś się mogły pojawić takie narracje, a ja mogłem je przegapić) nie domagał się „zamknięcia granicy”, „uszczelnienia granicy”/etc. Jest to o tyle ciekawe, że gdy we wrześniu 2021 przeprowadzano sondaże (związane z wiadomą sytuacją), to słupki wyglądały tak, że 48% badanych było przeciwko przyjmowaniu uchodźców, a 41% za. Gdyby te słupki nadal były aktualne, to mielibyśmy do czynienia z gigantycznym oporem społecznym. Czemu więc tego oporu (jeszcze) nie widać? Obstawiam, że po części stało się tak dlatego, że tym razem rządowa machina propagandowa nie szczuła na uchodźców. Poza tym, rosyjskie dezinfo (jak to już wcześniej opisywałem) nie wstrzeliło się z narracjami. Tyle, że to nie potrwa wiecznie. Owszem, w Polsce jest mnóstwo ludzi, którzy sami z siebie pomagają uchodźcom. Tylko, że Polska nie składa się tylko i wyłącznie z tych ludzi. Część naszych rodaków co prawda „nie ma nic przeciwko Ukraińcom”, ale dostaje piany na buzi, jak się dowiaduje, że ktoś kto stracił dom, dorobek całego życia, (często również bliskich) będzie miał bilet autobusowy za darmo. To jest pokłosie narracji z 2015, o których wspominałem nieco wcześniej. To, że rosyjskie dezinfo się na samym początku nie wstrzeliło, nie oznacza, że ta sytuacja będzie trwać wiecznie. To jest co prawda anecdata, ale już teraz (w rozmowach prywatnych) można się natknąć na narracje „no ale oni będą mieli lepiej niż my”. Rząd powinien zrobić wszystko, żeby te narracje w jakiś sposób zniwelować. Choćby ze względu na pragmatyzm polityczny. Bo jeżeli dominującą narracją zostanie ta, w myśl której rząd traktuje lepiej przybyszów, niż „swoich”, to będzie się to musiało odbić na słupkach sondażowych (tak, więc to jest ten moment, w którym PiS, dbając o swoje własne interesy, mógłby zrobić coś z RiGCzem).
Czasem to nie jest nawet kwestia jakiegoś dezinfo, ale tego, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, „czego zazdroszczą”. Pozwolę sobie porzucić anecdatyczny przykład, który nie ma nic wspólnego z wojną. Otóż, dawno temu dostawałem rentę rodzinną (po ojcu). Zdarzyło mi się kilka razy prowadzić cokolwiek absurdalną dyskusję z osobami (to byli moi znajomi, nie jacyś randomowi ludkowie z internetów), w których tłumaczono mi, że w sumie to ten, czy inny ludź mi zazdrości. No to się pytam, „ale czego tak właściwie? To nie jest tak, że ktoś rzucił we mnie workiem z pieniędzmi, dostaję rentę po ojcu”. Odpowiedzią było coś w rodzaju „no tak, ale tu nie chodzi o ojca, ale o sytuację finansową”. Ludziom się jakoś w głowach nie spinało, że ta „sytuacja finansowa” powiązana była nierozerwalnie ze śmiercią członka rodziny. W przypadku uchodźców jest pewnie dokładnie tak samo. Dla przeciętnego człowieka wojna to coś abstrakcyjnego. Owszem, wszędzie jest mnóstwo informacji o bombardowaniach osiedli mieszkalnych/etc., ale to jest nadal abstrakcja. Wiedzą o tym spece od grzebania ludziom w głowach i dlatego zarzucali nas narracjami „no niby uciekają przed wojną, a mają drogie ubrania, ajfony/etc”.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Nawiasem mówiąc tutaj również mamy do czynienia z „wielonarracją”. W telegraficznym skrócie wielonarracją (to moja robocza teoria) to produkowanie mnóstwa narracji (w tym takich, które są ze sobą sprzeczne) celem „zaciemnienia” jakiegoś kawałka rzeczywistości. Stosuje się ją z różnych przyczyn: żeby udowodnić, że się ma rację w jakimś sporze, żeby zyskać jak najwięcej wyborców, żeby oczernić przeciwnika politycznego/etc. Skuteczność wielonarracji opiera się na istnieniu baniek (echo chambers/etc.) i na tym, że jesteśmy w stanie przeprocesować skończoną ilość informacji. W teorii wrzucanie do debaty publicznej wzajemnie sprzecznych narracji (uchodźcy są z jednej strony bogaczami, z drugiej będą „żyć z socjalu” i nic nie robić, a z trzeciej zabiorą nam pracę/etc.) powinno być strategią samobójcza, no bo przecież ludzie się zorientują, że są robieni w konia prawda? No niezupełnie, bo każda z tych narracji trafia do innej bańki (a dzięki algorytmom soszjalowym trafia tam, gdzie „powinna”). Przyznam szczerze, że przez dłuższy czas (tak po prawdzie to do momentu, w którym nie zacząłem pisać tego tekstu) myślałem, że copyrighty wielonarracji należą do Trumpa. Teraz zrozumiałem, że on sobie to po prostu zapożyczył od rosyjskiego dezinfo (tzn. nie sam, pewnie któryś z doradców mu ten pomysł podsunął). Ze Zjednoczoną Prawicą jest tak samo. Oni tego nie wymyślili, tylko sobie zapożyczyli. Zobaczyli, jak skuteczne były (wewnętrznie sprzeczne) narracje o uchodźcach i zobaczyli, że nikogo to nie obchodziło, bo praktycznie każdy „znalazł coś dla siebie”. A kto te wszystkie narracje (łącznie z tymi, w których stało, że zdjęcie martwego chłopca (miał na imię Alan Kurdi), to inscenizacja), wymyślał? No przecież nie nasi „samodzielnie myślący prawicowcy”, prawda? To było bardzo skuteczne rosyjskie dezinfo. Tak więc, żeby nie przedłużać: nasze władze stosują w walce politycznej techniki stosowane przez Rosjan w ramach wojny hybrydowej prowadzonej z Zachodem.
Zjednoczona Prawica mogłaby użyć swojej własnej machiny propagandowej, żeby przeciwdziałać rosyjskiemu dezinfo w Polsce, ale jest tu pewien problem. „Zajęcie się” dezinfo wymagałoby wytłumaczenia w zrozumiały sposób, na czym polega używanie „wielonarracji”. Samo to nie jest problemem, ale jest nim fakt, że Zjednoczona Prawica używa tej metody od dawna. Na pewno używała jej w 2017 roku, kiedy próbowano nie dopuścić do tego, żeby Tusk był przez drugą kadencję przewodniczącym Rady Europejskiej. Ja naliczyłem wtedy 46 narracji (które były ze sobą sprzeczne), potem jeszcze czytelnicy w komentarzach dołożyli zylion tych, z którymi się zerknęli. Zjednoczona Prawica używała wielonarracji w 2021 (chodzi o sytuację na granicy). Obie notki (zarówno tę o granicy, jak i o 27:1) wrzucam w źródłach. Generalnie rzecz ujmując, jest to ulubiona technika partii rządzącej. Tak więc trudno oczekiwać, żeby obecne władze zabiły kurę znoszącą złote jajka.
Problem, niestety, będzie narastał. Rosjanie byli przygotowani do działań dezinformacyjnych, ale zawiodło ich (przynajmniej chwilowo) wykonanie. Wspominałem już wcześniej o tym, że Gromota wytropił konta na instagramie, które zakładane były z domen ru. Na pierwszy rzut oka nie wygląda to jakoś specjalnie profesjonalnie, prawda? Tylko, że warto się przyjrzeć samej metodzie. Otóż ktoś założył kilka kont „informacyjnych” dla miast. Konta te zajmowały się wrzucaniem różnych informacji, aż tu nagle ruszyły z antyukraińską narracją. Pozwolę sobie teraz na cytat z książki Petera Pomerantseva „To nie jest propaganda”: „Najpierw założono szereg grup na Facebooku gromadzących mieszkańców różnych miejscowości. Były niepozorne: ot, po prostu grupy dyskusyjne o tym, co działo się w mieście. Trik polegał na tym, by posługiwać się lokalnym dialektem, których na Filipinach są setki. Po sześciu miesiącach każda grupa liczyła około 100 tysięcy członków. Następnie administratorzy zarządzani przez P (spindoktor Duertego, przyp. mój), zaczynali publikować jedną wiadomość o lokalnej przestępczości dziennie, codziennie, w porze największego ruchu w internecie. Same wiadomości były prawdzie, ale P. dodawali jeszcze komentarze, które łączyły omawiane przestępstwo z handlem narkotykami: „mówią, że zabójca jest dilerem”, albo „to ofiara handlarza narkotykami”. W kolejnym miesiącu wklejali dwa takie posty dziennie, potem trzy dziennie. Przestępczość narkotykowa stała się gorącym tematem, a Duerte piął się w sondażach”. Konta, które wytropił Gromota założono w podobnym celu. Jak wspomniałem wcześniej, problemem było wykonanie. Po pierwsze, założenie kont na domenie ru, po drugie zaś zbyt szybkie przejście od neutralnych kwestii do antyukraińskich narracji. Zmiana była nagła i ludzie zaczęli się przyglądać kontom. Gdyby nie to, pewnie nadal by sobie wisiały na Instagramie konta polskich miast założone z domen ru. Teraz warto sobie zadać pytanie: ile setek/tysięcy takich kont sobie spokojnie wisi w polskich soszjalach? Jeżeli takie konto jest prowadzone w sposób „poprawny”, to nikt nie będzie się zastanawiał nad tym, kto i z jakiego powodu je założył.
Jeżeli partia rządząca nie podejmie żadnych środków zaradczych, będziemy mieli gigantyczny problem. Uchodźcom póki co pomagają głównie obywatele, bo rząd był do przyjęcia uchodźców przygotowany tak, jak do programu szczepień, walki z pandemią i wszystkiego, co wymaga choć odrobiny planowania (i co nie jest kampanią wyborczą). W dyskusjach na temat tego, jak bardzo rząd się nie przygotował padają argumentu, że „nikt nie był w stanie się przygotować na przyjęcie tak dużej liczby uchodźców”. Po części można się z tym zgodzić, bo ciężko się przygotować (w wymiarze logistycznym chociażby) w sytuacji, w której nie wiadomo, czy uchodźców będzie 100 tysięcy, milion, czy też kilka milionów. Niemniej jednak warto w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że rząd twierdził, że jest przygotowany: „Rząd dotąd nie zadeklarował wprowadzenia stanu wyjątkowego w przygranicznych województwach, ale przygotował kryzysowy scenariusz. – Nie chcemy epatować liczbami miejsc przygotowanych dla uchodźców. Robimy wszystko na miarę wyzwań, które nas czekają – mówił w czwartek podczas briefingu szef MSWiA Mariusz Kamiński”. Jestem się w stanie założyć o wiele, że nikt nie podał konkretnej liczby nie dlatego, że nie chciał „epatować”, ale dlatego, że nikt jej pewnie nie znał. Ja tam, co prawda, nie jestem specjalistą ds. planowania czegokolwiek (nawet nie mogę sobie zaplanować tego, kiedy mi się uda napisać notkę), ale wydaje mi się, że rząd powinien mieć opracowane jakieś procedury. No wiecie „tylu i tylu uchodźców jesteśmy w stanie przyjąć, może być ich więcej, jak będą spali na łóżkach piętrowych, jeżeli będzie ich więcej, to będziemy musieli prosić o pomoc UE”. W przypadku obecnych władz wygląda to tak, że „jakoś to będzie”. Dziś (tzn. 14-03-2022) Szefernaker twierdził, że rząd zamierza jakoś ogarnąć ten temat i rozwiązać go w sposób „systemowy”. Ja na serio trzymam kciuki za to, żeby im się udało to wszystko ogarnąć, ale mam niejasne przeczucie, że może się to skończyć tak, jak praktycznie każda skomplikowana kwestia, którą zajmował się rząd Zjednoczonej Prawicy. Ci ludzie nie potrafili ogarnąć szczepień (nie, to że mamy tak"wysoki" poziom wyszczepienia nie dowodzi tego, że oni cokolwiek potrafią), a tu mamy do czynienia z wielokrotnie bardziej złożoną kwestią.
No dobrze, ale ile tak właściwie było czasu na przygotowania? Rząd stara się zbudować narracje, w myśl której absolutnie nikt nie mógł się spodziewać tego, że uchodźców będzie tak dużo. Tylko, że to nieprawda. Sam Maciej Wąsik pod koniec stycznia mówił o tym, że gdyby doszło do rosyjskiej agresji, to do Polski może trafić „nawet milion osób”. Gdzieś mi mignęło (ale nie jestem w stanie tego teraz odkopać), że były prognozy (jeszcze przed wojną), że uchodźców może być nawet trzy miliony. I znowuż, ja się tam co prawda nie znam, ale wydaje mi się, że jak się rządzi krajem, to powinno się być przygotowanym nawet na najgorsze scenariusze. Wiadomo, że nie da się przewidzieć wszystkiego, ale nieśmiało przypominam, że PiS trąbi teraz wszem i wobec, jak to wszystko przewidział (w sensie: agresję Putina). Skoro więc agresja Putina nie była dla PiSu zaskoczeniem, to gdzie są gotowe procedury na wypadek masowego napływu uchodźców z państw ościennych? Powinny być gotowe od 2015 (no dobra, od początku 2016). Czemu więc tych procedur nie ma? Ano temu, że PiS niczego nie „przewidział”.
Dawno temu czytałem (tak wiem, to już zaczyna nosić znamiona obnoszenia się czytelnictwem) sobie jakieś litery napisane przez Lema (a może to był jakiś wywiad z nim). Lem odnosił się w tej wypowiedzi do kwestii „proroczych snów”. Dla nikogo nie będzie niespodzianką to, że jego zdaniem niczego takiego nie ma. Jednakowoż należy zwrócić uwagę na to, że biorąc pod rozwagę to, ilu ludzi mieszka na Ziemi, może się zdarzyć tak, że komuś przyśni się coś, co się potem sprawdzi. O ile mnie pamięć nie myli to dodał jeszcze, że najgorsze, co może takiego człowieka spotkać to sytuacja, w której przydarzy mu się to dwukrotnie, bo wtedy już nikt i nic go nie przekona do tego, że to nie były prorocze sny, a on sam nie ma daru prekognicji. Ktoś może powiedzieć, no ok, ale PiSowcy „przestrzegali przed Putinem”, a teraz się to wszystko potwierdza. Takiej osobie odpowiem: nie, PiSowcy nie „przestrzegali”, PiSowcy po prostu mówili mnóstwo różnych rzeczy i sami w nie nie wierzyli (teraz jedna z nich, zupełnym przypadkiem, się potwierdziła). „Zamach smoleński” jest tu idealnym kejsem. Kolejną anecdatę wam w tym miejscu zaprezentuję, bo pokazuje ona to, jak bardzo się PiSowi momentami debata smoleńska wymykała spod kontroli. Mój dobry znajomy z Wyimaginowanego Miasta nad Akwenem poszedł kiedyś z ciekawości na spotkanie z jakimś PiSowskim tuzem (które to spotkanie, rzecz jasna, odbyło się w dużej sali parafialnej). Było to już bardzo dawno temu w czasach, w których Smoleńsk był tematem dość świeżym, tak więc pogadanki smoleńskie były wręcz obowiązkowe na takich spotkaniach. No i siedzi sobie tuz i gada i nagle z sali zaczynają padać pytania z tezą w rodzaju: „skoro w Tupolewie było więcej miejsc, a dziennikarze polecieli innym samolotem, to oni musieli już coś wcześniej wiedzieć”. Takich pytań padło wtedy sporo i znajomy opowiadał, że z każdym kolejnym pytaniem, PiSowski tuz robił się coraz bardziej „niewyraźny”, bo nie wiedział, jak ma na to zareagować i coraz bardziej tracił kontrolę nad przebiegiem spotkania. Szczerze wątpię w to, że to był jakiś odosobniony przypadek. Obstawiam, że było tego znacznie więcej i dlatego też partia Kaczyńskiego nadal toleruje Macierewicza (i nie nazwie tego, co on robi, po imieniu). W teorii, temat smoleńska jest dla partii Kaczyńskiego obciążeniem, którego najlepiej byłoby się pozbyć. W praktyce, jakaś (najwyraźniej dość duża) część elektoratu nadal wierzy w zamach i ma „własne” teorie (które powstały w oparciu o narracje PiSowskie). Gdyby takim ludziom ktoś oświadczył, że pewien ex-minister opowiada bzdury, bo nie było żadnego zamachu, to mogłoby się okazać, że dla tych ludzi PiS stałby się częścią spisku, który doprowadził do śmierci Lecha Kaczyńskiego i dlatego utrudniał Macierewiczowi ustalenie prawdy/etc.
No dobrze, ale wróćmy jeszcze na moment do tych narracji „PiS przewidział”. Są one o tyle istotne, że jest to jedna z prób „monetyzacji” putinowskiej agresji. Samo to, że „PiS przewidział” jest tu punktem wyjścia do opowieści o tym, jak to nas PiS starał się zabezpieczyć przed agresją/etc. Zwieńczeniem tych narracji są opowieści o tym, jak to wszyscy inni się z partii Kaczyńskiego śmiali, a on po prostu robił swoje. Przez moment zastanówmy się nad tym, w jaki sposób można było zapewnić Polsce względne bezpieczeństwo i czy aby na pewno Zjednoczona Prawica starała się to bezpieczeństwo zapewnić. W telegraficznym skrócie, gwarantem bezpieczeństwa Polski jest ścisła współpraca z krajami Zachodu. Nie ma innej drogi. Można sobie oczywiście wmawiać, że da się zbudować jakieś „międzymorze”, ale to są mrzonki. Poza tym, z kim niby mielibyśmy je budować? Z Węgrami, które ostatnio już oficjalnie powielają narracje putinowskie i w praktyce zachowują się jak putinowski kret w NATO i UE? Jeżeli chodzi o samego Orbana, to też jest dość ciekawa kwestia, bo on całymi latami lawirował między Rosją a UE. Był bardzo skuteczny, bo przecież w przeciwieństwie do PiSu, który zawsze przyłączał się do koalicji (w PE), która praktycznie nie miała na nic wpływu, Fidesz był w EPL. Obstawiam, że spora część państw UE ma do siebie teraz żal o to, że tak długo go tam tolerowano. Gdybym miał sobie pozwolić na gdybanie, to bym napisał, że pewnie usiłowano go w ten sposób jakoś „ucywilizować”. Skończyło się to tak, jak się skończyło (Fidesz odszedł z EPP zanim zdążono go z tej partii wywalić).
No dobrze, ale po co nam właściwie te dobre stosunki z Zachodem? Przecież jesteśmy w NATO i w UE, no to chyba nie mamy się czego bać, prawda? Odpowiedź na to pytanie brzmi: to zależy. W teorii, gdyby Rosja nas teraz zaatakowała, to powinno to automatycznie uruchomić NATOwskie procedury (upraszczając) „obronne”. Tyle, że to jest teoria, w praktyce – gdyby zachodziło ryzyko ataku na Polskę, w krajach zachodnich odbywało by się sporo spotkań i dyskusji na temat tego „czy naprawdę warto bronić Polski (Polska jest tu jedynie przykładem, to się odnosi do każdego państwa NATOwskiego). Gwoli ścisłości, ja tu nie rozsiewam jakiejś antyNATOwskiej propagandy, tylko po prostu „mówię jak jest”. Taka kalkulacja musi nastąpić, bo państwa w pierwszej kolejności dbają o siebie, a dopiero potem o sąsiadów/etc. Co prawda, państwa NATOwskie dbając o inne państwa sojusznicze dbają również o siebie, ale z tego wcale nie wynika, że sojusznicy nie będą kalkulowali tego „co się im bardziej opłaca”. Co więc może zrobić taka Polska, żeby z kalkulacji sojuszniczych wyszło, że jednak warto? Dążyć do jak najściślejszej integracji z Unią Europejską. Polska powinna ściągać do siebie jak najwięcej firm z państw członkowskich (aczkolwiek nie chodzi o ściąganie ich „za wszelką cenę” i pozwalanie na to, żeby traktowano nas jak rezerwuar taniej siły roboczej). Władze powinny dbać o to, żeby było u nas jak najwięcej inwestycji „zewnętrznych” (i znowuż, powinno być to robione z sensem i dbałością o nas samych). Polska powinna dbać o wymianę handlową. Polskie władze powinny dbać o to, żeby Polska była postrzegana jako przewidywalny partner w UE i jako rzeczywisty członek wspólnoty, a nie państwo, które traktuje wspólnotę jako bankomat. Na sam koniec (wyliczanka mogłaby być znacznie dłuższa, ale tych kilka punktów wystarczy) coś, z czego nabijali się wszelkiej maści symetryści. Otóż, kiedy PiS ruszył ze swoją PRL-izacją Polski, odezwały się głosy, że może to być źle odebrane w UE. Symetryści zaczęli wtedy rzucać „śmieszne żarty” w rodzaju; „no tak, teraz to będzie się wstyd za granicą pokazać”. To jest, swoją drogą, dość ciekawe, bo wychodzi z tego, że symetryści żyją w bańce. Bańka ma rozmiary Polski, która to Polska jest zawieszona w próżni. Nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć tego, że symetryści w ogóle nie zastanawiali się nad tym, jak to, co dzieje się w naszym kraju, jest odbierane przez opinię publiczną w innych krajach.
Czemu w ogóle o tym wspominam? Ano temu, że gdyby miało dojść do takiej kalkulacji, o której wspomniałem wcześniej, każdy z wymienionych przeze mnie czynników będzie miał wpływ na decyzję rządu danego kraju o tym, czy udzielać innemu państwu pomocy militarnej. Jeżeli chodzi o powiązania gospodarcze, to sprawa jest prosta jak budowa cepa: im więcej takowych powiązań, tym mniejsze prawdopodobieństwo tego, że państwo z „powiązaniami” zostanie pozostawione samo sobie (no bo to jednak może nieść ze sobą gigantyczne straty gospodarcze dla innych państw). Jest jednakowoż jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia. Politycy, którzy będą podejmowali decyzje o pomocy (czy też jej zaniechaniu) będą również brali pod rozwagę to, jak zareagują na to obywatele ich własnego kraju. No bo, na ten przykład, jak tu wytłumaczyć społeczeństwu, że trzeba wysłać żołnierzy na pomoc państwu, którego władze nie okazywały ani odrobiny współczucia ofiarom zamachów terrorystycznych, a na trumnach ofiar zamachów budowały swoją rozpoznawalność?
Gdybyśmy działania Zjednoczonej Prawicy (mające na celu budowanie naszego bezpieczeństwa)ocenili przez pryzmat wyżej wymienionych punktów, to ich działania, w najlepszym przypadku należałoby uznać za głupotę, a w najgorszym za zdradę. W praktyce bowiem jedyna sensowna rzecz, o którą Zjednoczona Prawica się biła, to walka z Nord Stream 2. Aczkolwiek, nie ze względu na samo bezpieczeństwo energetyczne a to, że jeżeli jakieś rury by sobie przez kraje bałtyckie położyła firma Niemiecka (czy też dowolna inna, byle nie czysto rosyjska), to państwo niemieckie miałoby jeszcze więcej motywacji do tego, żeby bronić państw bałtyckich przed agresją (bo byłaby to po części obrona własnych inwestycji). Tyle, jeżeli chodzi o plusy. Jeżeli chodzi o minusy, to dałoby się napisać na ten temat książkę, tak więc trzeba będzie to mocno skrótowo potraktować. Zacząć należałoby of skonfliktowania się z praktycznie całym Zachodem (po PiSowskiemu to się nazywa „Polska jest coraz silniejsza, rozpychamy się łokciami i dlatego nas atakują”). Polska pod rządami PiSu jest absolutnie nieprzewidywalna, Polska pod rządami PiSu nie uznaje prawa międzynarodowego, Polska pod rządami PiSu nie potrafi prowadzić działań dyplomatycznych (vide, Turów), Polska pod rządami PiSu nie dotrzymuje umów. Idealnym przykładem, dotyczącym umów niech będzie to, co zrobiono z zamówieniem na Caracale. Argumentów przeciwko zakupowi sensownych nie było i naprawdę zastanawiam się nad tym, czy to nie była czyjaś krecia robota, mająca nas skonfliktować z państwem NATOwskim. Co się zaś tyczy samej argumentacji, to pamiętam, jak kilka lat temu pojawiły się newsy o tym, że gdzieś tam Caracale stacjonowały (nie pamiętam już gdzie to było) i że one były w bardzo złym stanie technicznym, prawie nie latały/etc. Od razu rzucił się na to rządowy agitprop i zaczął wychwalać rząd za to, że zrezygnowano z tych śmigłowców, bo to przecież badziewie straszne, no popatrzcie państwo! Tym, co umknęło agitropowi był fakt, że, owszem, Caracale były w złym stanie technicznym, bo zaniedbano obsługę techniczną (nie robiono niezbędnych przeglądów, nie wymieniano części/etc.). No ale, nie powinno mnie dziwić to, że te „drobne” szczegóły umknęły rządowym propagandystom. Dla nich normalne było to, że do prezydenckiej limuzyny zakłada się stare opony, tak więc być może ich zdaniem sprzęt wojskowy nie wymaga konserwacji/przeglądów/etc., bo ma być po prostu wieczny.
Gdy wybory w USA wygrał Trump, geniusze ze Zjednoczonej Prawicy uznali, że to jest „ich moment” i zamiast trzymać się razem z państwami UE (które doszły do wniosku, że przetrzymają Trumpa) na silę łasili się do całkowicie nieobliczalnego prezydenta USA. Nawiasem mówiąc, ów ich po mistrzowsku rozgrywał, bo wiedział w jakie nuty uderzyć w trakcie wizyty. Wystarczyło powiedzieć dosłownie cokolwiek o polskiej historii, a politycy Zjednoczonej Prawicy, razem z całym agitpropem zaczęli go chwalić, jaki to on zorientowany w naszej historii i że to pewnie dlatego, że się z nami liczy. To jest, swoją drogą, dość zabawne, że władza, która w kontaktach ze społeczeństwem posługuje się wyłącznie technikami perswazyjnymi, okazała się zupełnie nieodporna na perswazyjny przekaz Trumpa. Gdy w USA zbliżały się wybory, Zjednoczona Prawica postawiła wszystko na Trumpa (jeden z doradców [nazwiska sobie nie przypomnę] przy MSZ stwierdził, że co prawda Trump może przegrać, ale nie warto się zastanawiać nad tym „co wtedy będzie”, bo za dużo się zainwestowało w dobre stosunki z Trumpem). Potem zaś Trump przegrał i nie chciał się rozstać ze stołkiem, a Zjednoczona Prawica uznała, że to znowu „jej moment” i postanowiła okazać mu wierność (i stąd przecież się wzięło „gratulowanie udanej kampanii” i bzdurne narracje „to będzie długa batalia sądowa, tak więc wszystko się może zdarzyć”). Ja się tam co prawda nie znam, ale wydaje mi się, że tego rodzaju wypowiedzi (publiczne) nie były dobrymi fundamentami pod współpracę z nową administracją USA. Na tym się jednak sprawa nie skończyła, bo potem, geniusze ze Zjednoczonej Prawicy zaczęli (nazywajmy rzeczy po imieniu) grozić amerykańskiej firmie przymusową sprzedażą połowy akcji (Lex TVN). Nie trzeba być specjalistą ds. USA, żeby wiedzieć, że ów kraj bardzo dba o zagraniczne inwestycje amerykańskich firm. USA w dyplomatyczny sposób dawało do zrozumienia Zjednoczonej Prawicy, żeby sobie odpuściła, ale to jedynie podkręcało nasze obecne władze. Nie wiem, czy weto prezydenckie było ustawką, czy też samowolą, ale dobrze się stało, że ta ustawa nie weszła w życie.
No cóż, jakoś tak nieszczególnie wyglądało to dbanie o bezpieczeństwo (przyznaję, ja jedynie po łebkach ten temat potraktowałem, bo tego wszystkiego jest znacznie więcej). Tak więc można bezpiecznie założyć, że PiS nie wierzył w potencjalną agresję Putina. Gdyby bowiem w nią wierzył, to nie starałby się nas skonfliktować z sojusznikami, bo to od ich decyzji będzie zależało nasze bezpieczeństwo. Swoją drogą. Wiecie po czym można poznać, że PiS się czegoś przestraszył? Po tym, że siedzi cicho. Jakoś tak bez większego echa (po stronie rządowej) przeszło to, że 18 lutego przedłużono koncesję dla TVN7. No ale, nie uprzedzajmy faktów.
Jeżeli chodzi o dbałość o bezpieczeństwo, warto przyjrzeć się temu, co robiła Zjednoczona Prawica w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Wywiad USA od kilku miesięcy wiedział o planowanej inwazji. Miałem gdzieś pod ręką link do tekstu, w którym stało, że USA próbowało się dogadać z Chinami, żeby te zniechęciły Putina do wojny, ale link mi gdzieś zniknął, a wynoranie tego teraz graniczy z niemożliwością (z przyczyn oczywistych). NATOwscy sojuszniczy USA zostali poinformowani o możliwym zagrożeniu. Co w przysłowiowym międzyczasie robił nasz rząd? Miział się z proputinowskimi politykami w celu „reformy Unii Europejskiej”. Te rozmowy musiały być już w bardzo zaawansowanym stadium, bo Marine Le Pen w grudniu oświadczyła, że jeżeli wygra wybory prezydenckie we Francji, to Francja zapłaci za Polskę kary za łamanie praworządności. Nikogo nie powinno dziwić to, że Zjednoczona Prawica miziała się akurat z Le Pen, bo jest ona wielką zwolenniczką „Europy ojczyzn” (nie wiem, czy używa tej nazwy, ale z jej wypowiedzi jasno to wynika). I tak sobie myślę, jak to jest, że „przewidujący zagrożenia” PiS nie zrozumiał jeszcze, że w Europie największymi orędownikami „Europy ojczyzn” są politycy jawnie proputinowscy? Czy naprawdę tak trudno ogarnąć, że najbardziej na Europie ojczyzn zależy Putinowi? Jeżeli chodzi o Marine Le Pen i jej „sympatie”, to przykładów na to, w którą stronę są one skierowane jest mnóstwo. A to pożyczka na kampanię od Czesko-rosyjskiego banku (teraz zaś wzięła kredyt w banku węgierskim [ja tu dostrzegam pewną prawidłowość, ale mogę się mylić], a to znów opowiadanie o tym, że Putin miał prawo zagarnąć Krym. Czasem są to sprawy, które (gdyby nie kontekst) byłyby nawet zabawne: otóż, Marine Le Pen musiała sobie ostatnio zniszczyć około miliona ulotek i drukować je od nowa. Czemu tak się stało? Ano temu, że na ulotkach było (między innymi) zdjęcie, na którym Marine Le Pen, z uśmiechem na twarzy podaje rękę Wladimirowi Putinowi. Rosyjskie dezinfo zareagowało momentalnie i zarzuciło soszjale fotkami innych polityków, którzy robili to samo, co Le Pen. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jeden, drobny, szczegół. Le Pen umieściła tę fotkę na swojej (uwaga Capslock) ULOTCE WYBORCZEJ. To zaś oznacza, że uznała, że ściskanie graby Putinowi to coś, czym powinna się chwalić. Tak przy okazji, jak bardzo nie byliście zaskoczeni tym, że Marine Le Pen powiedziała, że Francja powinna wystąpić z NATO?
Czemu PiS robi te wszystkie głupoty? Dlatego, że to jest dla partii Kaczyńskiego sposób na ogarnięcie polityki wewnętrznej. Problem polega na tym, że Kaczyński i jego świta nie rozumieją na czym polega dyplomacja i nie mają bladego pojęcia o tym, jak powinna wyglądać sensowna polityka zagraniczna. Wszystkie te „ofensywy dyplomatyczne” rządu służyły tylko i wyłącznie temu, żeby móc się pochwalić tym, że premier jeździ po krajach różnych i rozmawia. Równie dobrze na spotkania z politykami zagranicznymi można by było wysyłać syntezator mowy. Co prawda syntezator mowy też nie zna się na polityce zagranicznej, ale za to, brzmiałby bardziej żywo od Morawieckiego. Aczkolwiek, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że to Morawiecki przekonał Niemcy do przyłączenia się do sankcji (a nie np. zakulisowe rozmowy administracji Bidena), to ja takiej osobie nie będę stał na drodze do szczęścia. Jeżeli chodzi o sytuację naszego kraju, to, niestety, w głowach rządzących nami ludzi nie nastąpiło żadne przewartościowanie i nadal chcą prowadzić politykę tak samo, jak robili to przed wojną. Przed samym początkiem inwazji był krótki moment, w którym się przestraszyli i byli cicho (i podklepali nawet tę koncesję bez szemrania), ale potem uznali, że najprawdopodobniej „nie ma się czego bać”. Skąd taki wniosek? Ano stąd, że Zjednoczona Prawica nadal idzie na zwarcie z Unią Europejską. 10 marca Trybunał Kaczyński (niegdyś był to Trybunał Konstytucyjny) uznał, że Europejska Konwencja Praw Człowieka jest niezgodna z polską konstytucją. Celowo użyłem nazwy „Trybunał Kaczyński”, bo to musiała być jego decyzja. Tak więc, w momencie, w którym powinno nam zależeć na tym, żeby wszelkie spory zażegnać, Kaczyński otwiera nowy front.
Gdy zaczęła się inwazja putinowska, zastanawiałem się nad tym, jaka będzie reakcja Unii Europejskiej. Nie chodziło o reakcję „zewnętrzną”, ale co będzie się działo wewnątrz. Kiedy w mediach pojawiły się informacje o tym, że USA wiedziało dużo wcześniej o planowanej inwazji, zdałem sobie sprawę, że już znam odpowiedź. Najprawdopodobniej będzie tak, że Unia Europejska wykorzysta ten moment do zwarcia szeregów. To nie jest tak, że Bruksela sobie egzystuje w próżni (bo to nie jest polski rząd). Najwyższe szarże w UE musiały być poinformowane o tym, że może dojść do inwazji (bo przecież ludzie ci pochodzą z krajów NATOwskich, które USA na pewno poinformowało). Ta wiedza nie miała najmniejszego wpływu na to, w jaki sposób odnoszono się do tego, co wyczyniał Polski rząd (łamanie praworządności). Rozmawiałem sobie z jednym znajomym, który obawiał się tego, że może być tak, że UE odpuści Polsce ze względu na rosyjską agresję. No bo dzieją się teraz rzeczy ważne, tak więc niech ten PiS sobie tam robi, co chce z Polakami, byle tylko zabezpieczał „wschodnią flankę”. Tyle, że ostatnie reakcje KE nie wskazują na to, żeby ktokolwiek miał tam komukolwiek cokolwiek odpuścić. Polski rząd udaje, że nie wie, o co chodzi i głośno narzeka na to, że jak to możliwe, że gdy toczy się wojna, UE nie chce Polsce wypłacić pieniędzy, które się nam po prostu należały. W tych narracjach (zła Unia) zupełnie pomijany jest ten drobny szczegół, że rząd doskonale wie, co powinien zrobić, żeby te pieniądze otrzymać.
Niestety, domyślam się dlaczego KE działa w ten, a nie inny sposób. Ci ludzie (sądząc po wypowiedziach tuzów UE w Parlamencie Europejskim, które to wypowiedzi świadczyły o bardzo szczegółowej wiedzy w zakresie tego, co się u nas dzieje) zdają sobie sprawę z tego, że jeżeli PiS tych pieniędzy nie dostanie, to będzie nadal suflował putinowskie narracje antyunijne. Zdają sobie również sprawę z tego, że może się to skończyć na trzy sposoby. Pierwszy to taki, że partia Kaczyńskiego odpuści sobie przejmowanie sądownictwa i dostaniemy te pieniądze. Drugi sposób to taki, że PiS nie odpuszcza, Polska nie dostaje pieniędzy, partia Kaczyńskiego zaczyna szczuć na UE, ale wyborcy zmęczeni tą polityką pokażą PiSowi środkowy palec,a potem następuje odbudowa tego, co PiS „naprawił” w sądownictwie. Trzeci zaś to taki, w którym PiS nie odpuszcza, a antyunijne narracje suflowane przez rząd doprowadzają do referendum i do wyjścia polski z UE. Niestety (niestety, bo nie piszę tego o jakimś innym kraju, ale o tym, w którym mieszkam), dla KE każde z tych wyjść jest wyjściem dobrym, bo albo Polska się ogarnie, albo sobie pójdzie. Tak czy inaczej, UE będzie miała spokój. Zastanawiające jest jedynie to, czy Kaczyński zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma żadnych asów w rękawie i nie jest w stanie w żaden sposób nagiąć UE do swojej woli. I teraz sobie warto zadać pytanie: jak działanie polskich władz wpływają na bezpieczeństwo naszego kraju?
Kwestie naszego bezpieczeństwa należy osadzić w jeszcze innym kontekście, który ostatnio nakreśliła bardzo wyraźnie zachodnia lewica. Kontekst ten pewnie jest wam znany, ale na wszelki wypadek lepiej go nakreślić. Otóż, zdaniem takich tuzów, jak Naomi Klein, Warufakis, Chomsky (i, niestety, wielu innych), do putinowskiej agresji doszło z powodu agresywnej polityki (werble) NATO. Argumentacja była bardzo prosta: otóż, był sobie Układ Warszawski i potem się rozpadł. Jak sobie był ten UW, to część europejskich krajów była w rosyjskiej strefie wpływów. Potem rozpadł się ZSRR. No a potem część z tych państw, które były wcześniej w rosyjskiej (czy tam radzieckiej) strefie wpływów, wzięło sobie NATO. Rosji zaś było trochę przykro, a poza tym to czuła się zagrożona działaniami NATO i o tym mówiła. NATO nie zwracało na to (tak, wiem, cudowna stylistyka) uwagi i chciało współpracować z Ukrainą. No i tutaj nie mogło być zgody Rosji, która po prostu musiała się bronić. Tak więc może lepiej, żeby NATO się wycofało z tej Europy Wschodniej i zostawiło taką strefę buforową, żeby Rosja nie czuła się zagrożona? Brzmi głupio? To pewnie dlatego, że ta argumentacja jest głupia. To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie ten drobny szczegół, że Ukraińcom właśnie bomby na głowę Rosjanie zrzucają.
Część zachodniej lewicy żyje sobie w bańce. Ta bańka jest, co prawda, znacznie większa od tej, w której żyją politycy Zjednoczonej Prawicy i symetryści, niemniej jednak to bańka. Obejmuje ona „cały świat”, czyli szeroko pojęty Zachód. Cała reszta to jakieś strefy buforowe, Rosja, Chiny i państwa, których nazwy trudno zapamiętać, więc nie ma sensu się nimi przejmować. Wypowiedzi te zostały zgrillowane przez polskich lewaków, którzy starali się wytłumaczyć zachodnim lewakom, że cokolwiek błądzą. Wypowiedzi doczekały się też dłuższych reakcji (np. artykuł „Antyimperializm idiotów” Staszka Krawczyka [w źródłach znajdziecie]). Ja też sobie pozwolę na kilka słów w tym temacie. Nie, nie jest dla mnie zaskoczeniem to, że inne państwa mogą nas (Polskę i inne kraje Europy Wschodniej) traktować jak strefę buforową. Dla mnie to jest coś w rodzaju oczywistej oczywistości. Dlatego też wychodzę z założenia, że Polska powinna inwestować wszelkie możliwe środki w politykę zagraniczną (żeby nie być buforem, tylko partnerem). Nie chodzi mi o płaszczenie się przed Zachodem (czyli o to, jak Zjednoczona Prawica traktowała USA, gdy prezydentem był Trump), ale o to, żeby zachowywać się i działać w sposób przewidywalny i, no nie wiem, nie łamać wewnętrznych regulacji i praw wspólnoty, do której się należy? Może nie należy tej wspólnocie okazywać lekceważenia i porównywać jej do ZSRR? Nie ma w tym przypadku znaczenia to, czy PiS (z przystawkami) jest naprawdę antyunijny, czy też jest to taka poza. Nie ma to znaczenia, bo niezależnie od przyczyn, dla których partia Kaczyńskiego działa w ten, a nie inny sposób, to działanie ma bardzo zły wpływ na nasze (jako kraju) bezpieczeństwo.
No dobrze, ale my tu mieliśmy o zachodniej lewicy, a nie on naszej prawicy. Wcześniej wymienionym tuzom umyka jeden, bardzo drobny szczegół. To nie było tak, że NATO się rzuciło na państwa byłego Układu Warszawskiego i wyrwało je z rosyjskiej strefy wpływów. Te państwa (w tym nasze) same chciały się przyłączyć do NATO, żeby opuścić wyżej wymienioną strefę. Konkretnie zaś po to, żeby nie być narażonym na to, że Rosja będzie w którymś momencie chciała udzielić takiemu krajowi „bratniej pomocy”, nie przejmując się tym, że ów kraj sobie żadnej pomocy nie życzy. Ciekawym, czy te osoby w ogóle zdają sobie sprawę z tego, że państwa Układu Warszawskiego nie znalazły się w tymże układzie z własnej, nieprzymuszonej woli. Traktowanie państw przedmiotowo przez tych tuzów zawiodło ich w te rejony bezmyśli, w których zamiast państw, chcących zadbać o swoje bezpieczeństwo, mamy „bazy NATO, które zagrażały Rosji”. Aczkolwiek może ja czegoś nie rozumiem i może tym osobom chodziło o to, że te „bazy NATO” zagrażały prawu Rosji samostanowienia (pun intended) w kwestii tego, co powinno spotkać kraje byłego Układu Warszawskiego. Na tym się jednakże „mądre” komentarze nie kończą, bo widziałem już wiele narracji, których autorzy tłumaczyli, że wojna jest zła (z czym się zgadzam) i może by tak skończyć tę wojnę (tu też się zgadzam, bo dobrze by było, gdyby Rosja przestała zrzucać bomby na głowy ludności cywilnej/etc.), ale jakoś tak zupełnie im umyka to, w jaki sposób miałoby do tego dojść. Obstawiam, że najprawdopodobniej wyobrażają sobie to tak, że Ukraina się podda i wtedy będzie można się „dogadać”. Rzecz jasna „dogadać” mógłby się wtedy Zachód z Rosją, bo Ukraina miałaby w takim momencie zerową podmiotowość.
Skoro pomarudziliśmy na lewicę zachodnią, warto też pochylić się nad polską prawicą, albowiem ta ma własną teorię na temat tego, dlaczego doszło do agresji putinowskiej. Otóż (i tu chyba zero zaskoczenia) jest to wina Zachodu, który okazał się „słaby”. Zachód, rzecz jasna jest słaby, bo te ludzie to teraz są zupełnie inne, niż były wcześniej (kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów/etc.). Przyznam szczerze, że muszę się częściowo zgodzić z tą diagnozą. Zanim ktoś zejdzie na zawał, proszę o doczytanie do końca całego akapitu. Otóż, w moim mniemaniu Zachód faktycznie był momentami słaby. Gdyby był silny, to już dawno zająłby się zachodnimi politykami, którzy są albo świadomymi agentami, albo pożytecznymi idiotami Putina, którzy usiłowali destabilizować sytuacje we własnych krajach. Nie, nie chodzi mi o powtórkę z „polowania na czarownice” (aka Makkartyzm). Między nic nie robieniem, a „polowaniem na czarownice” jest bowiem szerokie spektrum działań, które można podjąć. Warto się bowiem zastanowić nad tym, co by było, gdyby w porę wzięto się za prawicową międzynarodówkę sponsorowaną i wspieraną przez Rosję? Czy gdyby w krajach UE (ujmując rzecz kolokwialnie) wzięto za mordę agentów Putina, to czy ów odważyłby się na przeprowadzenie inwazji? Nigdy się tego nie dowiemy. Natomiast nietrudno zgadnąć, że decyzję o przeprowadzeniu inwazji mogło mu ułatwić to, że na ten przykład, we Francji polityczka, którą w praktyce można uznać za jawną rosyjską agentkę wpływu (uwaga będzie caps) STARTUJE W WYBORACH PREZYDENCKICH. Tak samo jak to, że w części państw europejskich działają politycy, którzy walczą z pomysłem głębszej integracji, albowiem kłóci się to z ich ideą „Europy ojczyzn” (nie żebym był jakimś specjalistą od historii, ale wydaje mi się, że ilekroć się europejskie kraje za bardzo wczuwały w „ojczyznowatość”, tylekroć źle się to kończyło). Być może warto by było powiedzieć tym pożytecznym idiotom to samo, co ukraińscy żołnierze powiedzieli załodze pewnego statku. Nie dziwi mnie to, że skrajna prawica, która wszędzie widzi „słabość zachodu” nie dostrzega tego, że sama jest tejże słabości przejawem.
Niniejszy i tak już bardzo długi tekst, chciałbym zakończyć czymś, co w innych okolicznościach przyrody mogłoby być bardzo dobrym żartem. Minister Wąsik (tak, ten, który tak bardzo lubi konta z rosyjskim dezinfo) jakiś tydzień temu powiedział był: „ Rosja od wielu lat umieszczała w krajach europejskich swoich agentów wpływu. – Zawsze, kiedy cokolwiek ważnego zaczynało się dziać w tych krajach, (...) ci ludzie się uaktywniali i nie ma wątpliwości, że uaktywniają się teraz w Polsce”. Gdyby nie kontekst, zabawnym znajdowałbym to, że minister w rządzie, który samodzielną większość uzyskał również dzięki rosyjskiej dezinformacji (czyli wojnie hybrydowej prowadzonej przez Rosję z Zachodem), który ministruje sobie w kraju, w którym, na ten przykład debata publiczna dotycząca pandemii i szczepień została zdominowana przez narracje, które zawdzięczamy rosyjskiemu dezinfo, którego to ministra koledzy z partii/rządu bezrefleksyjnie powielających rosyjskie narracje, opowiada o tym, że Rosja ma w różnych krajach (w tym w Polsce) agentów wpływu, którzy uaktywniają się wtedy gdy „coś się dzieje”. Aż by się chciało odpowiedzieć: Doskonale sobie zdaje z tego sprawę, Panie Ministrze. Niestety, nie można nic z tym faktem zrobić, bo część agentów wpływu/pożytecznych idiotów Kremla jest w obecnych okolicznościach przyrody nietykalna ze względu na piastowane przez siebie funkcję. Niemniej jednak mam nadzieję, że po tym, jak okoliczności przyrody się zmienią, a wyżej wymienione osoby stracą swoje funkcje (a co za tym idzie również i krysze), gdy służby specjalne zostaną odtworzone (po tym, jak zostały „naprawione” przez partię, do której Pan należy) owe służby zajmą się wyjaśnianiem tego, kto był świadomym agentem wpływu, a kto „klasycznym” pożytecznym idiotą.
Źródła:
Tutaj analiza, o której
wspomniałem:
https://twitter.com/kamilkazani/status/1498080538397220872
Tekst
Witka Głowackiego:
https://oko.press/rosyjska-machina-wojenna-sie-zaciera-ale-co-to-wlasciwie-znaczy-analiza/
Notka na temat tego co działo się na
granicy PL –
BY
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2021/10/granica.html
Gromota już 21 lutego wrzucał screeny
z kont, które zaczęły nagle wychwalać Rosje.
https://twitter.com/gromotapl/status/1495783447205498891
https://twitter.com/piotr_weglarz/status/1500511111065579527
https://twitter.com/PanZolty/status/1501593556745699328
Tutaj wiceprzewodniczący klubu PiS
udostępnia z konta, które zajmowało się (i nadal to robi) sianiem
rosyjskiego dezinfo
https://twitter.com/PiknikNSG/status/909452905182248960
https://twitter.com/gromotapl/status/1500767621066670081
Tym razem Czarnecki.To jest w
ogóle piękne combo, albowiem: Czarnecki udostępnił wrzutkę z
konta, które zajmowało się (i nadal to robi) rosyjskim dezinfo.
Wrzutka była zaś screenem z prorządowego fanpejdża, który to
fanpejdż fotkę ściągnął sobie ze stron, które poruszają
„problematykę” (uwaga, odstawić płyny) „wymierania białej
rasy”, zaś na tych stronach fotka wylądowała dlatego, że było
na niej mnóstwo dzieci i tylko jedno białe:
https://twitter.com/PiknikNSG/status/909452905182248960
Tu konto zajmujące się
rozpowszechnianiem rosyjskiego dezinfo (na „prawym” koncie
followuje sporo PiSowców i influencerów, tak więc nie musiałem
się specjalnie namęczyć z ustaleniem kto z nich obserwuje to
konto):
https://twitter.com/BlogerPisarz
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1499055173842489355
https://twitter.com/gromotapl/status/1501527065660694532
https://twitter.com/PiknikNSG/status/727920326542233600
Narracje, które wyprodukował PiS w
trakcie wyborów przewodniczącego Rady
Europejskiej:
http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2017/03/krajobraz-po-bitwie.html
Notka o granicy i o sprzecznych
narracjach:
https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2021/10/granica.html
https://twitter.com/gromotapl/status/1500863518328950791
https://oko.press/rosyjskie-fake-newsy-na-falszywych-kontach-miast-na-instagramie/
https://www.rp.pl/konflikty-zbrojne/art35753651-uchodzcy-juz-w-drodze
https://tvn24.pl/polska/tvn7-z-przedluzona-koncesja-decyzja-krrit-5604280
https://wyborcza.pl/7,75399,28079939,marine-le-pen-francja-musi-opuscic-nato.html
Linkuję
Zandberga, bo nie ma wpisu Klein (usunęła go).
https://twitter.com/ZandbergRAZEM/status/1497731739594100740
https://magazynkontakt.pl/antyimperializm-idiotow/
https://dorzeczy.pl/opinie/272329/wasik-w-polsce-uaktywniaja-sie-rosyjscy-agenci-wplywu.html
Pisałem kiedyś, powtórzę. Ustaw jakiegoś zbiorczego feeda na komenty dla całego bloga, a nie tylko osobne dla poszczególnych wpisów. Ruch się zrobi, dyskusje będą, może coś więcej na patronite wpadnie.
OdpowiedzUsuńCiekawa sprawa jest z tą putinlewicą. Na moje, z czego się to może brać:
1) Antyamerykańskie idiotensentymenty z czasów zimnej wojny, kiedy faktycznie USA w kontrze do sowieckiego imperializmu uprawiały własny.
2) Kolektywistyczne pojmowanie świata. Jedną z wielu osi sporów światopoglądowych jest oś kolektywizm-indywidualizm. Czy jednostka jest dla grupy, czy też grupa dla jednostki. Coś co kiedyś doprowadziło do podziału socjalistów na komunistów i socjaldemokratów. Czytając tych Chomskich, Kleinów i Warufakisów widać, że oni jednak postrzegają świat po kolektywistycznemu (a że to lewica to po prostu po komunistycznemu). Ważne są tylko abstrakcyjne zbiorowości, czy wręcz kompletne abstrakcje i ich interesy, a jednostki są tylko mięsem historii. Nie ma Ukraińców, Rosjan, Amerykanów, Francuzów itp. Są strefy wpływów, przestrzenie życiowe, drabiny eskalacyjne itp. (Chomski idzie na piwo z Trumpem) NATO zagraża Rosji i zagraża jej dziedzictwu kulturowemu jak np. obrona trzeciego Rzymu przed homoseksualizmem, a jeśli komuś nie podoba się obrona trzeciego Rzymu przed homoseksualizmem to jest amerykańskim imperialistą. A że jacyś Ukraińcy coś tam się plują - a pies ich ebał, masa wszystkim jednostka niczym.
Świetny wpis - przeczytałem całość, zgadzam się z Tobą.
OdpowiedzUsuńhttps://www.ardf2013.pl/
Wojna jest straszna, mam nadzieję że to co się aktualnie dzieje szybko się zakończy... starty i tak są już bardzo duże.
OdpowiedzUsuń