piątek, 28 sierpnia 2020

Państwo teoretyczne z pandemią w tle – odcinek 5 – edukacja

Ponieważ tytuł notki jest z gatunku selfexplanatory, daruję sobie jakieś przydługie wstępy. 1 września zaczyna się nowy rok szkolny. Od marca wiadomo było, że kolejny rok szkolny będzie wyglądał inaczej, tym samym polskie władze miały kupę czasu, żeby ogarnąć ten temat. Ponieważ zaś Zjednoczona Prawica jest Zjednoczoną Prawicą temat tego, jak powinno działać szkolnictwo w trakcie pandemii, został całkowicie olany. Pech polskiego szkolnictwa, uczniów i ich rodziców polegał na tym, że w czasie, w którym trzeba było myśleć nad tym „co zrobić, żeby nauczanie nie zamieniło się w gigantyczne korona-party” Zjednoczona Prawica miała ważniejsze problemy. Jednym z nich były wybory prezydenckie, a drugim (chyba nawet ważniejszym) walka z mniejszościami seksualnymi. Na przemyślenie tego, jak powinno wyglądać szkolnictwo w czasie pandemii po prostu nie starczyło czasu. Już po napisaniu powyższego zdania, zdałem sobie sprawę z tego, że trochę przesadziłem. Tzn. nawet, gdyby Zjednoczona Prawica miała więcej czasu i tak olałaby temat szkolnictwa z tej prostej przyczyny, że jej wierchuszka jest po prostu zbyt głupia, żeby zajmować się takimi złożonymi problemami. Ponieważ zaś w rządzie Zjednoczonej Prawicy nikt za nic nie odpowiada (jeszcze o tym wspomnę w notce), nie dziwota, że ministerstwa, które powinny się zajmować tematem funkcjonowania szkolnictwa w czasie pandemii, miały na to wypierdolone.


Pozwolę sobie w tym miejscu po raz kolejny przypierdolić się do opozycji. Otóż, gdyby nasza opozycja potrafiła w bycie opozycją, to mniej więcej od połowy wakacji (kiedy wiadomo już było, że Zjednoczona Prawica olewa temat szkolnictwa) hurtowo przypominano by politykom tej formacji, jak to w trakcie rządów PO-PSL martwili się o to, że zła Platforma chce posyłać 6-latki do szkół, które nie są do tego przygotowane. W teorii dałoby się to pewnie wpleść w kampanię wyborczą, ale w praktyce rządzący mogliby się bronić tym, że oni maja prawie skończony plan, a poza tym sporo czasu, więc lewaki dupa cicho. Jeżeli chodzi o wypowiedzi i działania „martwiących się o dzieci” członków Zjednoczonej Prawicy (i ludzi, którzy wspierali PiS z zewnątrz [khe, khe, Elbanowscy]), to było w czym przebierać, bo inba o to, czy 6-latki powinny iść do szkół trwała na tyle długo, że pomysł ten krytykowała Joanna Kluzik-Rostowska z Prawa i Sprawiedliwości. Pora na krótki eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że mamy nieco inną sytuację: to PO rządzi, a PiS jest w opozycji i to PO usiłuje tłumaczyć, że w sumie to dzieci mogą na luzie iść do szkół. Zastanówmy się przez chwilę, ile powstałoby fundacji  „ratujmy Fiaty 126p” i jak szybko PiS (wspierany przez kler) zacząłby opowiadać, że to, co robi partia rządząca, to Cywilizacja Śmierci. Warto również zastanowić się nad tym, jak szybko PiSowskie media zaczęłyby biegać za politykami PO z kamerami i pytać ich o to „dlaczego chcą mordować polskie dzieci”. Gwoli ścisłości, nie twierdzę, że dzisiejsza opozycja powinna robić to samo co PiS, ale, do kurwy nędzy, mogłaby z łaski swojej choć odrobinę docisnąć rząd w tej sprawie.


Myliłby się ten, kto uznałby, że skoro Zjednoczona Prawica olała kwestię szkolnictwa, to jej członkowie unikają tematów z nim związanych. Gdzie tam. Politycy partii rządzącej wypowiadają się o tym często i gęsto. Wypowiedzi (do których za moment przejdziemy) pokazują wprost, że Zjednoczona Prawica podeszła do tego problemu tak, jak do każdego innego: „Jacek nas i tak wybroni, więc na chuj drążyć temat”. Innymi słowy, partia rządząca podeszła do tego tematu, jak do problemu natury wizerunkowej. Świadczą o tym, choćby wypowiedzi byłej szefowej MEN, która pod koniec lipca napisała: „Czekając na konferencję MEN o bezpiecznym powrocie dzieci do szkół, sprawdzajmy czy jest tam ciepła woda i mydło. Szanowni rodzice, pamiętajcie, że właścicielami budynków są z reguły samorządy. #koronawirus”. Nieco później w podobnym tonie wypowiadał się Piontkowski w wywiadzie dla DGP. Tutaj pozwolę sobie na zacytowanie obszernego fragmentu wywiadu, bo to jest, kurwa, szczere złoto:

„Artur Radwan: To w Warszawie dzieci mają się zarażać?

Dariusz Piontkowski: Broń Boże, nie chcemy tego! Przygotowaliśmy wytyczne, które pozwalają na stworzenie takiej organizacji pracy szkoły, aby można było bezpiecznie prowadzić zajęcia. Wszyscy dyrektorzy muszą dopasować te ogólne zasady do warunków swojej placówki.

AR: Ja rozumiem, że duże miasta to nie jest wasz elektorat i dla obecnej władzy sytuacja w tamtejszych szkołach nie jest zbyt istotna, ale troszczyć się chyba trzeba o wszystkich. A wytyczne MEN i GIS oraz MZ w zderzeniu z realiami to po prostu są nierealne.

DP: Wytyczne nie mają barw politycznych, a lekarze, inspektorzy sanitarni rozpatrywali je ze względów epidemiologicznych. Pamiętajmy, że urzędnicy ministerstw są w większości mieszkańcami stolicy, a część z nich ma dzieci lub wnuki. Nie różnicujemy szkół, miast, powiatów pod względem politycznym, a staramy się tylko najlepiej zadbać o zdrowie uczniów, nauczycieli i pracowników szkoły oraz ich rodzin.

AR: Proszę przyjść do warszawskiej podstawówki w porze obiadowej i zobaczyć, jak uczniowie czekają w gigantycznych kolejkach na posiłek i stoją nad tymi, którzy akurat jedzą zupę.

DP: Od tego jest dyrektor szkoły, aby ustalić odpowiednią liczbę przerw obiadowych i aby one nie trwały 10 minut, tylko co najmniej 20. Trudno, aby minister wiedział, co się dzieje w poszczególnych placówkach. Rodzice powinni interesować się tym, jak jest zorganizowana praca szkoły. Prezydent miasta także powinien się tym zainteresować. Jeszcze raz przypomnę, że to samorządy odpowiadają za prowadzenie szkół, ich wyposażenie, a więc także za ewentualne przepełnienie. Epidemia tych negatywnych zjawisk, które pan opisał, nie spowodowała.

AR: To się zgadza. Tylko może być taka sytuacja, że wyjdą dyrektorzy tych placówek, a za nimi staną ci prezydenci i burmistrzowie i oznajmią, że wskutek zbyt dużej liczby uczniów nie są wstanie sprostać waszym wytycznym. I co wtedy pan im powie?

DP: Za warunki nauki w szkole odpowiedzialny jest samorząd, a pan chciałby, abym jednym rozporządzeniem je poprawił. O tym, że są samorządy, które zbyt mało wydają na oświatę, mówiliśmy wielokrotnie. Zbyt późno budowane są budynki przedszkolne i szkolne na nowopowstałych osiedlach. To nie jest winą ministerstwa i państwa, że część samorządowców nie myśli perspektywicznie i nie stwarza odpowiednich warunków do pracy i nauki dzieciom. Jeśli samorząd tego nie robił przez tyle lat, to my nie jesteśmy w stanie zmienić tej sytuacji w ciągu jednego tygodnia, czy miesiąca. Stworzyliśmy takie ramy prawne, które przy obecnym stanie epidemicznym powinny zapewnić bezpieczeństwo w placówkach oświatowych.”


W telegraficznym skrócie: no napisaliśmy sobie te wytyczne, a jeżeli ktoś ich nie ogarnie, to będzie wina samorządów, dyrektorów i rodziców (bo nie interesowali się wcześniej warunkami, w których dzieci się uczą). Sobie, rzecz jasna, szef MEN nie ma nic do zarzucenia. W tym miejscu pora na dygresję, która będzie się co prawda opierać na anecdacie, ale wydaje mi się, że można tę anecdatę bezproblemowo ekstrapolować na większość szkół. Otóż, dziennikarz tak nie do końca miał rację. Tzn. owszem, w Warszawie pewnie szkoły są najbardziej „nabite”, ale to nie jest problem tylko i wyłącznie Warszawy. O tym, że moja rodzicielka jest nauczycielką (teraz już emerytowaną) wspominałem wielokrotnie. Nie trzeba było chyba wspominać o tym, że uczyła „na prowincji”. Od pewnego czasu było tak, że nauczyciele praktycznie co roku martwili się o to, czy będzie dla nich etat. Owszem, wynikało to z faktu, że dzieci jest, tak jakby, nie za dużo. Gdyby naszym krajem rządzili rozsądni ludzie, którzy nie mieliby wyjebane na system edukacji (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że takowych chyba nie uświadczyliśmy w naszej Nowej Odrodzonej Rzeczypospolitej), to uznaliby zmniejszenie liczby uczniów za szansę. Na co? Na to, żeby klasy były mniej liczne (dzięki czemu nauczyciel miałby więcej czasu dla każdego ucznia). Ponieważ polski system edukacji nie ma szczęścia do decydentów, z szansy nie skorzystano. W praktyce „na prowincji” wyglądało to tak, że mimo mniejszej liczby uczniów, nadal gnieździli się oni w ponad 30-osobowych klasach. Czemu tak to wyglądało? Ano temu, że gdyby tych uczniów podzielić na dwie klasy, to potrzebnych byłoby dwóch nauczycieli, a tak  wystarczy jeden. W teorii można by to było teraz naprawić i podzielić klasy, ale biorąc pod rozwagę sygnały, z których wynika, że jakieś 15-20% pracowników budżetówki może zostać wyjebanych z roboty, raczej nie powinniśmy liczyć na opamiętanie rządzących. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że kilka miesięcy, które Zjednoczona Prawica miała na planowanie, zaowocowało w chuj absurdalnymi wytycznymi (których autorzy dziecka nie widzieli na oczy i nie mają pojęcia, jak dzieci się zachowują) i spotem, który skierowany był pewnie do Naczelnika Państwa, żeby wiedział, że jego podwładni się nie opierdalają, bo do dzieci raczej nie bardzo (z tych samych przyczyn co wcześniej wymienione „wytyczne”).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ponieważ w pewnym momencie pojawiły się opinie, z których wynikało, że rodzice boją się posyłać dzieci do szkoły, Dariusz Piontkowski, z właściwą swej kondycji intelektualnej subtelnością wyjaśnił: „szkoły powinny wrócić do tradycyjnego sposobu nauczania, a rodzice są zobowiązani do tego, by ich dzieci spełniały obowiązek szkolny, bądź obowiązek nauki (…) Rodzic nie jest epidemiologiem. W proces decyzyjny dotyczącym sposobu funkcjonowania szkół włączyliśmy Inspekcję Sanitarną. Tam znajdują się fachowcy, którzy będą określali, w jakich sytuacjach pobyt w szkole jest bezpieczny, a w jakich nie”. I wiecie, ja się częściowo zgadzam z Piontkowskim. Owszem, rodzic nie jest epidemiologiem. Tyle że tu, do kurwy nędzy, obawy rodziców nie są spowodowane tym, że nagle wszyscy poczuli się epidomiologami, ale tym, że spora część rodziców zdaje sobie sprawę z tego, jakie Zjednoczona Prawica ma podejście do praktycznie każdego problemu. Podejście to doskonale opisuje określenie „mądrość etapu”. Jak trzeba było mobilizować elektorat, to przed kamery wyszedł Premier Tysiąclecia i powiedział, że w sumie to wirusa już nie ma i wszyscy mają zapierdalać do urn. Potem (co za brak szoku) liczba dziennych stwierdzonych zachorowań zaczęła bić rekordy i Najbardziej Przemęczony Minister Zdrowia w historii Polski musiał tłumaczyć, że jak Premier Tysiąclecia mówił, że wirus jest w odwrocie, to był w odwrocie. Nie powinno więc dziwić nikogo to, że część rodziców doszła do wniosku, że rząd opowiada, że w sumie to można normalnie do szkół chodzić, bo nikomu nie chciało się pomyśleć nad tym, jak powinno wyglądać nauczanie w trakcie pandemii. Całkiem realny jest scenariusz, w którym w pewnym momencie część szkół zamienia się w ogniska koronawirusa, a jakiś Ważny Typ z Rządu (albo innego GISu) wyjdzie przed kamery i powie, „wydawało nam się, że w szkołach będzie bezpiecznie” i zwali całą winę na: dzieci, rodziców, nauczycieli, dyrektorów i generalnie wszystkich „innych”, byle tylko nie przyznać, że coś się samemu zjebało.
 

Wspomniałem wcześniej o tym, że rząd (i ludzie odpowiedzialni za system edukacji) byli za bardzo zajęci walką z mniejszościami seksualnymi, żeby zajmować się takimi pierdołami, jak szkolnictwo. Pora więc na kilka przykładów. Wpisów Barbary Nowak nie będę cytował, dość powiedzieć, że najprawdopodobniej ściga się ona z członkami Solidarnej Polski w wyścigu naczyń gospodarczych o szerokim zastosowaniu, zwykle służących do przenoszenia (przechowywania) płynów lub drobnoziarnistych materiałów sypkich, zwycięzcą którego to wyścigu będzie osoba, która napisze/powie najwięcej bredni w temacie mniejszości seksualnych. Kilka dni temu telewizja Trwam postanowiła rozbić bank i zaprosiła do studia Barbarę Nowak i Grzegorza Wierzchowskiego (ówczesny kurator łódzki). W trakcie programu rozmawiano o wirusie. Wydaje się to zrozumiałe, bo oboje zaproszonych to kuratorzy oświaty, zaś niebawem ma ruszyć nauczanie w szkołach. Nie no, co wy, rozmawiano o innym wirusie. O którym to wirusie, zapytacie? Ano o wirusie elgiebete, który to wirus jest bardo groźny. Potem zaś łódzki kurator poleciał ze stanowiska i spora część ludzi uznała, że to pewnie przez wypowiedź (ja się do tej grupy nie zaliczam, bo jakoś tak się złożyło, że pani Nowak nikt z roboty nie wyjebał za znacznie gorsze wypowiedzi). Do grupy ludzi, którym się „wydawało”, zaliczali się również członkowie Solidarnej Polski, którzy stanęli murem za kuratorem łódzkim i domagali się wyjaśnień. Efektem tego „domagania się” była sytuacja, która nie powinna już nikogo dziwić (bo w końcu to już druga kadencja PiSu). Chodzi, rzecz jasna, o to, że po raz pierdylionowy broniono wypowiedzi, która absolutnie nie powinna paść. Tak sobie myślę, że gdyby wypowiedź kościelnego funkcjonariusza, Michalika, o wciąganiu dzieci w pedofilie padła teraz, to działacze prawicy (i rządowi mediaworkerzy) urządziliby sobie zawody „kto bardziej udowodni, że Michalik miał rację”, no ale to dygresja tylko. Okazało się bowiem, że po pierwsze to kurator miał rację, a po drugie to jego wypowiedź nie wzywają do żadnej formy nienawiści. W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję historyczną. Otóż, zacząłem sobie czytać niedawno książkę pt. „Nadejście Trzeciej Rzeszy” Richarda J. Evansa (to pierwszy tom trylogii). Jak można łatwo wywnioskować z tytułu, w pierwszym tomie Evans skupia się na tym „jak do tego doszło”. Opisuje więc to, jak w Niemczech (konkretnie zaś w Cesarstwie Niemieckim) ewoluował antysemityzm. Cytuje on, między innymi, jegomościa, który nazywał się Lagbehn i który w 1892 tłumaczył, że tacy jedni „byli dla nas trucizną i jako tacy będą musieli być traktowani”, oraz „są jedynie przelotną plagą i zarazą”. W owym czasie nikt jeszcze nie wiedział o tym, do czego doprowadzi twórczość Langbehna i jego podobnym. Niemniej jednak teraz już to wiadomo. Opowiadał o tym, na ten przykład, jeden z byłych więźniów obozu zagłady, Marian Turski, w swoim wykładzie: „Auschwitz nie spadło nam z nieba”. Na sam koniec dygresji historycznej chciałbym dodać jedynie tyle, że w myśl narracji, które produkowali naziści, oni jedynie „bronili ojczyzny” przed zagrożeniem.


Skoro temat straszliwego, nieistniejącego zagrożenia mamy już za sobą, można wrócić do tematu przewodniego. Ponieważ suweren jest tak trochę średnio przekonany do tego, że uczniowie powinni wrócić do szkół (widziałem przynajmniej jeden sondaż, ale nie było w nim wzmianki o tym, że respondentami byli tylko i wyłącznie rodzice, których dzieci mają iść do szkół od 1-go września, tak więc nie będę się bawił w cytowanie). Zjednoczona Prawica zaczęła przekonywać, że inaczej się nie da, bo: „Wiemy, że nauka na odległość nie była tak efektywna jak stacjonarne zajęcia. Potwierdzają to także informacje z innych krajów. Wiemy również, że miała ona negatywne skutki społeczne, taka izolacja ludzi nie jest dobra”. Tematyka negatywnych skutków izolacji społecznej przewijała się w narracjach rządowych. Tym samym, dotarliśmy do kolejnego tematu, który przerasta rządzących nami kretynów. Mamy bowiem do czynienia ze złożoną sprawą, do której nie powinno się podchodzić w sposób zero-jedynkowy (czyli sprawą, która jest zbyt złożona dla tych matołów). Z jednej bowiem strony, każdy kto ma jakiekolwiek pojęcie o rozwoju dzieci wie, że potrzebują one kontaktów z rówieśnikami, żeby się, no cóż, „poprawnie rozwijać”. Z drugiej jednakowoż strony, do poprawnego rozwijania się dzieci potrzebują również tego, żeby np. nie chorować (z czym zgadzają się wszyscy, prócz antyszczepionkowych dzbanów). Z koronawirusem jest ten problem, że nie do końca wiadomo, czy jak sobie bombelek zachoruje na koronę i przejdzie ją „na luzie”, to czy korona nie zostawi po sobie jakichś powikłań. Jest już trochę badań odnośnie tego, że część dorosłych, która przeszła koronę bezobjawowo, załapała się na różne powikłania. Nie powinno więc nikogo dziwić to, że część rodziców się po prostu, kurwa, martwi. Tak swoją drogą, jestem się w stanie założyć o wiele, że ci sami ludzie, którzy dziś tłumaczą, że nauczanie „standardowe” jest potrzebne „bo rozwój” mieliby odmienne zdanie (i wychwalaliby izolację społeczną), gdyby partii rządzącej taka narracja była do czegoś potrzebna. No, ale wracajmy do tematu, który przerósł dzbanów z partii rządzącej. W pewnym sensie nie dziwię się temu, że idą po linii najmniejszego oporu. Ci ludzie poszli do władzy po to, żeby się (eufemizując) nażreć. Nikt nie mógł przewidzieć (tak, wiem, naukowcy przed tym przestrzegali, ale poza naukowcami [których politycy słuchają wtedy, gdy jest im to do czegoś potrzebne] to #żodyn), że wystąpi incydent pandemiczny i nagle rządy nie będą mogły się ograniczać do „trwania”, bo politycy Zjednoczonej Prawicy będą musieli podejmować decyzje, które mogą mieć daleko idące konsekwencje. Kluczowe w powyższym zdaniu jest „musieli”, bo mamy do czynienia z sytuacją, w której nie da się nie podjąć żadnej decyzji, a nie da się przewidzieć tego, która decyzja będzie zła, a która dobra. Właśnie sobie zdałem sprawę z tego, że nieco się zagalopowałem, bo kolesiom, którzy nami rządzą takie refleksje są raczej obce. Czemu zdecydowano się więc na „normalne” nauczanie? Bo to wymagało mniej roboty. Rzuci się głównym zainteresowanym jakieś ochłapy (vide „wytyczne” i spot telewizyjny), a o resztę niech się martwią sami. Póki Zjednoczona Prawica (aka „porozumienie monowładzy”) rządzi naszym krajem, jej członkowie są praktycznie bezkarni. Czasem, co prawda, zdarzają się pechowcy, którzy wkurwią Prezesa i Oberprokuratora jednocześnie, ale jeżeli chodzi o jakieś w chuj grube tematy (np. respiratory i maseczki), to „za czynienie dobra nie wsadzają”. Jeżeli chodzi o zakup maseczek, to Oberprokruator powiedział: „Mogę powiedzieć, że na ten moment nie widzę żadnych powodów, by minister Szumowski miał się bać odpowiedzialności. Oczywiście śledztwo jest w toku”.  Warto zwrócić uwagę na to, że Ziobro użył sformułowania „na ten moment”, niemniej jednak jest to raczej wyraźna sugestia, że Wielkiemu Zmęczonemu włos z głowy nie spadnie.


Na sam koniec notki zostawiłem sobie temat, który niestety jest w chuj istotny. Otóż, nawet gdyby nie rządziła nami banda dzbanów, nawet gdyby wytyczne były przemyślane zajebiście, a szkoły bardzo dobrze przygotowane do nauczania w trakcie pandemii, to mielibyśmy jeden, spory problem. Problemem tym są kretyni, którzy „nie wierzą w wirusa”. Niestety, część z tych kretynów to rodzice, którzy z uporem godnym lepszej sprawy tłumaczą swoim pociechom, że koronawirus to ściema i w ogóle to nie ma się czego bać. Niestety, ludzi takowych będzie coraz więcej. Winę za ten stan rzeczy ponosi w głównej mierze partia rządząca, do której członków nie dotarło, że pandemia to problem o trochę innym kalibrze niż te, z którymi się do tej pory mierzyli. Zjednoczona Prawica z powodzeniem (od dłuższego czasu) stosuje swoją ukochaną metodę „wielonarracji” (którą to metodę podpatrzono u Trumpa). Mądrzyłem się już na ten temat wielokrotnie, tak więc pozwolę sobie to wszystko skompresować: w skrócie sprowadza się to do tego, że Zjednoczona Prawica produkuje pierdylion narracji na jeden temat. Jak ktoś te narracje zbierze do kupy, to się okazuje, że są ze sobą sprzeczne. Niemniej jednak, zanim ktoś je zbierze do kupy – każda z nich trafi do tej grupy docelowej, do której była skierowana. I w tym momencie wchodzą antyszczepionkowcy, cali na biało. Otóż ludzie Ci bardzo uważnie przyglądają się rządowym narracjom i momentalnie wychwytują wszystkie niespójności, których to niespójności potem używają jako argumentów za tym, że „nie ma żadnej pandemii”. Pamiętacie może występy polityków partii rządzącej, którzy olewali obowiązek noszenia maseczek i social distancing? Antyszczepy przetłumaczyły to sobie tak, że (w skrócie) „oni nie noszą maseczek, bo wiedzą, że wirus to bzdura”. Idiotyczne narracje o tym, że „wirus się cofa” i późniejsze tłumaczenia, że no w sumie to nie, ale jak Premier Tysiąclecia to mówił, to się cofał, w niczym nie pomagają. Znamienne jest to, że o ile część rządowych mediaworkerów zaczyna dostrzegać problem w postaci rosnącej liczby ludzi, którzy uważają, że pandemia to jakaś ściema, to najprawdopodobniej nie dociera do nich to, że sami są częścią problemu. Podsumowując, liczba „niewierzących rośnie” i chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego to zajebisty problem. Szczególnie w kontekście tego, że powrót do „normalnego” nauczania nie został należycie przemyślany, a co za tym idzie, praktycznie cały system edukacji (poza uczelniami wyższymi [które same sobie ten temat ogarniają]) jest nieprzygotowany do tego, co się będzie działo. W kontekście powyższego pytaniem, które należy sobie zadać ,nie jest pytanie o to „czy będzie przejebane”, ale o to, „jak bardzo”.


Źródła:

https://tvn24.pl/polska/siedem-godzin-debaty-ws-6-latkow-sejm-podzielony-glosowanie-za-dwa-tygodnie-ra365807-3448775

https://www.wprost.pl/kraj/139940/PiS-przeciwne-posylaniu-6-latkow-do-szkol.html

https://twitter.com/AnnaZalewskaMEP/status/1289135071459508225

https://serwisy.gazetaprawna.pl/edukacja/artykuly/1487972,piontkowski-o-powrocie-dzieci-do-szkol.html

https://aszdziennik.pl/130375,geniusz-men-oto-10-absurdalnych-przykazan-dla-uczniow

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,26185840,dariusz-piontkowski-o-obawach-rodzicow-przed-powrotem-dzieci.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,173952,26187964,szumowski-bronil-morawieckiego-za-slowa-o-slabszym-wirusie.html

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-koronawirus-z-chin/polska/news-gis-wydawalo-nam-sie-ze-wesela-beda-bezpieczne-przedstawimy-,nId,4647641

https://www.wprost.pl/kraj/10355364/lodzki-kurator-mowil-w-tv-trwam-o-etapie-wirusa-ideologii-lgbt-bedzie-wniosek-o-odwolanie.html

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1489034,kurator-grzegorz-wierzchowski-lgbt-wojcik-solidarna-polska.html

https://tvn24.pl/polska/minister-edukacji-dariusz-piontkowski-komentuje-slowa-lodzkiego-kuratora-o-wirusie-lgbt-4673571

https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Polityka/Wirus-LGBT-grozniejszy-od-koronawirusa-Terlecki-zgadza-sie-z-Grzegorzem-Wierzchowskim

https://www.youtube.com/watch?v=BwveeOmDN4o

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,26233831,piontkowski-o-powrocie-do-szkol-wielu-dyrektorow-chwali-wrecz.html

https://www.wprost.pl/polityka/10356147/ziobro-nie-obralismy-szumowskiego-na-celownik-to-raczej-morawiecki-nie-ma-czego-sie-bac.html

https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/514445-coraz-wiecej-polakow-sadzi-ze-pandemia-to-sciema

3 komentarze:

  1. To co napisałeś kestwstko taką oczywistą oczywistością żeaż dziwi że są jeszcze tacy Homo Sapiens co tego nie rozumieją. Byłem na spotkaniu rodziców aby uzgodnić czy nie dało by się jakoś wspomóc edukacji szkolnej. Chciałem się zaoferować z darmowymi zajęciami dla dzieciaków z astronomii, z filozofii etc. Okazało się jednak że absolutnie nikogo to nie interesowało. Nie tylko że się oburzali że muszą podpisywać papier stwierdzający że ich dziecko jest zdrowe to jeszcze wkurzali się na maseczki i ostentacyjnie przed dziećmi ściskali się na powitanie aby im pokazać jak trzeba się zachowywać. Dosłownie nikt nie wierzy że edukacja jest obowiązkowa i nawet kilku z nich zdecydowało nie zaprowadzić dzieci do szkoły. Nie wierzą że wirus istnieje i oburzają się że ktoś będzie jakiś patyczek dziecią do nosa wsadzać aby zrobić badanie. Koronawirusa jest realnym problemem ale głupota ludzka jest jeszcze większym problemem. Kiedy wyjdzie szczepionka to przez długie miesiące trzeba będzie baranki namawiać żeby się zaszczepili i że modlitwa tutaj niewiele pomoże. Lem powiedział że nie zdawał sobie sprawy z ogromu głupoty ludzkiej aż do czasu kiedy powstał internet. Ja nie byłem świadomy tej głupoty aż zacząłem chodzić na spotkania rodziców. Twierdzą że organizacja Rockefellera chce wybić miliard ludzi, że Bill Gates chce zarobić miliardy dolców na szczepionkach, że w szczepionkach będą czipy, że 5G będzie rozsypać wirusy i jeszcze na domiar złego coś wewnątrz naszej planety sprawia że jądro umiera i zaraz wszyscy wymrzemy. Już w średniowieczu za plagi winiono Żydów. Dziś wydawałoby się że ludzie są edukowani ale jednak umiejętność tabliczki mnożenia nie sprawia że człowiek jest mądry. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. K....wa. Pisanie na komórce jest beznadziejne. Sorry za błędy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Się proszę nie przejmować :) Ad meritum, na foliarstwo, niestety, mocno się trzyma i ponoć już było od cholery awantur, bo JAK ŚMIECIE MIERZYĆ BOMBELKU TEMPERATURĘ NA WEJŚCIU DO SZKOŁY?! GDZIE JEST KONSTYTUCJA! I tak dalej.

      Usuń