wtorek, 3 grudnia 2019

Hejterski Przegląd Cykliczny #61

W ramach rozgrzewki niniejszy Przegląd zacznę od naszych mendiów narodowych. Gdzieś tak w połowie listopada do USA dostał się Pierwszy Polak Bez Wizy. W tym miejscu chciałbym zauważyć, że wbrew temu, co nam tłumaczą mendia narodowe, to na pewno nie był pierwszy Polak, który się dostał do USA bez wizy, no ale to tylko dygresja. TVP z wizyty PPBW w USA zrobiło taki show, że kierownictwo się pewnie nadal zastanawia nad tym, czy nie zacząć tego pokazywać w kółko, tak jak to robiono z sylwestrem 2018. Warto w tym miejscu nadmienić, że PPBW miał tak ogromnego farta, że udało się mu po przylocie do USA (zupełnym przypadkiem, rzecz jasna) spotkać Marcina Gortata. Potem zaś okazało się, że (znowuż, zupełnym przypadkiem) PPBW jest związany z TVP, zaś wcześniej był działaczem PiSu. Co zrozumiałe, internety miały z tego srogą bekę. Tak dużą, że aż się Marcin Gortat zbulwersował, wrzucił na ćwitra wpis, w którym ludzi „wymyślających temat ustawki” nazwał „debilami”. To napisawszy, będę zmuszony zmartwić wszystkich, którzy po zapoznaniu się ze szczegółami tej ustawki doszli do wniosku, że to kolejna wpadka TVP. Moim zdaniem to, że się ustawka wydała, to nie była żadna wpadka. TVP jest raczej sprawną machiną propagandową i ci ludzie doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że raczej prędzej, niż później ktoś zacznie kręcić temat „ten PPBW, to nie żaden suweren, tylko pracownik TVP”. Czemu więc się zdecydowali na coś takiego? Bo alternatywa mogła mieć znacznie gorsze konsekwencje. Wyobraźmy sobie, że TVP na serio znalazło jakiegoś suwerena, który se śmignął do USA korzystając z ruchu bezwizowego. Skąd wiadomo, czy taka osoba będzie sympatykiem PiSu? Ok, da się poszperać po społecznościówkach w poszukiwaniu wpisów, ale nie wszyscy z nich korzystają, tak więc nie da się mieć pewności (można, of korz, kogoś zacząć pytać o sympatie polityczne, ale skąd wiadomo, że zapytany powie prawdę?). Jeżeli ktoś chciałby zapytać „no ale po chuj ten suweren miałby być sympatykiem PiSu”? To niech sobie taki ktoś wyobrazi sytuacje, w której TVP robi taką samą szopkę z jakimś randomowym suwerenem, a on potem zaczyna ich hejtować w społecznościówkach, albo idzie do mediów nie-PiSowskich i zaczyna „ujawniać kulisy ustawki”, tzn. opowiadać o tym, jak wyglądał scenariusz całego przedsięwzięcia/etc. Albo jeszcze gorzej – PPBW zacząłby (już będąc Za Wielką Wodą) bluzgać przed kamerami/etc. Wiadomo, że by tego nie puszczono, ale całą szopkę z PPBW można by było o kant dupy potłuc (bo planowanie takiego eventu jednak trochę trwa). A tak? No ok, pośmiały się internety, ale przynajmniej nikt „kulisów” nie ujawni, bo typ ma pewnie wiele tysięcy powodów, dla których lepiej nie gryźć ręki, która go karmi. Ponieważ nie chce mi się poświęcać drugiego kawałka Przeglądu podobnej tematyce, toteż w tym poruszę kwestię swoistego rytuału przejścia, który mogliśmy ostatnio zaobserwować. Chodzi mi, rzecz jasna, o to, jak na początku listopada aktor Jarosław Jakimowicz tak bardzo wychwalał przed kamerami (kamerami TVP, of korz) Antoniego Macierewicza, że gdyby pochwały miały odrobinę większą gęstość, w studiu mogłaby powstać gwiazda neutronowa. Co zrozumiałe, fala zażenowania przetoczyła się przez internety. Jakimowicz uznał, że pora podbić stawkę, i w trakcie starcia z Szumlewiczem w „Skandalistach” zaczął opowiadać o tym, że popełnił błąd, bo gdyby miał to zrobić po raz kolejny, to przygotowałby sobie laurkę dla Macierewicza. Jedna z ćwiternautek jebła wtedy proroczym ćwitem: „To co, kiedy Jakimowicz dostaje program w TVP?” Dzień później okazało się, że (zupełnym przypadkiem, żebyście sobie nie myśleli): „Aktor Jarosław Jakimowicz dołączył do prowadzących cykl „Pytanie na śniadanie extra” w TVP2. Będzie jego gospodarzem raz w tygodniu.”. Zastanawia mnie jedno. Czy w Zjednoczonej Prawicy (i jej otoczeniu) jest ktokolwiek, kto by się tam kręcił z przyczyn stricte ideowych. No wiecie, wychodzi taki Jakimowicz i sam z siebie zaczyna chwalić Macierewicza, a potem nic za to nie dostaje. Do perfekcji tę metodę (otaczania się tylko i wyłącznie bezideowymi ludźmi, którzy będą go chwalić dopóki chwalenie go będzie niosło ze sobą wymierne korzyści) opanował Patryk Jaki (któremu poświęcę osobny kawałek Przeglądu).  Pastwiłem się już nad tym, że praktycznie wszyscy „internauci”, którzy pompują mu balon wizerunkowy, to ludzie, którzy są z nim w jakiś sposób powiązani. Zmierzam do tego, że na miejsce przy „stole” Zjednoczonej Prawicy trzeba sobie zasłużyć. PiS już raz popełnił błąd dając stołek Ministra Zdrowia Zbigniewowi Relidze, który faktycznie był niezależny i, na ten przykład, nie wypierdalał z ministerstwa ludzi związanych z SLD (a co za tym idzie, nie zwalniał miejsc dla „swoich”). Muszę się przyznać do tego, że usiłuje sobie przypomnieć, jak to wyglądało „przez osiem ostatnich lat” i wydaje mi się, że nie było aż tak chujowo. Tzn. owszem, do PO były przytulone różne Krystyny Jandy, ale to nie była aż taka skala. Nie jestem sobie w stanie przypomnieć sytuacji, w której ktoś jebł takim rebusem (JEST PAN NAJLEPSZYM MINISTREM I VOHLE), a potem dostał za to jakąś fuchę. Aż muszę dygresję popełnić tutaj, bo się mi przypomniało, jaka gównoburza wybuchła, kiedy się okazało, że doradca Tuska dostał fuchę w Orlenie (zrezygnował po dwóch dniach). Gdyby teraz ktoś robił gównoburze z analogicznych powodów, to portale internetowe publikowały by jedynie listy ludzi zatrudnionych „po znajomości”, bo przecież, jak to powiedział Jacek Sasin „każdy kogoś zna”. Wracają do tematu rytuału przejścia. To też jest przemyślana taktyka: jeżeli chcesz czegoś od nas, to najpierw pokaż publicznie, że ci zależy. Of korz, niektórzy muszą się wykazywać przez dłuższy czas (khe, khe, Maliszewski) innym zaś wystarczy kilka wypowiedzi (khe, khe, Jakimowicz).


Ponieważ rozrósł mi się kawałek poprzedni za bardzo, kolejną łamiącą wiadomość, którą przekazało nam TVP info, postanowiłem napisać osobno. Zacznę od tytułu artykułu, który... no cóż, doceńcie to sami: „Para gejów adoptowała córkę. Jeden z nich związał się z jej byłym chłopakiem”. Lead też dawał radę: „Tony i Barrie Drewitt-Barlow – para milionerów określana w Wielkiej Brytanii mianem „pierwszych homoseksualnych ojców” – postanowiła zakończyć swój 32-letni związek. Powodem tej decyzji jest nowy partner Berrie’ go, który w przeszłości spotykał się z jego adoptowaną córką”. Tego rodzaju wrzutki pojawiają się w mendiach narodowych nie bez przyczyny. Ponieważ PiS uznał, że (w ramach miziania się z Kościołem) będzie hejtował mniejszości seksualne, bo jakoś przecież trzeba przykrywać wizerunkowy problem, który Kościół ma z pedofilami w sutannach. Btw, słowo „wizerunkowy”, bo polski Kościół już wielokrotnie udowadniał, że ma absolutnie wręcz wyjebane na problem pedofilii wśród duchownych. No, ale to dygresja. Rządowe mendia mają jeden, sprawdzony sposób na zwalczanie kogokolwiek, kogo wskażą im przełożeni. Tym sposobem jest, rzecz jasna, szczucie. Ponieważ mniejszości seksualne, to nie islamistyczni terroryści, nieco ciężej nimi straszyć. Niemniej jednak, non stop grana jest płyta „ideologizowanie dzieci” (czasem wręcz wprost sugerowanie, że osobom homoseksualnym adopcja dzieci jest potrzebna do tego, do czego księżom religia w szkole). Innym rodzajem szczucia jest ten, który bardzo często przewija się u konserwatywnego komentariatu, który tłumaczy, że geje (głównie geje, bo lesbijki praktycznie nie istnieją w konserwatywnej optyce [no chyba że w wyszukiwarce na Pornhubie]) to tacy faceci, co to są po prostu rozwiąźli. Wielokrotnie zdarzyło mi się czytać wynurzenia kosnerw-kretynów, w których można było wyczytać, że gejem to się zostaje z nudów „na starość”, zaś taki „stary gej”, to potem z chęcią zmienia heteroseksualistów w gejów. Problem z tą konkretną wrzutką jest taki, że TVP dokonało spektakularnego ostrzału własnych, konserwatywnych, okopów. Otóż, opisując historię „pierwszych homoseksualnych ojców” geniusze z TVP musieli wspomnieć o tym, jak długo trwał związek tych dwóch panów, a trwał on, w chuj dłużej od małżeństw dwóch gwiazd telewizji rządowej oraz jej szefa (ponieważ wszyscy ci panowie robili (i robią nadal) kariery na włażeniu w życie prywatne innym ludziom, wspominanie o tym, jak dobrze poszły im ich małżeństwa jest jak najbardziej na miejscu). Pisząc ten kawałek Przeglądu zastanawiałem się nad tym, czy TVP to już poziom Pudelka i dotarło do mnie, że tego rodzaju porównanie byłoby krzywdzące dla Pudla. Nawiasem mówiąc, artykuł o rozpadzie związku dwóch gejów, to prawdziwe konserwatywne combo, bo na samym końcu znaleźć można wzmiankę o tym, że wszystkie dzieci tej pary były z in vitro. Niestety, zabrakło informacji odnośnie tego, czy ktoś z rodziny uczęszczał kiedyś na zajęcia z edukacji seksualnej.


Trochę za półmetkiem listopada, partia rządząca zmieniła narracje odnoszące się do kwestii Pancernego Mariana. Tzn. nadal był to wielogłos godny Trumpa, ale zaczęły w nim dominować wypowiedzi takie, jak np. ta, autorstwa wiceprezesa PiSu, Adama Lipińskiego: „Marian Banaś powinien podać się do dymisji, szkodzi nam i sobie”. Co zrozumiałe, największym problemem dla Zjednoczonej Prawicy nie jest to, że Marian Banaś „szkodzi sam sobie” (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale to, że szkodzi im. Zmiana w narracjach musiała być podyktowana tym, że sprawy nie dało się przykryć zwyczajowym „przez osiem ostatnich lat (przed ostatnimi czterema latami)”. Może inaczej to ujmę. Gdyby sprawa Banasia nie miała żadnego wpływu na elektorat Zjednoczonej Prawicy, to Zjednoczona Prawica nadal twierdziłaby, że Banaś jest kryształowym człowiekiem (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Stanisława Karczewskiego) i że: „zabrał co najmniej dwieście kilkadziesiąt miliardów przestępcom, to ma wrogów i ci wrogowie mogą posunąć się do daleko idącej operacji, żeby kogoś takiego skompromitować(...) (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Prezesa Polski). Ponieważ nastąpiła taka, a nie inna zmiana narracji, można bezpiecznie założyć, że Pancerny Marian wkurwia część elektoratu Zjednoczonej Prawicy. Rzecz jasna, nie chodzi o elektorat betonowy, bo ten sobie zawsze wszystko zracjonalizuje (np. po 27:1, betonowy elektorat tłumaczył sam sobie, że Tusk został na stołku w Brukseli, bo taki był plan Genialnego Stratega), ale o ten umiarkowany. Potem zaś „z badań” PiSowi musiało wyjść coś strasznego, bo kilka dni temu zaczęła się ostra napierdalanka sztachetami. W mediach głośno zrobiło się o spotkaniu Pancernego Mariana z Genialnym Strategiem, na którym to spotkaniu (zdaniem mediów) Genialny Strateg zasugerował Pancernemu Marianowi, że może by tak pospierdalał. Nie wiadomo, czy coś mu za to obiecano (khe, khe, parasol ochronny), ale jakaś marchewka się tam musiała znaleźć. Po tym spotkaniu media twierdziły, że Pancerny się poda do dymisji. Coś musiało być na rzeczy, bo nawet rządowe media cytowały „Gazetę Wyborczą” (i to cytowały bez heheszkowania). Potem zaś coś się musiało wydarzyć (o ile ktoś tam kogoś znowu nie nagrywał, kulisów tej sprawy raczej nie poznamy), bo NIK walnął oświadczeniem: „W związku z pojawiającymi się informacjami, jakoby Prezes NIK złożył dymisję z zajmowanego stanowiska informujemy, że decyzja taka nie zapadła”. Część antyPiSowskiego komentariatu momentalnie zagrała kartę „to ustawka”, ale nikomu się specjalnie nie chciało tłumaczyć na czym miałaby ona polegać. Chwilę później nastąpił kolejny zwrot akcji, który można określić mianem „wojen kryształowych”. CBA (pod wodzą Mariusza Kamińskiego, aka Kryształowy Człowiek [chciałbym w tym miejscu pozdrowić Prezydenta RP]) złożyło donos do prokuratury na Mariana Banasia. Nagle się bowiem okazało, że raport CBA w sprawie oświadczeń jest „miażdżący” na tyle, że nawet Premier Tysiąclecia się nim przejął i powiedział nawet, że jak Marian nie pospierdala, to oni zastosują „plan B”. Nie przejął się tym za to Pancerny Marian, który stwierdził, że: „To dobrze, że prokuratura i ewentualnie niezawisły sąd zajmą się sprawą moich oświadczeń majątkowych i skrupulatnie wyjaśnią wszystkie wątpliwości”. O tym, jaki będzie ciąg dalszy całej tej sprawy, przekonamy się pewnie niebawem, teraz jednakowoż warto zwrócić uwagę na to, że CBA zrzuciło samo na siebie taktyczną głowicę nuklearną, a potem poprawiło napalmem. Oczywistą oczywistością jest to, że CBA złożyło kwity do prokuratury, żeby wysłać Pancernemu Marianowi wyraźny sygnał „albo spierdalasz, albo pójdziesz na dno”. Wiadomym jest, że gdyby się okazało, że Marian się jednak dogada, to niezależna prokuratura od Zbigniewa Ziobry może przeca ukręcić łeb postępowaniu. W tym planie jest tylko jeden malutki (niczym Sfera Dysona) problem. Sprowadza się on do pytania: skoro raport był na tyle „miażdżący”, że CBA zdecydowało się na jebnięcie kwitów do prokuratury, to jak to się, kurwa, stało, że Pancerny Marian pełnił takie, a nie inne funkcje? Już wcześniej padały pytania o to, „gdzie były służby”, jak Banasiowi dawano takie, a nie inne stołki. Albo go nie sprawdzały wcześniej, albo go sprawdzały, ale olano wnioski. Obstawiałem i obstawiam, bramkę numer jeden, bo brak kwitów jest zawsze mniejszym problemem niż tych kwitów chowanie. Już po napisaniu niniejszego kawałka okazało się, że nie miałem racji twierdząc, że jeżeli nikt nikogo nie nagrał, to nie poznamy kulisów sprawy. Gazeta Prawna wynorała kwit, z którego wynika, że Pancerny Marian podał się do dymisji, ale marszałkini Witek uznała, że „podanie się do dymisji” Pancernego Mariana jej nie satysfakcjonuje i odesłano mu przeredagowany dokument, który miał podpisać (czego do tej pory nie zrobił). W zmienionym dokumencie stało, że Marian Banaś się katapultuje z NIK, jednocześnie wyznaczając wiceprezesa NIK, Tadeusza Dziubę, do zastępowania go od chwili złożenia rezygnacji (wierny żołnierz PiSu). Teraz nastąpi moje gdybanie, bo nie jestem specjalistą od NIKu. Na pierwszy rzut oka to, co zrobiła marszałkini, było dość dziwne. Skoro bowiem PiSowi zależało na jego rezygnacji, to czemu jej nie przyjęto? Obstawiam, że chodziło o „ciągłość władzy”. Rezygnacja Banasia jest dla PiSu problemem dlatego, że do powołania szefa NIK potrzebna jest zgoda Senatu, a tego PiS nie odbił (przynajmniej na razie). Nie wiem, jak długo wiceprezes może zastępować prezesa NIK, ale być może gdzieś są jakieś kruczki prawne, które można by było wykorzystać celem wydłużenia tego okresu. Senat by sobie mógł blokować kolejne kandydatury, a PiS by sobie w międzyczasie meblował NIK wedle uznania. Obstawiam, że najprawdopodobniej wszystko rozbiło się o to, że wiceprezes nie posiada uprawnień prezesa. Nie zmienia to, rzecz jasna, faktu, że odesłanie oryginału „dymisji” do Mariana Banasia było, delikatnie rzecz ujmując, cokolwiek nieprzemyślane. Choć tu pewnie chodziło o to, że PiS był na tyle pewny tego, że Pancerny Marian został spacyfikowany, że nikt nie wziął pod rozwagę scenariusza pt. „Marian zaczyna wierzgać”. Na sam koniec niniejszego kawałka Przeglądu napiszę jedynie tyle, że ciekawym, ile jeszcze plot twistów nam władze sprezentują w ramach tego konkretnego fuckupu.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Sygnalizowałem wcześniej, że pochylę się nad Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny (aka Patryk Jaki, aka Człowiek z Marketingu Politycznego), tak więc zapnijcie pasy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Chłopak z Biedniejszej Rodziny, stał się ostatnio Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny. Gdybym był złośliwy napisałbym, że w takich okolicznościach przyrody nawet Patryk Jaki nie byłby się w stanie nie obronić. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że widywałem już bardziej spektakularnych doktorów i profesorów (chciałbym w tym miejscu pozdrowić Andrzeja Zybertowicza, Zdzisława Krasnodębskiego i Piotra Glińskiego). Od razu nadmieniam, że nie będę się tu pastwił nad, ekhm, listem, który boy in whose family home did not overflow, napisał do współeuroposłów. Gdyby ktoś miał wątpliwości odnośnie tłumaczenia, które się tu znalazło, to taki ktoś powinien mieć świadomość tego, że tekst był tłumaczony przez profesjonalnego tłumacza G.O. Ogle, tak więc japa, bo was, kurwa, pozwę! W ten oto sposób gładko przeszliśmy do tego, nad czym będę się pastwił. Patryk Jaki sfochował się tak bardzo za to, że śmiano się z jego listu, że pozwał Wyborczą za swoje własne błędy językowe. W ćwicie, w którym informował o pozwie oznajmił, że (opisywanie jego baboli) to: “stara ubecka metoda”. Domyślam się, że na nauczycieli od angielskiego padł blady strach, bo nagle dowiedzieli się, że nie tylko są roszczeniowcami, ale też ubekami, no ale to tylko dygresja. W ćwicie tym znalazł się również fragment, który był kolejnym przejawem automitologizacji w wykonaniu Chłopaka z Biedniejszej Rodziny. Chodzi mi, rzecz jasna, o fragment, w którym Jaki wspomina, że: “dziś mnie już stać na walkę z nimi.”. Przyznam szczerze, że czytając ten ćwit “na świeżo” uznałem, że to pojedynczy występ, ale potem okazało się, że był to wstęp do kolejnego oświadczenia, które było jeszcze bardziej bezczelne od jego ściem odnośnie tego, że “w domu się mu nie przelewało”. Jednocześnie to kolejne (bezczelne) oświadczenie rzuca sporo światła na to, dlaczego Jaki twierdził, że pochodził z biedniejszej rodziny. Otóż (mam wrażenie, że nadużywam “otóż” w tym Przeglądzie, ale będziecie musieli jakoś z tym rozdać). 29 listopada na FB Jaki oświadczył: “Pozwałem Facebooka. Przez lata w sieci trwała zorganizowana akcja zniesławiania mnie. Regularnie podawano zmontowane „moje” wpisy z błędami(aby pokazać jaki głupi) (...). Wiele mnie kosztowało powstrzymanie się w tym momencie przed dość oczywistym komentarzem odnoszącym się do tego, że byłoby to wyważanie drzwi otwartych przez podmiot liryczny wyżej wymienionego oświadczenia. O ile początek był  zarówno bezczelny (o czym za moment), co śmieszny, to już kolejny akapit był, kurwa, przejawem typowej dla Chłopaka z Biedniejszej Rodziny bezbrzeżnej wręcz, kurwa, bezczelności. Gotowi? No to jedziemy dalej: “Jak byłem ministrem nie było mnie stać na tyle kosztownych procesów. Jednak teraz nie odpuszczę nikomu.”. Byłaby wielka szkoda, gdyby ktoś po raz kolejny zerknął w oświadczenie majątkowe Ministra, Którego Nie Było Stać Na Procesy. Z oświadczenia majątkowego z 2018 roku możemy wyczytać, że Minister, Którego Nie Było Stać na Procesy, miał 230 tysięcy PLN-ów oszczędności, 180 tysięcy PLN-ów w akcjach (nie wiadomo, ile tych akcji ma ze względu na to, że oświadczenie zostało nabazgrane, tak, jakby Jaki jeszcze nie wiedział, którym rodzajem doktora chce zostać). Biedny Minister miał również 50-metrowe mieszkanie warte 200 tysięcy (spłacone). Jeżeli chodzi o zarobki, to Biedny Minister w 2008 zarobił 209 tysięcy złotych (+ 4 tysie z GPW [acz nie dam sobie głowy uciąć za to, że to na pewno GPW ze względu na bazgroły]). Być może ja mam skrzywioną percepcję (bo Podkarpacie i w ogóle), ale wydaje mi się, że to, kurwa, sporo szekli jest. Wydaje mi się również, że pierdolenie “nie było mnie stać na kosztowne procesy” to nic innego, jak, no cóż, pierdolenie. Wpis jest w chuj bezczelny nie tylko dlatego. Bo owszem, w Polsce nie wszystkich stać na procesy. Na ten przykład, Anna Dryjańska musiała zorganizować zbiórkę, bo nie było jej stać na koszty sądowe, kiedy chciała wytoczyć proces Bogu Imperatorowi Researchu, Rafałowi Ziemkiewiczowi. Wydaje mi się, że w kontekście powyższego ktoś, kto zarabia ponad 200 tysięcy zetów rocznie (i ma 400 koła oszczędności), powinien się powstrzymać od wygłaszania opinii w temacie tego, że “nie stać go na wytaczanie kosztownych procesów”. Idźmy dalej. Jak to jest, że Patryk Jaki, który tak wiele mówił o potrzebie reformy sądownictwa, będąc świadomy tego, że w Polsce nawet kogoś zarabiającego ponad 200 tysięcy zetów rocznie, nie stać na procesy – absolutnie nic w tym temacie nie zrobił? Czemu wspomniał o tym dopiero po tym, jak przestał być ministrem (a przestał nim być, bo dopchał się do paśnika w Europarlamencie)? Jak to możliwe, że cierpiąc ze względu na “ubeckie metody”, ani razu nie wspomniał o tym, że nie może się procesować, bo go nie stać? Gdybym był złośliwy (a, jak wielokrotnie to podkreślałem, nie jestem), to zwróciłbym uwagę na to, że tego rodzaju pytania powinni Zbyt Biednemu ex-Ministrowi zadać dziennikarze, bo ich niezadawanie kończy się tym, że ludzie pokroju Patryka Jakiego robią zajebiste kariery polityczne. Wydaje mi się, że wiem, skąd się wzięły utyskiwania Jakiego nad tym, że się w jego domu rodzinnym nie przelewało. Dotychczas wydawało mi się, że to po prostu ordynarna ściema kogoś, kto wie, że wizerunek self-made-mana, który osiągnął sporo walcząc z elitami, przyda się mu w polityce. Teraz zaczynam mieć niejasne przeczucie, że on w to chyba sam wierzy. Jako dziecko miejskiego notabla napatrzył się pewnie na dzieci innych notabli (zapewne znacznie lepiej sytuowanych) i wyszło mu, że w porównaniu do nich, to on jest biedny jak mysz kościelna. Jedno jest pewne, o realnej biedzie Chłopak z Biedniejszej Rodziny nie ma, kurwa, żadnego pojęcia i dlatego buduje te swoje bieda-narracje. Wiem, że się już pewnie najedliście, ale w kontekście oświadczenia Bieda-Ministra, trzeba poruszyć jeszcze jedną kwestię. Konkretnie zaś to, że ktoś pokroju Jakiego, ma czelność wypowiadać się w temacie tego, że mu, kurwa, fejki przeszkadzają, bo to trochę tak, jakbym ja nagle zaczął narzekać na to, że ludzie w internecie są dla siebie coraz bardziej złośliwi (choć w moim przypadku byłoby to zrozumiałe o tyle, że przecież nie jestem złośliwy). Te utyskiwania Jakiego są o tyle, kurwa, absurdalne, że do debunkowania (w czasie rzeczywistym) produkowanych rzez niego fejkowych narracji potrzebny byłby osobny portal i zespół zadaniowy. W teorii, mogliby się tym zajmować dziennikarze z szerokopojętego AntyPiSu, ale ci są za bardzo zajęci szerokopojętym “czym innym” (np. hejtowaniem lewaków w Sejmie). Zupełnie bez związku z fejkami, przypomniało mi się udawane oburzenie Chłopaka z Biedniejszej Rodziny wspierane całą mocą rządowych mendiów. Co prawda Patryk Jaki oburza się na wiele rzeczy, ale chodzi o konkretną sytuację, w której usiłowano budować narrację, w myśl której Trzaskowski obrażał powstańców warszawskich (rzecz się działa, w trakcie kampanii [czy tam prekampanii] samorządowej). Wyciągnięto z przysłowiowej dupy spot z roku 2009, w którym Żebrowski krzyczy “za Rafała” i zostaje rozstrzelany i “odpalono go” w okolicach rocznicy Powstania Warszawskiego, żeby się wszyscy jeszcze bardziej oburzyli. To, że spot nie miał, kurwa, żadnego związku z Powstaniem Warszawskim, nie przeszkadzało ani Jakiemu, ani rządowym mediom, tak samo jak to, że Żebrowski tłumaczył, że było to nawiązanie do Kordiana. Aczkolwiek, może mieliśmy tu do czynienia z kolejnym przejawem prawicowej historii i prawica uznała, że “Kordian” opowiadał o Powstaniu Warszawskim? W kontekście powyższego oburzenia powinniśmy się cieszyć z tego, że Jaki nie trafił na spot, w którym Żebrowski był przebrany za Geralta, bo wtedy pewnie tłumaczono by nam, że Trzaskowski obraża starszych ludzi. Na sam koniec rozważań o Bieda-exMinistrze pozwolę sobie na uwagę natury ogólnej. Ja wiem, że ja już o tym wspominałem, ale przysłowiowy chuj mnie strzela, jak widzę nieudolność dziennikarzy, którzy nie są sobie w stanie poradzić z Jakim. Warto również wspomnieć o nieudolności polityków, którzy idąc do mediów, żeby się tam napierdalać z Jakim, absolutnie się do tych napierdalanek nie przygotowują, dzięki czemu armia internetowych influencerów Jakiego może pokazywać wszystkim, że “Jaki znowu zaorał”. Jakiemu poświęciłem już sporo liter na swoim blogu. W jednej z notek tłumaczyłem, żeby nie traktować go jak kretyna tylko dlatego, że kiedyś popierdalał w dresach. Wspominam o tym dlatego, że domyślam się, że to właśnie jest przyczyna, dla której nikomu nie chce się poważnie zabrać za Jakiego (programy publicystyczne, w których ktoś go zgrilłował można policzyć na palcach jednej ręki) i nikomu nie chce się przygotowywać do “debatowania” z nim. Jeżeli bowiem uważa się kogoś za ograniczonego głąba, który nie do końca jest świadom swoich ograniczeń, to przecież nie ma sensu się przygotowywać do starcia z nim, nieprawdaż? Od momentu, w którym napisałem tamtą notkę minęło dwa lata. W międzyczasie kariera Jakiego się rozwijała w dość zawrotnym tempie (co prawda przejebał kampanię w Wawie, ale sam fakt, że go tam wystawiono [+środki, które przeznaczono na “Bitwę Warszawską”] świadczy o tym, że w Zjednoczonej Prawicy traktują go cokolwiek poważnie), a spora część antyPiSu (w tym dziennikarzy) patrzy na tę karierę i zastanawia się nad tym, jak to możliwe, żeby (tu wstaw dowolny epitet opisujący średnio rozgarniętą jednostkę) robił taką karierę. Do takich rozważań dodawane jest, rzecz jasna, “o tempora, o mores”, no bo jak to możliwe, że ten durny suweren głosuje na Jakiego...


Skoro zaś poruszony został temat biedy, to warto wspomnieć o tej realnej, która może być udziałem większości ludzi, którzy będą skazani na głodowe emerytury. O pomyśle zniesienia limitu 30-krotności składek ZUS i o pomyśle wprowadzenia maksymalnej emerytury już pisałem. Oba pomysły skrytykowałem, ale w tym miejscu muszę przyznać, że jestem wdzięczny razemitom za rozpętanie gównoburzy swoim pomysłem wprowadzenia emerytury maksymalnej, bo wywołało to dość ciekawe reakcje. Pierwszą z nich była wymiana ćwitów między jednym z ćwiternautów a Markiem Borowskim. Marek Borowski wypowiedział się w temacie zniesienia limitu i wprowadzenia emerytury maksymalnej: “Zlikwidowanie tzw. 30-krotności wraz z wprowadzeniem limitu dla przyszłych emerytur to koniec systemu zdefiniowanej składki, który jest jednym z największych sukcesów gospodarczej transformacji w Polsce. Drastycznie zmniejszy to wiarygodność programu PPK już na jego starcie.” Odpowiedział mu ćwiternauta: “Ten system jest nie do utrzymania tak czy owak, bo oznacza głodowe emerytury dla milionów ludzi. Nie z pokolenia Pana Senatora, ale z mojego niestety już tak.” i w tym momencie Marek Borowski pozwolił sobie na chwilę szczerości: “To prawda. Dlatego – niestety – trzeba oszczędzać dodatkowo, z własnej kieszeni, zapewniając jedynie minimalne emerytury na jakim takim poziomie.”. Tego rodzaju “złote rady”, są zawsze na propsie. Szczególnie wtedy, gdy ich autorem jest ktoś, kto w oświadczeniu złożonym na koniec kadencji 2015-2019 miał napisane, że jeżeli chodzi o oszczędności zgromadzone w walucie polskiej, to on miał 1.059.800 zeta. Jak mniemam, Marek Borowski wszystko to sobie odłożył z zapierdalania na śmieciówkach w jakiejś agencji ochrony, względnie odłożył z minimalnej krajowej. Kurwa, tego rodzaju oderwanie od rzeczywistości porównywalne z darwinizmem społecznym (aka “trzeba sobie odkładać”) to jest jednak zjawiskowa sprawa. Osobną kwestią jest to, że człowiek, który najwyraźniej doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że system emerytalny jebnie, nie przejmuje się tym zbytnio. Jeżeli zaś się przejmuje, to jakoś tak trudno dostrzec efekty tego przejmowania się. Mam, kurwa, niejasne przeczucie, że spora część elity politycznej ma wyjebane na to, że za “dziesiąt” lat system emerytalny jebnie, bo wiedzą, że - ujmując rzecz delikatnie – to nie będzie ich problem. Na ich emerytury będzie się miał kto składać, tak więc nieszczególnie obchodzi ich to, że za 40 lat ludzie będą jedli szczaw i mirabelki (o ile chuj tego wszystkiego nie strzeli w ramach katastrofy klimatycznej). Tak na dobrą sprawę, jedynym “rozwiązaniem” było to, że wprowadzono  kapitał początkowy, który wprowadzono tylko i wyłącznie po to, żeby wypłacać niższe świadczenia. To jest swoją drogą dość ciekawe. Krytykowano pomysł wprowadzenia maksymalnej emerytury dlatego, że ludzie płacący wysokie składki (ujmując rzecz kolokwialnie) “nie dostaliby swoich pieniędzy z powrotem”. Ci sami ludzie nie przejmują się zupełnie tym, że ludzie płacący niższe składki, prawie na pewno nie “dostaną swoich pieniędzy z powrotem” i doradzają im odkładanie sobie “gdzie indziej”. Tu gdzieś na pewno jest ironia, ale chyba tego nie dostrzegam. Drugą wypowiedzią, nad którą chce się pochylić w kontekście emerytury maksymalnej, jest w chuj nieudolna próba Premiera Tysiąclecia zajścia lewaków “z lewej flanki”. W trakcie jednego z wywiadów Premier Tysiąclecia powiedział: "usłyszałem o tym, że ta maksymalna emerytura gwarantowana miałaby wynosić kilkanaście tysięcy złotych, to ja dziękuję za taką wrażliwość społeczną, która powoduje, że mielibyśmy głosować za maksymalnymi emeryturami na tym poziomie (...) Emerytury na poziomie kilkunastu tysięcy złotych jako te maksymalne wydawały nam się zdecydowanie za wysokie”. I wszystko byłoby, kurwa, super, gdyby nie fakt, że o ile mnie pamięć nie myli, pomysł PiSu o zniesieniu 30-krotności limitu ZUS w ogóle nie zakładał emerytur maksymalnych. Innymi słowy Premier Tysiąclecia krytykując lewicę za to, że sobie wymyśliła “zbyt wysokie emerytury” zapomniał o tym, że gdyby zniesiono limit tak, jak sobie to wymyślił PiS, to część emerytur byłaby znacznie wyższa od tych zaproponowanych przez lewicę. Tak więc, PiS nie mógł poprzeć pomysłu lewicy dlatego, że emerytura maksymalna, niższa niż ta, które wyprodukowałby projekt ustawy autorstwa PiS, byłaby “zdecydowanie za wysoka”. I znowuż, gdzieś tu pewnie jest jakaś ironia, ale nie jestem w stanie jej znaleźć.


Zanim przejdę do kolejnego kawałka Przeglądu, potrzebny będzie wstęp teoretyczny: “Filtrosorpcyjna Odzież Ochronna (FOO-1) – filtracyjny strój ochronny będący obecnie na wyposażeniu Wojska Polskiego. Zaprojektowany jako następca strojów OP-1 i L-2.  FOO-1 przeznaczona jest do indywidualnej ochrony żołnierza przed skażeniami chemicznymi, biologicznymi i promieniotwórczymi, występującymi w postaci par, aerozoli i pyłów. Przystosowana jest do użycia łącznie z maską przeciwgazową MP-5. Strój podobnie jak nowoczesne stroje ochronne ma strukturę dwuwarstwową: warstwę wierzchnią stanowi tkanina mundurowa o wykończeniu wodoodpornym i oleofobowym, a warstwę wewnętrzną – materiał filtrosorpcyjny. Rękawice i buty są wykonane z gumy butylowej.” Zgadliście, będzie o Michalkiewiczu. Polska fringe-prawica wielokrotnie udowadniała, że jest w stanie wyrzygać się dosłownie na wszystko i napisać dowolni chujowy tekst dla poklasku ziomberiady, która uważa, że “wolność słowa” oznacza wolność do obrażania każdego “innego”. Niemniej jednak, to co odpierdolił Michalkiewicz, to nowa lepsza jakość, nawet jak na realia skrajnej prawicy. Historię dziewczynki, którą była uwięziona przez księdza przez dłuższy czas, w trakcie którego była wielokrotnie gwałcona i zmuszona do aborcji znają chyba wszyscy (jeżeli ktoś chce się czegoś więcej dowiedzieć, to polecam „Z nienawiści do kobiet” Justyny Kopińskiej). Ofiara (teraz to już dorosła kobieta) walczyła o odszkodowanie z zakonem, do którego należał ksiądz-pedofil. Zasądzono odszkodowanie w wysokości miliona złotych (chuj wie, jak skończy się ta sprawa, bo zakon złożył do Sądu Najwyższego skargę kasacyjną). Tego było zbyt wiele dla Michalkiewicza, który zbluzgał ofiarę. Nie mam zamiaru cytować tej wypowiedzi (z przyczyn, których chyba nie trzeba tłumaczyć), jeżeli ktoś jej nie zna, to w Źródłach będzie link do artykułu. Ciąg dalszy był taki, że ofiara księdza pedofila pozwała Michalkiewicza i wygrała z nim w sądzie. Rzecz jasna, jak przyznało na odważnego prawicowca, Michalkiewicz nie odbierał wezwań do sądu. Kiedy zorientował się, że na konto wjechał mu komornik (wyrok został wydany zaocznie) wkurwił się i ujawnił dane ofiary. Nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć przyczyn, dla których skrajnie prawicowy publicysta (który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kim są jego odbiorcy) ujawnił te dane. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że znaleźli się obrońcy Michalkiewicza, którzy tłumaczyli, że to nie tak, że on ujawnił te dane, bo dawno temu zrobił to “Fakt” (o czym sam Michalkiewicz wspomniał w swoim wpisie). Tak sobie myślę, że skoro zdaniem Michalkewicza i jego wyznawców personalia ofiary księdza pedofila były powszechnie znane, to po chuj je w ogóle publikował? Przecież wszyscy by się domyślili “z kontekstu” o kogo chodzi, nieprawdaż? Jeżeli komuś się wydaje, że w takiej sytuacji wszyscy zgodnie potępią typa, który ujawnił personalia ofiary (po to, żeby poszczuć na nią ameby, które go czytają), to taki ktoś ma rację – wydaje mu się. W tej sprawie nie mogło bowiem zabraknąć głosu innego prawicowego publicysty, który nie tak dawno temu przejebał proces z Anną Dryjańską. Rzecz jasna, chodzi o Rafała Ziemkiewicza, który tocząc ćwiterowy bój z Kataryną, zachował się niewiele lepiej od Michalkiewicza. Sugerował on między innymi, że ofiara księdza pedofila “złupiła Michalkiewicza na 188 tysięcy”, że “sczyściła mu konto”. Dodał również, że być może rację ma Michalkiewicz, który twierdził, że ksiądz tylko  “współżył” z 13-latką i że nie wierzy w to, że ofiara była bita, więziona i zmuszona do aborcji. Tak, dobrze przeczytaliście, zdaniem Ziemkiewicza, dorosły mężczyzna może “współżyć z 13-latką”. W swoich tyradach był łaskaw porównać Michalkiewicza do ofiar pogromów. Wspomniał również  o tym, że cała sprawa (w domyśle, pozywanie zakonu Chrystusowców) mogła być efektem tego, że kobieta jest wykorzystywana przez prawników i lewicę. O tym, że była wykorzystywana przez księdza, Ziemkiewicz woli nie wspominać, bo nie pasuje mu to do snucia kolejnych idiotycznych narracji. Nie jest to pierwszy tego rodzaju wyskok Ziemkiewicza, bo przy okazji swojego pamiętnego ćwita o “wykorzystywaniu nietrzeźwej” zaczął pisać alternatywną historię, w myśl której ofiara gwałtu (sprawcą był ksiądz [chyba zaczynam dostrzegać prawidłowość w twórczości Ziemkiewicza]), to wcale nie była ofiara gwałtu, tylko kobieta, która poszła z księdzem do łóżka, a potem oskarżyła go o gwałt, żeby go oskubać z pieniędzy. Mógłbym to jakoś spointować, ale pointa składałaby się z samych wulgaryzmów więc trochę mi się, kurwa, nie chce.
   

Jeden z najbardziej rozpoznawalnych gwałcicieli (którego ofiarą padła 13-latka), został zaproszony przez Łódzką filmówkę. Część studentów nie bardzo wiedziała, po chuj go w ogóle zaproszono i się nieco faktem zapraszania gwałciciela wkurwiła. Efektem wkurwu był apel/petycja skierowana do władz uczelni. Sygnatariusze petycji zasugerowali władzom uczelni, żeby się, kurwa, ogarnęły. Co zrozumiałe, władze uczelni olały apel, bo jak można było przeczytać w oświadczeniu tychże władz: uczelnia ma wielki dług względem gwałciciela. W oświadczeniu można było przeczytać również, że gwałciciel 13-letniej dziewczynki jest najwybitniejszym absolwentem tejże filmówki. Muszę przyznać, że jest to bardzo odważna deklaracja. Z oświadczenia mogliśmy się dowiedzieć również tego, że gwałcicielowi 13-letniej dziewczynki filmówka nadała tytuł doktora honoris causa. Cebulą na torcie był fragment, w którym stało, że rektor nie czuje, że ma jakiekolwiek prawo do moralnej oceny życia gwałciciela 13-letniej dziewczynki, bo na jakiej podstawie miałby ją sobie wyrobić? Mimo tego oświadczenia, sprawa nie chciała przyschnąć i koniec końców z wizyty zrezygnował sam gwałciciel. Jak zwykle przy okazji tego konkretnego gwałciciela, okazało się, że ma on całkiem sporą grupę obrońców. Ciekaw jestem, czy obrońcy ci wkurwiają się czytając wypowiedzi obrońców (rzecz jasna nie chodzi o obrońców w sensie prawnym) księży pedofilów. Ciekaw jestem, co sądzili na temat przewrócenia pomnika Jankowskiego. Ciekaw jestem, co sądzili na temat filmu Sekielskiego. Ciekaw jestem, czy kiedyś do nich, kurwa dotrze, że gwałciciel jest gwałcicielem niezależnie od tego, czym zajmował przed zgwałceniem ofiary. Nie ma znaczenia to, czy gwałciciel jest reżyserem, księdzem, politykiem, czy też czyimś dobrym znajomym, „który na pewno by tego nie zrobił”.

Źródła:






https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-jaroslaw-kaczynski-o-sprawie-banasia-nasza-zasada-jest-prost,nId,3222770




https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/nieczytelne-oswiadczenie-majatkowe-patryka-jakiego,942638.html

Profesjonalne tłumaczenie:






https://natemat.pl/251317,pedofilia-michalkiewicz-z-radia-maryja-odpowie-za-slowa-o-ofierze-ksiedza





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz