Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na pomarudzenie (żeby tradycji stało się zadość). Nowym mutacjom korony mogę dać 1 gwiazdkę i ich szczerze nie polecam, bo tak sobie myślałem, że jak mi już negatyw na teście wyjdzie, to powinno być lepiej. No i z jednej strony było lepiej (bo np. zatoki się odetkały), ale za to wjechało mi permanentne zmęczenie i pod pewnymi względami było momentami gorzej niż wtedy, jak byłem „pozytywny”. Niemniej jednak w ciągu półtora tygodnia się to uspokoiło i dzięki temu mogę spokojnie zasiąść do pisania Przeglądów/etc.
Niniejszy przegląd zacznę od tematu dość istotnego z punktu widzenia lewackich obowiązków. Tematem tym, rzecz jasna, będzie rozłam w partii Razem. Z doświadczenia wiem, że poruszanie tego rodzaju tematów przypomina chodzenie po polu minowym. Niezależnie od tego, jak ostrożnie będzie skonstruowany taki przekaz, zawsze się na końcu okazuje, że ktoś jest niezadowolony. Tym samym postanowiłem, że w to konkretne pole minowe po prostu wbiegnę.
O ile jestem w stanie zrozumieć frustrację razemową na to, że spora część Nowej Lewicy nie jest specjalnie skupiona na realizowaniu lewicowych postulatów, a osoby pokroju Gduli i Wieczorka są zajęte wywoływaniem jednego pożaru za drugim (które potem gaszą, wywołując jeszcze większe pożary). O jeszcze innej części lewicowych działaczy na soszjalach krążą dowcipy w rodzaju „tego i tego człeka lewica powinna wymienić na radziecki przyrząd do świecenia w dupie i jeszcze by na tym zyskała”. Rozumiem też niechęć do działaczy i polityków, którzy po wielu latach posuchy bawią się w reenacting „upartyjniania” wszelkich możliwych stołków (of korz, nie jest to jeszcze poziom Zjednoczonej Prawicy i sporo do tego brakuje, niemniej jednak, niesmak pozostaje). Na szczęście w rządzie jest ADB, ale nec hercules contra plures.
Mógłbym tę litanię na temat tego, czemu NL mnie wkurza ciągnąć dalej, ale wydaje mi się, że to, co napisałem powyżej wystarczy, żeby nakreślić moje podejście do tego, co się dzieje w NL. Niemniej jednak, wziąwszy powyższe pod rozwagę, nie jestem w stanie zrozumieć decyzji Razemów o tym, żeby wyść z NL i próbować lewaczyć samemu. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że nie rozumiem tej decyzji dlatego, że przecież od początku było wiadomo, że SLD gonna SLD. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem napiszę, że nie rozumiem tej decyzji, bo nie jestem w stanie wykoncypować sobie tego, jaki w Razemach może być master plan.
Może inaczej to ujmę. Co prawda w prognozy mi się nie bardzo chce bawić (bo 2015 rok nauczył mnie pokory), ale czasem sobie różne rzeczy prognozuję. Czasem też zdarza mi się opisywać to, czemu moim zdaniem doszło do tego, czy owego i dodać parę słów na temat tego „jaki zamysł stał za tą, czy inną decyzją”. Żeby nie przedłużać: mimo szczerych chęci i mimo tego, że polską politykę obserwuję od dość długiego czasu, nie jestem w stanie wymyślić niczego sensownego w tej konkretnej sytuacji. Ujmując rzecz innymi słowy: nie mam pojęcia co autor miał na myśli.
Szanse na ugranie czegokolwiek samodzielnie były w roku 2015 i w trakcie pierwszej kadencji PiSu. Niestety (z wielu przyczyn) nie pykło. Choć początkowo średnim znajdowałem pomysł startowania ze wspólnej listy z SLD, to jednak zdałem sobie sprawę z tego, że alternatywą jest zdobycie przez Razemów marginalnego poparcia. W 2023 start ze wspólnej listy był już koniecznością, bo polaryzacja w naszym kraju osiągała wartości skrajne. Od tamtej pory sytuacja na froncie polaryzacyjnym (eufemizując) nie uległa poprawie.
Moim zdaniem (a bardzo chciałbym się mylić), szanse na to, że Razemom uda się cokolwiek ugrać w trakcie samodzielnego lewakowania są bez porównania mniejsze niż te, które partia miała w latach 2015-2019. Uważam, że warunki, które wtedy panowały, pod pewnymi względami były sprzyjające. Choćby dlatego, że rządziła naszym krajem partia, która miała nieprzebrane pokłady pogardy dla obywateli. Co prawda udawało się jej to maskować nieco lepiej niż osobom, które tworzyły przekazy o tym, że przez 500+ ludzie srają na wydmach, ale gdy tylko jakaś grupa społeczna zaprotestowała w jakiejś sprawie, pogarda się z partii wylewała wszelkimi możliwymi kanałami propagandowymi.
Poza tym, rządziła nami wtedy partia, która była całkowicie pozbawiona słuchu społecznego. Ja wiem, że cała masa komentariuszy mówiła co innego, ale moim skromnym zdaniem była to próba zracjonalizowania teflonowości PiSu. No bo skoro partia była teflonowa, to chyba dlatego, że słucha ludzi, co nie? Gdyby tak faktycznie było, gdyby PiS „służył Polsce i słuchał Polaków”, to w trakcie obu kadencji PiSu do protestów dochodziłoby sporadycznie i byłyby one niewielkie. Nie ruszano by również prawa aborcyjnego. Skoro zaś już jesteśmy przy tym temacie, to warto wspomnieć o tym, że po zaostrzeniu prawa aborcyjnego w 2020 CBOS wrzucił w eter rezultaty badań, z których wynikało, że młodzież po raz pierwszy od dłuższego czasu się zaczęła identyfikować z lewicą.
Żeby nie przedłużać. W latach 2015-2019 było całkiem sporo czynników, które przy odrobinie dobrej woli lewicowe formacje mogły spróbować (w wymiarze politycznym) zmonetyzować. Rzecz jasna można dywagować na temat tego, że teraz rządzą libki i libkuja, więc Razemy mogą próbować się rozpychać na scenie politycznej, ale to jest w mojej skromnej opinii myślenie magiczne.
Żeby w pełni docenić tragizm sytuacji Razemowej wystarczy popatrzeć na to, kto poza Razemami jest w opozycji. Zjednoczona Prawica, która ma własne media (i od cholery farm trolli) oraz konfa, która co prawda mediów nie ma, ale ma wsparcie internetowe braci zza Buga. Ujmując rzecz innymi słowy: szanse na przebijanie się z własnym przekazem, będąc w takim sąsiedztwie, są czysto matematyczne.
Ktoś może powiedzieć, no elo, ale przecież rozłamowcami nie byli ci, którzy wyszli z NL, ale ci, którzy wystąpili z Razem. I taki ktoś będzie miał rację, ale trzeba mieć na uwadze to, że do rozłamu w Razemach doszło właśnie z powodu chęci opuszczenia NL. Nie było więc tak, że jakieś osoby opuściły Razem bez żadnego trybu.
Na sam koniec rozważań Razemowych zostawiłem sobie jeszcze jedną kwestię, która będzie miała spore znaczenie. Jeżeli partii Razem nie uda się wypracować w trakcie tej kadencji stabilnego poparcia sondażowego na poziomie 7-8% będzie to oznaczało spory problem „wyborczy”. Może się bowiem okazać, że część elektoratu może i by na Razemy zagłosowała, ale będzie miała obawy przed popieraniem partii, która ma matematyczne szanse na przekroczenie progu wyborczego.
Ponieważ już mi usiłowano tłumaczyć, że to wcale nie jest tak, że jak partia padnie przed progiem, to głosy oddane na tę partię są potem „rozdzielane” na inne partie, pozwolę sobie na krótką dygresję: gdyby to była prawda i gdyby liczba zdobytych przez partie mandatów nie miały związku z tym, ile partii wywaliło się przed progiem, to zupełnie niezrozumiałe będzie to, że Zjednoczona Prawica uzyskała w 2015 i 2019 tyle samo mandatów (235) mimo tego, że w 2019 udało się partii Kaczyńskiego zdobyć 6% głosów więcej, niż w 2015.
Skoro temat Razemowy mamy za sobą, możemy przejść do innego, który przy okazji można traktować jako odpowiedź na pytanie: „czemu nie możemy mieć ładnych rzeczy”. Od razu zastrzegam, że czytając ten kawałek Przeglądu będziecie zaskoczeni swoim brakiem zaskoczenia. Otóż, okazało się, że członek partii, która ostatnimi czasy stała się czymś w rodzaju awatara deweloperów (który to członek był Wiceministrem Rozwoju i Technologii) miał powiązania z deweloperami (jego kancelaria notarialna od lat współpracowała z deweloperami). Sprawę opisała Wirtualna Polska. Efekt końcowy tejże sprawy (końcowy dla wiceministra) był taki, że Jacek Tomczak wiceministrem już nie jest.
Niestety, nie oznacza to, że pomysł „kredytu 0%” zostanie zarzucony, bo przecież nie było tak, że w PSLu tylko i wyłącznie Tomczak popierał ten pomysł. Od siebie dodam tyle, że tego rodzaju sytuacje mnie zawsze lekko fascynują. Bo ok, to nie jest tak, że człowiek, którego kanca współpracuje z deweloperami musi być z natury rzeczy zły/etc. Niemniej jednak w sytuacji, w której tenże sam człowiek jest jednym ze zwolenników programu/ustawy, na której zyskają głównie deweloperzy – możemy (i powinniśmy) mówić o sporym konflikcie interesów. Tym, co mnie fascynuje, jest przeświadczenie takich ludzi o tym, że „nikt się nie dowie”. Ja wiem, że w polskiej polityce to norma, a nie wyjątek, niemniej jednak rezerwuję sobie prawo do bycia zafascynowanym tego rodzaju procesami decyzyjnymi.
W zeszłym tygodniu skończyła swoją pracę komisja, która zajmowała się podkomisją (tak, to już jest poziom incepcji) Antoniego Macierewicza, próbującą udowodnić, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Część z informacji, które wrzucono do raportu była znana. Jednakowoż w raporcie było również całkiem sporo informacji, które można traktować jako nowość (aczkolwiek wpisującą się w dotychczasową działalność pewnego polityka). Zacznijmy od tego, że choć już wcześniej wiedzieliśmy, że komisja Macierewicza dezinformuje społeczeństwo (co znamienne, dezinformuje za publiczną kasę [tak, wiem, TVP Info też dezinformowało]), ale teraz dostaliśmy glejty.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Ponieważ wcześniejsze dokonania ekipy Macierewicza były uznawane za żart (bo brakowało w nich fachowców), Pan Antoni postanowił sięgnąć po legitnych ekspertów. Pan Antoni zignorował jeden drobny szczegół. Szczegółem tym był fakt, że niezależni zewnętrzni eksperci nie będą produkowali raportów/analiz pod tezę o zamachu. Ponieważ w pewnym momencie ten szczegół zaczął się robić problematyczny (konkretnie zaś w momencie, w którym okazało się, że analizy/raporty nie potwierdzają tezy o zamachu), próbowano, na ten przykład przekupić ekspertów. Gdy to nie pomogło, a jeden z ekspertów stwierdził, że skoro mu nie zapłacono, to on opublikuje raport – komisja zaczęła go straszyć krokami prawnymi. Innymi słowy: srogo nie pykło.
Jednakowoż, ponieważ mamy do czynienia z Antonim Macierewiczem, cała sprawa miała jeszcze jedno dno, które to dno do złudzenia przypominało kształtem onucę. Antoni Macierewicz spotykał się w trakcie prac komisji z dwoma Rosjanami. O spotkaniu z jednym poinformował SKW na tyle późno, że ów Rosjanin zdążył wrócić „do swoich”. O spotkaniach z drugim (który kontaktował się z nim używając fejkowego imienia i nazwiska) Antoni nie poinformował nikogo, a kontaktował się z nim przez parę lat. Były to kolejne z bardzo wielu „rosyjskich” przypadków związanych z Niezatapialnym Antonim. Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego informowała zarówno Błaszczaka (który był ministrem), jak i Kaczyńskiego (który był wicepremierem), że z tą komisją jest coś srogo nie tak. I to informowała o tym wielokrotnie.
Niestety, nie możemy na tym zakończyć tematu Macierewiczowego, albowiem kilka dni temu komisja ds. badania rosyjskich wpływów zorganizowała konfę, na której przedstawiono dotychczasowe ustalenia. Jak bardzo będziecie zdziwieni, gdy wam napiszę, że głównym bohaterem konferencji był Pan Antoni? Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że część komentariatu (np. dziennikarz Onetu) rzuciła się do obrony Niezatapialnego Antoniego. O ile prawicowe narracje można jeszcze jakoś zrozumieć (tl;dr Antoni jest bohaterem, a to oznacza, że nie mógł się kontaktować z Rosjanami/etc.), to obrony w wykonaniu wyżej wymienionego dzienniakarza (notkę, w której Doniesienia złomują tekst Jurasza załączę w źródłach) zrozumieć się już za bardzo nie da, bo ów dziennikarz bardzo się starał wykazać, że chyba nie bardzo zrozumiał czym zajmuje się komisja i co tak właściwie tam na temat Macierewicza opowiedziano. I dzięki takim właśnie ludziom, Antoni Macierewicz (przynajmniej do tej pory) był niezatapialny.
Jestem tak stary, że pamiętam, jak Red is Bad po raz pierwszy (w ramach pogardy dla socjalizmu, rzecz jasna) wyciągnęło rękę po publiczne pieniążki. Co prawda zrobiono to sprytnie, bo chodziło o to, że jedna z zawiadywanych przez władzę rozlewni wody nawiązała współpracę z RiB i wypuściła serię flaszek z wodą z okazjonalną etykietą. Był to rok 2017. Potem współpraca pana Sz. z władzami zrobiła się o wiele bardziej spektakularna i o wiele bardziej intratna dla Sz. Współpraca była na tyle intratna, że pan Paweł, przeczuwając koniec władzy Zjednoczonej Prawicy, próbował katapultować się za granicę (tak, jak każdy uczciwy obywatel, który nie ma sobie nic do zarzucenia). Gdy atmosfera zaczęła gęstnieć, nic nie mający sobie do zarzucenia Sz. wyjechał na Dominikanę, z której to Dominikany został kilka dni temu deportowany. Nieco zabawne były próby przekonania suwerena (podjął się tego jego ówczesny prawnik, pan Bartosz z Ordo Iuris), że on tak właściwie to sam z siebie chciał pojechać do Polski i zdać się na łaskę wymiaru sprawiedliwości. I wszystko fajnie, ale w kontekście powyższego warto sobie zadać jedno, bardzo istotne pytanie: po co w ogóle wyjeżdżał?
Mniej więcej w tym samym czasie marka RiB zawiesiła działalność (miało to związek z tym, że banki nie chciały z nimi współpracować, a parę kont zostało zajętych). W pewnym momencie pojawiły się informacje na temat tego, że Sz. może „pójść w koronę”, które to informacje zostały szybko zdementowane, albowiem prokuratura stwierdziła, że pan Paweł nie ma zbyt wiele do zaoferowania, z czego z kolei wynika, że glejty na wszystko są mocne. Z informacji uzyskanych od proka wynika, że pan Paweł mógłby co najwyżej być małym świadkiem koronnym. Przyznam szczerze, że to mnie akurat rozbawiło. Rozbawiło mnie dlatego, że wyobrażam sobie potencjalny dysonans poznawczy wszelkiej maści prawilnych ziomków, chodzących w ubraniach RiB, gdyby się okazało, że zawiadowca ich ukochanej marki odzieżowej (parafrazując pewną urzędniczkę pracującą przy Funduszu Sprawiedliwości) się rozpruł.
I tym, wydaje mi się, że optymistycznym akcentem, zakończę powyższy Przegląd.
Źródła:
https://oko.press/rozlam-w-razem-polityczki-odchodza-z-partii-jak-do-tego-doszlo
https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8111172,lewica-mlodziez-mlode-polski-cbos.html