czwartek, 30 sierpnia 2018

Hejterski Przegląd Cykliczny #35

Pod koniec lipca media zaczęły się pastwić nad poprzedniczką Premiera Tysiąclecia (której imię i nazwisko zaginęło w pomroce spinów i narracji), która podwiozła swoją matkę rządową limuzyną (z obstawą) na badania do szpitala. Biorąc pod rozwagę dotychczasowe osiągnięcia kierowców przewożących tuzów Dobrej Zmiany, tę „przysługę” można traktować jak „narażenie na niebezpieczeństwo”. Nie wspominając o tym, że taka ryzykowna podwózka świadczy o dość napiętych stosunkach w rodzinie poprzedniczki Premiera Tysiąclecia.


Na oknie poselskiego biura byłego członka PZPR (obecnie PiS) Krzysztofa Czabańskiego, pewna kobieta wysmarowała sprayem nazwę tej pierwszej partii. Ponieważ wszystko zostało uwiecznione na monitoringu, policja szybko ujęła sprawczynię. Wydawać by się mogło, że przypną jej jakiś akt wandalizmu (albo coś w ten deseń, po prawniczemu tego nie nazwę, bo się nie znam), ale w tym momencie wchodzi prokuratura cała na biało (pozdrowienia dla nadprokuratora, Zbigniewa Ziobro), która stawia kobiecie zarzut „propagowania ustroju totalitarnego”. Ponieważ przez internet przewaliła się kupa żartów pt „czy pokazywanie Piotrowicza to propagowanie ustroju totalitarnego”, tak więc nie będę was już nimi katował. Już nawet nie chce mi się rozpisywać o prokuratorze, który uznał, że chuj tam, że swastyka, bo to symbol szczęścia azjatycki. Ziomberiada obwieszona celtykami (symbol neonazistowski) i falangami (symbol faszystowski) może sobie do usranej śmierci maszerować po miastach i żaden prokurator nawet nie mrugnie. Mało tego. Jak na FB zaczęły spadać ofalangowane profile, to się podniósł lament, że „cenzura”. Ci, którzy wtedy bóldupili, nie odezwali się słowem po tym, jak prokuratora zapodała ten idiotyczny zarzut. Ciekaw jestem, kiedy ktoś w naszym pięknym kraju zrozumie to, że tego rodzaju debilne zachowania prokuratur, połączone z nagminnym ignorowaniem łysej ziomberiady, która np. jara się Leonem Degrelle, ma zajebisty wpływ na zaufanie (tzn resztki tegoż) społeczeństwa do państwa jako takiego? Przeca wiadomo, że w przypadku tej kobiety nie chodzi o żaden totalitaryzm, ale o to, że ziomkowi Zbyszka pomazali okno, więc prokurator się musi wykazać. Mam niejasne przeczucie, że gdyby ta kobieta po prostu przykleiła do okna kartę z napisem „PZPR”, to oberwałaby tym samym zarzutem. 


Jeżeli ktoś po przeczytaniu poprzedniego akapitu pomyślał sobie „nie no, kurwa, ale za kartkę to by przeca nie postawili takiego zarzutu”, to chciałbym takiej osobie powiedzieć, że należy się jej odznaka Jona Snowa, albowiem: „W Białej Podlaskiej na pomnik Lecha Kaczyńskiego nałożono kamizelkę z napisem "Konstytucja". Policja zatrzymała podejrzanego 67-latka. Postawiono mu zarzut „znieważenia pomnika.”. Pamiętam, jak kiedyś gdzieś wyczytałem dowcip, który (podobnież) opowiadali sobie ludkowie w czasach słusznie minionych: „Jak najszybciej rozbić lód na rzece? Napisać na nim „Solidarność” a potem dać znać ZOMO”. Odnoszę wrażenie, że niebawem może być nieco podobnie z tym że trzeba będzie napisać „Konstytucja”, zrobić fotkę i wrzucić ją na Twittera. W teorii dałoby się to jakoś na poważnie skomentować, ale w praktyce, chuj wie jaki zarzut by mi za to postawiono.


Zazwyczaj (ok, zawsze, ale jakoś musiałem zagaić) robię tak, że jak się mam pastwić nad jakimś tematem, to się staram zgłębić dany temat. Czasem trzeba grzebać za jakimiś szczegółami dość długo, czasem wystarczy zapoznać się z artykułem. Tym razem będzie inaczej, albowiem mam kompletnie wypierdolone na to co redaktor Warzecha miał do napisania na temat tego, dlaczego jego zdaniem dawanie dzieciom klapsów to nic takiego i że nie powinno się za to karać rodziców. Ciekaw jestem, jak zareagowałby redaktor Warzecha, gdyby ktoś mu powiedział „ok, pójdźmy na kompromis, karą za dawanie klapsów dzieciom, będzie dawanie klapsów rodzicom”. Śmiem twierdzić, że by się redaktoru procesorek przegrzał. Jak to, kurwa jest, że generalnie, jako społeczeństwo, zgadzamy się co do tego, że przemoc jest cokolwiek chujowa i że trzeba za nią karać, ale kiedy dyskusja schodzi na stosowanie przemocy wobec dzieci, to się nagle okazuje, że przemoc w sumie wcale nie do końca taka zła, bo „środek wychowawczy”. To może wprowadźmy do Kodeksu karnego wyjątek taki? Tzn, jak ktoś komuś wyjebie bułę i powie, że to było w ramach zastosowania „środka wychowawczego”, to taka osoba nie podlega karze. Dodatkowo, powinno się wprowadzić przepis, gwarantujący bijącemu (w ramach stosowania „środka wychowawczego”) prawo do bicia, do momentu, w którym bijący nie uzna, że bity wreszcie został „wychowany”. Brzmi kuriozalnie, nieprawdaż? Dokładnie tak samo brzmią „argumenty” ludzi, którzy twierdzą, że kary cielesne są spoko.


W dwóch ostatnich Przeglądach komentowałem pompowanie marki Re(a)d is Bad przez władze naszego pięknego kraju. Zastanawiałem się wtedy na tym, czy da się to robić w sposób bardziej bezczelny niż wysyłanie Premiera Tysiąclecia do ichniego sklepu, bądź wydanie polecenia Prezydentowi RP i jego małżonce, żeby się przyodziewali w produkty produkcji RiB. Okazuje się, że, owszem, da się. „Z informacji podanej przez Muzeum II Wojny Światowej na portalu społecznościowym wynika, że ubrania "Red is Bad" można nabyć w sklepie z pamiątkami tej instytucji.” Biorąc pod rozwagę subtelność w pompowaniu, niebawem możemy się spodziewać akcji w rodzaju „koszulki RiB do nabycia w każdym biurze poselskim Prawa i Sprawiedliwości”. Nieco zaś bardziej na serio – obstawiam, że pompowanie RiB będzie jeszcze bardziej spektakularne niż do tej pory, bo przeca okrągła rocznica odzyskania niepodległości się zbliża. Najbardziej mnie w artykule (na portalu „Do Rzeczy”) urzekł następujący fragment tekstu: „Przypomnijmy, że w ostatnim czasie w sklepie tej marki odzieżowej wizytę złożył premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu kupił w nim koszulki dla wolontariuszy z którymi wcześniej porządkował groby Powstańców Warszawskich. W odzieży Red is Bad pojawiła się publicznie w czerwcu Pierwsza Dama Agata Kornhauser-Duda. W koszulce tej marki kibicowała polskim piłkarzom w czasie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w Rosji. Wcześniej w ciuchach RiB kilkukrotnie widywano prezydenta Andrzeja Dudę.” Trza przyznać, że w „Do Rzeczy” potrafią robić subtelną (niczym rzut cegłówką w okno) reklamę.


Od czasu do czasu zerkam sobie na twórczość (nowo)tworu o nazwie Ordo Iuris. Wydawało mi się, że mało co (w wykonaniu tejże organizacji) jest mnie w stanie zdziwić, ale muszę przyznać, że teraz wyjebało skalę. Ostatnio Ordo Iuris wydaliło z siebie (serio, za moment się przekonacie o tym, że był to zajebisty eufemizm) raport, który podrzucono ONZ, w którym „poruszono ważny temat postulatu zakazu ,,terapii konwersyjnej”, którego realizacja stanowiłaby naruszenie praw pacjenta wobec osób nieakceptujących swoich homoseksualnych skłonności.”. Zanim przejdę dalej, jedno pytanko natury ogólnej, czy z „terapii konwersyjnej” może skorzystać osoba heteroseksualna, która nie toleruje swoich skłonności? Nieco zaś bardziej na poważnie,  dla mnie, kurwa mać, ta „terapia konwersyjna”, to nic innego jak odmiana psychiatrii represyjnej i powinno się tego w cholerę zakazać. Aczkolwiek największym skurwysyństwem jest to, że ci ludzie mają czelność twierdzić, że w sumie to ta terapia jest „dla dobra pacjenta, no bo przeca część ludzi chce się jej poddać”. Rzecz jasna, ci sami mędrcy zupełnie pomijają kontekst tego, że „część ludzi chce”. A kontekst, jest zupełnie taki sam, jak w przypadku mitycznego „syndromu poaborcyjnego”, tzn. wmawianie części ludzi, że są „gorsi” (bo pambuk, albo inne prawo naturalne). Jak się odpowiednio dużej liczbie ludzi będzie wmawiać te idiotyzmy o „gorszości” odpowiednio długo, to część z nich będzie się chciała „leczyć”.


W miarę uważnie obserwuję poczynania naszych rodzimych religiantów, ale dopiero przy okazji pogrzebu Kory Jackowskiej zaobserwowałem hejtowanie pogrzebów świeckich. Tzn. wiadomo, że nasza kościelna prawica nie może pochwalać takich herezji, ale czym innym jest „niepochwalanie”, a czym innym biegunka argumentacyjna (tak, dobrze czytacie, w akapicie odnoszącym się do pogrzebów, użyłem słowa „biegunka”). Tzn było hejtowanie zmarłych, ale do tej pory nie widziałem masowego hejtowania samej instytucji pogrzebu świeckiego. Hejtowali ów pogrzeb Influencerzy Dobrej zmiany wspierani przez pierdylion dronów. Moim zdaniem, był to przekaz dnia (tak, ktoś, kurwa, wydał tym ludziom polecenie „macie hejtować ten pogrzeb”, a oni to polecenie wykonali), bo, hejty przypominały typowe dla prawicy argumentum ad zdupum. Pozwolę sobie zacytować tweet Stanisława Janeckiego (bo treść tych bardziej cywilizowanych hejtów była zbliżona do tego co on napisał: „Pogrzeb jak piknik, bez cienia metafizyki to nie jest jednak coś, co zapada w pamięć i wstrząsa żyjącymi. Sorry”. Innymi słowy – pogrzeb Kory był tak bardzo „nijaki”, że pan Stanisław postanowił napisać o nim ćwita. Rzecz jasna, pierdylion komentarzy dronów (które przeżywały BRAK KSIĘDZA I SZATAŃSKĄ MUZYKĘ), absolutnie nie świadczy o tym, że owa ceremonia „wstrząsnęła żyjącymi”. Nic a nic. Wybitnie przypadł mu do gustu fragment o „braku metafizyki”, bo można by go było zastosować nawet gdyby to był pogrzeb wyznaniowy: „Pogrzeb, jak zebranie chóru, bez cienia metafizyki, to nie jest jednak coś co zapada w pamięć(...)”. Ten wpis raczej nie pozostawia wątpliwości co do tego, że ktoś Panu Staszku kazał hejtować, ale Pan Staszek nie bardzo wiedział jak, więc poszło w „metafizykę”. W kwestii zaś „piknikowatości”, to chuj panu do tego, Panie Stanisławie. Jeżeli zmarły zażyczy sobie, żeby w trakcie składania do grobu trumny/urny z prochami, puszczono piosenkę: „Always look on the bright side of life”, albo końcówkę kreskówki „That's all folks”, to do tego też panu chuj, Panie Stanisławie. Ktoś mógłby powiedzieć, że czemu ja się tak właściwie przypierdalam, bo przeca wolność słowa jest i jak prawica spod znaku krzyża chce krytykować pogrzeb świecki, to ma do tego prawo. Owszem, ma, ale wyobraźcie sobie, że ktoś w podobny sposób zaczął hejtować wyznaniowy pogrzeb jakiegoś notabla. Że ksiądz bredził (pewnie pijany), że ludzie wyli bo im się wydawało, że potrafią śpiewać (i nie można się było skupić na „metafizyce”), że za dużo symboli religijnych i w ogóle modlitwy jakieś takie bez sensu/etc/etc. No przeca zaraz by się okazało, że to „obraza uczuć religijnych”.


Na Wirtualnej Polsce pojawił się artykuł z niezwykle zachęcającym wstępem: „Jeden z inicjatorów Komitetu Obrony Demokracji Walter Chełstowski nie ma najlepszego zdania o większości swoich rodaków”. W dalszej części artykułu zacytowano, praktycznie w całości, wpis tegoż pana, który swój wywód na temat sytuacji politycznej w kraju był łaskaw podsumować w sposób następujący: „Wniosek: duża, wystarczająca część obywateli Polski to głupcy. A my? Rozumna mniejszość. Tak, jak w każdej dyktaturze". W tej wypowiedzi na pewno jest jakiś ukryty sens, ale ja jestem zbyt głupi, żeby ów sens znaleźć (a co dopiero – zrozumieć).


Krzysztofa Bosaka spotkała kolejna trauma: „Ostatni weekend spędziłem pod Biłgorajem. Trzy dni wyłącznie wśród Polaków. Tak już się od tego odzwyczaiłem żyjąc w centrum Warszawy, że czułem się jakbym wyjechał zagranicę”. Opowiem wam historię zupełnie bez związku z jego traumą. Żyje sobie spokojnie w swoim zakątku Podkarpacia, w otoczeniu całkiem spoko ludzi. Przyszedł taki moment, że musiałem pojechać do Warszawy (sprawy rodzinne) i co? I, kurwa, pierwszego dnia natknąłem się tam na Roberta Winnickego, który z miną kota srającego na puszczy pchał wózek dziecięcy po ulicy Puławskiej. Nie polecam.


Mniej więcej w połowie sierpnia do grona elitariuszy, którzy postanowili wytłumaczyć młodym, że ci są głupi i co oni w ogóle sobą reprezentują dołączyła Dorota Wellman. Generalnie ulało się jej, albowiem jej zdaniem młodzi nie angażują się w protesty. Szczególnie urzekł mnie ten fragment tyrady „Co się musi zdarzyć, żebyście się obudzili z letargu? Zabraknie caffe latte z sojowym mlekiem? Wyłączą internet? Nie będzie darmowego wi-fi? Nie pozwolą siedzieć nad Wisłą? Zabiorą paszporty? Przestanie działać Netflix?". Ów fragment urzekł mnie właśnie dlatego, że zdaniem Doroty Wellman – największym problemem młodych ludzi byłoby to, że Netflix przestanie działać (SPOKOJNIE, BEZ PANIKI, NETFLIXOWI NIC SIĘ NIE STANIE!). Chuj, że tyranie na śmieciówkach, chuj, że odbijanie się od gównianej roboty, do gównianej roboty. Co tam myśl o tym, że żeby kupić mieszkanie, trzeba by było się zadłużyć na pierdylion lat i modlić się potem o to, żeby przypadkiem nie stracić roboty na kilka miesięcy. Dupa tam, największy problem młodych ludzi, to to, czy sojowe latte będzie (trochę mnie Dorota Wellman zawiodła, bo liczyłem na to, że może napisze coś o tostach z awokado). Co tam, że młodzi ludzie często nie chcą się decydować na dziecko, bo się boją tego, że nie będzie ich stać na tegoż dziecka utrzymanie (dla tych ludzi 500+ byłoby idealnym „stypendium demograficznym”, ale ustawodawca miał ich w dupie). Generalnie – można by ten rant ciągnąć ad mortem defaecatam, ale trochę się mi nie chce, bo młodym nie trza przypominać, czemu mają przesrane, a ludzie pokroju Doroty Wellman i tak nie załapią. Swoją drogą, to musi strasznie boleć. Tzn. sytuacja, w której widzi się problem, mówi się wszystkim dookoła „ej, patrzcie, to jest na serio poważna sprawa, powinniśmy coś z tym zrobić”, a wszyscy mają to w dupie. Podobnie czuli się młodzi ludzie. Różnica polega na tym, że dla Doroty Wellman to są teoretyczne rozważania, a młodzi mieli po prostu przejebane. 


W tejże samej pierwszej połowie sierpnia „Do Rzeczy” opublikowało artykuł pt „Wybory samorządowe. Sensacyjna przewaga PiS nad opozycją”. Portal „Do Rzeczy” bazował na obszernym artukule z OKO.press, pt „Uwaga! PiS może wygrać wybory do 10 sejmików, PO z .N – tylko do 4. Koalicja Obywatelska to za mało”. I wszystko byłoby dobrze (jeżeli ktoś popiera PiS), albo źle (jeżeli ktoś nie popiera), gdyby nie to, że ów sondaż przeprowadzono w kwietniu (pi razy oko 3.5 miesiąca przed publikacją artykułu). Nie mam najmniejszych zastrzeżeń co do IBRISu (bo to nie CBOS), ale, kurwa, w ciągu 3.5 miesiąca zmienić się może praktycznie wszystko. Jeżeli ktoś nie wierzy, to niech sobie odkopie sondaże z lutego 2015 i porówna je z wynikami wyborów prezydenckich. OKO.press tłumaczy, że „IBRiS badał postawy wyborcze w końcu kwietnia, ale wiarygodność (i aktualność) wyników potwierdza fakt, że odpowiadają one ogólnopolskim sondażom” I wszystko pięknie, ale prawda jest taka, że od pewnego czasu trwają tzw „prekampanie” (czyli kampanie wyborcze, które nie nazywają się kampaniami, żeby PKW się nie mogło czepiać) i można bezpiecznie założyć, że mogą one mieć wpływ na preferencje wyborców. Kolejna sprawa „Aby zwiększyć trafność pomiaru, poza nazwą ugrupowania podawano nazwisko – prawdopodobnego – lidera każdej z list”. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że ten sondaż nie był w stanie uwzględnić tego, że partie zabiegają o to, żeby na listach znaleźli się politycy/działacze/etc, którzy są popularni np. w konkretnym mieście. Takich osób może być sporo na liście. W teorii, patrzy się na znaczek partyjny, ale jeżeli ktoś jest bardzo popularny w danym mieście, to ludzie mogą na niego zagłosować niezależnie o tego, z której listy startuje. Mógłbym tak dalej wymieniać przyczyny, dla których „ten sondaż może być jednakowoż trochę nieaktualny”, ale lista zastrzeżeń byłaby pewnie długa jak krawat żyrafy, więc sobie to daruje. W telegraficznym skrócie – preferencje wyborcze były badane w kwietniu i wysnuwanie z nich wniosków kilka miesięcy później jest cokolwiek bezsensowne. Osobną kwestią jest to, że rządowe mendia rzuciły się na ten news i nie miały do niego najmniejszych zastrzeżeń (zupełnie nie wiem czemu...)


Sytuacja „dyplomatyczna” na linii Polska – Ukraina jest raczej daleka idealnej. Obustronny „wyklętyzm” (pierdolec na punkcie polityki historycznej) w niczym nie pomaga. I w tym momencie, wchodzi Ryszard Czarnecki, cały na biało i publikuje tweeta o następującej treści: „Dziś mija równo 1000 lat (!) od dnia ,gdy polski władca (i późniejszy krol) Boleslaw Chrobry zdobył Kijow... I komu to przeszkadzało :D?” Pan Ryszard dostał zjebę, więc szybko zaczął tłumaczyć, że udzielający mu tejże zjeby są nieukami, bo przeca Ukraina powstała dużo później więc oso chozi wochle. Z jednej strony, wiadomo, że to Ryszard Czarnecki i nie można od niego wymagać, żeby zdawał sobie sprawę z tego, jak ktoś może odczytać tego rodzaju wpis. Jeno z drugiej strony, ten człowiek był do niedawna Wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego i to już lekko przerażające było. Aczkolwiek zawsze mogło być gorzej, mogli go wziąć na szefa MSZ.


Muszę się przyznać do błędu i posypać głowę popiołem. Pamiętacie vlogera Dariusza, któremu poświęciłem kawałek tekstu w ostatnim Przeglądzie? Napisałem wtedy, że vloger Dariusz jest stachanowcem obywatelskości, bo tak sam z siebie poświęcał tyle czasu kampanii wyborczej w Warszawie. Zaangażowanie było wielkie, bo vloger Dariusz krytykował każdego kandydata, który na to zasłużył (Nie-Jakiego) i chwalił każdego kandydata, którego było za co pochwalić (Jakiego). No, ale do rzeczy. Okazało się, że vloger Dariusz był zatrudniony w Ministerstwie Sprawiedliwości. Tym samym, moja wiara w społeczeństwo obywatelskie legła w gruzach. Nieco zaś bardziej na serio. Ja rozumiem, że stołki „państwowe” służą temu, żeby obdarowywać nimi drony, ale ten konkretny dron jarał się np. Międlarem (potem usiłował pousuwać ślady, ale życzę powodzenia w kasowaniu czegokolwiek z internetów). Osobną kwestią jest to, że dronów pokroju Mateckiego, może być od cholery.  


Arcybiskup Wacław Depo żalił się w trakcie religijnego eventu na Jasnej Górze: „Bardzo boleśnie powróciły wypowiedzi, że w Polsce rządzi Konstytucja, a nie Ewangelia”. Proponuje eksperyment myślowy: jak zareagowałaby polska prawica gdyby w podobny sposób wypowiadał się jakiś wysoko postawiony muzułmański duchowny? (we Francji na ten przykład, albo w Niemczech [o Szwecji nie wspominam, bo „Szwecji już nie ma”]).


Jedna z analityczek, która zajmuje się „mierzeniem i ważeniem” internetów, Anna Mierzyńska (chciałem w tym miejscu napisać, że „gra słów niezamierzona”, ale to chyba tylko pogorszyłoby sytuację), postanowiła poprosić internautów o pomoc: „Pomożecie? Jakie czasopisma w Polsce, Waszym zdaniem, to typowe pisma czytane przez "Januszów i Grażyny" (mówiąc hasłowo), zwłaszcza z mniejszych miast? Nie chodzi mi o politykę, tylko w ogóle: jakie pisma czytają?” Nie wiem, jak inne Janusze, ale u nas w mieście to żeśmy mieli w zeszłym miesiącu jeden numer „Polityki” ze stycznia 2015. Trochę pomięty był, jak go czytałem (bo byłem ósmy w kolejce). Czasem się zastanawiam nad tym, jak wygląda proces decyzyjny u osoby, która decyduje się na zadanie takiego pytania. Załóżmy przez moment, że zostało ono zadane w inny sposób (nie ma Januszów i Grażyn) skąd followersi pani Mierzyńskiej mają to wiedzieć? Tzn może inaczej – ok, followersi mogą mieć jakieś swoje obserwacje, ale jeżeli Anna Mierzyńska chciałaby na podstawie takich informacji zbudować jakieś narzędzie analityczne (obstawiam, że raczej nie pytała z ciekawości), to byłoby ono (jak to się u nas mawia) gówno warte. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Anna Mierzyńska „przeprosiła urażonych” za J&G. 


Do tekstów części z polskich publicystów nie można podchodzić bez znajomości prawa Poego. Nie inaczej rzecz się ma z artykułem Rafała Wosia, w którym wzywa on polską lewicę do współpracy z PiSem (celem ucywilizowania tegoż ostatniego). Wywód Wosia (o konieczności współpracy) opiera się między innymi na tym, że po pierwsze, PiS może jeszcze długo rządzić, a po drugie lewicy dobrze idzie cywilizowanie PiSu, bo przeca Czarny Protest był, no i jak ten protest był, to PiS się cofnął i nie zaostrzył prawa antyaborcyjnego (nie nazywajmy tej ustawy „ustawą o planowaniu rodziny”, bo to tak, jakby nazywać partię Jarosława Kaczyńskiego „Prawo i Sprawiedliwość”). Chciałbym nieśmiało przypomnieć redaktorowi Wosiowi, że Czarny Protest, owszem, został zainicjowany przez lewicowych działaczy, ale jego masowość nie wzięła się stąd, że lewica zwoziła ludzi autokarami do miast, ale z tego, że ludzie się po prostu wkurwili, bo wszystko wskazywało na to, że zygotariański rzyg Odro Iuris zostanie przegłosowany. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że skala protestu przeraziła PiSowskich spindoktorów. A najbardziej przeraziło ich to, że dostali oni wtedy po raz pierwszy łomot „w internetach”. I znowuż, nie dostali go dlatego, „że lewica”, ale dlatego, że wkurw był gigantyczny. Ktoś mógłby powiedzieć „no ale przecież ta ustawa nie weszła w życie”. Owszem, ale za to kolejna jest w Sejmie, a Trybunał Przyłębski ma zdecydować, czy po prostu nie zaostrzyć prawa aborcyjnego w Polsce „bo Konstytucja” (tzn „bo Prezes”, ale nazwa „Trybunał Kaczyński”, się jeszcze nie przyjęła). Protesty antyzygotariańskie się odbywały (i będą się odbywać), ale nie wiadomo, czy PiS się nimi przejmie tym razem, albowiem, jakoś trzeba dług wyborczy spłacić Kościołowi (przywrócenie recept na pigułki „dzień po” i uwalenie dotowania „in vitro” nie było niczym innym, jak częściową spłatą długu). Woś buduje swoją narrację w oparciu o założenie takie, że lewica będzie w stanie „wymusić” na PiSie pewne działania (bądź też wymusić zaniechanie działań), pod groźbą zorganizowania protestów/etc. Tyle że to mrzonka jest, bo to nie jest tak, że lewica przywiozła tych protestujących autokarami i jest w stanie w dowolnym momencie to powtórzyć. To nie jest tak, że lewica pstryknie palcami, a w stolicy pojawi się kupa ludzi, którzy ją zablokują i PiS powie „o, nie, musimy zrobić, to i to, bo inaczej oni sobie stąd nie pójdą!” Już mi się nawet nie chce wspominać o tym, że jakoś sobie nie jestem w stanie wyobrazić lewaków, współpracujących z partią, która wygrała wybory w 2015 między innymi przy użyciu rasistowskich rzygów, ziomeczkuje się z nacjozjebami i uważa mniejszości seksualne za podludzi. 


Źródła:



1 komentarz:

  1. Świetny tekst! Nie wiem, czemu dopiero teraz na niego trafiłem. Pozdro z Barcelony ;)

    OdpowiedzUsuń