piątek, 9 października 2020

Hejterski Przegląd Cykliczny #72

Przyznam szczerze, że niniejszy Przegląd miałem zacząć od pastwienia się nad Borysem Budką, ale dzisiejszy, kolejny z rzędu (dziś to już 4000+) rekord potwierdzonych zachorowań na koronę sprawił, że wyżej wymienionym jegomościem zajmę się w drugiej kolejności. Nawiązując do pewnej anegdoty na temat zespołu muzycznego o wdzięcznej nazwie „przejebane”: nie jest dobrze. Do tej pory, jako państwo mieliśmy farta gargantuicznych wręcz rozmiarów, ale to jest już czas przeszły dokonany. Rzecz jasna, wszelkiej maści foliarstwo tłumaczy, że wcale nie m tylu zachorowań, bo te testy, co to się je robi, to mają bardzo niską skuteczność/etc. Zastanawia mnie to, czy foliarze będą mówić to samo, jak już nam braknie miejsc pod respiratorami (na co się, kurwa, niestety zanosi, jeżeli trend wzrostowy się utrzyma). Wydaje mi się, że cokolwiek bezsensowne są dywagacje w temacie tego „how the fuck did we get here”, bo wszyscy patrzyliśmy na to, jak partia rządząca krok po kroku nas do tej sytuacji doprowadziła. Ostatnią sensowną decyzją polskiego rządu (chodzi, rzecz jasna, o decyzję związaną z pandemią) było wprowadzenie lockdownu (acz nawet przy okazji sensownej decyzji nie obyło się bez absurdów w rodzaju zakazu wstępu do lasów). Niestety, wraz z wprowadzeniem lockdownu zaczęło się autoośmieszanie państwa. Przykładem (pierwszym lepszym z brzegu) była gorliwość, z którą odsyłano ludzi na kwarantanny. Owszem, ktoś kto wracał z zagranicznego wojażu jak najbardziej powinien się poddać kwarantannie, ale ktoś, kto polazł w góry i przypadkowo przekroczył w lesie granicę już tak, kurwa, nie bardzo. Nawet jeżeli były to przypadki jednostkowe, to było o nich na tyle głośno, że spora cześć ludzi mogła dojść do wniosku, że „rząd sobie jaja robi”. Swoją rolę w autoośmieszaniu państwa odegrały również niedoprecyzowane wytyczne. Przykładowo, w oparciu o te wytyczne nie można było ustalić, czy biegać można „na legalu”, czy też należy się za to mandat. Znajomy prawnik (biegacz) wytłumaczył mi, że „to zależy”. Jeżeli trafi się na sensownego policmajstra, to wtedy bieganie jest legalne, ale jeżeli trafi się na upierdliwca, który lubi wystawiać mandaty, to wtedy z tą legalnością może być różnie. Potem mieliśmy cała masę idiotycznych wypowiedzi odnośnie tego, że w sumie z tymi maskami, to bardziej takie sugestie, że skoro można iść do sklepu, to można iść głosować, że wirus się skończył etc. Wypowiedzi te idealnie wpasowywały się w kompletnie zjebaną politykę informacyjną władz odnośnie koronawirusa. Wyżej wymieniona polityka informacyjna wyglądała tak, że społeczeństwo było informowane głównie o tym, że zostanie o czymś poinformowane za jakiś czas, jak się ministerstwa namyślą. Dla Zjednoczonej Prawicy jest to standardowe działanie (vide, to co się działo przy okazji kłótni o kasę i stołki, kiedy to media były 24/7 informowane o tym, że decyzje zostały podjęte, ale o tym, co to są za decyzje, to was poinformujemy za kilka dni [a następnie o niczym nikogo nie informowano]). Jest jednakowoż zajebiście duża różnica między informowaniem o tym, kto zostanie wyjebany z rządu za to, że chciał się bardziej nażreć, a tym, jak powinien wyglądać reżim sanitarny w przedszkolach, które zostaną otwarte za kilka dni. Bicie rekordów w liczbie potwierdzonych przypadków zachorowań sprawiło, że odezwały się głosy, z których wynikało, że to wszystko wina społeczeństwa. Ludzie, którzy piszą takie rzeczy, mylą skutki z przyczynami. Owszem, społeczeństwo zaczęło mieć (masowo) wyjebane na obostrzenia, ale to nie stało się z dnia na dzień. Nieśmiało przypominam, że kiedy wjechał lockdown i wprowadzono nakaz zakrywania ust i nosa (lub, jak kto woli „zalecenie”), to praktycznie wszyscy przestrzegali tego nakazu (podobnie było z dystansem w sklepach/etc.). Gdyby wszystkiemu było winne społeczeństwo, to moim skromnym zdaniem, miałoby ono na to wszystko wyjebane od samego początku. Winę za to, że ludzie „przestali się przejmować” ponosi rząd, który olewając politykę informacyjną, oddał pole wszelkiej maści foliarstwu. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że część mediów rządowych zajmowała się publikowaniem foliarskich idiotyzmów. Na ten przykład, na początku sierpnia tygodnik „Sieci” walnął na okładkę hasło: „szokująca teza, CZY TO FAŁSZYWA PANDEMIA?”. W okładkowym artykule można było przeczytać, że w sumie to druga fala pandemii nie nadchodzi, ale za to mamy histerię, którą chcą wykorzystać koncerny farmaceutyczne i niektórzy politycy. Nieśmiało przypominam, że gdyby „Sieci” nie dostały zielonego światła od Zjednoczonej Prawicy, to ten artykuł by się tam, kurwa, nie pojawił. W mediach społecznościowych sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Żeby to zobrazować muszę się posłużyć anecdatą. Jakiś czas temu dostałem (na swoim prywatnym koncie FB) zaproszenie do znajomych od pewnej członkini mojej rodziny, z którą kontakt ograniczał się głównie do pogrzebów rodzinnych. Bardzo szybko okazało się, że owa członkini lubi udostępniać foliarskie wrzutki w temacie korony. Ponieważ jestem z natury ciekawski, popatrzyłem na to, kto wrzucał na FB wrzutki udostępniane przez moją odległą kuzynkę. Okazało się, że to jakieś totalnie randomowe osoby. Ich randomowość nie przeszkodziła im w wykręcaniu olbrzymich zasięgów (kilkanaście tysięcy udostępnień miała każda z tych wrzutek). Potem sobie popatrzyłem na to, co wrzucają osoby produkujące te wrzutki i u jednej z nich znalazłem wpis o tym, że jeszcze sto lat temu, alzheimera (i wiele innych chorób) leczono muchomorem czerwonym. Reasumując, polski rząd prowadząc taką, a nie inną politykę informacyjną, doprowadził do sytuacji, w której jakaś część społeczeństwa uznaje te idiotyczne wrzutki za w pełni wiarygodne. To jest, swoją drogą, cokolwiek zjawiskowe. Zjednoczona Prawica doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak działają tego rodzaju wrzutki, bo w 2015 sama używała ich na potęgę (szczując na uchodźców), równocześnie legitymizując skrajnie prawicowych pato-influencerów. Tym samym, spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy musieli być świadomi zagrożenia, a mimo tego nie zrobiono absolutnie nic, żeby im w jakikolwiek sposób przeciwdziałać, zamiast tego jeszcze je wzmacniali. Odnoszę wrażenie, że do partii rządzącej pomału zaczęło docierać to, że sytuacja robi się poważna, albowiem (pozwolę sobie zacytować jednego ze znajomych ćwiterian): „o debil z Ministerstwa Zdrowia wreszcie dostał maseczkę” (edycja – już po napisaniu tekstu okazało się, że debil został pochwalony zbyt wcześnie, bo znowu olewa maseczki). Jak już wspomniałem, zaczęło to do nich docierać pomału, bo części z nich nadal się wydaje, że sprawa nie jest na tyle poważna, żeby jej nie wykorzystywać do pompowania balonika wizerunkowego. Na ten przykład, jeden z dronów z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Łukasz Schreiber uznał, że warto pochwalić Premiera Tysiąclecia i przyjebać się do opozycji:  „Kto zdał test na polityczną odpowiedzialność ws pandemii. Opozycja przy wsparciu części mediów chciała wybory prezyd. jesienią Premier @MorawieckiM w marcu: „Wybory prezydenckie powinny się odbyć w zaplanowanym terminie, gdyż (...) np. jesienią może nastąpić nawrót koronawirusa”. Wydaje mi się, że gdyby Premier Tysiąclecia „zdał test na polityczną odpowiedzialność”, to nie pierdoliłby o tym, że „wirus jest w odwrocie” i postarał się przygotować państwo do tego, co dzieje się teraz (nie, kupowanie niewidzialnych respiratorów się, kurwa, nie liczy). Osobną kwestią jest to, że wypowiedzi o wirusie będącym w odwrocie nie da się w żaden sposób obronić, bo wirus byłby w odwrocie w przypadku, w którym mielibyśmy skuteczną szczepionkę (względnie, lek). Ponieważ tak nie było, można było mówić o chwilowym spadku w dziennych przyrostach potwierdzonych zachorowań. Jeżeli mam być szczery, to się wam w tym miejscu przyznam, że niby człowiek ma trochę nadziei na to, że to jednak nie pierdolnie, ale mam świadomość tego, że to raczej niemożliwe.


Teraz pora na temat, który został wypchnięty z pierwszego miejsca (w rolach głównych: Borys Budka). Bardzo niedawno temu okazało się, że szefem MEN ma zostać fundamentalista religijny o skrajnych (nawet jak na Zjednoczoną Prawicę) poglądach. Nie będę bawił się w cytowanie jego wypowiedzi, bo są one powszechnie znane. Co zrozumiałe, zapowiedź oddania MEN komuś takiemu wywołała spory odzew wśród suwerena. Powinien to być wyraźny sygnał dla opozycji, że ma zielone światło do napierdalania w kogoś, kogo nie można nazwać talibem tylko i wyłącznie dlatego, że wyznaje nieco inną religię, niż wyżej wymienieni. I w tym momencie wchodzi Borys Budka, cały na biało: „Blisko 2 tys. nowych zachorowań, rekordowy deficyt, kryzys gospodarczy. Ale wszyscy będą zajmować się jednym ministrem-homofobem, który w dodatku dopuszcza kary cielesne wobec dzieci? Przecież właśnie o to chodzi #Kaczyński.emu. O kolejną wojnę ideologiczną. Hipokryta.” Jeżeli ktoś jeszcze nie wie w czym rzecz, to już tłumaczę: chodzi o coś, co część polityków i komentariuszy nazywa „tematem zastępczym”. Część komentariatu i polityków wychodzi z założenia, że jeżeli ktoś mówi „kurwa mać, skąd oni wytrzasnęli tego oszołoma”, to ten ktoś automatycznie przestaje dostrzegać problem koronawirusa. Zjeba, którą Budka dostał na ćwitrze sugeruje, że suweren ma odmienne zdanie na ten temat. Wydaje mi się, że kiedyś już się produkowałem w kwestii nieistniejących „tematów zastępczych”, ale Borys Budka wkurwił mnie tak bardzo, że uznam, że coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: opowiadanie o „tematach zastępczych, to jest jakaś porażka”. Mam nieodparte wrażenie, że ludzie, którzy w pewnych momentach wyciągają kartę „temat zastępczy”, traktują to jako coś w rodzaju karty „wychodzisz wolny z więzienia”, bo np. nie chce im się wypowiadać w jakiejś kwestii. Przykładowo – temat aborcji jest problematyczny dla największej partii opozycyjnej (ze względu na to, że jej członkowie mają różne poglądy w tej kwestii). Tym samym, nietrudno zgadnąć dlaczego komentariat każdą informację o tym, że Zjednoczona Prawica może chcieć zaostrzyć prawo aborcyjne, określają mianem „tematu zastępczego”, który PiS „wyciąga” po to, żeby ukryć jakieś inne tematy. Zastanawia mnie jedno. Czy komentariat składa się z kretynów, czy też z wyrachowanych cyników. Prawda jest bowiem taka, że gdyby w 2016 suweren uznał, że zygotariański projekt autorstwa Ordo Iuris jest „tematem zastępczym” i nie doszłoby do masowych protestów, to od paru lat ten projekt byłby obowiązującym prawem. PiS nie cofnął się wtedy dlatego, że „taki był plan”, ale dlatego, że spindoktorzy Zjednoczonej Prawicy zdali sobie sprawę z tego, że zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w absolutnej mniejszości. Nawiasem mówiąc, kwestie aborcyjne były kolejnym, niewykorzystanym przez opozycję argumentem, którego można było użyć w trakcie kampanii wyborczej 2019 (i prezydenckiej 2020). Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja uważam, że to czy w Polsce prawo aborcyjne zostanie zaostrzone to kwestia tylko i wyłącznie „polityczna”, ale chyba zgodzicie się ze mną jeżeli napisze, że jest to również kwestia polityczna i temat ten jak najbardziej należało wyciągać w trakcie kampanii. No, ale to dygresja jest tylko (zaś do tematu zaostrzania prawa aborcyjnego wrócę jeszcze w tym Przeglądzie). Jeżeli kogoś nie przekonuje to, że komentariat mianem „tematów zastępczych” określa to, co sprawia problem największej partii opozycyjnej, to takiemu komuś mam do powiedzenia jedynie tyle, że LGBT. Ponieważ to, co PiS odpierdala w kwestii mniejszości seksualnych (instytucjonalne szczucie przy wsparciu organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości) jest problemem (niby o tym wspominają, ale bardzo rzadko ktoś wprost powie/napisze, że chodzi o elbagiety), komentariat każdy PiSowski wysryw, mający na celu uprzykrzenie życia mniejszościom seksualnym – nazwie tematem zastępczym, względnie, w ogóle nie będzie się wypowiadać, a jeżeli już, to będzie opowiadać o tym, że winne są dwie strony bo Margot/etc. Ciekawe, czy komentariat jest świadomy tego, że za jakiś czas ktoś może uznać, że próby uPRLowienia wszystkich mediów w Polsce to też „temat zastępczy”, bo przecież PiS by tego na pewno nie zrobił i że na pewno stara się coś ukryć.


Skoro zaś poruszyłem (przy okazji dygresji) tematy okołoaborcyjne, to trzeba się będzie pochylić nad tym, co się będzie działo 22 października 2020. Otóż, Trybunał Przyłębski ogłosi wtedy wyrok w sprawie tego, czy w Polsce legalna powinna być terminacja ciąży w przypadku, w którym badania prenatalne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.  Jeżeli mam być szczery, to nie mam pojęcia „co to będzie”. Media zainteresowane tą tematyką (których to mediów nie ma tak znowu zbyt wiele) twierdzą, że Trybunał Przyłębski najprawdopodobniej zaostrzy prawo aborcyjne, ale ja nie jestem tego taki pewny. Argumenty za zaostrzeniem „bo do wyborów jeszcze sporo czasu” nie do końca mnie przekonują, bo jakoś tak w 2016 też było daleko do wyborów, a jednak PiS się nie zdecydował na zaostrzenie prawa aborcyjnego. Jednakowoż z drugiej strony, tamten projekt zakazywał aborcji całkowicie, a ten zniósłby „tylko” (cudzysłów użyty z rozmysłem) jeden wyjątek. Z trzeciej zaś strony, jeżeli ktoś pamięta to, co działo się po tym, jak Chazan (zwany również „pięćsetką”) odjebał to, co odjebał, to taki ktoś wie, że w przypadku tego „wyjątku” zwolennicy zaostrzenia prawa aborcyjnego są w mniejszości (i nie zmienią tego nawet pierdyliony zdjęć z uśmiechniętymi dziećmi z zespołem downa), a zaostrzenie prawa aborcyjnego oznaczałoby sporo takich przypadków, z których każdy generowałby gigantyczny wkurw (nie, dla ludzi nie miałoby znaczenia to, że teraz „zgodnie z prawem” można kazać spierdalać kobiecie, która nosi płód z bezmózgowiem). Z czwartej strony Zjednoczona Prawica może się zdecydować na zaostrzenie prawa aborcyjnego przy użyciu trybunału, bo wizerunkowe obciążenie dla partii będzie mniejsze, niż gdyby zrobiono to przy pomocy ustawy. Tyle, że z piątej strony wszyscy (łącznie z betonem, który to chwali) mają świadomość tego, że trybunał zrobi to, czego sobie zażyczą Czynniki Decyzyjne (aka Jarosław Kaczyński), tak więc wina za to, co się stanie spadnie na Zjednoczoną Prawicę, niezależnie od sposobu, w który zaostrzy ona prawo aborcyjne. Z szóstej strony, PiS może usiłować zajść Solidarną Polskę z prawej strony, bo partia ta już od jakiegoś czasu pozycjonuje się „po prawej stronie” PiSu. Jednakowoż z siódmej strony, równie dobrze PiSowi może chodzić o to, żeby zdystansować się od Solidarnej Polski. Gdyby trybunał uznał, że ten konkretny wyjątek jest zgodny z Konstytucja, to PiS wysłałby wyraźny sygnał do suwerena „ok, może jesteśmy pojebami, ale nie aż takimi jak Solidarna Polska”. Mógłbym tak wyliczać jeszcze długo, ale już tych kilka (tak, siedem to też kilka) punktów wystarczy, żeby dostrzec złożoność sprawy. Zresztą, o tym, że to nie jest dla PiSu prosta decyzja, niech zaświadczy to, że wniosek o zbadanie konstytucyjności ustawy (czy jak to się tam nazywa) złożono prawie trzy lata temu i jakoś tak Trybunał Przyłębski się nie śpieszył z rozpoznaniem sprawy (dla porównania sprawa „Drukarza z Łodzi” została ogarnięta w półtora roku [o tym również będzie w Przeglądzie]). Jeżeli PiS zdecyduje się na zaostrzenie prawa aborcyjnego, to za cenę kupienia sobie chwili spokoju od upierdliwych zygotarian (którzy przeca nie odpuszczą pozostałym wyjątkom od zakazu aborcji), zafundują sobie otwarcie frontu, którego nie uda się zamknąć niezależnie od tego, kiedy będą kolejne wybory. Gdyby bowiem zaostrzono prawo, to nawet nieogarnięta największa partia opozycyjna musiałaby wreszcie zająć jakieś stanowisko (i raczej byłoby to stanowisko „trzeba zliberalizować prawo aborcyjne) i nie unikać tematu (komentariatowi byłoby przykro, bo nie mógłby już mówić o temacie zastępczym). Ponieważ zaś liberalizacja prawa aborcyjnego wymagałaby zmian w Konstytucji, opozycja miałaby „paliwo wyborcze” w postaci argumentu, że no spoko, my to możemy zmienić, ale musicie zrobić tak, żeby partie opozycyjne miały większość konstytucyjną, bo prawicowy szuriat na to nie pozwoli. Nie mam pojęcia, jaka będzie ostateczna decyzja, ale wiem jedno: trzeba zachowywać się i działać tak, jak gdyby pewne było, że prawo zostanie zaostrzone. Część komentariatu twierdziła, że no ok, protesty to mogą być, ale łatwiej wpływać na polityków, niż na sędziów trybunału. Czy Ty jesteś, kurwa, poważny komentariacie? Może i sędzia będzie miał w dupie protesty, ale jego polityczni przełożeni już niekoniecznie. Jeżeli zaś protestów nie będzie, a suweren będzie siedział cicho, to Zjednoczona Prawica uzna to za zielone światło do zmian.  


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Chyba wszyscy pamiętają to, jak bardzo Zjednoczona Prawica (i pewien instytut, o którym nie można mówić wiecie czego) była dumna z tego, że Trybunał Przyłębski uznał, że karanie kogoś za odmowę wykonania usługi jest niekonstytucyjne (czym w praktyce wprowadzono „klauzulę sumienia dla przedsiębiorców”). Bardzo szybko okazało się, że (cóż za brak zaskoczenia) w całej sprawie nie chodziło o to, żeby przedsiębiorcy mogli odmawiać komuś wykonania usługi, ale o to, żeby fundamentaliści religijni mogli gnoić ludzi, których nie lubią. W związku z powyższym doszło do absurdalnej sytuacji, o której już wspominałem, ale się powtórzę. Kiedy Empik zapowiedział, że jeżeli „Gazeta Polska” nie zmieni zdania i dołączy do swojej gadzinówki naklejki ze strefą wolną od części Polaków, to Empik wycofa nakład i nie będzie u siebie sprzedawał tego numeru, Jerzy Kwaśniewski z Ordo Iuris „pękał z dumy”, że Empik to może zrobić zgodnie z prawem. Trzy miesiące później, wiadomy instytut wydalił z siebie „ekspertyzę”, z której wynikało, że to, co zrobił Empik to cenzura prewencyjna/etc. Innymi słowy, było to zgodne z prawem, ale jednak nie było to zgodne z prawem. Na początku września na ćwitrze pojawił się wpis jednego z kapelanów Twittera, w którym stało, że jakaś tam parafia się remontuje i chce sobie zamówić beton, ale już trzy firmy kazały jej spierdalać (po tym, jak dowiedziały się kto zamawia ów beton). Ksiądz był na tyle oburzony, że szukał pomocy u Ordo Iuris (nie wiem, czy sprawa miała ciąg dalszy). Tenże sam ksiądz jarał się, rzecz jasna, wyrokiem TK w sprawie „Drukarza z Łodzi”. Nieco później (acz również we wrześniu) prawy sektor zatrząsł się z oburzenia, bo w jednej z sieciowych restauracji odmówiono obsłużenia zygotarian. Ponieważ w nagonkę na sieć włączyły się rządowe mendia, sieć przeprosiła za całe zajście, mimo że jej pracownicy nie zrobili niczego, co byłoby niezgodne z prawem. Warto w tym miejscu nadmienić, że bezczelność rządowych mendiów bierze się stąd, że przypominaniem o wyroku Trybunału Przyłębskiego zajmują się głównie użytkownicy mediów społecznościowych, bo żadnemu „większemu” graczowi się nie chce. Nie chce się dużym mediom, nie chce się politykom. Dzięki czemu rządowe media mogą tworzyć narracje o „prześladowaniach” zygotarian mimo, że wcześniej tłumaczyły, że Drukarz z Łodzi, który odmówił wykonania usługi i został za to zjebany „padł ofiarą prześladowań”. Również dzięki temu rządowe mendia, mogły udawać, że wcale nie jarały się wyrokiem Trybunału Przylębskiego w „sprawie Drukarza z Łodzi”.


Mniej więcej w połowie września trafiłem na informację, która była tak bardzo absurdalna, że gdyby nie to, że wiem do czego zdolna jest Zjednoczona Prawica, to pewnie uznałbym to za fejka. Żeby nie trzymać was dłużej w niepewności, już tłumaczę, o którą informację chodziło: „Kinga Duda została powołana na doradcę społecznego prezydenta RP”. Ponieważ informacja nie była fejkiem, na głowę państwa (nie no, żartuje, nikt nie miał o to pretensji do Jarosława Kaczyńskiego) posypały się gromy. Co zrozumiałe, Prezydentowi RP zarzucano nepotyzm. Zarzut ten jest w stu procentach słuszny, tak więc z niecierpliwością czekałem na to, w jaki sposób media rządowe (i politycy partii rządzącej) będą bronić córki Prezydenta RP (tak, w tym miejscu należy przypominać o tym, że to rodzina Prezydenta RP, bo gdyby nie była jego córką, to nie dostała by tej fuchy). Jeden z prezydenckich dronów nie czekał na przekaz dnia i zaczął tłumaczyć, że „prezydent chce umożliwić dalszy rozwój zawodowy swojej córce”. Dodatkowo tłumaczył, że w sumie to córka Prezydenta RP jest wyedukowana i zna się na tym i owym. Czy z tego, że córka Prezydenta RP skończyła takie, a nie inne studia i praktykowała tam gdzie praktykowała wynika, że w Polsce nie znalazłby się nikt o lepszych kwalifikacjach? Oczywiście, że, kurwa, nie wynika. Tyle że Dera wytłumaczył, że chodziło o to, że ojciec chciał zadbać o dalszy rozwój zawodowy córki, więc jeżeli ktoś ma jakieś pretensje, to niech spierdala. Jak się Zjednoczona Prawica ogarnęła z przekazem dnia, to się okazało, że tu nie ma mowy o żadnym nepotyzmie, bo chodzi o doradcę społecznego, który za swoje doradzanie nie bierze szekli. Ta argumentacja jest tak idiotyczna, że aż się prosi o suchar „w Polsce bezrobocie jest takie niskie, że nikt nie chciał doradzać Prezydentowi RP za darmo i dopiero jego córka się poświęciła”. Potem zaś okazało się, że może być jeszcze bardziej śmiesznie i jeszcze bardziej bezczelnie. Okazało się bowiem, że córka Prezydenta RP będzie zajmować się reformą wymiaru sprawiedliwości. Ponieważ Zjednoczona Prawica jara się Trumpem, warto w tym miejscu poczynić spostrzeżenie, że to zajmowanie się „reformą wymiaru sprawiedliwości” wygląda tak, jak oddelegowanie zięcia Trumpa do tego, żeby zrobić coś, żeby wreszcie był pokój na Bliskim Wschodzie. Tak swoją drogą, to jest zjawiskowe, jak bardzo zuchwała jest Zjednoczona Prawica. Tzn. ja rozumiem, że obecny Prezydent RP ma już na wszystko wyjebane, bo to jego ostatnia kadencja, ale partia rządząca raczej chciałaby sobie jeszcze porządzić pewnie, a takie rzeczy jej szkodzą. Tzn. w sumie powinny, bo jeżeli jest coś pewnego to to, że w chwili obecnej opozycja nie jest w stanie wykorzystywać absolutnie żadnych sytuacji, których dostaje od Zjednoczonej Prawicy całe pierdyliony. To trochę tak, jakby opozycja nie potrafiła skupiać się na kilku tematach jednocześnie. CZEKAJCIE! Chyba już wiem o co chodzi z tymi tematami zastępczymi! I nie, to nie jest tak, że jak do wyborów jest kawałek, to można sobie odpuszczać. Tzn., owszem, można, ale potem okazuje się, że jest to prosta droga do przejebywania wyborów za wyborami.


Jakiś czas temu dywagowałem sobie w temacie tego, co dalej będzie na linii Zachód (odnosiło się to do UE, ale, nie oszukujmy się, dla obecnych władz UE to „zgniły Zachód”) – Polska w kwestii gnojenia mniejszości seksualnych przez władze naszego kraju. Wszystko bowiem wskazywało na to, że Zachód pójdzie „na zwarcie”. Zaczęło się od obcięcia części z funduszy, które miały z UE uzyskać gminy, które uznały, że one chcą być wolne od jednej takiej nieistniejącej ideologii. Potem wszedł oberprokurator, cały na biało, i powiedział, że on im wyrówna straty. Tylko,S że nieco później okazało się, że potrzeba będzie więcej wyrównywania, bo gminom ujebano również tzw. „fundusze norweskie”, a to, (za Oko Press): „Dla samego Kraśnika oznacza to utratę od 3 do 10 mln euro”. Radni z Kraśnika uznali, że mają to w dupie i w trakcie głosowania nad uchyleniem wiadomej uchwały zagłosowali za tym, żeby uchwała u nich została (tak chodzi o ten sam Kraśnik, w którym nie chcą ideologii 5G). Minęło trochę czasu i w mediach głośno zrobiło się o liście pięćdziesięciu ambasadorów. O liście pierwsza wspomniała ambasadorka USA (która od jakiegoś czasu napierdala się z polskimi władzami przy użyciu konta ćwiterowego): „Prawa człowieka to nie ideologia - są one uniwersalne. 50 ambasadorów i przedstawicieli się z tym zgadza - napisała w swoim poście.”. Prawy sektor zareagował na to w sposób zrozumiały (czytaj: dokonał zesrania się) i zaczęto tłumaczyć, że ambasadorowie mają chuja do gadania, a w ogóle to w niektórych z tych krajów, co to z nich ambasadorowie są, to elbagiety mają gorzej etc. W przysłowiowym międzyczasie, do kwestii stref wolnych od wiadomo czego, odniósł się kandydat na prezia USA, Joe Biden, który napisał na ćwitrze, że jeżeli chodzi o wiadome strefy, to nie ma na nie miejsca ani w UE, ani w ogóle na świecie. Na reakcję polskiej dumbasady w USA nie trzeba było czekać. Dumbasada wytłumaczyła, że Biden to se może pospierdalać, bo w Polsce nie ma takich stref, więc lewaki dupa cicho. Nawiasem mówiąc, mniej więcej w tym samym czasie, w mendiach rządowych można było zaobserwować znacznie więcej proTrumpowych wrzutek, niż wcześniej. O tym, że polska dyplomacja stawia na to, że Trump wygra, bo, jak można było przeczytać w piśmie, (którego teraz nie oźródłuje, bo nie jestem w stanie go wygrzebać) co prawda może on przegrać, ale już tyle zainwestowano w dobre kontakty z nim, że nie warto nawet myśleć o tym, co będzie, jeżeli Trump przegra (tak, to był legitny dokument i tak to są aż tacy kretyni), wiadomo od dłuższego czasu. Niemniej jednak teraz w działania polskich władz wkradła się pewna nerwowość (która ma swoje odzwierciedlenie w tym, jak działają rządowe media). Z nerwowości tej można wywnioskować tyle, że polskie władze obawiają się zwycięstwa Bidena (a media rządowe zachowują się tak, jak zachowywały się w trakcie wyborów w Polsce, bo nie potrafią inaczej reagować). Nie dziwie im się, bo, po pierwsze zwycięstwo Bidena oznaczałoby powrót części administracji Obamy, która to administracja mogłaby niezbyt przychylnym okiem patrzeć na to, co odjebują polskie władze (a wszyscy wiemy, że polskie władze w kontaktach z USA od dyskutowania do wypełniania poleceń dzieli jedno tupnięcie nogą ambasadora/innej figury amerykańskiej). Po drugie to, że Biden zwrócił uwagę na te zasrane strefy pokazuje, że jeżeli wygra wybory, to jego administracja może się pochylić nad tymi kwestiami (bo to nie jest Trump napierdalający ćwitami 24/7, bo nikt nie ma nad tym żadnej kontroli). Moje pojęcie na temat amerykańskiej polityki nie pozwala mi na jakiekolwiek prognozy wyniku wyborów, ale moje obserwacje polskiej polityki pozwalają na stwierdzenie, że polskie władze są zesrane.


Dawno nie pochylałem się nad moim ulubionym politykiem, Doktorem Chłopakiem z Biedniejszej Rodziny, tak więc teraz trzeba nadrobić zaległości. Dzień po tym, jak o liście pięćdziesięciu ambasadorów zrobiło się głośno, temat poruszył wyżej wymieniony jegomość: „Apeluje do konserwatystów, aby przestali używać terminu „ideologia LGBT” , który nie jest używany i zrozumiały na świecie. A do tego łatwo nim manipulować. Chodzi o neomarksistowską ideologię „Gender”. Jej autorzy wprost piszą o niszczeniu tradycyjnego modelu rodziny (…) A my mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek jej bronić. Bo tak mówi nasza ustawa zasadnicza. Tu pisze o tym, że mówiąc o „ideologii LGBT” tak naprawdę chodzi o „ideologie Gender” (…) Sam się łapałem na tą semantykę i potem w PE i tak musiałem przechodzić z „Ideologii LGBT” na bardziej zrozumiałe Gender. Język ma znaczenie”. Jednocześnie Patryk Jaki przypomniał swój wiekopomny tekst, do zrozumienia którego wystarczy tytuł artykułu z „w Polityce”: „Patryk Jaki: Czy ideologia LGBT istnieje? "Skoro nie ma takiej ideologii, to czego uczą na całym świecie katedry gender?"” Jestem pierwszą osobą, która byłaby skłonna do nabijania się z DChzBR, ale w tym momencie muszę przyznać, że jako pierwszy z przedstawicieli prawicowego szuriatu zorientował się, że pieprzenie o ideologii LGBT przyciąga problemy jak magnes i wywołuje konflikty na linii Polska – (szerokopojęta) zagranica. Przypominam, że Jaki jest człowiekiem, który był skłonny bronić współtworzonej przez siebie gównoustawy nawet po tym, jak wywołała ona ostre spięcie dyplomatyczne na linii Polska – Izrael + USA. Jeżeli tego rodzaju myśliciel zwrócił na coś uwagę, to znaczy, że jest to, kurwa, bardziej niż ewidentne. Tym niemniej sposób, w który Patryk Jaki chce „wybrnąć” z całej sytuacji pokazuje, jak bardzo nieogarniętym politykiem jest (mimo swojego ponadprzeciętnego cwaniactwa). Prawda jest bowiem taka, że „straszenie genderem” było obiektem tak wielu kpin ze strony niePiSowskiego otoczenia, że najprawdopodobniej była to jedna z przyczyn, dla których partia rządząca zaczęła szczuć na mniejszości seksualne i przestała w kółko napierdalać o „genderze”. Mało prawdopodobne jest więc to, że ktokolwiek (może poza partyjnymi ziomkami i ziomkiniami Patryka Jakiego) przejmie się jego „apelem”. Ponieważ Patryk Jaki nie zasługuje na dwa osobne wątki, pozwolę sobie dopisać do tego kolejny temat. Kiedyś grzebałem na wikipedyjnej stronie Jakiego (celem poznęcania się nad wyżej wymienionym) i trafiłem tam (w podzakładce „poglądy”) kurwa, na szczere złoto: „Patryk Jaki deklaruje się jako zwolennik kary śmierci za najcięższe przestępstwa, w stosunku do których nie ma żadnych wątpliwości co do winy sprawcy”. Jeżeli ktoś popełnił ten błąd, że zaczął się zastanawiać nad tym „o chuj tu chodzi”, to już tłumaczę. Zwolennicy kary śmierci od pewnego czasu odbijają się od kontrargumentu, którego w żaden sposób nie są w stanie sensownie podważyć. Otóż, przeciwnicy kary śmierci (do których zalicza się niżej niepodpisany) tłumaczą, że wszystko fajnie, ale wymiar sprawiedliwości jest omylny, a to oznaczałoby skazywanie na śmierć niewinnych ludzi. I w tym miejscu pojawia się Patryk Jaki, który tłumaczy, że, owszem, on popiera karę śmierci, ale tylko wtedy, gdy winny jest winny (bo do tego się sprowadza jego „argumentacja”). Warto sobie (albowiem Patrykowi Jakiemu nie warto) zadać pytanie „jak nazywamy osobę, w przypadku której są wątpliwości odnośnie tego, czy jest winna”. Jeżeli odpowiedzieliście „taką osobę nazywamy „niewinną””, to muszę wam pogratulować – do Solidarnej Polski by was z takimi poglądami nie przyjęli. Ja wiem, że mogę sobie tylko pomarzyć, ale chciałbym, żeby któryś z dziennikarzy dopytał Jakiego w temacie tego, co należy robić z osobami, w przypadku których są wątpliwości odnośnie tego, czy są winne i grillował Jakiego, aż do uzyskania odpowiedzi (ciekaw jestem, jak bardzo Jaki by się spocił w trakcie udzielania tejże). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że człowiek wygadujący tego rodzaju bzdury był (uwaga Capslock będzie grany) WICEMINISTREM SPRAWIEDLIWOŚCI.


Na sam koniec zostawiłem sobie temat, o którym jest dość cicho, a o którym powinno się napierdalać 24/7. O tym, że Zjednoczonej Prawicy nie podobało się to, co działo się w Muzeum Drugiej Wojny Światowej (do momentu przejęcia kontroli nad tymże muzeum) pochylałem się dawno temu. Pochylałem się również nad kretyńskimi analizami (wykonanymi na zlecenie partii rządzącej), z których wynikało, że ekspozycja w MIIWŚ jest chujowa, bo pokazuje jedynie negatywną stronę wojny (tak, to zostało napisane na serio) również. Teraz zaś przyszedł czas, coby pochylić się nad tym, co serwuje się w Jedynie Słusznym Muzeum. Estera Flieger z Oko Press napisała była tekst pt. „Karol Marks: Jak rozpętałem drugą wojnę światową. Recenzujemy wystawę w przejętym przez PiS muzeum”. Potem był lead, z którego jasno wynikało, że tytuł nie był clickbaitem: „Za wybuch wojny odpowiedzialni są Marks, Engels i Nietsche, bo ich prace filozoficzne zaprzeczały istnieniu Boga. Taką wersję historii najnowszej prezentują autorzy wystawy w przejętym przez PiS Muzeum II Wojny Światowej”. Teraz zapnijcie pasy, bo zafunduje wam cytat z pierdolnięciem: „Dyrektor Karol Nawrocki w nagraniu promującym wystawę mówi: „U jej fundamentów położyliśmy szeroką refleksję o antychrześcijańskich prądach filozoficznych, które zaprzeczały istnieniu Boga (…) Słowa zapisane przez takich myślicieli jak Marks, Engels czy Nietzsche, wypaczone potem w niektórych aspektach przez polityków i twórców sowieckiego komunizmu i niemieckiego nazizmu, a w innych wprost oddające to, co myśleli filozofowie o nadczłowieku, wojnie i terrorze doprowadziły w końcu do wybuchu II wojny światowej””. W tym miejscu pora na kolejne wyznanie z mojej strony. Otóż, muszę się przyznać do tego, że przez bardzo długi czas nie interesowałem się historią. Tzn. interesowałem się na tyle, na ile mi to było do czegoś potrzebne. Jednakowoż w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że, niestety, bez znajomości historii człowiek jest narażony na to, że będzie robiony ordynarnie w chuja przez ludzi, którzy może i sami się nie znają na historii (np. Ziemkiewicz), ale inni nie znają się bardziej, tak więc nie będą mogli zweryfikować tego, czy są robieni w chuja. Zacząłem się dokształcać w miarę możliwości, a potem mnie wciągnęło. Gdybym ten wysryw zobaczył jakieś dziesięć lat temu, to co prawda bym w niego nie uwierzył, ale nie byłbym w stanie udowodnić, że to bzdura (polska prawica do perfekcji opanowała rzucanie bzdurnych teorii [których nie popiera żadnymi argumentami] i oczekiwanie od oponenta, że ów udowodni, że prawicowiec się pomylił). Jak tak sobie czytałem różne pozycje o II Wojnie Światowej, to sobie tam wypatrzyłem, że wśród tych historyków, których czytałem, panuje zgodność odnośnie tego, że II WŚ była konsekwencją pierwszej między innymi zaś tego, jak potraktowane zostały Niemcy (nie żeby sobie na to nie zapracowały) i tego, że porażka Niemiec była traktowana przez niektórych obywateli tego kraju, jako (w uproszczeniu) „zdrada elit”, bo żołnierze sobie doskonale radzili, a elity polityczne mimo tego poddały kraj (to, że Niemcy gospodarczo nie udźwignęłyby dalszego prowadzenia wojny, nie miało znaczenia, bo nie pasowało do tezy). Na takich fundamentach zbudowano narrację o hańbie, którą można zmyć praktycznie tylko i wyłącznie w jeden sposób (Uczynić Niemcy Wielkimi Raz Jeszcze). Jeżeli zaś chodzi o ZSRR, to ciekaw jestem, czy mózgi, które skupiły się na Marksie i Engelsie, w ogóle zwróciły uwagę na fakt, że powstał ów związek również przez to, że Rosja zaangażowała się w pierwszą wojnę światową, a jej gospodarka sobie średnio radziła (przez co w Rosji było generalnie przejebane). Obstawiam, że ten szczegół mógł umknąć mózgom z MIIWŚ, bo średnio im to pasowało do tezy. Jeżeli bowiem zwalamy winę za wszystko na Marksa i Engelsa, to nie możemy tłumaczyć, że bolszewicy (którzy spierali się z mienszewikami między innymi w kwestii podejścia do tego, co napisał Marks [zgadnijcie, kto miał do tego podejście raczej luźne i dlaczego tym kimś byli bolszewicy]) doszli do władzy w głównej mierze w efekcie pierwszej wojny światowej. Nie spięłoby się to ni chuja z tezą, którą sobie wymyślili zawiadowcy MIIWŚ. Na domiar złego musieliby wspomnieć coś na temat tego, dlaczego wybuchła pierwsza wojna światowa, a tego już ni chuja nie da się zrzucić na Marksa i Engelsa. Nawiasem mówiąc, jeżeli kogoś interesuje temat pt. „jak doszło do pierwszej wojny światowej”, to polecam „1914. Rok końca świata” Paula Hama (w pewnym momencie głośno zrobiło się o książce pt. „Lunatycy Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914” Christophera Clarka, ale mnie bardziej do gustu przypadła książka Hama). W telegraficznym skrócie, do wojny doszło dlatego, że przywódcy części krajów zakładali, że inne kraje będą chciały atakować ich kraje, tak więc zaczynali wykonywać działania, które inni przywódcy odczytywali jako zapowiedź ataku/etc. A potem wszyscy zaczęli się radośnie napierdalać, a wojna, która miała potrwać kilka miesięcy, trwała cztery lata z hakiem. Generalnie rzecz ujmując, to wszystko są złożone kwestie i ostania rzecz, której potrzebujemy, to banda kretynów, która albo nie zna historii, albo zna, ale usiłuje ją napisać od nowa. Ignorowanie faktu, że do obu wojen doszło ze względu na nacjonalizm (który po pierwszej wojnie wszedł na znacznie wyższe obroty) i tłumaczenie, że to „Wina Marksa”, to groźny idiotyzm. Z tego zaś z kolei wynika, że w Zjednoczoną Prawicę powinno się za to napierdalać non stop i (słusznie) zarzucać jej pisanie historii od nowa. Tym powinni się zajmować politycy partii opozycyjnych i media o dużym zasięgu, bo to jest (w kontekście zjednoczonoprawicowej napinki „trzeba nauczać historii”) samograj. Niestety, zajmują się tym jedynie pasjonaci (nie, nie mam tu na myśli samego siebie, ale np. autorkę tekstu na Oko Press, której się chciało przebijać przez ten bullshit, który zawiadowcy MIIWŚ nazywają „historią”). Aczkolwiek, zapewne się mylę, a pisanie historii od nowa, to kolejny „temat zastępczy”.


Źródła:

https://twitter.com/LukaszSchreiber/status/1313758881559052289

https://twitter.com/bbudka/status/1311588964403417088

https://tvn24.pl/polska/aborcja-eugeniczna-trybunal-konstytucyjny-zajmie-sie-wnioskiem-wsprawie-przerwania-ciazy-ze-wzgledu-na-ciezkie-wady-plodu-4694924

https://www.newsweek.pl/polska/aborcja-eugeniczna-pis-zakaze-aborcji-za-pomoca-tk/r8dhqfp

https://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,22829271,odmowil-uslugi-dla-organizacji-lgbt-sprawa-zajmie-sie-trybunal.html

https://wpolityce.pl/polityka/452504-minister-ziobro-ten-wyrok-to-swieto-wolnosci

https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1153356510640189447

https://twitter.com/OrdoIuris/status/1174984529506971653

https://twitter.com/PanZolty/status/1304146437966622720

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1309241416879665155

https://tvn24.pl/polska/kinga-duda-doradczynia-spoleczna-prezydenta-kim-jest-corka-prezydenta-jakie-ma-doswiadczenie-4694301

https://tvn24.pl/polska/kinga-duda-doradca-prezydenta-andrzeja-dudy-andrzej-dera-chce-umozliwic-dalszy-rozwoj-zawodowy-swojej-corce-4695215

https://www.donald.pl/artykuly/WRggRFFA/fakt-kinga-duda-jako-doradczyni-prezydenta-zajmie-sie-reforma-wymiaru-sprawiedliwosci?

https://oko.press/gminy-wolne-od-lgbt-bez-funduszy-norweskich/

https://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/7833136,lgbt-lgbti-list-ambasador-mosbacher-prawo-ideologia.html

https://www.rmf24.pl/fakty/swiat/news-biden-krytykuje-strefy-wolne-od-lgbt-ambasada-rp-odpowiada,nId,4746816

https://www.tvp.info/50240185/nie-bede-na-to-tracil-czasu-trump-odmowil-wirtualnej-debaty-z-bidenem

https://twitter.com/PatrykJaki/status/1310529158527807488

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,26349431,patryk-jaki-apeluje-zeby-juz-nie-mowic-ideologia-lgbt-jezyk.html

https://pl.wikipedia.org/wiki/Patryk_Jaki

https://oko.press/recenzujemy-wystawe-w-przejetym-przez-pis-muzeum/

2 komentarze:

  1. Ja tak sobie myślę czytając twój tekst apropo aborcji że istnieje taka możliwość że ten rząd nie tylko pozwoli na aborcję ale ją nawet nakaże w niektórych przypadkach.
    Naukowcy twierdzą że homoseksualizm powstaje już w wieku prenatalnym pod wpływem hormonów matki. Kiedyś zapewne powstanie jakiś test pozwalający określić seksualność embrionu (jak to prawicowcy mówią - dzidziusia). W przypadku potwierdzenia homoseksualnej natury tego embrionu zapewne będą zalecali aborcję oraz egzorcyzmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst. Szacun za zebranie źródeł i research.
    Norberto_BCN

    OdpowiedzUsuń