sobota, 11 listopada 2017

Zjednoczona klęska

Skoro już wiecie o czym będzie notka i jaki, moim zdaniem, byłby efekt „zjednoczenia opozycji”, mogę spokojnie przejść do tego, czemu, moim zdaniem, ten projekt nie rokuje. Zacznijmy od sprawy najważniejszej, czyli od tego, dlaczego ten „projekt” (który, nawiasem mówiąc, istnieje tylko teoretycznie) jest lansowany z taką zawziętością. Pozwolę sobie zacytować framgnet artykułu z Rzeczypospolitej, który może rzucić nieco światła na całą sprawę:

„38,4 procent ankietowanych w sondażu IBRiS dla Radia Zet zagłosowałoby na Prawo i Sprawiedliwość. To wynik niemal dwa razy lepszy, niż drugiej w sondażu Platformy Obywatelskiej. Jednak w innym wariancie badania, w którym PO, Nowoczesna i PSL występują jako Zjednoczona Opozycja, partia rządząca przegrywa. (…) wspólny blok wyborczy opozycji otrzymał 36,8 proc. poparcia. To o dwa punkty procentowe więcej, niż przy osobnym starcie. W badaniu tym na mniej głosów może liczyć PiS, który uzyskał 35,1 proc”

Rzecz jasna, to nie był pierwszy sondaż, w którym uwzględniano wariant „PiS vs Zjednoczona Opozycja”, ale, po jego opublikowaniu, w temacie „zjednoczenia” nastąpiło kolejne wzmożenie. Co znamienne, owo wzmożenie nie przełożyło się na dyskusję o tym, co tak właściwie wynika z tego sondażu. Nie trzeba się specjalnie długo wpatrywać w wyniki, żeby zauważyć, że to nie jest tak, że ZO wygrywa z PiS-em, ale że PiS przegrywa z ZO. W wariancie PiS vs „rozdrobniona opozycja” głosowanie na PiS zadeklarowało 38,4% ankietowanych. W wariancie PiS vs ZO – chęć głosowania na PiS zadeklarowało 35,1% ankietowanych. Gdyby PiS miał takie samo poparcie w obu wariantach, to 36,8% poparcie dla Zjednoczonej Opozycji, dałoby jej zaszczytne drugie miejsce i moralne zwycięstwo. 

Jeżeli ktoś w tym momencie ma skojarzenia z „wciąż mamy matematyczne szanse na awans, wystarczy, że Ghana wygra z Wyspami Owczymi 3:1, Kostaryka zremisuje z San Marino 2:2, a reszta drużyn zginie w trakcie Zombie Apokalipsy”, to są to skojarzenia słuszne. Tak się bowiem składa, że całe to wzmożenie ideą Zjednoczonej Opozycji opiera się na tym, że, dwa lata przed wyborami parlamentarnymi, PiS wypada w sondażach nieco gorzej od mocno „teoretycznego” bytu politycznego. Gwoli ścisłości, nawet gdyby ZO miała dziś w tych sondażach 15% przewagi nad PiS-em, to również by o niczym nie przesądzało. Ktoś jeszcze pamięta, jakie poparcie sondażowe miał Bronisław Komorowski na początku 2015r.? Jeżeli kogoś to nie przekonuje, to przywołam jeszcze bardziej spektakularny przypadek. Kiedy Bronisław Komorowski ogłosił, że zorganizuje referendum JOW-owe, TNS zrealizował sondaż dla Wiadomości TVP, z którego to sondażu wynikało, że:

„45 proc. ankietowanych deklaruje, że "zdecydowanie weźmie udział w referendum"; 31 proc. z nich ocenia, że "raczej" w nim zagłosuje. 19 proc. badanych nie pójdzie tego dnia do lokali wyborczych” 

Ostatecznie  w referendum wzięło udział 7,80% uprawnionych do głosowania. Biorąc pod rozwagę fakt, że sondaż i referendum dzieliło niecałe 3 miesiące – różnica jest dość spektakularna. Zmierzam do tego, że ludziom zdarza się zmieniać zdanie. Owszem, istnieje matematyczna szansa na to, że zmiana nastąpiłaby „in plus” – tzn., że ZO miałaby w wyborach więcej głosów, niżby to wynikało z cytowanego sondażu, ale, no cóż, jest to szansa matematyczna i nic więcej.

Wróćmy do samego sondażu, a konkretnie zaś do różnic sondażowych, które powinny skłonić lansujących pomysł ZO do refleksji. Konkretnie zaś chodzi o odpowiedź na dwa pytania: Po pierwsze, czemu ZO (36,8%), ma większe poparcie niż PO+N+PSL (34,8%), skoro ów twór składa się z tych partii? Po drugie, czemu poparcie PiS-u zmieniało się w zależności od tego, czy PiS staje naprzeciw ZO, czy też naprzeciw „niezblokowanych” partii?

Zacznijmy od różnicy między poparciem ZO i PO+N+PSL. Co prawda respondenci wiedzieli, z czego składa się Zjednoczona Opozycja, ale wydaje mi się, że mimo tego, kiedy pytano ich o poparcie dla ZO, to widzieli oni (oczyma wyobraźni) jakiś bliżej niesprecyzowany twór polityczny, a nie połączenie Schetyny, Petru i Kośniak-Kamysza (mam nadzieję, że to ostatnie nazwisko odmienia się właśnie w ten sposób). Dzięki czemu ów „istniejący tylko teoretycznie” byt polityczny dostał od suwerena spore poparcie „na krechę”. No dobrze, ale czemu PiS traci kilka punków procentowych poparcia w starciu z ZO? W teorii, poparcie PiS-u powinno być praktycznie niezmienne, niezależnie od tego, czy ściera się on z opozycją zjednoczoną, czy też rozdrobnioną. Zamiast tego mamy sytuację, w której ZO zyskuje 2 punkty procentowe, a PiS traci ich 3,3. Nie chodzi tu więc o tzw. „przepływ elektoratu”, tylko o to, że cześć respondentów decyzję o głosowaniu na PiS podejmuje w oparciu o to, z kim PiS miałby się zetrzeć. Ujmując rzecz innymi słowy, PiS jest silny słabością opozycji. Wysokie słupki tej partii nie biorą się stąd, że „suweren kocha Prawo i Sprawiedliwość”, ale stąd, że nasza opozycja jest przez suwerena postrzegana w dość specyficzny sposób. Mniej więcej w taki, w jaki fani Star Treka postrzegali tzw. „redshirts”, czyli postacie, które pojawiały się w serialu głównie po to, żeby zginąć (w teorii, mógłbym nawiązać do „Gry i Tron”, ale jeżeli chodzi o zabijanie postaci, to panuje tam większy egalitaryzm, zwany również „Valar Morghulis”, więc Star Trek bardziej pasował). Jeżeli ktoś woli książkową analogię to pozwolę sobie zacytować fragment książki pt. „Straż! Straż” autorstwa Terry'ego Pratchetta:

„Mogą być nazywani Gwardią Pałacową, Strażą Miejską albo Patrolem. Niezależnie od nazwy racja ich istnienia - w każdym dziele fantasy heroicznej - jest taka sama. To znaczy, mniej więcej w rozdziale trzecim (albo dziesiątej minucie filmu) mają wbiec do komnaty, po kolei i pojedynczo atakować bohatera i ginąć. Nikt ich nigdy nie pyta, czy mają na to ochotę. Książka poświęcona jest tym wspaniałym ludziom.” 

Ujmując rolę opozycji nieco mniej literacko – rola opozycji (w dzisiejszych „warunkach politycznych”) sprowadza się do dostawania wpierdolu, zaś suweren może podziwiać szerokie spektrum sposobów, na które ów wpierdol zostanie opozycji zaaplikowany. Cytat z Pratchetta pasuje tu również dlatego, że ludzie lansujący ideę Zjednoczonej Opozycji uważają, że gdyby większa liczba „strażników” zaatakowała oponenta jednocześnie, to wynik starcia byłby inny. Tyle, że to z kolei pokazuje, że lansujący ZO chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, w jaki sposób PiS zwalcza opozycję. Sposób ten, nawiasem mówiąc, nie jest nowy i stosują go praktycznie wszystkie partie, tyle że najlepiej wychodzi to PiS-owi. Chodzi mi o wykorzystywanie tzw. „negatywnego elektoratu”. Jeżeli ktoś nie wie co to takiego, wytłumaczę na przykładzie – negatywny elektorat PO (pojedynczy polityk również może mieć negatywny elektorat) to elektorat, który zagłosuje na inną partię tylko i wyłącznie dlatego, że nie chce, żeby PO rządziło. Warto w tym miejscu nadmienić, że każda partia posiada negatywny elektorat. Również ten drobny szczegół umyka lansującym Zjednoczoną Opozycję. Ludzie ci traktują ZO jak sumę elektoratów partii, które miałyby wejść w jej skład. Żaden z lansujących nie zastanowił się nad tym, że ZO oznacza również zsumowanie elektoratów negatywnych. A to jest mokry sen spindoktorów PiS-u. „Rozdrobniona opozycja” jest o tyle problematycznym przeciwnikiem (przy całej swej redshirtowatości), że (na ten przykład) trudno Zandbergowi zarzucić, że reprezentuje ludzi „oderwanych od koryta”. Analogicznie, ciężko poszczuć na PO konserwatywny elektorat tej partii, próbując mu wmówić, że partia ta domaga się liberalizacji prawa aborcyjnego (gdyby tak było, to zostałoby ono zliberalizowane już dawno temu). Innymi słowy, ciężko się przypieprzać do jednej partii za to, co robi (bądź robiła) inna partia. Zupełnie inaczej wyglądałoby to w momencie, w którym partie zdecydowałyby się na „zjednoczenie”, bo w Zjednoczoną Opozycję można by było napieprzać z każdej strony. Przykładowo, do dowolnej partii, która wejdzie w skład ZO, można by było się przypieprzyć za to, że, przykładowo, „walczy o powrót PO do koryta”. Nie wspominając już o tym, że gdyby naprzeciw PiS stanął naprawdę szeroki wspólny front (czyli do triady PO+N+PSL dołącza SLD, Razem i Inicjatywa Polska), to PiS najprawdopodobniej przywaliłby w taki twór narracją:  „Patrzcie, oni nareszcie przestają udawać, że między nimi są jakiekolwiek różnice, chodzi im tylko o koryto”. Nietrudno byłoby zdominować kampanię wyborczą przy pomocy takiej narracji, gdyby w skład ZO weszły partie różniące się w kwestiach programowych i światopoglądowych. 

Innym problemem, na który lansujący ideę ZO nie zwracają uwagi jest to, że ich plan pokonania Prawa i Sprawiedliwości opiera się na mylnym założeniu. Zakładają oni bowiem, że, w uproszczeniu, po powstaniu Zjednoczonej Opozycji, PiS popadnie w „polityczny letarg”, tzn. powstrzyma się od wszelkich działań, które mogłyby zaszkodzić ZO i grzecznie przepierdoli kolejne wybory parlamentarne. Bo przecież, jeżeli ostatnie dwa lata czegoś nas nauczyły, to właśnie tego, że PiS sobie w ogóle nie radzi ze zwalczaniem opozycji, nieprawdaż? Bo przecież wiadomo, że dzisiejsza słabość opozycji nie ma absolutnie nic wspólnego z działaniami PiSu, nieprawdaż? Po prostu opozycja uznała, że chce chujowo wypadać w sondażach i realizuje ten plan z morderczą skutecznością. Owszem, ZO wypada w sondażu lepiej niż PiS (zaś PiS w starciu z ZO traci trochę punktów procentowych), ale jest to efekt bierności PiS-u. Po prostu partii Jarosława Kaczyńskiego nie chce się marnować czasu i energii na zwalczanie teoretycznej koalicji. Ta bierność jest całkowicie zrozumiała, bo po co pastwić się nad „teoretyczną koalicją”, skoro można w tym czasie glanować istniejące partie? Tym niemniej, w momencie, w którym ZO przestałaby być „tworem teoretycznym”, PiS momentalnie zacząłby tę koalicję zwalczać. Wziąwszy pod rozwagę fakt, że ZO składałaby się z partii i polityków, w zwalczaniu których PiS sobie doskonale radzi, efekt glanowania politycznego Zjednoczonej Opozycji były raczej łatwy do przewidzenia. Owszem, istnieje szansa na to, że opozycyjne partie się w pewnym momencie ogarną i przestaną być workiem treningowym dla PiS-u (tak samo, jak PiS w pewnym momencie przestał być workiem treningowym dla PO), ale nie wydaje mi się, żeby niezbędne do tego „ogarnięcia się” było utworzenie koalicji wyborczej. 



Źródła


http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,130517,18121376,Ponad_polowa_Polakow_chce_JOW__Bedzie_wysoka_frekwencja.html




Terry Pratchett „Straż! Straż!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz