wtorek, 5 listopada 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #133

 Zanim przejdę do meritum, pozwolę sobie na pomarudzenie (żeby tradycji stało się zadość). Nowym mutacjom korony mogę dać 1 gwiazdkę i ich szczerze nie polecam, bo tak sobie myślałem, że jak mi już negatyw na teście wyjdzie, to powinno być lepiej. No i z jednej strony było lepiej (bo np. zatoki się odetkały), ale za to wjechało mi permanentne zmęczenie i pod pewnymi względami było momentami gorzej niż wtedy, jak byłem „pozytywny”. Niemniej jednak w ciągu półtora tygodnia się to uspokoiło i dzięki temu mogę spokojnie zasiąść do pisania Przeglądów/etc.

Niniejszy przegląd zacznę od tematu dość istotnego z punktu widzenia lewackich obowiązków. Tematem tym, rzecz jasna, będzie rozłam w partii Razem. Z doświadczenia wiem, że poruszanie tego rodzaju tematów przypomina chodzenie po polu minowym. Niezależnie od tego, jak ostrożnie będzie skonstruowany taki przekaz, zawsze się na końcu okazuje, że ktoś jest niezadowolony. Tym samym postanowiłem, że w to konkretne pole minowe po prostu wbiegnę.

O ile jestem w stanie zrozumieć frustrację razemową na to, że spora część Nowej Lewicy nie jest specjalnie skupiona na realizowaniu lewicowych postulatów, a osoby pokroju Gduli i Wieczorka są zajęte wywoływaniem jednego pożaru za drugim (które potem gaszą, wywołując jeszcze większe pożary). O jeszcze innej części lewicowych działaczy na soszjalach krążą dowcipy w rodzaju „tego i tego człeka lewica powinna wymienić na radziecki przyrząd do świecenia w dupie i jeszcze by na tym zyskała”. Rozumiem też niechęć do działaczy i polityków, którzy po wielu latach posuchy bawią się w reenacting „upartyjniania” wszelkich możliwych stołków (of korz, nie jest to jeszcze poziom Zjednoczonej Prawicy i sporo do tego brakuje, niemniej jednak, niesmak pozostaje). Na szczęście w rządzie jest ADB, ale nec hercules contra plures.


Mógłbym tę litanię na temat tego, czemu NL mnie wkurza ciągnąć dalej, ale wydaje mi się, że to, co napisałem powyżej wystarczy, żeby nakreślić moje podejście do tego, co się dzieje w NL. Niemniej jednak, wziąwszy powyższe  pod rozwagę, nie jestem w stanie zrozumieć decyzji Razemów o tym, żeby wyść z NL i próbować lewaczyć samemu. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że nie rozumiem tej decyzji dlatego, że przecież od początku było wiadomo, że SLD gonna SLD. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem napiszę, że nie rozumiem tej decyzji, bo nie jestem w stanie wykoncypować sobie tego, jaki w Razemach może być master plan.

Może inaczej to ujmę. Co prawda w prognozy mi się nie bardzo chce bawić (bo 2015 rok nauczył mnie pokory), ale czasem sobie różne rzeczy prognozuję. Czasem też zdarza mi się opisywać to, czemu moim zdaniem doszło do tego, czy owego i dodać parę słów na temat tego „jaki zamysł stał za tą, czy inną decyzją”. Żeby nie przedłużać: mimo szczerych chęci i mimo tego, że polską politykę obserwuję od dość długiego czasu, nie jestem w stanie wymyślić niczego sensownego w tej konkretnej sytuacji. Ujmując rzecz innymi słowy: nie mam pojęcia co autor miał na myśli.


Szanse na ugranie czegokolwiek samodzielnie były w roku 2015 i w trakcie pierwszej kadencji PiSu. Niestety (z wielu przyczyn) nie pykło. Choć początkowo średnim znajdowałem pomysł startowania ze wspólnej listy z SLD, to jednak zdałem sobie sprawę z tego, że alternatywą jest zdobycie przez Razemów marginalnego poparcia. W 2023 start ze wspólnej listy był już koniecznością, bo polaryzacja w naszym kraju osiągała wartości skrajne. Od tamtej pory sytuacja na froncie polaryzacyjnym (eufemizując) nie uległa poprawie.

Moim zdaniem (a bardzo chciałbym się mylić), szanse na to, że Razemom uda się cokolwiek ugrać w trakcie samodzielnego lewakowania są bez porównania mniejsze niż te, które partia miała w latach 2015-2019. Uważam, że warunki, które wtedy panowały, pod pewnymi względami były sprzyjające. Choćby dlatego, że rządziła naszym krajem partia, która miała nieprzebrane pokłady pogardy dla obywateli. Co prawda udawało się jej to maskować nieco lepiej niż osobom, które tworzyły przekazy o tym, że przez 500+ ludzie srają na wydmach, ale gdy tylko jakaś grupa społeczna zaprotestowała w jakiejś sprawie, pogarda się z partii wylewała wszelkimi możliwymi kanałami propagandowymi.


Poza tym, rządziła nami wtedy partia, która była całkowicie pozbawiona słuchu społecznego. Ja wiem, że cała masa komentariuszy mówiła co innego, ale moim skromnym zdaniem była to próba zracjonalizowania teflonowości PiSu. No bo skoro partia była teflonowa, to chyba dlatego, że słucha ludzi, co nie? Gdyby tak faktycznie było, gdyby PiS „służył Polsce i słuchał Polaków”, to w trakcie obu kadencji PiSu do protestów dochodziłoby sporadycznie i byłyby one niewielkie. Nie ruszano by również prawa aborcyjnego. Skoro zaś już jesteśmy przy tym temacie, to warto wspomnieć o tym, że po zaostrzeniu prawa aborcyjnego w 2020 CBOS wrzucił w eter rezultaty badań, z których wynikało, że młodzież po raz pierwszy od dłuższego czasu się zaczęła identyfikować z lewicą.

Żeby nie przedłużać. W latach 2015-2019 było całkiem sporo czynników, które przy odrobinie dobrej woli lewicowe formacje mogły spróbować (w wymiarze politycznym) zmonetyzować. Rzecz jasna można dywagować na temat tego, że teraz rządzą libki i libkuja, więc Razemy mogą próbować się rozpychać na scenie politycznej, ale to jest w mojej skromnej opinii myślenie magiczne.


Żeby w pełni docenić tragizm sytuacji Razemowej wystarczy popatrzeć na to, kto poza Razemami jest w opozycji. Zjednoczona Prawica, która ma własne media (i od cholery farm trolli) oraz konfa, która co prawda mediów nie ma, ale ma wsparcie internetowe braci zza Buga. Ujmując rzecz innymi słowy: szanse na przebijanie się z własnym przekazem, będąc w takim sąsiedztwie, są czysto matematyczne.

Ktoś może powiedzieć, no elo, ale przecież rozłamowcami nie byli ci, którzy wyszli z NL, ale ci, którzy wystąpili z Razem. I taki ktoś będzie miał rację, ale trzeba mieć na uwadze to, że do rozłamu w Razemach doszło właśnie z powodu chęci opuszczenia NL. Nie było więc tak, że jakieś osoby opuściły Razem bez żadnego trybu.


Na sam koniec rozważań Razemowych zostawiłem sobie jeszcze jedną kwestię, która będzie miała spore znaczenie. Jeżeli partii Razem nie uda się wypracować w trakcie tej kadencji stabilnego poparcia sondażowego na poziomie 7-8% będzie to oznaczało spory problem „wyborczy”. Może się bowiem okazać, że część elektoratu może i by na Razemy zagłosowała, ale będzie miała obawy przed popieraniem partii, która ma matematyczne szanse na przekroczenie progu wyborczego.

Ponieważ już mi usiłowano tłumaczyć, że to wcale nie jest tak, że jak partia padnie przed progiem, to głosy oddane na tę partię są potem „rozdzielane” na inne partie, pozwolę sobie na krótką dygresję: gdyby to była prawda i gdyby liczba zdobytych przez partie mandatów nie miały związku z tym, ile partii wywaliło się przed progiem, to zupełnie niezrozumiałe będzie to, że Zjednoczona Prawica uzyskała w 2015 i 2019 tyle samo mandatów (235) mimo tego, że w 2019 udało się partii Kaczyńskiego zdobyć 6% głosów więcej, niż w 2015.


Skoro temat Razemowy mamy za sobą, możemy przejść do innego, który przy okazji można traktować jako odpowiedź na pytanie: „czemu nie możemy mieć ładnych rzeczy”. Od razu zastrzegam, że czytając ten kawałek Przeglądu będziecie zaskoczeni swoim brakiem zaskoczenia. Otóż, okazało się, że członek partii, która ostatnimi czasy stała się czymś w rodzaju awatara deweloperów (który to członek był Wiceministrem Rozwoju i Technologii) miał powiązania z deweloperami (jego kancelaria notarialna od lat współpracowała z deweloperami). Sprawę opisała Wirtualna Polska. Efekt końcowy tejże sprawy (końcowy dla wiceministra) był taki, że Jacek Tomczak wiceministrem już nie jest.

Niestety, nie oznacza to, że pomysł „kredytu 0%” zostanie zarzucony, bo przecież nie było tak, że w PSLu tylko i wyłącznie Tomczak popierał ten pomysł. Od siebie dodam tyle, że tego rodzaju sytuacje mnie zawsze lekko fascynują. Bo ok, to nie jest tak, że człowiek, którego kanca współpracuje z deweloperami musi być z natury rzeczy zły/etc. Niemniej jednak w sytuacji, w której tenże sam człowiek jest jednym ze zwolenników programu/ustawy, na której zyskają głównie deweloperzy – możemy (i powinniśmy) mówić o sporym konflikcie interesów. Tym, co mnie fascynuje, jest przeświadczenie takich ludzi o tym, że „nikt się nie dowie”. Ja wiem, że w polskiej polityce to norma, a nie wyjątek, niemniej jednak rezerwuję sobie prawo do bycia zafascynowanym tego rodzaju procesami decyzyjnymi.


W zeszłym tygodniu skończyła swoją pracę komisja, która zajmowała się podkomisją (tak, to już jest poziom incepcji) Antoniego Macierewicza, próbującą udowodnić, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Część z informacji, które wrzucono do raportu była znana. Jednakowoż w raporcie było również całkiem sporo informacji, które można traktować jako nowość (aczkolwiek wpisującą się w dotychczasową działalność pewnego polityka). Zacznijmy od tego, że choć już wcześniej wiedzieliśmy, że komisja Macierewicza dezinformuje społeczeństwo (co znamienne, dezinformuje za publiczną kasę [tak, wiem, TVP Info też dezinformowało]), ale teraz dostaliśmy glejty.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Ponieważ wcześniejsze dokonania ekipy Macierewicza były uznawane za żart (bo brakowało w nich fachowców), Pan Antoni postanowił sięgnąć po legitnych ekspertów. Pan Antoni zignorował jeden drobny szczegół. Szczegółem tym był fakt, że niezależni zewnętrzni eksperci nie będą produkowali raportów/analiz pod tezę o zamachu. Ponieważ w pewnym momencie ten szczegół zaczął się robić problematyczny (konkretnie zaś w momencie, w którym okazało się, że analizy/raporty nie potwierdzają tezy o zamachu), próbowano, na ten przykład przekupić ekspertów. Gdy to nie pomogło, a jeden z ekspertów stwierdził, że skoro mu nie zapłacono, to on opublikuje raport – komisja zaczęła go straszyć krokami prawnymi. Innymi słowy: srogo nie pykło.

Jednakowoż, ponieważ mamy do czynienia z Antonim Macierewiczem, cała sprawa miała jeszcze jedno dno, które to dno do złudzenia przypominało kształtem onucę. Antoni Macierewicz spotykał się w trakcie prac komisji z dwoma Rosjanami. O spotkaniu z jednym poinformował SKW na tyle późno, że ów Rosjanin zdążył wrócić „do swoich”. O spotkaniach z drugim (który kontaktował się z nim używając fejkowego imienia i nazwiska) Antoni nie poinformował nikogo, a kontaktował się z nim przez parę lat. Były to kolejne z bardzo wielu „rosyjskich” przypadków związanych z Niezatapialnym Antonim. Gdyby nie kontekst, zabawne byłoby to, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego informowała zarówno Błaszczaka (który był ministrem), jak i Kaczyńskiego (który był wicepremierem), że z tą komisją jest coś srogo nie tak. I to informowała o tym wielokrotnie.

Niestety, nie możemy na tym zakończyć tematu Macierewiczowego, albowiem kilka dni temu komisja ds. badania rosyjskich wpływów zorganizowała konfę, na której przedstawiono dotychczasowe ustalenia. Jak bardzo będziecie zdziwieni, gdy wam napiszę, że głównym bohaterem konferencji był Pan Antoni? Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że część komentariatu (np. dziennikarz Onetu) rzuciła się do obrony Niezatapialnego Antoniego. O ile prawicowe narracje można jeszcze jakoś zrozumieć (tl;dr Antoni jest bohaterem, a to oznacza, że nie mógł się kontaktować z Rosjanami/etc.), to obrony w wykonaniu wyżej wymienionego dzienniakarza (notkę, w której Doniesienia złomują tekst Jurasza załączę w źródłach) zrozumieć się już za bardzo nie da, bo ów dziennikarz bardzo się starał wykazać, że chyba nie bardzo zrozumiał czym zajmuje się komisja i co tak właściwie tam na temat Macierewicza opowiedziano. I dzięki takim właśnie ludziom, Antoni Macierewicz (przynajmniej do tej pory) był niezatapialny.

Jestem tak stary, że pamiętam, jak Red is Bad po raz pierwszy (w ramach pogardy dla socjalizmu, rzecz jasna) wyciągnęło rękę po publiczne pieniążki. Co prawda zrobiono to sprytnie, bo chodziło o to, że jedna z zawiadywanych przez władzę rozlewni wody nawiązała współpracę z RiB i wypuściła serię flaszek z wodą z okazjonalną etykietą. Był to rok 2017. Potem współpraca pana Sz. z władzami zrobiła się o wiele bardziej spektakularna i o wiele bardziej intratna dla Sz. Współpraca była na tyle intratna, że pan Paweł, przeczuwając koniec władzy Zjednoczonej Prawicy, próbował katapultować się za granicę (tak, jak każdy uczciwy obywatel, który nie ma sobie nic do zarzucenia). Gdy atmosfera zaczęła gęstnieć, nic nie mający sobie do zarzucenia Sz. wyjechał na Dominikanę, z której to Dominikany został kilka dni temu deportowany. Nieco zabawne były próby przekonania suwerena (podjął się tego jego ówczesny prawnik, pan Bartosz z Ordo Iuris), że on tak właściwie to sam z siebie chciał pojechać do Polski i zdać się na łaskę wymiaru sprawiedliwości. I wszystko fajnie, ale w kontekście powyższego warto sobie zadać jedno, bardzo istotne pytanie: po co w ogóle wyjeżdżał?

Mniej więcej w tym samym czasie marka RiB zawiesiła działalność (miało to związek z tym, że banki nie chciały z nimi współpracować, a parę kont zostało zajętych). W pewnym momencie pojawiły się informacje na temat tego, że Sz. może „pójść w koronę”, które to informacje zostały szybko zdementowane, albowiem prokuratura stwierdziła, że pan Paweł nie ma zbyt wiele do zaoferowania, z czego z kolei wynika, że glejty na wszystko są mocne. Z informacji uzyskanych od proka wynika, że pan Paweł mógłby co najwyżej być małym świadkiem koronnym. Przyznam szczerze, że to mnie akurat rozbawiło. Rozbawiło mnie dlatego, że wyobrażam sobie potencjalny dysonans poznawczy wszelkiej maści prawilnych ziomków, chodzących w ubraniach RiB, gdyby się okazało, że zawiadowca ich ukochanej marki odzieżowej (parafrazując pewną urzędniczkę pracującą przy Funduszu Sprawiedliwości) się rozpruł.



I tym, wydaje mi się, że optymistycznym akcentem, zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:


https://oko.press/rozlam-w-razem-polityczki-odchodza-z-partii-jak-do-tego-doszlo

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8111172,lewica-mlodziez-mlode-polski-cbos.html

https://www.rmf24.pl/polityka/news-dymisja-w-rzadzie-jacek-tomczak-zlozyl-rezygnacje,nId,7846733#crp_state=1

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-raport-o-podkomisji-smolenskiej-tak-pracowal-zespol-macierew,nId,7842312

https://www.gov.pl/web/sprawiedliwosc/pierwszy-merytoryczny-raport-z-prac-komisji-ds-badania-wplywow-rosyjskich-i-bialoruskich

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/staropolanka-red-is-bad-limitowana-edycja-krytykowana-przez-internautow-producent-tlumaczy-to-nie-ideologia-tylko-biznes

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/areszt-dla-pawla-szopy-jest-decyzja-sadu-w-sprawie-tworcy-red-is-bad/qnd0hz9

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-marka-red-is-bad-zawiesza-dzialalnosc-pojawilo-sie-oswiadcze,nId,7844328


poniedziałek, 21 października 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #132

Miałem bardzo ambitny plan, który polegał na tym, że sobie na (poprzednim) weekendzie siądę i na spokojnie napiszę Przegląd. Niestety, w międzyczasie wystąpiła nieprzewidziana okoliczność, którąż to okolicznością okazał być pan wirus (ten z koroną). Z wyżej wymienionej nieprzewidzianej okoliczności wynikło opóźnienie (prawda jest bowiem taka, że ten w sumie krótki tekst pisałem przez cały tydzień). Z tego zaś opóźnienia wynikło to, że tematów będzie od groma.


Zaczniemy od tematu, który może nie jest jakoś szczególnie istotny (no chyba, że się było inwestorem), ale warto o nim wspomnieć. Tym tematem jest srogie przyglebienie w wykonaniu Janusza Palikota. Jeżeli ktoś się interesował tym, co się ostatnimi czasy (czytaj: w przeciągu dwóch lat) działo z biznesami Palikota, to zaskoczony tym przyglebieniem nie jest. Jest sobie taki portal, który się zwie Jawny Lublin i tam bardzo dużo tekstów poświęcono Palikotowi. Nie były to jakieś krótkie artykuły pt. „Janusz Palikot znalazł jeden prosty trick, zobacz jak”, ale bardzo długie i dobrze udokumentowane artykuły. Jeżeli ktoś przeczytał choćby jeden z tych artykułów, to oczywistą oczywistością było dla niego to, że Palikot będzie miał problemy. Kwestią otwartą pozostawało to, jak duże będą to problemy.

W pewnym momencie sytuacja wyglądała cokolwiek kuriozalnie. Otóż, co prawda Palikot miał kupę długów, komornik zajmował mu to i owo (długi, rzecz jasna, miały również jego spółki), ale na ten przykład, usiłował po raz kolejny wynająć lokal pod knajpę „Czarcia Łapa” mimo, że nieco wcześniej został z niej wywalony za (uwaga, będzie szok) zaległości czynszowe. Sam Palikot ostatnimi czasy zajmował się głównie wrzucaniem w internety filmików, które, gdyby robił to ktoś inny, pewnie zostałyby uznane za odmianę pato-streamów (tak, wiem, to nie były streamy). Wyglądało to bowiem tak, że Palikot przygotowywał na nich jakieś dziwne dania, a potem niezmiennie się okazało, że te dania były wstępem do łojenia wódy.


Kolejnym aktem tego dramatu było to, że Palikot został zatrzymany i dostał dwumiesięczne sanki. Co prawda sąd pierwszej instancji uznał, że w sumie jakby co, to Palikot może wyjść za kaucją jeżeli wpłaci bańkę, ale prokuratura zaskarżyła tę decyzję i w momencie, w którym piszę te słowa (15-10-2024) sprawa nie jest rozstrzygnięta, bo obrońcy złożyli odwołania i musi się nad tym pochylić sąd drugiej instancji. Gdyby nie kontekst (kilka tysięcy poszkodowanych) dość zabawne byłyby słowa jednego z obrońców Palikota, który stwierdził, że dla wierzycieli lepiej by było, gdyby Palikot jednak nie siedział w areszcie, bo wtedy będzie mógł zarabiać pieniądze, żeby pooddawać długi. Wnosząc po tym, jak szło mu do tej pory: myślę, że wątpię.

W zeszłym tygodniu jedno z PiSowskich kont influencerskich „obaliło” aferę Pegasusa. Nie będę się w tym miejscu pochylał nad szczegółami tej teorii spiskowej, bo jest ona wyjątkowo durna. W telegraficznym skrócie chodziło o to, że Rosjanie wspierali separatystów katalońskich. Wystarczy do tego dodać pierdylion innych wątków, pomylić w nich (zupełnym przypadkiem) daty, miejsca i osoby i można od razu dojść do wniosku, że wcale nie było żadnej afery, a każdy, kto twierdzi inaczej, jest pożytecznym idiotą Putina (zapamiętajcie sobie to, bo przyda się nam to za moment). Gdyby nie kontekst (wiem, że się powtarzam, ale muszę) dość zabawne byłoby to, że te idiotyzmy udostępniał były zastępca koordynatora służb specjalnych i (na szczęście również były) pełnomocnik rządu do spraw Bezpieczeństwa Przestrzeni Informacyjnej Rzeczypospolitej Polskiej, Stanisław Żaryn.  

Przed momentem poprosiłem was o zapamiętanie tej wstawki o byciu pożytecznym idiotą Putina. Dosłownie kilka dni po tym, jak PiSowski influencer „obalił Pegasusa” okazało się, że przy pomocy tego oprogramowania inwigilowano Klementynę Suchanow (na inwigilację Marty Lempart sąd nie wyraził zgody). Ktoś może powiedzieć, no zaraz, ale czy to przypadkiem nie było tak, że Klementyna Suchanow napisała książkę, poświęconą rosyjskim działaniom (w myśl doktryny Gierasimowa), ze szczególnym uwzględnieniem działań pewnego skarpetosceptycznego instytutu (nawiasem mówiąc, jeżeli ten instytut nie zostanie zaorany, to nie uwierzę w to, że ktokolwiek w naszym kraju traktuje poważnie walkę z agentami wpływu), który uzyskał w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy olbrzymie (jak na tak niewielki podmiot) wpływy w naszym kraju?

O ile sprawa Pegasusa już wcześniej śmierdziała, to teraz zaczyna od tej sprawy bić smród onuc. Okazuje się bowiem, że polskie służby specjalne zamiast zajmować się rosyjskimi agentami wpływu* zlecały inwigilowanie osób, które opisywały rosyjską agenturę. Moim skromnym zdaniem brzmi to jak coś, za powinno się dostać po łapach i (być może) pójść siedzieć na jakiś czas, ale ja się tam nie znam, bo ze mnie prosty bloger. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że ustalenie kto stał za tym wnioskiem i tego czy miał powiązania ze skarpetosceptykami raczej nie powinno problemów przysporzyć, bo przecież ktoś się pod tym podpisywał. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że gdyby były jakiekolwiek merytoryczne podstawy ku temu, żeby inwigilować Suchanow, to dowiedzielibyśmy się o tym już dawno temu.  


*Jeżeli ktoś ma dużo czasu i chce poczytać o tym, jak bardzo oczywiste są te powiązania z ruskimi (i jak łatwo je wykazać, opierając się na [uwaga będzie capslock] OGÓLNIE DOSTĘPNYCH INFORMACJACH), to zachęcam do lektury mojej ściany tekstu  pt. „Onuco, onuco, cóżeś Ty za pani”. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wydaje mi się, że pożytecznym idiotą Putina nie jest ten, kto opisuje nadużycia w stosowaniu Pegasusa, ale ten, kto doprowadzał do tych nadużyć wspierając (chciałbym wierzyć, że nieświadomie) agentów wpływu, działających w naszym kraju.

Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że gdyby Zjednoczona Prawica poświęciła kwestiom obcej agentury w naszym kraju tyle czasu, ile teraz poświęca sprawie Rubcowa, to ta agentura miałaby znacznie mniejsze pole manewru.


Idźmy dalej. Jakiś tydzień temu (12-10-2024) Prawo i Sprawiedliwość połączyło się z Suwerenną Polską. Ruch ten mnie nie zaskakuje, ale za to mnie trochę bawi. Czemu mnie to nie zaskakuje? Ano temu, że do przewidzenia było (i chyba nawet o tym wspominałem parokrotnie), że teraz będziemy mieli do czynienia ze zwieraniem szeregów. Co prawda w każdym człowieku żyją dwa wilki i jeden z nich chciałby, żeby PiS się rozpadł, ale to (póki co) był bardzo mało realny scenariusz. Może inaczej to ujmę: żadnej ze stron by się to nie opłacało. O ile wcześniej ktoś mógł mieć jakieś złudzenia (khe, khe, Polska Jest Najważniejsza, khe, khe Solidarna Polska), że po rozłamie w PiSie uda się oderwać od tej partii wystarczającą (do samodzielnego wejścia do Sejmu) liczbę głosów, to teraz już nikt tych złudzeń nie ma. Warto wspomnieć o tym, że jedyne sondaże, w których Solidarna Polska (tak się nazywała partia Ziobry przed rebrandingiem) wchodzi samodzielnie do Sejmu, były autorstwa sondażowni CBM Indicator. Tej samej, której zawdzięczamy wiekopomny raport, z którego wynikało, że młodzież w Polsce mamy bardzo, ale to bardzo konserwatywną.

Poza tym jeszcze jedna kwestia przemawiała przeciwko rozłamowi. Tą kwestią są zbliżające się wybory prezydenckie. Uwaga natury ogólnej, w tym miejscu nie podejmuje się próby prognozowania tego, jak się mogą skończyć te wybory. Z jednej bowiem strony trend sondażowy jest taki, że osoba kandydująca z KO te wybory wygra, ale z drugiej strony rządząca koalicja zachowuje się tak, jak gdyby bardzo jej zależało na tym, żeby PiSowi udało się powtórzyć sytuację z 2015 roku. Niemniej jednak na taki właśnie scenariusz liczy partia Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli bowiem PiSowi nie uda się utrzymać Pałacu Prezydenckiego, to wszelkie zmiany wprowadzone przez tę partię „na rympał” przy pomocy zwykłej większości parlamentarnej i prezydenta, zostaną anulowane i nikt poza partyjnym betonem po nich nie zapłacze.


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że podczas ostatniego orędzia Prezydent RP się bardzo wzmagał w temacie tego, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów, bo wszystko się uchwałami chce załatwiać i tak nie powinno być. Bardzo szybko przypomniano mu jego własne słowa z 2015 roku, kiedy to stawiał te uchwały ponad orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. No, ale to tylko dygresja.

UWAGA! ARTYKUŁ SPONSOROWANY PRZEZ SUWERENA!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Utrzymanie Pałacu Prezydenckiego mogłoby na (przynajmniej) pięć lat zabetonować jakiekolwiek zmiany dotyczące wymiaru sprawiedliwości/etc. Owszem, koalicja mogłaby je wprowadzać takimi metodami, jakimi robiła to do tej pory, ale to dawałoby paliwo partii Kaczyńskiemu, która to partia mogłaby tłumaczyć betonowi, że teraz to się dopiero łamie konstytucję. Co prawda, te same narracje mogłyby być grane po utracie Pałacu Prezydenckiego, ale byłyby raczej mało przekonujące. Partie wchodzące do tej pory w skład Zjednoczonej Prawicy są tego świadome i wiedzą, że konflikty wewnętrzne im w niczym nie pomogą (tak samo, jak nie pomogły im w 2023 roku). Jeżeli już miałoby dojść do sytuacji, w której wewnętrzne napięcia doprowadzą do rozpadu (bądź też do katapultowania się sporej części polityków/działaczy z partii), to nie prędzej. niż po przegranych wyborach prezydenckich.


Jeżeli zaś chodzi o wątek humorystyczny, to jestem tak stary, że pamiętam, jak członkowie PiSu (z Ryszardem Terleckim na czele) twierdzili, że dla ludzi walczących ze szczepieniami nie powinno być miejsca na listach wyborczych. Rzecz jasna, chodziło o Janusza Kowalskiego i oczywiście, że znalazło się dla niego potem miejsce. Równie zabawne było to, jak bardzo jeszcze w 2023 roku Ziobryści żarli się z frakcją Morawieckiego (aczkolwiek warto pamiętać o tym, że o Kaczyńskim nie powiedzieli złego słowa – za wszystkie porażki na arenie międzynarodowej obrywało się Mateuszowi).

Przed momentem wspominałem o łamaniu konstytucji. Okazało się, że Genialny Strateg z Żoliborza znalazł na to sposób. Otóż, chodzi o to, że potrzebna jest nam nowa konstytucja. Bo wiecie, ona do tej pory działała i nikt jej nie łamał (khe, khe, olanie orzeczeń TK przez Zjednoczoną Prawicę, khe, khe), ale teraz jest łamana i coś trzeba z tym zrobić. No dobrze, ale jak Jarosław Kaczyński chce to uczynić, skoro widoków na większość konstytucyjną nie ma żadnych, a na referendum w tej sprawie też się nie zanosi? To banalnie proste. Najpierw wprowadzi się tymczasową konstytucję, a potem już zrobi się tą normalną. Ktoś może powiedzieć: no zaraz, czy Jarosław właśnie zapowiedział, że zwykła większość mu wystarczy do tego, żeby nową konstytucję wprowadzić? A i owszem. Czy z tego wynika, że jakakolwiek by nie była ta późniejsza konstytucja – zostanie ona wprowadzona ze złamaniem prawa i RiGCzu? No ba. Czy politycy jego partii powinni być odpytywani z tego tematu 24/7 przez dziennikarzy? Nie interesujcie się, bo kociej mordy dostaniecie.

Parę akapitów wcześniej wspomniałem o Prezydencie RP. Teraz trzeba mu (niestety) poświęcić kolejny akapit, albowiem tak się złożyło, że wyżej wymieniony był łaskaw skierować ustawy, dotyczące Trybunału Konstytucyjnego, do Trybunału Przyłębskiego w trybie kontroli prewencyjnej. Jeżeli ktoś w tym momencie sobie pomyślał: no zaraz, ale czy to nie jest przypadkiem ten sam jegomość, który wcześniej swoim własnym nazwiskiem sygnował niekonstytucyjne zmiany w Trybunale Konstytucyjnym i był jednym ze współautorów przejęcia trybunału przez partię rządzącą (i to przejęcia w stopniu absolutnym, wcześniej nie zdarzały się sytuacje, w których trybunał nie orzekał, bo się koalicjanci pokłócili), to taki ktoś sobie dobrze pomyślał. Jestem przekonany o tym, że trybunał na pewno orzeknie w tej sprawie bezstronnie. Tak samo, jak bezstronnie uznał, że komisja ds. Pegausa jest niekonstytucyjna. 

Wydaje mi się, że to dobry moment, żeby poruszyć kwestię praw człowieka, które to prawa, jak się okazuje można sobie dowolnie zawieszać. Chodzi mi, rzecz jasna, o zapowiedź Donalda Tuska, który stwierdził, że ponieważ na granicy się źle dzieje i trzeba ją chronić, to trzeba będzie zawiesić prawo do azylu (na jakiś czas) i nie będzie na ten temat żadnych negocjacji. Pamiętam, jak w lewicowej banieczce dyskusja na ten temat była i ktoś się zastanawiał nad tym, czy Tusk sobie tak sam z siebie to powiedział, czy też na szczeblu UE jest już temat klepnięty. Słowa Ursuli von der Leyen, świadczą że ta kwestia była dogadywana już wcześniej.


Jak zwykle w takich momentach mogliśmy zaobserwować srogi szpagat w wykonaniu części komentariatu popierającego KO. No bo wiecie, gdy PiS ogarniał temat granicy, to się zwracało uwagę na niehumanitarne zachowanie i nawet się „Zieloną Granicę” wychwalało. No, ale gdy teraz Tusk ogłasza (w telegraficznym skrócie) legalizację tego procederu, to się nagle okazuje, że to dosko pomysł.

I znowuż mi się przyjdzie powtórzyć, ale: jestem tak stary, że pamiętam PiSowskich komentariuszy, którzy przekonywali wszystkich dookoła, że w tym szaleństwie (niehumanitarne traktowanie migrantów) jest metoda. Otóż, chodziło o to, że jak się ich będzie tam traktować źle, to następni się dwa razy zastanowią nad tym, czy warto przyjeżdżać. Ta metoda okazała się tak bardzo skuteczna, że teraz trzeba zawiesić prawo do azylu. Przypomina mi to trochę dokładanie dodatkowych pasów na drogach i dziwienie się temu, że nie robią się przez to mniej zakorkowane. Wydaje mi się, że w kontekście powyższego warto sobie zadać jedno, dość istotne pytanie: co będzie, jeżeli ta metoda też nie zadziała?


Śmiem twierdzić, że jest to pytanie bardzo istotne, bo dotychczasowa historia tego, co się dzieje na tej granicy sugeruje, że ta decyzja może mieć mniejsze znaczenie, niż by tego oczekiwali fanboye KO. Po pierwsze, dla nikogo nie jest tajemnicą to, że Polska nie jest krajem docelowym migrantów/uchodźców. Nie bez przyczyny niemieckie media informowały praktycznie non stop o tym, że ich służby zatrzymywały ludzi, którzy dostali się do UE właśnie przez granicę polsko-białoruską. Pamiętam też, że dane podawane przez Niemców były podważane przez PiSowski komentariat (no bo gdyby je przyjęto do wiadomości, to trzeba by było również do wiadomości przyjąć to, że superszczelna granica jest dziurawa, jak fabuła w filmach Uwe Bolla).

Po drugie ci ludzie mają świadomość tego, że ze składaniem wniosków o azyl w Polsce były problemy. Po trzecie, można bezpiecznie założyć, że spora część tych osób zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromnym ryzykiem jest przejazd „tranzytem” przez Białoruś. Gwoli ścisłości, to nie jest żaden przytyk, to jest po prostu stwierdzenie faktu mającego na celu podkreślenie tego, że ci ludzie są bardzo zdesperowani. Tego rodzaju działania (zawieszenie prawa do azylu) mogą, w mojej skromnej opinii doprowadzić do tego, że w UE będzie po prostu więcej nielegalnych migrantów. Problemem nie jest samo to, że są „nielegalni” ale to, że przez to, że nie będą mieli żadnych papierów (albo będą mieli lewe) będą żyli na marginesie, to zaś (znowuż, w mojej skromnej ocenie) jest bardzo prosta droga do radykalizacji. Jeżeli natomiast ktoś chciałby podnosić argument: no skoro chcą nielegalnie pracować, to ich wina i ich sprawa, to ja takiej osobie łaskawie przypomnę, że by się zdziwiła, gdyby się dowiedziała, jak dużo osób miało „misie” w paszportach po tym, jak ich złapano np. Niemczech, gdy sobie tam spokojnie nielegalnie pracowali.

Poza wszystkim innym, z tego rodzaju działaniami (zawieszanie różnych praw) jest ten problem, że tak na dobrą sprawę nie wiemy „co będzie dalej”. Nie chodzi mi tu już nawet o kwestię granicy i migrantów, ale o to, że nikt nam nie zagwarantuje, że ktoś kiedyś nie wpadnie na pomysł, żeby pozawieszać inne prawa. Pretekst się przecież zawsze może znaleźć.


Przedostatnim tematem jest zupełnie inna kwestia. Od jakiegoś czasu przyglądałem się twórczości prof. Joanny Tyrowicz. Jeżeli ktoś interesuje się tym, co dzieje się ze stopami procentowymi, to pewnie jest mu ta osoba znana. Tak, chodzi o tę członkinię Rady Polityki Pieniężnej (z nadania KO, PPS, PSL i PL2050), która przy okazji każdego spędu tego gremium domaga się podwyższenie stóp procentowych o 2 punktu procentowe. Ujmując rzecz kolokwialnie: pamiętacie jak to było, gdy po zwyżkach okazało się, że jeżeli państwo nie pomoże części kredytobiorców, to będą problemy? Pani prof. się tym nie przejmuje. A skąd to wiem? Ano stąd, że trochę mnie jej osoba zainteresowała i wynorałem kilka wywiadów z nią. W tych wywiadach było sporo szczerego złota, ale w pewnym momencie trafiłem na coś, co mnie w zadumę wpędziło.

Otóż, pani prof. opowiadała o tym, jak wygląda inflacja i podwyższenie stóp procentowych z perspektywy kredytobiorcy: „Po trzecie jest oczywiście perspektywa kredytobiorców: stopy wydają się wysokie, bo wzrosły od zero procent jeszcze nie tak dawno temu do ponad 6%. Ale trzeba sobie uświadomić, że choć wysokość raty rośnie, to inflacja podgryza nasz kredyt bardziej, bo przecież nominalna wartość naszej nieruchomości rośnie wraz ze wzrostem cen, a wartość zobowiązania wobec banku pozostaje taka sama”.


Ok, o ile dobrze rozumiem pani prof. chodziło o to, że co prawda raty teraz są wyższe, niż były wcześniej, ale to w sumie żaden problem, bo rośnie też wartość mieszkania. No i wszystko pięknie, ale jeżeli ktoś np. wziął kredyt z oprocentowaniem zmiennym na zerowych stopach procentowych, to rata skoczyła mu tak bardzo (i tak szybko), że wzrost wartości mieszkania w żaden sposób nie był w stanie tego zrekompensować. 

W tym samym wywiadzie pani prof. opowiadała o tym, że w sumie to koniunktura jest dobra, więc powinno się te stopy procentowe podnosić do skutku (o ile mnie pamięć nie myli, to w pewnym momencie padło tam gdzieś jakieś 10 pp), bo nie ma najmniejszego zagrożenia bezrobociem. Myślę, że wątpię. Żeby nie przeciągać tego wątku dodam jedynie tyle, że cieszy mnie niezmiernie, że tego rodzaju jastrzębice nie decydują o wysokości stóp procentowych. Poza tym ciekaw jestem, jak to jest, gdy się traktuje państwo/gospodarkę/etc. jako coś w rodzaju plasteliny, którą można dowolnie ulepić (jak coś nie wyjdzie, to się ulepi od nowa), równocześnie nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że to lepienie może oznaczać ruinę dla pewnej części społeczeństwa (no nie oszukujmy się stopy procentowe na poziomie 10 pp wykończyłyby sporą część kredytobiorców).

Na sam koniec zostawiłem sobie temat, który opisuje sytuację będącą idealnym paliwem dla każdego, kto chce budować narrację dotyczącą świata polityki „oni wszyscy są tacy sami”.Jakiś czas temu głośno się zrobiło o Łukaszu Mejzie, który (eufemizując) miał pewne problemy z oświadczeniami majątkowymi. Teraz zaś głośno się zrobiło o duecie Kinga Gajewska, Arkadiusz Myrcha, który to duet również ma problemy z oświadczeniami. Konkretnie zaś z rejestrem korzyści, do którego posłanka Gajewska nie wpisała najpierw domu, który dostała od ojca, oraz 40 tysi, które dostała od męża (Myrcha). Wszystko zaczęło się zaś od tego, że ktoś zauważył, że pobierają dodatek mieszkaniowy, choć mają dom 30 km od Warszawy. I wiecie, w tym miejscu wypadałoby po prostu przeprosić i odpowiedzieć na pytania zadawane przez dziennikarzy, ale zamiast tego mieliśmy do czynienia z fochem obu tych osób, który to foch sprawił, że o całej sprawie zrobiło się bardzo głośno (zaś w przypadku Kingi Gajewskiej prokuratura będzie sprawdzać, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa).

Przez bite osiem lat patrzyliśmy na władzę, która wszelkimi możliwymi sposobami dawała nam do zrozumienia, że jej przedstawiciele są nadludźmi i prawo ich nie dotyczy. Wystarczyłoby, żeby polityk miał RiGCz, żeby na tle tej władzy wypadał znacznie lepiej. No, ale po co działać z RiGCzem, skoro można strzelać focha i pogarszać swój własny wizerunek.



I tym, znowu nie wiadomo jakim akcentem, zakończę powyższy Przegląd.
 

Źródła:


https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2024/04/onuco-onuco-cozes-ty-za-pani.html

https://tvn24.pl/premium/janusz-palikot-aresztowany-co-zarzuca-mu-prokuratura-st8124689

https://www.pap.pl/aktualnosci/prokuratura-zlozyla-zazalenie-na-zastosowanie-warunkowego-aresztu-dla-j-palikota

https://jawnylublin.pl/czarcia-lapa-szykuje-sie-do-otwarcia-a-do-drzwi-palikota-pukaja-komornicy/

https://krakow.wyborcza.pl/krakow/7,44425,30407809,jedziemy-pod-krakow-odbijac-beczki-z-alkoholem-od-palikota.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,31379443,lempart-i-suchanow-wezwane-do-prokuratury-chodzi-o-pegasusa.html

https://x.com/gfkot/status/1846980463723700629

https://tvn24.pl/polska/pis-laczy-sie-z-suwerenna-polska-jest-deklaracja-st8132538

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,27592171,ryszard-terlecki-o-antyszczepionkowych-poslach-moga-nie-dostac.html

https://dorzeczy.pl/opinie/640849/kaczynski-zapowiada-nowa-konstytucje-gdy-zmieni-sie-wladza.html

https://www.pap.pl/aktualnosci/ustawy-dotyczace-tk-jest-decyzja-prezydenta-dudy

https://www.pap.pl/aktualnosci/szefowa-ke-po-szczycie-dala-zielone-swiatlo-na-zawieszenie-prawa-do-azylu-0

https://subiektywnieofinansach.pl/prof-tyrowicz-nie-ma-na-co-czekac-z-podwyzkami-stop/

https://www.bankier.pl/wiadomosc/RPP-obniza-stopy-procentowe-pazdziernik-2023-8622823.html

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Prof-Tyrowicz-o-obnizce-stop-procentowych-Niewatpliwie-jest-to-blad-8610945.html

https://www.money.pl/banki/stopy-procentowe-na-posiedzeniu-rpp-pojawil-sie-wniosek-o-podwyzke-o-100-pb-6958856382773760a.html

https://forsal.pl/gospodarka/stopy-procentowe/artykuly/9470416,tyrowicz-z-rpp-glowna-stopa-procentowa-powinna-wzrosnac.html

https://tvn24.pl/biznes/z-kraju/joanna-tyrowicz-z-rpp-w-rozmowie-piaseckiego-o-obnizce-stop-procentowych-st7339303

czwartek, 3 października 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #131

 Niniejszy Przegląd (po raz kolejny) zacznę od tematu pt.: ludzie, którzy nie skorzystali z okazji, żeby zamknąć mordy i wypowiadali się na temat powodzi. Jak się zapewne domyślacie tym razem będzie o najnowszej teorii spiskowej, z której wynika, że (werble) policja sztucznie zaniżała liczbę ofiar powodzi. W jaki sposób? Ano np. w taki, że jak znaleziono ciało w samochodzie zalanym, to wpisywano w akcie zgonu, że to ofiara wypadku komunikacyjnego. I cyk! Pora na CS-a.


Muszę przyznać, że może nie jest to najbardziej spektakularna teoria spiskowa, z którą się zetknąłem, ale na pewno jest jedną z najgłupszych. Gdyby pojawiała się ona jedynie na jakichś szurskich portalach, bądź też na filmikach z żółtymi napisami, to w sumie nie byłoby się nad czym pochylać. Problem w tym, że ta konkretna teoria spiskowa wjechała do mainstreamu. Zaczęło się od redaktora Graczaka (który kiedyś zasłynął wrzeszcząc w trakcie transmisji tzw. Marszu Niepodległości) i redaktora Ziemca (teoria, rzecz jasna, została wymyślona przez środowiska skarpetosceptyczne) potem pochyliła się nad tym konfa i Suwerenna Polska, a na samym końcu tego łańcucha był prezes Kaczyński. Aczkolwiek warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że Kaczyński nie powtarzał bredni o fałszowaniu aktów zgonu, ale opowiadał o tym, że tak właściwie to nie wiadomo, ile było ofiar.

Ponieważ do rozmontowania tej konkretnej teorii spiskowej potrzebne byłyby ze trzy ściany tekstu, pozwolę sobie na skupienie się na jej rdzeniu, czyli na próbie wmówienia suwerenowi, że ktoś sztucznie zaniżał liczbę ofiar i na fałszowaniu aktów zgonu. Jeżeli chodzi o to sztuczne zaniżanie, to kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że tak właśnie postępowała Zjednoczona Prawica na samym początku pandemii, gdy w trakcie ogłaszania liczby zgonów kładziono nacisk na to, kto zmarł bezpośrednio na koronę, a kto z powodu chorób współistniejących. Równolegle, PiSowscy influencerzy wrzucali w internety narracje, z których wynikało, że w sumie to tych ofiar (rzecz jasna „bezpośrednich”) jest tyle, ile było za czasów PO w trakcie epidemii świńskiej grypy. Rzecz jasna wszystko się posypało w momencie, w którym druga fala do nas wjechała (na koniu płowym) i nawet ta kreatywna metoda zliczania zgonów w niczym nie pomagała, bo ofiar było już zbyt dużo. O ile mnie pamięć nie myli, to w trakcie pierwszej fali w rządowych mediach pojawiały się wrzutki traktujące o tym, że PO zaniżała liczbę ofiar świńskiej grypy – jak się pewnie domyślacie, nie miało to żadnego związku z tym, że władzom w 2020 zaczęto wytykać to kreatywne zliczanie ofiar korony.

Powyższą dygresję zakończę wzmianką o tym, że to właśnie ta „kreatywna księgowość” sprawiła, że w Polsce mogły się później tak skutecznie rozprzestrzeniać teorie o tym, że (uwaga capslock) w Polsce ZAWYŻANO liczbę zgonów z powodu korony.


Wracajmy do meritum. Gdyby faktycznie ktoś komuś wydał odgórne polecenie, to po tym poleceniu byłby ślad (a nawet dużo śladów, bo przecież to polecenie musiałoby dotrzeć nie tylko do policji). Czemu więc nie pojawił się jeszcze żaden sygnalista, a wszystko opiera się na odmianie ulubionej przez Zjednoczonej Prawicy metody na „zapłakaną kuzynkę”? Odpowiedź na to pytanie jest oczywistą oczywistością.

Ktoś może powiedzieć: no ale może oni się tam w policji i służbach boją Bodnara i wszyscy kładą ruki po szwam. To jest nierealny scenariusz. Tzn. nawet gdyby tak było, to tego rodzaju polecenie zostałoby oprotestowane i dowiedzielibyśmy się o nim parę minut po tym, jak dotarłoby do pierwszych osób, które miałyby się do niego zastosować.


Czemu? Ano temu, że jeżeli gdzieś znajduje się ciało, to sekcji zwłok jest przeprowadzana z automatu, w celu ustalenia przyczyn zgonu (i ustalenia, czy nie doszło do niego przy udziale osób trzecich). To nie jest tak, że jeżeli ciało znajdzie jakiś pan bagiet, to on sobie może wpisać, że denat zszedł w wypadku i to nie będzie miało żadnego ciągu dalszego, bo decyzję o tym, czy ta sekcja będzie, podejmuje prokurator (ale jak już wcześniej napisałem, jest ona przeprowadzana praktycznie z automatu, więc bardzo rzadko się zdarza, że prokurator decyduje, że sekcja jest zbędna). Nawet gdyby oni wszyscy byli ze sobą w zmowie, to w to wszystko mogłaby się wmieszać towarzystwa ubezpieczeniowe, gdyby ktoś chciał zrealizować polisę AC.

Mało kto w naszych okolicznościach przyrody zdecydowałby się na podjęcie tak ogromnego ryzyka, jakim jest fałszowanie aktów zgonu. Tak wiem, takie sytuacje się zdarzały, ale tutaj mamy do czynienia z procederem, który miał być wynikiem odgórnych poleceń. Nie wspominając już o tym, że te odgórne polecenia oznaczałyby próbę skłonienia dużej liczby ludzi do łamania prawa. Jak to powiedział bohater pewnej polskiej komedii: nie wydaje mnie się. Czy liczba ofiar powodzi może być wyższa niż to, co raportowano? Owszem, ale nie dlatego, że istnieje jakiś spisek (obejmujący zylion tysięcy osób), które są ze sobą w zmowie i chcą nas okłamywać.


Kolejnym tematem, nad którym się pochylimy będzie, ahem „spór prawny”. Gdybym chciał opisać ze szczegółami cały ten temat, to wyszło by mi z tego pewnie pół książki,  tak więc ograniczę się do telegraficznego skrótu. Przez ileś tam lat nikt nie miał zastrzeżeń do tego, kto i w jaki sposób powołuje sędziów do KRS. Potem zaś przyszedł PiS i się okazało, że zastrzeżenia są. W tenże właśnie sposób powstało NEO-KRS, a potem Sąd Najwyższy został najechany przez Neosędziów (i powstały w nim różne izby zdominowane przez wyżej wymienionych).

Jedna z takich izb, konkretnie zaś Izba Dyscyplinarna (która zgodnie z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka – jest po prostu grupą kolesi i niczym więcej) uznała, że jakby co, to Prokuratorem Krajowym jest Adam Barski. Taki Prokurator Krajowy w naszym kraju (powtórzenie niezamierzone) ma uprawnienia, którymi raczej nie dysponują jego odpowiednicy w krajach zachodnich (jeżeli już, to trzeba szukać podobieństw na wschodzie).


Z tym Prokuratorem Krajowym to było tak, że praktycznie przez dwie kadencje rządów Zjednoczonej Prawicy powoływał i odwoływał go Premier. A potem przyszedł rok 2023 i Zjednoczona Prawica sobie przegłosowała ustawę, z której wynikało, że po pierwsze – praktycznie wszystkie istotne uprawnienia zostają przetransferowane od Prokuratora Generalnego do Prokuratora Krajowego, a po drugie Prokuratora Krajowego nie można odwołać bez zgody Prezydenta RP.

Dlaczegóż, ach dlaczegóż akurat w 2023 roku ktoś wpadł na ten pomysł i dlaczego chodziło o to, że liczono się już z ryzykiem utraty władzy i chodziło po prostu o zabetonowanie prokuratury, które miało na celu wydłużenie okresu nietykalności dla aferzystów ze Zjednoczonej Prawicy (i nie tylko aferzystów). Trzeba pamiętać o tym, że przeciąganie tych spraw ma jeszcze jeden wymiar, który nazywamy „przedawnieniem”. No, ale to tylko dygresja.


Co zrozumiałe, Prezydent RP (tenże sam, który teraz jest bardzo zatroskany losem polskiego wymiaru sprawiedliwości) nie zgłaszał sprzeciwu, gdy ta ustawa (bodajże w sierpniu 2023) została przegłosowana. Chciałem napisać, że nie zgłaszał ich „mimo tego, że wiedział jakie to może mieć konsekwencje”, ale prawda jest taka, że nie zgłaszał ich dlatego, że wiedział. Nie robił tego dlatego, że chciał, żeby jego koledzy ze Zjednoczonej Prawicy pozostali bezkarni tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Gdyby chodziło po prostu o to, że Zjednoczona Prawica doszła do wniosku, że, ok przeholowali trochę z tymi uprawnieniami Prokuratora Krajowego (czy też Generalnego, bo to on wpierw miał takie uprawnienia), to po prostu by je zlikwidowali. Zapewne ubrano by to w ładną narrację „wiemy, że to był okres błędów i wypaczeń”. Tyle że, jak doskonale wiemy, nie chodziło o to, że Prokurator Generalny/Krajowy ma zbyt duże uprawnienia, ale o to, że miałby je ktoś niezwiązany ze Zjednoczoną Prawicą.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/


Po przejęciu władzy przez koalicję rządzącą okazało się, że ta nie zamierza grać znaczonymi kartami (popełniłem o tym tekst głośny, który zalinkuję w źródłach). W styczniu 2024 Adam Bodnar (Minister Sprawiedliwości) wręczył Prokuratorowi Krajowemu pismo, z którego wynika, że jego powołanie było wadliwe i po prostu jest nieważne. Ten się był odwołał i sąd w Gdańsku stwierdził, że on się zapyta o to Sądu Najwyższego. Rzecz jasna, jak już wspomniałem przed momentem, orzeczenie w tej sprawie wydała Izba Dyscyplinarna. W teorii Trybunał Konstytucyjny mógłby się w tym temacie wypowiedzieć, ale w praktyce nie mamy Trybunału, więc są to rozważania bezprzedmiotowe.


Dla nikogo nie było zaskoczeniem to, że zaraz po tym, ahem, orzeczeniu (grupa kolesi przy ciastkach się zebrała i coś tam uradzili) Zjednoczona Prawica ruszyła z narracjami, z których wynika, że Polski już nie ma, a Jarosław Kaczyński powiedział (uwaga, odstawić płyny), że teraz w Polsce wszystko zależy od tego, co sobie Donald Tusk postanowi.

Moim skromnym zdaniem, wszystkie te decyzje (czy to Trybunału Przyłębskiego w sprawie komisji ds. Pegasua, czy też ta Izby Dyscyplinarnej) mają jeden cel, którym jest masowe uniewinnienie wszystkich skazanych po ewentualnym przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę. Dodatkowo pewnie jeszcze za prześladowania dostaną jakieś milionowe odszkodowania.


Tym, co mnie cieszy w kontekście tego konkretnego „sporu prawnego” jest to, że tym razem to nie jest rozmowa o jakichś mało zrozumiałych mechanizmach, które średnio obchodzą suwerena. Tym razem sprawa dotyczy tego, czy aferzyści powinni ponosić konsekwencje swoich działań, czy też powinni pozostać bezkarni. To są konkretne osoby i setki milionów złotych. Ponieważ rozliczenia trwają nadal, tych osób będzie pewnie coraz więcej i coraz ciężej będzie PiSowi budować narrację, że to właśnie oni stoją na straży tego i owego.


Jeżeli zaś chodzi o kwestię ponoszenia odpowiedzialności za swoje działania, to możemy płynnie przejść do innego tematu, którym jest immunitet Marcina Romanowskiego. Pozwolę sobie przypomnieć, że to właśnie w jego sprawie Prokuratura Krajowa zaliczyła spektakularną wtopę i zamiast zgłosić się do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy z wnioskiem o uchylenie immunitetu Romanowskiego, zagrano kartę „ekspertyzy prawne”, z których miało rzekomo wynikać, że ten immunitet wcale nie działa. Bardzo szybko okazało się, że owszem, działa. Żodyn nie spodziewał się tego, że te ekspertyzy nie muszą być wiążące dla ZPRE.

Czemu o tym wspominam? Ano temu, że okazało się, że tytaniczny wysiłek włożony w skierowanie do ZPRE wniosku o uchylenie tego immunitetu się opłacił, bo został on uchylony. Czy z tego aby nie wynika, że zamiast fundować sobie autograbie, można było po prostu zacząć od złożenia wniosku? Nie wiem, nie zna się, nie jestem Prokuraturą Krajową.


Kolejnym herbatnikiem, który najprawdopodobniej poniesie konsekwencje swoich działań jest Łukasz Mejza. Tym razem chodzi o mijanie się z prawdą w oświadczeniach majątkowych. Co ciekawe, bardzo jednostronną opinię na jego temat wyraził Cezary Gmyz, który stwierdził, że umieszczenie Mejzy na listach PiSu było zbrodnią, że ów jegomość powinien siedzieć i że ma nadzieję, że prawica tym razem zagłosuje tak jak koalicja. Skomentował to Wybranowski, który stwierdził, że fakt przyjęcia Mejzy do PiSu świadczył o tym, że PiS się zakiwał. Co ciekawe, Wybranowski na temat Mejzy wypowiadał się krytycznie już wcześniej. Co mniej ciekawe, Cezary Gmyz przed wyborami jakoś tak nieszczególnie ten temat poruszał.

Bardzo głośno się ostatnio zrobiło w temacie Totalizatora Sportowego. Wiecie, to jedna z tych SSP, w których miały zapanować kompetencje i miało już nie być nepotyzmu i partyjniactwa. Tak można było wyczytać w 68 konkrecie PO. Jak już pewnie doskonale wiecie, głośno się zrobiło właśnie ze względu na partyjniactwo i na desant ludzi powiązanych z PO, PSL i Lewicą.


Przyznam szczerze, że mnie na serio trochę dziwi takie działanie. Po tym, jak Zjednoczona Prawica uwłaszczała się na wszelkich możliwych stołkach i po tym, gdy się z tematem walki z kolesiostwem zrobiło jeden z filarów kampanii, wypadałoby jednak zachowywać pewne standardy. Choćby po to, żeby pokazać, że się jest lepszym od tych, których się krytykowało. Owszem, w trakcie rządów Zjednoczonej Prawicy skala uwłaszczenia była gigantyczna, ale z tego absolutnie nie wynika, że skoro tak, to „naszym” wolno się uwłaszczyć tak tyci tyci.

Ministerstwo Aktywów Państwowych zapowiedziało kontrolę w tej sprawie i stwierdziło, że jeżeli zarzuty się potwierdzą, to wyciągnięte zostaną konsekwencje. No i wszystko fajnie, ale przecież to nie jest tak, że ci ludzie znaleźli się tam przez przypadek, ktoś musiał ich zatrudnić i ten ktoś wiedział czemu ich zatrudnia (wiedział również, że nie zatrudnia ich dlatego, że są ekspertami). Tym samym można było to kontrolować na bieżąco, prawda? Aczkolwiek na uwagę zasługuje to, że zapowiedziano kontrolę. Gdybyśmy mieli do czynienia ze Zjednoczoną Prawicą, dowiedzielibyśmy się o tym, że wszystko jest w porządku i tylko ten przeklęty der Onet się czepia.


Na sam koniec powyższego Przeglądu zostawiłem sobie spektakularne samozaoranie w wykonaniu wiceminsitra Gduli i ministra Wieczorka. Swego czasu bardzo głośno było na temat tego, że Bielan z koleżeństwem urządził sobie łowisko w NCBR. Jednakowoż z tego wcale nie wynika, że wszystko, co ma związek z tymże NCBR, należy zaorać. Z tego założenia wyszli ludkowie z Lewicy, którzy postanowili w spółce IDEAS zastąpić speca od sztucznej inteligencji (i to legitnego speca, a nie takiego PiSowskiego), Piotra Sankowskiego, człowiekiem, który co prawda naukowe dokonania ma, ale porównać się go do poprzednika w tej kwestii nie dało (Grzegorz Borowik).

Ponieważ o sprawie zrobiło się głośno, Maciej Gdula postanowił się wypowiedzieć na jej temat na Eloneksie i stwierdził, że w ogóle to jak ktoś chce bronić NCBR Ideas, to niech poczeka na wyniki audytu, to się może zdziwić. Potem zaś się okazało, że Wyborcza dotarła do wniosków z audytu i wynika z nich tyle, że absolutnie nikt się nie zdziwi, a podstaw do wywalenia Sankowskiego nie było. O tym, jak bardzo ich nie było może zaświadczyć to, że dzisiaj rano (Przegląd pisałem 02-10-2024) minister Wieczorek stwierdził, że jeżeli chodzi o zespoły eksperckie, które Sankowski ogarnął, to nadal będzie mógł z nimi działać, ale już nie jako prezes. Czemu? Nie interesujcie się, bo kociej mordy dostaniecie.


Co ciekawe, w tym samym wywiadzie Wieczorek zapowiedział audyty w NCBR. Gdybym był złośliwy to bym napisał, że jeden już był i jakoś nic strasznego z niego nie wynikło. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że nieco mnie dziwi to, że owe audyty zapowiadane są dopiero w momencie, w którym zamiana prezesów wybuchła Wieczorkowi i Gduli w rękach jak granat. No bo tak na chłopski rozum, audyty są przeprowadzane w wielu miejscach już od dłuższego czasu. Czemuż więc, ach czemuż tutaj ich nie przeprowadzono i dopiero się je zapowiada? Zapewne nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie.


I tym, znowuż nie wiem jakim akcentem zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

https://oko.press/pis-prokuratura-barski

https://oko.press/dariusz-barski-nie-jest-prokuratorem-krajowym

https://x.com/PiknikNSG/status/1841064430055887272

https://www.wprost.pl/kraj/11823331/marcin-romanowski-bez-immunitetu-rady-europy-tak-glosowali-politycy.html

https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-lukasz-mejza-moze-stracic-immunitet-jest-wniosek,nId,7826700

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/partyjny-desant-na-totalizator-sportowy-oni-dostali-lukratywne-stanowiska/7nvq01b

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-10-01/ministerstwo-reaguje-na-zmiany-w-totalizatorze-sportowym-sprawa-jest-bardzo-powazna/

https://wpolityce.pl/polityka/708227-nasz-wywiad-kulisy-sprawy-immunitetu-posla-romanowskiego

https://wiadomosci.radiozet.pl/Gosc-Radia-ZET/minister-nauki-zapowiada-w-radiu-zet-spotykam-sie-z-prof-sankowskim-powinien-koordynowac-pracami-ale-juz-nie-jako-prezes

https://wyborcza.biz/biznes/7,177150,31348970,wyborcza-biz-ujawnia-audyt-ideas-ncbr.html?disableRedirects=true

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/9621475,ideas-ncbr-nowym-cpk-naukowcy-chca-dymisji-gduli-gawkowski-szuka-roz.html

Notka o tym, że nowa władza nie chce grać znaczonymi kartami:

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2023/12/blitzkrieg.html


wtorek, 24 września 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #130

 Niniejszy przegląd zacznę od tematów okołopowodziowych (aczkolwiek będą się one pojawiać również w dalszej części tekstu). W zeszłym odcinku wspomniałem o tym, że całkiem sporo osób nie skorzystało z okazji do tego, żeby zamknąć mordę. Ponieważ od tamtej pory zrobiło się jeszcze bardziej spektakularnie, postanowiłem, że pochylę się nad paroma wypowiedziami. Wypowiedź, od której chce zacząć (i której nie będę linkował, no bo szanujmy się), to ta autorstwa Patryka Jakiego (aka Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny). Patryk Jaki był łaskaw wyzłośliwić się na swoich soszjalach. Adresatami jego złośliwostek byli ekolodzy, którzy przy okazji powodzi przypomnieli, że, w telegraficznym skrócie, takie właśnie są efekty zmian klimatycznych.


Ponieważ Patryk Jaki najwyraźniej jest zwolennikiem tezy, że po pierwsze zmian klimatycznych nie ma, a po drugie nawet jeżeli są, to w sumie git, bo będzie można sobie pomarańcze uprawiać w Polsce, nie przyjął tej tezy najlepiej i stwierdził, że mamy do czynienia z „zielonymi wariatami”/etc. Ja nie mam zbyt wysokiego mniemania na temat Patryka Jakiego, ale nawet on musi sobie zdawać sprawę z tego, że dokładnie przed tym przestrzegali wszyscy specjaliści ds. klimatu i naukowcy nie będący doktorami Uniwersytetu Chłopskiego Rozumu. Rzecz jasna, Patryk Jaki mógł w te przestrogi nie wierzyć (no bo przecież mu się to ze światopoglądem kłóci), ale nie mógł o nich nie wiedzieć. Czy Patryk Jaki kłamie? Zapewne w swojej opinii mówi prawdę i tylko prawdę, bo przecież choć naukowcy przestrzegali, to jak wiadomo, oni wszyscy są ze sobą w zmowie.

Drugą, nieco mniej spektakularną wypowiedzią, ale za to taką, która jest najzwyklejszą teorią spiskową, była ta autorstwa Oskara Szafarowicza, który niemalże wprost napisał, że powódź wywołały nowe władze, które celowo wstrzymywały wodę na zaporach, żeby (werble) w Polsce była susza. Warto wspomnieć o tym, że Szafarowicz się szybko uczy. Zamiast napisać to wprost (i narazić się na konsekwencje natury prawnej) zastosował jeden prosty trick i napisał „jeżeli potwierdzą się podejrzenia”. Czyje podejrzenia? Nie interesujcie się, bo kociej mordy dostaniecie. Nawiasem mówiąc, jakiś czas temu sobie dumałem, że Patryk Jaki (i jego otoczenie, czyli wszelkiej maści Kalety, Ozdoby/etc.) to najgorsze, co może spotkać polską politykę. Szafarowicz swoim istnieniem udowadnia, że trwałem w mylnym przekonaniu.


Ostatnia wypowiedź, nad którą się pochylę, pokazuje czym się kończy traktowanie wszystkiego w sposób zerojedynkowy. Redaktor Okraska popełnił artykuł na temat tego, w jaki sposób władze reagowały na powódź. Rzecz jasna, myślą przewodnią było to, że libki nie dają rady i że w ogóle nie powinno to nikogo zaskakiwać. Gdyby w artykule było tylko i wyłącznie to (tak więc ocena działań nowej władzy) to w sumie nie byłoby się nad czym pochylać. Jednakowoż, jak się pewnie domyślacie, na tym się nie skończyło. W leadzie artykułu można było bowiem przeczytać, że jeżeli chodzi o pandemię, to myśmy ją w sumie suchą stopą jako kraj przeszli (w domyśle, dzięki działaniom Zjednoczonej Prawicy).

Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że zapewne chodzi o to, że zdaniem redaktora Okraski gdyby rządził ktoś inny, to zamiast kilkuset tysięcy nadmiarowych zgonów, mielibyśmy ich kilkanaście milionów. Gdybym był nieco mniej złośliwy, napisałbym, że być może chodziło o to, że Okraska ma bardzo złe zdanie na temat Zjednoczonej Prawicy i spodziewał się tego, że jej działania doprowadzą do jeszcze większej hekatomby, a potem uznał, że skoro zmarło „jedynie” kilkaset tysięcy osób, które mogłyby sobie dalej żyć, to chyba wypadałoby za to partię Kaczyńskiego pochwalić.


Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, zamiast tego napiszę, że to „przechodzenie suchą stopą pandemii” jest tak bezczelnym kłamstwem, że mogłoby wyjść spod pióra najbardziej twardogłowego PiSowskiego propagandysty. O ile bowiem pierwszą falę faktycznie przeszliśmy suchą stopą, to potem było już tylko gorzej. Mało tego. Śmiem twierdzić, że gdyby w trakcie pandemii zawiadywała inna władza i wprowadzała dokładnie te same tarcze, co PiS, to Okraska byłby pierwszym, który wydałby fatwę przeciwko tej władzy, choćby ze względu na to, że w ramach tarcz ułatwiano pracodawcom zwalnianie pracowników (gdyby te same przepisy wprowadzała PO, to pewnie naczytalibyśmy się o neoliberalnych łajdakach, nie szanujących ludzi pracy/etc). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w NO krytykowano tarczę antykryzysową, ale owa krytyka nie była jakoś specjalnie przesadna (nikt nikogo nie nazywał łajdakiem/etc.). Na pewno nie miało to związku z tym, że gdyby tylko NO przegiął z krytyką, to albo trzeba by było bardzo szybko wszystko odszczekać, albo pożegnać się z publiczną kasą.

Ja wiem, że poświęcam tej wypowiedzi znacznie więcej miejsca, niż powinno się jej poświęcać (aczkolwiek w tej kwestii nadmiarem byłoby poświęcenie jej nawet jednego zdania), ale to jest wybitnie PiSowska narracja, z której wynika, że „zrobiono, co można było” i jako bonus mamy „gdyby rządzili inni, mogłoby być gorzej”. Niby nie powinno dziwić w kontekście jej autora, ale jednak trochę dziwi. Nie dziwi zaś to, że tekst ten pojawił się mniej więcej w tym czasie, w którym Zjednoczona Prawica zapowiedziała, że będzie rozliczać obecne władze z działań w trakcie powodzi. I znowuż, gdybym był członkiem partii, której decyzje w trakcie pandemii doprowadziły do śmierci kilkuset tysięcy Polaków, starałbym się unikać tego rodzaju tematów. No ale jestem tylko prostym blogerem, tak więc na pewno się nie znam.


Jakiś czas temu odbył się partyjny event (który w zamierzeniu nie miał być partyjnym eventem, ale tak jakoś wyszło, że od początku istnienia nim był). Chodzi, rzecz jasna, o Campus Polska. W pewnym momencie pojawiły się zarzuty, że impreza ta była współfinansowana z publicznych pieniędzy. Jedną z osób, które odpowiedziały na te zarzuty była Barbara Nowacka, która stwierdziła, że na organizację CC nie wydano ani złotówki z publicznych pieniędzy. Potem zaś okazało się, że Jednostki Samorządu Terytorialnego mogły sobie na CC wykupić przestrzeń reklamową/etc. Innymi słowy, owszem, można powiedzieć, że ten event był współfinansowany z publicznych środków. Co prawda JST wydawały to w ramach promowania regionów (a każdy, kto ma pojęcie o tym, jak działają wydziały/referaty zajmujące się promocją JST wie, że w tej kategorii zawierać się może praktycznie wszystko), niemniej jednak były to publiczne pieniądze. Co zrozumiałe, można w tym miejscu dywagować w kwestii tego, czy Zjednoczona Prawica, która przez 8 lat swoich rządów traktowała budżet państwa jak prywatną skarbonkę, powinna formułować tego rodzaju zarzutu pod adresem kogokolwiek. Niemniej jednak nie były to zarzuty bezpodstawne. 

Dawno dawno temu, wydawało mi się, że temat pt. „kredyt 0%” odszedł w niebyt. Niestety potem wyszło na to, że miałem racje: wydawało mi się. Gdy się na to, co się dzieje w kontekście tegoż pomysłu popatrzy przez pryzmat tego, które partie najzacieklej bronią tego pomysłu, to układa się to w trzy słowa: Polskie Stronnictwo Ludowe. KO również pozytywnie się na ten temat wypowiada, ale parafrazując klasyka „popierają, ale się nie cieszą”. Polska 2050 i Lewica są przeciwko. W przysłowiowym międzyczasie ktoś wynorał, że Państwo Deweloperstwo wspiera partie polityczne swoimi wpłatami (dziwić to nikogo nie powinno specjalnie). Nie jest natomiast tak, że te pieniądze dostaje jedynie PSL (nawiasem mówiąc, chodzi tu o całkiem legalne wpłaty), dostają je różne partie. Na uwagę zasługuje to, że choć PSL bardzo chce, żeby ten projekt został przegłosowany, to nie ma absolutnie żadnych sensownych argumentów. Było już powoływanie się na badania, z których wynikało, że „problemem nie jest cena mieszkania, ale problem z uzyskaniem kredytu”, było tłumaczenie, że w Polsce jest „umiłowanie własności”, a ostatnio było tłumaczenie, że gdyby państwo miało budować mieszkania, to urzędnicy by 20% mieszkań rozkradli.


Ta ostatnia wypowiedź (autorstwa Marska Sawickiego) zasługuje na uwagę, albowiem to nie jest tak, że krytycy programu „kredyt 0%” (czyli inaczej Deweloper+, albo Bank+) nie chcą tego programu i po prostu nie oferują nic w zamian. Tym czymś w zamian miałoby być budownictwo społeczne, które w przeciwieństwie do pompowania pieniędzy do portfeli Deweloperów i Banków, nie będzie oznaczało automatycznego podniesienia cen mieszkań. No ale skoro urzędnicy by 20% rozkradli, to chyba jednak lepszy będzie ten kredyt 0%, nieprawdaż?


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez dewelop, znaczy się, przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Co prawda na temat powodziowego dezinfo już się produkowałem, ale trzeba wspomnieć o tym, że dosłownie parę dni temu ABW zatrzymało 26-latka, który jeździł po terenach powodziowych (autem na fałszywych blachach) i opowiadał ludziom, że są plany wysadzania wałów przeciwpowodziowych. Mam nadzieję, że konsekwencje, które go spotkają, będą dotkliwsze niż sądowy zakaz rozpowszechniania dezinformacji.


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie niedotkliwych konsekwencji to trzeba wspomnieć o tym, że należy do nich, na ten przykład, sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Te zakazy są tak bardzo dotkliwe, że niektórzy zbierają je tak, jak gdyby były to naklejki, które dostaje się w jednej z sieci dyskontowych za zrobienie zakupów za odpowiednią kwotę (tak, chodzi o tę sieć, która produkowała rachunki o długości dwóch równików). Jakoś tak się składa, że gdy dochodzi do sytuacji, w której ktoś z olbrzymią prędkością wjeżdża w inne auto i kogoś zabija (albo posyła na wiele miesięcy do szpitala), to praktycznie nigdy nie mamy do czynienia z osobą, która po prostu siadła za kółko i „chciała przetestować auto”. Nie, to są przeważnie ludzie z dużym doświadczeniem w tej materii, którzy mają na koncie zakazy prowadzenia aut, wypadki/etc. Nasze państwo jest w starciu z tymi ludźmi całkowicie bezradne. Tomasz Siemoniak zapowiedział, że będzie próba poprawienia sytuacji i wprowadzenia do Kk pojęcia „zabójstwa drogowego”. Mam szczerą nadzieję, że to nie będzie penalny populizm i że nie skończy się to na pisaniu ustawy w ciągu jednego weekendu. Innymi słowy, chcę wierzyć w to, że coś się w tej kwestii zmieni, bo prawda jest taka (i nie jest to zbędny dramatyzm), że każdy z nas może na swej drodze spotkać nafuranego/zapitego typa (bądź typiarę), który biorąc udział w nielegalnych wyścigach po prostu nas staranuje przy prędkości 200+ i jest to problem dla każdego, kto po ulicach nie porusza się transporterem opancerzonym.  

W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o Ryszardzie Czarneckim i o tym, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że PiS się od niego odwróci. O ile to, że został on zawieszony w prawach członka jeszcze o niczym nie przesądza (bo swego czasu Kurskiego zawieszono za Tuskowego Dziadka i absolutnie nic z tego nie wynikło), to już fakt, że publicznie wyparł się go Jarosław Kaczyński (tak, jak ma w zwyczaju w przypadku osób, które mają, ahem, „problemy”), może świadczyć o tym, że polityczna kariera Ryszarda Czarneckiego zmierza ku spektakularnemu finałowi.


Poniższy fragment Przeglądu zacznę od wątku humorystycznego: Beata Kempa została doradcą (bo przecież nie doradczynią) Prezydenta Andrzeja Dudy. Gdyby było tak, że moim zdaniem ta sprawa ma wymiar li tylko humorystyczny, to pewnie nawet bym o tym nie wspominał. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jak gdyby Andrzej Duda zbierał niedobitki Zjednoczonej Prawicy i chciał im zapewnić miękkie lądowanie (Beata Kempa nie uzyskała reelekcji w wyborach do PE w 2024 roku).  Tyle, że moim zdaniem sprawa ma drugie dno. No bo tak na dobrą sprawę: po co Duda miałby zbierać takich ludzi do swojej ekipy? Przecież niebawem będzie się żegnał z urzędem. Z tego zaś wniosek płynie taki, że to „miękkie lądowanie” oznaczałoby fuchę na niecały rok.


Moim zdaniem ten konkretny wykwit polityki kadrowej jest efektem pogłębiającego się konfliktu wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Uwaga natury ogólnej: to, co teraz napisze to jest tylko i wyłącznie moje gdybanie, niemniej jednak wydaje mi się, że jest to gdybanie, które ma stosunkowo mocne podstawy.  Beata Kempa nie jest przypadkową osobą. To właśnie ona w 2016 roku firmowała własnym nazwiskiem pismo do ówczesnego prezesa TK, Andrzeja Rzeplińskiego, w którym to piśmie oznajmiła, że takie a takie orzeczenie nie zostanie opublikowane w Dzienniku Ustaw. Premierem RP (bo przecież nie Premierką) była Beata Szydło i to za jej „kadencji” PiS rozjechał Trybunał Konstytucyjny. Śmiem twierdzić, że Beta Kempa prawie na pewno pozostaje w dobrych stosunkach z Beatą Szydło. Tą samą Beatą Szydło, która została przez Prezesa odsunięta na dalszy tor. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeden z najwierniejszych Pretorian Beaty Szydło, Paweł Rybicki, od dłuższego czasu bezlitośnie chłoszcze w internetach ludzi Morawieckiego.

Jeżeli zaś chodzi o otoczenie Anrzeja Dudy, to nie można zapominać o tym, że „wiceprezydent” Mastalerek swego czasu dość ostro skrytykował Mariusza Błaszczaka. Była to reakcja na to, że ów przemiły jegomość (który jest jednym z najwierniejszych ludzi Kaczyńskiego) niezbyt ciepło wypowiedział się na temat potencjalnej kandydatury Mastalerka w wyborach na prezydenta RP. Dość powiedzieć, że od końcówki drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy, to towarzystwo się ze sobą mocno żre i najprawdopodobniej nie chodzi o rozliczenia „tych, którzy zawinili”, ale o przyszły kształt Zjednoczonej Prawicy (niezależnie od tego, jak miałaby się nazywać).


Gdyby kandydatowi związanemu ze Zjednoczoną Prawicą udało się wygrać wybory prezydenckie, to ktoś taki miałby naturalny mandat do meblowania partii, którą póki co mebluje Jarosław Kaczyński. Aczkolwiek, tu nie jest potrzebne zwycięstwo. Tu pewnie wystarczyłby bardzo dobry drugi wynik. Należy bowiem pamiętać o tym, że na razie Zjednoczoną Prawicę trzyma w kupie nadzieja na to, że jednak uda się powtórzyć rok 2015 i wbrew sondażom (na tę chwilę ciężko o legitne sondaże, bo nie wiadomo kto kogo wystawi, niemniej jednak kandydaci Zjednoczonej Prawicy wypadają w nich gorzej od kandydatów KO) wygrać wybory prezydenckie. Takie zwycięstwo zagwarantowałoby zabetonowanie pewnych spraw na wiele lat oraz mogłoby zapewnić bezkarność najwierniejszym żołnierzom (wiecie, tym, których teraz Bodnarowcy prześladują za niewinność). Jeżeli do zwycięstwa w wyborach prezydenckich nie dojdzie, nie będzie się już wokół czego jednoczyć.

To, co prawda, nie musi oznaczać automatycznego rozpadu partii (ostatnio gdy byłem na zakupach w jednym z marketów, stały tam pojemniki z tanimi książkami i jedną z nich była książka pt. „Koniec PiSu” [bodajże z 2012 roku]). Niemniej jednak może oznaczać, że w partii zawieje wiatr zmian, zaś ekipa, która wspierałaby kandydata (który robił, co mógł, ale miał przeciwko sobie cały aparat państwowy i telewizje partyjną [obstawiam, że mniej więcej w tę stronę szły by partyjne spiny], ale niestety poległ), miałaby najwięcej do powiedzenia przy partyjnych układankach.


No dobrze, ale co ten trip down the memory lane ma wspólnego z Beatą Kempą, przygarniętą przez Dudę? To, że najprawdopodobniej był to (o czym wspomniałem wcześniej) przejaw pogłębiającego się kryzysu. Dwa dni po tym, jak głośno się zrobiło o tym konkretnym transferze, Jarosław Kaczyński był łaskaw ostro skrytykować Andrzeja Dudę. Za co go skrytykował? W uproszczeniu: za to, że Andrzej Duda jest Andrzejem Dudą. No chyba, że ktoś na serio chce wierzyć w to, że Dudzie się oberwało za to, że Kaczyński uznał, że wizyta Dudy na Dolnym Śląsku była „wizytą propagandową”. Ok, my wszyscy wiemy, że tak było, ale wiemy też, że jakoś tak przez 8 lat rządów Zjednoczonej Prawicy tego rodzaju działania prezesowi Kaczyńskiemu nieszczególnie przeszkadzały. Jeszcze ciekawsza była reakcja Andrzeja Dudy na te słowa. Otoż, Andrzej Duda stwierdził, że w sumie to nie bardzo go to obchodzi, bo w Polsce jest demokracja i każdy może mówić, co mu się podoba. Całe to swoje gdybanie chciałbym podsumować staropolskim: oby tak dalej.

Na sam koniec zostawiłem sobie ciekawostkę z gatunku tych, których opisanie jest przeważnie kwitowane zwrotem „żodyn się nie spodziewał”. Najpierw zacznę od kontekstu. Każdy, kto obserwował w miarę uważnie to, co dzieje się w polskiej polityce i to, co dzieje się w politycznych soszjalach w roku 2014/2015 musiał zwrócić uwagę na to, że w pewnym momencie internety zostały zdominowane przez PiSowski marketing szeptany (konkretnie zaś jego polityczną odmianę). Prawie każdy musiał się zetknąć ze „świadectwami”, osób, które produkowały elaboraty zaczynające się od „nie popieram PiSu/Andrzeja Dudy”, których ciąg dalszy sprowadzał się do wystawiania laurek tej formacji i temu politykowi.


Spora część tych wpisów pochodziła od osób, które po prostu miały dość rządów PO-PSL. Jednakowoż część z nich pochodziła od osób, których motywacją, poza niechęcią do wyżej wymienionych rządów, była również kasa. O ile w czasie, w którym PiS był w opozycji pieniędzy było niewiele, to po przejęciu przez tę partie władzy okazało się, że sky is the limit. Co zrozumiałe, państwo influencerstwo PiSowskie starało się to wszystko obśmiewać. Choć zabawne było to, z jakim zapamiętaniem ludzie potrafili produkować setki, o ile nie tysiące wpisów, w których tłumaczyli, że PiS nikomu nie płaci i że mówienie, że płaci, to po prostu teoria spiskowa, to jednak (z przyczyn oczywistych) ciężko było o twarde dowody. Ujawnienie tzw. afery hejterskiej w MS niewiele w tej kwestii zmieniło, bo nikt tam nikomu nie płacił za pisanie komentarzy – chodziło tam raczej o to, że ludzie zajmujący się partyjnym dezifno mieli po prostu interes w tym, żeby tzw. „Dobra Zmiana” (nadal uważam tę nazwę za najkrótszy i najmniej śmieszny z prawicowych dowcipów) trwała jak najdłużej.

Zapewne spodziewacie się tego, jaki będzie ciąg dalszy tego tematu. Otóż, ku zdziwieniu nikogo, okazało się, że pan zawiadowca marki Red is Bad, przy pomocy farm trolli, chatbotów/etc. prowadził nieoficjalną kampanię Zjednoczonej Prawicy. Tak, chodzi o tego samego pana, który sprzedawał państwu agregaty dla Ukrainy z kilkuset procentową marżą. Ktoś mógłby rzecz „co za przypadek”, ja jedynie rzeknę „Żodyn się nie spodziewał, no żodyn”.


I tym nie wiadomo jakim akcentem zakończę powyższy Przegląd.

 
Źródła:


https://www.wprost.pl/kraj/11813439/powodz-2024-oskar-szafarowicz-podsyca-teorie-spiskowe-zdecydowane-dementi.html

https://www.tysol.pl/a127936-remigiusz-okraska-bylo-jasne-ze-rzad-neoliberalnych-lajdakow-wylozy-sie-na-pierwszej-powaznej-przeszkodzie


NO krytykował pierwsze tarcze antykowidowe

https://nowyobywatel.pl/2020/03/29/dr-piotr-ostrowski-dziurawa-tarcza-antykryzysowa/


Ale potem z tą krytyką było już znacznie słabiej, a rząd pozaszywał w tarczach różne „niespodzianki”:

https://www.prawo.pl/kadry/dlaczego-tarcze-antykryzysowe-i-tarcza-finansowa-nie-uchronily,503610.html

https://dorzeczy.pl/opinie/634664/pis-chce-rozliczyc-rzad-za-zaniedbania-ws-powodzi.html

https://konkret24.tvn24.pl/polityka/campus-polska-ani-zlotowki-pieniedzy-publicznych-sprawdzilismy-st8069938

https://www.forbes.pl/nieruchomosci/minister-stwierdzil-ze-to-nie-ceny-mieszkan-sa-problemem-i-zapowiedzial-bezpieczny/52p68yz

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-08-31/wladyslaw-kosiniak-kamysz-projekt-ws-kredytu-0-procent-jest-procedowany/

https://www.wprost.pl/opinie-i-komentarze/11807323/marek-sawicki-dosadnie-o-kredycie-zero-proc-chce-to-wyraznie-powiedziec.html

https://www.rp.pl/przestepczosc/art41158891-oszukiwal-powodzian-zatrzymala-go-abw-sluzby-walcza-z-dezinformacja

https://www.pap.pl/aktualnosci/beata-kempa-zostala-doradca-prezydenta-dudy

https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/mastalerek-kpi-z-blaszczaka-to-byly-jego-ostatnie-madre-slowa

https://www.wprost.pl/kraj/11815433/jaroslaw-kaczynski-skrytykowal-andrzeja-dude-zarzucajac-propagande-jest-odpowiedz-prezydenta.html

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/afera-w-rars-farmy-trolli-i-kampania-pis-odnalezlismy-konta/2sbeepe

https://tvn24.pl/polska/wypadek-na-trasie-lazienkowskiej-szef-mswia-tomasz-siemoniak-to-jest-nie-do-obrony-jesli-panstwo-nie-radzi-sobie-z-taka-sytuacja-st8103650

poniedziałek, 16 września 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #129

 Kurde, trochę sobie człowiek przerwy zrobił od pisania Przeglądów i jak zasiadłem do pisania to pierwszą myślą, która mi zaświtała w głowie było „ok, i co dalej?”. Co prawda zapowiedziałem osobną notkę poświęconą subwencji PiS, ale dotarło do mnie, że jeżeli tego nie wcisnę w Przegląd, to najprawdopodobniej nic z tej notki nie wyjdzie (tak, jak nie wyszło z notki na temat wyniku eurowyborów, którą przekładałem i przekładałem, aż do mnie dotarło, że chyba nie dam rady jej napisać przed kolejnymi wyborami, tak więc sobie odpuściłem).


Zanim przejdę do meritum, uwaga natury ogólnej: źródła na Facebooka będę wrzucał z mniej więcej dobowym opóźnieniem. Jeżeli J.E. Algorytm nadal będzie się do mnie sadził, to wtedy przetestuję inną metodę (wrzucanie linku do notki na blogspocie, pod którą będą źródła).

Miałem zacząć ten Przegląd od kwestii subwencyjnych, ale w międzyczasie okoliczności przyrody się zmieniły i w części Polski pojawiło się (eufemizując) sporo wody. Hydrologiem nie jestem, więc się nie będę jakoś specjalnie produkował na ten temat. Mogę się natomiast produkować na temat prawicowych szurów, które wychynęły spod kamieni (pod którymi szukały cienia w trakcie nie tak dawnych upałów) i zaczęły tłumaczyć, że hurr durr, lewactwo mówi o globalnym ociepleniu, a tu woda! Niby człowiek wiedział, że tych ludzi nie obchodzi nic więcej poza „mieniem racji”, ale trochę jednak zaskakuje to, jak bardzo ci ludzie udają, że naukowcy wcale a wcale nie przestrzegali przed tym, że możemy mieć problemy z deszczem. Te problemy polegają na tym, że co prawda deszczu spadnie, na ten przykład, w ciągu roku tyle samo, ale zamiast padać „po trochu”, może zacząć padać hurtowo, a wtedy żadna infrastruktura tego może nie wytrzymać. I owszem, tego rodzaju zjawiska są częścią zmian klimatycznych, które zdaniem szurów są lewackim wymysłem. Na uwagę zasługują również narracje, z których wynika, że ich autorzy uznali, że powódź to idealny moment na polityczną naparzankę i wypominanie sobie nawzajem czego „ten drugi” nie zrobił. Gwoli ścisłości, symetrystą nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę, ale są takie sytuacje, w których wypadałoby zamknąć mordę.

Teraz zaś można przejść do tematu, którym, jak się pewnie domyślacie, będzie kwestia PiSowskiej subwencji. Zacznijmy od rzeczy najistotniejszej: to, że PiS robił wały i używał budżetu państwa, jakby to był fundusz wyborczy, było jasne dla każdego, kto ostatnich kilku lat nie przeleżał pod lodem (tak, jak Rafał Woś, o którym będzie za moment). O ile w przypadku wyborów parlamentarnych 2019 było tak, że wtedy PiS walczył o samodzielną większość konstytucyjną i w najmniejszym stopniu nie obawiał się porażki wyborczej, to wybory w 2023 były dla tej partii walką o życie. Po sondażowym tąpnięciu w 2020, które to tąpnięcie PiS sam sobie ściągnął na głowę zaostrzając prawo aborcyjne, słupki sondażowe nie podniosły się już do wysokości gwarantującej samodzielną większość. To zaś w połączeniu z faktem, że PiS jest partią pozbawioną zdolności koalicyjnych sugerowało, że nawet jeżeli PiS wybory wygra, to nic mu z tego nie przyjdzie.

Co prawda realny był scenariusz, w który PiS razem z konfą będzie miał większość parlamentarną, (a to na 99% oznaczałoby koalicję PiS+Konfa), ale sprawa się rypła, bo pomimo tego, że część sondażowni dzielnie pompowała słupki konfy, w pewnym momencie nastąpiło „urealnienie” sondaży i choć konfa weszła do Sejmu, to jednak posłów z tej formacji było zbyt mało, żeby ulepić z tego większość.


Ponieważ PiS był świadomy zagrożenia (o czym świadczyła choćby biegunka narracyjna, w której raz wszystkie siły rzucano na front walki z jedzeniem robaków, żeby zaraz potem rzucić je na front obrony dobrego imienia Karola Wojtyły przed nim samym [a konkretnie, przed jego działaniami]) skala nadużyć była gigantyczna.

I tak na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że PKW będzie miało bardzo prostą drogę do dania PiSowi po łapach. Jednakowoż, jak to powiedział jeden z bohaterów kinematograficznego dzieła pt. „Smoleńsk”: „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. W 2018 PiS zmienił sobie kodeks wyborczy. W telegraficznym skrócie zmiana polegała na wycięciu tylko jednego i aż jednego przecinka. Usunięcie go sprawiło, że agitację na rzecz partii mógł prowadzić absolutnie każdy i nie musiał uzyskiwać pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. To zaś sprawiało, że w kampanię można było wpompować dowolną liczbę pieniędzy i nie ponieść z tego tytułu żadnych konsekwencji. Skoro bowiem agitację można prowadzić bez zgody pełnomocnika wyborczego, to trudno mieć pretensję do partii za to, że ktoś tam, gdzieś tam prowadzi agitację. No prowadzi, to prowadzi, nie interesujcie się tak, bo kociej mordy dostaniecie.


W związku z powyższym do samiutkiego końca nie było wiadomo, jak się potoczy sprawa tej subwencji, bo sama PKW kilkukrotnie przekładała termin, w którym miała podjąć decyzję. Niemniej jednak słowo ciałem się stało. PiSowi co prawda nie utrącono całej subwencji, ale decyzja PKW była bolesna, bo między innymi oznaczała ona to, że rocznie PiS dostanie ponad 10 milionów mniej szekli.  Reakcja PiSu była łatwa do przewidzenia i zamyka się ona w słowie „prześladowania”. Wiecie, ten sam PiS, który okiem nie mrugnął, gdy PKW utrącała kawałek subwencji Nowoczesnej (tak, była kiedyś taka partia) i Razemitom za pomyłki w przelewach, nagle się odpalił, gdy jemu zabrano część subwencji za ewidentne wały.

I znowuż, tak na pierwszy rzut oka, sytuacja była ewidentna: doszło do wielomilionowych wałów, za które PiS poniósł konsekwencje (aczkolwiek nie za wszystkie). Wypadałoby w takim momencie powiedzieć „ok, wiemy, że przeginaliśmy, przyjmujemy to z pokorą”. A gdzie tam, to Reżim Uśmiechniętej Polski całkiem niesłusznie odbiera pieniądze partii Jarosława Kaczyńskiego.


Nikogo nie powinno dziwić to, że bronić PiSu zaczął redaktor Woś, który zaczął tłumaczyć, że to jest po prostu niecny plan, który ma na celu zagłodzenie PiSu. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć: no dobra, ale przecież nawet Woś nie może być na tyle odklejony, żeby udawać, że PiS nie zrobił żadnego wału i że cierpi za niewinność. Okazało się, że rzeczywistość jest o wiele bardziej spektakularna, Woś o tym wie, ale nie ma to dla niego znaczenia, bo (nie, to nie żart) TU CHODZI O DEMOKRACJĘ! Rzecz jasna, demokracja jest wtedy, gdy trzeba powiedzieć, że PiSu nie należy karać za jego wały.

Co prawda PiS spróbował ogarnąć sobie finansowy damage control w postaci próśb o wpłaty, ale, choć nie jestem doktorem ekonomii, to wydaje mi się, że takich strat nie da się wyrównać pospolitym ruszeniem. Na partię składają się też politycy i ludzie z pieniędzmi, ale prawda jest taka, że ci ludzie i tak dokładaliby się do kampanii, tak więc nie ma szans na to, żeby PIS wyszedł na zero.

Osobną kwestią jest to, że mam szczerą nadzieję na to, że obecna koalicja załata Kodeks Wyborczy. Już mi nawet nie chodzi o uregulowanie tzw. „działań prekampanijnych”, bo tego raczej ciężko się spodziewać (dlatego, że prowadzą je wszyscy), ale niechże chociaż ten przecinek przywrócą do ustawy, żeby było tak, jak było.

Idźmy dalej. Jeżeli będziecie mieli zły tydzień to pomyślcie sobie o tym, że moglibyście być Ryszardem Czarneckim, który właśnie zaczął się przekonywać o tym, że jak się nie ma kryszy, to złe uczynki mogą zostać ukarane. Chodzi mi, rzecz jasna, o wyłudzanie kasy z UE. Choć naprzeciwko innych wałów Zjednoczonej Prawicy, ten konkretny jest stosunkowo niewielki, bo chodziło, o bagatela, jakieś 200 tysięcy euro, ale jednak jest do dużo pieniędzy.

Sam Czarnecki broni się tak, jak się bronił wcześniej: to asystenci wypełniali dokumenty, ja nie czytaty, nie pisaty. Do momentu, w którym Ziobrokratura trzymała tę (i inne) sprawy w garażu, tego rodzaju tłumaczenie mogło przynosić pożądane efekty (w postaci braku konsekwencji prawnych). Nawiasem mówiąc to jest bardzo dobry moment, żeby wspomnieć o tym, że PiS pod koniec swoich rządów usiłował zabetonować prokuraturę tak, żeby nawet po przegranych wyborach Zjednoczona Prawica mogła nią sterować. Ciekawym, ach ciekawym po co im to było i dlaczego chodziło o próbę uniknięcia odpowiedzialności za swoje działania (o czym będzie jeszcze za moment).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed napisaniem jakiegoś suchara o kilometrówkach):

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Wróćmy na moment do tłumaczeń Czarneckiego, czyli do argumentum ad asystentum. Zastosujmy w tym momencie ulubiony przez prawicę chłopski rozum: skoro to asystenci oszukiwali UE (rzecz jasna, asystenci zeznali, że kwity wypełniali w oparciu o dane dostarczone im przez Obatela), to czemuż, ach czemuż to właśnie Obatel na tym zarabiał? Po drugie, gdyby to faktycznie asystenci robili te wały, to już dawno by siedzieli, bo chyba nikt nie ma wątpliwości w kwestii tego, że takich płotek nikomu nie opłacałoby się chronić przed odpowiedzialnością karną. Po trzecie, znowuż na moment załóżmy, że wszystkiemu winni asystenci. Jak to możliwe, że europoseł, który musiał się już wcześniej całymi latami rozliczać z UE nie zorientował się, że chyba mu na konto wpływa znacznie więcej pieniędzy, niż powinno i że może jednak warto to wyjaśnić tak na wszelki wypadek?

Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie są to jedyne problemy Czarneckiego, bo ostatnio został zatrzymany w związku innym wałem, który opisać można dwoma słowami: Collegium Humanum. Tym razem chodzi o zarzuty korupcyjne. No nie ma szczęścia Obatel. A to i tak niedopowiedzenie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że PiS się od niego odwróci. I nikogo to nie powinno dziwić. Jeżeli PiS nadal chce trwać przy narracjach „hurr durr, Bodnarowcy prześladują bohaterów”, to nie może bronić ludzi, w których przypadku sprawa jest ewidentna i chodzi o najzwyklejsze w świecie wyłudzenie. Tzn. może inaczej, owszem, mogą, ale jeżeli będą to robić, to nietrudno będzie zbudować narrację, że skoro bronią ich wszystkich tak samo, to znaczy, że te wszystkie „kryształy”, to też zwykli wyłudzacze, drobne cwaniaczki/etc.

Jakiś czas temu głośno zrobiło się o tym, że Donald Tusk podpisał kwit, którego podpisać raczej nie powinien (aka kontrasygnata). Chodzi o podpisanie glejtu, powołującego neosędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN. Po tym, gdy zrobiło się głośno, internety wypełniły się różnymi narracjami na temat przyczyn, dla których doszło do podpisania tegoż kwitu. Racjonalizacje szły już tak daleko, że część komentatorów doszła do wniosku, że to musiał być element jakiegoś dealu z Andrzejem Dudą. Parę dni później Tusk wycofał swoją kontrasygnatę, tak więc chyba jednak nie chodziło o żaden deal tylko o fakap. Po tym, gdy kontrasygnata została wycofana, w internetach doszło do wielkiej wojny prawniczej w temacie tego, czy w ogóle da się wycofać tę kontrasygnatę. W telegraficznym skrócie: nie wiadomo. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Do całej tej sytuacji by nie doszło, gdyby nie to, że Zjednoczona Prawica majstrowała przy trójpodziale władzy. To majstrowanie sprawiło, że teraz mamy bardzo dużo sytuacji, do których dochodzi po raz pierwszy i nie bardzo jest komu sprawdzać, czy te sytuacje są zgodne z prawem, bo zamiast Trybunału Konstytucyjnego mamy podmiot, który realizuje wolę Genialnego Stratega z Żoliborza.

Żeby nie być gołosłownym, to właśnie wyżej wymieniony podmiot ostatnio sobie orzekł, że tak właściwie to komisja ds. Pegasusa działa niezgodnie z Konstytucją. Primo, jestem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka. Secundo, chylę czoła przed bezczelnością prezesa Kaczyńskiego. Tertio, to jest element szerszej strategii. To, co napiszę, nie będzie specjalnie odkrywcze: chodzi po prostu o to, żeby po przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę (czego sobie i wam nie życzę), po prostu skancelować wszystkie prawne konsekwencje, które poniosą członkowie tej partii. Biorąc pod rozwagę bezczelność tej partii, można bezpiecznie założyć, że będzie to oznaczało jakieś gigantyczne zadośćuczynienia (no bo czemuż by nie, prawda?). I jest to coś, o czym należy pamiętać.

Na sam koniec zostawiłem sobie Prezydenta Andrzeja Dudę, który po raz zylionowy postarał się wszystkim udowodnić, że nie bez przyczyny musi się przez cały czas uczyć. A uczyć się powinien tego samego, czego jego partyjni koledzy (tak, wiem, de iure Duda nie jest członkiem partii, ale de facto, owszem jest), czyli tego, kiedy należałoby siedzieć cicho.


Andrzej Duda miał razem z prezydentem Litwy Gitanasem Nausėdą konferencję prasową. Jak bardzo byliście zaskoczeni, gdy się okazało, że w trakcie tej konferencji Duda zarzucił Tuskowi (i praktycznie całej nowej władzy) współpracę z FSB? Chodzi o sprawę Pablo Gonzaleza vel Rubcowa, który był agentem GRU, a w wolnych chwilach hiszpańskim dziennikarzem. Jakiś czas temu został zawinięty przez służby pod zarzutem szpiegostwa. Bardzo niedawno temu okazało się, że Rubcow wziął udział w wymianie więźniów. I ten, wcale nie agent, pojechał sobie na wycieczkę do Moskwy.


Gdyby nie kontekst, zabawne byłyby te wszystkie prawicowe narracje, z których wynikało, że prawica całkiem na serio przejmuje się tym, że w Polsce działają agenci rosyjskich wywiadów i rosyjscy agenci wpływu. Rzecz jasna, prawicowe zainteresowanie nie przeniosło się na ten przykład, na organizacje takie, jak Ordo Iuris, albo CitizenGO, bo jak powszechnie wiadomo, z tymi organizacjami jest absolutnie wszystko w porządku.

No, ale to tylko dygresja, bo tu miało być o prezydencie. Rubcow przed wyjazdem miał wgląd w akta sprawy. Dla prawicy był to dowód na to, że (uwaga, capslock) UŚMIECHNIĘTA POLSKA WSPÓŁPRACUJE Z FSB! Zupełnie pomijany jest w tych narracjach kontekst. A kontekstem tym było to, że prokuratura nie wiedziała o tym, że Rubcow poleci do Moskwy i myślała, że będzie miał proces w Polsce, a przed takowym wgląd w akta wypadałoby takiej osobie zapewnić. Ponadto, prokuratura zapewnia, że w aktach nie było nic na temat technik operacyjnych (co jest chyba oczywiste), a Rubcow miał po prostu wgląd w swoją własną działalność.


Ta sytuacja sprawiła, że Duda był łaskaw (w towarzystwie prezydenta Litwy) powiedzieć, że kiedyś to za PO podpisano umowę o współpracy z FSB i ta współpraca chyba trwa dalej. To, że pierwszą taką umowę podpisano w 2008 roku i prezydent Lech Kaczyński ją ratyfikował, rzecz jasna nie zmieściło się w prezydenckiej narracji. Niemniej jednak istotne jest to, że FSB podpisało takich umów 201 ze służbami różnych krajów.

Nawet gdyby Andrzej Duda w tym momencie nie kłamał i nie rozpowszechniał dezinformacji, to wypadałoby się zastanowić nad tym, czy tego rodzaju konferencja to odpowiednie miejsce do wyrażania swoich wątpliwości w tej kwestii. Wypadałoby się również zastanowić nad tym, że takie słowa nie są zawieszone w próżni i mogą zostać wykorzystane przez wszystkie te środowiska, którym bardzo zależy na tym, żeby wstrzymywać pomoc dla Ukrainy. No bo tak, ta pomoc w głównej mierze przez Polskę przechodzi, a skoro Polska współpracuje z Putinem, to czy naprawdę powinniśmy się wszyscy w to angażować, niechże sobie tamta część Europy sama ureguluje swoje sprawy, nam nic do tego. Ja rozumiem, że to jest dopiero jego druga kadencja i może jeszcze wszystkiego nie ogarnął, ale czułbym się znacznie bezpieczniej, gdyby Prezydent RP nie opowiadał tego rodzaju bredni na użytek bieżących narracji swojej najukochańszej partii.


Źródła:

https://wydarzenia.interia.pl/felietony/wos/news-zaglodzic-pis-ugotowac-demokracje,nId,7758039

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/978242,nowoczesna-stracila-okolo-465-mln-zl-subwencji.html

https://oko.press/ryszard-czarnecki-z-zarzutami-collegium-humanum-uzbekistan

https://www.rp.pl/polityka/art41086181-andrzej-duda-o-fsb-i-tusku-cezary-tomczyk-skandaliczne-slowa-powinien-przeprosic

https://wyborcza.pl/7,75398,21678791,umowe-skw-fsb-ratyfikowal-prezydent-kaczynski-rosjanie-podpisali.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31291541,trybunal-konstytucyjny-orzekl-ws-komisji-sledczej-do-spraw.html

https://oko.press/prof-piotrowski-cofniecie-kontrasygnaty