Ten Przegląd będzie niestandarowy, albowiem będzie to coś w rodzaju podsumowania ubiegłego roku. Poza tym, będzie to gawęda, bo gdybym oźródłował wszystko, o czym tu będę wspominał, to bardzo możliwe, że źródła byłyby obszerniejsze od tekstu. Aczkolwiek to jest sytuacja wyjątkowa, tak więc przy okazji kolejnego Przeglądu możecie się spodziewać standarodwego zyliona linków źródłowych.
Wydaje mi się, że idealnym punktem wyjścia będzie moje marudzenie na obecną koalicję rządzącą. Niemniej jednak, zanim zacznę marudzić, poczynię kilka spostrzeżeń. Po pierwsze, żadna władza po 89 roku nie musiała się mierzyć z takimi „przeciwnościami losu”. Choć w sumie to nie są przeciwności losu, tylko działania Zjednoczonej Prawicy, która zaprowadziła w naszym kraju chaos prawny.
Rzecz jasna, ten chaos prawny został wprowadzony „przy okazji”. Przy jakiej okazji? Ano przy takiej, że Zjednoczona Prawica chciała zorbanizować Polskę. Oni się niespecjalnie przejmowali konsekwencjami swoich działań. Gdy w 2015 (i później) „dziadki z KODu” (to chyba najłagodniejsze określenie, jakiego używano) uprzedzały ich, że ktoś może potem zastosować te same metody, które stosowali oni, śmiechom nie było końca.
Mam przeczucie graniczące z pewnością, że te heheszki brały się stąd, że Zjednoczona Prawica nie liczyła się z utratą władzy. Ani w 2015, ani później (rzecz jasna, aż do 2023 roku, gdy okazało się, że sondaże nie dają jej samodzielnej władzy, ani też władzy razem z Konfą). Można bezpiecznie założyć, że planem Zjednoczonej Prawicy na wybory 2019 była większość konstytucyjna. Gdyby udało się ją zdobyć wszystko to, co partia Kaczyńskiego ogarnęła metodami pozakonstytucyjnymi, mogłaby sobie zalegalizować. Nie trzeba chyba wspominać o tym, że gdyby suweren dał Kaczyńskiemu takie same zabawki, jak Orbanowi, to Kaczyński użyłby ich dokładnie tak samo i odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy stałoby się na wiele lat mrzonką.
Większości konstytucyjnej zdobyć się nie udało, a w 2023 nie udało się nawet utrzymać przy władzy. Udało się natomiast zostawić następcom syf prawny niespotykanych do tej pory rozmiarów. Udało się również zostawić coś, co można porównać do przetrwalników, dzięki którym Zjednoczona Prawica pomimo utraty władzy może wpływać na to, co się dzieje w kraju. Nie chodzi mi nawet o to, że Niemiłościwie Nam Panujący Jeszcze Przez Kilka Miesięcy wetuje ustawy, które mu się nie podobają (bo tego rodzaju rzeczy się działy u nas wcześniej), ale o to, że jeżeli nie chce wetować, ale równolegle nie chce sobie tym niewetowaniem brudzić rąk, to kieruje ustawę do Trybunału Przyłębskiego (teraz zamiast Przyłębskiej jest Święczkowski, ale zasada działania trybunału pod jego wodzą będzie zapewne dokładnie taka sama).
Jeżeli zaś chodzi o tę zasadę, to brzmi ona tak: jak się coś nie podoba Kaczyńskiemu (bądź też jego kamaryli), to to jest niezgodne z konstytucją, amen. I to też jest pewne nowum. Wcześniej zdarzało się, że TK orzekał, że ta, czy inna ustawa jest niezgodna z konstytucją. Tyle, że wcześniej można było mieć pewność, że prawnicze nerdy, które siedziały w tym TK będą orzekały zgodnie z literą prawa. Czy te prawnicze nerdy to były jedne z bardziej nadętych osób? A i owszem. Czy władza miała na nich wpływ? Otóż, właśnie przez to, że to były prawnicze nerdy i że byli nadęci, władza nie miała na nich żadnego wpływu. To zmieniło się wraz z przejęciem TK przez Zjednoczoną Prawicę. Gdybym był złośliwy, to bym w tym miejscu przypomniał, jak to Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny, usiłując jakoś uzasadnić przejęcie trybunału tłumaczył, że ten tamten trybunał to był zły, bo, przykładowo, zamiast zajmować się sprawami w takiej kolejności, w której wpływały one do tegoż Trybunału, zajmował się nimi według własnego widzimisię. Ponieważ złośliwy nie jestem zwrócę uwagę na to, że teraz już faktycznie tak nie jest. Trybunał nie orzeka według własnego widzimisię, ale według widzimisię Zjednoczonej Prawicy.
Zanim nie nastała Zjednoczona Prawica, nie mieliśmy w Polsce do czynienia z sytuacją, w której trybunał nie orzekał w jakiejś sprawie dlatego, że pokłóciła się koalicja rządząca i typowani przez konkretne partie sędziowie siedzieli w różnych okopach. Nigdy wcześniej nie okazało się, że politycy jakiejś formacji nie muszą (w swojej opinii) stawiać się na posiedzenia komisji śledczych, bo kontrolowany przez tę partię trybunał orzekł, że w sumie to nie wiadomo, czy komisja jest zgodna z konstytucją, więc wypad.
Tak sobie dumam, że najbardziej spektakularnym przykładem chaosu prawnego jest to, co dzieje się w kontekście PKW i tego, że PiS dostał po łapach. Zacznijmy może od tego, że PiSowi się ta kara po prostu należała. Jeżeli można było zabrać część kasy Razemom i Nowoczesnej (hehe, była kiedyś taka partia) za jakieś błędy z przelewami, to tym bardziej powinno się zabrać kasę partii, która traktowała budżet państwa, jak partyjny fundusz wyborczy. W zwyczajnych okolicznościach przyrody skargę PiSu na decyzję PKW rozpatrzyłby SN (i pewnie tę skargę oddalił tak, jak w przypadku Nowoczesnej i Razemów na ten przykład). Ponieważ okoliczności przyrody są takie, a nie inne, rozpatrywać tę skargę miała (werble) izba SN, która nie jest uznawana za sąd i która (cóż za przypadek) została powołana do życia przez Zjednoczoną Prawicę i która w sposób absolutnie bezstronny podjęła decyzję po myśli Zjednoczonej Prawicy. PKW zaś umyło ręce (tl;dr my musimy się liczyć z decyzją SN, a to czy to jest legitna izba i legitna decyzja, to już nie naszej głowy rozum).
Takich sytuacji można by było tu opisać całe mnóstwo (PiS bardzo dba, żeby było ich jak najwięcej). Łączy je wszystko to, że do żadnej z nich by nie doszło, gdyby nie działalność PiSu. Najgorsze jest to, że tak na dobrą sprawę nie da się wrócić do tego, co było wcześniej. Może inaczej: po tym, jak ktoś uznał, że zwykła większość parlamentarna wystarczy do wytarcia sobie wiadomej części ciała orzeczeniem TK, nie da się wrócić do sytuacji, w której te orzeczenia są faktycznie w jakikolwiek sposób wiążące. Może jeszcze inaczej: funkcjonowanie trójpodziału władzy było niczym więcej (i niczym mniej) jak umową społeczną. Umówiliśmy się na to, że władza nie może się opierać tylko i wyłącznie na decyzjach jakiejkolwiek partii. A potem przyszedł PiS i zaczął mówić, że w sumie to taki trójpodział władzy to jest sędziokracja, tak więc koniecznie trzeba to zmienić. Zmiana, co zrozumiałe, polegała na tym, że od teraz decydujący głos w literalnie każdej sprawie będą miały czynniki decyzyjne partii rządzącej.
Nawet gdyby (a to jest wielkie gdyby) obecnej władzy udało się w jakiś sposób (uwaga, teraz będziecie narażeni na spotkanie z najbardziej wyświechtanym sloganem) przywrócić praworządność, to ta przywrócona praworządność będzie obowiązywać do momentu, w którym władzy nie przejmie partia (bądź też koalicja), która uzna, że taka praworządność to nie jest nikomu do niczego potrzebna. Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że jeżeli tą nową władzą będzie Zjednoczona Prawica, to nasze państwo zostanie po prostu zaorane, a to, co partia Kaczyńskiego robiła przez 8 lat swoich rządów będzie wyglądało jak przygrywka. I nie, to nie jest tak, że ja sobie to teraz wymyślam na poczekaniu, politycy tej formacji mówią o tym otwarcie. Rzecz jasna w ich narracjach wygląda to tak, że wszystkiemu winne są obecne władze, a biedna Zjednoczona Prawica będzie po prostu musiała przywrócić praworządność. Zapewne właśnie dlatego jej członkowie publicznie grożą swoim oponentom politycznym dożywotnimi wyrokami więzienia.
Mniej więcej taki jest kontekst, w którym należałoby osadzić działania obecnej władzy. Czy to oznacza, że należy być względem tej władzy pobłażliwym? Absolutnie i bezapelacyjnie: NIE. Już nawet mi się nie chce wspominać o 100 konkretach, bo od początku było jasne, że nawalono ich na listę tyle, żeby potem po zrealizowaniu jakichkolwiek można było napisać, że NO ELO, PRZECIEŻ COŚ ROBIMY. Tu chodzi o całokształt. Mieliśmy obietnice liberalizacji prawa aborcyjnego. To, że liberalizacja będzie trudna, było wiadomo od momentu, w którym pojawiły się wyniki exit poll ze względu na bardzo dobry wynik Trzeciej Drogi. I jestem w stanie zrozumieć to, że Tusk nie ma zbyt wielu możliwości wywierania nacisku na Kosiniaka w tym konkretnym przypadku, bo Kosiniak zawsze może zagrać kartę „zdolność koalicyjna” i pójść rządzić z tymi drugimi.
Podobnie jest ze związkami partnerskimi, bo choć na ich temat Kosiniak się wypowiadał w trakcie kampanii, to jednak potem nie objęto tego umową koalicyjną. Po przejęciu władzy okazało się, że z tymi związkami partnerskimi to wcale nie jest tak, że Kosiniak je popiera. I jeżeli mam być szczery, to rzygać mi się chce, jak czytam kolejne wynurzenia PSLowców na ten temat. Na samym początku było tłumaczenie, że te związki git, ale bez adopcji (żeby nie ranić uczuć konserwatystów). Potem się okazało, że co prawda w USC można je robić, ale żeby tam za dużo radości nie było.
Zostańmy przy tym na moment. Wyobraźcie sobie, że się macie hajtać. To jest taki dzień, który powinien być radosny, prawda? Bo wiecie, całkiem sporo osób organizuje potem takie coś, jak WESELE. A teraz sobie wyobraźcie, że przed ślubem zostajecie poinformowani o tym, że w USC macie zachowywać powagę cały czas i nie wolno się wam za bardzo cieszyć. Czemu? Bo życzy sobie tego typ, który mógłby robić za dublera Bashara Al-Asada (+ jego koledzy i koleżanki z partii). Potem zaś okazało się, że nawet ten USC uwiera PSL i lepiej, żeby się to u notariusza odbywało. Być może ja na to źle patrzę, ale wydaje mi się, że to dlatego, że PSLowcy uważają elgiebety za gorszych ludzi i starają się za wszelką cenę uprzykrzyć im życie.
Na tym się jednakowoż karuzela śmiechu nie zatrzymała, bo po jakimś czasie okazało się, że nawet z takimi związkami partnerskimi może być problem, albowiem może być tak, że ktoś się z kimś pozwiązkuje, żeby zdobyć ziemię rolną, albo też dlatego, żeby załapać się na benefity dla rodzin żołnierzy. Zupełnym przypadkiem nagłą troskę w tym temacie wyprodukowały ministerstwa obsadzone przez PSL. Przez moment uznajmy, że oni to wszystko na poważnie opowiadają. Czy z tego wynika, że małżeństwa też zostaną obłożone takimi samymi ograniczeniami? Przecież ktoś z kimś może wejść z związek małżeński tylko po to, żeby (werble) przejąć ziemię rolną, albo żeby (werble po raz drugi) załapać się na benefity, przysługujące rodzinom żołnierzy.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Jedyny powód, dla którego w naszym kraju powstało pojęcie związków partnerskich to ośli upór prawicy i konserwatystów, którzy się zaparli i tłumaczą, że po pierwsze to nie można wprowadzić równości małżeńskiej, albowiem artykuł 18 konstytucji (tu warto zaznaczyć, że jest spór prawny na ten temat [który to spór jest bezprzedmiotowy, bo wszyscy wiemy, jak orzekłby Trybunał Święczkowski, a wcześniej Trybunał Przyłębski]), a poza tym to oni się nie zgadzają na równość małżeńską, bo nie i już (co ciekawe, PSL nie podnosił nigdy wcześniej argumentu o ziemi rolnej i benefitach). Teraz zaś się okazuje, że związki partnerskie muszą być okrojone jeszcze bardziej, bo nie może być tak, żeby ktoś w takim związku miał te same prawa, co ludzie w związkach małżeńskich. Czemu? O to należy pytać Kosiniaka-Kamysza. Tak samo jak o to, jakie są powody, dla których nie zgadza się na równość małżeńską. I nie, odpowiedź „bo to nie jest zgodne z jego poglądami” nie jest satysfakcjonująca. Tu warto by było jednak w szczegółach się zanurzyć i zapytać „z którymi konkretnie”. Nawiasem mówiąc, nie mam pojęcia jakie następnym razem PSL będzie miał zastrzeżenia do związków partnerskich, ale nie oszukujmy się, jakieś na pewno wymyślą. I jak tak sobie patrzę na te fikołki to mam pewność, że nawet gdyby kwestia związków partnerskich została objęta umową koalicyjną, to Kosiniak i tak by się znarowił i powiedział, że on jednak zmienił zdanie w tej kwestii.
Edycja. Już po napisaniu powyższego kawałka okazało się, że krytycznie na temat ustawy o związkach partnerskich wypowiada się również Ministerstwo Sprawiedliwości oraz RPO. Już mi się nawet nie chce wchodzić w szczegóły, więc napiszę po raz kolejny (podpierając się capslockiem) WPROWADŹCIE PEŁNĄ RÓWNOŚĆ MAŁŻEŃSKĄ, TO SIĘ NIE BĘDZIECIE MUSIELI OBAWIAĆ ZWIĄZKÓW PARTNERSKICH. Bo jeżeli nawet w projekcie ustawy o związkach partnerskich są jakieś bugi, to ja nieśmiało przypominam po raz dwa tysiące sto trzydziesty siódmy, że gdyby nie ośli upór konserwatystów polskich – to w ogóle nie byłoby konieczności tworzenia ustawy o związkach partnerskich.
Swoją drogą, skoro już się pochyliliśmy nad PSLem, to warto wspomnieć o tym, że partia ta robi wiele, żeby w Polsce nie zaginęła tradycja obsadzania stołków „swojakami”. Gdyby nie kontekst zabawne byłoby to, że to właśnie PSL w pewnym momencie zaczął ostro krytykować Zjednoczoną Prawicę za nepotyzm i nawet stworzono listę „357 tłustych kotów”. Teraz zaś się okazuje, że może i kolesiostwo było złe w wykonaniu Zjednoczonej Prawicy, ale w wykonaniu PSL jest w porządku. Znamienne jest to, że PSL jest teraz krytykowany między innymi przez (werble po raz n-ty) Zjednoczoną Prawicę.
Ja tak nie bez przyczyny zwracam na to uwagę, bo w trakcie kampanii (ale i wcześniej) obiecywano nam, że jak się PiS odsunie od władzy, to się do Spółek Skarbu Państwa będzie wpuszczało tylko fachowców. No a teraz się okazuje, że z tymi fachowcami to trzeba tak na spokojnie usiąść i obgadać, bo najwyraźniej to nie jest takie proste. Ja doskonale rozumiem to, jak działa polska polityka, ale tak sobie dumam, że jeżeli się chciało robić to samo (nawet jeżeli na mniejszą skalę), to może nie trzeba było z krytykowania kolesizmu robić jednego z filarów kampanii wyborczej.
Warto się pochylić nad kwestią rozliczeń. Z tymi rozliczeniami to jest tak, że po odsunięciu PiSu od władzy część komentariuszy zaczęła tłumaczyć, że w sumie to nie wiadomo, czy takie rozliczenia są potrzebne. Jeszcze inna część (głównie ta proPiSowska) tłumaczy, że w sumie to nie chodzi nawet o to, że rozliczenia nie są potrzebne, ale o to, że PiSu nie ma za co rozliczać. Ja w tym miejscu chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że moim skromnym zdaniem, jeżeli ktoś robił jakieś wały, to powinien ponieść tego konsekwencje niezależnie od tego, z której partii jest. Nie widzę również powodu, dla którego akurat politycy Zjednoczonej Prawicy mieliby uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny.
Z drugiej jednakowoż strony prócz rozliczania, wypadałoby coś robić. Bo jak się robi niewiele, to potem się zaczynają podnosić głosy, że w sumie to tej władzy rozliczenia są potrzebne do tego, żeby nie robić nic poza nimi. Of korz, nie będę tutaj tłumaczył, że obecna władza nie robi z tych rozliczeń igrzysk, bo oczywistą oczywistością jest to, że to są właśnie igrzyska. Z drugiej jednakowoż strony Zjednoczona Prawica swego czasu robiła igrzyska na podstawie Audytu o Stanie Państwa. Niestety część igrzysk jest wybitnie nieudana. Chodzi mi, rzecz jasna, o komisje śledcze. Bo ja może nie jestem politykiem i może się nie znam, ale wydaje mi się, że jak się już taką komisję ogarnia, to wypadałoby się przygotować do przesłuchań, żeby potem nie kończyło się to tak, jak po zaproszeniu Kaczyńskiego (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że gdy Zjednoczona Prawica powołała komisję ds. Amber Gold, to zaproszenie Tuska skończyło się tak źle, że trzeba było w mediach rządowych wrzucić kolejne taśmy od Sowy).
Jeżeli chodzi o te rozliczenia, to jakiś czas temu striggerował mnie srogo Adrian Zandberg. Nie, nie dlatego, że jest z partii Razem (hehe, jest taki żart o tej partii, że osobno, hue hue hue), ale dlatego, że totalnie od czapy napisał był, że z tymi rozliczeniami to jest tak, że władza ma na nie zwykle rok. Ja bardzo przepraszam, ale czemu akurat rok? Nawet jeżeli założymy przez moment, że do tej pory tak bywało, że rok i ani dnia dłużej, to nieśmiało chciałbym zwrócić uwagę na to, że Zjednoczona Prawica, nie była równa normalnej władzy. Już sama liczba wałów, które ta władza „wyprodukowała”, była po prostu olbrzymia. A jeżeli dodamy do tego drobny szczegół jak to, że przez osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy jej politycy byli niemalże nietykalni (chyba, że ktoś podpadł Kaczyńskiemu/etc.), to na końcu takiego dodawania będziemy mieli to, że rozliczenia potrwają jeszcze cholera wie ile czasu. Sam Zandberg miał potem redemption arc, bo dodał, że jego zdaniem każde złodziejstwo trzeba rozliczyć. No i tutaj pełna zgoda, ale na to potrzeba czasu.
Warto w tym miejscu wspomnieć o tym, że choć, cytując klasyka, jestem głęboko przekonany o tym, że w przypadku sporej części osób, nad którymi pochyla się teraz prokuratura, zapadną za jakiś czas wyroki skazujące, to jednak wcale nie musi to oznaczać ukarania złodziejstwa. Tak się bowiem składa, że jeżeli (czego sobie i wam nie życzę) wybory wygra Obywatelski Kandydat, to może skazańców ułaskawiać, tłumacząc wszem i wobec, że to ofiary prześladowań Bodnarowców i „nadzwyczajnej kasty”. Elektoratu Zjednoczonej Prawicy, a przynajmniej tej jego części, która wierzy w te idiotyczne narracje o prześladowaniach, by to w najmniejszym stopniu nie zniechęciło do głosowania na ich ukochaną partię. Jeżeli komuś się wydaje, że Zjednoczona Prawica nie działałaby w sposób aż tak bezczelny, to nieśmiało takiemu komuś przypominam, że z ojca Salcesjoniusza robią Popiełuszkę, a od typa, który uciekł po azyl do Orbana jakoś tak nie chcą się odciąć. Nie odciął się od niego również obywatelski kandydat, który stwierdził, że jeżeli chodzi o Romanowskiego, to on nie uważa nic. To jest nawet ciekawy kejs, bo z jednej strony Nawrocki mógłby zapunktować odcięciem się od Romanowskiego, bo tak się jakoś składa, że z sondaży wynika, że suweren średnio się rwie do popierania „azylanta”. Tyle, że to by oznaczało zdenerwowanie Suwerennej Polski, a jej zasięgi się Obywatelskiemu Kandydatowi przydadzą w kampanii.
No dobrze, ale wróćmy do koalicji rządzącej. Tym, co się w tym minionym roku rzucało w oczy (i to bardzo) był brak jakiejś spójnej wizji i sensownego planu na rządzenie w wydaniu tejże koalicji. W dużym uproszczeniu chodzi mi o to, że nie bardzo wiadomo, jaki pomysł na rządy ma koalicja. Ok, jest przywracanie praworządności, są rozliczenia, ale co poza tym? Gwoli ścisłości, to nie jest tak, że obecne władze nic nie robią, ale o to, że to się nie układa w jakiś spójny obraz rządów. Zamiast tego są jakieś pojedyncze pomysł i „zrywy”, które wywołują konflikty wewnątrz koalicji. Jednym z przykładów takiego pomysłu był, na ten przykład, kredyt 0%. Wszyscy (poza osobami posiadającymi uczucia deweloperskie i bankowe) wiedzieli, że to zły pomysł, bo tak jak poprzednie przełoży się na wzrost cen mieszkań. Lewica od razu zapowiedziała, że tego nie poprze. Potem podobnie wypowiadała się Polska 2050. Hardkorowymi fanami byli PSLowcy. Sprawa ciągnęła się przez prawie cały rok i dopiero jakiś czas temu okazało się, że chyba jednak ten pomysł zostanie zarzucony. Aczkolwiek istnieją podejrzenia, że może to zostać „wpięte” w jakiś pakiet ustaw nieco później.
Innym przykładem, który był znacznie bardziej żenujący, była kwestia wigilii, jako wolnego dnia od pracy. Dla (prawie) każdego (i to niezależnie od tego czy jest to osoba wierząca, czy też nie) oczywiste jest to, jak w praktyce pracuje się w wigilię i jak bardzo się wtedy nie skupia na robocie. Rzecz jasna, nie jest to oczywiste dla wszystkich, bo taki, na ten przykład, Ryszard Petru był przeciwny, albowiem straty na PKB będą olbrzymie. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Petru opowiadając o tych stratach sięgnął po dane sprzed iluś tam lat, a i wtedy były to dane pochodzące z IDzD. A potem było jeszcze bardziej żenująco. Petru bowiem (chcąc zamknąć usta hejterom, rzecz jasna!) poszedł pracować do biedry. Pracował tam cały jeden dzień. A poszedł tam, żeby udowodnić, że od pracy w Wigilię to jeszcze nikomu korona z głowy nie spadła. No dobra, pożartowaliśmy sobie. To nie była żadna praca, tylko safari. Ot, bogaty pan poszedł zobaczyć co tam ta cala biedota robi i czemu od czasu do czasu narzeka, że mogło by być jej lepiej.
Problem z tego rodzaju działaniami (Petru jest tu jedynie przykładem) polega na tym, że za jakiś czas będą wybory parlamentarne. Poprzednie opozycja wygrała dlatego, że nastąpiło pospolite ruszenie. To pospolite ruszenie nastąpiło zaś dlatego, że ludzie mieli dosyć, a poza tym, obiecywało się im nową, lepszą jakość w polityce. Ja wiem, że w tym miejscu u wielu komentariuszy pojawia się chęć określenia tych, którzy wierzą w obietnice „nowej lepszej jakości” mianem „frajerów” (no bo przecież wiadomo, że politycy kłamią/etc./etc.), ale prawda jest taka, że bez tych „frajerów” mielibyśmy trzecią kadencję rządów Zjednoczonej Prawicy.
W tym miejscu dygresję popełnię jedną. Na Eloneksie ostatnio widziałem dyskusję części liberalnego komentariatu, który utyskiwał na to, że przed wyborami w 2023 Koalicja Obywatelska była aktywna w soszjalach, a teraz nie jest. Obstawiam, że mogło chodzić o to, że prawicowe wrzutki potrafią wykręcić lepsze zasięgi od wrzutek KO. Moim zdaniem to nie jest tak, że ci politycy nie są aktywni, bo nadal są. Po prostu te treści cieszą się teraz mniejszym zainteresowaniem z powodów, które wymieniłem powyżej. Przed wyborami w 2023 jechanie po Zjednoczonej Prawicy było niemalże sportem narodowym, teraz nadal się po nich jeździ, ale ponieważ są w opozycji, a denerwowaniem suwerena zajmuje się nowa władza, jeżdżenie po PiSie (a tym zajmuje się spora część polityków koalicji rządzącej) wykręca znacznie mniejsze zasięgi.
Pospolite ruszenie, o którym przed momentem wspomniałem, widoczne było również w internetach. Potem zaś przyszła proza życia i proza rządzenia i obie te prozy wyglądają tak, że nowa władza w wielu aspektach „nie dowozi”. W związku z powyższym trudno dziwić się temu, że (bliżej nieokreślonej) części osób się już nie chce bawić w tę politykę. Nie będzie chyba zbyt kontrowersyjną tezą stwierdzenie, że prowadzenie polityki w ten sposób może się dla nas wszystkich skończyć kolejną kadencją Zjednoczonej Prawicy (w bonusie z konfą). Z sondaży bowiem wynika, że dwie największe partie idą łeb w łeb niemalże, a co za tym idzie wszystko rozbije się o frekwencję i o to, komu uda się lepiej zmobilizować swoich wyborców. Dodajmy sobie do tego bonus w postaci konfy, która w trakcie wyborów do PE udowodniła, że ma bardzo zmobilizowany elektorat.
I ja wiem, że niektórym może się wydawać, że ludzie się drugi raz „nie nabiorą” na PiS. Ja wiem, że tym samym ludziom może się wydawać, że ludzie nie zagłosują na PiS, bo będą się bali tego, co PiS zrobi z naszym krajem. Tyle, że to jest myślenie magiczne. Owszem, PiS w przeciągu roku bycia w opozycji dotarł już do grożenia rządzącym teraz politykom dożywotnimi wyrokami więzienia, a Jarosław Kaczyński parę miesięcy temu zapowiedział, że gdy wygrają, to przy pomocy rozporządzeń zmienią nam ustrój w kraju. Ja to wszystko wiem i będę o tym pisał/mówił, bo nie można o tym zapominać. Jednakowoż mam świadomość tego, że to może nie mieć najmniejszego znaczenia. Jeżeli zbyt duża część społeczeństwa uzna, że ma wybory w dupie (bo w sumie to i tak od nich nic nie zależy, skoro „nic się nie da zrobić”), to te wszystkie przestrogi będą cieszyły się równym powodzeniem, co artykuł Gazety Wyborczej z 2015 roku pt. „Stawką tych wyborów jest sama demokracja”. Owszem, GW miała rację, ale wyniku wyborów to nie zmieniło.
Chciałem w tym miejscu napisać, że mam nadzieję, że obecne władze zdają sobie sprawę z tych zagrożeń, ale dotarło do mnie, że nawet jeżeli sobie z nich sprawę zdają, to najwyraźniej nic sobie z tego nie robią. Być może jestem przeczulony, ale jakoś tak się składa, że perspektywa rządów PiSu i konfy nieszczególnie mnie pociąga.
I tym pesymistycznym akcentem zakończę powyższy Przegląd.
PS pewnie się zastanawialiście nad tym, dlaczego w tym dość długim tekście nie ma praktycznie ani słowa na temat lewicy. Stało się tak dlatego, że na temat lewicy popełnię osobny tekst, ale muszę się do napisania tegoż tekstu zebrać.