Na samym wstępie pozwolę sobie (bo któż mi zabroni?) na opisanie przyczyn, dla których zaliczyłem lekki poślizg. Pierwszą z przyczyn było to, że trochę wakacjowałem i dozowałem sobie politykę, zaś trolling ograniczyłem sobie do ćwitra. Druga przyczyna to taka, że w niniejszym Przeglądzie po raz pierdylionowy przyjdzie mi pochylać się nad (eufemizując) chujowością polskiej opozycji i szczerze się w tym miejscu przyznam, że potrzebowałem czasu do tego, żeby w ogóle zabrać się za pisanie. W „Dobrym Omenie” był taki bohater, który się zwał Newton Pulsifer. Bohater ów potrafił zepsuć dowolny sprzęt elektroniczny (of korz, niespecjalnie, po prostu usiłując na tymże sprzęcie pracować). Polska opozycja to taki Newton Pulsifer, z tą różnicą, że nie psują elektroniki, ale, na ten przykład, kampanie wyborcze. Po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że polscy politycy opozycyjni mogliby uchodzić za personifikację Praw Murphyego: jeżeli można coś zjebać, to polski polityk opozycyjny znajdzie sposób na zjebanie tego czegoś. Najgorsze w tej chujowatości opozycji jest to, że przez nią partia rządząca robi się coraz bardziej bezczelna. Bezczelność ta przejawia się choćby w tym, że Prezydent RP wygrał wybory mimo tego, że mówił językiem Krystyny Pawłowicz i Dariusza Oko. To niemoc opozycji sprawiła, że Patryk Jaki (aka „Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny”), zrobił spektakularną karierę polityczną (a w jego ślady podążają: Kaleta, Matecki, Ozdoba, Kowalski i wielu innych). Politycy ci zorientowawszy się, że można powiedzieć dowolną bzdurę i nie ponieść za to żadnych konsekwencji, opierają na tym swoje kariery. Niestety, na tym się sprawa nie kończy, bo skoro można bezczelnie kłamać, to czemu nie miałaby z tego korzystać wierchuszka Zjednoczonej Prawicy? Pamiętacie pewnie bardzo dobrze, jak to Premier Tysiąclecia ogłosił, że epidemia jest już w odwrocie, więc całkiem spoko, że Polacy się już nie boją koronawirusa. Wypowiedź była skrajnie nieodpowiedzialna, bo z koronawirusem jest tak, że w odwrocie to on będzie, jeżeli uda się Big Pharmie ogarnąć szczepionkę i okaże się, że przeciwciała nie są krótkotrwałe. Co zrozumiałe, Premier Tysiąclecia był okładany swoją wypowiedzią. Równie zrozumiałe jest to, że Premier Tysiąclecia jest broniony przez swoją formację. Łukasz Szumowski (aka „człowiek insomnia”) powiedział, że: „Wszystko to kwestia semantyki. Mieliśmy wtedy 200 zakażeń dziennie. Pan premier powiedział, że wirus jest w odwrocie, bo wtedy był. Teraz przyrósł (...) Widzimy, że zawsze trzeba pamiętać i mieć z tyłu głowy, że epidemia to jest dzikie zwierzę. W każdej chwili może wyrwać się z kontroli, którą wydawało się nam że mamy”. Temat ten poruszył również zastępca Szumowskiego (Janusz Cieszyński): „Premier Morawiecki mówił o sytuacji, która miała miejsce w połowie lipca. Rzeczywiście było tak, jak mówił Morawiecki, że na początku czerwca mieliśmy dziennie średnio ok. 450 przypadków. Później to systematycznie spadało, a w połowie lipca osiągnęło ok. 250 zakażeń, więc kiedy te słowa padały, to wirus rzeczywiście był w odwrocie”. Obaj panowie tłumaczą, że Premier Tysiąclecia tak jakby miał rację (choć jej nie miał), ale tylko jeden rozpostarł dupochron i dodał wzmiankę, że, „epidemia może się wyrwać spod kontroli”. Żaden z panów nie zwrócił uwagi na to, że idiotyczna wypowiedź ich pracodawcy mogła mieć demobilizujący wpływ na Polaków. No bo skoro korona jest w odwrocie, to można trochę wyluzować z tymi wszystkimi maskami, płynami do dezynfekcji, social distancingami/etc., prawda? Warto w tym miejscu wspomnieć, że nie mam tu na myśli foliarzy spod znaku „walki z 5G”, ale zwykłych ludzi, którzy są deczko tym wszystkim zmęczeni i nagle usłyszeli, że w sumie to nie ma się czego bać. Czemu więc żaden z tych panów o tym nie wspomniał? Bo ich jedynym zadaniem było wytłumaczenie suwerenowi, że Premier Tysiąclecia „miał rację”, żeby przypadkiem nikomu nie przyszło do głowy, że wyżej wymieniony Prezes Rady Ministrów powinien przeprosić za swoją durną wypowiedź. Innym przypadkiem skrajnej bezczelności był ćwit europosłanki (ex ministry edukacji) Anny Zalewskiej, która napisała była, że: „Czekając na konferencję MEN o bezpiecznym powrocie dzieci do szkół, sprawdzajmy czy jest tam ciepła woda i mydło. Szanowni rodzice, pamiętajcie, że właścicielami budynków są z reguły samorządy. #koronawirus”. Bo wiecie, co prawda MEN decyduje o tym, czy i kiedy dzieci wrócą do szkół, ale to samorządy ponoszą odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo, tak więc nie czepiajcie się rządu!
Podobnie bezczelnych i głupich wypowiedzi Zjednoczona Prawica wyprodukowała w trakcie swoich rządów tyle, że gdyby ktoś zechciał je wszystkie zebrać do kupy, musiałby sobie pożyczyć diamentową strukturę wielkości Jowisza z układu Adro. Im bardziej opozycja nie rozlicza partii rządzącej z takich wypowiedzi, tym więcej politycy partii rządzącej ich produkują. Czy z tego, co napisałem, wynika, że opozycja w ogóle nie grilluje partii rządzącej za takie wypowiedzi? Nic z tych rzeczy. Czasem (ale są to wyjątkowe sytuacje) takie grillowanie się zdarza. Problem polega na tym, że przeważnie wygląda to tak, że opozycja „rusza do boju” po tym, jak nad daną wypowiedzią pochylą się internauci i np. jakiś temat zaczyna trendować na ćwitrze (albo wykręcać gigantyczne zasięgi na FB). W powyższym zdaniu kluczowe jest „po tym”, bo opozycja się z tym nie śpieszy i rzadko kiedy uda się jej wpasować w jakiś wkurw. Przeważnie wygląda to tak, że jakaś wypowiedź wkurwia internautów, którzy dają wyraz swojemu wkurwieniu w mediach społecznościowych, a jakiś tydzień później polityk/polityczka opozycji wypowiada się w tym temacie w „starych” mediach (przy okazji ignorując jakiś bieżący temat). Zupełnie inaczej rzecz się ma z politykami Zjednoczonej Prawicy, bo ci do perfekcji opanowali umiejętność indukowania wkurwienia (czasem muszą długo tłumaczyć suwerenowi, że powinien się wkurwić), a potem grzania tematu „na bieżąco”. Opozycja nauczyła Zjednoczoną Prawicę tego, że ta druga może robić zwroty narracji o 180 stopni i nie szkodzi jej to w najmniejszym stopniu. Wystarczy sobie przypomnieć to, jak politycy partii rządzącej „uspokajali” wszystkich, że w sumie to wszystko w porządku z tą koroną będzie, bo po pierwsze, to ona jest daleko, a po drugie, to nawet jak przyjdzie, to jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Potem zaś okazało się, że (co za brak zaskoczenia) wirus jakoś tak się nie przejął tym, że „Chiny są daleko”, a Polska okazała się średnio przygotowana (vide, braki środków ochrony indywidualnej/etc.). Nie przeszkodziło to Zjednoczonej Prawicy w narzuceniu narracji, w myśl której oni od początku traktowali zagrożenie koronawirusem „na poważnie”. Nikogo nie powinno dziwić to, że opozycja nie podjęła jakichś sensownych działań mających na celu „przełamanie” tych narracji. Rzecz jasna, nikogo nie powinno to dziwić dlatego, że opozycja nas do tego przyzwyczaiła. Czasem (acz bardzo rzadko), ktoś z opozycji się zorientuje, że może warto by było (z przyczyn stricte pragmatycznych) pochylić się nad jakimś tematem i zetrzeć się z partią rządzącą celem „popsucia” jakiejś narracji. W praktyce wygląda to tak, że trochę się tam politycy poprztykają, ale opozycja praktycznie zawsze taki temat szybko odpuszcza. Takie „odpuszczanie” cieszy Zjednoczoną Prawicę, która (jak to już wcześniej zaznaczyłem) bezkarnie robi narracyjne zwroty o 180 stopni.
Praktycznie za każdym razem, gdy ktoś zaczyna krytykować opozycję za „niemoc”, pojawiają się jej obrońcy, którzy zaczynają tłumaczyć, że jeżeli ktoś jest taki mądry, to czemu „sam czegoś nie zrobi”. I tu dochodzimy do kolejnej istotnej kwestii. Otóż, owi obrońcy w ogóle nie zwracają uwagi na to, że naprawdę spora liczba ludzi „coś robi”. Przykładowo, jakiś polityk partii rządzącej zaczyna opowiadać coś, co stoi w sprzeczności z jego wcześniejszymi wypowiedziami (albo wypowiedziami jego kolegów). W ogromnej większości przypadków, ta sprzeczność zostaje wyłapana przez jakichś ćwiternautów, którzy momentalnie zaczynają delikwenta/delikwentkę bombardować screenami i cytatami. Od czasu do czasu taki ćwiterowy grill zostaje podchwycony przez jakieś medium i dany polityk otrzymuje „trudne pytanie” na antenie. Kiedy nad sprawą pochylą się media, do akcji wkracza opozycja, która albo nie robi nic, albo tak długo zastanawia się nad tym „co robić”, że spóźnia się na imprezę. Wydaje mi się, że niemoc opozycji idealnie obrazuje to, co się stało w kontekście wyjebanego przez sztab Prezydenta RP kampanijnego konta z 2015. Najprawdopodobniej pamiętacie o tym, że zanim wyżej wymienione konto kampanijne zostało usunięte, skopiowałem prawie wszystkie ćwity, które tam sobie wisiały. Potem napisałem o tym notkę. Notka przyciągnęła uwagę kilku portali, które nagłośniły sprawę, tym samym „zniknięcie” sztabowego konta miało swoje pięć minut. Pięć minut i ani sekundy dłużej, bo żaden sztab nie pochylił się nad wypowiedziami z 2015, którymi można by było bezlitośnie okładać kandydata Zjednoczonej Prawicy w 2020 roku. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że spodziewałem się takiego finału i swój tekst o znikniętym koncie spointowałem w sposób następujący: „Sposobów na wykorzystanie tych wpisów jest od cholery i obstawiam, że tego (również) bali się sztabowcy obecnego Prezydenta, którzy „schowali”, konto. Brak reakcji na to, co się stało sugeruje, że sztabowcy bali się zupełnie niepotrzebnie.”
Od dłuższego czasu uwaga Zjednoczonej Prawicy zwrócona jest w stronę mediów. Media bowiem mają czelność patrzeć władzy na ręce i wyciągać na światło dzienne rzeczy, które władza wolałaby nadal trzymać pod dywanem. Ilekroć zostajecie trafieni histeryczną narracją „polskojęzyczne media szkalują rząd”, tylekroć możecie być pewni, że mediom udało się wynorać coś, co władze starały się przed wami ukryć. Ilekroć widzicie wpisy internautów, którzy klarują, że polski rząd powinien te media przejąć (bo o to chodzi w „repolonizacji”), tylekroć widzicie rządowego drona, który zaczyna panikować. No bo ok, do tej pory Zjednoczona Prawica była teflonowa, ale zawsze istnieje ryzyko, że któraś z odkopanych przez media spraw wkurwi suwerena tak bardzo, że nie będzie czekał na wybory i pojedzie do Warszawy z taczkami. I tu znowuż przyjdzie nam w pełni docenić kunszt opozycji. Media non stop wyciągają władzy jakieś trupy z szafy, a opozycja ma to w dupie. W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję: nie, kurwa, nie wystarczy nawalanie wnioskami o wotum nieufności. Taki wniosek powinien być poprzedzony kampanią informacyjną, w trakcie której suwerenowi opisywano by dokonania osoby, której dotyczy wotum. A teraz wróćmy do meritum. Ile razy w trakcie kampanii prezydenckiej 2020 ktoś wspomniał o stalkerach/hejterach powiązanych z Ministerstwem Sprawiedliwości? Ile razy ktoś wspomniał o tym, że służby specjalne usiłowano wykorzystać do politycznej zemsty na Ludmile Kozłowskiej (Fundacja Otwarty Dialog)? W tym drugim przypadku, pechowo dla Zjednoczonej Prawicy (i szczęśliwie dla Kozłowskiej) zaangażowano w to służby innych krajów, które bardzo szybko ogarnęły, że powody, dla których Kozłowską objęto banem na wjazd do Schengen pochodziły z IDzD. Takich (kurewsko ciężkich) tematów było mnóstwo. Praktycznie żaden nie pojawił się w kampanii. A może ktoś chce porozmawiać o tym, jak to obecny Prezydent RP unikał konferencji prasowych i absolutnie nikt z opozycji nie potrafił tego jakoś sensownie „pospinować”? I tak sobie dumam. Czy opozycji w ogóle zależy na odsunięciu PiSu od władzy, czy zależy jej tylko na odsuwaniu PiSu od władzy? Jak to, kurwa, jest, że PiS od 2015 stosuje dokładnie te same metody i absolutnie nikt nie wypracował jeszcze skutecznej strategii zaradczej, coby jakoś sobie z tymi PiSowskimi metodami poradzić? Pięć pierdolonych lat i nadal nic? A nie, przepraszam! Zapomniałem o tym, że opozycja wypracowała metodę radzenia sobie z dysonansem poznawczym i zwalania winy za swoje porażki na elektorat. Że za głupi, że się sprzedał za 500 złotych, że w sumie to temu głupiemu elektoratu nie zależy na wolności/etc., a w ogóle to tego, co teraz został Prezydentem RP, to wybrała gorsza część Polski/etc. Brawo, kurwa, wy opozycjo.
Skoro już mamy za sobą wstęp, możemy przejść do właściwej części Przeglądu. Gdzieś tam na początku roku 2020 (biorąc pod rozwagę to, co się dzieje w bieżącym roku, początek tegoż można uznać za „zamierzchłą przeszłość”) zacząłem sobie zbierać linki z wiadomościami, w których stało, że zagraniczne miasta partnerskie zrywają współprace z polskimi miastami, które przyjęły uchwałę autorstwa pewnego instytutu, o którym nie można mówić, że wiecie co. Ponieważ sprawa zrobiła się tak jakby medialna, wypowiadać na jej temat zaczęły się tuzy ze Zjednoczonej Prawicy. Wiceszef MSZ powiedział, na ten przykład, że: „o niedobrze, jeżeli różnice w postrzeganiu niektórych aspektów światopoglądowych przekładają się na współpracę. Ale to źle świadczy o tych francuskich samorządach, które przedkładają sprawy światopoglądowe i ideowe na współpracę samorządową, bo wydaje mi się, że to są dwie różne rzeczy”. Tak więc, widzicie, to nie jest tak, że winę za ten stan rzeczy ponoszą polskie samorządy, które przegłosowały tę uchwałę, ale francuskie samorządy, które się na to wkurwiły. O tym, że hejtowanie mniejszości seksualnych jest dla wiceszefa MSZ „sprawą światopoglądową”, wspominać nie trzeba. Ciekaw jestem, jak zareagowałyby polskie władze, gdyby samorządy w krajach Zachodu zaczęły przegłosowywać analogiczne uchwały, z tą różnicą, że w miejscach, w których można było znaleźć odniesienia do mniejszości seksualnych, znalazłyby się odniesienia do Polaków. Konkretnie zaś ciekawi mnie to, czy to również zostałoby uznane za „sprawę światopoglądową”. No, ale to tylko dygresja. Samo zerwanie współpracy nie było jakoś specjalnie bolesne dla miast, bo (w telegraficznym skrócie) nie przełożyło się na żadne wymierne straty finansowe. Owszem, takie zerwane partnerstwo oznacza, że, delikatnie rzecz ujmując, może być problem z wymianami uczniów, ale potem do Europy wjechała pandemia i tego rodzaju problemy przestały być problemami. Teraz okazało się, że sprawa będzie miała ciąg dalszy. Otóż, UE uznało, że jeżeli jakiś samorząd sobie uchwalił to, co Ordo Iuris napisało, to będzie strefą wolną od funduszy na partnerstwo miast. Tutaj strata jest już wymierna, więc w sukurs gminom przyszło zarówno Ordo Iuris (które w tym wypadku gówno może), jak i część polityków Zjednoczonej Prawicy (np. Poprzedniczka Premiera Tysiąclecia), którzy (z racji prowadzenia genialnej wręcz polityki zagranicznej), również gówno mogą. W tym miejscu pozwolę sobie na kolejne odniesienie do tego, jak bardzo opozycja nie ogarnia. Otóż, swego czasu pompowano balonik wizerunkowy poprzedniczce Premiera Tysiąclecia. Narracje, które wpompowano w balonik można było podsumować tak: „ona wszystko może”. Teraz zaś okazało się, że owo „wszystko” sprowadza się do pisania Bardzo Stanowczych Ćwitów. Czy opozycja podchwyciła ten temat? Ni chuja. Jest to o tyle bardziej spektakularne od zwyczajowego jebałpiesizmu opozycji, że w takcie wyborów do PE opozycja budowała narracje, z których wynikało, że PiS, a jakże, gówno może w UE. Wydawać by się mogło, że to idealny moment na rzucenie narracją „a nie mówiliśmy”, ale najwyraźniej opozycja ma inne zdanie w tym temacie. Mało tego, rzecznik PO postanowił spróbować swoich sił w dyscyplinie zwanej „symetryzmem”: „Rzecznik Platformy Obywatelskiej Jan Grabiec powiedział, że przyjęte przez samorządy uchwały są "wyrazem ideologii" i nie leżą one w gestii samorządów. - Z drugiej strony karanie lokalnych społeczności za to, że radni podjęli głupią uchwałę jest czymś niedobrym - zwrócił uwagę. - Te pieniądze powinny trafić do beneficjentów, czyli mieszkańców tych konkretnych miejscowości, na programy edukacyjne, infrastrukturalne, a nie zostać zablokowane na poziomie europejskim – przyznał.”. Nie no, panie rzeczniku, oczywista sprawa. Najlepiej by było, gdyby UE wymyśliła sobie taką reakcję na te uchwały, którą to reakcję samorządy mogłyby mieć w dupie, prawda? Nawiasem mówiąc, na Unię Europejską zdenerwował się nadprokurator Zbigniew Ziobro, który nazwał decyzję o wstrzymaniu finansowania „bezprawną” i wezwał Premiera Tysiąclecia do „zrobienia czegoś”. Jeżeli w UE można być czegokolwiek pewnym, to tym czymś jest to, że absolutnie każda decyzja tej wagi ma poparcie w „papierach”. Jeżeli zaś można być czegoś pewnym w kontekście Zbigniewa Ziobry (i innych zelotów z Solidarnej Polski) to tego, że jeżeli wypowiada się na jakiś temat, to pewnie nie zadał sobie trudu zapoznania się z „przedmiotem dyskusji”. Tego rodzaju taktyka może działać w Polsce, bo komuś, kto trzyma za mordę prokuraturę i część sądów ciężko podskoczyć, ale zupełnie nie sprawdzi się w starciu z wkurwioną Unią Europejską, która może mieć wyjebane na Ziobrę i jego Stanowcze Wypowiedzi. Znamienne jest to, jak bardzo pogubiła się Zjednoczona Prawica w sytuacji, w której ktoś zaczął z nią prowadzić „dialog” z pozycji siły. Zastanawia mnie to, czy decyzja o wstrzymaniu dofinansowania to „incydent”, czy też zapowiedź pójścia kursem kolizyjnym. Tym, czego polskie oreły dyplomacji (i generalnie polskie władze) nie biorą pod rozwagę jest fakt, że elektoraty z krajów Zachodu mogą sobie, na ten przykład, życzyć przeczołgania pyskatych przygłupów, którym wydaje się, że „wszystko mogą”. Nie jestem specjalistą od „mierzenia nastrojów” w innych krajach, ale można bezpiecznie założyć, że część mieszkańców tychże krajów przygląda się temu, co robią nasze władze (szczególnie zaś połajankom, które nasze władze serwowały i serwują wszystkim dookoła) i mogą chcieć, żeby „ktoś coś z tym zrobił”. Na nasze nieszczęście – nie da się przeczołgać Zjednoczonej Prawicy bez przeczołgania całego kraju. Ponieważ sobie już zacząłem gdybać w tym wątku, to pogdybam sobie jeszcze trochę. Część rządowych dronów decyzję o uwaleniu tych konkretnych funduszy skwitowała tak, że „hehehe, teraz będą nastroje antyunijne rosnąć”. Ponieważ jestem z natury pesymistą, od razu sobie pomyślałem, „a co jeżeli ktoś to wkalkulował w ryzyko?”. Prawda jest bowiem taka, że przycięcie finansowania może się skończyć dwojako. Albo władza się cofnie (a kasa wróci), albo władza pójdzie na zwarcie i będzie tłumaczyła, że UE to chuj. Pytaniem, które należy sobie w tym momencie zadać, jest pytanie o to, czy aby nie jest tak, że ktoś uznał, że to sytuacja z gatunku win/win. Albo władze się ogarną i się uspokoją, albo się nie ogarną i będą musiały szczuć na UE (bo na kogoś trzeba będzie zwalić winę za to, że pieniędzy brakuje), co może się prędzej, czy później skończyć jakimś referendum (Konfederacja i Solidarna Polska już o to zadbają) i będzie można te władze przeczołgać tak, jak Wielką Brytanię. Mam szczerą nadzieję na to, że to tylko moje czarnowidztwo, ale uważam, że trochę naiwne byłoby trwanie w przeświadczeniu, że Zjednoczona Prawica będzie mogła non stop srać na wszystkich i nie ponosić z tego tytułu żadnych konsekwencji. Moment do zaostrzenia kursu dla UE jest dobry, bo w Polsce wygrał kandydat, którego raczej nie uważa się w UE za euroentuzjastę, a jego wypowiedzi, których nie można skomentować bez wpadania na prawo Godwina, zrobiły na Zachodzie sporą karierę.
UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!
https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty
Trochę po premierze pierwszego filmu Sekielskich Zjednoczona Prawica obiecała, że powstanie komisja ds. pedofilii. Od razu jednakowoż zaznaczono, że to nie tak, że pedofilia to tylko w Kościele, bo w innych środowiskach też i ta komisja to będzie się też zajmowała tymi innymi środowiskami. Jest to typowy dla Zjednoczonej Prawicy fikołek narracyjny: ponieważ Sekielscy nakręcili film o instytucjonalnym tuszowaniu pedofilii przez Kościół, należy powołać komisję, która będzie wyjaśniać, czy jakiś murarz-pedofil nie uniknął kary i nie został przez biskupa murarzy przeniesiony na inną budowę, prawda? Komisja została zapowiedziana, ale, o ile czegoś nie pomyliłem, to pracę nad utworzeniem komisji ruszyły po drugim filmie Sekielskich. Ponieważ Zjednoczona Prawica jest Zjednoczoną Prawicą, szefem tejże komisji został typ z Ordo Iuris. Zupełnie bez związku z całą sprawą przypomnę artykuł, który cytowałem w tekście dotyczącym wyżej wymienionego Instytutu: „W międzyczasie ksiądz Jerzy, jako oskarżyciel prywatny, wytoczył proces Legierskiemu, zarzucając mu pomówienia i zniesławienie. Nie podobało mu się, że w swoich wpisach i wywiadach polityk określał go mianem "księdza-pedofila". Uznał też, że cała ta sprawa „poniżyła go w opinii publicznej oraz naraziła na utratę zaufania potrzebnego dla urzędu proboszcza parafii oraz posługi kapłana Kościoła katolickiego”. Co ciekawe, w tej sprawie reprezentował go prawnik Ordo Iuris”. Jestem przekonany, że pan z Instytutu będzie się ze wszystkich sił starał bronić ofiar pedofilii w Kościele, o ile, rzecz jasna, ktoś mu wcześniej powie kim są ofiary, bo w kontekście tego, kogo (i w jakiej sprawie) reprezentował jego instytutowy kolega, można bezpiecznie założyć, że wszyscy członkowie Instytutu mogą mieć problemy z ustaleniem tego „kto zawinił”. Jeżeli zaś chodzi o samą komisję, to jeżeli nawet część konserwatywnej prawicy (np. Terlikowski) uważa ją za kpinę, to kimże ja jestem, żeby traktować ten twór poważnie? Kwestia pedofilii jest dla Zjednoczonej Prawicy równie istotna, jak wszystkie inne (poza dorabianiem się na publicznych pieniądzach). Innymi słowy, Zjednoczona Prawica ma na to wyjebane. O tym, jak bardzo, niech zaświadczy ćwit Kurskiego, który czekał z emisją filmu „Nic się nie stało” na premierę drugiego filmu Sekielskich. Po tym, jak się już doczekał (zaś filmy zostały wyemitowane w TVP i TVN), Kurski napisał był na swoim ćwitrze: „Pojedynek filmów o pedofilii w telewizji linearnej: 20.05. ‘Nic się nie stało’ (TVP1) 3,5 mln; debata po filmie 2,6 mln. 21.05, ‘Zabawa w chowanego’ (TVN), śr 1,9 mln”. Co prawda ćwit został usunięty (bo Kurski został za niego zjebany i najprawdopodobniej ucierpiała na tym jego miłość własna), ale, moim zdaniem, nie ma lepszego komentarza odnośnie podejścia Zjednoczonej Prawicy do problemu pedofilii. Cebulą na torcie było udawane przejęcie Zjednoczonej Prawicy tym, co można było zobaczyć w filmie Latkowskiego (film był mało odkrywczy, bo wcześniej praktycznie wszystko zostało opisane w książce pt. „Zatoka świń”). Otóż po emisji obudził się nadprokurator Ziobro i zapowiedział powstanie (a jakże) komisji, która ma wyjaśnić to i owo. Co zrozumiałe, nikt nie dopytywał Ziobry o to, czemu komisja nie powstała wcześniej. Mogła powstać po tym, jak wydano książkę „Zatoka świń”? Mogła. Mogła powstać po tym, jak wierchuszka Zjednoczonej Prawicy zapoznała się z filmem Latkowskiego (litości, chyba nikt nie uwierzy w to, że partia rządząca po raz pierwszy zobaczyła film wtedy, gdy puścił go Kurski)? Mogła. Czemu zaś nie powstała? Bo tu przecież nie chodzi o to, żeby zajmować się pedofilią, ale o to, żeby zbudować zasłonę dymną, za którą będzie się mógł schować Kościół, który to Kościół rewanżuje się Zjednoczonej Prawicy poparciem w wyborach.
Niewiele brakło, a polscy zygotarianie dorobiliby się pierwszego bohatera. Mniej więcej w połowie kwietnia: „Do kliniki ginekologii we Wrocławiu wtargnął uzbrojony mężczyzna, który groził personelowi szpitala. Miał krzyczeć, że "pozabija morderców nienarodzonych dzieci". Na szczęście dla personelu kliniki, i na nieszczęście dla zygotarian (którzy potrafią przekonywać, że np. antyaborcyjny terroryzm, w którym specjalizowali się zachodni zygotarianie jest dobry, bo to „obrona życia”), w klinice było dwóch żołnierzy, którzy obezwładnili niedoszłego bohatera i przekazali go policji. Niestety, sprawa trochę przycichła i nie wiadomo, czy Ministerstwo Sprawiedliwości nie planuje uhonorowania wyżej wymienionego jegomościa jakimś medalem.
Zastanawiałem się nad tym, czy tematowi, nad którym się pochylę nie poświęcić osobnej notki, ale potem uznałem, że nie warto. O jaką tematykę chodzi? Ano o taką, że obserwuję sobie naszą polską prawicę od dłuższego czasu, ale dopiero w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jaka zajebista próżnia intelektualna panuje po prawej stronie. Nie, nie chodzi o to, że brakuje tam np. ludzi z tytułami naukowymi (bo ich nie brakuje), ale o to, że nawet ci ludzie z tytułami zachowują się i wypowiadają jak skończeni kretyni i zamiast „ciągnąć w górę” swoje środowisko, zniżają się do używania tych samych technik propagandowych (i np. pierdolą farmazony o tym, że Zachód umiera, że w tym i tym kraju, to ludzi zmusza się do uczestnictwa w Marszach Równości/etc.,). Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja tu w jakiś zawoalowany sposób staram się przemycić rzyg, który pojawił się w pewnych, że tak to ujmę przegranych „kręgach”, nie mogących znieść porażki kandydata Koalicji Obywatelskiej i napawających się tym, że "HEHEHE, NA TEGO Z PRAWICY GŁOSOWALI DEBILE”. Gardzę tego rodzaju argumentacją z wielu przyczyn. Jedną z nich jest to, o czymś pewnie się już kiedyś wymądrzałem, ale ponieważ coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz: skoro na kandydata Zjednoczonej Prawicy głosowali debile, których tak łatwo jest zmanipulować, to czemu sami nie zmanipulowaliście tych debili? Przecież debilowi wszystko jedno kto nim manipuluje, prawda? W tym miejscu pozwolę sobie na krótką dygresję. Próżnia intelektualna po prawej stronie jest równoważona przez lekki nadmiar po lewej. Na ten przykład. „Prześniona rewolucja” Ledera, to bardzo dobra książka, ale gdybym nie był po kierunku humanistycznym, to pewnie bym tą książką jebnął po paru stronach, bo słownictwo, którego Leder używa jest, delikatnie rzecz ujmując, wymagające momentami. Jak bardzo wymagające? Tak bardzo, że prawica usiłując dyskutować z tym, co Leder napisał, dyskutowała głównie z zajawką do książki. No, ale dość tego dygresjowania, wracajmy do tematu przewodniego. W czym się przejawia próżnia intelektualna polskiej prawicy? Ano np. w tym, że prawica używa jakichś haseł wydmuszek (w rodzaju „ideologii gender”, „marksizmu kulturowego”, „ideologii LGBT”) i nie bardzo wie, co one znaczą. Aczkolwiek nie powinniśmy zbyt wiele wymagać od ludzi, którzy używają określenia „lewak” i też nie bardzo wiedzą, co to słowo ma znaczyć (i np. lewakiem zostaje ktoś o skrajnie liberalnych [w wymiarze ekonomicznym] poglądach, kto nazywa 500+ rozdawnictwem). Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, jak bardzo prawica nie ogarnia terminów, których sama używa (acz to nie jej wina, bo terminy te nie doczekały się sensownych definicji [ciekawym, kurwa, czemu]), to w źródłach może znaleźć moją dyskusję z niejakim panem Maciejem Pieczyńskim („literaturoznawcą”), z którym rozmawialiśmy sobie o tym, czym jest marksizm kulturowy. Rozmowa wyglądała tak, że usiłowałem od niego wyciągnąć jakąś definicję, ale się nie udało. Od razu nadmieniam, że trzeba będzie trochę poklikać, bo pan Pieczyński miał tendencję do dość chaotycznego odpisywania i np. zamiast odpisać na ostatni ćwit w wątku, odpisywał na środkowy. Niektórzy przedstawiciele polskiej prawicy dostrzegają problem i usiłują temu jakoś przeciwdziałać, ale starania te rozbijają się o ich dzbanizm. Jakiś czas temu Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny usiłował dowodzić, że ci, którzy tłumaczą, że nie ma „ideologii LGBT”, kłamią, bo skoro jej nie ma, to niby czego uczą „katedry gender”. Od razu zaznaczam, że nie wiem czego uczą „katedry gender”, ale wiem, że Patryk Jaki nie powinien się brać za pisanie tekstów, które w jego opinii mają uchodzić za „naukowe”, bo trochę podważa swój własny dyplom absolwenta kierunku humanistycznego. Idzie mu to bowiem równie chujowo, co opozycji wygrywanie wyborów z PiSem. Była to jego pierwsza (od czasu wpierdolu, który zebrał w wyborach prezydenckich w Wawie) próba wyjścia z przekazem poza swój betonowy (jakże adekwatna nazwa) elektorat i jak można się było spodziewać, skończyła się tak, że jarała się tym jedynie prawicowa szuria. Nieco później Patryk Jaki postanowił popełnić tekst w temacie tego, dokąd zmierza Zjednoczona Prawica i był on jeszcze bardziej spektakularny od tego o „ideologii LGBT”. Niemniej jednak w strumieniu nieświadomości Patryka Jakiego znalazł się fragment, który jest dość istotny. Otóż, w pewnym momencie Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny zaczął utyskiwać na to, że kultura: „To pole, na którym ciągle przegrywamy. Oczywiście, to wyjątkowo trudne zadanie, bo generalnie ludzie kultury (szczególnie masowej jak np. kinematografia), na całym świecie to w zdecydowanej większości ludzie, u których dominuje ultraliberalne podejście do kwestii obyczajowych, a już szczególnie ograniczeń wynikających z etyki chrześcijańskiej. Stąd nienawiść do prawicy, której działalność odwołuje się do tej sfery wartości”. Po przeczytaniu tego kawałka zacząłem się zastanawiać nad tym, czy w przeszłości ktoś w podobny sposób utyskiwał nad tym, że ludzie kultury mają ultraliberalne podejście do niewolnictwa i segregacjonizmu i że trzeba z tym walczyć, ale będzie to trudne? To porównanie jest bardzo adekwatne, bo cała walka prawicy z mniejszościami seksualnymi opiera się na przeświadczeniu tejże prawicy o tym, że przedstawiciele tychże mniejszości są w jakiś sposób gorsi (napisałbym, że uważają ich za podludzi, ale choć to o wiele bardziej adekwatne, to jednak prawo Godwina stoi mi na przeszkodzie). Żeby w pełni docenić intelektualną „głębie” prawicy wystarczy zadać pytanie o to, „w jaki sposób legalizacja związków partnerskich/małżeństw jednopłciowych miałaby zniszczyć rodzinę?” To jest bardzo proste pytanie, które należałoby zadawać każdemu prawicowemu politykowi/działaczowi (albo też funkcjonariuszom Kościoła, którzy mają dużo do powiedzenia w temacie rodzin) aż do skutku. Wydaje mi się, że co bardziej rozgarnięci przedstawiciele prawicy (nie podejmę się oceny tego, czy Patryk Jaki się do nich zalicza) doskonale zdają sobie sprawę z tego, że całe to pierdolenie o „zamachu na rodzinę”etc., jest, no właśnie, po prostu pierdoleniem. Dlatego też chowają się za frazesami w rodzaju „obrona chrześcijaństwa”, „etyka chrześcijańska”, prawo naturalne” , „chrześcijańskie korzenie Europy” i tak dalej i tak dalej. Gdyby ktokolwiek zadał sobie trud i spróbował (przed kamerami) porozmawiać z Patrykiem Jakim o szczegółach (czyli, o co tak właściwie chodzi z tą "obroną rodziny, chrześcijańskich korzeni i inszych wartości”, to najprawdopodobniej odbiłby się od ściany, na której stałoby, że „papież Polak”. Ujmujące jest to, że (nawet) Jaki dostrzega to, że jeżeli chodzi o szeroko pojętą kulturę, to prawica jest w czarnej dupie (i stąd np. deprecjonowanie nobla dla Tokarczuk, Oskara dla „Idy”etc.). Ujmujące jest to, że Jaki dostrzega również to, że spora część ludzi kultury nie przepada za prawicowymi poglądami (rzecz jasna, w ujęciu polskim, bo dla polskiej prawicy niemiecka chadecja to „lewacy”), ale nie jest w stanie zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Tzn. szuka przyczyn w pieniądzach Sorosa (wcześniejsze fragmenty tekstu) i inszych takich i pewnie nawet sam w to wierzy, bo inne wyjaśnienie tego, ekhm, „fenomenu” cokolwiek go przerasta. Przerasta go niemożność zrozumienia, że tworzenie filmów, książek, etc., w których budowano by pozytywny obraz poglądów, które Jaki z kolegami i koleżankami uznaje za „prawicowe”, można przyrównać do kręcenia filmów/etc., w których budowanoby pozytywny obraz niewolnictwa i segregacjonizmu. Owszem, takie dzieła kultury również znalazłyby swoją niszę, ale byłaby to nisza, bo generalnie rzecz ujmując na Zachodzie zapanował konsensus odnośnie tego, że niewolnictwo i segregacjoznim były chujowe i że powinny pozostać (niezbyt chlubnym) elementem historii. Nawiasem mówiąc, próba powiązania poglądów prawicowych (powtarzam, chodzi o polskie ujęcie tychże poglądów) z Kościołem, skończy się bardzo źle dla tej instytucji, bo od pewnego momentu jest ona w Polsce przez sporą część ludzi utożsamiana z ciężkim oszołomstwem spod znaku skrajnej prawicy. Nawet kościelni specjaliści od mieszania ludziom w głowach mają gigantyczne problemy ze spięciem klamrą „miłuj bliźniego swego” z rzygami o „tęczowej zarazie” i bredniach o „neobolszewizmie”. Ponieważ nie jestem specjalnym fanem wyżej wzmiankowanej instytucji, niespecjalnie mnie to martwi.
Trochę za bardzo mi się rozrósł wątek o prawicy, tak więc postanowiłem go podzielić na dwa kawałki. W tym kawałku pozwolę sobie podjąć próbę odpowiedzi na pytanie (spoiler alert: nieudaną): jak to, kurwa, jest, że prawica jest zbiorowiskiem matołów i quasiintelektualistów, którzy klepią idiotyzmy wyczytane w internecie (hurr durr marksizm kulturowy) i ta sama prawica od 2015 roku wygrywa wszystkie kolejne wybory. Przecież tak na podkarpacki rozum, rozjebanie ich nie powinno stanowić problemu. Czemu więc jest tak, jak jest? Można to, rzecz jasna, tłumaczyć miałkością (ileż razy można używać w tekście określenia „chujowy”?) opozycji, ale ta miałkość jest również zastanawiająca. Nie twierdzę, że polska opozycja to orły intelektu (bo jeszcze mnie nie pojebało), ale nawet ci ludzie nie powinni mieć problemu z rozmontowaniem strategii Zjednoczonej Prawicy. Zamiast tego, polska opozycja znajduje coraz to nowe sposoby na przepierdalanie wyborów. Zjednoczona Prawica przypomina kogoś, kto gra w grę planszową (albo w jakąś strategię turową), stosuje cały czas tę samą strategię (niestety, nie dało się uniknąć powtórzenia) i wygrywa. Opozycja zaś od 2015 stosuję tę samą strategię, przegrywa i za każdym razem wydaje się być zdziwiona swoją przegraną. Nie mam, zielonego pojęcia, jak można przegrywać z takimi dzbanami. Tzn., może inaczej. Rozumiem, że dzieje się tak dlatego, że opozycja non stop ustępuje pola (ok, nie cała, bo, na ten przykład Lewica z RiGCzem poszła na zaprzysiężenie Prezydenta RP), ale nie mam pojęcia czemu ktoś tam uważa, że to dobry pomysł. Czemu nie ma tam rozkminy: „no tak, mają to TVP i nas nim batożą, tak więc musimy zrobić coś, żeby utrudnić im życie”. Nie, zapowiadanie „jak wygramy, to zaorzemy TVP", nie wystarczy. Przez moment sobie nawet dumałem, że może jest i tak, że po prostu opozycja to większe dzbany od Zjednoczonej Prawicy, ale jakoś tak ciężko znaleźć mi po opozycyjnej stronie odpowiedniki Sebastiana Kalety, Jacka Ozdoby, Janusza Kowalskiego, czy, na ten przykład Doktora Chłopaka z Biedniejszej Rodziny (kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że zarówno Kowalski, jak i Jaki zaczynali kariery w PO, ale „rozwinęli się” dopiero będąc „po prawej stronie”). Znamienne jest to, że nawet część komentariatu Zjednoczonej Prawicy zauważyła, że ich partia-chlebodawca musi nieco spuścić z tonu, jeżeli chodzi o pewne kwestie, bo ich kandydat nie miał zbyt dużej przewagi w wyborach prezydenckich. W przysłowiowym międzyczasie Solidarna Polska non stop napierdala o „wojnie cywilizacyjnej”, o złych elbagietach/etc. Co w tym czasie robi największa partia opozycyjna? Wymyśla sobie jakąś „Nową Solidarność” i opowiada o tym, że w sumie to najlepiej by było, gdyby partie opozycyjne do wyborów poszły w jednym bloku. BARDZO DOBRY POMYSŁ, PANIE PLATFORMA, TEGO JESZCZE NIE PRÓBOWALIŚCIE, WIĘC NA PEWNO SIĘ UDA. Warto w tym miejscu wspomnieć, że partia rządząca, praktycznie za każdym razem (poza wyborami samorządowymi 2018, bo wtedy szli na pewniaka i wydawało im się, że nawet Warszawę odbiją) lekko obawiała się porażki (albo zbyt małego zwycięstwa [w parlamentarnych]). Pamiętam, na ten przykład, panikę prawicowego komentariatu, który przestraszył się frekwencji w trakcie eurowyborów 2019 (jak się okazało, niesłusznie, ale co się nadenerwowali, to ich). Znamienne było to, że po każdym wpierdolu zebranym przez opozycję, opozycja zapewniała, że to już ostatni raz i że następnym razem pokaże temu PiSu gdzie raki zimują. Nie chciałbym wyjść na niedowiarka, ale jakoś tak, kurwa, nie wierzę w te zapewnienia. No dobrze, to co powinna taka największa partia opozycyjna zrobić? Nie wiem, może, kurwa, zareagować na to, co robi Ziobro i jego zeloci? Skoro nawet część prawicowego komentariatu uważa, że „nie tędy droga”, to może warto pójść tym tropem? W tym miejscu powinna być jakaś pointa, ale zamiast tejże, zostawiam was z pytaniem „jak opozycja może przegrywać z tymi dzbanami?”
Mniej więcej na początku lipca, media zaatakowały moje oczy wiadomościami: „Ogromne zarobki zarządu Razem (…) Po 200 tys. zł, czyli po ponad 16,5 tys. zł miesięcznie - tyle z kasy partii dostali w 2019 r. posłowie Razem Adrian Zandberg, Marcelina Zawisza, Maciej Konieczny i Paulina Matysiak. Ugrupowanie tłumaczy, że pieniądze te zostały później przekazane na komitet wyborczy Lewicy, co rodzi pytania o zgodność z prawem finansowania jej kampanii do parlamentu”. Poczytałem sobie te doniesienia medialne, pomyślałem sobie (jak na intelektualistę przystało) „co do chuja” i czekałem na dalszy rozwój wypadków. Wyjaśnianiem całej sprawy zajął się bloger Galopujący Major, który w kilku notkach tłumaczył, że wszystko się odbyło zgodnie z prawem (linkuję wam jedną, ale bez problemu sobie znajdziecie resztę). Zacznę od tego, że Onet (bo to od nich pożyczyłem ten łamiący lead) mógłby sobie dać na wstrzymanie, bo jeżeli to, co zrobiło Razem „rodzi pytania o zgodność z prawem finansowania kampanii do parlamentu”, to mam dla Onetu bardzo złą wiadomość: praktycznie wszystkie komitety robią to samo. Czasem bywa jeszcze bardziej spektakularnie, bo sztaby organizują działania „prekampanijne”, których ni chuja nie można sfinansować z pieniędzy komitetu wyborczego, bo w tym czasie takowych komitetów jeszcze nie ma. No dobrze, skoro mam to już za sobą, to pozwolę sobie zadać w tym miejscu pytanie: Partio Razem, czy Ty jesteś, kurwa, poważna? Ja doskonale rozumiem, że są takie, a nie inne realia i że skądś trzeba brać pieniądze na kampanię, ale może powinniście głośno o tym powiedzieć wtedy, kiedy to robiliście? Na co liczyliście? Że nikt tego nie wypatrzy w waszych oświadczeniach majątkowych? Gdybyście o tym opowiedzieli od razu, to może ktoś tam by poburczał trochę, ale sprawa miałaby znacznie mniejszy kaliber, niż w momencie, w którym wykopał ją prawicowy klaun, który wpisał sobie w bio „publicysta lewicowy”. Jak na partie, która wcześniej tłumaczyła wszystkim to, jak istotna jest jawność w życiu publicznym (z czym się, kurwa, zgadzam w całej rozciągłości), to troszeczkę żeście przydzbanili. Nawiasem mówiąc, znamienne jest też to, że tłumaczeniem całej sprawy (po tym, jak została wykopana przez prawicowego klauna, który każe się nazywać lewicowcem) zajął się Galopujący Major. Z tego bowiem wynika, że Razemy nie były do tego przygotowane, mimo że do odpierania tych konkretnych zarzutów partia powinna być gotowa już w momencie, w którym podejmowano decyzję o tym, żeby „dofinansować” kampanię w ten, a nie inny sposób. Potykanie się o własne nogi nie pomoże wam z walce z prawicową machiną propagandową.
Na sam koniec zostawiłem sobie kwestię obrazy uczuć religijnych pomnika. Chodzi mi, rzecz jasna, o happening, w trakcie którego elbagiety powiesiły tęczową flagę na pomniku Jezusa. Bardzo szybko okazało się, że nie dość, że to rani uczucia religijne (za moment się do tego odniosę), ale jest to również „dewastacja” pomnika. Gdybym był złośliwy (a nie jestem) to napisałbym, że ktoś tu chyba, kurwa, nie zna definicji słowa „dewastacja”, ale ponieważ złośliwy nie jestem, przejdę do „uczuć religijnym”. Otóż, te same uczucia religijne nie zostały zranione wtedy, gdy na krzyżu na Giewoncie zawieszono banner wyborczy kandydata Zjednoczonej Prawicy. Co to, to nie! To była „głupota”, ale nikt nie poczuł się dotknięty tym, że ktoś potraktował krzyż jak słup ogłoszeniowy. Niespecjalnie mnie to dziwi, bo kościoły już od dawna pełnią rolę szczekaczek partii rządzącej i, delikatnie rzecz ujmując, „agitowanie nie jest im obce”, tak więc wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Ale żeby żaden z prawicowych tuzów oburzonych tęczową flagą, choćby, kurwa, dla zasady nie powiedział, że tamto też mu przeszkadzało? No to już jest potknięcie, które opozycja mogłaby wykorzystać, gdyby faktycznie zależało jej na tym, żeby odsunąć PiS od władzy. Jedynym powodem, dla którego tęczowa flaga może „ranić czyjeś uczucia religijne” jest to, że ten ktoś traktuje mniejszości seksualne jako coś „nieczystego” (a co za tym idzie „gorszego” od siebie). Ponieważ Zjednoczona Prawica nie uznaje półśrodków, autorów happeningu zawinięto na dołek i przetrzymano 48 godzin. Czemu? Najprostsza odpowiedź brzmi „bo tak”. Bardziej złożona zaś odpowiedź wymagałaby ponownego pochylenia się nad tym, że nadprokurator chce uchodzić za najbardziej prawego z prawych (tak, wiem, nie on jest bezpośrednim przełożonym policmajstrów, ale na pewno od niego wyszło „zapotrzebowanie” na to, żeby zawinąć wieszających flagę). Stołeczna policja przez dwa dni brandzlowała się swoją skutecznością w walce z „obrazą uczuć religijnych”. Jeżeli ktoś chce w pełni docenić ten dzbanizm, to linki do ćwitów znajdzie w Źródłach. Nie był to pierwszy przypadek, w którym Zjednoczona Prawica deczko, kurwa, przesadziła z reakcją, ale ten był na tyle spektakularny, że partia rządząca była non stop jebana w internetach. Ponieważ internet nie chciał przestać, uruchomiono prorządowe publikatory, które usiłując pomóc partii-matce wykopały zatrzymanie, do którego doszło po tym, jak jakaś kobieta rozrzuciła świńskie łby w meczecie. Nic lepszego nie znaleziono, więc politycy partii rządzącej trzymają się tego przypadku jak pijany płotu. Do pustych łbów nie dociera, że między tymi sytuacjami nie ma żadnej symetrii, bo ekwiwalentem akcji ze świńskimi łbami byłoby rozrzucenie fekaliów w kościele. O tym, że policja, która zatrzymała tamtą kobietę, nie brandzlowała się tym faktem, rządowe publikatory już jakoś nie wspominają. W tym miejscu chciałbym wyrazić nadzieję, że ludzi, którzy bronili postępowania policji (oraz samych policmajstrów, którzy robili coś, czego wcale nie musieli) w przyszłości spotka to samo. Że zostaną zatrzymani w sumie to bez powodu, posiedzą na dołku, a w międzyczasie ktoś będzie na nich srał w mediach, tłumaczył, że są jakimiś bandosami i że tak po prawdzie to się im, kurwa, należało. Wszystkim zaś, którzy twierdzą, że „no trochę tym razem te elbiagiety przesadziły” chciałbym zadać pytanie: w jaki sposób mniejszości seksualne mają reagować na działania prawicy? W jaki sposób mają zwracać uwagę na to, że, delikatnie rzecz ujmując, dzieje się im chujowo? Siedząc w domach nic nie robiąc, żeby nie przeszkadzać wam w odsuwaniu PiSu od władzy? Powtórzę po raz kolejny (tym razem capslockiem): NAWET PRAWICOWY KOMENTARIAT TWIERDZI, ŻE PIS NIE POWINIEN JUŻ SZCZUĆ, może i wy powinniście na to zwrócić uwagę i spróbować rozliczać PiS z tego, co robi?
Ponieważ rozrósł mi się ten Przegląd trochę bardzo, temat uciskania prawicowych pisarzy fantastów przerzucam do kolejnego (choć tu pasowałby on bardziej ze względu na to, że było o „kulturze”). Poza tym, apel polskich pisarzy-prawicowców przekonał mnie do tego, żeby odkopać materiały, które sobie kiedyś zebrałem do notki na temat polskiej prawicowej fantastyki, tak więc może tym razem uda się ją napisać.
Źródła:
https://twitter.com/OnetWiadomosci/status/1289249103616958464
http://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2020/02/przypomnimy-to-panu-hurtowo.html
https://www.facebook.com/1683534065241470/posts/2557444854517049/
https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/6445413,strefy-wolne-od-lgbt-miasta-francja-polska.html
https://tvn24.pl/polska/samorzady-z-uchwalami-stref-wolnych-od-lgbt-z-odrzuconymi-wnioskami-o-unijne-dofinansowanie-zbigniew-ziobro-chce-interwencji-premiera-4651329
https://www.newsweek.pl/polska/polityka/morawiecki-zapowiada-panstwowa-komisje-ktora-zajmie-sie-pedofilia-nie-tylko-w/bvgf4fn
https://wiadomosci.onet.pl/warszawa/krystian-legierski-oskarza-ksiedza-ktory-go-molestowal-w-dziecinstwie/t188gpc
https://fakty.interia.pl/polska/news-jacek-kurski-o-pojedynku-filmow-o-pedofilii,nId,4510323
https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1478167,latkowski-nic-sie-nie-stalo-ziobro.html
Wielce Uczona
Debata Piknika z Panem Literaturoznawcą
(tylko dla ludzi o
mocnych
nerwach)
https://twitter.com/PiknikNSG/status/1227675715635535872
https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/504901-patryk-jaki-czy-ideologia-lgbt-istnieje
https://oko.press/bielan-teczowa-flaga-na-jezusie-jak-wieprzowina-w-meczecie-cynizm-czy-ignorancja/
https://twitter.com/Policja_KSP/status/1290647051995435008
https://twitter.com/Policja_KSP/status/1291002728903303168
https://twitter.com/Policja_KSP/status/1290919301633974272
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz