czwartek, 9 maja 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #118-119

Mimo tego, że ten odcinek będzie podwójny, to jednakowoż nie będzie z tego raczej ściany tekstu (tak więc tematów będzie nie za wiele), albowiem jeszcze do niedawna dłubałem przy przygotowaniach do podkastowego odcinka o Terlikowskim i teraz trzeba się będzie sprężać, żeby nie przekładać Przeglądu na kolejny termin.

Zaczniemy od tematu, który jest tak bardzo absurdalny, że gdyby ktoś napisał scenariusz na podstawie tych wydarzeń, to zostałby wyśmiany za to, że wydarzenia przedstawione w filmie są wybitnie wręcz nierealistyczne. Chodzi, rzecz jasna, o spółkę córkę Orlenową (OTS), która wtopiła 1.6 mld PLNów (z czego ponoć uda się odzyskać jakieś 300 milionów). Po tym, gdy zrobiło się o tej sprawie głośno, Daniel Obajtek bronił się przed zarzutami tak, że w sumie to czego się ludzie go czepiają, on już nie jest szefem przecież. A potem nastąpił ciąg dalszy i okazało się, że jest jeszcze bardziej spektakularnie. Otóż, szefem OTS został jeden taki pan, co do którego istnieją podejrzenia, że może mieć związki z Hezbollachem. O tych podejrzeniach Obajtek wiedział, bo ostrzegał go przed tym orlenowski dział bezpieczeństwa. Obajtek te ostrzeżenia zignorował, bo wiedział lepiej. Reszta historii jest znana: 1.6 mld PLNów wpłacono w ramach zaliczki jakiemuś 25-latkowi, który sobie założył spółkę w Dubaju. No dobrze, ale jak Obajtek zareagował na informacje o tym, że postanowił być sprytniejszy od ludzi, których zadaniem było dbanie o bezpieczeństwo Orlenu? Zareagował, jak to Obajtek. Po prostu powiedział, że nowe władze szukają afer tam, gdzie ich nie ma.

Na moment przeniesiemy się za naszą zachodnią granicę. Der Spiegel jakiś czas temu, ujmując rzecz kolokwialnie, zezłomował AfD określając ich mianem zdrajców. Okazało się bowiem (będziecie zaraz bardzo zdziwieni swoim brakiem zdziwienia), że manifest tejże partii powstał (zapuśćcie sobie dźwięk werbli dla lepszego efektu) w Moskwie. Tenże sam manifest był cytowany niemalże słowo w słowo przez niektórych członków AfD. Ale czekajcie, jest jeszcze lepiej. Petr Bystron ostatnio spotkał się z zarzutami przyjmowania kasy od Rosjan. Tłumaczył wtedy, że to wszystko ściema. Gdy się okazało, że czeski wywiad dysponuje nagraniami, na których Bystron bierze paczki z kasą, tenże przemiły pan zmienił nieco narrację. Po pierwsze zaczął tłumaczyć, że ok, jakieś tam paczki wziął, ale wcale nie było w nich pieniędzy. Po drugie zaś, to wszystko, co go spotyka, to efekt ATAKU NATO. Pewnie sobie myślicie, że to już koniec. Nic z tych rzeczy, albowiem jakiś czas temu jeden z asystentów europosła Maksymiliana Kraha został aresztowany pod zarzutem współpracy z chińskim wywiadem. Zapewne bardzo zdziwi was to, że Krahowi często zdarzało się produkować prochińskie wypowiedzi. Tak sobie myślę, że niebawem łatwiej będzie wskazać wywiady, z którymi akurat członkowie AfD nie współpracowali. Kwestią otwartą pozostaje to, czy te ustalenia będą miały jakiekolwiek przełożenie na poparcie wyżej wymienionej partii.

Swego czasu bardzo głośno zrobiło się o tym, jak to pewien ksiądz znany z tego, że dokonywał egzorcyzmów przy użyciu salcesonu (ja wiem, że my sobie z tego robimy bekę, ale w Polsce mieszka grono ludzi, które w to wierzy i znajduję to lekko przerażającym) z racji tego, że był umoczony w wydawanie pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, załapał się na areszt tymczasowy. Pod koniec kwietnia Eloneksowe konta polityków Suwerennej Polski eksplodowały z oburzenia, albowiem okazało się, że zażalenie na AT będzie rozpatrywał sędzia, który kilkanaście lat temu był wiceministrem w rządzie Donalda Tuska. Bo wiecie, z tego, że tak dawno temu był wiceministrem musi wynikać, że nie będzie bezstronny. Per analogiam, z tego, że duet Piotrowicz i Pawłowicz do TK wszedł praktycznie z Sejmu (to jest o tyle zabawne, że Piotrowiczowi dali tę fuchę, bo się nie dostał do Sejmu, a Pawłowicz, o ile mnie pamięć nie myli, nie kandydowała po prostu na kolejną kadencję) wynikało, że będą bezstronni. Tak samo, jak bezstronni byli ci wszyscy sędziowie powiązani z Suwerenną Polską i ze Zjednoczoną Prawicą.

No, ale wróćmy do meritum. Czemu tak właściwie Ziobroidy się zaczęły burzyć? Tak, wiem, członkowie tej partii mają miliony powodów do zmartwień w związku z tym w jaki sposób używano Funduszu Sprawiedliwości, ale nie w tym rzecz. Otóż, chodzi po prostu o najzwyklejsze w świecie bicie piany. Dawno, dawno temu, widziałem statystyki dotyczące tego, w ilu przypadkach sąd uwzględnia zażalenie na Areszt Tymczasowy i to były jakieś „groszowe sprawy” (tzn. zażalenia uwzględniane są w maksymalnie kilku % spraw). Innymi słowy już sama statystyka gra na niekorzyść salcesonowego egzorcysty. Ponieważ takiego obrotu spraw spodziewały się Ziobroidy postanowiły trochę na tym ugrać. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że sąd nie uwzględnił zażalenia i wyżej wymieniony Wojownik Świętego Salcesonu pozostał w areszcie.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Okazało się, że w sumie to już nie trzeba się interesować aferą Pegasusa, bo ostoja niezależnego dziennikarstwa, Robert Mazurek, był łaskaw powiedzieć, że w sumie to nie było żadnej afery. Tzn. może i jakaś tam była, ale bardzo niewielka, bo w sumie to tylko kilkaset osób przez tyle lat inwigilowano, a w ogóle to nawet jeżeli, to wszystko odbywało się zgodnie z prawem, a poza tym, nie można zapominać o tym, że prokuratura i ABW Ziobrze do domu wjechały. Gdyby na olimpiadzie była dyscyplina „chłopski rozum”, to Mazurek byłby w tej dyscyplinie niekwestionowanym mistrzem. Po pierwsze o tym, dlaczego używanie Pegasusa było niezgodne z prawem, napisano już terabajty tekstów (chodzi między innymi o to, że inwigilowano x osób jednocześnie [ze względu na to, jak działał Pegasus], o to, że pozyskane dane były przechowywane zagranicą i tak dalej i tak dalej) . Po drugie, nawet jeżeli sędziowie wydawali na to zgody, to nie oznacza, że inwigilacja była zgodna z prawem (z przyczyn wymienionych przed momentem, sąd nie był w stanie tego w żaden sposób „ulegalnić”). Po trzecie, już samo to, kto był inwigilowany (ostatnie doniesienia mówią np. o Terleckim i Kuchcińskim [skoro Tusk odniósł się do tego na Eloneksie, to możemy być pewni, że to prawda]) pokazuje, że nie miało to żadnego związku z dbaniem o bezpieczeństwo. Po czwarte, Mazurek ma już swoje lata, a mimo tego, jest bardzo dobrze wygimnastykowanym akrobatą, albowiem szpagat, który wykonał, żeby połączyć Pegasusa z przeszukaniem u Ziobry był naprawdę imponujący.

No dobrze, skoro już jesteśmy przy temacie Pegasusa, to właśnie dzisiaj (czyli w czwartek) wydarzyło się coś, co (ja wiem, że to powtarzam, ale to nie moja wina, że non stop zachodzi taka potrzeba) gdyby nie kontekst, byłoby nawet zabawne. Otóż Trybunał Przyłębski wystosował pismo do komisji ds. Pegasusa, coby się ta komisja wstrzymała z działaniami do momentu, w którym Trybunał Przyłębski nie wypowie się w temacie tego, czy ta komisja to w ogóle ma prawo działać. Rzecz jasna, absolutnie nikogo to pismo nie obchodzi (tak, jak inne produkowane taśmowo przez podległy PiSowi twór, którym stał się niegdysiejszy Trybunał Konstytucyjny). Nawiasem mówiąc, myśmy wszyscy wiedzieli po co PiSowi było przejęcie sądownictwa (zabezpieczenie się przed jakimikolwiek prawnymi konsekwencjami swoich działań), ale zawsze miło jest przekonać się o tym, że człowiek miał rację. Osobną kwestią jest to, że (pomijając już to, że absolutnie nikogo nie obchodzi co teraz robi ten trybunał), to coś w rodzaju narracyjnych autograbi. No bo z jednej strony PiS tłumaczy, że nie było żadnej afery, a z drugiej strony nagle okazuje się, że próbuje uniemożliwić pracę komisji, która ma to wszystko wyjaśnić. Ja wiem, że PiS bardzo lubi bawić się w wielonarracje, ale tego się spiąć w żaden sposób nie da. Po co TP miałby blokować pracę komisji, skoro nie było żadnej afery? Przecież skoro jej nie było, to działania komisji to wykażą, prawda? Jedyne, co można osiągnąć przez działania tego typu to pewność, że trybunał w obecnym kształcie zostanie zaorany, posypany solą i nikt po nim nie zapłacze. 

Komisja Europejska stwierdziła ostatnio, że ryzyko naruszania praworządności przez Polskę jest już niezbyt duże, a to z kolei jest podstawą do skancelowania artykułu 7, który to artykuł przypięto naszemu krajowi w grudniu 2017 (w efekcie działań mających na celu przejęcie sądownictwa przez Zjednoczoną Prawicę). Cała masa proPiSowskich opiniomatów rzuciła się do komentowania tej decyzji i tłumaczenia, że decyzja KE była polityczna i że tam wcale nie chodziło o żadną praworządność. Cieszy mnie to, że istnieją takie opiniomaty, bo bez nich byłbym gotów pomyśleć, że może ta decyzja ma jakiś związek z tym, że jakoś tak się złożyło, że obecnym władzom nie zależy na ręcznym sterowaniu sądownictwem i nie próbują one rozjechać tegoż sądownictwa walcem. Owszem, obecne władze jadą po bandzie (vide, odbicie prokuratury, odebranie kluczyków do TVP/etc.), ale w KE nie siedzą jacyś idioci i ci ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, skąd biorą się takie, a nie inne decyzje.

Przedostatnim tematem, nad którym się pochylimy będzie temat recyklingu narracji. W trakcie wyborów w 2023 ten recykling było widać bardzo dobrze i już wtedy się on był nie sprawdził. Wspominam o tym dlatego, że w kampanii do PE również się ów recykling pojawił. Marcin Warchoł zaczął tłumaczyć wyborcom, że jeżeli nie uda się zatrzymać Zielonego Ładu (w domyśle: jeżeli PiS przegra), to zamiast kiełbasy na grillach będziemy mieli robaki. Jeżeli ktoś sobie w tym momencie pomyślał: na litość nieistniejącego bytu transcendentnego, czy ten typ na serio odkopał narracje, które nie zażarły nawet wtedy, gdy były jeszcze świeże? To ja takiej osobie mogę odpisać jedynie tyle: A i owszem.

No dobrze, teraz dochodzimy do ostatniego tematu, który będzie tematem najbardziej obszernym i wielowątkowym. Jak się pewnie domyślacie, tym tematem będzie niedawna rejterada sędziego Szmydta, który doszedł do wniosku, że wszędzie dobrze, ale u Baćki najlepiej. Wydaje mi się, że idealnym początkiem tego kawałka Przeglądu będzie rzucenie truizmu: to jest sytuacja bez precedensu. Ok, zdarzyło się do Białorusi uciekł jakiś żołnierz, ale tym razem chodzi o sędziego, który miał dostęp do informacji niejawnych, miał dojścia do władz. W telegraficznym skrócie doszło do sytuacji, do której dojść nie powinno. Zaraz po tym, jak o ucieczce Szmydta zrobiło się głośno (o ucieczce i o tym, że będzie się starał na Białorusi o azyl polityczny) opiniomaty Zjednoczonej Prawicy wykonały synchroniczny fikołek z prędkością, której mogłaby im pozazdrościć niejedna ultrawirówka. Momentalnie okazało się, że choć Szmydt był jednym z sędziów zamieszanych w aferę hejterską (jego żoną była wtedy „Mała Emi”) i generalnie był mocno związany z Ziobroidami, to tak naprawdę ten sędzia to był jakiś TVNowski i GazWybowy człowiek.

Te same opiniomaty zaczęły budować narracje, z których wynikało, że po pierwsze Szmyd nie miał żadnych związków z PiSem, a po drugie, to np. Komorowski powołał go do WSA (prawie 12 lat temu), a w ogóle to on był w stowarzyszeniu sędziów Themis. I tak dalej i tak dalej. Tę strategię PiS stosował do porzygu, ilekroć w trakcie swoich 8-letnich samodzielnych rządów musiał się mierzyć z krytyką. Strategia ta polega na maksymalnym zaciemnieniu rzeczywistości po to, żeby przeciętny obywatel dał sobie spokój z ustaleniem tego „jak było naprawdę”. Polega ona również na tym, że się obywatelowi tłumaczy, że może i PiS zrobił coś nie tak, ale wcześniej PO zrobiło coś bardziej nie tak, a w ogóle to wszystko wina Tuska/PO/Brukseli. Na nasze szczęście (i nieszczęście PiSu) partia Kaczyńskiego straciła kluczyki do mediów publicznych (i do Polski Press), tak więc efekty takich działań mogą być raczej mizerne. Szczególnie w kontekście tego, że po Eloneksie latają skany dokumentów, w których Ziobroidy powołują Szmydta tu i ówdzie.

Muszę się wam do czegoś przyznać (nie, nie piszę do was z Białorusi), ale zanim się przyznam, pozwolę sobie na odrobinę kontekstu. Ja się zajmuje już od x lat grzebaniem za informacjami i opisywaniem polskiej polityki. Do polskich dziennikarzy mam mniej więcej tyle samo zaufania, co do polityków (czyli go nie mam). Jednakowoż przyznać się muszę, że we wtorek nabrałem się na ewidentnego fejka. Autorem tegoż fejka był Andrzej Gajcy, który wyprodukował artykuł na temat Szmydta. Pozwolę sobie na zacytowanie leadu tegoż artykułu: "Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego od kilku miesięcy wiedziała o związkach sędziego Tomasza Szmydta z białoruskimi służbami — wynika z nieoficjalnych informacji Onetu. Miał on być nawet rozpracowywany przez polski kontrwywiad, a działania polskich służb zmierzać miały do jego zatrzymania za szpiegostwo. Na finiszu operacji coś poszło jednak nie tak.” 

Twórczość Gajcego (nie wiem, czy jego nazwisko się odmienia, ale mało mnie to obchodzi) jest mi znana i znane są również jego afiliacje polityczne (tzn. ok, nie widziałem, żeby miał legitymację partyjną, ale jeżeli się odpowiednio długo patrzyło na to, co ów pan produkuje, to nietrudno było się domyśleć tego, że w jego przypadku bezstronność jest mocno przekrzywiona w prawą stronę). Dziennikarze, których znam, na temat Gajcego mieli do powiedzenia tyle, że jest po prostu PiSowskim cynglem, który potrafi długo udawać bezstronnego, ale gdy obowiązek wezwie, to zawsze wyciągnie do PiSu pomocną dłoń.


Mimo tego wszystkiego uwierzyłem w to, co napisał w artykule. Doszedłem bowiem do wniosku, że sprawa jest na tyle gruba, że nikomu poza PiSowskim opiniomatem nie będzie zależało na tym, żeby tę sprawę „zaciemniać” i żeby rozpowszechniać nieprawdziwe informacje na jej temat. Na swoją obronę mogę jedynie zacytować fragment pewnego internetowego komiksu: człowiek to jednak debil. Do wrzutki Gajcego odniósł się Tomasz Siemoniak, który był łaskaw zrównać ten artykuł z ziemią.

Niemniej jednak o wiele istotniejsza była reakcja innego polityka, który artykułu użył w charakterze trampoliny. Politykiem tym jest Zbigniew Ziobro, który oznajmił, że służby pod rządami nowej koalicji, to w ogóle nie działają, nowa władza prześladuje opozycję, a w ogóle to on Szmydta nie znał (a ten Szmydt to był od Themis!) i wie o nim tyle, że on był zamieszany w aferę hejterską. Do skanów dokumentów z własnym podpisem, które nie do końca wpisywały się w narracje o „nieznajomości” Szmydta się już nie odniósł w żaden sposób (tak samo, jak nie odnoszą się do nich PiSowskie opiniomaty).

Szczerze mówiąc, to właśnie reakcja Ziobry sprawiła, że w głowie mi się alarm rozdzwonił, bo dotarło do mnie, że jakoś tak dziwnym trafem Ziobro milczał przez cały dzień i wypowiedział się na temat tej sprawy dopiero wtedy, gdy w eter wrzucony został wytwór Gajcego. Reakcja Siemoniaka była już jedynie potwierdzeniem tego, czego się zacząłem domyślać.

Skoro się już na tę narrację nabrałem, to pozwolę sobie ją rozbić na atomy. Primo, jako damage control była ona cokolwiek kiepskawa (i była to jedna z przyczyn, dla których w nią uwierzyłem), bo nawet jeżeli byłoby tak, że służby rozpracowywały Szmydta i po prostu dały ciała na finiszu, to ciężko mieć o to pretensję do obecnych władz. Nowe władze nie zachowały się bowiem jak Macierewicz z Kaczyńskim, którzy swego czasu zaorali służby i budowali je od zera przy pomocy kilkunastogodzinnych kursów oficerskich. Zmiany kadrowe wymagają czasu. No chyba, że chce się je robić metodą polityka, który zadbał o to, żeby raport  WSI został przetłumaczony na język rosyjski.

Secundo, nawet gdyby udało się jakoś przekonać wszystkich do tego, że służby dały ciała, to nie zmienia to faktu, że Szmydt był człowiekiem ze stajni Ziobry. Z tego zaś wynika, że wyjaśnienia będą wymagać wszelkie jego powiązania i relacje z tymi politykami. Tak samo, jak wyjaśnienia będzie wymagało to, od kiedy współpracował z białoruskimi służbami. To, że musiał z nimi współpracować od dłuższego czasu, jest raczej oczywiste. No chyba, że ktoś jest skłonny uwierzyć w to, że Szmydt nawiał do Mińska na zupełnym spontanie.

Tertio, histeryczna reakcja PiSowskich opiniomatów (i części „zaprzyjaźnionych” z PiSem sędziów) sugeruje, że (eufemizując) nieco się oni obawiają tego, co się będzie działo, gdy służby się zajmą wyjaśnianiem powiązań Szmydta. Już samo to sugeruje, że jakiekolwiek fikołki narracyjne są po prostu bezsensowne, bo czekać je będzie zderzenie z „twardymi” dowodami. I znowuż, jeżeli ktoś chce wierzyć w to, że Szmydt sobie tam siedział u tych Ziobroidów i absolutnie nikt się z nim nie kontaktował i nikt go nie znał, to ja takiej osobie na drodze do szczęścia nie będę stał.

Quatro i tu muszę na moment zastosować chłopski rozum. Gdyby faktycznie było tak, że Szmydt byłby pod lubą służb, to obstawiam, że nie udałoby mu się wyjechać z Polski. Tzn. do innego kraju Shengen pewnie by wyjechał, ale do Białorusi by mu się uciec nie udało i jego eskapada skończyłaby się na kontroli paszportu przy próbie pokonania granicy Polsko-Białoruskiej.

Tak na sam koniec pozwolę sobie sparafrazować klasyka. Reakcja polskich władz na to, co się stało (i np. fakt, współpracy polskich służb z Czeskimi w trakcie złomowania Voice of Europe) sugeruje, że jeżeli chodzi o podejście do aktywności agentów „ze Wschodu”, mamy do czynienia z pewnymi dostrzegalnymi zmianami. Jeżeli chodzi o spolegliwość polskich służb względem „wschodniej” agentury, to można powiedzieć, że Nie ma już Kaczyńskiego i te zwyczaje się skończyły. Czego sobie i wam życzę.




Źródła:

https://wiadomosci.wp.pl/afera-w-spolce-orlenu-w-tle-czlowiek-wspolpracujacy-z-hezbollahem-7022035679022016a

https://fakty.tvn24.pl/fakty-o-swiecie/kolejne-klopoty-afd-maximilian-krah-w-opalach-jego-asystent-mial-szpiegowac-dla-chin-st7886109


https://fakty.tvn24.pl/fakty-o-swiecie/der-spiegel-o-afd-zdrajcy-manifest-partii-mial-zostac-napisany-na-kremlu-st7893977

https://www.radiomaryja.pl/informacje/ks-michal-olszewski-pozostanie-w-areszcie/

https://www.prawo.pl/prawnicy-sady/areszty-w-polsce-nadal-przewlekle-raport-hfpc,523138.html

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1784864542201164064

https://wpolityce.pl/polityka/690029-to-trzeba-zobaczyc-mazurek-rozprawia-sie-z-afera-pegasusa

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-05-09/media-prezes-tk-wyslala-pismo-do-przewodniczacej-komisji-ds-pegasusa/

https://tvn24.pl/polska/artykul-7-wobec-polski-jest-komunikat-komisji-europejskiej-st7901400

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1787539235903316279

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/sedzia-szmydt-od-dawna-byl-na-celowniku-abw-szokujace-ustalenia/dm6ytp3?utm_campaign=cb

https://twitter.com/TomaszSiemoniak/status/1787942834873467345

czwartek, 25 kwietnia 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #117

Poniższy Przegląd zaczniemy od tematu, który przeleciał przez polskie internety praktycznie niezauważony. Tzn., może inaczej: media ten temat odnotowały, ale bardzo niewiele osób się nad tym pochyliło. Chodzi mi o Tomasza Porębę i jego oświadczenie sprzed paru dni, w którym wyłożył, że nie będzie kandydował w wyborach do Parlamentu Europejskiego i że rezygnuje z bieżącej polityki. W teorii można by to było uznać za niewiele znaczącą informację, albowiem przecież mogło być tak, że Porębie po prostu nie chcieli dać miejsca na listach i chciał wykonać uderzenie uprzedzające. Tyle, że to trochę bardziej złożone. Czemu? Ano temu, że Poręba w 2023 był szefem sztabu Prawa i Sprawiedliwości. Nikt chyba nie ma wątpliwości najmniejszych w kwestii tego, że na taki stołek się nie trafia przez przypadek (w szczególności zaś w partii, której „czynniki decyzyjne” są paranoicznie wręcz podejrzliwe). Innymi słowy, Tomasz Poręba nie był w PiSie pierwszym lepszym wykształciuchem, to był ktoś zaufany.


W czerwcu 2023 Tomasz Poręba zrezygnował z wyżej wymienionej fuchy. Parę dni przed rezygnacją dość ostro ściął się z Bielanem i Mastalerkiem, ale IMHO owo spięcie nie było przyczyną rezygnacji (raczej był to zbieg okoliczności [warto pamiętać o tym, że z Bielanem kłócił się jeszcze na początku listopada]). Zaraz po jego rezygnacji podniosły się głosy, że to pewnie dlatego, że Porębie mogą uchylić immunitet. Problem z tą narracją jest taki, że choć informacje o tym, że Porębie (i kilkorgu innym politykom Zjednoczonej Prawicy) może zostać uchylony immunitet pojawiły się w lutym, a sam immunitet uchylono mu ostatecznie w listopadzie. Zmierzam do tego, że wieloletni europoseł musiał być świadomy tego, że młyny brukselskie mielą powoli i raczej nie spędzało mu to snu z powiek. Moim zdaniem rezygnacja była przejawem frustracji. Co prawa nie mam żadnych insiderskich informacji, ale to, że „czynniki decyzyjne” usiłowały grzebać Porębie w kampanii jest „oczywistą oczywistością”. Idealnym kejsem było to, co działo się na Tik Tokowym koncie PiSu. Do pewnego momentu wszystko było tam dość spójne (badziewne, nieskuteczne i paździerzowe, ale spójne), aż tu nagle pewnego razu wrzucono ciurkiem bodajże dziesięć albo jedenaście filmików z Kaczyńskim (które, eufemizując, nie zostały zbyt dobrze przyjęte). Co prawda „czynniki decyzyjne” mu mieszały w robocie, ale wina za to, że słupki nie chciały rosnąć spadała na niego. Dziwnym więc nie jest, że zrezygnował.


Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że we wrześniu 2023 pojawiły się (na OKO Press) artykuły traktujące o nieruchomościach Poręby, na które to (zdaniem OKO Press) mówiąc oględnie, Poręby nie było stać. I znowuż, kuszące jest to, żeby sobie zbudować teorię, z której będzie wynikało, że dla Poręby wygodna byłaby rezygnacja z PE, bo przynajmniej nikt mu nie będzie w oświadczenia majątkowe zaglądał. Tyle, że przed potencjalnymi oskarżeniami/etc. łatwiej jednakowoż się bronić komuś, kto jest czynnym politykiem i może liczyć na wsparcie swojej partii (o tym, jak istotne jest to wsparcie niech zaświadczy to, co dzieje się nadal w kontekście Wąsika i Kamińskiego). No dobrze, jaka jest więc moja wielce-uczona teoria na temat tego, że jeden z najbardziej zaufanych ludzi (z młodszego pokolenia) postanowił się katapultować? Nieco światła na to rzucić może fragment oświadczenia, w którym Poręba tłumaczy, że decyzję podjął blisko rok temu (w paru artykułach na temat rezygnacji Poręby można było przeczytać, że „rok temu zrezygnował”). Moim zdaniem to się idealnie zbiega w czasie z jego decyzją o katapultowaniu się ze sztabu. Z tego by płynął wniosek taki, że Poręba zdał sobie wtedy sprawę z tego, że PiS średnio rokuje na przyszłość (i np. nie chciał być uznany za współodpowiedzialnego porażki wyborczej). Zobaczymy, jak długo potrwa ta rezygnacja z czynnej polityki i czy aby nie będzie tak, że po przerwie Tomasz Poręba wróci do czynnej polityki, ale już do innej partii. Niezależnie od tego „co przyniesie przyszłość”, jest to dość ciekawy kejs, bo Poręba nie był w PiSie pierwszym lepszym politykiem któregoś tam rzędu.


Idźmy dalej. Do Kanału Zero zaproszono ludków z „Ostatniego Pokolenia”. Praktycznie zaraz po tym, gdy to ogłoszono, w internetach podniosły się głosy, z których wynikało, że zaproszono ich tam po to, żeby duet Mazurek&Stanowski mógł sobie robić jaja i raczyć wszystkich widzów swoim bardzo wysublimowanym poczuciem humoru. Gwoli ścisłości, to nie było tak, że jakieś złośliwe ludzie sobie wymyśliły, że Mazurek będzie robił to i owo. To, co będzie robił Mazurek było pewne dla każdego, kto widział rozmowę Mazurka z jedną z działaczek „Ostatniego Pokolenia” (powiedzieć, że włączył mu się mentorski ton, to jakby nic nie powiedzieć). Gwoli ścisłości, drugorzędne jest w tym miejscu to, czy ktoś się z OP zgadza, czy też nie, ale o to, że Mazurek nie pozwoliłby sobie na ten mentorski ton np. rozmawiając z szeregowym posłem Morawieckim na ten przykład. No, ale wróćmy do meritum. Rozmowa na „Kanale Zero” przebiegła dokładnie tak, jak to przewidzieli „złośliwcy”. Do tego mieliśmy totalny wręcz blamaż Mazurka, który był łaskaw powtórzyć praktycznie całą paletę szurskich argumentów (których musiał szukać zawzięcie, bo jak sam stwierdził „długo się przygotowywał do rozmowy). W jego wypowiedziach zabrakło już chyba tylko pogadanki o tym, że fajnie będzie jak będzie cieplej, bo hłehłehłe będzie można pomarańcze uprawiać w ogródku. Jeżeli ktoś jest ciekawy, jak to wyglądało przez pryzmat nauki (o której Mazurek miał bardzo dużo do powiedzenia), to polecam filmik Naukowego Bełkotu, który to filmik wrzucę w Źródłach. Nawiasem mówiąc, bardzo trafnie ten event podsumował mój podkastowy współprowadzący, który w swoim tekście (ależ oczywiście, że go zalinkuję) stwierdził, że gdyby Mazurkowi i Stanowskiemu zależało na dyskusji sensownej, to do dyskusji na pewno zaprosiliby również naukowców (i nie, nie chodzi o to, że duet Mazurek&Stanowski ma habilitacje z Chłopskiego Rozumu).


We wtorek (23-04-2024) na OKO Press pojawiła się lista mediów, które otrzymywały pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Lista ta jest dość długa, tak więc na wszelki wypadek gdyby się wam nie chciało jej przeglądać, uspokoję was: nie otrzymywałem pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. Nieco zaś bardziej na poważnie, to mieliśmy do czynienia z sytuacją patologiczną. Owszem, to nie jest tak, że każdy przypadek, w którym medium jakieś dostawało kasę z FS oznaczało, że w tych mediach pojawiać się miały jakieś pochwalne artykuły (programy) pod adresem Ziobry&co. Tyle, że z drugiej strony, tak po prawdzie, to nie wiadomo po co te pieniądze tam wrzucano. Ja wiem, że oficjalna wersja jest taka, że chodziło o promowanie FS, ale prawda jest taka, że Fundusz Sprawiedliwości nie potrzebował żadnej promocji (no bo niby po co?) i już samo to budzić może podejrzenia. Obstawiam, że gdzieś teraz zaczęła się żmudna robota i ktoś będzie się starał sprawdzić, czy jednakowoż nie było tak, że tam, gdzie te pieniądze płynęły, pojawiały się również pochwalne materiały. Kwestią otwartą jest jedynie to, czy robota ta zaczęła się w jakichś mediach, czy też zajmują się tym jacyś pasjonaci.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena (żeby ktoś sobie nie pomyślał, że przez Fundusz Sprawiedliwości):

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Idźmy dalej. Dzisiaj okazało się, że jeżeli chodzi o Obajtka i Orlen, to on do tego interesu dokładał. Wiecie, ja się spodziewałem wielu rzeczy, ale Obajtkowi na serio się mnie udało lekko zaskoczyć rantem na temat tego, że on to (w uproszczeniu) bardzo cieszy się z tego, że już nie jest szefem Orlenu, bo to piekło na ziemi było po prostu. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć: no czej, ale czy nie było tak, że Obajtek obiecywał, że jak Zjednoczona Prawica przegra wybory, to sam zrezygnuje, a potem nie zrezygnował? Ponieważ ja złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że ta konkretna wypowiedź należy do gatunku tych cokolwiek średnio przemyślanych.


No dobrze, teraz możemy przejść do „zblokowanego” tematu wyborczego, albowiem w niedzielę odbyła się druga tura wyborów samorządowych. Zacznę od tego, co stało się we Wrocławiu, bo tam doszło do dość zaskakującego rozstrzygnięcia (biorąc pod rozwagę wyniki pierwszej tury). Otóż, miażdżące zwycięstwo odniósł Jacek Sutryk. Było to o tyle zaskakujące, że nawet ktoś średnio zainteresowany tą konkretną Jednostką Samorządu Terytorialnego musiał się zetknąć z krytyką pod adresem Jacka Sutryka, która to krytyka miała charakter wybitnie oddolny (i gołym okiem było widać, że Sutryk po prostu wkurza ludzi). A potem się okazało, że nie miało to zbyt dużego wpływu na wynik wyborów. Moja robocza teoria jest taka, że wrocławianie najprawdopodobniej wybrali znane zło, zamiast zła mniej znanego. Aczkolwiek, jeżeli czyta mnie jakiś wrocławianin i ma inną teorię na ten temat, to ja z przyjemnością (niekłamaną, bo sprawa jest na serio interesująca) się z nią zapoznam. Od siebie dodam, że oglądałem sobie wieczór wyborczy (licząc na to, że Exit Poll przeprowadzą w większej liczbie miast), tak więc widziałem wystąpienie Sutryka i co prawda nie jestem jakimś Paulem Ekmanem (czy też Calem Lightmanem), ale odniosłem wrażenie, że Sutryk jest srogo zaskoczony wynikiem wyborów.


W Krakowie niespodzianki nie było, bo wybory wygrał Aleksander Miszalski, który do drugiej tury wszedł z pierwszego miejsca (co pokazało, że sondaże „lokalne” po raz kolejny rozminęły się z rzeczywistością). Warto wspomnieć o tym, że w wybory krakowskie zaangażowało się bardzo dużo osób (na Eloneksie wyglądało to jak powtórka z „Bitwy Warszawskiej” z 2018 roku, kiedy to literalnie wszyscy dyskutowali o tym „co to będzie”). Skłamałby ten, kto by napisał, że po Exit Poll, który dawał zwycięstwo Miszalskiemu, nie było żadnych emocji. Gdy do PKW zaczęły spływać wyniki z pierwszych „podliczonych” Obwodowych Komisji Wyborczych, wyglądało to trochę tak, jak gdyby Exit Poll się omylił, a zwycięzcą miał się jednak okazać Łukasz Gibała (nawiasem mówiąc obaj kandydaci czekali na oficjalne wyniki i żaden nie zaczął przedwcześnie świętować). Potem zaś (mniej więcej pomiędzy 74% a 84% „podliczonych” OKW Miszalski wysunął się na prowadzenie i już tam pozostał).


W Gdyni zwyciężczynią wyborów została Aleksandra Kosiorek, która „rozjechała” w drugiej turze Tadeusza Szemiota. Jestem autentycznie ciekaw, co się tam teraz będzie działo, bo prawda jest taka, że układ polityczny, który się ukonstytuował dookoła prezydentura Wojciecha Szczurka trwał sobie w Gdyni ponad 20 lat i zapewne wytworzył całkiem sporo patologii, które prawie zawsze pojawiają się tam, gdzie „od lat” rządzą ci sami ludzie. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że nowe władze przeprowadzą drobiazgowy audyt, żeby odkopać wszystko to, co zostało przez te wszystkie lata zakopane, tak więc prawie na pewno „będzie się działo”.


Na sam koniec zostawiłem sobie moje rodzinne miasto, w którym po 14 latach przerwy prezydentem zostaje kandydat z ramienia Prawa i Sprawiedliwości (tl;dr Łukasz Nowak członkiem PiS [przynajmniej według PKW] nie jest, ale radnym w 2018 został z ramienia PiSu). Czemu zanudzam was historią z Miasta Nad Akwenem? Ano temu, że moje rodzinne miasto jest wyjątkowe pod tym względem, że tu nie wygrywa się wyborów dlatego, że się jest lubianym, ale dlatego, że kontrkandydat jest nielubiany. Tak było w 2010 roku, w którym Norbert Mastalerz pokonał wieloletniego włodarza Jana Dziubińskiego (którego ostatnia kadencja była jedną wielką katastrofą). W 2014 historia się powtórzyła, albowiem Norbert Mastalerz był po swojej pierwszej (i jedynej) tak bardzo nielubiany, że Jan Dziubiński z 2010 mógłby mu tylko powiedzieć „szacun, ziom, ja bym tak nie potrafił”. W 2014 wybory wybrał Grzegorz Kiełb, ale jego karierę samorządowca przerwało to, że w 2018 roku został zatrzymany przez CBA (a potem skazany za przyjmowanie korzyści majątkowej [tl;dr ta sprawa od początku była śmierdząca, ale z punktu widzenia kodeksu wyborczego to jest raczej mało istotne, bo wyrok skazujący to wyrok skazujący]). Wybory w 2018 wygrał Dariusz Bożek, którego głównym kontrkandydatem był Kamil Kalinka (członek PiSu), który to Kamil Kalinka (będzie to dla was szok) był bardzo nielubiany. To konkretnie nielubienie było efektem synergii, która wystąpił pomiędzy tym, w jaki sposób CBA „zdmuchnęło” Grzegorza Kiełba i tym, w jaki sposób zachowywał się Kalinka jako Pełniący Obowiązki prezydenta po zatrzymaniu Kiełba (w telegraficznym skrócie, zachowywał się tragikomicznie). O tym, jak bardzo w tych wyborach zdecydowała antypatia, niech zaświadczy to, że choć Łukasz Nowak wygrał wybory, to jego komitet nie ma większości w radzie (najwięcej głosów zebrali kandydaci z listy Dariusza Bożka) i będzie się musiał dogadywać albo z radnymi, którzy dostali się do rady z list byłego prezydenta albo z Koalicji Obywatelskiej. Po pierwsze więc będzie się działo, a po drugie kolejne wybory też pewnie wygra ten, kto mniej zdenerwuje miejskiego suwerena.



I na tym zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

https://wpolityce.pl/polityka/689385-poreba-nie-bedzie-juz-europoslem-konczy-tez-z-polityka

https://dorzeczy.pl/opinie/578349/dalszego-ciagu-nie-bedzie-tomasz-poreba-konczy-kariere.html

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/starcie-politykow-zjednoczonej-prawicy-na-twitterze-niezle-kombo/clf4n02

https://wyborcza.pl/7,75398,29878683,tomasz-poreba-zlozyl-rezygnacje-z-funkcji-szefa-sztabu-pis.html

https://www.rmf24.pl/raporty/raport-wybory-parlamentarne-2023/news-poreba-o-wypowiedzi-bielana-w-radiu-rmf24-klamliwe-puszczane,nId,7064690#crp_state=1

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Jaki-Kempa-Mazurek-i-Poreba-straca-immunitet-PE-podjal-kroki-ws-czterech-europoslow-PiS-8489043.html

https://radio.rzeszow.pl/61034/parlament-europejski-uchylil-immunitet-tomaszowi-porebie/

https://oko.press/luksusowe-apartamenty-posla-poreby

https://oko.press/tomasz-poreba-europosel-pis-dzialki-nieruchomosci

Naukowy Bełkot:

https://www.youtube.com/watch?v=w84wXKNyWz4

Kolega Doniesieniowy:

https://www.facebook.com/PutinowaPolska/posts/pfbid02Ccqtr3dSeXRFBa11PVVtf559zXnanTqsKSaPWmnK2fCjm3cxuGS9DAKdUvQNn76Hl

https://oko.press/znamy-kwoty-tak-fundusz-sprawiedliwosci-wydawal-miliony

https://www.money.pl/gospodarka/supermenedzer-obajtek-probuje-wmowic-nam-zupelne-banialuki-opinia-7020715312282560a.html

Gdynia:

https://wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/wbp/okregi/226200


Wrocław:

https://wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/wbp/okregi/26400


Kraków:

https://wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/wbp/okregi/126100


Tarnobrzeg 2010:

https://wybory2010.pkw.gov.pl/geo/pl/180000/186401.html#tabs-6

Tarnobrzeg 2014:

https://samorzad2014.pkw.gov.pl/361_Wybory_Burmistrza_-_II_tura/0/1864.html


Tarnobrzeg 2018:

https://wybory2018.pkw.gov.pl/pl/geografia/186400#results_vote_elect_mayor_round_1


Tarnobrzeg 2024:

https://wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/wbp/okregi/186400



środa, 24 kwietnia 2024

Onuco, onuco! Cóżeś Ty za pani

Poniższy tekst, zgodnie z zapowiedzią zawartą w moim ostatnim Głośnym Tekście, poświęcę w całości artykułowi autorstwa Zuzanny Dąbrowskiej, który 14 kwietnia został opublikowany na portalu „Do Rzeczy”. Tytuł artykułu był z gatunku selfexplanatory: „Konserwatyści czyli Rosja. Suchanow "łączy kropki"”. Gdy tylko zobaczyłem ten tytuł, oczywiste stało się dla mnie to, że mamy do czynienia z odpowiedzią na artykuł autorstwa Klementyny Suchanow, który pojawił się na Onecie 22 marca. Chodzi, rzecz jasna, o artykuł pt.; „Antyaborcyjna międzynarodówka pod kuratelą Kremla. Ujawniamy e-maile grupy, w której działa Ordo Iuris”. Artykuł ów był bardzo obszerny i wyjaśniono w nim co to tak właściwie jest to Agenda Europe i skąd się to wzięło.

Innymi słowy, artykuł autorstwa Zuzanny Dąbrowskiej miał być czymś w rodzaju debunku. I w tym momencie dochodzimy do pierwszej rzeczy, która mnie w kontekście tegoż artykułu zastanowiła. Otóż, artykuł ów jest schowany za Paywallem. Jeżeli popatrzymy na to przez pryzmat ulubionego przez prawicę chłopskiego rozumu, to jest to trochę bezsensowne. Skoro bowiem artykuł ten miał być debunkiem, to przynajmniej w założeniu autorce (i samemu portalowi Do Rzeczy) powinno zależeć na tym, żeby dotarł do jak najszerszej widowni, żeby „odkłamać” wszystkie te nieprawdziwe rzeczy, o których napisała Klementyna Suchanow.

Pewne podejrzenia miałem po zapoznaniu się z zajawką artykułu (bo już tam było samo gęste), ale odpowiedź na pytanie „po co chować debunk za paywallem” uzyskałem dopiero po zapoznaniu się z całością. Żeby nie trzymać was dłużej w niepewności: artykuł jest napisany w sposób tragiczny (i to nawet jeżeli weźmiemy pod rozwagę fakt, że pojawił się na łamach „Do Rzeczy”). Najprawdopodobniej ktoś doszedł do wniosku, że jeżeli będzie schowany za paywallem, to dotrze tylko i wyłącznie do tych, którzy nie będą kwestionować tego, co zostało tam napisane. No bo przecież nikomu nie będzie się chciało wydawać pieniędzy tylko po to, żeby się potem móc poznęcać nad artykułem, prawda? Otóż, nie do końca. No, ale to tylko dygresja, przejdźmy do artykułu.

Przez jakiś czas zastanawiałem się, w jaki sposób się do tego artykułu odnieść i doszedłem do wniosku, że nie po to musiałem pokonywać paywalla, żeby teraz pisać króciutkie podsumowanie, tak więc wyglądać to będzie tak, że wybiorę sobie cytaty, które mnie urzekły (a jest ich mnóstwo) i odniosę się do każdego z nich.

Zacznijmy od leadu: „Tajemnicze powiązania, Kreml, katolicki fundamentalizm – Klementyna Suchanow kontynuuje krucjatę przeciw Instytutowi Ordo Iuris.”

To jest teza, która się będzie w artykule non stop przewijać. Otóż, jest sobie takie fajne Ordo Iuris, które zajmuje się swoimi Ordo Iurisowymi działaniami, a ta wredna i straszna Klementyna Suchanow się na nich zawzięła i wymyśla jakieś niestworzone historie na ich temat.


„Antyaborcyjna międzynarodówka pod kuratelą Kremla. Ujawniamy e-maile grupy, w której działa Ordo Iuris” – tekst pod tak brzmiącym tytułem opublikował w marcu portal Onet. Równocześnie seria podobnych artykułów, poświęconych innym organizacjom konserwatywnym i pro-life, znajdującym się na liście mailingowej Agenda Europe, ukazała się w mediach zagranicznych.” 


Tyle się naczytaliśmy o międzynarodówce pod kuratelą Kremla, a to tylko jakieś konserwatywne organizacje, które znalazły się na liście mailingowej Agenda Europe. To przecież żaden grzech i nic strasznego, prawda?

„Zawarte w tekście Suchanow tezy to efekt współpracy kilku europejskich serwisów. Poza Onetem były to szwedzki Dagens ETC, holenderski De Groene Amsterdammer, chorwackie Novosti oraz openDemocracy z Wielkiej Brytanii. Ten ostatni był finansowany przez fundację Open Society George’a Sorosa. Jak wynika z wykazu donatorów za rok 2022, brytyjski kolektyw dziennikarski uzyskał   mln 255 tys. dol”.


Ah, no tak, mogliśmy się wszyscy domyślić tego, że za wszystkim stał Soros. Zapewne zupełnym przypadkiem, literalnie tę samą strategię obronną (po tym, jak artykuł Suchanow pojawił się na Onecie) przyjął Jerzy Kwaśniewski. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że na miejscu redaktorki z „Do Rzeczy” nie wchodziłbym w argumentację dotyczącą tego, kto kogo finansuje, albowiem ktoś złośliwy mógłby przypomnieć, że medium, w którym redaktor (redaktor, bo przecież Zuzanna Dąbrowska na 100% brzydzi się feminatywami) Dąbrowska się produkuje upasło się niemiłosiernie na publicznych pieniądzach za rządów Zjednoczonej Prawicy. No dobrze, ale co to tak właściwie jest to Agenda Europe?


Pan Jerzy i argumentum ad Sorosum. 



 „Tytułowa „antyaborcyjna międzynarodówka” to założona w 2013 r. sieć kontaktowo-informacyjna, obejmująca organizacje antyaborcyjne z całego świata. Obok aborcji zaangażowani w Agenda Europe sprzeciwiali się sankcjonowaniu „małżeństw jednopłciowych”, a także afirmowaniu osób określanych jako transpłciowe.”

Z tego opisu wynika, że Agenda Europe to po prostu taka typowo konserwatywna organizacja (a przepraszam, „sieć kontaktowo-informacyjna”), nie różniąca się za bardzo od konserwatywnych organizacji, z którymi mamy do czynienia w naszym kraju, prawda? Teraz przejdziemy do nieco obszerniejszego cytatu, który (w połączeniu z tym, co przed momentem mogliśmy w artykule Dąbrowskiej przeczytać, jest małym dziełem sztuki).

„Te kwestie jednak znajdowały się na drugim planie. AE została zainicjowana po spotkaniu w Londynie, w którym brali udział liderzy antyaborcyjni z Ameryki Północnej oraz Europy. Za cel mieli sobie postawić utworzenie europejskiego think tanku promującego chrześcijańskie wartości. Na początku funkcjonowania Agenda Europe Peadar O’Scolai z irlandzkiej organizacji Family & Life miała poprosić uczestników o określenie „realnych do osiągnięcia celów ruchu pro-life”, a australijska działaczka konserwatywna Gudrun Kugler miała podkreślać konieczność „rozwoju ogólnoeuropejskiego zespołu mającego na celu promowanie wartości chrześcijańskich”, zauważając, że „w Europie nie ma środowiska eksperckiego, które analizowałoby aktualne trendy, opracowywało na nie odpowiedzi, argumenty, alternatywy i definicje”. Wskazała, że „realizację tak złożonych zagadnień pozostawia się organizacjom pozarządowym lub ustawodawcom”, co pozbawia głosu wciąż stanowiącą w wielu krajach większość (często milczącą) chrześcijan.”” 

Ja wprost uwielbiam tę prawicową manierę, w myśl której praktycznie każdy skrajny prawicowiec przemawia w imieniu milczącej większości. To jest, nawiasem mówiąc, bardzo wygodny argument. Bo owej milczącej większości można przypisać dowolnie skrajne poglądy. W Polsce działa to na mniej więcej takiej zasadzie: większość Polaków deklaruje się jako ludzie wierzący. Pomimo tego, skrajnie zamordystyczne pomysły, wywodzące się z kręgów religijnych (zakaz aborcji, zakaz in vitro/etc.) nie znajdują zbyt wielu zwolenników. Jak to możliwe? Ano tak, że po prostu większość osób, identyfikujących się jako osoby wierzące, nie utożsamia się z fundamentalistami religijnymi i ich pomysłami. To jest coś, co klasyk nazwałby „oczywistą oczywistością”. Jednakowoż prawicowcy (przeważnie skrajni) oferują nam zupełnie inne wyjaśnienie. Otóż, ten brak głośnego wsparcia dla takich czy innych pomysłów nie bierze się stąd, że większość wierzących ich nie popiera, ale stąd, że większość wierzących po prostu nie chce się przyznać do tego, że ich nie popiera. Innymi słowy: poparcie jest, ale ciche. Czemu? No jak to czemu? Bo to milcząca większość jest. Gdyby podobnej argumentacji używał ktokolwiek inny (w domyśle: nie mający nic wspólnego z prawicą) zostałby wyśmiany. Ponieważ używa go praktycznie wyłącznie prawica – wszyscy tylko kiwają głowami i nikomu się nie chce wchodzić w szczegóły, bo jak wiadomo w szczegółach to diabeł mieszka.

Nawiasem mówiąc, jeżeli zaczęliście się zastanawiać nad tym, co tak właściwie w tym towarzystwie robiła „australijska działaczka konserwatywna”, to możecie się przestać zastanawiać, bo pani Gudrun Kugler jest Austriaczką (zabawnym znajduję to, że ów błąd pojawił się nie tylko w portalowej wersji artykułu, ale również w tej, którą wrzucono do tygodnika, najwyraźniej nie tylko GW ma problemy z korektą).

Na tym się jednakowoż spektakularność tego fragmentu nie kończy. Dosłownie przed momentem (w artykule to jest literalnie ten sam akapit) mogliśmy przeczytać, że Agenda Europe to taka „sieć kontaktowo-informacyjna”. Zaraz potem Dąbrowska zaczyna tłumaczyć, że ludziom zaangażowanym w organizowanie AE chodziło o ogarnięcie ogólnoeuropejskiego think tanku, który miałby wyznaczać „realne do osiągnięcia cele ruchu pro-life” i który równolegle miałby być środowiskiem, mającym się zajmować, parafrazując pewną „australijską” działaczkę: „realizacją złożonych zagadnień”. Chyba wszyscy zgodzimy się w kwestii tego, że jest to, delikatnie rzecz ujmując, kolosalnych rozmiarów sprzeczność. Sprzeczność, którą w dalszej części tekstu będzie można określić mianem betonowego koła ratunkowego, rzuconego Ordo Iuris i Jerzemu Kwaśniewskiemu. Na tym zakończmy pastwienie się nad tym konkretnym fragmentem, bo przed nami kolejny, chyba nawet bardziej spektakularny.

„Media lewicowo-liberalne zainteresowały się AE w 2017 r., gdy w efekcie ataku hakerskiego na hiszpańską organizację pozarządową HazteOir wyciekły dokumenty. Hakerzy upublicznili je w ramach WikiLeaks. W dokumentach tych znalazły się szczegóły dotyczące wspomnianego spotkania założycielskiego z 2013 r., lista ekspertów do spraw portali społecznościowych, z którymi grupa zamierzała współpracować w Internecie, oraz manifest zatytułowany „Przywrócenie porządku naturalnego: program dla Europy”. To ściągnęło krytyczną uwagę dziennikarzy, na których hasła takie jak „porządek naturalny”, „tradycyjna rodzina” czy „chrześcijańskie wartości” działają niczym płachta na byka. Jeżeli coś jest tradycyjne, to musi być fundamentalistyczne, a to prowadzi wprost na  Kreml, nie ma innej możliwości.”

I wszystko jest już jasne. Źli hakerzy włamali się do hiszpańskiej organizacji pozarządowej, upublicznili jakieś dokumenty, a na samym końcu przyszli (równie) źli dziennikarze, których rozsierdziły hasła takie, jak „porządek naturalny” i zaczęli opowiadać o tym, że tu we wszystkim maczają paluchy Rosjanie. Obstawiam, że najmniejszym zaskoczeniem (dla absolutnie nikogo poza znaczną większością osób płacących za subskrypcję „Do rzeczy”) nie będzie to, że redaktor Dąbrowska mija się z prawdą z tak ogromną prędkością, że niebawem może nam to ściągnąć na głowę Inhibitorów. No dobrze, skoro już pożartowaliśmy, to teraz trzeba się nad tym pochylić nieco bardziej na poważnie.

Najpierw parę słów wstępu. Cały artykuł Zuzanny Dąbrowskiej jest zbudowany dookoła kłamstwa. Kłamstwo to może być o tyle przekonujące, że nie jest wyrażone wprost. Otóż, po lekturze tegoż artykułu można by było dojść do wniosku, że całe to Agenda Europe, to jest jakiś samodzielny twór. Ujmując rzecz nieco inaczej, Zuzanna Dąbrowska stara się przekonać czytelników do tego, że AE jest praktycznie „zawieszone w próżni”. Co prawda działają tam różne środowiska i różne osoby (w tym wcześniej wymieniona „Australijka”), ale to w sumie tyle. Jedynym odstępstwem od tej narracji jest wymienienie nazwy Hazte Oir. Obstawiam, że stało się tak dlatego, że Dąbrowska chciała w jakiś sposób „zakotwiczyć” swój tekst i uznała, że zhakowanie tejże organizacji nada się do tego wprost idealnie.

Teraz pora na kolejne słowo wstępu. Cały problem z pochylaniem się nad rosyjskimi wpływami polega na tym, że w obecnym czasie są one do tego stopnia piętrowe, że „próg wejścia” w tę tematykę jest bardzo, ale to bardzo wysoki. Moim skromnym zdaniem przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że przez bardzo długi czas nikt się jakoś specjalnie nad tą tematyką nie pochylał, w efekcie czego w momencie, w którym zaczęto to robić, te rosyjskie wpływy były już tak zaawansowane, że ich opisy są (z przyczyn oczywistych) do tego stopnia przeładowane datami, nazwiskami i nazwami organizacji, że przeciętny obywatel się od tego po prostu odbije, bo to trochę tak, jak gdyby ktoś zaczął czytać „Malazańską Księgę Poległych” od ósmego tomu. Niemniej jednak, żeby zrozumieć na czym polega ta kłamliwa narracja, będziemy się musieli spróbować przez to wszystko jakoś przebić.

Punktem wyjścia do tej próby będzie organizacja Hazte Oir. To, że ta organizacja musi być w jakiś sposób związana z Agenda Europe, wynika wprost z artykułu Zuzanny Dąbrowskiej (jeżeli bowiem po włamaniu do Hazte Oir można się było zapoznać z dokumentami dotyczącymi AE, to nie jesteśmy skazani na żadne domysły i przypuszczenia). Szefem Hazte Oir jest jegomość, który się zwie Ignacio Arsuaga Rato. Jest to istotne o tyle, ze tenże sam Ignacio (o czym można przeczytać na stronie wiki poświęconej jego osobie) jest również szefem takiej organizacji, jak Citizen GO. W internetach możemy wyczytać, że od 2013 roku Hazte Oir jest częścią Citizen GO. Jeżeli ktoś jest ciekaw tego, czemu pani Dąbrowska nie wspomniała o tym fakcie (choć sytuacja z włamem datowana jest na 2017 rok), to takiego kogoś prosiłbym o odrobinę cierpliwości, bo za moment wszystko stanie się jasne. Jeżeli zaś chodzi o pana Ignacio, to tenże sam jegomość zorganizował spęd Światowego Kongresu Rodzin w Madrycie w 2012 roku.

Zacznijmy od Citizen GO. Tutaj sprawa jest prosta, jak budowa przeciętnego czytelnika opłacającego subskrypcję „Do Rzeczy”. Jednym z fundatorów Citizen GO był Konstanin Małofiejew, któremu udało się w zarządzie tej organizacji umieścić swojego protegowanego, Aleksieja Komowa. Informacje na ten temat są teraz już na tyle ogólnodostępne, że można o tym przeczytać na stronie wiki poświęconej Citizen GO (jeżeli ktoś chciałby podrążyć dalej, to na wiki są linki źródłowe). Małofiejew to rosyjski oligarcha, który między innymi sponsorował donbaskich separatystów. Idę o zakład, że to właśnie sprawiło, że redaktor Dąbrowska nie kwapiła się do wspominania o Citizen GO, bo trochę ciężko by jej było potem snuć rozważania w kwestii tego, czemu tak właściwie ta podła Klementyna Suchanow (i inni dziennikarze) opowiada o jakichś rosyjskich powiązaniach.


Idźmy dalej. Przed momentem wspomniałem o tym, że szef Hazte Oir i Citizen GO zorganizował Światowy Kongres Rodzin w Madrycie w 2012. Czemu to istotne? Ano temu, że o tym, że ŚKR ma powiązania z Rosjanami wiadomo od dawna. Ja się o tym dowiedziałem czytając książkę Mashy Gessen pt. „Będzie to, co było”. Gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości w tej materii, to powinno je rozwiać to, że w 2014 roku Światowy Kongres Rodzin miał się odbyć w (werble) Moskwie. W międzyczasie Rosja dokonała aneksji Krymu, tak więc bratanie się z Rosjanami mogło by się okazać problematyczne. Żeby nie trzymać was dłużej w niepewności: ależ oczywiście, że spęd w Moskwie się odbył (i to na Kremlu). Tyle, że zorganizowano go pod zmienioną nazwą (tematyka spędu była identyczna z tą, którą miał się zajmować Światowy Kongres Rodzin).  

Już teraz widać, że atmosfera dookoła Agenda Europe się trochę zagęszcza i że może to mieć jakiś związek z zapachem onuc. Na tym jednakowoż się to nie skończyło, albowiem musimy wspomnieć tu o jeszcze jednej sytuacji. W 2021 doszło do kolejnego wycieku informacji na temat biednych hiszpańskich organizacji. Tym razem wyciekła również lista przelewów. Informację na ten temat wrzuciła na Twittera Klementyna Suchanow. Na screenach do niej załączonych widać przelewy, które szły z CitizenGO do Ordo Iuris. W tytule przelewu stało „sponsorship for AESummit 2016”. Zupełnym przypadkiem w tym samym roku w Warszawie odbył się spęd Agenda Europe.

I znowuż, ktoś (np. Zuzanna Dąbrowska) mógłby powiedzieć, że to wszystko wymysły jakiejś lewaczki zideologizowanej. Tyle, że z taką narracją jest jeden, malutki problem. Ten problem nazywa się Jerzy Kwaśniewski, który przyznał, że te przelewy CitizenGO są prawdziwe. Jednocześnie stwierdził, że oni tam organizowali po prostu „szczyt NGO w Warszawie”. Na pytanie o to, czemu w tytule przelewu stoi „AESummit” pan Jerzy już nie odpowiedział. Nie zająknął się również na temat tego, że jego organizacja dostała pieniądze od innej, w której (co za przypadek) zarządzie siedzi sobie Aleksiej Komow. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Kwaśniewski w tym samym wpisie stwierdził, że Suchanow została pozwana. Będzie o tym w dalszej części tekstu.


Pan Jerzy przyznaje, że pieniążki z CitizenGO przyjęli i opowiada o pozwach

   

Wróćmy na moment do końcówki cytatu, nad którym się pastwiliśmy, konkretnie zaś do fragmentu, w którym redaktor Dąbrowska tłumaczy, że te wszystkie powiązania z Kremlem to są zmyślone, bo niektórym po prostu wszystko, co konserwatywne kojarzy się z Kremlem. Prawdy w tym akurat tyle, ile mogliśmy oczekiwać od artykułu, który został opublikowany (za paywallem) na portalu „Do Rzeczy”.


„Mentalność „dziennikarzy zaangażowanych”, takich jak Klementyna Suchanow, nie dopuszcza myśli o tym, że nie każdy, kto nie zgadza się na destrukcję cywilizacji chrześcijańskiej, jest „agentem Moskwy”.”

Wydaje mi się, że mocno ryzykowne jest używanie przez redaktor Dąbrowską łatki „dziennikarzy zaangażowanych”, albowiem tak się jakoś złożyło, że sama jest takowym dziennikarzem. Żeby było śmieszniej, jest na tyle bardzo zaangażowana, że w swoim artykule pomija bardzo dużo istotnych faktów. No, ale przejdźmy do meritum. Dąbrowska buduje narracje, z której wynika, że kremlowskie powiązania w konserwatywnych organizacjach nie istnieją i są one jedynie wytworem wyobraźni tych przeklętych lewaków. No i wszystko fajnie, ale te powiązania są jak najbardziej realne. Pytaniem, które warto sobie w tym kontekście zadać, jest pytanie o to: skoro wiadomo, że te powiązania istnieją, to czemu niektórzy tak zawzięcie przekonują, że te powiązania nie istnieją?

Następnie Zuzanna Dąbrowska referuje fragmenty tekstu Klementyny Suchanow (pojawia się tam całkiem sporo nazwisk) i podsumowuje to w ten sposób:

„Co znamienne, na koniec owej listy „czarnych charakterów” aktywistka dodaje krótką adnotację, wskazując, że jest to jedynie jej „dedukcja na podstawie różnych materiałów”.”  


Gdyby Zuzanna Dąbrowska była dziennikarką, a nie pracowniczką „Do Rzeczy”, to zrobiłaby coś takiego jak research i wiedziałaby, że Klementyna Suchanow od dawna zajmuje się zwiedzaniem tej konkretnej króliczej nory i jeżeli wspomina o jakichś „różnych materiałach” to w przeciwieństwie do Zuzanny Dąbrowskiej nie ma na myśli materiałów pt. „mordo, uwierz mi”.

„Trzeba więc pamiętać, że czytając tekst, opieramy się na dedukcji skrajnie zideologizowanej aktywistki, niekryjącej swoich radykalnych, lewackich poglądów.”

Wiem, że się powtórzę: powiązania, które opisywała (nadal opisuje i zapewne będzie opisywać) Klementyna Suchanow i jej podobni ludzie, istnieją i istniałyby nawet, gdyby Klementyna Suchanow nie miała „lewackich poglądów”. To, że opisywaniem tych powiązań zajmują się tak na dobrą sprawę pasjonaci, a nie mainstreamowe media, świadczy tylko i wyłącznie o tym, że dziennikarzom pracującym w tych dużych mediach się po prostu nie chciało ruszać tego tematu, bo to było o wiele bardziej pracochłonne niż, na ten przykład, grzanie 24/7 tematu możliwego rozpadu Zjednoczonej Prawicy i „wyjścia Ziobry z koalicji”. Zaraz potem Dąbrowska zacytowała kilka dość mocno sformułowanych wypowiedzi Klementyny Suchanow i zapewne zrobiła to po to, żeby podkreślić jej „lewackość”. Cytowanie tych fragmentów jest cokolwiek bezsensowne (bo niczego nie wnoszą do meritum, którym są rosyjskie powiązania pewnych organizacji).

„Suchanow chętnie łączy kropki tak, aby potwierdzały jej teorie. Dla części mediów szybko stała się ekspertką do spraw rosyjskich wpływów w Polsce.” 

Po pierwsze, nie tylko Suchanow. Po drugie, te kropki i ich połączenia istniałyby nawet, gdyby Suchanow się nad nimi nie pochylała. Po trzecie zaś, trochę mnie rozbawiła ta końcówka, bo w wywiadzie, którego nam Suchanow udzieliła, opowiedziała nam o tym, że przez pewien czas praktycznie każdy wywiad, który z nią przeprowadzano zaczynał się od frazy „no ale, czy nie wydaje się pani, że to brzmi jak teoria spiskowa”? To, że Klementyna Suchanow stała się dla części mediów ekspertką wynika z tego, że w pewnym momencie dowody na rosyjskie powiązania pewnych organizacji były już tak bardzo widoczne, że nie dało się ich ignorować. No chyba, że się jest pracownikiem „Do Rzeczy”.


Następnie Zuzanna Dąbrowska serwuje nam krótki wykład na temat tego, jak wygląda kwestia aborcji w Rosji:

„Warto pamiętać, że Rosja nie jest ostoją tego, co jako konserwatyzm uznajemy my nad Wisłą. Konserwatyzm polski i rosyjski różnią się diametralnie – rosyjski konserwatyzm jest kolektywistyczny (a nie indywidualistyczny, jak w Polsce), w Rosji nawet konserwatyści boją się mówić otwarcie o obronie życia poczętego, bo aborcja jest tam niemal wpisana w mentalność” – pisał na portalu DoRzeczy.pl publicysta i rusycysta Maciej Pieczyński”. 

Wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed zacytowaniem w tym momencie sentencji jednego z polskich wieszczów, Ferdynanda Kiepskiego, która to sentencja zaczynała się od ”Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji (...)”, ale zamiast tego od razu przejdę do meritum. Wiecie po co Dąbrowska o tym wspomniała? Ano po to, żeby zbudować taką (jej zdaniem zapewne niewywrotną) konstrukcję intelektualną, z której wynika, że skoro w Rosji nikomu nie zależy na wprowadzeniu zakazu aborcji, to niby czemu Rosjanom miałoby zależeć na wprowadzeniu jej gdziekolwiek indziej? Gdzie tu sens?! Gdzie logika?! 

Z taką argumentacją jest jeden, malutki problem. Polega on na tym, że jest ona całkowicie bezsensowna. Gdybyśmy uznali, że bezsensowna nie jest, to musielibyśmy przejść do porządku dziennego nad jakimś takim niepisanym prawidłem (znanym tylko Zuzannie Dąbrowskiej i jej kolegom/koleżankom z „Do Rzeczy”), w myśl którego służby konkretnego kraju mogą wpływać na  sytuacje w innych krajach tylko i wyłącznie wtedy, gdy zmiany, które chcą wywołać w danym kraju nie będą mogły doprowadzić do tego, żeby sytuacja w tym „zmienianym” kraju była inna od sytuacji kraju „zmieniającego”. Warto wspomnieć o tym, że to bardzo wygodna narracja. Wygodna, rzecz jasna, dla prawicy, bo z tego przecież niemalże wprost wynika, że jeżeli już mielibyśmy szukać rosyjskich wpływów, to raczej po stronie domagającej się liberalizacji prawa aborcyjnego, prawda? Poza tym, z tego (również praktycznie wprost) wynika, że Rosja nie wspierałaby żadnych antysystemowców, bo przecież z antysystemowcy w Rosji (eufemizując) nie mają łatwego życia.

Jednakowoż najzabawniejsze w tej konkretnej narracji jest to, że nawet jeżeli uznalibyśmy, że to prawda (a wiemy, że tak nie jest), to przecież zwalczanie LGBTów, którym zajmują się różne takie organizacje konserwatywne, nie kłóci się jakoś specjalnie z tym, co dzieje się obecnie w Rosji. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w 2013 roku Citizen GO podpisało deklarację poparcia dla rosyjskich antyLGBTowych zmian w prawie. Zapewne był to najzwyklejszy w świecie przypadek.


Teraz zaś dochodzimy do łamiącego pytania, które w pewnym momencie zadaje Zuzanna Dąbrowska:


„Komu zagraża Ordo Iuris?”


Biorąc pod rozwagę ich dotychczasową działalność, głównie aktywistom, których non stop traktuje SLAPPami.


Zaraz potem pada kolejne, równie łamiące pytanie:

„Warto zadać pytanie, czy osoba o tak jasno określonych poglądach jak Klementyna Suchanow jest w stanie w sposób obiektywny, niezaciemniony własnymi zapatrywaniami (a tego należy od niej wymagać, skoro występuje w roli dziennikarza śledczego) opisywać działanie organizacji, której cele są przeciwne do jej własnych?” 

Pozwolę sobie w tym momencie na postawienie porównywalnie łamiącego pytania: „Warto zadać pytanie, czy osoba, o tak jasno określonych poglądach jak Zuzanna Dąbrowska jest w stanie w sposób obiektywny, niezaciemniony własnymi zapatrywaniami (a tego należy wymagać, skoro występuje w roli dziennikarza) opisywać działania dziennikarki, której cele są przeciwne do jej własnych?”. No dobrze, skoro przyziemnie przyjemności (w postaci trollingu) mamy już za sobą, możemy przejść do nieco bardziej merytorycznego komentarza, którym będzie powtórzeniem czegoś, co się tu już przewijało wcześniej: powiązania, które opisuje Suchanow istnieją i istniałyby nawet, gdyby Klementyna Suchanow nie miała lewicowych poglądów.

I w tym momencie na scenę wchodzi cały na Ordo Iurisowato Jerzy Kwaśniewski, którego wypowiedzi będą nam towarzyszyły do samiutkiego końca tego tekstu (z malutką przerwą na wypowiedź wcześniej już cytowanej „Australijki”):

„Instytut Ordo Iuris, jako nowa jakość na polskiej i europejskiej scenie, wnoszący połączenie skuteczności, profesjonalizmu i sprawnej budowy niezależnego finansowania dzięki tysiącom przyjaciół i darczyńców, został wytypowany na symbol wszystkiego, co groźne dla radykalnej rewolucji społecznej i politycznej – przekonuje w rozmowie z „Do Rzeczy” prezes Instytutu, mec. Jerzy Kwaśniewski.”

O tym, jak wygląda profesjonalizm w wykonaniu Ordo Iuris (i samego Jerzego Kwaśniewskiego) mogliśmy się przekonać już wielokrotnie. Pozwolę sobie na opisanie dwóch spektakularnych przykładów. W październiku 2018 Jerzy Kwaśniewski tłumaczył, że Marszu Równości w Lublinie powinno się zakazać w imię „bezpieczeństwa publicznego” (powoływał się w swoim wpisie na „Ustawę i Konstytucję”). Tenże sam Jerzy Kwaśniewski w listopadzie 2018 tłumaczył, że zakaz organizowania tzw. „Marszu Niepodległości” w imię bezpieczeństwa publicznego jest rażącym naruszeniem Konstytucji i wolności zgromadzeń. Innym razem Jerzy Kwaśniewski tłumaczył, że pękał z dumy, albowiem to dzięki Ordo Iuris Empik miał prawo do wycofania ze sprzedaży nakładu Gazety Polskiej z homofobiczną naklejką. Zaraz potem na stronie Ordo Iuris pojawił się artykuł o łamiącej treści, w którym stało, że Empik to tak właściwie stosuje cenzurę prewencyjną. Osobną kwestią jest to, że na temat profesjonalizmu prawników z OI sporo do powiedzenia miała Joanna Gzyra-Iskandar, która w rozmowie z nami opowiadała o tym, jak to prawniczka z tej organizacji krzyczała w Sądzie Najwyższym.



Pan Jerzy i jego profesjonalna wypowiedź o zakazie manifestacji

Również Pan Jerzy i jego równie profesjonalna wypowiedź o zakazie manifestacji

Swoją drogą dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że takie np. wysyłanie nie do końca ogarniętych prawników na rozprawy może być celowym zagraniem. Owszem może być tak, że oni tam po prostu nie mają nikogo innego, ale równie prawdopodobne jest to, że wysyła się ich po to, żeby „polegli z honorem”. Dzięki temu bowiem Ordo Iuris może głosić wszem i wobec, że przed instytutem jeszcze długa droga, która będzie wymagać tytanicznej pracy i olbrzymich nakładów finansowych. Chyba już wiecie, w którą stronę to wszystko zmierza, prawda?

Ciekawe jest również to, że pan Jerzy wspomina o „radykalnej rewolucji społecznej” (której to rewolucji sprzeciwiać się ma Ordo Iuris). Jest to ciekawe o tyle, że to właśnie Ordo Iuris jest w Polsce największym orędownikiem radykalnej rewolucji społecznej. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że to właśnie ta organizacja wyprodukowała w 2016 roku projekt ustawy zmieniający prawo aborcyjne, który to projekt był tak bardzo zamordystyczny, że sprzeciwił się mu, na ten przykład Episkopat, a koledzy i koleżanki, z którymi przedstawiciele Ordo Iuris dyskutowali na ten temat w ramach Agenda Europe, tłumaczyli naszym milusińskim, że to jest jednak srogie przegięcie (co bardzo nie spodobało się jednemu panu z Ordo Iuris).

Gwoli ścisłości, jeżeli ktoś chciałby gdzieś szukać „milczącej większości”, to pierwszym sygnałem świadczącym o tym, że owa większość ma inne, niż Jerzy Kwaśniewski zapatrywania na temat, na ten przykład prawa aborcyjnego, widać było już w 2016, ale dobitnie mogliśmy się o tym wszystkim przekonać w 2020, kiedy to decyzja Trybunału Przyłębskiego wywołała jedne z największych protestów, do których doszło po upadku PRL-u. Zostańmy na chwilę przy tej kwestii zmian. Otóż zmiany, do których dochodziło z Europie Zachodniej (liberalizacja prawa aborcyjnego, legalizacja małżeństw jednopłciowych/etc.) nie zachodziły nagle, to nie była żadna „radykalna rewolucja”, ale długotrwały proces. Byłoby natomiast radykalną rewolucją to, za czym opowiadają się wszelkiej maści organizacje w rodzaju CitizenGO/etc. Można bezpiecznie założyć, że cofnięcie tych zmian doprowadziłoby do olbrzymich napięć społecznych. Zapiszmy sobie to w pamięci, albowiem przyda się to nam w dalszej części tekstu. Póki co pochylimy się nad kolejnymi złotymi myślami Zuzanny Dąbrowskiej i Jerzego Kwaśniewskiego

„Mec. Jerzy Kwaśniewski. Odnosząc się do tekstu o Agenda Europe, Kwaśniewski podkreśla, że tak naprawdę była to „zwykła lista mailingowa”. – Niezwykle przydatne narzędzie parę lat temu. Jako jedyna wytropiona platforma komunikacji środowisk konserwatywnych urosła w tekstach lewicowych aktywistów do rangi tajemniczego zakonu (...)”.

Pora na krótkie podsumowanie. Zgodnie z tym, co do tej pory przeczytaliśmy w artykule, Agenda Europe była po pierwsze „siecią kontaktowo-informacyjną”. Po drugie, była think tankiem, który miał zająć się wyznaczaniem „realnych do osiągnięcia celów ruchu pro-life”. Miał być również „ogólnoeuropejskim zespołem mającym na celu promowanie wartości chrześcijańskich”, oraz „środowiskiem eksperckim, które analizowałoby aktualne trendy, opracowywało na nie odpowiedzi, argumenty, alternatywy i definicje”. Teraz zaś okazuje się, że to była po prostu zwykła lista mailingowa. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że odnoszę wrażenie, że ta ostatnia definicja tego, czym było AE, ma związek z tym, że uzyskano wgląd w wiadomości rozsyłane w ramach AE i nie da się temu w żaden sposób zaprzeczyć. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, napiszę jedynie tyle, że trochę się w tych definicjach pogubiłem. Pociesza mnie jednakże myśl, że pogubił się w tym wszystkim (i to już dawno temu) również Jerzy Kwaśniewski (o czym będzie jeszcze dosłownie za moment).


„Mecenas Jerzy Kwaśniewski podkreśla, że Ordo Iuris nie mogło należeć do Agenda Europe, ponieważ „trudno uznawać za członkostwo bycie na liście mailingowej”. – Nie istniało coś takiego jak „członkostwo” w AE – dodaje”.


Zanim przejdę do pastwienia się nad tym konkretnym fragmentem, pozwolę sobie na odrobinę samozadowolenia. Po przeczytaniu artykułu Klementyny Suchanow przeglądałem również jej długi wątek na Eloneksie (niegdysiejszy Ćwiter). Było tam trochę screenów. Jeden z nich był wpisem Pana Jurka (z 2021 roku), w którym tłumaczył, że oni pozwali Suchanow między innymi za to, że napisała, że „przynależeli do Agenda Europe”. Poruszyłem tę kwestię w jednym z moich Głośnych Tekstów i napisałem tam byłem, że chyba wiem, jak będzie wyglądała strategia procesowa Ordo Iuris w tym konkretnym przypadku i że będą to językoznawcze dywagacje w temacie tego, co znaczy takie, a nie inne słowo. Wdzięczny jestem Panu Jerzemu, że swoją wypowiedzią dla „Do Rzeczy” udowodnił, że miałem rację. Okazuje się bowiem, że może i jacyś członkowie Ordo Iuris byli na tej liście mailingowej, ale skoro Ordo Iuris nie miało imiennej karty członkowskiej, to nie można mówić o tym, że Ordo Iuris tam należało (we wpisie używał konkretnego sformułowania „przynależeć”).

W tym miejscu pozwolę sobie na krótki apel/ostrzeżenie. Jeżeli zajmujecie się opisywaniem działalności osób, które mają w zwyczaju nawalać na lewo i prawo SLAPPami (i mają dużo pieniędzy na prawników), to musicie (uwaga capslock) BARDZO uważać na to, jakich sformułowań używacie. Może się bowiem okazać, że punktem zaczepienia, który zostanie wykorzystany przez prawników opisywanego przez was podmiotu bądź też osoby będzie sformułowanie o nieprecyzyjnym brzmieniu, które będzie można (na użytek procesowy) reinterpretować. Obserwowałem coś takiego w moim rodzinnym mieście Nad Zalewem w trakcie trwania kadencji 2010-2014. Wtedy to bowiem w jednym z lokalnych pism (kolportowanych przez jedno ze stowarzyszeń) pojawił się artykuł, traktujący o tym, że osoby powołane przez ówczesne władze na „wysokie” stanowiska dostawaly olbrzymie nagrody (zupełnie niezasłużenie). Proceder ten nazwano w artykule „wyprowadzaniem pieniędzy”. Nie zgadniecie, do czego przywalili się prawnicy reprezentujący ówczesne władze i dlaczego do tego określenia właśnie. Proces, rzecz jasna, został przez władze wygrany. Czy wynikało z tego, że nic złego nie działo się z pieniędzmi? Ależ oczywiście, że nie wynikało, bo było to jedno z bardzo wielu nadużyć tamtej władzy. Tyle, że w trakcie procesu nie miało to znaczenia, bo sąd nie rozpatrywał etycznego wymiaru pasienia się na publicznej kasie i skupił się jedynie na tym, że związek frazeologiczny „wyprowadzanie pieniędzy” sugeruje, że zostało złamane prawo. Prawo zaś złamane nie zostało, bo wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Życie dopisało do tej sytuacji pointę w postaci wyborczej porażki wcześniej wspomnianych władz miejskich. Wniosek z tego płynie taki, że należy używać określeń, których  reinterpretacja (na użytek SLAPPa) będzie bardzo trudna. Rzecz jasna nie uniemożliwi to działania osobom, które mają po prostu za dużo pieniędzy i czasu (albo zajmują się właśnie SLAPPAmi), ale znacznie utrudni im to ugranie czegokolwiek przed sądem.

Nieco wcześniej wspomniałem o tym, że Pan Jerzy się też w tym wszystkim pogubił i teraz przyszła pora na pociągnięcie tego tematu dalej. Ok, rozumiem, że Pan Jerzy będzie przed sądem (on albo jakiś prawnik z OI) tłumaczył, że tak właściwie to nie wiadomo, co oznacza słowo „przynależeć” i że jeżeli Ordo Iuris nie miało imiennej legitymacji/karty członkowskiej Agenda Europe, to znaczy, że nie może być mowy o członkostwie. Ja to rozumiem doskonale, ale nie rozumiem czegoś innego. Po co tak właściwie Ordo Iuris pozywało Suchanow za to, że napisała, że przynależeli do Agenda Europe? Przecież sam Pan Jerzy tłumaczył, że to była najzwyklejsza w świecie lista mailingowa i nic więcej. Czy Pan Jerzy ma w zwyczaju pozywanie każdego, kto wspomni o tym, że Pan Jerzy należy do jakiejś listy mailingowej? Jeżeli tak, to pozostaje się cieszyć z tego, że działalność Ordo Iuris nie przypadła na okres świetności Usenetu i szeroko pojętych grup dyskusyjnych, bo zapewne wtedy pozwy szły by w dziesiątki tysięcy.

Ja rozumiem, że zamysł był taki, żeby spróbować sądownie zmusić Suchanow do tego, żeby musiała publicznie napisać, że Ordo Iuris wcale nie „przynależało” do Agenda Europe, ale przecież sam Pan Jurek tłumaczy, że to była zwykła „lista mailingowa”. Innymi słowy cały „master plan” stojący za tym konkretnym pozwem polega na tym, żeby sądownie zmusić Klementynę Suchanow do tego, żeby musiała publicznie „sprostować” to, że napisała, że Ordo Iuris należało do listy mailingowej.


UWAGA! Artykuł (może być) sponsorowany przez was!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Korci mnie, żeby napisać, że odnoszę wrażenie, iż w którymś momencie Pan Jerzy po prostu nakłamał, ale obawiam się, że Pan Jerzy mógłby chcieć mnie za to pozwać, a w uzasadnieniu do pozwu załączyłby trzydziestostronicowy wykład na temat tego, czym jest „kłamstwo” i dlaczego z tego, że jego wypowiedzi (eufemizując) nie układają się w spójną całość nie można wysnuć wniosku, że w którymś momencie „nakłamał”.

Jedynym sensownym wyjaśnieniem zachowań Pana Jerzego (bądź też innego Ordo Iurisołaka, który był odpowiedzialny za wyprodukowanie tego konkretnego pozwu) było to, że ktoś (odpowiedzialny za pozew) zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później może się okazać, że udział w tej konkretnej „liście mailingowej” może zacząć zawierać się w kategorii „obciążenia wizerunkowe”. W tym konkretnym przypadku, gdyby sąd orzekł po myśli Ordo Iuris i przyznał, że OI „nie przynależało” do Agenda Europe, to Pan Jurek&co mogliby takim wyrokiem machać przed oczami swoich fanów i tłumaczyć, że może i to AE było złe, ale ich tam wcale nie było, a tu jest wyrok sądu, który to potwierdza. Ktoś może powiedzieć: no ale jakie to będzie miało znaczenie, skoro tam są ich maile i kilka z nich zostało upublicznionych? I taki ktoś będzie miał trochę racji. Trochę, bo gdyby to się stało np. 10 lat temu, to taki wyrok nie miałby żadnego znaczenia, ale mamy rok 2024 i żyjemy w czasach, które uczeni w mowie i piśmie nazywają czasami „postprawdy”. Nie będę dywagował na temat tego, dlaczego ktokolwiek w Ordo Iuris mógł przypuszczać, że z tym AE to jednak jest śliska sprawa, bo naraziłbym się tym na pozew i czytanie pięćdziesięciostronicowego uzasadnienia w formie wykładu językoznawczego w temacie alternatywnych znaczeń takich słów jak „dlaczego”, „ktokolwiek”, „mógł” oraz „przypuszczać”. No dobrze, ugrzęźliśmy w dygresjach, a przed nami jeszcze kawałek artykułu, tak więc proszę się przemieszczać w stronę kolejnych akapitów.

Ponieważ nie samym Jerzym Kwaśniewskim człowiek żyje, przyszła pora na naszą znaną „Australijkę”, panią Gudrun, która była administratorką (a może raczej „administratorem”, bo przecież stosowanie feminatywów to pewnie kolejna odmiana radykalnej rewolucji społecznej) na grupie, z której wyciągnięto maile.

Administratorka grupy Gudrun Kugler pytana przez dziennikarzy o związki z Rosją odpowiada: „Jestem zszokowana, słysząc, że Rosjanie nas wykorzystali”. Dodała jednocześnie, że nie sądzi, aby „próby Rosjan wpływania na nas w Google Groups były udane”. Stwierdziła także, że Rosjanie „nigdy nie odgrywali kluczowej roli w naszej grupie i raczej szybko zniknęli”.

Zanim zacznę się pastwić nad tym fragmentem, pozwolę sobie na osadzenie go w kontekście. Zuzanna Dąbrowska starała się do tej pory wytłumaczyć, że te wszystkie „rosyjskie wątki” to wytwór wyobraźni Klementyny Suchanow (i innych „zaangażowanych dziennikarzy”).  W kontekście powyższego nieco dziwnie wygląda wrzucenie do artykułu cytatu, z którego wynika, że Gudrun Kugler była przez dziennikarzy dopytywana o obecność Rosjan na „Google Groups”, którymi wyżej wymieniona mieszkanka „Ostatniego Kontynentu” (owszem, musiałem) administrowała.

Skąd się w ogóle to pytanie wzięło? Przecież (jeżeli za punkt odniesienia uznamy artykuł Zuzanny Dąbrowskiej) absolutnie nic nie wskazywało na to, że Rosjanie mieli cokolwiek wspólnego z Agenda Europe. Otóż, Zuzanna Dąbrowska pomija w swoim artykule (zapewne przez zwykłe przeoczenie) jeszcze jeden drobny szczegół. Na „Liście Mailingowej” znajdowali się Rosjanie. Screen jednego z maili napisanego przez niejakiego Pawła Parfientiewa opublikowała Klementyna Suchanow. Kim jest Parfientiew? Może to jakiś zwykły konserwatywny Rosjanin, który po prostu był członkiem Listy Mailingowej? Nic z tych rzeczy. W Rosji istnieje taka organizacja jak FamilyPolicy(kropka)ru która to organizacja bardzo interesuje się tym, co dzieje się w Europie Zachodniej. Jeżeli sobie wejdziemy na zakładkę „founders”, to możemy tam trafić np. na Światowy Kongres Rodzin. Ale czekajcie, jest jeszcze ciekawiej. Jeżeli sobie wejdziemy w „senior management” (miło z ich strony, że ich stronę można przeglądać po angielsku), to pojawiają się tam dwie osoby. Paweł Parfientiew i wcześniej wymieniony współpracownik rosyjskiego oligarchy (Małofiejewa), Aleksiej Komow.

Wydaje mi się, że to dobra pora na ciekawostkę w formie pytania: zgadnijcie proszę, na czyjej stronie pojawiały się „analizy” wyżej wymienionej rosyjskiej organizacji, zawiadywanej przez pana Parfientiewa i Komowa? Jeżeli waszą odpowiedzią było „hmm, no nie wiem, czyżby na stronie Instytutu Na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris?” to właśnie wygraliście złotą onucę. Rzecz jasna, owe analizy w niewyjaśniony sposób wyparowały już ze strony naszego ukochanego instytutu, ale to pewnie przez przypadek (albo np. hosting wygasł). Na całe szczęście są jeszcze na tym świecie życzliwi ludzie, którzy w odpowiednim momencie porobili screeny (które dzięki uprzejmości mojego podkastowego współprowadzącego, możecie zobaczyć poniżej)



Zniknięte analizy część 1
Zniknięte analizy część 2
Zniknięte analizy część 3
Zniknięte analizy cześć 4


W tym miejscu poczynię uwagę natury ogólnej. Ja się naprawdę przestaję dziwić temu, że gdy przeciętny człek się zetknie z tymi organizacjami i zaczyna czytać o ich wzajemnych powiązaniach, to w pierwszym odruchu może sobie pomyśleć: nie no, przecież to musi być teoria spiskowa. Prawda jest bowiem taka, że stopień powiązania tych wszystkich podmiotów jest tak duży, że to się może wydawać wręcz nierealne. Niestety, te wszystkie powiązania nie są wytworem niczyjej wyobraźni.

Gdyby nie kontekst, wypowiedź Gudrun Kugler można by uznać za zabawną. Okazuje się bowiem, że administratorka tej konkretnej „listy malingowej” powiedziała, że jeżeli chodzi o Rosjan, to oni „raczej szybko zniknęli”. Przepraszam, ale kto, jeżeli nie administratorka, powinien wiedzieć o tym kiedy (i czy faktycznie) Rosjanie zniknęli z AE? Poza tym urzekło mnie to tłumaczenie, że Rosjanie to tam nie odgrywali istotnej roli i że próby wpływania na AE przez Rosjan na pewno nie były udane. Ciekaw jestem, jak odpowiedziałaby Gudrun Kugler, gdyby ktoś jej zadał pytanie o to, jaki jej zdaniem miał być cel Rosjan, którzy siedzieli w AE. No, ale to dygresja. W tym konkretnym przypadku mało istotne jest to, że oni tam byli (zdaniem Gudrun) krótko i (również zdaniem Gudrun) na nic nie mieli wpływu. Bardziej istotne jest to, że (uwaga, będzie capslock) NA TEJ „LIŚCIE MALINGOWEJ” ZNAJDOWAŁ SIĘ WSPÓŁPRACOWNIK ROSYJSKIEGO OLIGARCHY I ABSOLUTNIE NIKOMU TO NIE PRZESZKADZAŁO.

Pod koniec artykułu Zuzanna Dąbrowska zadaje kolejne, łamiące pytanie. Coś mi mówi, że po napisaniu tegoż pytania redaktor Dąbrowska pomyślała sobie „szach i mat, lewaki!” Pytanie owo brzmiało następująco:

„Jakie, rzekomo zgodne z interesami Kremla, cele chce osiągnąć Agenda Europe? Tego nie wiadomo.”

Okazuje się, że moje śmieszki z Zuzanny Dąbrowskiej były całkowicie nieuprawnione. Wychodzi bowiem na to, że jest ona doskonale zorientowana w tym, jakie Kreml ma cele i jakimi sposobami chce je osiągnąć. Nieco zaś bardziej na poważnie, próba odpowiedzi na to pytanie, które się Zuzannie Dąbrowskiej wydawało niezwykle sprytne i przebiegle, mogłaby zająć pewnie średniej wielkości książkę. Na użytek niniejszego tekstu wystarczy skupienie się na jednym z celów, które chce realizować Kreml.

W jednej z poprzednich warstw tektonicznych tej konkretnej ściany tekstu wspomniałem o tym, żebyśmy sobie zapisali w pamięci wzmiankę o tym, że radykalna rewolucja społeczna, do której chcą doprowadzić skrajni konserwatyści, wywołałaby opór społeczny, który to opór przełożyłby się na wzrost napięć i podziałów społecznych. O tym, że Kreml próbuje wywoływać napięcia społeczne wiadomo od dawna. Doskonałym przykładem będzie tu np. to, że gdy amerykanie zaczęli (w 2018 roku) analizować wpisy na temat szczepień, to się nagle okazało, że rosyjskie konta dezinformacyjne wspierały obie strony tego konkretnego sporu. Aczkolwiek „wspierały” nie jest tu najlepszym określeniem, bo treści publikowane na tych kontach próbowały doprowadzić do maksymalnego „zaognienia” sporu.

Klementyna Suchanow niejednokrotnie wspominała o tym, że cześć konserwatystów może sobie nawet nie zdawać sprawy z tego, że przypadła im w udziale rola pożytecznych idiotów. O tym wielka znawczyni Zuzanna Dąbrowska wolała nie wspominać w swoim Bardzo Mądrym Tekście, bo kłóciło by się to z jej teorią, w myśl której niektórym to się zawsze konserwatyści kojarzą z Rosjanami.

Obstawiam, że tak się właśnie rzecz miała w przypadku części członków (tak, wiem, nie było kart członkowskich, Юрий, Пожалуйста, не сердитесь) Agenda Europe. Nie tłumaczy to w najmniejszym stopniu niereformowalnej głupoty osób, które nie zadały kilku bardzo istotnych pytań: kurde, czemu na naszej „broniącej cywilizacji” grupie siedzą Rosjanie i kim oni tak właściwie są?

 
W ostatnim akapicie tekstu Zuzanny Dąbrowskiej, Jerzy Kwaśniewski stara się wytłumaczyć, o co chodzi z tym beefem, który Klementyna Suchanow ma z Ordo Iuris i jak prześladowany instytut sobie z tym radzi:


„Jerzy Kwaśniewski zaznacza, że Klementyna Suchanow została „pozwana za serię kłamstw na temat Ordo Iuris, promowanych w jej artykułach, książkach, wywiadach”. – To pula kilkunastu wyssanych z palca i nielogicznie powiązanych rzekomych „dowodów”, które w najróżniejszych konfiguracjach Suchanow od lat publikuje niezmiennie pod hasłem „nowe odkrycia na temat Ordo Iuris”. Z pewnością te manipulacje są dla nas szkodliwe i wymagają poświęcenia im cennego czasu, który powinien być oddany sprawom ważniejszym. Proces niestety trwa już długo, a jego końca na razie nie widać."

W tej wypowiedzi jest tyle dobra, że miałem problem z wybraniem od czego zacząć. Uznałem więc, że zacznę od porady prawnej: Panie Jerzy, tego rodzaju procesy zawsze ciągną się bardzo długo, gdyby się Pan skonsultował z jakimś prawnikiem, to prawnik by to panu pewnie wytłumaczył. Sprawa kolejna: dowody na powiązania, o których Pan Jerzy tak bardzo nie chce mówić i których się wypiera (uciekając się do analiz językoznawczych) istnieją, że tak to ujmę „obiektywnie” i nie wymyśliła ich Klementyna Suchanow. Sprawa ostatnia, urzekła mnie (i to bardzo) rozpacz Pana Jerzego, który opowiada (ciekawym, czy mówiąc to miał łzy w oczach i czy łamał mu się głos) o tym, że przez tą Klementynę Suchanow to Ordo Iuris nie może się zajmować poważnymi sprawami. Gdybyśmy to bowiem przetłumaczyli z Kwaśniewskiego na nasze, to byłoby to coś w rodzaju: Typ z Instytutu, który to instytut zajmuje się niemalże taśmową produkcją SLAPPów, rozpacza, albowiem instytut po wyprodukowaniu iluś tam SLAPPów (przeciwko Suchanow) musi się zajmować prowadzeniem wytoczonych przez siebie procesów i nie ma czasu na produkowanie innych SLAPPów. Jestem do tego stopnia wzruszony, że zacząłem płakać bukwami.

Końcówka artykułu to kolejna porcja złotych (niczym pokrywa kopuły Soboru św. Michała Archanioła w Moskwie) myśli Jerzego Kwaśniewskiego, który stara się objaśnić czytelnikom jak to w ogóle możliwe, że pojawiły się te paskudne oskarżenia pod adresem jego ukochanego instytutu:

„Prezes Ordo Iuris dostrzega koincydencję czasową – ataki ze strony przyklejających łatki „ruskich agentów” nasiliły się po zmianie władzy w Polsce. – Wobec odcięcia publicznego finansowania dla niemal wszystkich organizacji konserwatywnych nasza niezależność spowodowała skupienie wokół Ordo Iuris wielu środowisk, które dotąd pracowały samodzielnie. Dzisiaj potrzebują do przetrwania naszego wsparcia, wnosząc w zamian ekspercką wiedzę i umiejętności niezbędne do ochrony Polaków przed chaosem bezprawia i ideologicznego ucisku ze strony rządu Donalda Tuska – przekonuje Kwaśniewski.”

Ta narracja jest przepiękna. Bo widzicie, te wszystkie ataki to się wzięły stąd, że teraz Ordo Iuris przygarnia pod swoje skrzydła różne organizacje konserwatywne! Co prawda narracja ta ma tyle wspólnego z prawdą, co inne wypowiedzi Kwaśniewskiego, ale nie można jej odmówić urody. Gdybym się chciał czepiać, to bym powiedział, że największe natężenie narracji (czy też jak woli Pan Jerzy, „ataków”) nastąpiło w roku 2020, a instytut zawdzięcza to sam sobie. Wtedy to bowiem w ramach kolejnego SLAPPa (tym razem wymierzonego w Martę Lempart) domagali się od niej sądownego zakazu mówienia o tym, że są sponsorowanymi przez Kreml fundamentalistami. To, co stało się potem, to tzw. efekt Streissand, tylko że na sterydach, bo praktycznie cały internet był zawalony frazą zaczynającą się od „nie wolno mówić, że”.  Niezrażone tym Ordo Iuris rozszerzyło pozew i domagało się w nim kary za to, że Marta Lempart opowiedziała publicznie o tym, że nie wolno jej było mówić o (...). Ciąg dalszy tej historii jest wam raczej znany.

Czemu więc Jerzy Kwaśniewski powiedział to, co powiedział (poza tym, że pewnie inaczej już nie potrafi)? To jest przekaz skierowany do wyznawców, a przepraszam „fanów” instytutu. Jerzy Kwaśniewski co prawda jest Jerzym Kwaśniewskim, ale nawet Jerzy Kwaśniewski musi sobie zdawać sprawę z tego, że wraz ze zmianą władzy zniknął parasol ochronny, który nad Ordo Iuris rozpostarła Zjednoczona Prawica. To zaś oznacza, że na ścianach instytutu pojawił się już pewnie napis Mane Tekel Fares (aczkolwiek nie wiem, czy w pisowni oryginalnej czy też w rodzimym języku jednego z „dyskutantów” z pewnej „Listy Mailingowej”, Pawła Parfientiewa). Ci ludzie (a przynajmniej ta bardziej kumata część z nich) zdają sobie sprawę  z tego, że niebawem ściany zaczną się do nich zbliżać. Niemniej jednak wychodzą z założenia, że uda im się to przetrzymać, a całą tę sytuację traktują tak, jak wszystkie inne do tej pory, czyli jako okazję do tego, żeby spróbować przekonać do siebie większą liczbę darczyńców. No bo popatrzcie tylko: Ordo Iuris przygarnia różne organizacje, które teraz nie mają pieniędzy. Jedynym remedium na coś takiego jest większe wsparcie finansowe dla Ordo Iuris.

No dobrze, najwytrwalsi z was dotarli do końca tej ściany tekstu, tak więc pora na wnioski końcowe. Po pierwsze, chyba jasne jest to, czemu „Do Rzeczy” schowało ten artykuł za paywallem. Po drugie artykuł można traktować jak nieudolny damage controll i wyciągnięcie pomocnej dłoni do pewnego instytutu. Po trzecie, ja wiem, że publicystyka rządzi się swoimi prawami, ale ten konkretny artykuł jest po prostu narzędziem dezinformacji, przy pomocy którego tygodnik „Do Rzeczy” stara się (wbrew faktom) przekonać swoich czytelników do tego, że Rosja nie próbowała wpływać na ruchy konserwatywne. Po czwarte, nikogo nie powinno dziwić, że akurat „Do Rzeczy” stara się przekonywać ludzi do tego, że w Polsce nie ma żadnego problemu z rosyjskimi wpływami. Po piąte, przyznam się wam szczerze, że trochę mi brakowało pisania ścian tekstu.  


Źródła:

https://dorzeczy.pl/kraj/574113/dabrowska-przyklejanie-latek.html

Pan Jerzy komentuje:


https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1771136033348104353

https://en.wikipedia.org/wiki/Gudrun_Kugler

https://es.wikipedia.org/wiki/Ignacio_Arsuaga

https://en.wikipedia.org/wiki/CitizenGO

https://es.wikipedia.org/wiki/HazteOir.org#Historia

https://www.worldcongress.pl/?change_lang=pl

https://www.motherjones.com/politics/2014/09/world-congress-families-russia-conference-sanctions/

https://www.motherjones.com/politics/2014/02/world-congress-families-us-evangelical-russia-family-tree/

Pan Jerzy tłumaczy:

https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1423888675998420994


https://twitter.com/KSuchanow/status/1423707724798382086

Pan Jura kontra Pan Jura:

https://twitter.com/PiknikNSG/status/1060167800008990722


https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1211662452578013187


Pan Jerzy Pęka z dumy, bo Empik może korzystać z wolności gospodarczej:

https://twitter.com/jerzKwasniewski/status/1153356510640189447

Ordo Iuris alarmuje o cenzurze prewencyjnej w Empiku:

https://ordoiuris.pl/wolnosc-gospodarcza/cenzura-prewencyjna-w-empiku-wycofanie-gazety-polskiej-ze-sprzedazy-narusza

Biskupi przeciwko karaniu kobiet za aborcję:

https://radom.gosc.pl/doc/3387805.Kobiet-nie-mozna-karac


Notka, w której podzieliłem się z czytelnikami swoimi przewidywaniami w kwestii strategii procesowej Ordo Iuris.

https://piknik-na-skraju-glupoty.blogspot.com/2024/03/hejterski-przeglad-cykliczny-113.html


http://en.familypolicy.ru/about-us/senior-management

http://en.familypolicy.ru/about-us/founders


https://tvn24.pl/swiat/debata-o-szczepieniach-podsycaly-ja-rosyjskie-trolle-internetowe-ra873406-ls2582946


https://oko.press/sad-zabronil-marcie-lempart-mowic-ze-ordo-iuris-to-oplacani-przez-kreml-fundamentalisci

https://oko.press/ordo-iuris-przeciw-marcie-lempart-czy-wolno-mowic-czego-nie-wolno-mowic-o-oi

https://twitter.com/KSuchanow/status/1423707724798382086

https://twitter.com/KSuchanow/status/1771124414924378600