wtorek, 24 września 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #130

 Niniejszy przegląd zacznę od tematów okołopowodziowych (aczkolwiek będą się one pojawiać również w dalszej części tekstu). W zeszłym odcinku wspomniałem o tym, że całkiem sporo osób nie skorzystało z okazji do tego, żeby zamknąć mordę. Ponieważ od tamtej pory zrobiło się jeszcze bardziej spektakularnie, postanowiłem, że pochylę się nad paroma wypowiedziami. Wypowiedź, od której chce zacząć (i której nie będę linkował, no bo szanujmy się), to ta autorstwa Patryka Jakiego (aka Doktor Chłopak z Biedniejszej Rodziny). Patryk Jaki był łaskaw wyzłośliwić się na swoich soszjalach. Adresatami jego złośliwostek byli ekolodzy, którzy przy okazji powodzi przypomnieli, że, w telegraficznym skrócie, takie właśnie są efekty zmian klimatycznych.


Ponieważ Patryk Jaki najwyraźniej jest zwolennikiem tezy, że po pierwsze zmian klimatycznych nie ma, a po drugie nawet jeżeli są, to w sumie git, bo będzie można sobie pomarańcze uprawiać w Polsce, nie przyjął tej tezy najlepiej i stwierdził, że mamy do czynienia z „zielonymi wariatami”/etc. Ja nie mam zbyt wysokiego mniemania na temat Patryka Jakiego, ale nawet on musi sobie zdawać sprawę z tego, że dokładnie przed tym przestrzegali wszyscy specjaliści ds. klimatu i naukowcy nie będący doktorami Uniwersytetu Chłopskiego Rozumu. Rzecz jasna, Patryk Jaki mógł w te przestrogi nie wierzyć (no bo przecież mu się to ze światopoglądem kłóci), ale nie mógł o nich nie wiedzieć. Czy Patryk Jaki kłamie? Zapewne w swojej opinii mówi prawdę i tylko prawdę, bo przecież choć naukowcy przestrzegali, to jak wiadomo, oni wszyscy są ze sobą w zmowie.

Drugą, nieco mniej spektakularną wypowiedzią, ale za to taką, która jest najzwyklejszą teorią spiskową, była ta autorstwa Oskara Szafarowicza, który niemalże wprost napisał, że powódź wywołały nowe władze, które celowo wstrzymywały wodę na zaporach, żeby (werble) w Polsce była susza. Warto wspomnieć o tym, że Szafarowicz się szybko uczy. Zamiast napisać to wprost (i narazić się na konsekwencje natury prawnej) zastosował jeden prosty trick i napisał „jeżeli potwierdzą się podejrzenia”. Czyje podejrzenia? Nie interesujcie się, bo kociej mordy dostaniecie. Nawiasem mówiąc, jakiś czas temu sobie dumałem, że Patryk Jaki (i jego otoczenie, czyli wszelkiej maści Kalety, Ozdoby/etc.) to najgorsze, co może spotkać polską politykę. Szafarowicz swoim istnieniem udowadnia, że trwałem w mylnym przekonaniu.


Ostatnia wypowiedź, nad którą się pochylę, pokazuje czym się kończy traktowanie wszystkiego w sposób zerojedynkowy. Redaktor Okraska popełnił artykuł na temat tego, w jaki sposób władze reagowały na powódź. Rzecz jasna, myślą przewodnią było to, że libki nie dają rady i że w ogóle nie powinno to nikogo zaskakiwać. Gdyby w artykule było tylko i wyłącznie to (tak więc ocena działań nowej władzy) to w sumie nie byłoby się nad czym pochylać. Jednakowoż, jak się pewnie domyślacie, na tym się nie skończyło. W leadzie artykułu można było bowiem przeczytać, że jeżeli chodzi o pandemię, to myśmy ją w sumie suchą stopą jako kraj przeszli (w domyśle, dzięki działaniom Zjednoczonej Prawicy).

Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że zapewne chodzi o to, że zdaniem redaktora Okraski gdyby rządził ktoś inny, to zamiast kilkuset tysięcy nadmiarowych zgonów, mielibyśmy ich kilkanaście milionów. Gdybym był nieco mniej złośliwy, napisałbym, że być może chodziło o to, że Okraska ma bardzo złe zdanie na temat Zjednoczonej Prawicy i spodziewał się tego, że jej działania doprowadzą do jeszcze większej hekatomby, a potem uznał, że skoro zmarło „jedynie” kilkaset tysięcy osób, które mogłyby sobie dalej żyć, to chyba wypadałoby za to partię Kaczyńskiego pochwalić.


Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, zamiast tego napiszę, że to „przechodzenie suchą stopą pandemii” jest tak bezczelnym kłamstwem, że mogłoby wyjść spod pióra najbardziej twardogłowego PiSowskiego propagandysty. O ile bowiem pierwszą falę faktycznie przeszliśmy suchą stopą, to potem było już tylko gorzej. Mało tego. Śmiem twierdzić, że gdyby w trakcie pandemii zawiadywała inna władza i wprowadzała dokładnie te same tarcze, co PiS, to Okraska byłby pierwszym, który wydałby fatwę przeciwko tej władzy, choćby ze względu na to, że w ramach tarcz ułatwiano pracodawcom zwalnianie pracowników (gdyby te same przepisy wprowadzała PO, to pewnie naczytalibyśmy się o neoliberalnych łajdakach, nie szanujących ludzi pracy/etc). Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że w NO krytykowano tarczę antykryzysową, ale owa krytyka nie była jakoś specjalnie przesadna (nikt nikogo nie nazywał łajdakiem/etc.). Na pewno nie miało to związku z tym, że gdyby tylko NO przegiął z krytyką, to albo trzeba by było bardzo szybko wszystko odszczekać, albo pożegnać się z publiczną kasą.

Ja wiem, że poświęcam tej wypowiedzi znacznie więcej miejsca, niż powinno się jej poświęcać (aczkolwiek w tej kwestii nadmiarem byłoby poświęcenie jej nawet jednego zdania), ale to jest wybitnie PiSowska narracja, z której wynika, że „zrobiono, co można było” i jako bonus mamy „gdyby rządzili inni, mogłoby być gorzej”. Niby nie powinno dziwić w kontekście jej autora, ale jednak trochę dziwi. Nie dziwi zaś to, że tekst ten pojawił się mniej więcej w tym czasie, w którym Zjednoczona Prawica zapowiedziała, że będzie rozliczać obecne władze z działań w trakcie powodzi. I znowuż, gdybym był członkiem partii, której decyzje w trakcie pandemii doprowadziły do śmierci kilkuset tysięcy Polaków, starałbym się unikać tego rodzaju tematów. No ale jestem tylko prostym blogerem, tak więc na pewno się nie znam.


Jakiś czas temu odbył się partyjny event (który w zamierzeniu nie miał być partyjnym eventem, ale tak jakoś wyszło, że od początku istnienia nim był). Chodzi, rzecz jasna, o Campus Polska. W pewnym momencie pojawiły się zarzuty, że impreza ta była współfinansowana z publicznych pieniędzy. Jedną z osób, które odpowiedziały na te zarzuty była Barbara Nowacka, która stwierdziła, że na organizację CC nie wydano ani złotówki z publicznych pieniędzy. Potem zaś okazało się, że Jednostki Samorządu Terytorialnego mogły sobie na CC wykupić przestrzeń reklamową/etc. Innymi słowy, owszem, można powiedzieć, że ten event był współfinansowany z publicznych środków. Co prawda JST wydawały to w ramach promowania regionów (a każdy, kto ma pojęcie o tym, jak działają wydziały/referaty zajmujące się promocją JST wie, że w tej kategorii zawierać się może praktycznie wszystko), niemniej jednak były to publiczne pieniądze. Co zrozumiałe, można w tym miejscu dywagować w kwestii tego, czy Zjednoczona Prawica, która przez 8 lat swoich rządów traktowała budżet państwa jak prywatną skarbonkę, powinna formułować tego rodzaju zarzutu pod adresem kogokolwiek. Niemniej jednak nie były to zarzuty bezpodstawne. 

Dawno dawno temu, wydawało mi się, że temat pt. „kredyt 0%” odszedł w niebyt. Niestety potem wyszło na to, że miałem racje: wydawało mi się. Gdy się na to, co się dzieje w kontekście tegoż pomysłu popatrzy przez pryzmat tego, które partie najzacieklej bronią tego pomysłu, to układa się to w trzy słowa: Polskie Stronnictwo Ludowe. KO również pozytywnie się na ten temat wypowiada, ale parafrazując klasyka „popierają, ale się nie cieszą”. Polska 2050 i Lewica są przeciwko. W przysłowiowym międzyczasie ktoś wynorał, że Państwo Deweloperstwo wspiera partie polityczne swoimi wpłatami (dziwić to nikogo nie powinno specjalnie). Nie jest natomiast tak, że te pieniądze dostaje jedynie PSL (nawiasem mówiąc, chodzi tu o całkiem legalne wpłaty), dostają je różne partie. Na uwagę zasługuje to, że choć PSL bardzo chce, żeby ten projekt został przegłosowany, to nie ma absolutnie żadnych sensownych argumentów. Było już powoływanie się na badania, z których wynikało, że „problemem nie jest cena mieszkania, ale problem z uzyskaniem kredytu”, było tłumaczenie, że w Polsce jest „umiłowanie własności”, a ostatnio było tłumaczenie, że gdyby państwo miało budować mieszkania, to urzędnicy by 20% mieszkań rozkradli.


Ta ostatnia wypowiedź (autorstwa Marska Sawickiego) zasługuje na uwagę, albowiem to nie jest tak, że krytycy programu „kredyt 0%” (czyli inaczej Deweloper+, albo Bank+) nie chcą tego programu i po prostu nie oferują nic w zamian. Tym czymś w zamian miałoby być budownictwo społeczne, które w przeciwieństwie do pompowania pieniędzy do portfeli Deweloperów i Banków, nie będzie oznaczało automatycznego podniesienia cen mieszkań. No ale skoro urzędnicy by 20% rozkradli, to chyba jednak lepszy będzie ten kredyt 0%, nieprawdaż?


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez dewelop, znaczy się, przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Co prawda na temat powodziowego dezinfo już się produkowałem, ale trzeba wspomnieć o tym, że dosłownie parę dni temu ABW zatrzymało 26-latka, który jeździł po terenach powodziowych (autem na fałszywych blachach) i opowiadał ludziom, że są plany wysadzania wałów przeciwpowodziowych. Mam nadzieję, że konsekwencje, które go spotkają, będą dotkliwsze niż sądowy zakaz rozpowszechniania dezinformacji.


Skoro zaś już jesteśmy przy temacie niedotkliwych konsekwencji to trzeba wspomnieć o tym, że należy do nich, na ten przykład, sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Te zakazy są tak bardzo dotkliwe, że niektórzy zbierają je tak, jak gdyby były to naklejki, które dostaje się w jednej z sieci dyskontowych za zrobienie zakupów za odpowiednią kwotę (tak, chodzi o tę sieć, która produkowała rachunki o długości dwóch równików). Jakoś tak się składa, że gdy dochodzi do sytuacji, w której ktoś z olbrzymią prędkością wjeżdża w inne auto i kogoś zabija (albo posyła na wiele miesięcy do szpitala), to praktycznie nigdy nie mamy do czynienia z osobą, która po prostu siadła za kółko i „chciała przetestować auto”. Nie, to są przeważnie ludzie z dużym doświadczeniem w tej materii, którzy mają na koncie zakazy prowadzenia aut, wypadki/etc. Nasze państwo jest w starciu z tymi ludźmi całkowicie bezradne. Tomasz Siemoniak zapowiedział, że będzie próba poprawienia sytuacji i wprowadzenia do Kk pojęcia „zabójstwa drogowego”. Mam szczerą nadzieję, że to nie będzie penalny populizm i że nie skończy się to na pisaniu ustawy w ciągu jednego weekendu. Innymi słowy, chcę wierzyć w to, że coś się w tej kwestii zmieni, bo prawda jest taka (i nie jest to zbędny dramatyzm), że każdy z nas może na swej drodze spotkać nafuranego/zapitego typa (bądź typiarę), który biorąc udział w nielegalnych wyścigach po prostu nas staranuje przy prędkości 200+ i jest to problem dla każdego, kto po ulicach nie porusza się transporterem opancerzonym.  

W poprzednim Przeglądzie wspomniałem o Ryszardzie Czarneckim i o tym, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że PiS się od niego odwróci. O ile to, że został on zawieszony w prawach członka jeszcze o niczym nie przesądza (bo swego czasu Kurskiego zawieszono za Tuskowego Dziadka i absolutnie nic z tego nie wynikło), to już fakt, że publicznie wyparł się go Jarosław Kaczyński (tak, jak ma w zwyczaju w przypadku osób, które mają, ahem, „problemy”), może świadczyć o tym, że polityczna kariera Ryszarda Czarneckiego zmierza ku spektakularnemu finałowi.


Poniższy fragment Przeglądu zacznę od wątku humorystycznego: Beata Kempa została doradcą (bo przecież nie doradczynią) Prezydenta Andrzeja Dudy. Gdyby było tak, że moim zdaniem ta sprawa ma wymiar li tylko humorystyczny, to pewnie nawet bym o tym nie wspominał. Ja wiem, że na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jak gdyby Andrzej Duda zbierał niedobitki Zjednoczonej Prawicy i chciał im zapewnić miękkie lądowanie (Beata Kempa nie uzyskała reelekcji w wyborach do PE w 2024 roku).  Tyle, że moim zdaniem sprawa ma drugie dno. No bo tak na dobrą sprawę: po co Duda miałby zbierać takich ludzi do swojej ekipy? Przecież niebawem będzie się żegnał z urzędem. Z tego zaś wniosek płynie taki, że to „miękkie lądowanie” oznaczałoby fuchę na niecały rok.


Moim zdaniem ten konkretny wykwit polityki kadrowej jest efektem pogłębiającego się konfliktu wewnątrz Zjednoczonej Prawicy. Uwaga natury ogólnej: to, co teraz napisze to jest tylko i wyłącznie moje gdybanie, niemniej jednak wydaje mi się, że jest to gdybanie, które ma stosunkowo mocne podstawy.  Beata Kempa nie jest przypadkową osobą. To właśnie ona w 2016 roku firmowała własnym nazwiskiem pismo do ówczesnego prezesa TK, Andrzeja Rzeplińskiego, w którym to piśmie oznajmiła, że takie a takie orzeczenie nie zostanie opublikowane w Dzienniku Ustaw. Premierem RP (bo przecież nie Premierką) była Beata Szydło i to za jej „kadencji” PiS rozjechał Trybunał Konstytucyjny. Śmiem twierdzić, że Beta Kempa prawie na pewno pozostaje w dobrych stosunkach z Beatą Szydło. Tą samą Beatą Szydło, która została przez Prezesa odsunięta na dalszy tor. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że jeden z najwierniejszych Pretorian Beaty Szydło, Paweł Rybicki, od dłuższego czasu bezlitośnie chłoszcze w internetach ludzi Morawieckiego.

Jeżeli zaś chodzi o otoczenie Anrzeja Dudy, to nie można zapominać o tym, że „wiceprezydent” Mastalerek swego czasu dość ostro skrytykował Mariusza Błaszczaka. Była to reakcja na to, że ów przemiły jegomość (który jest jednym z najwierniejszych ludzi Kaczyńskiego) niezbyt ciepło wypowiedział się na temat potencjalnej kandydatury Mastalerka w wyborach na prezydenta RP. Dość powiedzieć, że od końcówki drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy, to towarzystwo się ze sobą mocno żre i najprawdopodobniej nie chodzi o rozliczenia „tych, którzy zawinili”, ale o przyszły kształt Zjednoczonej Prawicy (niezależnie od tego, jak miałaby się nazywać).


Gdyby kandydatowi związanemu ze Zjednoczoną Prawicą udało się wygrać wybory prezydenckie, to ktoś taki miałby naturalny mandat do meblowania partii, którą póki co mebluje Jarosław Kaczyński. Aczkolwiek, tu nie jest potrzebne zwycięstwo. Tu pewnie wystarczyłby bardzo dobry drugi wynik. Należy bowiem pamiętać o tym, że na razie Zjednoczoną Prawicę trzyma w kupie nadzieja na to, że jednak uda się powtórzyć rok 2015 i wbrew sondażom (na tę chwilę ciężko o legitne sondaże, bo nie wiadomo kto kogo wystawi, niemniej jednak kandydaci Zjednoczonej Prawicy wypadają w nich gorzej od kandydatów KO) wygrać wybory prezydenckie. Takie zwycięstwo zagwarantowałoby zabetonowanie pewnych spraw na wiele lat oraz mogłoby zapewnić bezkarność najwierniejszym żołnierzom (wiecie, tym, których teraz Bodnarowcy prześladują za niewinność). Jeżeli do zwycięstwa w wyborach prezydenckich nie dojdzie, nie będzie się już wokół czego jednoczyć.

To, co prawda, nie musi oznaczać automatycznego rozpadu partii (ostatnio gdy byłem na zakupach w jednym z marketów, stały tam pojemniki z tanimi książkami i jedną z nich była książka pt. „Koniec PiSu” [bodajże z 2012 roku]). Niemniej jednak może oznaczać, że w partii zawieje wiatr zmian, zaś ekipa, która wspierałaby kandydata (który robił, co mógł, ale miał przeciwko sobie cały aparat państwowy i telewizje partyjną [obstawiam, że mniej więcej w tę stronę szły by partyjne spiny], ale niestety poległ), miałaby najwięcej do powiedzenia przy partyjnych układankach.


No dobrze, ale co ten trip down the memory lane ma wspólnego z Beatą Kempą, przygarniętą przez Dudę? To, że najprawdopodobniej był to (o czym wspomniałem wcześniej) przejaw pogłębiającego się kryzysu. Dwa dni po tym, jak głośno się zrobiło o tym konkretnym transferze, Jarosław Kaczyński był łaskaw ostro skrytykować Andrzeja Dudę. Za co go skrytykował? W uproszczeniu: za to, że Andrzej Duda jest Andrzejem Dudą. No chyba, że ktoś na serio chce wierzyć w to, że Dudzie się oberwało za to, że Kaczyński uznał, że wizyta Dudy na Dolnym Śląsku była „wizytą propagandową”. Ok, my wszyscy wiemy, że tak było, ale wiemy też, że jakoś tak przez 8 lat rządów Zjednoczonej Prawicy tego rodzaju działania prezesowi Kaczyńskiemu nieszczególnie przeszkadzały. Jeszcze ciekawsza była reakcja Andrzeja Dudy na te słowa. Otoż, Andrzej Duda stwierdził, że w sumie to nie bardzo go to obchodzi, bo w Polsce jest demokracja i każdy może mówić, co mu się podoba. Całe to swoje gdybanie chciałbym podsumować staropolskim: oby tak dalej.

Na sam koniec zostawiłem sobie ciekawostkę z gatunku tych, których opisanie jest przeważnie kwitowane zwrotem „żodyn się nie spodziewał”. Najpierw zacznę od kontekstu. Każdy, kto obserwował w miarę uważnie to, co dzieje się w polskiej polityce i to, co dzieje się w politycznych soszjalach w roku 2014/2015 musiał zwrócić uwagę na to, że w pewnym momencie internety zostały zdominowane przez PiSowski marketing szeptany (konkretnie zaś jego polityczną odmianę). Prawie każdy musiał się zetknąć ze „świadectwami”, osób, które produkowały elaboraty zaczynające się od „nie popieram PiSu/Andrzeja Dudy”, których ciąg dalszy sprowadzał się do wystawiania laurek tej formacji i temu politykowi.


Spora część tych wpisów pochodziła od osób, które po prostu miały dość rządów PO-PSL. Jednakowoż część z nich pochodziła od osób, których motywacją, poza niechęcią do wyżej wymienionych rządów, była również kasa. O ile w czasie, w którym PiS był w opozycji pieniędzy było niewiele, to po przejęciu przez tę partie władzy okazało się, że sky is the limit. Co zrozumiałe, państwo influencerstwo PiSowskie starało się to wszystko obśmiewać. Choć zabawne było to, z jakim zapamiętaniem ludzie potrafili produkować setki, o ile nie tysiące wpisów, w których tłumaczyli, że PiS nikomu nie płaci i że mówienie, że płaci, to po prostu teoria spiskowa, to jednak (z przyczyn oczywistych) ciężko było o twarde dowody. Ujawnienie tzw. afery hejterskiej w MS niewiele w tej kwestii zmieniło, bo nikt tam nikomu nie płacił za pisanie komentarzy – chodziło tam raczej o to, że ludzie zajmujący się partyjnym dezifno mieli po prostu interes w tym, żeby tzw. „Dobra Zmiana” (nadal uważam tę nazwę za najkrótszy i najmniej śmieszny z prawicowych dowcipów) trwała jak najdłużej.

Zapewne spodziewacie się tego, jaki będzie ciąg dalszy tego tematu. Otóż, ku zdziwieniu nikogo, okazało się, że pan zawiadowca marki Red is Bad, przy pomocy farm trolli, chatbotów/etc. prowadził nieoficjalną kampanię Zjednoczonej Prawicy. Tak, chodzi o tego samego pana, który sprzedawał państwu agregaty dla Ukrainy z kilkuset procentową marżą. Ktoś mógłby rzecz „co za przypadek”, ja jedynie rzeknę „Żodyn się nie spodziewał, no żodyn”.


I tym nie wiadomo jakim akcentem zakończę powyższy Przegląd.

 
Źródła:


https://www.wprost.pl/kraj/11813439/powodz-2024-oskar-szafarowicz-podsyca-teorie-spiskowe-zdecydowane-dementi.html

https://www.tysol.pl/a127936-remigiusz-okraska-bylo-jasne-ze-rzad-neoliberalnych-lajdakow-wylozy-sie-na-pierwszej-powaznej-przeszkodzie


NO krytykował pierwsze tarcze antykowidowe

https://nowyobywatel.pl/2020/03/29/dr-piotr-ostrowski-dziurawa-tarcza-antykryzysowa/


Ale potem z tą krytyką było już znacznie słabiej, a rząd pozaszywał w tarczach różne „niespodzianki”:

https://www.prawo.pl/kadry/dlaczego-tarcze-antykryzysowe-i-tarcza-finansowa-nie-uchronily,503610.html

https://dorzeczy.pl/opinie/634664/pis-chce-rozliczyc-rzad-za-zaniedbania-ws-powodzi.html

https://konkret24.tvn24.pl/polityka/campus-polska-ani-zlotowki-pieniedzy-publicznych-sprawdzilismy-st8069938

https://www.forbes.pl/nieruchomosci/minister-stwierdzil-ze-to-nie-ceny-mieszkan-sa-problemem-i-zapowiedzial-bezpieczny/52p68yz

https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2024-08-31/wladyslaw-kosiniak-kamysz-projekt-ws-kredytu-0-procent-jest-procedowany/

https://www.wprost.pl/opinie-i-komentarze/11807323/marek-sawicki-dosadnie-o-kredycie-zero-proc-chce-to-wyraznie-powiedziec.html

https://www.rp.pl/przestepczosc/art41158891-oszukiwal-powodzian-zatrzymala-go-abw-sluzby-walcza-z-dezinformacja

https://www.pap.pl/aktualnosci/beata-kempa-zostala-doradca-prezydenta-dudy

https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/mastalerek-kpi-z-blaszczaka-to-byly-jego-ostatnie-madre-slowa

https://www.wprost.pl/kraj/11815433/jaroslaw-kaczynski-skrytykowal-andrzeja-dude-zarzucajac-propagande-jest-odpowiedz-prezydenta.html

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/afera-w-rars-farmy-trolli-i-kampania-pis-odnalezlismy-konta/2sbeepe

https://tvn24.pl/polska/wypadek-na-trasie-lazienkowskiej-szef-mswia-tomasz-siemoniak-to-jest-nie-do-obrony-jesli-panstwo-nie-radzi-sobie-z-taka-sytuacja-st8103650

poniedziałek, 16 września 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #129

 Kurde, trochę sobie człowiek przerwy zrobił od pisania Przeglądów i jak zasiadłem do pisania to pierwszą myślą, która mi zaświtała w głowie było „ok, i co dalej?”. Co prawda zapowiedziałem osobną notkę poświęconą subwencji PiS, ale dotarło do mnie, że jeżeli tego nie wcisnę w Przegląd, to najprawdopodobniej nic z tej notki nie wyjdzie (tak, jak nie wyszło z notki na temat wyniku eurowyborów, którą przekładałem i przekładałem, aż do mnie dotarło, że chyba nie dam rady jej napisać przed kolejnymi wyborami, tak więc sobie odpuściłem).


Zanim przejdę do meritum, uwaga natury ogólnej: źródła na Facebooka będę wrzucał z mniej więcej dobowym opóźnieniem. Jeżeli J.E. Algorytm nadal będzie się do mnie sadził, to wtedy przetestuję inną metodę (wrzucanie linku do notki na blogspocie, pod którą będą źródła).

Miałem zacząć ten Przegląd od kwestii subwencyjnych, ale w międzyczasie okoliczności przyrody się zmieniły i w części Polski pojawiło się (eufemizując) sporo wody. Hydrologiem nie jestem, więc się nie będę jakoś specjalnie produkował na ten temat. Mogę się natomiast produkować na temat prawicowych szurów, które wychynęły spod kamieni (pod którymi szukały cienia w trakcie nie tak dawnych upałów) i zaczęły tłumaczyć, że hurr durr, lewactwo mówi o globalnym ociepleniu, a tu woda! Niby człowiek wiedział, że tych ludzi nie obchodzi nic więcej poza „mieniem racji”, ale trochę jednak zaskakuje to, jak bardzo ci ludzie udają, że naukowcy wcale a wcale nie przestrzegali przed tym, że możemy mieć problemy z deszczem. Te problemy polegają na tym, że co prawda deszczu spadnie, na ten przykład, w ciągu roku tyle samo, ale zamiast padać „po trochu”, może zacząć padać hurtowo, a wtedy żadna infrastruktura tego może nie wytrzymać. I owszem, tego rodzaju zjawiska są częścią zmian klimatycznych, które zdaniem szurów są lewackim wymysłem. Na uwagę zasługują również narracje, z których wynika, że ich autorzy uznali, że powódź to idealny moment na polityczną naparzankę i wypominanie sobie nawzajem czego „ten drugi” nie zrobił. Gwoli ścisłości, symetrystą nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę, ale są takie sytuacje, w których wypadałoby zamknąć mordę.

Teraz zaś można przejść do tematu, którym, jak się pewnie domyślacie, będzie kwestia PiSowskiej subwencji. Zacznijmy od rzeczy najistotniejszej: to, że PiS robił wały i używał budżetu państwa, jakby to był fundusz wyborczy, było jasne dla każdego, kto ostatnich kilku lat nie przeleżał pod lodem (tak, jak Rafał Woś, o którym będzie za moment). O ile w przypadku wyborów parlamentarnych 2019 było tak, że wtedy PiS walczył o samodzielną większość konstytucyjną i w najmniejszym stopniu nie obawiał się porażki wyborczej, to wybory w 2023 były dla tej partii walką o życie. Po sondażowym tąpnięciu w 2020, które to tąpnięcie PiS sam sobie ściągnął na głowę zaostrzając prawo aborcyjne, słupki sondażowe nie podniosły się już do wysokości gwarantującej samodzielną większość. To zaś w połączeniu z faktem, że PiS jest partią pozbawioną zdolności koalicyjnych sugerowało, że nawet jeżeli PiS wybory wygra, to nic mu z tego nie przyjdzie.

Co prawda realny był scenariusz, w który PiS razem z konfą będzie miał większość parlamentarną, (a to na 99% oznaczałoby koalicję PiS+Konfa), ale sprawa się rypła, bo pomimo tego, że część sondażowni dzielnie pompowała słupki konfy, w pewnym momencie nastąpiło „urealnienie” sondaży i choć konfa weszła do Sejmu, to jednak posłów z tej formacji było zbyt mało, żeby ulepić z tego większość.


Ponieważ PiS był świadomy zagrożenia (o czym świadczyła choćby biegunka narracyjna, w której raz wszystkie siły rzucano na front walki z jedzeniem robaków, żeby zaraz potem rzucić je na front obrony dobrego imienia Karola Wojtyły przed nim samym [a konkretnie, przed jego działaniami]) skala nadużyć była gigantyczna.

I tak na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że PKW będzie miało bardzo prostą drogę do dania PiSowi po łapach. Jednakowoż, jak to powiedział jeden z bohaterów kinematograficznego dzieła pt. „Smoleńsk”: „to nie jest proste, a nawet wręcz przeciwnie”. W 2018 PiS zmienił sobie kodeks wyborczy. W telegraficznym skrócie zmiana polegała na wycięciu tylko jednego i aż jednego przecinka. Usunięcie go sprawiło, że agitację na rzecz partii mógł prowadzić absolutnie każdy i nie musiał uzyskiwać pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. To zaś sprawiało, że w kampanię można było wpompować dowolną liczbę pieniędzy i nie ponieść z tego tytułu żadnych konsekwencji. Skoro bowiem agitację można prowadzić bez zgody pełnomocnika wyborczego, to trudno mieć pretensję do partii za to, że ktoś tam, gdzieś tam prowadzi agitację. No prowadzi, to prowadzi, nie interesujcie się tak, bo kociej mordy dostaniecie.


W związku z powyższym do samiutkiego końca nie było wiadomo, jak się potoczy sprawa tej subwencji, bo sama PKW kilkukrotnie przekładała termin, w którym miała podjąć decyzję. Niemniej jednak słowo ciałem się stało. PiSowi co prawda nie utrącono całej subwencji, ale decyzja PKW była bolesna, bo między innymi oznaczała ona to, że rocznie PiS dostanie ponad 10 milionów mniej szekli.  Reakcja PiSu była łatwa do przewidzenia i zamyka się ona w słowie „prześladowania”. Wiecie, ten sam PiS, który okiem nie mrugnął, gdy PKW utrącała kawałek subwencji Nowoczesnej (tak, była kiedyś taka partia) i Razemitom za pomyłki w przelewach, nagle się odpalił, gdy jemu zabrano część subwencji za ewidentne wały.

I znowuż, tak na pierwszy rzut oka, sytuacja była ewidentna: doszło do wielomilionowych wałów, za które PiS poniósł konsekwencje (aczkolwiek nie za wszystkie). Wypadałoby w takim momencie powiedzieć „ok, wiemy, że przeginaliśmy, przyjmujemy to z pokorą”. A gdzie tam, to Reżim Uśmiechniętej Polski całkiem niesłusznie odbiera pieniądze partii Jarosława Kaczyńskiego.


Nikogo nie powinno dziwić to, że bronić PiSu zaczął redaktor Woś, który zaczął tłumaczyć, że to jest po prostu niecny plan, który ma na celu zagłodzenie PiSu. Ktoś może w tym miejscu powiedzieć: no dobra, ale przecież nawet Woś nie może być na tyle odklejony, żeby udawać, że PiS nie zrobił żadnego wału i że cierpi za niewinność. Okazało się, że rzeczywistość jest o wiele bardziej spektakularna, Woś o tym wie, ale nie ma to dla niego znaczenia, bo (nie, to nie żart) TU CHODZI O DEMOKRACJĘ! Rzecz jasna, demokracja jest wtedy, gdy trzeba powiedzieć, że PiSu nie należy karać za jego wały.

Co prawda PiS spróbował ogarnąć sobie finansowy damage control w postaci próśb o wpłaty, ale, choć nie jestem doktorem ekonomii, to wydaje mi się, że takich strat nie da się wyrównać pospolitym ruszeniem. Na partię składają się też politycy i ludzie z pieniędzmi, ale prawda jest taka, że ci ludzie i tak dokładaliby się do kampanii, tak więc nie ma szans na to, żeby PIS wyszedł na zero.

Osobną kwestią jest to, że mam szczerą nadzieję na to, że obecna koalicja załata Kodeks Wyborczy. Już mi nawet nie chodzi o uregulowanie tzw. „działań prekampanijnych”, bo tego raczej ciężko się spodziewać (dlatego, że prowadzą je wszyscy), ale niechże chociaż ten przecinek przywrócą do ustawy, żeby było tak, jak było.

Idźmy dalej. Jeżeli będziecie mieli zły tydzień to pomyślcie sobie o tym, że moglibyście być Ryszardem Czarneckim, który właśnie zaczął się przekonywać o tym, że jak się nie ma kryszy, to złe uczynki mogą zostać ukarane. Chodzi mi, rzecz jasna, o wyłudzanie kasy z UE. Choć naprzeciwko innych wałów Zjednoczonej Prawicy, ten konkretny jest stosunkowo niewielki, bo chodziło, o bagatela, jakieś 200 tysięcy euro, ale jednak jest do dużo pieniędzy.

Sam Czarnecki broni się tak, jak się bronił wcześniej: to asystenci wypełniali dokumenty, ja nie czytaty, nie pisaty. Do momentu, w którym Ziobrokratura trzymała tę (i inne) sprawy w garażu, tego rodzaju tłumaczenie mogło przynosić pożądane efekty (w postaci braku konsekwencji prawnych). Nawiasem mówiąc to jest bardzo dobry moment, żeby wspomnieć o tym, że PiS pod koniec swoich rządów usiłował zabetonować prokuraturę tak, żeby nawet po przegranych wyborach Zjednoczona Prawica mogła nią sterować. Ciekawym, ach ciekawym po co im to było i dlaczego chodziło o próbę uniknięcia odpowiedzialności za swoje działania (o czym będzie jeszcze za moment).


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena (wiele mnie kosztowało powstrzymanie się przed napisaniem jakiegoś suchara o kilometrówkach):

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Wróćmy na moment do tłumaczeń Czarneckiego, czyli do argumentum ad asystentum. Zastosujmy w tym momencie ulubiony przez prawicę chłopski rozum: skoro to asystenci oszukiwali UE (rzecz jasna, asystenci zeznali, że kwity wypełniali w oparciu o dane dostarczone im przez Obatela), to czemuż, ach czemuż to właśnie Obatel na tym zarabiał? Po drugie, gdyby to faktycznie asystenci robili te wały, to już dawno by siedzieli, bo chyba nikt nie ma wątpliwości w kwestii tego, że takich płotek nikomu nie opłacałoby się chronić przed odpowiedzialnością karną. Po trzecie, znowuż na moment załóżmy, że wszystkiemu winni asystenci. Jak to możliwe, że europoseł, który musiał się już wcześniej całymi latami rozliczać z UE nie zorientował się, że chyba mu na konto wpływa znacznie więcej pieniędzy, niż powinno i że może jednak warto to wyjaśnić tak na wszelki wypadek?

Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że nie są to jedyne problemy Czarneckiego, bo ostatnio został zatrzymany w związku innym wałem, który opisać można dwoma słowami: Collegium Humanum. Tym razem chodzi o zarzuty korupcyjne. No nie ma szczęścia Obatel. A to i tak niedopowiedzenie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że PiS się od niego odwróci. I nikogo to nie powinno dziwić. Jeżeli PiS nadal chce trwać przy narracjach „hurr durr, Bodnarowcy prześladują bohaterów”, to nie może bronić ludzi, w których przypadku sprawa jest ewidentna i chodzi o najzwyklejsze w świecie wyłudzenie. Tzn. może inaczej, owszem, mogą, ale jeżeli będą to robić, to nietrudno będzie zbudować narrację, że skoro bronią ich wszystkich tak samo, to znaczy, że te wszystkie „kryształy”, to też zwykli wyłudzacze, drobne cwaniaczki/etc.

Jakiś czas temu głośno zrobiło się o tym, że Donald Tusk podpisał kwit, którego podpisać raczej nie powinien (aka kontrasygnata). Chodzi o podpisanie glejtu, powołującego neosędziego na przewodniczącego zgromadzenia sędziów Izby Cywilnej SN. Po tym, gdy zrobiło się głośno, internety wypełniły się różnymi narracjami na temat przyczyn, dla których doszło do podpisania tegoż kwitu. Racjonalizacje szły już tak daleko, że część komentatorów doszła do wniosku, że to musiał być element jakiegoś dealu z Andrzejem Dudą. Parę dni później Tusk wycofał swoją kontrasygnatę, tak więc chyba jednak nie chodziło o żaden deal tylko o fakap. Po tym, gdy kontrasygnata została wycofana, w internetach doszło do wielkiej wojny prawniczej w temacie tego, czy w ogóle da się wycofać tę kontrasygnatę. W telegraficznym skrócie: nie wiadomo. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Do całej tej sytuacji by nie doszło, gdyby nie to, że Zjednoczona Prawica majstrowała przy trójpodziale władzy. To majstrowanie sprawiło, że teraz mamy bardzo dużo sytuacji, do których dochodzi po raz pierwszy i nie bardzo jest komu sprawdzać, czy te sytuacje są zgodne z prawem, bo zamiast Trybunału Konstytucyjnego mamy podmiot, który realizuje wolę Genialnego Stratega z Żoliborza.

Żeby nie być gołosłownym, to właśnie wyżej wymieniony podmiot ostatnio sobie orzekł, że tak właściwie to komisja ds. Pegasusa działa niezgodnie z Konstytucją. Primo, jestem całkowitym brakiem zaskoczenia Jacka. Secundo, chylę czoła przed bezczelnością prezesa Kaczyńskiego. Tertio, to jest element szerszej strategii. To, co napiszę, nie będzie specjalnie odkrywcze: chodzi po prostu o to, żeby po przejęciu władzy przez Zjednoczoną Prawicę (czego sobie i wam nie życzę), po prostu skancelować wszystkie prawne konsekwencje, które poniosą członkowie tej partii. Biorąc pod rozwagę bezczelność tej partii, można bezpiecznie założyć, że będzie to oznaczało jakieś gigantyczne zadośćuczynienia (no bo czemuż by nie, prawda?). I jest to coś, o czym należy pamiętać.

Na sam koniec zostawiłem sobie Prezydenta Andrzeja Dudę, który po raz zylionowy postarał się wszystkim udowodnić, że nie bez przyczyny musi się przez cały czas uczyć. A uczyć się powinien tego samego, czego jego partyjni koledzy (tak, wiem, de iure Duda nie jest członkiem partii, ale de facto, owszem jest), czyli tego, kiedy należałoby siedzieć cicho.


Andrzej Duda miał razem z prezydentem Litwy Gitanasem Nausėdą konferencję prasową. Jak bardzo byliście zaskoczeni, gdy się okazało, że w trakcie tej konferencji Duda zarzucił Tuskowi (i praktycznie całej nowej władzy) współpracę z FSB? Chodzi o sprawę Pablo Gonzaleza vel Rubcowa, który był agentem GRU, a w wolnych chwilach hiszpańskim dziennikarzem. Jakiś czas temu został zawinięty przez służby pod zarzutem szpiegostwa. Bardzo niedawno temu okazało się, że Rubcow wziął udział w wymianie więźniów. I ten, wcale nie agent, pojechał sobie na wycieczkę do Moskwy.


Gdyby nie kontekst, zabawne byłyby te wszystkie prawicowe narracje, z których wynikało, że prawica całkiem na serio przejmuje się tym, że w Polsce działają agenci rosyjskich wywiadów i rosyjscy agenci wpływu. Rzecz jasna, prawicowe zainteresowanie nie przeniosło się na ten przykład, na organizacje takie, jak Ordo Iuris, albo CitizenGO, bo jak powszechnie wiadomo, z tymi organizacjami jest absolutnie wszystko w porządku.

No, ale to tylko dygresja, bo tu miało być o prezydencie. Rubcow przed wyjazdem miał wgląd w akta sprawy. Dla prawicy był to dowód na to, że (uwaga, capslock) UŚMIECHNIĘTA POLSKA WSPÓŁPRACUJE Z FSB! Zupełnie pomijany jest w tych narracjach kontekst. A kontekstem tym było to, że prokuratura nie wiedziała o tym, że Rubcow poleci do Moskwy i myślała, że będzie miał proces w Polsce, a przed takowym wgląd w akta wypadałoby takiej osobie zapewnić. Ponadto, prokuratura zapewnia, że w aktach nie było nic na temat technik operacyjnych (co jest chyba oczywiste), a Rubcow miał po prostu wgląd w swoją własną działalność.


Ta sytuacja sprawiła, że Duda był łaskaw (w towarzystwie prezydenta Litwy) powiedzieć, że kiedyś to za PO podpisano umowę o współpracy z FSB i ta współpraca chyba trwa dalej. To, że pierwszą taką umowę podpisano w 2008 roku i prezydent Lech Kaczyński ją ratyfikował, rzecz jasna nie zmieściło się w prezydenckiej narracji. Niemniej jednak istotne jest to, że FSB podpisało takich umów 201 ze służbami różnych krajów.

Nawet gdyby Andrzej Duda w tym momencie nie kłamał i nie rozpowszechniał dezinformacji, to wypadałoby się zastanowić nad tym, czy tego rodzaju konferencja to odpowiednie miejsce do wyrażania swoich wątpliwości w tej kwestii. Wypadałoby się również zastanowić nad tym, że takie słowa nie są zawieszone w próżni i mogą zostać wykorzystane przez wszystkie te środowiska, którym bardzo zależy na tym, żeby wstrzymywać pomoc dla Ukrainy. No bo tak, ta pomoc w głównej mierze przez Polskę przechodzi, a skoro Polska współpracuje z Putinem, to czy naprawdę powinniśmy się wszyscy w to angażować, niechże sobie tamta część Europy sama ureguluje swoje sprawy, nam nic do tego. Ja rozumiem, że to jest dopiero jego druga kadencja i może jeszcze wszystkiego nie ogarnął, ale czułbym się znacznie bezpieczniej, gdyby Prezydent RP nie opowiadał tego rodzaju bredni na użytek bieżących narracji swojej najukochańszej partii.


Źródła:

https://wydarzenia.interia.pl/felietony/wos/news-zaglodzic-pis-ugotowac-demokracje,nId,7758039

https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/978242,nowoczesna-stracila-okolo-465-mln-zl-subwencji.html

https://oko.press/ryszard-czarnecki-z-zarzutami-collegium-humanum-uzbekistan

https://www.rp.pl/polityka/art41086181-andrzej-duda-o-fsb-i-tusku-cezary-tomczyk-skandaliczne-slowa-powinien-przeprosic

https://wyborcza.pl/7,75398,21678791,umowe-skw-fsb-ratyfikowal-prezydent-kaczynski-rosjanie-podpisali.html

https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114884,31291541,trybunal-konstytucyjny-orzekl-ws-komisji-sledczej-do-spraw.html

https://oko.press/prof-piotrowski-cofniecie-kontrasygnaty