poniedziałek, 24 czerwca 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #125

Niniejszy Przegląd obfitować będzie w opisy wydarzeń, które są dla nas wszystkich równie zaskakujące jak to, że czasami na terenach zalewowych pojawia się woda. No to, jak to mawia pewien partyjny mediaworker, który przeszedł z TVP do Republiki (a wcześniej z Republiki do TVP): Jedziemy!

18 czerwca na RzePie pojawił się artykuł o tytule z gatunku selfexplanatory: „W Polsce rośnie liczba osób negatywnie nastawionych do uchodźców z Ukrainy. Dlaczego?”. Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować lead artykułu: „Poza zgodą na przyjęcie ukraińskich dzieci do polskich szkół, spadek przychylności wobec Ukraińców objął wszystkie sfery życia – nawet udzielanie schronienia w naszym kraju. Alarmujące wyniki badania UW oraz AEH.”. Żodyn, no żodyn się nie spodziewał, że po ponad dwóch latach ciągłej nagonki (z drobnymi przerwami na hejtowanie „kolorowych”) na Ukraińców, poparcie dla pomagania tymże może spaść. W artykule jest sporo cytatów z raportu. Można w nim przeczytać również wypowiedzi dr hab. Jana Brzozowskiego (prof. UJ, kierownik Jagiellońskiego Centrum Studiów Migracyjnych.). Nie brakuje w artykule wzmianek na temat tego, co Polakom przeszkadza w Ukraińcach (zaraz do tego przejdę).

Brakuje natomiast, i to bardzo, jakiejkolwiek wzmianki na temat antyukraińskich narracji, które śmigały po naszej debacie publicznej, które to narracje sprawiły, że:  „Z analizy odpowiedzi na pytania otwarte wynika, że najczęściej wskazywanym powodem jest różnie rozumiana „postawa roszczeniowa”. – W odniesieniu do uchodźców z Ukrainy oznacza, że „wszystko im się należy”, „roszczenia o świadczenia socjalne”, „chęć posiadania takich samych praw jak Polacy”, „wszystko należy się za darmo” oraz „brak wdzięczności za pomoc””. Bo wiecie, te wszystkie narracje (które były wrzucane np. przez Mentzena) w debatę publiczną o Ukraińcach, którzy są przyjmowani poza kolejnością do lekarzy specjalistów (i w ogóle wpychają się w kolejkę), którzy są odpowiedzialni za literalnie każde przestępstwo dokonane w Polsce (teraz mamy krótką przerwę w tym temacie, bo za wszystkie przestępstwa odpowiedzialni są migranci), którzy generalnie są niewdzięczni (a nasz kraj daje im broń, która powinna nas bronić przed inwazją rosyjska, do której to inwazji na pewno nigdy nie mogłoby dojść, bo przecież Władimir Purin nas kocha i nigdy by nie chciał zrobić nam nic złego) – te wszystkie narracje na pewno nie mają żadnego wpływu na to, w jaki sposób Polacy postrzegają Ukraińców. Tak samo, jak nie miał na to wpływu PiSowski fakap, przez który ukraińskie zboże zamiast przejeżdżać przez Polskę tranzytem, było u nas sprzedawane (i było znacznie tańsze, niż zboże wyprodukowane przez polskich rolników). Żeby nie przedłużać tego wątku: to, że część Polaków jest teraz niechętna Ukraińcom mnie jakoś specjalnie nie dziwi, dziwi mnie natomiast to, że osoby, które starają się ten temat badać i analizować, zupełnie pomijają gigantyczną kampanię dezinformacyjną dotyczącą Ukrainy i Ukraińców, która to kampania się u nas rozgościła na dobre w debacie publicznej.

Powtarzałem to już wielokrotnie, ale będę to powtarzał nadal: wszyscy wiemy do czego PiSowi było potrzebne przejęcie całkowitej kontroli nad wymiarem sprawiedliwości i gmeranie przy bezpiecznikach ustrojowych. Gdyby członkowie Zjednoczonej Prawicy byli cwańsi (czytaj: gdyby nie byli członkami Zjednoczonej Prawicy), to pewnie któremuś z nich zaświtałoby we łbie, że skoro już stracili władzę w Polsce, to może lepiej zachowywać się tak, żeby móc potem mówić: widzicie, straszyli was tym, że będziemy robić to i owo, a my jesteśmy grzeczni, oni po prostu to wszystko zmyślili! Ponieważ zaś członkowie Zjednoczonej Prawicy są członkami Zjednoczonej Prawicy, działają tak, żeby ponad wszelką wątpliwość udowodnić, że ich krytycy mieli sto procent racji. Jakiś czas temu prawica się wzmagała nad losem dwóch skazańców (których Andrzej Duda musiał ułaskawiać dwukrotnie, po raz pierwszy „po swojemu”, a po raz drugi zgodnie z prawem). Chodzi, rzecz jasna, o Wąsika i Kamińskiego. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że na fali wmawiania wszystkim, że w Polsce odbywają się straszliwe prześladowania opozycji, w PiSie zastanawiano się nad wariantem siłowym: ponieważ mandaty dwóm panom wygasły i nie chciano ich wpuszczać do Sejmu (co jest zupełnie zrozumiałe), ktoś w PiSie wpadł na pomysł, że skoro tak, to oni siłą ich wprowadzą do tegoż Sejmu. Ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu. Obstawiam, że z wewnętrznych sondaży wynikło, że nikt poza betonowym elektoratem PiSu się specjalnie tym duetem nie przejmuje, a próba „siłowego” wprowadzenia do Sejmu Wąsika i Kamińskiego może zostać bardzo źle odebrana.

No dobrze, ale czemu tak właściwie ma służyć ten trip down the memory lane? Ano temu, że kilka dni temu Trybunał Przyłębski orzekł, że ustawy przegłosowane przez Sejm, w którym nie zasiadali obaj panowie, to ustawa niekonstytucyjna. Skąd taka, a nie inna decyzja? Ano stąd, że zapewne personifikacja trójpodziału władzy, Jarosław Kaczyński, sobie tego zażyczył. W „składzie orzekającym” (cudzysłów użyty z rozmysłem) nie mogło zabraknąć całkowicie bezstronnych osób, takich jak Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz. I znowuż się powtórzę: Zjednoczona Prawica przyzwyczaiła nas do tego, że ma w zwyczaju robić to, o co oskarżała wszystkich innych. Bardzo głośno było za jej rządów o „opozycji totalnej”. Teraz zaś partia Kaczyńskiego działa jak opozycja totalna, która chce zasiać jak największy chaos w naszym kraju. Ręczne sterowanie czymś, co powinno być bezpiecznikiem ustrojowym, jest idealnym kejsem.

Nawiasem mówiąc, skoro już jesteśmy przy temacie Trybunału Przyłębskiego, to warto wspomnieć o newsie, który już co prawda nie jest pierwszej świeżości (albowiem z końcówki maja), ale za to nadrabia swoje braki olbrzymim potencjałem humorystycznym. Otóż, pod koniec maja Julia Przyłębska wezwała Rządowe Centrum Legislacji (zupełnym przypadkiem do korespondencji dotarł portal Karnowskich) do publikowania wyroków jej trybunału (który z przyczyn dla mnie niezrozumiałych nazwała „Trybunałem Konstytucyjnym”). Zupełnie bez związku z całą sprawą przypomnę, że Przyłębska była jedną z twarzy (i beneficjentką) działań PiSu, które polegały na tym, że najpierw tłumaczono, że wyroki (legitnego) Trybunału Konstytucyjnego są nieważne, potem opóźniono ich publikację, a na samym końcu, gdy już jednak je opublikowano, zupełnie się nimi nie przejęto. Zastanawia mnie (i to autentycznie) to, czy Przyłębska dostrzega ironię losu, czy też jej bardzo szerokie horyzonty poznawcze sprawiają, że nie jest tego świadoma. Osobną kwestią jest to, że Andrzej Duda jakoś tak się nie wzmagał po głosowaniach w Sali Kolumnowej mimo tego, że wtedy fizycznie uniemożliwiono posłom uczestnictwo w tych „obradach” (no ale, może chodziło o to, że tamci posłowie nie byli skazańcami).


Skoro już poruszyliśmy temat niezależnych sędziów, to trzeba go pociągnąć dalej. Jakiś czas temu Sebastian Kaleta się straszliwie wzmagał dlatego, że sędzia, który miał rozpatrywać zażalenie na areszt tymczasowy księdza-od-salcesonu, ileś tam lat wcześniej był wiceministrem w rządzie Tuska. Bo wiecie, skoro kiedyś był wiceministrem to znaczy, że na pewno nie jest bezstronny. Tenże sam Sebastian Kaleta siedział cicho, gdy Andrzej Duda powołał na sędziego Mikołaja Pawlaka. Tak, tego samego Mikołaja Pawlaka, który był najgorszym dotychczasowym Rzecznikiem Praw Dziecka (bo trochę mu się to pomyliło z byciem Rzecznikiem Praw Oskara Szafarowicza). Tenże sam, który był zamieszany (to jest bardzo odpowiednie określenie) w zakup Pegasusa. Ja wiem, że w tym momencie dziejów nikt (poza betonem) nie miał wątpliwości w kwestii tego, kogo najchętniej widzieliby w roli sędziów.

Ponieważ zrobiło się za bardzo poważnie, na moment przejdźmy do tematu nieco lżejszego. Ciekaw jestem, ilu z was pamięta o tym, że swego czasu w rządowych mediach pojawiały się sondaże takiego tworu, jak Social Changes. Jeżeli już o tym zapomnieliście, to nie przejmujcie się: zapomniała o tym również Zjednoczona Prawica. Tak się bowiem jakoś złożyło, że mniej więcej od wyborów parlamentarnych w 2023 roku nikt nie chwali się kolejnymi sondażami wyżej wymienionej, ahem, „sondażowni” i nikt jej nie zleca wykonywania „sondaży wyborczych”.  Ciekaw jestem, czy to już tak na amen, czy też, na ten przykład, przed wyborami prezydenckimi będziemy mieli do czynienia ze zmartwychwstaniem.

To nie był dobry tydzień dla Suwerennej Polski. Aczkolwiek w sumie można pójść o krok dalej i napisać, że to nie była dobra środa. Najpierw głośno zrobiło się o tym, że Marcinowi Romanowskiemu szykowany jest wniosek o uchylenie immunitetu. Absolutnie nikogo nie powinno to dziwić, jako że wyżej wymieniony jegomość jest jednym z głównych bohaterów studia nagrań „Mraz i przyjaciele” (przepraszam, musiałem). Na tym się problemy Romanowskiego nie kończą, bo równolegle szykowany jest też dla niego areszt tymczasowy. Jeżeli mam być szczery, to nieszczególnie mnie to dziwi, tak się bowiem składa, że kwitów na to, że w jego przypadku możemy mieć do czynienia z wysokim prawdopodobieństwem mataczenia dostarczył sam Romanowski na nagraniach, na których odbywało się ustalanie zeznań. Rzecz jasna, koledzy (-1, o czym za moment) z Suwerennej Polski rzucili się do obrony swojego ziomka i, na ten przykład, Dariusz Matecki (któremu poświęciliśmy osobny odcinek podkastowy) zaczął opowiadać o tym, że to są po prostu prześladowania opozycji. Ktoś powinien Panu Dariuszu wytłumaczyć, żeby sobie sprawdził w słowniku co oznacza słowo „prześladowania”, bo jakoś tak się składa, że ponoszenie odpowiedzialności za (eufemizując) nie przestrzeganie prawa, to raczej nie są prześladowania.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


Drugi cios spadł na Suwerenną Polskę z najmniej spodziewanej strony. Również w środę jeden z filarów intelektualnych tej partii (Janusz Kowalski) ogłosił, że jak co złego, to nie on i się katapultował z SuwPolu. W momencie, w którym piszę te słowa, jeszcze nie wiadomo gdzie Kowalski ucieka (czytaj: do której partii), ale można być pewnym tego, że jak to już bywa w przypadku takich ludzi, będzie to „ucieczka do przodu” (czytaj: na pewno nie zrobił tego po to, żeby być posłem niezrzeszonym). Gdybym miał gdybać, to bym gdybał, że albo pójdzie do PiSu (do frakcji antyMorawieckiej), albo do Konfederacji. Co prawda z tą drugą partią łączy go braterstwo poglądów, ale ta pierwsza póki co ma większą siłę przebicia. Co ciekawe, do całej sprawy odniosła się sama Suwerenna Polska, która swoje oświadczenie eloneksowe zaczęła od: „Janusz Kowalski, jaki jest, każdy wie. Życzymy mu powodzenia na nowej drodze. (…)”. Równie zabawne było to, że Kowalskiemu przypomniano jak to kiedyś zapowiedział, że on to prędzej złoży mandat, niż odejdzie z Solidarnej Polski. Pod tymi wspominkami Miłosz Kłeczek (jeden z najbardziej spektakularnych pracowników niegdysiejszych mediów rządowych) napisał, że w sumie to TVN się czepia, bo Kowalski zapowiedział, że nie odejdzie z Solidarnej Polski, a odszedł z Suwerennej. Niestety, nie jestem w stanie stwierdzić tego, czy Kłeczek żartował, czy też napisał to poważnie (powołuję się więc na Prawo Poego).



W trakcie ubiegłego weekendu (piszę sobie ten Przegląd 23-06, tak więc chodzi mi o ten poprzedni weekend), polska prawica zaspamowała internety rasistowskimi narracjami. Punktem wyjścia do tego spamowania były narracje, których prawica używała w 2015 i 2016 roku, ale tym razem to wszystko poszło o krok dalej. Wtedy mieliśmy bowiem straszenie „kolorowymi uchodźcami”, a tym razem do rasistowskich wpisów dołączone były zdjęcia niebiałych ludzi, które były robione „z przyczajki”. Na zdjęciach, na ten przykład, była sobie grupka paru osób, która czekała na zielone światło na przejściu dla pieszych, na innym zdjęciu był jakiś dzieciak, który najprawdopodobniej wracał ze szkoły z plecakiem, na jeszcze innym była grupka ludzi pozująca do zdjęcia. W telegraficznym skrócie: na ogromnej większości zdjęć widnieli ludzie, którzy po prostu gdzieś szli (albo na coś czekali). Napisałem, „na większości”, bo był jeden wyjątek, ale tu znowuż chodzi o nagranie, przy pomocy którego politycy Suwerennej Polski bawili się w agitację wyborczą w trakcie trwania ciszy wyborczej. Otóż, jakiś ciemnoskóry typ skakał po dachu samochodu. Ciekaw jestem, czy politycy Suwerennej Polski monitorują wszystkie takie zdarzenia, no ale to tylko dygresja.


Te wszystkie zdjęcia były szeroko komentowane przez prawicowy komentariat i mogliśmy na jednym z kont influencerskich przeczytać, że w sumie to trochę strach we Wrocku na rynek pójść, bo tam dużo kolorowych jest. Ja to jeszcze raz powtórzę: większość tych „łamiących” zdjęć wyglądała tak, że gdyby byli na nich biali ludzie, kto nikt nie robił by im zdjęć, bo ciężko by było odpalić narrację „zaczęło się”, jako opis do zdjęcia, na którym jakiś dzieciak idzie do szkoły (no chyba, że chodziłoby o początek roku szkolnego). To była czystej wody rasistowska nagonka. Jedyną „winą” tych ludzi było to, że mieli kolor skóry, który nie podoba się autorom zdjęć (i autorom łamiących narracji).


Moim skromnym zdaniem cała ta akcja musiała być przez kogoś koordynowana. Wnoszę po tym (uwaga, będzie to dowód anegdotyczny), że ilekroć na Eloneksie pojawiały się wpisy, w których ktoś wypowiadał się na temat tych rasistowskich narracji, albo też ktoś po prostu miał bekę z prawicy, która boi się ludzi stojących na przejściu dla pieszych, tylekroć pojawiała się pod takim wpisem chmara trollkont, które „mówiły, jak jest”. W moim przypadku nie było tych kont aż tak wiele, ale trzeba to osadzić w kontekście takim, że w 2015-2016 dla higieny psychicznej banowałem każde konto, które wjeżdżało mi pod wpisy z jakimiś rasistowskimi i nacjonalistycznymi bzdurami. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie też miałbym 100+ wpisów, w których tłumaczono by mi, że tak naprawdę ci niebiali to są bardzo groźni/etc. Mam szczerą nadzieję, że ktoś (poza nielicznymi dziennikarzami) monitorował tę akcję. Osobną kwestią jest to, że ta prawicowa erupcja rasizmu była zupełnie bezsensowna. Wybory do PE już się odbyły. Do następnych wyborów kawał czasu. Tak, wiem, Jarosław ogłosił, że on chce referendum i w teorii można by było uznać, że ta nagonka rasistowska była wstępem do tej zapowiedzi, ale ujmując rzecz kolokwialnie: myślę, że wątpię. Raczej było tak, że nagonkę odpalił SuwPol, a Kaczyński zobaczył, że temat trochę zażarł i sobie pomyślał, że skoro temat zażarł, to może mu to pomoże zmobilizować elektorat. Innymi słowy: prawica najprawdopodobniej tę konkretną nagonkę rozkręciła dlatego, że mogła.



I tym (znowuż nie wiem jakim) akcentem zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art40648561-w-polsce-rosnie-liczba-osob-negatywnie-nastawionych-do-uchodzcow-z-ukrainy-dlaczego

https://www.bankier.pl/wiadomosc/TK-nowelizacja-o-NCBR-niekonstytucyjna-bo-Wasik-i-Kaminski-nie-glosowali-8767859.html

https://wpolityce.pl/polityka/693384-tylko-u-nas-prezes-tk-wzywa-ludzi-tuska-do-opamietania

https://www.tokfm.pl/Tokfm/7,189655,31074588,niedorzecznik-z-nowa-posada-duda-zrobil-go-sedzia-w-skierniewicach.html

https://wpolityce.pl/szukaj?q=social+changes

https://oko.press/romanowski-immunitet-wniosek

https://tvn24.pl/polska/janusz-kowalski-odchodzi-jest-komentarz-suwerennej-polski-st7969072

https://x.com/Suwerenna_POL/status/1803339639119380654

https://x.com/MiloszKleczek/status/1803358325125329067


poniedziałek, 17 czerwca 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #124

Co prawda zapowiadałem ten Przegląd na sobotę, ale zachowawczo użyłem słowa „najprawdopodobniej”, tak więc wszystko jest w porządku. Z góry uprzedzam, że w niniejszym Przeglądzie nie będę poruszał kwestii wyborów do Europarlamentu, albowiem uznałem, że wybory te zasługują na oddzielny tekst, który postaram się napisać i opublikować przed następnymi wyborami do Europarlamentu. Jeżeli jest coś, co odróżniało te wybory od praktycznie wszystkich poprzednich to to, jak bardzo Zjednoczona Prawica nie przejmowała się ciszą wyborczą (agitacją zajmowała się nawet Kancelaria Prezydenta). To napisawszy, pozwolę sobie przejść do tematów niezwiązanych z wyborami.

Jakiś czas temu Prezydent Andrzej Duda po raz kolejny zabłysnął byciem Prezydentem Andrzejem Dudą i zawetował ustawę, dzięki której język śląski zostałby uznany za język regionalny. W związku z powyższym wetem wywiązała się w debacie publicznej dyskusja i jeżeli mam być szczery, to argumenty, które mają przemawiać za wetem są (przynajmniej dla mnie) całkowicie nieprzekonujące. Andrzej Duda twierdzi, że on nie może tego podpisać, bo jakby podpisał, to potem przedstawiciele innych grup regionalnych też by mogli chcieć, żeby ich języki zostały uznane za języki regionalne. I tak sobie myślę, że prezydentowi warto by było w kontekście powyższej wypowiedzi zadać jedno, bardzo ważne pytanie: i co w związku z tym? Co by się stało, gdybyśmy w Polsce mieli więcej zarejestrowanych (czy tam „uznawanych”) języków regionalnych? Współczynnik Poland Stronk by nam spadł? Równie alternatywnie mądry był komentarz Sellina, który stwierdził, że gdyby język śląski uznano za język regionalny, to używający języka kaszubskiego mogliby się poczuć dotknięci, bo przecież coś takiego jak język śląski nie istnieje. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że z punktu widzenia Polaków deprecjonujące dla naszego języka jest to, że Sellin używa go do wygadywania bzdur. Ponieważ zaś złośliwy nie jestem, poproszę was o udanie się w stronę dalszej części tekstu.

Ten kawałek przeglądu (poświęcony pewnemu wyrobowi sondażopodobnemu) miałem zacząć od zagadki „ja wam opiszę sondaż, a wy postarajcie się odgadnąć, która sondażownia go wyprodukowała”, ale szczerze mówiąc nie bardzo mi się chce, bo wszyscy i tak od razu będą wiedzieć, że chodzi o IBRIS. No ale, dosyć już tych wstępów, przejdźmy do meritum. Kilka dni temu na Eloneksowym koncie Państwowej Agencji Prasowej pojawił się wpis (będący przy okazji tematem artykułu na ich stronie): „Wojsko ma strzelać do migrantów? Wyniki sondażu są jednoznaczne”. Przyznam się wam szczerze, że gdy tylko zobaczyłem ten wpis i słowo „sondaż”, od razu wiedziałem, kto ów produkt sondażopodobny wytworzył. To trochę jak z Interiowymi artykułami Kamili Baranowskiej, które jestem w stanie rozpoznać po jednej nutce, znaczy się po tytule.

No dobrze, ale jakież to wiekopomne pytanie badawcze zostało zadane w sondażu? „Czy żołnierze Wojska Polskiego stacjonujący na wschodniej granicy powinni móc używać broni w sytuacji prób siłowego pokonania granicy przez migrantów” (za moment będzie ciekawostka związana z treścią pytania). Od czego by tu zacząć? Może od błędów metodologicznych? Po pierwsze, pytanie ma sugerującą treść.  Po drugie, pytanie zostało celowo (za moment do tego wrócimy) skonstruowane w sposób nieprecyzyjny. Skąd respondent ma wiedzieć, czym jest „siłowe pokonanie granicy”? Chodzi o atakowanie żołnierzy? Przechodzenie przez ogrodzenie? Demontowanie płotu?  Po trzecie, nie jest to, co prawda, błąd pytania, ale błędem było przeprowadzanie sondażu zaraz po wydarzeniach, które wywołały silne emocje, bo równie dobrze można by było przeprowadzić sondaż w sprawie dopuszczalności kary śmierci po jakimś brutalnym morderstwie. Wiadomo jakie wtedy będą odpowiedzi i jedyna przyczyna, dla której ktoś mógłby się zdecydować na przeprowadzenie takiego sondażu, to udowodnienie swojej tezy.

Po czwarte, ta nieprecyzyjność pytania jest zabiegiem celowym, którego dokonano po to, żeby słupek był jak najwyższy. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że zupełnie odwrotnie IBRIS zadał pytanie badając podejście Polaków do tego, kto jest odpowiedzialny za nieprawidłowości w wydawaniu pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. Otóż w tym sprawiedliwościowym sondażu respondenci mogli wybierać spośród kilku odpowiedzi. No i wszystko fajnie, ale trzy z tych odpowiedzi oznaczały w sumie jedno i to samo (Suwerenna Polska, Zjednoczona Prawica, urzędnicy [Suw Pol był częścią ZP, a urzędnicy sami się na swoje stanowiska nie powołali, prawda]). No ale, w tamtym sondażu chodziło o to, żeby się słupki porozbijały na mniejsze, a w tym chodziło o to, żeby słupek był jak najwyższy.

No dobrze, nieco wcześniej wspomniałem o tym, że będzie jeszcze o treści pytania. Pozwolę sobie jeszcze raz zacytować pytanie zadane przez IBRIS i zestawić je z tym, jak treść pytania zacytował PAP, a wy pobawcie się w „znajdź różnicę”.

IBRIS:  „Czy żołnierze Wojska Polskiego stacjonujący na wschodniej granicy powinni móc używać broni w sytuacji prób siłowego pokonania granicy przez migrantów”

PAP: „Czy żołnierze wojska polskiego stacjonujący na wschodniej granicy powinni używać broni w przypadku prób siłowego przekroczenia granicy przez migrantów?”


Moim skromnym zdaniem jest zasadnicza różnica między „powinni móc używać broni”, a „powinni używać broni”. Nie jestem do końca pewny, czy ten zabieg był celowy (to by sugerowała treść wpisu na Eloneksie), bo pytanie na Rzepie było na obrazku (i trzeba było je ręcznie przepisać). Niemniej jednak, gdyby to była pomyłka, to pewnie ktoś by się zorientował i ją poprawił.

Kilka dni temu głośno zrobiło się o tym, że funkcjonariusz Służby Więziennej został brutalnie pobity przez grupę nieletnich (zmarł kilka dni po pobiciu, bo lekarzom nie udało się uratować jego życia). Z właściwą swej kondycji intelektualnej przenikliwością wydarzenie to skomentował Krzysztof Bosak: „Funkcjonariusz SW nie żyje. Pobity na śmierć na publicznym wydarzeniu przez grupę nastolatków, podobno w obecności swojej narzeczonej. Dotychczas takie historie słyszeliśmy głównie z innych państw. Robi się w Polsce coraz bardziej „europejsko” niestety...”.

I znowuż muszę się pobawić w wyliczankę, bo w tej wypowiedzi mamy bardzo dużo do „rozpakowania”.  Po pierwsze, jeżeli jakiś 40-latek wmawia wam, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów (jeżeli chodzi o przemoc, pobicia/etc.), to albo był wychowywany pod kloszem (elitariusz, którego rodzice wszędzie wozili autem/etc.), albo ordynarnie kłamie. W przypadku Bosaka obie te odpowiedzi są prawdziwe. Bosak jest niecały rok młodszy ode mnie i nawet biorąc pod rozwagę to, że jest przedstawicielem elit, to na pewno nie raz i nie dwa dotarło do niego to i owo. Zanim napiszę to, co mam napisać, pozwolę sobie na krótką zapowiedź: to nie jest historia w rodzaju „myśmy mieli ciężko, a teraz to mają lepiej”. Skoro wstęp mamy za sobą, mogę przejść do tego, co chciałem napisać. Przemoc pod koniec lat 90 (i na początku XXI wieku) była na polskich ulicach tak bardzo powszechna, że praktycznie nie zwracało się na nią uwagi. Moim skromnym zdaniem sporą rolę odegrało w tym to, że wtedy wyż demograficzny wchodził w dorosłość. Przecież to właśnie w tamtych czasach kibole prowadzili regularne bitwy z policją. Ja wiem, że to, co ja tu teraz napiszę, to jest anecdata (ok, będą dwie), ale ja bym tymi anecdatami mógł zapełnić całą książkę, a i tak by tego sporo zostało, tak więc nie wydaje mi się, żeby to były odosobnione przypadki.

Anecdata nr 1: W szkole średniej zaprzyjaźniłem się z jednym ziomeczkiem, który był kibolem (w pełnym tego słowa znaczeniu). Jeździł na meczę, tłukł się z innymi kibolami, a jak trzeba było to i z policją. Kiedyś zaaferowany opowiedział mi o tym, że gdy pojechali na mecz do Lublina i doszło do przepychanek z policją, to policja tłukła ich pałkami w innym kolorze niż zazwyczaj. Dobra, muszę się tu przyznać, że miałem kolejne zdanie skonstruować nieco inaczej, ale gdy już napisałem zdanie, w którym w bliskiej odległości od siebie było słowa takie jak „kolorowe” oraz „pały” uznałem, że to jednak przesada, tak więc: nie wiem czy policja miała wtedy akcesorium w różnych kolorach, ale mój znajomy (który tym akcesorium wtedy oberwał) miał w tej kwestii dość jednoznacznie zdanie.

Anecdata 2: O tym mogłem już kiedyś wspominać przy okazji notek poświęconych kibolom. Jechaliśmy kiedyś z ojcem do rodziny naszym poldkiem. Traf chciał, że mniej więcej w okolicach dworca PKP w Sandomierzu jechaliśmy za autobusem. Obok dworca był przystanek, na którym stało kilkudziesięciu kiboli. Gdy ich mijaliśmy, jadący autobusem ludzie zaczęli do nich machać szalikami. Kolejny traf chciał, że zaraz potem jest skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną i wszyscy stanęliśmy na „czerwonym”. Ponieważ byliśmy zajęci rozmową nie wiem, w którym momencie zwróciłem uwagę na to, że „coś się dzieje”, prawdopodobnie zaalarmowało mnie to, że samochody jadące drugim pasem się nagle zatrzymały. Zaraz potem zorientowałem się, że praktycznie tuż obok nas stoją kibole (zrobili sobie przebieżkę od przystanku) i rzucają w autobus cegłami, kamieniami (może leciały też brukowce, tego już nie pamiętam). Kilka cegieł trafiło w auta stojące na drugim pasie (w nas nic nie trafiło na szczęście). Potem światła się zmieniły i pojechaliśmy. Po jakimś czasie wyczytałem w którejś z regionalnych gazet, że (o dziwo) policji udało się zatrzymać kilku sprawców. O ile mnie pamięć nie myli, autobusem nie jechali kibice piłki nożnej. Na szczęście nic nikomu się nie stało (co było o tyle niespodziewane, że cegieł poleciało w stronę autobusu całkiem sporo).

Wiecie, co było (z perspektywy czasu) najbardziej absurdalne? Że te wydarzenia nie przyciągały za bardzo uwagi opinii publicznej. Tak, wiem, nie było wtedy internetów, ale z drugiej strony, gdy w Sandomierzu skini wybili oko ciemnoskórej licealistce (pobili ją przy użyciu kastetu), to jednak się o tym głośno zrobiło.

Skoro wspomniałem o skinach, to możemy przejść do punktu drugiego. Po drugie: gdyby nie kontekst zabawne byłoby to, że na temat „kiedyś to było” wypowiada się człowiek, który (uwaga, będzie capslock) BYŁ PREZESEM MŁODZIEŻY WSZECHPOLSKIEJ. Ja wiem, że teraz MW stara się zachowywać pozory i udawać, że są po prostu zwykła organizacją zrzeszającą (to określenie tu idealnie pasuje) narodowców i „patriotów”. Na szczęście jestem na tyle stary, że pamiętam, jak to wtedy wyglądało w moim rodzinnym mieście. Otóż, owszem mieliśmy komórkę MW. Z perspektywy czasu można by tych ludzi nazwać zwykłymi bandytami, którzy zajmowali się głównie pobiciami. Była to wiedza na tyle powszechna, że praktycznie każdy młody człek w owym czasie wiedział, które części osiedli należy omijać, celem zminimalizowania ryzyka dostania po mordzie za to, że skinheadzi mieli akurat zły dzień, albo po prostu się nudzili. Bosak szefem MW był w latach 2005-2006, tak więc doskonale wiedział czym zawiaduje. Zawiadywał organizacją, w której było od cholery skinów; skinów, którzy w swoich własnych zinach chwalili się morderstwami, dewastowaniem żydowskich cmentarzy/etc. Dlatego też nie jestem w stanie w pełni wyrazić pogardy dla dziennikarzy, którzy znormalizowali Bosaka przez to, że zapraszali go do programów i nawet nie próbowali go rozliczać z jego (nie tak znów odległej) przeszłości.

Idźmy do punktu ostatniego. Jestem się w stanie założyć o wiele, że Bosak celowo kłamie, „łowiąc” w ten sposób „młody” elektorat. Młodzi ludzie praktycznie nie mają możliwości zweryfikowania tego, kim był Bosak na początku swojej przygody politycznej. Media zaś wcale im tych informacji nie dostarczają. Poza tym młodzi ludzie są, no cóż, młodzi, tak więc nie mogą pamiętać tego, jak w latach 90-tych wyglądała rzeczywistość, do której tak bardzo tęskni Bosak. Nawiasem mówiąc, nie dziwi mnie to, że były szef MW tęskni do czasów, w których członkowie organizacji, której szefował, „kozaczyli” na ulicach. Oni „rozdawali karty”, a on był ich szefem. To musiało zostawić trwały ślad we łbie. Tak nawiasem mówiąc, to nie jest tak, że MW się ucywilizowała. MW została ucywilizowana dlatego, że mniej więcej na początku XXI wieku trochę się zmieniło podejście policmajstrów do „łysych” i do kiboli. Teraz już nierealny jest scenariusz, w którym w centrum miasta zatrzymuje się autobus, z którego wybiegają kibole i zaczynają bić ludzi (teraz się spotykają na autostradach). W związku z powyższym wszelkiej maści obrońcy kiboli wciskają teraz wszystkim ciemnotę tłumacząc, że kibole to po prostu niezrozumiani są, a nie agresywni (celowo przy tym „gumkując” to, czym się państwo kibolstwo zajmowało nie tak dawno temu).

No dobrze, bo wątek Bosakowy mi się rozrósł, wracając do meritum sprawy. Bosaki tego świata chcą nam wszystkim wmówić, że „kiedyś to było” (i tłumaczyć nam, że wszelka przemoc to do nas przyjechała z Zachodu) i tak sobie myślę, że wypadałoby, żebyśmy jednakowoż sobie tego nie dali wmówić. A teraz przejdźmy dalej.

UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty

Dalej, ale nie tak znów daleko od Bosaka, bo nadal zostajemy po prawej stronie. Warto obserwować na Eloneksie co bardziej nieudolnych spindoktorów Zjednoczonej Prawicy. Po czym poznać takiego nieudolnego spindoktora? Ano po tym, że jak już dostanie wytyczne, to realizuje je 1:1 i nawet nie próbuje dodać nic od siebie (a jeżeli już próbuję coś dodać, to robi to na tyle prymitywnie, że bezproblemowo można ustalić, jaki przekaz dnia/narrację dostał od kolegów z partii i co nam próbuje wcisnąć). No dobrze, nie będę was już dłużej trzymał w niepewności, ten kawałek Przeglądu poświęcony będzie redaktorowi Wosiowi i jego koleżeństwu z Tysola. Tak się bowiem złożyło, że dzięki redaktorowi Wosiowi (i wyżej wymienionemu koleżeństwu) wiemy, jaki będzie (tzn. w sumie już jest, ale pewnie jest to sprawa rozwojowa) damage control Zjednoczonej Prawicy, mający na celu „wyjaśnienie” suwerenowi, jak to z tymi aferami było.

Redaktor Woś zacytował ostatnio na Eloneksie fragment artykułu Mariusza Staniszewskiego (artykuł, of korz, dla Tysola napisany): „Ekipa Tuska za wszelką cenę chce udowodnić, że PiS kradło tak samo jak PO, a wszyscy politycy są tacy sami. To jednak kłamstwo, bo afery Platformy całkowicie różnią się od afer partii Jarosława Kaczyńskiego.”. 

Na pierwszy plan wysuwa się przestawienie wajchy. PiSowski agitprop przez całe lata tłumaczył nam wszystkim, że afery to były w trakcie rządów PO-PSL, a w czasie rządów Zjednocznoej Prawicy afer nie było. Dziennikarze coś tam. co prawda. pisali i mówili, ale wiadomo, że to tylko polskojęzyczne media, zaprzańcy i w ogóle banda kłamców, no bo przecież (uwaga, kiepski żart w moim wykonaniu): niezależna prokuratura niczego się nie doszukała, no to chyba afer nie było, co nie?

15 października powiał wiatr zmian. Ów wiatr sprawił, że prokuratura nie będzie już z automatu umarzać wszelkich możliwych postępowań i (co gorsza [dla partii Kaczyńskiego]) stare śledztwa będą przez prokuraturę odkopywane. Z tego zaś wynikła (dziejowa) konieczność znalezienia narracji, które pozwolą jakoś wybrnąć z tej sytuacji. W tym miejscu poczynię pewną dygresję (aczkolwiek uprzedzam, że mogłem o tym już wspominać n-krotnie). Partia Kaczyńskiego sama sobie na łeb ściągnęła te problemy. Gdyby prokuratura działała w latach 2015-2023 tak, jak powinna, to PiSowskich afer byłoby pewnie mniej (no bo jednak politycy Zjednoczonej Prawicy byliby mniej bezczelni wiedząc, że nic ich nie uchroni przed odpowiedzialnością karną). Dodatkowo, ta mniejsza liczba afer byłaby rozłożona w czasie. Ponieważ Zjednoczona Prawica rządziła tak, jak rządziła, teraz spojrzało jej w oczy widmo bycia rozliczanym (w błysku fleszy) z pierdyliona afer. Trzeba więc było coś wymyślić.

No i wymyślono. Otóż afery, co prawda były, ale na pewno nie takie, jak za PO-PSL (no, a poza tym, było ich bez porównania mniej i to jest oczywista oczywistość). Ta narracja obronna została wprost idealnie skompilowana we fragmencie artykułu, który wam teraz zacytuję:

Dziennikarze rozgrzewają emocje – swoje i czytelników – w oczekiwaniu aż dostaną od zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy kompromitujące nagrania. Gdy wreszcie to się dzieje, następuje konsternacja. Nic wielkiego tam nie ma. Trzeba się mocno nagimnastykować, by skręcić z tego tekst, który chociaż udawałby śledczy. Ale przecież skoro napięcie zostało zbudowane, trzeba w to brnąć. 


Tak wygląda kreowanie afer mających udowodnić, że PiS kradnie. W przypadku ścigania polityków PO wyglądało to zgoła inaczej. Najpierw policja, CBA czy prokuratura gromadziły całkiem spory materiał dowodowy. Do prasy przeciekały niewielkie fragmenty. Potem następowało zatrzymanie, wniosek do sądu o aresztowanie i ujawnienie szczegółowych zarzutów. Opinia publiczna mogła się szybko przekonać o rodzaju i skali przestępstwa. Najczęściej chodziło o korupcję, pranie brudnych pieniędzy czy wyłudzenia.

Zapewne macie już trochę dosyć wyliczanek, ale będziecie musieli przeżyć jeszcze jedną. Zacznijmy od tego, że primo: niezwykle zabawnym znajduję fakt krytycznego wypowiadania się na temat dziennikarzy, rozgrzewających emocje „w oczekiwaniu aż dostaną od zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy kompromitujące nagrania”. Od momentu, w którym Zjednoczona Prawica przejęła media publiczne i zamieniła je w partyjne media, służyły one (niezmiennie) do rozpowszechniania informacji, które PiSowscy mediaworkerzy dostawali od służb, prokuratury i policji. Czasami było to wręcz komiczne. Przykładowo, raz było tak, że Tusk został wezwany przed komisję ds. Amber Gold (eh, te czasy, w których komisje śledcze były git) i zezłomował tam PiSowców, którzy chcieli zezłomować jego (historia lubi się powtarzać, to samo stało się, gdy politykom koalicji ubzdurało się, że rozjadą Jarosława Kaczyńskiego). Ponieważ sprawa nie wyglądała dobrze (z punktu widzenia wizerunku Zjednoczonej Prawicy), tego samego wieczora w TVP odpalono kolejne taśmy od „Sowy i Przyjaciół”. O tym, rzecz jasna ani autor (ani tym bardziej redaktor Woś) nie wspomniał w swoim wiekopomnym artykule.

Secundo. Fragment „Gdy wreszcie to się dzieje, następuje konsternacja. Nic wielkiego tam nie ma”, jest jeszcze bardziej spektakularny. Na nagraniach, co prawda można usłyszeć, jak to członkowie Suwerennej Polski uzgadniają zeznania i szukają strategii obronnych, mających na celu wyciągnięcie ich z kłopotów (prawnych), bo wiedzą, że ustawianie konkursów było po prostu łamaniem prawa, ale Staniszewski wie lepiej. Aż dziw bierze, że nie sparafrazował Najmana: „Ludzie, przecież tu nic nie ma!”. Warto wspomnieć o tym, jak to Matecki chwalił sam siebie i swoje koleżeństwo, zwracając uwagę na to, że na nagraniach z Sowy bluzgi były, a na nagraniach Mraza to pełna kulturka. O ile mnie pamięć nie myli, to zaraz po tym do mediów wpadło nagranie, w którym jedna pani dywagowała nad tym „kto się rozpruje” (i to słowo padało tam wielokrotnie). Bluzg to co prawda nie jest, ale jest to lingo, które pani pewnie zobaczyła oglądając „Symetrię” i uznała, że jest bardzo adekwatne. Zastosuje tu tzw. „chłopski rozum”: gdyby SuwPol nie miał się czego obawiać (w domyśle: nie byłoby żadnych wałów), to nikt by się nie martwił tym, że ktoś się „rozpruje”.

Tertio, cały drugi akapit to małe dzieło sztuki. Zaczyna się od „kreowania afer, że PiS kradnie”. Gdyby faktycznie było tak, że te afery musiałyby być „kreowane”, to autor artykułu nie musiałby go pisać. Gdyby nie kontekst, dość zabawny byłby opis tego, jak to wszystko działało w przypadku polityków PO. Choćby ze względu na to, jak to w partyjnych mediach karierę zrobiły zmanipulowane wiadomości Brejzy, którymi promowano dętą aferę. Jednakże nie to jest tu najzabawniejsze (tak, teraz to już zabawne, bo PiS  już nie trzyma łapy na prokuraturze). Najzabawniejsze jest to, że autor artykułu zupełnie pomija to, jak wyglądało za rządów ZP zajmowanie się aferzystami z tejże partii. Otóż, jak doskonale wiemy, w ogóle nie wyglądało. Co jest o tyle interesujące, że sam autor przyznaje (zapewne towarzyszył temu straszliwy ból jestestwa), że nie wszystko było w porządku.

W dalszej części artykułu autor tłumaczy, że PO kradło, a z PiSem to było tak, że tam to złe decyzje urzędnicze były, bo covid, bo to, bo tamto. Wspomina również o tym, że z tym Funduszem Sprawiedliwości to było tak, że to było np. na wozy strażackie i „dla ludzi”. O tym, że sam Romanowski powiedział, że w FS brakuje pieniędzy dla ofiar, autor już nie wspomniał. Tak samo jak o tym, że SuwPol chciał wpompować 100 milionów złotych na medialne centrum księdza od salcesonu (któremu ostatnio przypięto zarzuty prania pieniędzy). Autor (chwaląc PiS za to, że korupcji nie było takiej, jak za PO) zupełnie zapomniał wspomnieć o sprawie związanej z typem od Red is Bad, która była na tyle spektakularna, że CBA za czasów Zjednoczonej Prawicy się nad nią pochyliło.

Podsumowując ten przerośnięty wątek: mamy do czynienia z mutacją wcześniejszej narracji: może i kradną, ale przynajmniej się dzielą. O przepalaniu setek milionów złotych (aczkolwiek można bezpiecznie założyć, że jak się ktoś pochyli nad Funduszem Narodowym i innymi tego rodzaju sprawami, to pewnie będzie mowa o miliardach) i pompowaniu nimi portfeli zaprzyjaźnionych polityków, Zjednoczona Prawica chce jak najszybciej zapomnieć, a jeszcze bardziej chce, żeby zapomniał o tym suweren. Czy takie narracje będą skuteczne? Będziemy się o tym mogli przekonać.

Teraz zaś przechodzimy do przedostatniego tematu, którym jest niezrozumiała dla mnie decyzja większej części większości parlamentarnej o wypatroszeniu ustawy o sygnalistach. Okazało się bowiem, że ustawa spoko, ale po co w niej mają być jakieś rzeczy, dzięki którym ustawa obejmowałaby również osoby zgłaszające naruszenia prawa pracy. Z sensownym wytłumaczeniem się jeszcze nie spotkałem. Było natomiast dużo szumu wyprodukowanego przez konta i osoby, które sygnalistów nazywały „donosicielami”. Część polityków koalicji tłumaczyła, że to w ogóle niepotrzebne, bo pracownicy są w Polsce wystarczająco chronieni. Po mojemu, gdyby było tak, że mielibyśmy do czynienia z dublowaniem się przepisów, to bardzo łatwo byłoby te przepisy wskazać, prawda? No a jakoś tak się składa, że chwaląca poprawę (patroszącą ustawę o sygnalistach) Konfederacja Lewiatan w swoim oświadczeniu napisała na ten temat jedynie tyle, że pracownicy są wystarczająco dobrze chronieni, to se można zmieniać ustawy o związkach zawodowych i Państwowej Inspekcji Pracy, a nie jakieś tam ustawy o sygnalistach.

Zapewne to, co teraz napiszę, nie będzie jakoś specjalnie odkrywcze, ale pewnie było tak, że mieliśmy do czynienia z efektami lobbingu. Obstawiam, że przeprowadzono cichaczem badania, z których wynikało, że poza niewielkimi wyjątkami to #nikogo i przekalkulowano, że straty wizerunkowe będą niewielkie. Na tyle niewielkie, że nie zaszkodzi głosowanie ramię w ramię z konfą (lewica, rzecz jasna, była przeciwko tej poprawce). Czy te kalkulacje okażą się słuszne? To zależy. Od czego? Od tego, czy, na ten przykład, nie dojdzie do jakiegoś spektakularnego przypału, któremu zapiec mógł sygnalista. Wtedy PiS z przyjemnością przypomni koalicji jej głosowanie (a Lewica będzie miała problem, bo z jednej strony głosowała tak, jak głosowała, ale z drugiej jest w koalicji rządzącej, więc trochę głupio tak siebie samych krytykować [Razem pod tym względem jest w innej sytuacji, ale znowuż – jest ono częścią Lewicy, która jest częścią koalicji rządzącej]). Zanim przejdę do ostatniego tematu, napiszę jedynie tyle, że gdyby wszystko było ok (a pracownicy byliby tak dobrze chronieni, jak nas Konfederacja Lewiatan przekonuje), to nikt by nie lobbował w tej sprawie. Ja zaś mając do wyboru z jednej strony organizację taką, jak Watchdog, a z drugiej Konfederację Lewiatan, jakoś tak bardziej wierzę tej pierwszej.

Na koniec zostawiłem sobie jeszcze bardziej spektakularny przejaw walki z pracownikami. Otóż pojawił się pomysł podniesienia stopy zasiłku chorobowego  (wspomniała o tym ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk). Dla nikogo nie będzie zaskoczeniem to, że wyżej wymieniony pomysł (eufemizując) nie wszystkim się spodobał. Bardzo nie spodobał się Tomaszowi Lasockiemu z Katedry Prawa Ubezpieczeń Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, który, zupełnym przypadkiem jest również ekspertem Federacji Przedsiębiorców Polskich. Lasocki używał całej palety argumentów. Zaczął od takich na dość wysokim poziomie ogólności (że jak ktoś chory, to nie pobiera wynagrodzenia, tylko mamy do czynienia z „zabezpieczeniem społecznym”, bo praca nie jest wykonywana). Wspomniał, że nigdzie nie ma mowy o tym, że zasiłek ma rekompensować w 100% utratę wynagrodzenia.

Potem przeszedł do innych argumentów i zaczął tłumaczyć, że skoro ktoś chce podnieść ten zasiłek, to najpierw powinien wykazać, że jak ktoś pobiera 80% (tak jak dzisiaj), to faktycznie jest mu gorzej/etc. Tłumaczył też, że to podniesienie zasiłku to postulat polityczny, a nie niezbędna systemowa konieczność. Ujmując rzecz innymi słowy: mamy do czynienia z argumentami, które nie są, co prawda, jakoś specjalnie szkodliwe, ale z drugiej strony, jeżeli ktoś jest specjalistą w jakiejś dziedzinie, to takie argumenty brzmią w jego ustach cokolwiek mało poważnie.

Gdyby w tym wywiadzie było tylko tyle, to bym się nad tym nie pochylał, bo nie byłoby sensu. Niestety, na moje i wasze nieszczęście, po tych argumentach nastąpił spektakularny ciąg dalszy, zajeżdżający korwinizmem na kilometr. Otoż, dziennikarka (Monika Krześniak-Kajewicz) zapytała Lasockiego o to, czy przypadkiem nie będzie tak, że jak się podniesie ten zasiłek, to się nie okaże, że nadużycia się zaczną (podała przykład policjantów, którzy po obniżce zasiłku ze 100% do 80% rzadziej szli na L4 [nie wiem, czy to prawda i szczerze mówiąc nie chce mi się tego researchować]). Lasocki na to odpowiedział tak: „Na pewno będzie taka grupa, która będzie skłonna często korzystać ze zwolnień, nawet jeśli będzie dotychczasowa 80-procentowa odpłatność. Ale mogą być też sytuacje, w której ktoś, kto jest chory mimo wszystko pójdzie do pracy, bo nie będzie chciał "stracić" tych 20 proc.”.

Czyli tak. Dziennikarka zapytała o nadużycia, a Lasocki wszedł już na zupełnie inny poziom i wprost napisał, że ponieważ odpłatność 80% a nie 100%, to ktoś chory (powtarzam z capslockiem: CHORY), tak więc mowy nie ma o jakimkolwiek nadużyciu, pójdzie do pracy, żeby nie tracić tych 20%. Wygadywanie tego rodzaju bzdur nawet przed covidem byłoby kiepskim pomysłem, ale teraz to jest po prostu gargantuicznych rozmiarów idiotyzm.


Lasocki się pewnie zorientował, że palnął głupotę, bo zaraz potem dodał: „Z drugiej strony przychodzenie w trakcie choroby do pracy również nie jest zjawiskiem, które powinniśmy ignorować. W przypadku poważnych chorób zakaźnych mamy przepisy, które zakazują kontaktów z innymi. Będący na kwarantannie, który nie pracuje, otrzyma 80 proc. zarobku, no chyba, że będzie pracował - wówczas dostanie wynagrodzenie. Jeśli te "brakujące 20 proc." zmotywuje kogoś do wykonania pracy, to chyba dobrze jeśli nie będzie ku temu przeciwwskazań. Choroby sezonowe to inna sprawa. Nie interesują one sanepidu, ale mogą rozprzestrzeniać się po zespole. Niemniej, w interesie samego zatrudniającego jest to, by jego zespół nie zarażał się wzajemnie, więc ma motywację, by zwalczać takie zjawisko”.  


O tym, jak bardzo ta wypowiedź (pierwsza jej część) była nieprzemyślana, niech zaświadczy to, że Lasocki z jednej strony powiedział, że w sumie to dobrze, że jest 80%, bo ktoś nie będzie chciał stracić 20% wynagrodzenia i po prostu pójdzie do roboty, ale zaraz potem dodał, że no w sumie jak ktoś chory i może zarażać, to chyba nie powinien do tej pracy chodzić. Pozwolę sobie zacytować tutaj tekst ze zmemizowanego kadru z jednego z programów telewizyjnych: TO KTÓRY JEST OJCEM KTÓREGO? Przecież to jest bezsensowna wypowiedź, z której wynika, że pracownik może chcieć przyjść do roboty, ale pracodawca go może nie chcieć wpuścić, bo pozaraża zespół. Lasockiemu umyka jeden drobny szczegół. Jeżeli pracownik nie będzie miał zaświadczenia lekarskiego, to na jakiej podstawie mógłby zostać „zniechęcony” do przychodzenia do pracy? I tak oto, nie do końca mądre pytanie dziennikarki sprawiło, że specjalista ds. ubezpieczeń społecznych się zapętlił.

Co do samej propozycji, to wydaje mi się ona o tyle sensowna, że jeżeli spadek dochodu miałby kogoś zachęcać do tego, żeby jednak szedł do roboty (i zarażał wszystkich dookoła), bądź też szkodził sam sobie, to chyba jednak warto by było choćby rozważyć możliwość podniesienia tego zasiłku, prawda?


I tym, nie wiem jakim akcentem, zakończę powyższy Przegląd.


Źródła:

https://businessinsider.com.pl/prawo/prezydent-zawetowal-ustawe-o-jezyku-slaskim-tak-to-uzasadnil/nt64vzw

https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art40538151-jaroslaw-sellin-jezyk-slaski-to-byloby-deprecjonowanie-jezyka-kaszubskiego

https://www.pap.pl/aktualnosci/wojsko-ma-strzelac-do-migrantow-wyniki-sondazu-sa-jednoznaczne

https://x.com/PiknikNSG/status/1801564350416589142

https://x.com/PiknikNSG/status/1801286669699838215

Romanowski o tym, że pieniędzy brakuje na pomoc psychologiczną:

https://oko.press/ziobro-rydzyk-roksana-wegiel-fundusz-sprawiedliwosci

Przypowieść o rozpruwaniu się:

https://wyborcza.pl/7,75398,31018133,my-sie-do-tego-zabieramy-jakbysmy-dalej-byli-u-wladzy-stenogram.html

https://siecobywatelska.pl/ustawa-o-sygnalistach/

https://lewiatan.org/sygnalista-nie-zglosi-naruszen-z-zakresu-prawa-pracy/

https://biznes.interia.pl/praca/news-stopa-zasilku-chorobowego-wzrosnie-z-80-do-100-procpostulat,nId,7570004


piątek, 7 czerwca 2024

Hejterski Przegląd Cykliczny #123

Jeżeli chodzi o początek niniejszego Przeglądu, to niespodzianek nie będzie: pochylę się nad jedną z najnowszych afer, czyli nad tym, jak to właściciel pewnej marki odzieżowej się był dorobił. Chodzi rzecz jasna o Pawła Szopę i markę „Red is Bad”. Przyznam się wam szczerze, że wydawało mi się, że ciężko będzie przeskoczyć to, co Ziobroidy zrobiły z Funduszem Sprawiedliwości. Kluczowym słowem w powyższym zdaniu jest „wydawało mi się”. Okazało się bowiem, że jak się chce, to można zlecić komuś zakup agregatów prądotwórczych i zrobić to tak, że zleceniobiorca (tak wiem, to nie było zlecenie) kupi agregaty za 69 baniek, a jemu się za te agregaty zapłaci 350 baniek. Innymi słowy: pan Szopa dorobił się srogo na marżach.


Współpraca na linii rząd – Szopa była tak spektakularna, że jeszcze za poprzedniej władzy pochyliło się nad tym CBA (dzięki czemu mamy teraz „wycieknięte” stenogramy z nagrań [albowiem Szopa i jego otoczenie byli podsłuchiwani]). Nie wiadomo, czy sprawa miałaby ciąg dalszy, gdyby nie doszło do zmiany władzy. Ok, doszło do przeszukań/etc., ale prawda jest taka, że gdyby PiS jakoś się doczołgał do trzeciej kadencji, to wszystkie ustalenia poczynione w ramach śledztwa mogłyby po prostu służyć Ziobrze jako karta przetargowa. A miał się o co targować, bo wisiało nad nim ryzyko utrącenia rozporządzenia (dzięki któremu mógł sobie bez konkursowo pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości rozdawać) przez Trybunał Przyłębski. No ale – doszło do zmiany władzy i pewne śledztwa/postępowania (jak zwał tak zwał) doczekują się ciągu dalszego.  


W artykule na temat działań założyciela Red is Bad mogliśmy przeczytać między innymi to, że nieco się obawiał wyniku wyborów i usiłował się przenieść do Hiszpanii (razem z pieniążkami), no ale to tylko dygresja (która przyda się nam w dalszej części tekstu). Co zrozumiałe, pan Szopa się broni przed zarzutami. W jaki sposób się bronił? Ano w taki, że te wszystkie zarzuty to pic na wodę i fotomontaż, bo te marże na pewno nie były tak duże, jak się to w mediach opisuje. W podobnym tonie wypowiedział się były prezes Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych (to ta agencja prowadziła interesy z Szopą). Stwierdził on, że te marże to na pewno nie były takie duże, ale dodał, że tak właściwie to on takich szczegółów to nie pamięta. Tym z was, którzy uważnie pochylali się nad doniesieniami medialnymi o Funduszu Sprawiedliwości, zapewne zapaliła się w tym momencie lampka w głowie i pojawiła się tam myśl „czej, ale czy przypadkiem w stenogramach z nagranych rozmów SuwPolowców nie dało się wyczytać, że oni sobie wymyślili strategię obronną pt. „nie pamiętam”? Rzecz jasna, nie siedzę w głowie u pana Michała Kuczmierowskiego, ale wydaje mi się, że wydatkowanie tak dużych kwot raczej by zapamiętał.

Czemu wspomniałem o tym, że obaj panowie twierdzą, że tych pieniędzy to wcale tak dużo nie było? Ano temu, że w dniu, w którym na Onecie pojawił się artykuł poświęcony RiB w tej samej sprawie wypowiedziała się Prokuratura Krajowa. W jej oświadczeniu mogliśmy przeczytać, że w toku śledztwa prokurator już w grudniu 2023 dokonał blokady rachunków bankowych i zabezpieczył środki finansowe w łącznej kwocie 117 milionów złotych. Możemy bezpiecznie założyć, że te pieniądze zostały zabezpieczone na kontach pana Szopy. Teraz zaś zastosujmy ulubiony przez prawicę „chłopski rozum”. Skoro te marże nie były tak duże, jak to opisały media, to skąd się na kontach pana Szopy wzięło te 117 baniek? Ze sprzedaży koszulek? A może pan Szopa dysponuje Kamieniem Filozoficznym?

O ile zaskakująca była skala, na którą łupiono publiczne pieniądze (znajduję ironicznym to, że na publicznej kasie upasł się typ, który założył markę [uwaga capslock] RED IS BAD), to sam fakt nawiązania współpracy (całkowicie zbędnej i nieopłacalnej z punktu widzenia budżetu państwa) absolutnie mnie nie zaskakuje. Ci z was, którzy czytają mnie od dłuższego czasu, być może pamiętają, że w maju 2017 poświęciłem marce Red is Bad osobną (krótką) notkę. Bardzo głośno w owym czasie zrobiło się o pewnej kooperacji. Okazało się bowiem, że producent wody mineralnej Staropolanka wypuścił limitowaną edycję butelek z etykietą, która powstała we współpracy z Red is Bad. Z punktu widzenia producenta wody taka współpraca jest bezsensowna, bo wizerunkowo (i nie tylko) ów producent mógł na tym tylko i wyłącznie stracić. Jakiż był mój brak zdziwienia, gdy sobie chwilę pogrzebałem w internetach i się okazało, że (werble) Staropolanką zarządza państwowa spółka, którą zaczęli nieco wcześniej zawiadywać politycy Prawa i Sprawiedliwości.

Wspominam o tym dlatego, że w temacie RiB wypowiedział się, the one and only Sławomir Mentzen, który napisał był: „Rząd PiS dostępem do publicznych pieniędzy zdemoralizował porządnych ludzi i całe środowiska. Red is Bad to kolejny smutny przykład, jak państwowa kasa niszczy ludzi. Dobrzy ludzie, jeśli zaczynają kraść, przestają być dobrzy. Stają się tacy jak ci, z którymi kiedyś walczyli.”. Z tego, co napisał Mentzen, można by było wywnioskować, że zawiadowca Red is Bad to był dobry ludź, ale w pewnym momencie go popsuli PiSowcy (którzy zapewne rzucali w niego pieniędzmi, a on nie miał się jak bronić). Tyle, że to jest absolutnie bezsensowna wypowiedź. Prawda jest bowiem taka, że pan od Red is Bad publicznymi pieniążkami nie gardził od dawna. Co prawda wcześniej nie gardził nimi na bez porównania mniejszą skalę, ale jednak. Innymi słowy, o tym, że Szopa „przestał być dobry” (copyright Mentzen) wiadomo od ponad siedmiu lat. Czemuż, ach czemuż Mentzen się dopiero teraz krytycznie wypowiedział na temat RiB? Ano temu, że ziomberiada chodząca w ciuchach Red is Bad, to w przeważającej większości elektorat Konfederacji.

Na tym się problemy Pana Szopy nie kończą, albowiem gdzieś w tle jest podejrzenie o to, że dokonał zamknięcia fundacji Red is Bad (miała się zajmować pomocą Powstańcom Warszawskim), eufemizując, nie do końca lege artis, to po pierwsze. Po drugie, są również podejrzenia o to, że pieniądze „fundacyjne” wydawał na jakieś swoje prywatne sprawy. No cóż, jak nie idzie, to nie idzie.


UWAGA! Artykuł sponsorowany przez Suwerena!

https://patronite.pl/Piknik-na-skraju-g%C5%82upoty


No dobrze, skoro już się poznęcaliśmy nad RiB, to teraz można przejść do kolejnych tematów. Z naszym Prezydentem to jest tak, że zdarza mu się milczeć (lub jeździć na nartach) w momentach, w których milczeć nie powinien (i nie milczałby, gdyby był prezydentem kogoś więcej niż tylko Zjednoczonej Prawicy). Jednakowoż czasem bywa tak, że Prezydent RP się odezwie i wtedy wszyscy zaczynają tęsknić do czasów, w których jeździł na nartach i się nie odzywał. Andrzej Duda postanowił zabrać głos w sprawie afery związanej z wydatkowaniem środków z Funduszu Sprawiedliwości. O tym, że Ziobroidy robią wałki z Funduszem wiadomo było od roku 2017, bo wtedy pojawił się pierwszy artykuł na ten temat. Od tamtej pory artykułów było cały zylion, ale nic z nich nie wynikało, bo przecież prokuratura podległa Ziobrze nie będzie prowadziła postępowań, które mogłyby realnie zaszkodzić jego partii.

Po zmianie władzy się trochę wzięło i pozmieniało w tej kwestii i prokuratura się tym tematem zajęła. Parę osób wylądowało w Areszcie Tymczasowym (W tym pewien ksiądz, o którym będzie za moment). Prócz tego, okazało się, że niejaki Tomasz Mraz (były dyrektor Funduszu Sprawiedliwości) nagrywał swoich kolegów i koleżanki przez dłuższy czas, z nagrań wynika, że oczywiście, że robili wały i obawiali się konsekwencji (ustali nawet wspólne zeznania). Podsumowując: na to, że Ziobroidy robiły wały są już paragony i każdy mógł się z tym zapoznać. Najwyraźniej każdy poza Panem Prezydentem, który ostatnio skomentował tę cała sprawę i powiedział, że wiadomo, że wszędzie się trafią złe ludzie, ale dodał również, że skoro tam się coś złego działo, to niech mu ludzie, którzy o tym mówią „pokażą dowody”. Najwyraźniej Andrzej Duda (doktor prawa) nie zdaje sobie sprawy z tego, że w Polsce ustawianie konkursów jest niezgodne z prawem. Aczkolwiek może ja go po prostu źle go oceniam, bo jestem uprzedzony. Może chodzi o to, że on w te doniesienia uwierzy w momencie, w którym zobaczy glejt (potwierdzony notarialnie), na którym SuwPolowcy przyznają się do kręcenia lodów (ja, niżej podpisany przyznaję się do(...)).

Dzień po tej wiekopomnej wypowiedzi okazało się, że księdzu O. (Salcesonowy Egzorcysta) dołożono dwa dodatkowe zarzuty (pranie pieniędzy). Zbieżność jest pewnie przypadkowa, ale ja tam wolę sobie myśleć, że to nasz Prezydent RP ma taką moc sprawczą, że swoją wypowiedzią zachęcił prokuraturę do dalszych działań.


Jakiś czas temu głośno zrobiło się o tym, że w Ministerstwie Sprawiedliwości działał SuwPolowy kret (konkretnie zaś krecica). Przez trzy miesiące po przejęciu władzy przez koalicję rządzą, jedna z urzędniczek wynosiła ziobrystom kwity z ministerstwa. Między innymi wynosiła im informacje o tym, jak się miewają działania Funduszu Sprawiedliwości. Po pierwsze, ciekawe ile jeszcze takich osób zostawiła po sobie ustępująca władza. Po drugie, to jest bardzo ciekawy kejs, bo z tego wynika, że zespół prokuratorski (czy tam „śledczy”), który został utworzony w celu ogarnięcia tego, co nawywijali Ziobryści z Funduszem Sprawiedliwości, był całkowicie szczelny i nie wyszło z niego nic, co wyjść nie powinno. Skąd taki wniosek? Ano stąd, że gdyby ten zespół „przeciekał”, to wyciekłoby z niego również to, że Mraz chce „iść w koronę”. Nic takiego nie wyszło, bo gdyby tak było, to SuwPolowcy nie daliby się Mrazowi nagrać w marcu 2024. 

Mniej więcej na początku Przeglądu zasygnalizowałem, że jeszcze się nam przyda wzmianka o tym, że pewien milioner z prawicowego nadania chciał się katapultować za granicę. Okazało się, że jeden już się katapultował. Chodzi mi rzecz jasna o Daniela Obajtka. Obajtek był ostatnio bardzo aktywny w mediach społecznościowych i właśnie ta aktywność sprawiła, że ziomeczki z Frontstory ustaliły, że najczęściej nadawał on z kraju Orbana, a część filmików, które wrzucał, nagrano w apartamencie należącym do spółki biznesmenów powiązanych z zięciem Viktora Orbana. Tak swoją drogą przyznam, że zdarzyło mi się w trakcie dwóch kadencji Zjednoczonej Prawicy myśleć sobie, że jeżeli partia Kaczyńskiego straci władzę, to pewnie część z jej polityków/działaczy będzie się salwowała ucieczką za granicę, ale myślałem sobie również o tym, że to jednak byłoby srogie przegięcie, bo przecież byłby to wizerunkowy problem dla całej formacji. Okazało się, że ich po prostu nie doceniłem. Nie mam pojęcia, czy Obajtek tam siedzi 24/7 (wiem, że nie dotarł na debatę „jedynek” w okręgu, w którym startuje do PE), ale nawet jeżeli w Polsce się pojawia, to jednak znamienne jest to, że siedzi sobie w gościnie u Orbana. Kronikarski obowiązek każe wspomnieć o tym, że Obajtek się już z tego apartamentu zawinął (obstawiam, że stało się to 5 minut po tym, gdy zobaczył, że na Eloneksie go zdoxxowali).

Dawno, dawno temu (jeszcze w czasach pierwszej kadencji Zjednoczonej Prawicy) głośno zrobiło się o tym, że przy Ministerstwie (uwaga, nieśmieszny dowcip) Sprawiedliwości działała sobie sędziowska grupa hejterska, która, na ten przykład zajmowała się „wyciekaniem” informacji poufnych. Głośno zrobiło się o tym dlatego, że jedna z osób, które się tym zajmowały, Emilia Szmydt (pseudonim „Mała Emi”) została sygnalistą. Ponieważ były to rządy Zjednoczonej Prawicy, a pieczę nad prokuraturą sprawował Ziobro, „Mała Emi” była jedyną osobą, która doczekała się zarzutów w związku z tą konkretną aferą. Ziobrokratura nie pochyliła się nad tym, że choćby nie wiem co, Mała Emi nie uzyskałaby dostępu do informacji z tzw. „zielonych teczek” (wewnętrzne dokumenty personalne sędziów), gdyby jej nie pomogli umoczeni w aferę sędziowie. Ponieważ kontakty odbywały się za pomocą grupy na Signalu, sędziowie od Ziobry tłumaczyli, że oni nie mają z tym nic wspólnego. Prokuratorzy, rzecz jasna, dali im wiarę i na wszelki wypadek nie spróbowano ustalić, czy aby na pewno żaden z nich na tej grupie nie działał (nie wiem, czy sprawdzono im telefony, ale nawet jeżeli tak, to pewnie na długo po tym, jak pousuwali z nich co trzeba [albo po prostu je porozwalali i zakupili nowe]). Teraz okazuje się, że sprawa będzie miała jednak ciąg dalszy i najprawdopodobniej będzie on spektakularny. Tak się bowiem złożyło, że prokuratura (nad którą nie stoi już Zbyszek Ziobro) weszła w posiadanie 200 tysięcy maili, które wymieniali między sobą sędziowie-hejterzy. Z obszernego artykułu na OKO Press można wyczytać, że materiału wsadowego jest tam wystarczająco dużo, żeby postawić zarzuty paru sędziom.

W zeszłym tygodniu przez dość krótki czas mogliśmy się wszyscy cieszyć perspektywą tego, że PKW będzie sprawdzało sprawozdanie finansowe Prawa i Sprawiedliwości. Podstawą do tej kontroli miało być to, że SuwPol w trakcie kampanii wspierał się środkami z (werble) Funduszu Sprawiedliwości. Potem na ten temat wypowiedziała się Dr Anna Frydrych-Depka (specjalistka ds. prawa wyborczego), która powiedziała między innymi: „jest ogólna zasada w Kodeksie wyborczym, że to ze źródeł komitetu wyborczego powinna być prowadzona kampania wyborcza, ale jeśli dochodzi do prowadzenia tej kampanii wyborczej ze środków spoza źródeł komitetu wyborczego w taki sposób, jak tu ma miejsce, przy nadużywaniu zasobów publicznych, to nie ma określonego przepisu, że automatycznie powodowałoby to odrzucenie czy nakazywałoby to Państwowej Komisji Wyborczej odrzucić sprawozdanie finansowe”. Tl;dr nasze prawo wyborcze nie jest dostosowane do tego, co teraz robią partię (np. bawienie się w „prekampanię”, na którą można wydawać kasę z dowolnego źródła) i jeżeli nikt z SuwPolu się nie walnął i nie wpłacił na konto komitetu kasy z Funduszu Sprawiedliwości, to raczej PiSowi nic się nie stanie (tj, nie straci subwencji).


I na tym skończę powyższy przegląd i udam się w stronę przygotowywań do nagrywania podkastowego odcinka poświęconego Dariuszowi Mateckiemu.


Źródła:

https://tvn24.pl/biznes/z-kraju/rars-red-is-bad-komunikat-prokuratury-krajowej-st7949284

https://www.gov.pl/web/prokuratura-krajowa/slaski-pion-pz-prokuratury-krajowej-zabezpieczyl-ponad-117-milionow-zlotych-w-sledztwie-dotyczacym-rzadowej-agencji-rezerw-strategicznych

Stara notka o Staropolance:

https://www.facebook.com/kreatywnehejterstwo/posts/pfbid02vn5cU1QaVvPHWMyGAU3ihkkztnQzArjBtwC1kaBhXJeaq7tmi9PxS6rtG2GBsM5Jl

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/fundacja-red-is-bad-i-lapowka-za-jej-zamkniecie-nowe-kulisy-operacji-cba/c4hvhvv

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/pol-miliarda-od-pis-i-niebotyczne-marze-tak-zarabial-tworca-red-is-bad/dnnv0jv

Wąteczek o tym, jak to się politycy prawicy lansowali z RiB:

https://x.com/SzwedekM/status/1797643597267022268

Mentzen rozpacza nad upadkiem obyczaj. Znaczy się nad Red is Bad.

https://x.com/Rozmowa_RMF/status/1797878307222081832

https://tvn24.pl/tvnwarszawa/najnowsze/dodatkowe-zarzuty-dla-ksiedza-michala-o-i-bylej-wicedyrektorki-funduszu-sprawiedliwosci-st7948935

https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/szok-w-ministerstwie-sprawiedliwosci-adam-bodnar-mial-u-siebie-kreta/pyk28l1

https://x.com/MariuszGierszew/status/1798293641192243280

https://x.com/FRONTSTORY_PL/status/1798296475429994798

https://oko.press/afera-hejterska-prokuratura-ma-200-tys-maili

https://tvn24.pl/polska/fundusz-sprawiedliwosci-pytania-o-sprawozdanie-finansowe-komitetu-pis-anna-frydrych-depka-o-mozliwych-konsekwencjach-st7942818